Azariasz, zwany też Uzjaszem, zaimponował mi niezwykłą długością panowania. Pięćdziesiąt dwa lata to wieczność, gdy chodzi o utrzymywanie się przy władzy. Można myśleć, że tajemnica długości królowania tkwi w jego imieniu, które znaczy: "PAN wspomógł" oraz imieniu jego matki - "PAN potrafi". Należałoby w ogóle być pod wrażeniem prawości i pobożności tego człowieka, gdyby nie natchniona wzmianka: Świątynki jednak nie znikły, lud nadal składał w nich ofiary i spalał kadzidła.
Owe świątynki to ślady dawnego odstępstwa i bałwochwalstwa króla Salomona. Uległ on namowom zagranicznych kobiet, z którymi się związał i stworzył im wokół Jerozolimy miejsca do uprawiania kultu ich bogów, któremu i sam w końcu uległ. Wtedy to właśnie Salomon zbudował na górze położonej na wschód od Jerozolimy świątynkę dla Kemosza, ohydy Moabitów, i dla Molocha, ohydy Ammonitów. Podobnie postępował względem wszystkich swoich kobiet z obcych plemion, które spalały kadzidła i składały ofiary swoim bóstwom [1Krl 11,7-8]. Bałwochwalstwo praktykowane w Kanaanie przed osiedleniem się Izraelitów miało całkowicie pójść w niebyt, ustępując miejsca oddawaniu czci jedynemu, prawdziwemu Bogu w jerozolimskiej świątyni. Niestety, król Salomon doprowadził do jego ponownego rozkwitu.
Król Azariasz miał świadomość, że świątynki na wzgórzach gniewają Boga i należy usunąć z ziemi judzkiej owe ośrodki bałwochwalstwa. Bóg przemawiał wówczas poprzez proroka Izajasza, który już na początku swej posługi wyjaśnił, że Bóg porzucił swój lud ponieważ: Pełna też jest jego ziemia bożków, kłaniają się dziełu własnych rąk, temu co uczyniły ich palce [Iz 2,8]. W pałacu codziennie rozbrzmiewały słowa: "PAN wspomógł" i "PAN potrafi". A jednak Azariasz przez pięćdziesiąt dwa lata nie potrafił do końca zerwać z zakorzenionym w narodzie bałwochwalstwem.
Zaskoczyła mnie ta dziwna niemoc Azariasza? A co obserwuję w środowiskach ewangelicznego chrześcijaństwa w naszych czasach? Wiemy, że wiara w Jezusa Chrystusa domaga się całkowitego oddzielenia się od świata i jego bałwochwalczej religii. Nie chodźcie w obcym jarzmie z niewiernymi; bo co ma wspólnego sprawiedliwość z nieprawością albo jakaż społeczność między światłością a ciemnością? Albo jaka zgoda między Chrystusem a Belialem, albo co za dział ma wierzący z niewierzącym? Jakiż układ między świątynią Bożą a bałwanami? Myśmy bowiem świątynią Boga żywego, jak powiedział Bóg: Zamieszkam w nich i będę się przechadzał pośród nich, i będę Bogiem ich, a oni będą ludem moim. Dlatego wyjdźcie spośród nich i odłączcie się, mówi Pan, i nieczystego się nie dotykajcie; a Ja przyjmę was i będę wam Ojcem, a wy będziecie mi synami i córkami, mówi Pan Wszechmogący [2Ko 6,14-18]. Jaśniej tej sprawy postawić nie można. Skąd więc pomysł niektórych naszych braci i sióstr, aby z ludźmi tkwiącymi w bałwochwalstwie razem się modlić, ewangelizować lub koncertować? W ich życiu świątynki jednak nie znikły.
Dziwi mnie ta niemoc Azariasza, że przez pięćdziesiąt dwa lata nie potrafił poradzić sobie z usunięciem świątynek? A jak ja radzę sobie z przyzwyczajeniami i zachciankami starej natury? Ileż to już lat upłynęło, a ja wciąż nie jestem taki, jakim być powinienem...
Natchniona wzmianka o Azariaszu daje mi wiele do myślenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz