23 grudnia, 2011

Prawda kryjąca się w narodzinach

Moment narodzin mówi o charakterze, przebiegu i przeznaczeniu życia. Trzeba się tylko bliżej zainteresować i wyczuć puls rodzącego się życia. Byłem w życiu świadkiem rozmaitych narodzin. Jakże inaczej należało patrzeć na narodziny królika w klatce czy źrebaka w stajni, aniżeli na przyjście na świat mojego młodszego brata. To przecież całkiem różne kategorie życia i jego przeznaczenia.

W narodzinach Jezusa w Betlejem kryła się prawda o życiu Syna Bożego w ludzkim ciele, o jego niezwykłym przeznaczeniu i czekającej Go chwale. Czy jednak była to prawda powszechnie wiadoma? Nie. Tylko nieliczni mogli być jej świadomi, dzięki danemu im objawieniu.

Marii: I oto poczniesz w łonie, i urodzisz syna, i nadasz mu imię Jezus. Ten będzie wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego [Łk 1,31].

Józefowi: I nadasz mu imię Jezus; albowiem On zbawi lud swój od grzechów jego [Mt 1.21].

Pasterzom: Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem wszystkiego ludu, gdyż dziś narodził się wam Zbawiciel, którym jest Chrystus Pan, w mieście Dawidowym. A to będzie dla was znakiem: Znajdziecie niemowlątko owinięte w pieluszki i położone w żłobie [Łk 2,10–12].

Również sędziwy Symeon, widząc nowonarodzonego Jezusa w świątyni, prorokował: Oto ten przeznaczony jest, aby przezeń upadło i powstało wielu w Izraelu, i aby był znakiem, któremu się sprzeciwiać będą, i aby były ujawnione myśli wielu serc [Łk 2,34–35].

Pozostali świadkowie narodzin Jezusa nie mieli bladego pojęcia o tym, cóż takiego szczególnego kryło się w tych narodzinach. Przez całe dziesięciolecia myśleli o Jezusie z Nazaretu w czysto naturalnych kategoriach i takie też mieli względem Niego oczekiwania.

Jednakże Syn Boży w ludzkim ciele – czyli prawdziwy Chrystus Pan, od samego początku miał świadomość powodów, dla których przyszedł na ten świat. Ani okoliczności życia, ani ludzkie oczekiwania, nie zmieniły optyki życiowych zapatrywań Jezusa. Konsekwentnie zmierzał On do celu, który został objawiony już przy Jego narodzinach, a nawet o wiele wcześniej.

To jest moja podstawowa refleksja w te święta. Z chwilą, gdy Duch Święty tchnął we mnie wiarę w Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, narodziłem się na nowo. W tym niezwykłym  akcie   duchowego odrodzenia zawarta została cała prawda o moim życiu i moim przeznaczeniu. Określił to sam Bóg, ponieważ – jak to wyraził apostoł Paweł – żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie [Ga 2,20].

Jako człowiek zrodzony z Boga mam w życiu inne kryteria i odmienne cele, aniżeli cały otaczający mnie świat. Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili [Rz 6,4].

Narodziłem się, by teraz żyć życiem Jezusa. Oznacza to, że nieodrodzeni ludzie ani nie mogą być moimi doradcami, ani też nie mogę specjalnie liczyć na zrozumienie z ich strony. Ale gdy się upodobało Bogu, który mię odłączył z żywota matki mojej, i powołał z łaski swojej, aby objawił Syna swego we mnie, abym go opowiadał między poganami, wnetże nie radziłem się ciała i krwi [Ga 1,15–16 wg Biblii Gdańskiej].

Chrześcijanin, który tej wynikającej z nowego narodzenia prawdy o samym sobie nie wyczuwa i nie nosi jej w sercu, wciąż będzie miotał się wewnętrznie, próbując pogodzić swoją duchowość ze standardami świeckiego życia. Będzie się więc w różnych sprawach upodabniał do świata, targany wyrzutami sumienia, że porzuca ideały, wpisane w jego duszę przez Ducha Świętego. 

