28 maja, 2014

W obliczu cierpienia

Dziś proponuję garść myśli o podejściu chrześcijanina do cierpienia. W świetle Biblii widać, że może ono pojawić się z różnych powodów. Jak je rozumieć i przeżywać? Co cierpienie wnosi w życie chrześcijanina?

Dość często cierpienie jest sposobem dyscyplinowania i wychowywania nas przez Boga. Wy nie opieraliście się jeszcze aż do krwi w walce przeciw grzechowi i zapomnieliście o napomnieniu, które się zwraca do was jak do synów: Synu mój, nie lekceważ karania Pańskiego ani nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza; bo kogo Pan miłuje, tego karze, i chłoszcze każdego syna, którego przyjmuje. Jeśli znosicie karanie, to Bóg obchodzi się z wami jak z synami; bo gdzie jest syn, którego by ojciec nie karał? A jeśli jesteście bez karania, które jest udziałem wszystkich, tedy jesteście dziećmi nieprawymi, a nie synami. Ponadto, szanowaliśmy naszych ojców według ciała, chociaż nas karali; czy nie daleko więcej winniśmy poddać się Ojcu duchów, aby żyć? Tamci bowiem karcili nas według swego uznania na krótki czas, ten zaś czyni to dla naszego dobra, abyśmy mogli uczestniczyć w jego świętości. Żadne karanie nie wydaje się chwilowo przyjemne, lecz bolesne, później jednak wydaje błogi owoc sprawiedliwości tym, którzy przez nie zostali wyćwiczeni. Dlatego opadłe ręce i omdlałe kolana znowu wyprostujcie, i prostujcie ścieżki dla nóg swoich, aby to, co chrome, nie zboczyło, ale raczej uzdrowione zostało [Hbr 12,4-13].

Z powyższego fragmentu Pisma Świętego jasno wynika, że cierpienie, chociaż samo w sobie bardzo nieprzyjemne, bywa środkiem wychowawczym, stosowanym przez Boga w stosunku do Jego dzieci. I przynosi dobre skutki: Pomaga wierzącym w walce z grzechem. Napomina i zachęca do podobania się Bogu. Jest dla naszego dobra. Świadczy o naszym bliskim związku z Bogiem. Mało tego,  cierpienie pozwala osiągnąć szczególny poziom dojrzałości, jak to się stało z samym Jezusem [zobacz Hbr 5,7-9]. Warto jest cierpieć w ramach Bożej dyscypliny, bo gdy jesteśmy sądzeni przez Pana, znaczy to, że nas wychowuje, abyśmy wraz ze światem nie zostali potępieni [1Ko 11, 32].

Inną przyczyną cierpień chrześcijanina jest wrogość i prześladowanie ze strony świata. Nie mniemajcie, że przyszedłem, przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić człowieka z jego ojcem i córkę z jej matką, i synową z jej teściową. Tak to staną się wrogami człowieka domownicy jego [Mt 10,34-36]. Wrogość domowników nie bierze się z tego, że robimy im na złość i niestosownie się zachowujemy, co stanowi przyczynę wielu typowych konfliktów. Biblia zobowiązuje nas przecież do należytego starania się o domowników. A jeśli kto o swoich, zwłaszcza o domowników nie ma starania, ten zaparł się wiary i jest gorszy od niewierzącego [1Tm 5,8]. Rzeczywistą przyczyną konfliktu z najbliższymi  i towarzyszącego mu cierpienia, nie jest więc złe zachowanie chrześcijanina, a jego wiara w Pana Jezusa.

Prawdziwi chrześcijanie nie są zdziwieni takim obrotem sprawy. A przywoławszy lud wraz z uczniami swoimi, rzekł im: Jeśli kto chce pójść za mną, niech się zaprze samego siebie i weźmie krzyż swój i naśladuje mnie [Mk 8,34]. Zostaliśmy wezwani do codziennego brania swojego krzyża i naśladowania w tym Jezusa. Zawiera się w tym również znoszenie wrogości i prześladowań. Tak jest, wszyscy, którzy chcą żyć pobożnie w Chrystusie Jezusie, prześladowanie znosić będą [2Tm 3,12]. Powody są oczywiste: Gdybyście byli ze świata, świat miłowałby to, co jest jego; że jednak ze świata nie jesteście, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi. Wspomnijcie na słowo, które do was powiedziałem. Nie jest sługa większy nad pana swego. Jeśli mnie prześladowali i was prześladować będą; jeśli słowo moje zachowali i wasze zachowywać będą. A to wszystko uczynią wam dla imienia mego, bo nie znają tego, który mnie posłał [Jn 15,19-21].

Wrogość i prześladowanie ze strony świata to dla chrześcijan żadna tragedia. Wręcz przeciwnie, świadczy, że jesteśmy po właściwej stronie. Wskazuje na to radość wychłostanych apostołów. A oni odchodzili sprzed oblicza Rady Najwyższej, radując się, że zostali uznani za godnych znosić zniewagę dla imienia jego [Dz 5,41]. Biblia jednoznacznie podkreśla normalność i pozytywną wartość aktów wrogości i prześladowania za wiarę. Najmilsi! Nie dziwcie się, jakby was coś niezwykłego spotkało, gdy was pali ogień, który służy doświadczeniu waszemu, ale w tej mierze, jak jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, radujcie się, abyście i podczas objawienia chwały jego radowali się i weselili. Błogosławieni jesteście, jeśli was znieważają dla imienia Chrystusowego, gdyż Duch chwały, Duch Boży, spoczywa na was. A niech nikt z was nie cierpi jako zabójca albo złodziej, albo złoczyńca, albo jako człowiek, który się wtrąca do cudzych spraw. Wszakże jeśli cierpi jako chrześcijanin, niech tego nie uważa za hańbę, niech raczej tym imieniem wielbi Boga. Przeto i ci, którzy cierpią według woli Bożej, niech dobrze czyniąc powierzą wiernemu Stwórcy dusze swoje [1Pt 4,12-16.19]. Jeszcze dosadniej przemawia Słowo Boże w Liście do Filipian: Gdyż wam dla Chrystusa zostało darowane to, że możecie nie tylko w niego wierzyć, ale i dla niego cierpieć, staczając ten sam bój, w którym mnie widzieliście i o którym teraz słyszycie, że go staczam [Flp 1,29-30]. Apostoł Paweł sam doświadczał licznych aktów wrogości i prześladowania z tego powodu, że stał się chrześcijaninem.

Właśnie! Pisząc o cierpieniu ludu Bożego nie sposób pominąć reperkusji dotykających przywódców Kościoła.  W wielu społeczeństwach i środowiskach przywódcy są postawieni wysoko i nie doznają trosk typowych dla niższych warstw społecznych. Pośród ludu Bożego jest  inaczej! Biblia wiąże z przywództwem chrześcijańskim szereg cierpień, które omijają zwykłych wiernych. Gdy Herod targnął się na niektórych członków zboru, to praktycznie się okazało, że ścięty został Jakub, a do aresztu trafił Piotr. To przywódcy, a nie zwykli wierni, w pierwszej kolejności trafiają na celownik władzy świeckiej i religijnej. Bóg im tego nie oszczędza, bo kształtowanie charakteru dobrego sługi Bożego wymaga przejścia przez wiele cierpień.

Przywódcy są bardziej narażeni na reperkusje również z powodu brania na siebie rozmaitych cierpień, które w innej roli by ich nie spotkały. Nadstawiają głowy za innych, sami cierpią, aby innym było potem lżej. Teraz raduję się z cierpień, które za was znoszę i dopełniam na ciele moim niedostatku udręk Chrystusowych za ciało jego, którym jest Kościół [Kol 1,24]. Prawdziwe przywództwo w Kościele już tu na ziemi sporo kosztuje. Ponadto wiemy z Biblii, że przywódców czeka surowszy sąd. Jednym słowem, piękna rola starszego zboru zawiera w sobie element, którego niejeden amator prestiżu nie jest w stanie przełknąć.

Podsumujmy. Cierpimy, bo Bóg nas uznał za swoich synów i chce nas dobrze wychować, abyśmy nadawali się do Królestwa Bożego. Cierpimy, bo świat nas nienawidzi i prześladuje. Cierpimy, bo Bóg przygotowuje nas do jakiejś przywódczej roli, a w tych szeregach nie chce mieć mięczaków. Czy można powiedzieć, że takie cierpienia są czymś złym dla ludzi wierzących?

3 komentarze:

  1. Chciałbym, żeby częściej nauczyciele zwracali uwagę na ten bardzo ważny aspekt chrześcijaństwa - cierpień, doświadczeń i prześladowań. Dziękuję bracie Marianie. Niestety, coraz częściej głoszona jest ewangelia sukcesu i dobrobytu i wielu daje się na taką ewangelię nabrać, ku własnej zgubie...

