16 kwietnia, 2011

Wiara i złudzenia w jednym korowodzie

W przeddzień tegorocznych Świąt Wielkanocnych chcę przywołać do naszej świadomości wydarzenia z ostatniej niedzieli przed męką Pańską i tzw. triumfalny wjazd Jezusa do Jerozolimy.

Nazajutrz liczna rzesza, która przyszła na święto, usłyszawszy, że Jezus idzie do Jerozolimy, nabrała gałązek palmowych i wyszła na jego spotkanie, i wołała: Hosanna! Błogosławiony, który przychodzi w imieniu Pańskim, król Izraela! [Jn 12,12-13].

Bez cienia wątpliwości Pan Jezus wiedział, co się święci. Oto idziemy do Jerozolimy, a Syn Człowieczy będzie wydany arcykapłanom i uczonym w Piśmie, i osądzą go na śmierć, i wydadzą poganom, i będą go wyśmiewać i pluć na niego, ubiczują go i zabiją, lecz po trzech dniach zmartwychwstanie [Mk 10,33-34].

Triumfalna atmosfera wjazdu do miasta nie zmieniła ogniskowej Jego ziemskiej misji. Nie przestawił się wewnętrznie, widząc tak ogromne zapotrzebowanie rodaków na poprawę warunków doczesnego życia. Był częścią tego korowodu, ale wiedział swoje i konsekwentnie zmierzał do celu, dla którego przyszedł na świat.

A pozostali uczestnicy tej krótkotrwałej fety? Ich marzenia o politycznych, gospodarczych i społecznych zmianach osiągały właśnie swój szczyt. Wszystko zdawało się wskazywać na to, że Jezus z Nazaretu, prorok i cudotwórca, to obiecany i oczekiwany Mesjasz, który przywróci dawny blask domu Dawidowego. A myśmy się spodziewali, że On odkupi Izraela [Łk 24,21] – wyznali potem niektórzy z nich.

Skojarzyli sobie Jezusa w tej sytuacji ze znanym proroctwem: W owym dniu podniosę upadającą chatkę Dawida i zamuruję jej pęknięcia, i podźwignę ją z ruin, i odbuduję ją jak za dawnych dni, aby posiedli resztki Edomu i wszystkie narody, nad którymi wzywane było moje imię, mówi Pan, który to czyni [Am 9,11-12], a Jego obecność i zachowanie zdawały się potwierdzać słuszność ich myślenia.

Wiwatowali więc: Hosanna Synowi Dawidowemu! Błogosławiony, który przychodzi w imieniu Pańskim. Hosanna na wysokościach! [Mt 21,9]. Jednym słowem; owego pierwszego dnia po sabacie wiara i złudzenia przeszły w jednym korowodzie.

Nie inaczej jest i dzisiaj. Każda wspólnotach chrześcijańska, każde niedzielne nabożeństwo, to korowód wiary i złudzeń. Obok ludzi, którzy bliżej znają i rozumieją drogę Pańską jest tu też wielu takich, którzy w chrześcijaństwie upatrzyli sobie sposób na realizację swoich przyziemnych marzeń. Spodziewają się rzeczy, których Pan nikomu w tej krótkiej doczesności nie obiecał. Hołubią Jezusa, jako Boga swoich własnych pragnień, lecz nie padają przed Nim jako Panem absolutnym. Wzywają Go w celach zaspokojenia swoich zachcianek, a nie jako Zbawiciela z grzechów.

Tak, są poruszeni! Poświęcają się, śpiewają, ogłaszają, nakręcają jeden drugiego, radośnie maszerują, aż do czasu, gdy się już całkiem okaże, że to im nic nie dało. A wcześniej czy później tak się stać musi, bowiem Bóg nie wziął i nigdy nie weźmie odpowiedzialności za urzeczywistnianie naszych złudzeń. On jest Bogiem, a nie kołem fortuny.

Czy Jezus nie zdawał sobie sprawy, że otaczająca Go euforia tłumów, to festiwal ich złudzeń? Oczywiście, że o tym wiedział. Pozwolił im jednak, a poniekąd nawet pomógł wejść w fazę szczytową, aby się wypaliły. Tylko wtedy bowiem stało się możliwe, by niektórych z tych ludzi, poczynając od uczniów, jednego po drugim, wprowadzić na drogę prawdziwej wiary.

Tak jest do dzisiaj. Pan do tego dopuszcza, a nawet to firmuje, że przez jakiś czas wiara i złudzenie chadzają w jednym korowodzie. Tym bardziej to powszechne, że w każdym środowisku mamy chętnych do machania gałązkami i wywoływania wrażenia, iż coś ważnego się dzieje.

Na szczęście Bóg zna stan naszych serc i nasze motywacje. Jest więc nadzieja, że po wypaleniu się złudzeń odnajdzie nas na jakiejś drodze do Emaus i objawi nam, co to znaczy, że w wierze, a nie w oglądaniu pielgrzymujemy [2Ko 5,7]. 

4 komentarze:

  1. Cieszę się, że mogę przeczytać tak mądry tekst.Tekst pełen prawdy, tak o czasach minionych, jak i teraźniejszych.Tak jak przed 2 tys.lat, tak i dzisiaj ludzie najpierw hołubili Pana Jezusa, a potem(teraz) pluli na Niego.I dzisiaj wielu(?) naszych rodaków pamięta o Chrystusie, gdy zbliża się Boże Narodzenie lub Wielkanoc, traktując te święta "komercyjnie",jako okazja do kilkudniowego jedzenia, picia i zabawy. Nie ma w tym nigdzie duchowych przeżyć, wspominania męki Pana Jezusa...Święta są dla wielu okazją do karmienia własnego ego...,ale bez Boga !

    OdpowiedzUsuń
  2. Oprócz Jezusa w czasie tamtego wjazdu do Jerozolimy, chyba wszyscy nie wyłączając uczniów , w mniejszym lub większym stopniu żyli złudzeniami. I chyba każdy z nas wkraczając na drogę za Jezusem zabrał ze sobą jakieś złudzenia.
    I pewnie zawsze gdy one się wypalają pojawia się frustracja i rozczarowanie. A wtedy człowiek albo w końcu otwiera się na rzeczywistość albo ... biegnie za kolejną złudą. Z perspektywy czasu widzę jaka to straszna strata czasu, żywić nadzieję na coś czego Boże Słowo nie obiecuje albo walczyć o coś o co walczyć nie warto. Ale chyba najgorsze to trzymać się złudzeń aż do końca, nawet jeśli z każdej strony widać że to tylko złuda. Czy ciągle hołduję jeszcze jakimś złudzeniom? Objaw mi Panie.

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak Tomku, bardzo mądre słowa! Ja też o to się modlę i chcę wyzbywać się wszelkich "swoich" projekcji drogi Pańskiej.

    OdpowiedzUsuń
  4. O proszę... W podobnym tonie miałem niedzielne kazanie :)

    OdpowiedzUsuń