26 września, 2022

Abyśmy nowe życie prowadzili - wykład 22. [Rz 16,1-27]

[zapis słowa mówionego]

Dzisiaj kończymy już rozważanie Listu do Rzymian. Pozostał nam tylko rozdział szesnasty, czyli zakończenie listu i osobiste pozdrowienia apostoła Pawła. Zaczynamy od pewnego zagadnienia, znanego już we wczesnym chrześcijaństwie, a mianowicie od listów polecających. Apostoł napisał do wierzących w Rzymie następujące słowa: „A polecam wam Febę, siostrę naszą, która jest diakonisą zboru w Kenchreach, abyście ją przyjęli w Panu, jak przystoi świętym, i wspierali ją w każdej sprawie, jeśliby od was tego potrzebowała, bo i ona była wielu pomocna, również mnie samemu” [w. 1-2].

Jak wynika z tego fragmentu, już wtedy praktykowano pisanie listów polecających. Gdy jakiś wierzący wybierał się w drogę i miał trafić do środowiska, w którym nie był znany, wówczas ci, którzy byli tam znani, pisali specjalny list, który zabierał ze sobą, aby gdy dotrze do celu, nie musiał się przebijać przez barierę nieznajomości i budować zaufanie od podstaw, lecz żeby od razu mógł tam zaistnieć jako brat w Chrystusie.

Nie można było wszędzie, tak po prostu wkroczyć sobie jako brat, gdyż już na samym początku chrześcijaństwa pełno było fałszywych braci, kombinatorów i naciągaczy, ludzi żądnych łatwego zysku i popularności. Gdy więc wierzący kilkakrotnie „przejechali” się na takich ludziach, doszli do wniosku, że dobrą rzeczą byłoby wysłanie listów polecających. Wzmiankę o takiej praktyce spotykamy na przykład w Drugim Liście do Koryntian, w trzecim rozdziale, gdzie czytamy: „Czy znowu zaczynamy polecać samych siebie? Alboż to potrzebujemy, jak niektórzy, listów polecających do was albo od was?” [w. 1]. Cóż to znaczyło?

Znaczyło to, że praktykowano wysyłanie takich listów, lecz apostoł Paweł, jako postać znana we wszystkich zborach, nie potrzebował listu polecającego. Gdy do naszego zboru przyjeżdża prezbiter naczelny, nie musi mieć listu polecającego, bo jest powszechnie znany. Jednak gdybym ja pojechał gdzieś do zboru, z którym nigdy nie miałem do czynienia i chciał tam głosić Słowo Boże, to dobrze byłoby, gdybym miał ze sobą list polecający od kogoś znanego ludziom w tamtejszym zborze.

Podobnie, gdyby ktoś z naszego zboru udawał się na studia do innego miasta, wówczas zadzwoniłbym lub napisałbym list do pastora tamtejszego zboru z prośbą, by go przyjął, jak siostrę czy brata w Chrystusie. Taki anons sprawiłby, że młody człowiek trafiający do obcego mu środowiska, jest tam od razu przyjęty i obdarzony stosownym zaufaniem.

Nieraz już bywało tak, że niektórzy wierzący ponieśli szkody przyjmując ludzi przez nikogo nie polecanych. Nawet w naszym zborze mieliśmy taki problem. Któregoś dnia pojawił się jakiś pseudo brat imieniem Damian, niby z Filadelfii, będący tu na wakacjach, a potrzebujący pieniędzy na dojazd do Frankfurtu. Gdy nie dałem wiary jego opowieściom i zacząłem telefonować tu i ówdzie, okazało się, że ten człowiek tak naprawdę, to jest gdzieś spod Wejherowa i chciał nas tylko pociągnąć za kieszeń.

Potrzeba więc było dawniej i nadal potrzeba w środowisku chrześcijańskim listów polecających.  Głównie z tego powodu, że jest to środowisko bardzo otwarte. Bardzo dobrze, że takie jest. Ponieważ jednak otwartość wiąże się z tym, że przez otwarte drzwi może się też zawsze wślizgnąć ktoś fałszywy, stąd była wtedy potrzeba listów polecających. W Dziejach Apostolskich - jeśli kogoś to  interesuje, niech poszuka - jest wzmianka o tym, że nawet taki wybitny kaznodzieja jak Apollos, także potrzebował polecenia, gdy wybierał się do innego zboru.