Prawdę ukrytą w moim duchowym odrodzeniu objawia mi Pismo Święte. Gdy czytam Biblię, to rozumiem, dlaczego tak, a nie inaczej, wygląda moje obecne życie w ciele. Wiem też, do czego zmierzam wierząc w Chrystusa i jaka czeka mnie na końcu tej ziemskiej wędrówki chwała. Wszystko kryje się w nowym narodzeniu i z tego niezwykłego aktu wynika.

A Ty? Czy narodziłeś się już na nowo?

15 komentarzy:

  1. Bardzo wartościowy tekst o narodzinach, zwłaszcza w tym "świątecznym" czasie w Polsce. Dziękuję

    OdpowiedzUsuń
  2. A ja życzę najpierw radosnych i błogosławionych Świąt i dobrego czasu w tym okresie z Bogiem, rodziną i przyjaciółmi :)
    A teraz co do nowego narodzenia:
    Tak sobie myślę, że tempo odrzucania pewnych światowych rzeczy i naszych skłonności jest różne - różne jest tempo wzrastania. Z doświadczenia tak zauważyłam, że to zależy od tego, czy jesteśmy np. w jakiejś wspólnocie czy nie, czy ta wspólnota w której się nawróciliśmy naucza biblijnych nauk, w jakim obracamy się środowisku... Od nas zależy to, czy wyniesiemy się ponad to, czy nie - a od naszej decyzji zależy często to, komu zaufamy - ludziom czy Bogu.
    Jeszcze raz wszystkiego dobrego!

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz rację Zim - tempo wzrastania w Panu jest różne i nie zawsze to najszybsze jest najlepsze dla nas. Ale jeśli to działanie Pana i taki jest Jego plan dla naszego życia i naszego rozwoju to OK. NIe możemy natomiast usprawiedliwiać tego czynnikami zewnętrznymi - np. kondycją ludzi, którzy nas otaczają. Dla człowieka prawdziwie zachłannie pragnącego Boga możliwości Jego poznawania są - zwłaszcza dziś - praktycznie nieograniczone. Jeżeli brak nam wokół siebie przewodników duchowych czujemy, że "coś jest nie tak" niezwykle łatwo sięgnąć po budujące książki czy chociażby do internetu. A stąd jeszcze dalej - po społeczność z ludźmi, których prawdziwie Duch prowadzi. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. Ponieważ poprzednio wyraziłem się dość nieprecyzyjnie muszę dodać: Boga możemy oczywiście poznać jedynie przez Jego Słowo, objawienie i społeczność z NIm. Ale poprzez te środki o których pisałem możemy łatwiej uzyskiwać praktyczne wskazówki jak wzrastać w Panu. Jeżeli jednak nie idziemy prosto drogą Słowa Bożego po naszym nawróceniu i dajemy się zwodzić ludziom i bardziej słuchamy ich niż Boga to trzeba stanąć oko w oko z pytaniem - czy naprawdę narodziliśmy się na nowo.

