Nawet w towarzystwie tak ekscytującego człowieka jak Abraham zdarzają się chwile napięć i rozczarowań. Lot bynajmniej nie żałował, że przyłączył się do Abrahama. Obiecane przez Boga błogosławieństwo, którym cieszył się Abraham, udzieliło się i jemu. Lot, który wędrował z Abramem, również miał owce i bydło. Rozstawiał on własne namioty [1Mo 13,5]. Po jakimś jednak czasie wspólnego podróżowania atmosfera się popsuła. Dobytek obu stał się tak wielki, że nie mogli obozować obok siebie, brakowało na to miejsca [1Mo 13,6].
Niejeden dzisiejszy Lot przyłącza się do wspólnoty wierzących i z wielkim entuzjazmem uczestniczy w jej życiu. Mijają miesiące i wydaje się, że z duchowym potomstwem Abrahama na tyle jest mu po drodze, że już nic go od zboru nie oddzieli. Jest wdzięczny, pomocny i szczerze trwa w społeczności. Z czasem jednak pojawia się jakaś niechęć. Lot przestaje być radosnym uczestnikiem karawany...
Co musi się stać z ludzkimi sercami, że zaczyna się im robić za ciasno obok siebie? Kto ma trochę wyobraźni, ten wie, że faktycznej przestrzeni tam raczej nie brakowało. Narosło natomiast sporo wzajemnych animozji między ludźmi Abrahama i Lota. Rozstawianie przez Lota własnych namiotów i zamykanie się we własnym kręgu nie pomagało w zażegnaniu konfliktu. Abram zwrócił się więc do Lota: Nie dopuśćmy do sporu między nami. Niech też nie kłócą się nasi pasterze. Ostatecznie jesteśmy braćmi [1Mo 13,8].
Czy jednak zawsze tak ma być, że utrzymanie względnej zgody między braćmi musi się wiązać z ich rozejściem? Czy nie wystarczyłoby, żeby ukorzyli się przed sobą, odłożyli na bok swoje racje i ambicje oraz poskromili złe zachowanie ludzi, na których mają wpływ? Jestem przekonany, że Abraham widział możliwość naprawienia relacji. Domyślam się więc z jakim trudem przyszły mu na usta słowa: Czyż cały ten kraj nie stoi przed tobą otworem? Rozstańmy się. Jeśli chcesz pójść w lewo, ja udam się w prawo, a jeśli postanowisz iść w prawo, ja wyruszę w lewo [1Mo 13,9]. Ileż dramatyzmu kryje się za tymi słowami! Nie wierzę, że była to chłodna propozycja rozwiązania konfliktu. Myślę, że Abraham z rozdartym sercem wypowiedział je z nadzieją na opamiętanie Lota. Liczył, że jego bratanek się ocknie i zechce postarać się o naprawienie wzajemnych relacji.
Wyobrażam sobie, jakże budujące byłoby to dla wszystkich, gdyby Lot zawołał: O, nie, stryju Abrahamie! Nigdzie nie pójdę! Chcę zostać przy tobie! Poskromię moich pasterzy, dostosuję się do tego, co uzgodnimy, bo twoja wiara i osobisty związek z Bogiem jest dla mnie ważniejszy od moich racji. Niestety, duma podsycana bogactwem materialnym i podszepty ludzi z jego obozu, nie pozwoliły Lotowi ukorzyć się przed Abrahamem. Skwapliwie podchwycił propozycję stryja i się od niego oddzielił. Kuszony widokami dobrze się zapowiadającej przyszłości, poszedł żyć na własną rękę.
Tak bywa dzisiaj z niejednym chrześcijaninem. Gdy pojawiają się jakieś napięcia we wzajemnych relacjach, gdy to i owo zaczyna mu się w zborze nie podobać, mógłby się temu przeciwstawić. Ze względu na PANA oraz dla własnego dobra mógłby odłożyć na bok swoje racje i trwać w społeczności ludu Bożego.
Lot dał się oddzielić od Abrahama. Czy był to dla niego korzystny krok?
Apostoł Paweł w liście do Filipian wskazuje co może być skutecznym kluczem, niezbędnym warunkiem i idealną receptą na jednomyślność w zborach:
OdpowiedzUsuń(2,3) w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie (...) Niech będzie w was takie nastawienie umysłu, jakie też było w Chrystusie Jezusie:
- Który chociaż był w postaci Bożej, nie upierał się zachłannie przy tym, aby być równym Bogu
- Lecz wyparł się samego siebie, przyjął postać sługi i stał się podobny ludziom; a okazawszy się z postawy człowiekiem,
- Uniżył samego siebie i był posłuszny aż do śmierci, i to do śmierci krzyżowej.
Ostatnio sam zajmowałem się tą historią w ramach przygotowań do usługi w moim Zborze. Na kanwie tych przygotowań pozwolę sobie tę ciekawą historię nieco uzupełnić.
OdpowiedzUsuńDla mnie ważnym faktem jest to, że odejście Lota od Abrama odbywało się stopniowo. Według Rdz 13, 12 Lot „rozbijał namioty aż po Sodomę” (według Biblii Gdańskiej „rozbił namiot aż do Sodomy”. Pewnie długi był ten namiot :-). W ten sposób – powoli i stopniowo - dotarł do miasta i osiedlił się tam. Przebywanie w bramie Sodomy może oznaczać, nie chciał tam być szeregowym obywatelem, a chciał współdecydować o losach miasta. Prawdą jest, że nie integrował się z mieszkańcami miasta, czyniąc ten sam grzech, a nawet był „udręczony” ich postępowaniem (2Pt 2, 7). Jego próby życia na inną modłę niż reszty mieszkańców miasta spotkały się z ich nienawiścią. To są wszystko moim zdaniem ważne fakty, z których wiele wynika.
Na pewnym etapie zamieszkania w Sodomie został uprowadzony i uwolniony przez Abrama. Wydarzenie powinno było stanowić dla niego kuksaniec, upomnieć go, otrzeźwić trochę. Ale tak się nie stało.
Mnie ta historia uczy, że jedną z ważnych umiejętności w życiu chrześcijanina jest powracanie. Do punktu wyjścia. Do punktu podjęcia niekorzystnej decyzji. Lot tego nie potrafił. Jakaś siła pchała go do Sodomy, mimo, że stamtąd właśnie został uprowadzony, że nie znalazł tam osób, z którymi mógłby mieć społeczność, że tak naprawdę nie był tam lubiany, a próby wywarcia na mieszkańców pozytywnego wpływu spełzły na niczym. Miasto ma swój klimat. Pewnie nie chciał żyć na odludziu jak Beduin. Pewnie chciał mieszkać w mieście, tam wszystko na miejscu, nawet całodobowe sklepy czynne…
Miał nieskończoną ilość szans, aby „odkręcić” skutki niekorzystnych decyzji. Miał taką szansę nawet w ostatnim dniu przed tragedią, mógł zabrać rodzinę, ruchomości i pogonić stada w dowolnym kierunku, byle za miasto. A później zacząć szukać wujka. Ten – znając go – pewnie dałby się znaleźć.
Lot przeżył, „tak jednak, jakby został ocalony z ognia” 1Kor 3,15). Próba ognia wykazała, ile warte było to, co stworzył. Dobrze zaczął, a skończył jako bankrut, wdowiec, a do tego dał się wciągnąć w kazirodztwo. Szkoda mi gościa…
Bardzo dziękuję za uzupełnienie mojego wpisu mądrymi myślami i uwagami. Serdecznie pozdrawiam
Usuń