Tak więc w naszym tekście mamy siostrę Febę, diakonisę w zborze w Kenchreach. Udawała się ona do Rzymu z rekomendacją apostoła Pawła. Feba pełniła funkcję polegającą na udzielaniu pomocy prawnej osobom obcym i wyzwoleńcom w Kenchreach, porcie korynckim, w którym przebywało wielu obcokrajowców. I jak czytamy: „(...) była wielu pomocna (...)” [w. 2]. Była więc taką obrotną i skuteczną kobietką, która umiała odpowiednio się zakręcić i pomóc ludziom w różnych kwestiach prawnych. Należała do zboru i jej służba nie ograniczała się do udziału w nabożeństwie. Myślała także o tym, jak w inny sposób być przydatną dla ludzi.

Teraz udawała się do Rzymu i sama poniekąd była w potrzebie. Nie wiemy dokładnie w jakim celu tam jechała, lecz to kim była, może wskazywać, że jechała tam w celu załatwienia określonych spraw, być może spraw sądowych, związanych z jej działalnością w Kenchreach. 

Apostoł Paweł napisał więc do Rzymian, aby ci przyjęli ją w Panu i zaopiekowali się nią, osamotnioną w obcym mieście. Wyznaczył przy tym normę, w jaki sposób powinni się nią zająć: „(...) jak przystoi świętym (...)” [w. 2]. Taka instrukcja jest dla nas wystarczająca. Każdy w sercu czuje, co to znaczy postąpić tak, jak przystoi świętemu. Więcej tłumaczyć nie trzeba. Święty to ktoś, kto postępuje, jak sam Pan Jezus by na jego miejscu postąpił.

Apostoł Paweł polecał Febę i myślę, że odczuwał przy tym czystą przyjemność. Ja też zawsze odczuwam samą przyjemność, gdy mogę kogoś polecić innym. Gdy mogę o kimś powiedzieć, że to jest sprawdzony brat, sprawdzona siostra, że tyle czasu trwają w Panu, że są praktycznie pomocni i życzliwi. Jest to wspaniałe i piękne uczucie.

Czytajmy następne wersety: „Pozdrówcie Pryskę i Akwilę, współpracowników moich w Chrystusie Jezusie, którzy za moje życie szyi swej nadstawili, którym nie tylko ja sam dziękuję, ale i wszystkie zbory pogańskie, także zbór, który jest w ich domu” [w. 3-5].

Czytamy tu o Prysce i Akwili – małżeństwie, prowadzącym dość koczowniczy tryb życia. Jak wynika z osiemnastego rozdziału Dziejów Apostolskich, wpierw mieszkali oni w Rzymie, skąd musieli się wynieść, kiedy to w 52 roku cesarz Klaudiusz wydał edykt wydalający Żydów z Rzymu. Wtedy przenieśli się do Koryntu, gdzie spotkali Pawła. Prowadzili zakład rzemieślniczy zajmujący się szyciem namiotów, a że Paweł znał się na tym, dołączył do nich. Już wtedy założyli oni zbór w swoim domu, a Paweł głosił tam ewangelię.

Potem Paweł udał się do Efezu, a oni razem z nim. Tam znów założyli zbór w swoim domu. W tym czasie do Efezu przybył Apollos, wybitny kaznodzieja, niedostatecznie jednak znający drogę Bożą. Pryska i Akwila posłuchali go i zajęli się nim, wykładając mu dokładniej drogę Pańską. Pomyślmy: Zwykli rzemieślnicy wykładali wybitnemu kaznodziei drogę Pańską! Czy tak można? Oj, można, a nawet trzeba! Dlatego odważnie podchodźcie do kaznodziejów i jeżeli w ich posłudze widzicie duchowe braki, wskazujcie im na nie. Jeśli to prawdziwi bracia, to posłuchają i postarają się skorzystać z tej rady. Apollos skorzystał.

Później, najwidoczniej małżeństwo to znów znalazło się w Rzymie, czytamy bowiem w naszym tekście, że Paweł prosił zbór w Rzymie o to, by ich pozdrowili. Na tym jednak nie koniec. Ostatnia wzmianka biblijna o Prysce i Akwili  każe wnioskować, że znów przenieśli się do Efezu. Ciągle się przemieszczali. Byli jednak ludźmi zaangażowanymi, otwartymi, chętnie kontaktującymi się z innymi wierzącymi. Mieli otwarte nie tylko serce, ale i swój dom.