    OdpowiedzUsuń
  5. Jarku, ja też być może nie wyraziłam się jasno. Powiem inaczej - większość ludzi w Polsce nawraca się jednak będąc w kościołach i środowiskach, które mają mało lub nic nie mają wspólnego z czystą, ewangeliczną nauką. Ja na przykład nawróciłam się będąc w kościele luterańskim, który dziś jest tak mocno zrytualizowany niemal jak KK. A dla przykładu mój zbór w jakichś 90% to byli katolicy, trochę byłych ateistów, i może dwójka byłych luteran - plus dosłownie na palcach można policzyć wychowanych w rodzinach ewangelicznych.
    Także nie chodziło mi o zwodzenie przez ludzi, ale o wpływy środowiska, kościoła i tak dalej. Ja np. po roku zrezygnowałam z nabożeństw w kościele luterańskim, a że innych kościołów poza luterańskim, katolickim i prawosławnym to nie znałam, więc byłam poza wszelką wspólnotą przez dobre półtora roku. A zrezygnowałam, bo zobaczyłam, że nie wszystko czego uczył mnie mój kościół jest zgodne z Pismem. Tyle, że u każdego to różnie długo trwa. Do tego dochodzi np. presja ze strony rodziny, przyjaciół, zwłaszcza dobrze to widać w małych miejscowościach czy na wsi, gdzie nieraz słyszałam jak ludzie, którzy wybierają biblijną naukę są niekiedy po prostu szykanowani...
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Teraz takie czasy, że konieczne jest precyzowanie. Czy nie widzicie różnicy pomiędzy nawróceniem a narodzeniem się na nowo? Różnica jest, i to kolosalna. Wiem co piszę, bo sam byłem dwa lata człowiekiem nawróconym, ale nie narodzonym na nowo. Wiem, jak taki człowiek myśli, czym się zadowala i czego oczekuje. Niestety, ale nie są to tak naprawdę rzeczy fundamentalne, najważniejsze, a jedynie powierzchownie przyozdobione religijnością rzeczy cielesne. Z początku wydają się być tym, o co chodzi w Biblii, ale kiedy taki tylko nawrócony człowiek dochodzi do Getsemane, tam wszystko się ujawnia. Po prostu nie potrafi oddać Bogu swego "Ja".
    A jeśli nie przejdzie przez próbę Getsemane, to o krzyżu nawet nie ma co marzyć.
    A bez krzyża nie ma zbawienia.
    Uważam, że zbory są coraz bardziej wypełnione ludźmi nawróconymi, ale nie narodzonymi na nowo.

    OdpowiedzUsuń
  7. Witaj adamisie!

    Piszesz, że byłeś 2 lata człowiekiem nawróconym, ale nie narodzonym na nowo. W takim razie byłeś nawrócony, ale do czegoś/kogoś innego niż Pan. Dobrze rozumiem?
    Jak rozumiesz nawrócenie, o którym piszesz powyżej?

    Ja też uważam, że zbory coraz bardziej są wypełnione ludźmi nie narodzonymi na nowo, ale też nie nawróconymi do Pana, ale po prostu ludźmi, którzy z bardzo różnych przyczyn pojawili się w zborze, dali się nawet ochrzcić na wyznanie wiary. Nawrócili się, ale np. do danej religii czy denominacji, lecz Bóg takiego "nawrócenia" nie przyjmuje, stąd nie ma wtedy pieczęci Ducha Świętego.

    Patrząc w Biblię widzę mnóstwo nawoływań do nawrócenia się, widzę też np. werset z Ew. Mateusza:
    "Zaprawdę powiadam wam, jeśli się nie nawrócicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do Królestwa Niebios."
    W Ew. Jana jest mowa o nowym narodzeniu również w kontekście być albo nie być w Królestwie Niebios.

    Dlatego uważam, że biblijne nawrócenie do Pana jest ściśle powiązane z nowym narodzeniem. A "nawrócenia" nie do Pana, to już zupełnie inna bajka, która zdarza się coraz częściej, niestety...

    OdpowiedzUsuń
  8. Ja też adamisie przeszedłem ten etap, podobnie jak sądzę jak wielu chrześcijan. Na tym etapie wiesz już, co jest prawdą, że Bogu należy się wszelka cześć i chwała i wiesz także czego już nie chcesz w swoim życiu - ale to wybory czysto deklaratywne i intelektualne. Łatwo mogą się zachwiać pod wpływem drobnej próby. Dopiero gdy rodzisz się na nowo WSZYSTKO się zmienia.