    OdpowiedzUsuń
  2. O! I to jest to, czego w ostatnich latach w wielu kościołach, zborach, nauczaniach brakuje.
    Dziękuję za budujący wpis.

    OdpowiedzUsuń
  3. W wielu kościołach, zborach oraz w treści wypowiedzi nauczycieli brakuje w powyższym zakresie RÓWNOWAGI. Istnieje taki trend, według którego człowiek ufający Bogu powinien być zawsze zdrowy, odnieść sukces, opływać w dobrobyt i hojnie płacić dziesięcinę. Ponieważ tak często się nie dzieje, wmawia się ludziom, że cierpienie, niewygody i inne negatywy są skutkiem jego niewiary. Ostatecznie człowiek odsuwa się od Boga, uważając, że nie potrafi mu służyć w należyty sposób.
    Inny trend (obowiązywał w moim zborze, w którym wzrastałem, i w wielu mi znanych do dziś obowiązuje, przynajmniej teoretycznie) głosi zasadę, że człowiek ufający Bogu powinien być zawsze w tarapatach: cierpieć, być wyśmiewanym, biednym, gorszym od innych. Ponieważ tak nie jest, trzeba tę "niedomogę" jakoś wypełnić. Narzuca się więc określone zasady, dzięki którym człowiekowi faktycznie jest trudno. Zabrania się korzystania z mediów, narzuca się określony typ wyglądu zewnętrznego, kobietom tłumaczy się, że dbanie o wygląd, makijaż, interesujący ciuch to "pycha", która się Bogu nie podoba, a sukienka krótsza niż XX cm to samo piekło, podobnie jak brak chuściny na głowie. Samochód jest be, elementami "niegodnymi dziecka Bożego" były firanki i / lub zasłony, witrynkę pokojową eksponującą zastawę stołową nazywano "ołtarzem" i nakazano zasłonić, tłumaczono, że dekoracje o motywach zwierzęcych to bałwany (II przykazanie), nawet wycinano z Biblii Gdańskiej BiZTBW znak wydawnictwa w postaci siewcy, bo to bałwochwalstwo (mam taką Biblię w domu). Choinka była bałwanem, telewizor diabłem, który miał ogon na dachu. Instrumenty złe, bo Panu Bogu trzeba "grać w sercach" a nie na instrumentach. Radio, magnetofon czy inny odtwarzacz to grzech ciężki. Aparat foto jeszcze gorszy, bo osoby na zdjęciach to przecież bałwany (ponownie II przykazanie). Wypicie niewielkiej ilości wina czy piwa do obiadu to "upijanie się". Biżuteria to "obwieszanie się złotem", mój kolega został "naznaczony" za potajemne noszenie ślubnej obrączki. Kobietom zakazuje się nosić spodni i czapek, bo to "ubiór męski".
    Mógłbym jeszcze wiele wymieniać. Powyższe doświadczenia są moim udziałem, opisane praktyki osobiście przeżyłem. I widzę, że przy nich "przegięcie" w drugą stronę w postaci tzw. teologii sukcesu (której wcale nie popieram) to mały pikuś. Dziękuję mojemu Bogu, że obecnie jestem w - w miarę - "normalnym" Zborze. Co do powyższych "zasad", w których się wychowałem - doskonale rozumiem, że życie chrześcijanina to samokontrola i narzucenie sobie niektórych z nich, choćby rezygnacja z przesadnej (!) troski o wygląd czy wystrój domu jest z pewnością pożyteczne, ale gdy sobie przypomnę pokrętne argumentacje zasadności ww. nakazów i zakazów, to dziś chce mi się już tylko śmiać. Dlatego bogaty w pewne doświadczenia głoszę bardzo ograniczony rejestr "zasad", które miałyby obowiązywać wszystkich, oznajmiam za to wszem i wobec prawo do wolności: chrześcijanin w porozumieniu z Bogiem sam winien porządkować swoje życie i prowadzić je tak, aby się Bogu podobało.
    A cierpienia? Były, są, będą, dobrze jest je docenić i zrozumieć, czego Pan nas przez nie uczy. A gdy dziwnym zrządzeniem Bożego planu żaden ogień nas nie pali, nie trzeba koniecznie szukać zarzewii tegoż ognia, żeby się poparzyć i mieć się nad czym rozczulać. Pozdrawiam, chętnie podyskutuję nimrod/małpa/interia.pl

    OdpowiedzUsuń