To, co poszczególni słudzy Boży mają robić, określa sam Bóg. Czasem jest to jednoznaczne polecenie zajmowania się tylko swoim narodem, jak w przypadku proroka Ezechiela. I rzekł do mnie: Synu człowieczy! Posyłam cię do synów izraelskich, do narodu buntowników, którzy zbuntowali się przeciwko mnie... [Ez 2,3]. Bóg może też wysłać kogoś do służby dużo szerszej i - podobnie jak Pawła - powołać na apostoła narodów. Wybawię cię od ludu tego i od pogan, do których cię posyłam, aby otworzyć ich oczy, odwrócić od ciemności do światłości i od władzy szatana do Boga, aby dostąpili odpuszczenia grzechów i przez wiarę we mnie współudziału z uświęconymi [Dz 26,17-18]. Jedno wszakże jest wspólne dla wszystkich: Każdy powinien znać swoje powołanie i jego granice.
Najczęściej określenie woli Bożej w tym zakresie następuje poprzez miejsce duchowych narodzin chrześcijanina oraz przez rozpalone w nim pragnienie przyłączenia się do konkretnej wspólnoty kościelnej, która staje się miejscem jego rozwoju i służby. Zazwyczaj taki lokalny zbór jest częścią denominacji kościelnej, co znaczenie poszerza możliwości współpracy z innymi sługami Pana. Bywa i tak, że ktoś, nawracając się do Chrystusa, nie chce się do nikogo przyłączać i postanawia zbierać ludzi wokół siebie, tworząc nową wspólnotę. To również może być przejawem woli Bożej. Bóg jest suwerenny w swoim działaniu i nie wszystkich prowadzi jednakowo. Każdy ma własny dar od Boga, jeden taki, a drugi inny.
Wskazując pole służby i zakreślając jego granice, Chrystus Pan chce, abyśmy się trzymali wyznaczonych nam granic. Ogólnie rzecz biorąc, chrześcijanie powinni zajmować się rozstrzyganiem spraw w swoim środowisku, a nie wtrącać się w sprawy ludzi spoza zboru. Bo czy to moja rzecz sądzić tych, którzy są poza zborem? Czy to nie wasza rzecz sądzić raczej tych, którzy są w zborze? Tych tedy, którzy są poza nami, Bóg sądzić będzie. Usuńcie tego, który jest zły, spośród siebie [1Ko 5,12-13]. Owszem, wszystkim ludziom należy głosić ewangelię. Nie wszystko wszakże w ich życiu powinno nas obchodzić, jeżeli nie żyją oni w kręgu naszej odpowiedzialności.
Jednym z przejawów wykraczania poza swoje granice, jest zajmowanie się sługami Bożymi spoza naszego pola służby. Kimże ty jesteś, że osądzasz cudzego sługę? Czy stoi, czy pada, do pana swego należy; ostoi się jednak, bo Pan ma moc podtrzymać go. Jeden robi różnicę między dniem a dniem, drugi zaś każdy dzień ocenia jednakowo; niechaj każdy pozostanie przy swoim zdaniu. Kto przestrzega dnia, dla Pana przestrzega; kto je, dla Pana je, dziękuje bowiem Bogu; a kto nie je, dla Pana nie je, i dziękuje Bogu. Albowiem nikt z nas dla siebie nie żyje i nikt dla siebie nie umiera; bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy; jeśli umieramy, dla Pana umieramy; przeto czy żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy. Na to bowiem Chrystus umarł i ożył, aby i nad umarłymi i nad żywymi panować. Ty zaś czemu osądzasz swego brata? Albo i ty, czemu pogardzasz swoim bratem? Wszak wszyscy staniemy przed sądem Bożym [Rz 14,4-10].
Chrystus Pan każdemu wierzącemu człowiekowi wyznaczył zadanie i miejsce pracy. Znam swoje miejsce w szeregu. Od dnia duchowych narodzin jestem i pracuję w tym samym środowisku kościelnym. Nie wtrącam się do cudzych spraw. Nie moją sprawą jest to, co dzieje się w innych zborach i denominacjach. Obchodzi mnie to, co dzieje się w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE. Gdy sił i czasu starczy, mam duchowe prawo zajmować się też tym, co dostrzegam w Kościele Zielonoświątkowym, do którego należę. Czy popełniam błąd, że nie zajmuję się pastorami i zborami spoza wyznaczonych mi granic?
Czy pastorzy i nauczyciele, którzy postanowili kiedyś, że będą pracować samodzielnie, mają teraz moralne prawo zajmować się tymi, od których się oddzielili?
Drodzy bracia. Ponieważ nasz umiłowany brat Marian zadał pytanie , pozwolę sobie podjąć próbę odpowiedzenia na nie, i podzielę się swoim spojrzeniem na powyższe kwestie. Myślę , że gdy apostoł Paweł pisał do Koryntian o niezajmowaniu się sprawami ludzi spoza zboru miał na myśli ludzi ze świata- nie pisał w tym momencie o braciach z innych zborów. Myślę że pytanie na ile jesteśmy przejęci i zaangażowani w sprawy innych zborów - czyli cząstki Kościoła , nie powinno opierać się o jakieś wyznaczone przez lokalizację czy denominację granice , ale powinno opierać się o to czy zależy nam na naszych braciach i naszą troską jest to czy oni też biegną w tym naszym wspólnym biegu tak jak powinni biec. Jeśli widzę brata ,który popada w jakąś błędną naukę czy praktykę , to nie zamykam swoich ust , ale otwieram je bo zależy mi na braciach. Gdy wkrada się do jakiejś społeczności coś co w moim rozumieniu - w odniesieniu do nauki Słowa Bożego - jest niebezpieczne , to z troski o moich braci (chyba?) powinienem podjąć jakieś próby przestrzeżenia braci , że idą w złym kierunku. Nasz umiłowany brat Marian niejednokrotnie odnosił się do różnych praktyk ,które zauważał w Kościele i wskazywał na zjawiska , które wzbudzały niepokój w jego sercu. Myślę że każdy chrześcijanin powinien mieć troskę przede wszystkim o braci i siostry z lokalnej społeczności, ale nie sądzę że jest czymś złym troska o braci i siostry z innych społeczności chrześcijańskich , jeśli traktujemy ich jak naszych braci(?)
OdpowiedzUsuń1Ko 5,12-13 odnosi się do osób spoza zboru, w sensie: spoza Kościoła, a więc ludzi, którzy w ogóle nie są naszymi braćmi w Chrystusie.
OdpowiedzUsuńCzy można wypowiadać się na temat sytuacji w innych zborach? Oczywiście tak, pod warunkiem, że ma się powołanie do tego rodzaju służby.
Zgadzam się natomiast, że ostatnio obserwujemy zjawisko krytyki działań poszczególnych zborów lub denominacji w celu przeciągnięcia ludzi na swoją stronę i powiększenia stanu posiadania własnego zboru/denominacji. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu zbory powstawały w wyniku nawrócenia się określonej grupy ludzi w danym mieście. Dzisiaj najczęściej powstają w wyniku rozłamu. Jest to niewątpliwie patologia.