    OdpowiedzUsuń
  9. W temacie braku nowego narodzenia, nawet wśród "wierzących", zachęcam do obejrzenia i wysłuchania kazania autora blogu, brata Mariana, "Czy narodziłeś się na nowo?"
    http://vimeo.com/27276491

    OdpowiedzUsuń
  10. Rafale, byłem świadomym ateistą. Poprzez świadectwo przyjaciela uwierzyłem, że Bóg jednak istnieje. Zacząłem czytać Biblię, modlić się, myśleć o chrzcie, bywać regularnie na nabożeństwach. I co z tego, kiedy nie oddałem Panu swego życia, nigdy nie pokutowałem szczerze za grzechy. To wszystko odbyło się w rozumie i emocjach, bo przeżywałem wiele wzruszeń i poruszeń.
    Czułem się coraz bardziej pusty. to wszystko się odmieniło, kiedy trafiłem do zboru zielonoświątkowego. Tam Pan dotknął mnie tak bardzo, że przyjąłem go w płaczu i radości, i z całego serca.
    Wcześniej byłem wśród chrześcijan(?), którym wystarczało rozumowe uznanie Biblii za przewodnik w życiu.
    Moje emocjonalne przyjęcie Pana nie miało nic wspólnego z jakąś, tak ważną (niestety) dzisiaj w wielu zborach grą na uczuciach. Było proste kazanie o oddaniu życia Jezusowi i tyle, a Duch działał w mocy.
    Jak myślicie, dlaczego dzisiaj tak wielu wierzących zadowala się gadżeciarstwem duchowym? Dlaczego tak wielu nie ma tęsknoty za prawdą, głębszą relacją z Panem? Dlaczego zadowalają się bzdurami typu flagi, muzyka, pseudo języki, krzyki i hece na nabożeństwach?
    M. inn. dlatego, że nie są narodzeni na nowo. Bo to nowe stworzenie gna nas bliżej Pana. To On w nas powoduje głód społeczności z innymi, głód Słowa, głód Prawdy, świętości, itd.
    Nawrócony, to ten, który uznaje, że Bóg istnieje, ale nie ma w sobie Nowego Życia. Nawrócony był Nikodem, i co z tego?
    Pan chce dać nam coś więcej. Coś, co jest w stanie przejść przez Getsemane, krzyż i otchłań zwycięsko.
    To On sam w nas.
    To nie jest tylko zgodzenie się z tym, że istnieje Bóg, że Biblia ma rację, że Jezus jest zbawicielem, że trzeba chodzić do kościoła, itp.
    To nowe życie w Chrystusie. Dlatego nie jest mi bratem katolik, Świadek Jehowy, badacz, czy ktokolwiek, kto nie narodził się na nowo.
    Jak to sprawdzić?
    Czasem jest to bardzo łatwe. Wystarczy kilka zdań. Czasem nawet słów nie trzeba.
    A czasem jest to dość trudne. Nie mi decydować.

    OdpowiedzUsuń
  11. A ja uważam, że nie do nas należy osąd. Czasem jest tak, że ktoś rodzi się na nowo tak jak ja - w kościele luterańskim, gdzie choć jest głoszona nauka o łasce, to jednak dziś jest tam więcej religii niż relacji z Bogiem. Ja w dodatku byłam osobą zaangażowaną w ruch New Age i oficjalnie, na pokaz dla innych byłam luteranką, a tak naprawdę wierzyłam w nauki pewnego człowieka...
    Gdy oddałam życie Jezusowi, to On z czasem zaczął mi pokazywać moje błędy i grzechy, przez Biblię, ale także przez różne okoliczności i zdarzenia w moim życiu. Pamiętam do dziś, że tamtego dnia ściągnęłam ze swojej szyi naszyjnik ze znakiem Zodiaku. I od tamtej pory nigdy go nie założyłam.
    Dlatego uważam, że Bóg zna lepiej nasze serca i On wie, kiedy i czego ma nas nauczyć - ja wiem że po prostu do pewnych rzeczy w pewnych momentach nie byłam wystarczająco dojrzała i On o tym wiedział. A potem z wielu moich grzechów pokutowałam... Na przykład pamiętam jak przez długi czas ciężko mi było pozbyć się okultystycznych książek. A w końcu się ich pozbyłam.
    To takie drobne przykłady, ale myślę, że każdy z nas ma takie.