Było coś zadziwiającego w tym małżeństwie. Posiadali dar łączenia pracy zawodowej ze służbą Pańską. Byli rzemieślnikami. Mieli swój interes i musieli go pilnować, by się należycie kręcił. Jednocześnie jednak patrzyli na to, czego Bóg od nich chciał, gotowi wszystko zostawić, by iść tam, gdzie Pan chciał ich posłać. Tajemnicą dla nas pozostaje to, jak Bóg im objawiał, że mają się przenosić. Stwierdzamy natomiast, że jeśli ktoś naprawdę służy Bogu, to sprawy zawodowe będą na drugim miejscu. Przynajmniej tak było w tym małżeństwie. Apostoł Paweł nazwał ich współpracownikami swoimi w Chrystusie. Byli tak znani, że wszystkie zbory poganochrześcijańskie coś im zawdzięczały.

Dzisiaj także, nawet w naszym zborze, mogą być takie domy, takie mieszkania, gdzie ludzie chętnie przebywają, do których wręcz lgną wszyscy, bo tam spotyka ich ciepło, bo tam chce się być. Takie ośrodki ciepła duchowego, gdzie miłość chrześcijańska jest odczuwalna.

Niech ten przykład Pryski i Akwili pobudzi nas do refleksji, czy czasem i z naszego domu nie warto byłoby zrobić takiego ośrodka? Warto byłoby tak zrobić! Można to zrobić i oby takich rodzin było jak najwięcej!

Wspomnę jeszcze tylko, że Pryska musiała być wybitną osobą, ponieważ na sześć wzmianek w Nowym Testamencie, cztery razy jest ona wymieniona przed jej mężem Akwilą, co było ewenementem w tamtych czasach. Zwyczajowo bowiem najpierw wymieniało się mężczyznę, a dopiero potem kobietę.

Od wersetu 5. rozpoczyna się bardzo długa lista rozmaitych pozdrowień. Mamy tu dość pokaźną liczbę różnych ludzi z różnych stron, którzy tam, w tym rzymskim zborze przebywali. Nie ma co się dziwić, skoro „wszystkie drogi prowadzą do Rzymu”. Tak samo dzisiaj, w większych ośrodkach miejskich przebywają ludzie z różnych mniejszych miejscowości. Na przykład w Warszawie, w zborze stołecznym można spotkać ludzi z całej Polski. Jeżeli więc pisałbym list do tego zboru, a wiedziałbym, że są tam moi znajomi, prosiłbym przywódców, by pozdrowili tego lub owego, chociaż faktycznie nie są oni stałymi mieszkańcami Warszawy.

Apostoł Paweł też zetknął się z różnymi ludźmi podczas swojej służby, którzy potem przebywali w Rzymie. Wymienia ich więc po kolei: „(...) Pozdrówcie Epeneta, umiłowanego mojego, który jest pierwszym wierzącym w Chrystusa w Azji. Pozdrówcie Marię, która wiele dla was się natrudziła. Pozdrówcie Andronika i Junię, rodaków moich i współwięźniów moich, którzy są zaszczytnie znani między apostołami: a którzy już przede mną byli chrześcijanami. Pozdrówcie Ampliata, umiłowanego mojego w Panu. Pozdrówcie Urbana, współpracownika naszego w Chrystusie, i Stachysa, umiłowanego mego. Pozdrówcie Apellesa, wypróbowanego w Chrystusie. Pozdrówcie tych, którzy są z domu Arystobula.

Pozdrówcie Herodiona, rodaka mego. Pozdrówcie tych, którzy są z domu Narcyza, a należą do Pana. Pozdrówcie Tryfenę i Tryfozę, które pracują w Panu. Pozdrówcie Persydę, umiłowaną, która wiełe pracowała w Panu. Pozdrówcie Rufa, wybranego w Panu, i matkę jego, i moją. Pozdrówcie Asynkryta, Flegonta, Hermesa, Patrobę, Hermasa i braci, którzy są z nimi. Pozdrówcie Filologa i Julię, Nereusza i siostrę jego, i Olimapasa, i wszystkich świętych, którzy są z nimi” [w. 5-15].

Przyjrzyjmy się niektórym z tych pozdrowień. „(...) Pozdrówcie Epeneta, umiłowanego mojego, który jest pierwszym wierzącym w Chrystusa w Azji” [w. 5]. Apostoł Paweł dotarł więc do Azji, głosił ewangelię, a ten człowiek  pierwszy się nawrócił. To jest piękne. Był to pierwszy człowiek z Azji, który postanowił iść za Jezusem. Jest więc powód do pozdrowień.

