26 lipca, 2015

Marna pociecha?

Pastor Vinoth Selva z tłumaczką
W tych miesiącach przyszło mi mierzyć się z wieloma zadaniami. Z ponad dwusetletniego, bardzo zniszczonego budynku gospodarczego, robimy salę spotkań Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE. Urzędy, dokumentacja, materiały, pracownicy, narzędzia, finanse, terminy – logistyka tego wszystkiego nie jest łatwa. Jednak prowadzenie budowy nie jest aż tak trudne. Dużo większą trudnością okazuje się zwołanie ludzi do słuchania Słowa Bożego.

Oto najnowszy przykład. Trwają wakacje. Sobota, godzina osiemnasta, to – wydawać by się mogło - idealna pora na spotkanie ewangelizacyjne. Rozdane zaproszenia, przyjemna pogoda, ewangelista z Niemiec, poruszające świadectwo młodej kobiety o tym, jak Jezus zmienił jej życie, przyjazna atmosfera. Czemuż namiot nie pęka w szwach?!  Zabrakło ludziom dostatecznej zachęty?

Targany tego rodzaju myślami, zostałem dziś rano pocieszony Słowem Bożym. Owszem, w mojej pracy pastorskiej popełniam wiele błędów. Brakuje mi też cech, które w sposób naturalny przyciągałyby ludzi. Daleko mi w tym wszystkim do mojego Mistrza – Jezusa Chrystusa.  Lecz - o dziwo - i Jemu nie poszło z ludźmi tak, jak by się chciało. Oto z ust Dobrego Pasterza, z ust Miłości Prawdziwej – padły słowa: Ileż to razy chciałem zgromadzić dzieci twoje, jak kokosz zgromadza pisklęta swoje pod skrzydła, a nie chcieliście! [Mt 23,32].

Przykro mi, że wielu moich towarzyszy wiary w czasie spotkania ewangelizacyjnego zajęło się czymś innym. Smutno mi, że tylko nieliczni skorzystali z zaproszenia do posłuchania Słowa Bożego. Nie jestem wszakże zniechęcony. Wręcz przeciwnie, znowu poczułem, że jadę na tym samym wózku, co mój Pan. Czy to marna pociecha?

1 komentarz:

  1. Pozwól Drogi Bracie, że coś jeszcze dopiszę do tego od siebie.
    Jako urodzony mieszczuch, wychowany na bajkach o Bolku i Lolku, rozumiałem przytoczony fragment Bożego Słowa (Mt23,32), że Pan Jezus (no i też my, w stosunku do ludzi zgubionych, czy też zborowników) jesteśmy jak ta kwoka z bajki, która biega za pisklakami zagarniając je pod skrzydła. Dopiero po przeprowadzce na wieś, przekonałem się, że Pan Jezus miał na myśli zupełnie inny obraz niż ja mieszczuch. Otóż kwoka wcale nie biega za swoimi kurczątkami! Ona idzie, nawołuje, a kurczęta same biegną pod jej skrzydła. Tak samo było z Panem Jezusem, On przyszedł, mówił Słowo i czekał, kto na to odpowie rozpoznając swojego Dobrego Pasterza. Do nas należy sianie, a co zrobią inni, to już nie nasza rzecz, my na siłę nikogo pod skrzydła nie zgarniemy i nie jest to Boża (i nawet naturalna) metoda ;-)

    OdpowiedzUsuń