    OdpowiedzUsuń
  12. Adamisie! Bardzo dziękuję ci za wyjaśnienia. Wiem, o czym piszesz i się z tobą generalnie zgadzam, co do "jakości" "wierzących" w zborach. Natomiast z jednym się zdecydowanie nie zgadzam.
    W pierwszym swoim wpisie tutaj stwierdziłeś, że konieczne jest precyzowanie. Precyzować wszystko powinniśmy w oparciu o Biblię, prawda?

    Podałeś definicję, że nawrócony to ten, który uznaje, że Bóg istnieje, ale nie ma w sobie Nowego Życia. Ja takiej definicji w Biblii nie wyczytuję. Mało tego, niesie ona za sobą bardzo niebezpieczne stwierdzenia. Jak bowiem wyjaśnić wtedy choćby to:
    "(19) Ty wierzysz, że Bóg jest jeden? Dobrze czynisz; demony również wierzą i drżą."

    Wg twojej definicji demony są nawrócone... Można byłoby to ciągnąć dalej i stwierdzić, że 90 % Polaków jest nawróconych, bo uznają, że Bóg istnieje...

    Druga sprawa, czy Biblia podaje nam to, że Nikodem był nawrócony, czy to jest twój wniosek?

    Bądźmy zatem precyzyjni, biblijnie precyzyjni.

    Pozdrawiam cię serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
  13. To jak nazwiemy te etapy dochodzenia do Pana i przed narodzeniem się na nowo nie jest chyba aż tak istotne i nie ma chyba sensu spieranie się "o słowa". Faktem jest to, że przechodzimy przez takie etapy (o czym pisałem wyżej). Uznanie niezbędności Boga w naszym życiu i potrzeby oddawania Mu chwały - to po prostu jeszcze nie jest równoznaczne z narodzeniem się na nowo.

    OdpowiedzUsuń
  14. W zasadzie to brat Jarek W. ujął sedno sprawy w pierwszym zdaniu. To są etapy na drodze za Panem. Problemem jest to, że wielu zatrzymuje się zaraz na początku i albo nie chcą, albo nie są zachęcani do dalszych kroków.
    Zadaniem każdego z nas jest osobiste wzrastanie, ale też i zachęcanie innych do wzrastania.

    A co do Nikodema, masz rację Rafale, zbyt uprościłem sprawę. Chodziło mi o osoby wierzące w Boga, ale nie narodzone na nowo. Niektóre nawet gorliwe ale i tak chybiające celu. Takich jest coraz więcej w zborach.
    A co do osądzania...., hmmm. Zbyt wiele złego wnieśli tacy ludzie do kościoła, zbyt dużo szkód wyrządzają, żeby w imię miłości pozwolić im działać. Trzeba ich kochać, okazywać troskę, itd. ale też trzeba nazywać rzeczy po imieniu. W imię miłości dopuszcza się ludzi nie odrodzonych do służb a nawet za kazalnicę. Owszem, w przypowieści o pszenicy i kąkolu Pan nie pozwala usuwać kąkolu za wcześnie, ale też nie każe nazywać nam kąkolu pszenicą, ani też udawać, że nie dostrzegamy, iż nie jest on pszenicą.
    Zbyt wiele słyszałem kazań grzmiących "Nie wolno osądzać! Nie osądzaj!", których skutkiem było zamknięcie ust (i uszu) na wszelką krytykę ale też i na porównywanie życia ludzi z Biblią.
    Jeśli ktoś nie narodzony na nowo mówi do mnie "bracie", to ja mówię mu wprost - "nie jesteś moim bratem, bo nie mamy tego samego Ojca", ale nie po to, żeby mu dowalić, ale żeby ustalić prawdę. Robiłem to wiele razy.
    Dla poszukujących Pana jest to powód do rozmowy, dla poszukujących swojej chwały jest to powód do obrażenia się.
    I jeden, i drugi skutek jest dobry.

    OdpowiedzUsuń