Pozdrówcie Andronika i Junię, rodaków moich i współwięźniów moich, którzy są zaszczytnie znani między apostołami, a którzy już przede mną byli chrześcijanami” [w. 7]. Oto  jakieś małżeństwo pochodzenia żydowskiego.  Sami nie pełnili służby apostolskiej, ale odegrali jakąś ważną rolę w służbie apostołów. Słudzy Boży potrzebują dojrzałych, wieloletnich chrześcijan, którzy mogliby stać się ich powiernikami i mentorami. Są tacy ludzie. Nie muszą być wcale zaangażowani w publiczną posługę, a jednak są bardzo cenieni w środowisku aktywnych kaznodziejów. Służą im radą, wspierają dobrym słowem, udzielają gościny. Czasem tak bywa, że człowiek nie pełniący publicznie żadnej służby, jest bardziej znany niż ci, którzy tę służbę pełnią. Piękne jest to, że apostoł Paweł zauważał takich ludzi i słał im pozdrowienia.

Pozdrówcie Ampliata, umiłowanego mojego w Panu. Pozdrówcie Urbana, współpracownika naszego w Chrystusie, i Stachysa, umiłowanego mego” [w. 8-9]. Jest w tych pozdrowieniach jakiś ładunek emocjonalny. Jest szczere uczucie! Jest  coś, co pochodzi prosto z serca apostoła Pawła. To nie było chłodne pozdrowienie, ani wysyłane zwyczajowo życzenia świąteczne, według listy kontrahentów. Tutaj wyczuwa się miłość.

Pozdrówcie Apellesa, wypróbowanego w Chrystusie” [w. 10]. Oto człowiek cieszący się w środowisku ciekawą opinią. Mówiło się o nim, że jest wypróbowany w Chrystusie. Musiał więc przejść przez wiele ucisków i doświadczeń. Najwidoczniej wytrwał  w tych próbach. To wielka rzecz! „Błogosławiony mąż, który wytrwa w próbie, bo gdy wytrzyma próbę, weźmie wieniec żywota, obiecany przez Boga tym, którzy go miłują” [Jk 1,12]. Apelles w oczach apostoła Pawła miał opinię człowieka wypróbowanego.

Pozdrówcie tych, którzy są z domu Arystobula” [w. 10]. Być może chodzi tutaj o dom z rodziny królewskiej, związany z królem Herodem Agrypą II. Jeden z kuzynów Agryppy nazywał się właśnie Arystobul i mieszkał w Rzymie. Wpływ ewangelii był wielki. Nawracali się ludzie z bardzo różnych środowisk społecznych. Przy innej okazji apostoł przekazywał innemu zborowi następujące pozdrowienia: „Pozdrawiają was wszyscy święci, zwłaszcza zaś ci z domu cesarskiego” [Flp 4,22]. 

Pozdrówcie tych, którzy są z domu Narcyza, a należą do Pana” [w.11]. Interesująca formuła pozdrowienia, czyż nie? Trzeba zauważyć, że pozdrowienia apostoł przesłał nie dla wszystkich domowników Narcyza, a tylko dla tych, którzy należą do Pana. Zauważył tę różnicę wśród domowników Narcyza. Utożsamił się z tymi, którzy należeli do Pana i ich pozdrowił. Być może w tym domu byli i tacy, którzy się naśmiewali z wiary w Chrystusa, dokuczali wierzącym domownikom. Pozdrowienia Pawłowe nie były więc zwyczajowo zaadresowane do wszystkich. Paweł pozdrawiał w duchu jedności. Pozdrawiał tych, którzy żyli we wspólnocie wiary. 

Pozdrówcie Tryfenę i Tryfozę, które pracują w Panu” [w. 12]. Jest domysł, że Tryfena i Tryfona to były bliźniaczki. Ich imiona znaczą Delikatna i Wątła. Czytamy jednak, że pracowały w Panu. Dosłownie użyty jest tu czasownik kopiao, co znaczy trudzić się, aż do całkowitego wyczerpania, wszystko poświęcić swojej pracy, pracować do kresu możliwości. Trudziły się więc w Panu. Jeżeli te imiona w jakiś sposób odzwierciedlały ich kondycję psychofizyczną, to wydane tu o nich świadectwo, nabiera szczególnej wymowy. Delikatne i wątłe, łatwo mogłyby usprawiedliwić rezygnację z pracy. One jednak pracowały. Bierzmy z nich przykład.

Pozdrówcie Rufa, wybranego w Panu, i matkę jego, i moją” [w. 13]. Być może Ruf był synem Szymona Cyrenejczyka, który niósł krzyż Pana Jezusa, kiedy Ten upadał pod krzyżem i nie dał rady nieść go sam. W Ewangelii Marka, 15,21, napisane jest bowiem: „I zmusili niejakiego Szymona Cyrenejczyka, ojca Aleksandra i Rufa, który szedł z pola i przechodził mimo, aby niósł krzyż jego”. Niewykluczone, że chodzi o tego właśnie Rufa. Nie mamy pewności, ale jeśliby tak było, to jakże byłoby to piękne! Ojciec został pewnego dnia przymuszony przez rzymskiego żołnierza do tego, by nieść krzyż Chrystusowi, a jego synowie stali się potem naśladowcami tegoż Chrystusa! 

Na tej liście znalazła się też matka Rufa, która najwidoczniej potrafiła matkować nie tylko własnemu synowi. Są matki, które bardzo troszczą się o swoje dzieci, ale jakby nie mają serca do obcych. Ta kobieta okazała apostołowi Pawłowi – człowiekowi, który codziennie znosił trudy służby i zmagał się z nienajlepszym zdrowiem – matczyną troskę. Być może jakoś zadbała o jego ubranie albo o odżywianie. Nie wiemy tego dokładnie, ale niewątpliwie przypadła mu do serca, skoro nazwał ją też swoją matką.

Ta lista pozdrowień pokazuje, że apostoł Paweł wcale nie był antyfeministą. Docenił tutaj cały zastęp kobiet. Zauważał ich służbę, użyteczność i chwalił je. Uwiecznił ich imiona w Piśmie Świętym. Jeśli więc apostoł Paweł napisał przy innej okazji, że nie pozwala kobiecie głosić w zborze, to na pewno kierował się objawieniem Bożym, a nie osobistą niechęcią do kobiet.

Werset 16.: „Pozdrówcie jedni drugich pocałunkiem świętym. Pozdrawiają was wszystkie zbory Chrystusowe”. Czytamy tutaj o pocałunku świętym. Niektórzy napisali pokaźne książki wyjaśniające kwestię świętego pocałunku. Apostoł Paweł zachęcał do niego w Pierwszym i w Drugim Liście do Koryntian, w Pierwszym Liście do Tesaloniczan, a apostoł Piotr w Pierwszym Liście Piotra, w piątym rozdziale. O jaki pocałunek chodzi?

Mowa jest o tym, żeby się po prostu serdecznie ucałować. Jednak z grecko-polskiego Nowego Testamentu dodatkowo dowiadujemy się, co ma towarzyszyć temu pocałunkowi: „Pozdrówcie jedni drugich przez ukochanie święte”. Użyte tutaj greckie słowo wyraża najwznioślejszą miłość, jaka może zaistnieć między ludźmi. Chodzi mianowicie o przyjaźń, o serdeczne nastawienie jednego do drugiego. Jeśli człowiek naprawdę tak serdecznie miłuje bliźniego, to mówi: Daj buziaka! A dlaczego jest on nazwany świętym pocałunkiem? Po to, by odróżnić go od pocałunków nieświętych, od rozmaitych innych pocałunków, jakie ludzie między sobą wymieniają. Po prostu jest to pocałunek czysty moralnie i etycznie. 

To piękne, że wierzący w tamtych czasach tak się pozdrawiali. Wyrażało to ich serdeczną więź, przyjaźń, wdzięczność jaką żywili względem siebie nawzajem. Niektórzy mówią, że pozdrowienia nie mają większego znaczenia. Osobiście uważam, że są ważne i na podstawowym poziomie wyrażają miłość wzajemną. Gdy ktoś zostaje chory w domu, podczas gdy jego rodzina idzie na zgromadzenie zboru, to po ich powrocie oczekuje on pozdrowień. Jest to dla niego tak ważne, czy ktoś ze zboru zauważył jego nieobecność. Jest to naprawdę ważne. Dlatego pozdrawiajmy się wzajemnie! Jak najbardziej także poprzez święty pocałunek!

Po tych pozdrowieniach, apostoł Paweł nagle powrócił jeszcze do bardzo ważnej sprawy. Czytajmy od 17. wersetu: „A proszę was, bracia, abyście się strzegli tych, którzy wzniecają spory i zgorszenia wbrew nauce, którą przyjęliście; unikajcie ich. Tacy bowiem nie służą Panu naszemu, Chrystusowi, ale własnemu brzuchowi, i przez piękne a pochlebne słowa zwodzą serca prostaczków. Albowiem posłuszeństwo wasze znane jest wszystkim; dlatego raduję się z was i chcę, abyście byli mądrzy w tym, co dobre, a czyści wobec zła. A Bóg pokoju rychło zetrze szatana pod stopami waszymi. Łaska Pana naszego, Jezusa, niechaj będzie z wami” [w. 17-20].

Dla kogoś takiego jak apostoł Paweł, kto wielu ludzi przyprowadził do Chrystusa, kto globalnie myślał o rozwoju Kościoła, była to sprawa bardzo ważna. Paweł nie mógł nie myśleć o zagrożeniach, jakie zakradały się do zborów ze strony niektórych złych ludzi. Przestrzegł więc wierzących w Rzymie przed tymi, którzy wzniecają spory i zgorszenia wbrew nauce, którą Rzymianie przyjęli. Zborowi nie groziła herezja, że zaczną nagle głosić złą naukę ale groziło im niebezpieczeństwo polegające na wzniecaniu sporów między sobą i na zgorszeniach.

Spory są niezgodne z nauką, którą przyjęliśmy. Są jednak ludzie, którzy wprawdzie nie próbują zasiać nowej nauki w zborze, ale mają w sobie diabelski talent do tego, żeby ludzi poróżnić między sobą. Zawsze coś tam zauważą, podpowiedzą, zasugerują, w wyniku czego ludzie zaczynają na siebie krzywo patrzeć. Apostoł pouczył, by takich ludzi unikać. W grece napisane jest, byśmy się dosłownie „odchylali” od takich. Jaki mogą oni wywierać na nas wpływ? Tak jak tutaj czytamy: „(...) przez piękne a pochlebne słowa zwodzą serca prostaczków” [w. 18]. W Biblii niemieckiej: „(...) przez słowa dobrotliwe i błogosławione…”. W grecko-polskim Nowym Testamencie oddane jest to tak: „(...) poprzez łagodne mówienia i wysławiania zwodzą serca nieznających zła”.

Zwodzili więc ludzi, którzy niczego złego się nie spodziewali. Którym do głowy by nie przyszło, że ktoś w zborze może coś knuć, że za jego pozytywną mową mogły kryć się jakieś złe zamiary. Rzeczywistość okazała się brutalna. Byli tam tacy, którzy przez piękne słowa urabiali sobie serca prostolinijnych, żeby nie powiedzieć, naiwnych braci i sióstr. Takie rzeczy wtedy miały miejsce. I niestety, mają miejsce nadal!

Na czym polega podchwytliwość takiego działania? Pozwolę sobie zacytować fragment z komentarza Listu do Rzymian Vernera de Boora: „Oto zwodziciele wyrażali się tak pięknie w słowach pełnych miłości i pobożności, że każdy, kto ośmieliłby się wystąpić przeciwko tym łagodnym ludziom, musiałby wydać się sobie złym człowiekiem. Prostaczkowie dają się na to złapać. Nie umieją oceniać przenikliwie i trzeźwo w swej niewinności. Nie wyobrażają sobie, że za przyjaznymi i pobożnymi słowami kryją się egoistyczne i zmysłowe cele”.

Niektórzy wierzący, jak słyszą, tak przyjmują. Nie mają tej wnikliwości, by dostrzec kryjące się za pozytywnym postępowaniem egoistyczne cele. Posłużmy się ilustracją: Oto ktoś zapragnął zaistnieć, wybić się jakoś w zborze, wyrobić sobie markę duchowego człowieka. W jakimś momencie zaczyna nawoływać zbór do modlitwy o uznanego już przywódcę, który rzekomo zaczął coś nie tak głosić. Zakłada nawet post w jego intencji, aby go ratować. Nieświadomi rzeczy ludzie zaczynają postrzegać go więc, jako prawdziwie uduchowionego brata. Jednak rzeczywisty cel jego kampanii jest taki, by wszyscy wierzący w tym zborze za rok uznali go za lepszego i bardziej duchowego od dotychczasowego przywódcy. Takie postawienie sprawy gwarantuje mu w zborze lepsze notowania, nawet jeśli dotychczasowy przywódca w niczym wcale nie uchybił. Najzwyczajniej pastor nadal wiernie trwa przy Panu, a ludzie już myślą, że zawdzięczają to modlitwie wstawienniczej owego „bohatera”. Bądźmy świadomi, że takie nieczyste motywacje mogą wystąpić nawet w kręgach zborowych.

