![]() |
| Społeczność domowników wiary C.C. NOWE ŻYCIE latem 2025 |
Zacznijmy od tego, że każdy normalny chrześcijanin przynależy do jakiegoś Zboru. Najczęściej jest to wspólnota blisko miejsca zamieszkania. Bywa jednak i tak, że naszym domem duchowym jest Zbór oddalony nawet o wiele kilometrów, co przy dzisiejszych środkach komunikacji nie stanowi większego problemu. Ważne, że Pismo Święte wszystkich naśladowców Chrystusa widzi w społeczności lokalnego Zboru Kościoła, a Duch Święty nieodpartą potrzebę przynależności i trwania we wspólnocie świętych wpisuje w duszę osób narodzonych na nowo. Dzięki temu, niezależnie od warunków zewnętrznych, osobistych nastrojów oraz życiowych sytuacji, jesteśmy domownikami wiary. Ciesząc się domem duchowym, czujemy się za niego współodpowiedzialni. Korzystamy z różnych zasobów wspólnoty ale też razem z innymi jej członkami dbamy o bieżące utrzymanie Zboru. Podobnie jak normalni użytkownicy mieszkania dbają o regulowanie rachunków, utrzymanie porządku i zaopatrzenie lodówki, tak też członkowie Zboru mają to na uwadze w odniesieniu do miejsca wspólnych zgromadzeń.
Dużo łatwiej jest nie mieć na głowie tego rodzaju odpowiedzialności. Bezdomność wielu ludzi właśnie stąd się wzięła, że w jakimś momencie życia machnęli ręką na te przyziemne obowiązki. Poczuli wiosnę. Przestali pracować, regulować rachunki i dbać o swoje kąty. Lato wolności szybko minęło i zanim nadeszły mrozy niedostatku, stracili klucze do wcześniejszego miejsca schronienia. Nastał czas rozglądania się za jakąś ogrzewalnią, jadłodajnią, noclegownią lub domem pomocy społecznej. Tak zachowują się też niektórzy chrześcijanie. Przestają miłować i doceniać swój Zbór. Powoli odpływają na fali źle pojętej wolności w Chrystusie. Inni duchowo bezdomni ludzie "zaświecili" im walorami życia bez kościelnej przynależności i do pewnego czasu będą wręcz święcie przekonani, że dobrze zrobili idąc za ich przykładem.
Dzisiaj przed sklepem widziałem młodego człowieka, jak zagadywał ludzi, żeby mu coś kupili. Dlaczego? Ponieważ przebimbał lato i nie ma nawet na chleb. Po ciepły posiłek ustawia się długa kolejka. Dlaczego? Bo ci ludzie nie mają kuchenki ani warunków do jego przygotowania. Do miejskiej ogrzewalni cisną się osoby, którym zrobiło się naprawdę zimno, a nie mają własnego kąta i piecyka. Do czego piję? Ludzie zwący się chrześcijanami, a żyjący bez przynależności do Zboru, w jakimś momencie zaczynają łaknąć chleba, pragną zasiąść przy stole i nieco ogrzać się duchowo. Co wtedy robią? Jeżeli ich własna duma nie stanie im na przeszkodzie, wtedy idą do jakiegoś Zboru. Pojawiają się w różnych miejscach, bo są duchowo bezdomni. Niektórzy z nich przypominają sobie o wspólnocie Kościoła w sytuacji potrzeby, gdy na horyzoncie zarysuje się im jakaś chwilowa korzyść lub zawiśnie nad nimi widmo choroby i śmierci. Pamiętam, jak przed laty w Zborze regularnie zaczęła pojawiać się dawno nie widziana kobieta, co wywołało wśród nas oczywistą radość. Wkrótce okazało się, że jej mąż śmiertelnie choruje. Zorganizowaliśmy mu za friko chrześcijański pogrzeb oraz poczęstunek dla uczestników uroczystości, a parę tygodni potem owa "chrześcijanka" znowu zniknęła nam z oczu.
Mam świadomość rozmaitych przykrości i rozczarowań, których można doświadczyć w Zborze. Tym tłumaczą swoje odejścia od społeczności osoby bez przynależności kościelnej. Wszakże podobnie jak normalni ludzie z powodu jakiejś usterki i konieczności remontu nie porzucają swego domu, tak też odpowiedzialni chrześcijanie nie decydują się na duchową bezdomność z uwagi na jakiś mankament w lokalnej wspólnocie Kościoła. Dojrzałość w wierze wyrażamy wówczas m.in. staraniami o naprawę i odbudowę tego, co się popsuło, bo przynależność do Zboru jest wartością nie do przecenienia. O jedno proszę Jahwe i tego tylko pragnę gorąco: bym mógł przebywać w Domu Jahwe po wszystkie dni mojego życia, doświadczając łaskawości Jahwe i odwiedzając Jego Świątynię. On skryje mnie w swym Przybytku w dzień przeciwności, schroni mnie w głębi swego Namiotu, wyniesie wysoko na opokę [Ps 27,4-5].