Oczywiście, nie zawsze, gdy ktoś w czyjejś sprawie zakłada post, oznacza to, że stoi za tym podobny pomysł. Próbuję tu jedynie zilustrować to, jak to może się stać, że człowiek przez piękne i pochlebne słowa może zwodzić serca prostaczków i tak naprawdę doprowadzać do napięć między wierzącymi. Inny przykład: Oto dowiadujesz się, że ktoś popełnił grzech i wymaga napomnienia. Ogół wierzących nic jednak nie wie o tym grzechu. Nie wie też i tego, że narażenie się temu człowiekowi mogłoby cię wiele kosztować, czego ty jesteś świadomy. I tak oto któregoś dnia dochodzi do sytuacji, gdy publicznie wypowiadasz się na jego temat. Mówisz o  tym upadłym grzeszniku w samych superlatywach. Chwalisz go i nie poruszasz kwestii jego grzechu, która przecież domaga się publicznego napiętnowania tego człowieka, a nie wychwalania go pod niebiosa. Gdy tak sympatycznie wypowiadasz się o tym nicponiu, ludzie zaczynają przyjmować twoje słowa, jako prawdę o nim. Udaremniasz więc pewien Boży proces, który koniecznie powinien zostać zapoczątkowany. Pominąłeś naganę, ponieważ miałeś ku temu jakieś ukryte powody. Nie chciałeś się narazić temu człowiekowi. Za cenę swojego tak zwanego świętego spokoju zwiodłeś serca prostaczków.

Jeszcze inny przykład. Wyobraźmy sobie, że jestem człowiekiem, który boi się jakiegokolwiek konfliktu z innymi ludźmi i za wszelką cenę unika konfrontacji. Chcę być po prostu przez wszystkich lubiany i ceniony jako miły brat Marian. Ktoś w moim otoczeniu jednak źle wywiązuje się ze swoich obowiązków. Niedbale pełni służbę, psuje dobre pomysły i jest leniwy. Należałoby to zmienić, ja jednak nadal prawię mu komplementy, gratuluję mu wytrwałości i przemilczam jego złe postawy. Większość z was powoli ulega moim opiniom. Wprawdzie sami też poniekąd obserwujecie jego zachowanie i służbę, ale słyszycie, co mówię o nim. Coś wam tu nie gra, ale pomimo wewnętrznego niepokoju, zaczynacie myśleć, że chyba tak należy na niego patrzeć. Ten człowiek, oczywiście, jest z tego jak najbardziej zadowolony. Wydaje się, że tak jest dobrze, bo wszystkim jest miło. Niestety, nie! Z powodu tej maskarady ktoś mógłby pomyśleć, że chyba jednak nie trzeba się aż tak bardzo przejmować służbą Bożą, skoro źle wykonane zadania spotykają się wśród nas z pochwałami. Wypaczylibyśmy zdrową naukę apostolską, która mówi, że jeśli ktoś dobrze służy, powinien być podwójnie nagrodzony, a jeśli kto nawala w służbie, powinien być napomniany.

Taka jest ta droga. Otaczają nas ludzie działający z różnych pobudek. Apostoł Paweł chciał, aby wierzący byli mądrzy w tym, co dobre. Chciał uchronić wierzących przed takimi ludźmi. Mądrość potrafi przecedzić piękne słowa i zajrzeć głębiej, by zobaczyć ich motywy. Potrafi spojrzeć na historię, która stoi za człowiekiem wypowiadającym piękne słowa. Mądry, zanim da posłuch jakimś słowom, upewni się wpierw, co one znaczą? Czy stoi za tym rzeczywistość, czy są to tylko piękne, puste słowa, używane do tego, by zwieść prostaczków, by zrobić na ludziach dobre wrażenie.

Wbrew pozorom ostrzeżenie to jest wciąż na czasie i ważne jest ono także w naszych zborach. Niektórzy już się o tym przekonali, bo nieźle przejechali się na pochlebnych słowach. Myśleli, że jest tak, jak słyszeli, a okazało się, że jest inaczej. Były piękne słówka, gładka mowa, a za nią kryło się mnóstwo przewrotności.

Wierzący w Rzymie mieli opinię ludzi posłusznych Bogu. Ta postawa była miła w oczach Bożych i wywoływała radość w sercu Pawła. Apostoł napisał więc: „Albowiem posłuszeństwo wasze znane jest wszystkim; dlatego raduję się z was i chcę, abyście byli mądrzy w tym, co dobre, a czyści wobec zła” [w. 19]. Co to znaczy być mądrym w tym, co dobre? Co to znaczy być czystym wobec zła? 

Dla człowieka butnego i samowolnego powyższe polecenia uwierają, niczym kość w gardle. Dla człowieka posłusznego natomiast stanowią wielką motywację i otwierają możliwości osobistego rozwoju. Postawa posłuszeństwa i uległości kryje jednak w sobie ten mankament, że może być źle wykorzystywana i nadużywana. Posłuszny człowiek łatwo może stać się łupem niegodziwca. Może dojść do tego, że mając czyste motywacje, będzie służył złym celom. Może też się zapętlić w tym co dobre. Gdy zabraknie mu mądrości, nawet jako rzecznik dobrej sprawy zacznie szkodzić sobie i swoim bliźnim. „Gdzie nie ma rozwagi, tam nawet gorliwość nie jest dobra; kto śpiesznie kroczy naprzód, może się potknąć” [Prz 19,2]. Dlatego apostoł zalecił wierzącym mądrość w tym, co dobre i czystość wobec zła. Dopóki siły ciemności działają na świecie, wierzący wciąż jest niepokojony i zwodzony. Wciąż trzeba zachowywać czujność. Wciąż trzeba rozpoznawać taktykę diabła i prowadzić duchową walkę. Wkrótce jednak nadejdzie ostateczne zwycięstwo! „Bóg pokoju rychło zetrze szatana pod stopami waszymi” - zapewnia Słowo Boże [w. 20]. Gwarancją dotrwania do samego końca jest przyobiecana nam łaska Pana naszego, Jezusa Chrystusa.

Następnie apostoł przeszedł do przekazania Rzymianom pozdrowień od ludzi z kręgów swoich współpracowników: „Pozdrawia was Tymoteusz, współpracownik mój, i Lucjusz, i Jazon, i Sozypater, rodacy moi. Pozdrawiam was w Panu, ja, Tercjusz, który ten list pisałem. Pozdrawia was Gajus, gospodarz mój i całego zboru. Pozdrawia was Erast, skarbnik miejski, i brat Kwartus. Łaska Pana naszego Jezusa Chrystusa, niech będzie z wami wszystkimi. Amen” [Rz 16,21-24].

Nie tylko tam w Rzymie byli ludzie oczekujący na pozdrowienia. Obok Pawła byli ludzie, którzy pragnęli pozdrowienia przekazać. To ważna wskazówka. Lubimy otrzymywać pozdrowienia? Miło nam jest, gdy ktoś o nas pamięta i przesyła nam pozdrowienia? „A jak chcecie, aby ludzie wam czynili, czyńcie im tak samo i wy” – nauczał nasz Pan. Pamiętajmy więc, by pozdrawiać wierzących z innych zborów i miejscowości! To wyraża naszą więź i wspólnotę wiary w Pana naszego, Jezusa Chrystusa!

W zakończeniu tego wielkiego Listu pojawia się hymn pochwalny na cześć samego Boga. „A temu, który ma moc utwierdzić was według ewangelii mojej i zwiastowania o Jezusie Chrystusie, według objawienia tajemnicy, przez długie wieki milczeniem pokrytej, ale teraz objawionej i przez pisma prorockie według postanowienia wiecznego Boga obwieszczonej wszystkim narodom, żeby je przywieść do posłuszeństwa wiary - Bogu, który jedynie jest mądry, niech będzie chwała na wieki wieków przez Jezusa Chrystusa. Amen” [Rz 16,25-27].

Nie byłoby ewangelii, nie byłoby zboru w Rzymie. Nie byłoby apostoła Pawła ani też żadnego Listu do Rzymian. Nie byłoby ani jednego człowieka posłusznego Bogu, gdyby Bóg w swojej łasce i mądrości nie postanowił odkryć ludziom tajemnicy, w jaki sposób mogą z Nim się pojednać! Wszystko to ma swoje źródło w Bogu i jest owocem Jego mądrości! Całe to błogosławieństwo przyszło do nas i  urzeczywistniło się w Jezusie Chrystusie!

Dlatego też to nie święty Paweł jest mądry i godzien podziwu. Nie starotestamentowi prorocy, którzy zapowiadali nadchodzące zbawienie są godni pochwały. Bóg jest godzien chwały!

Pora kończyć nasze rozważania Listu do Rzymian. Przed nami sześćdziesiąt pięć innych ksiąg biblijnych. "Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany" [2Tm 3,16-17].

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz