11 września, 2012

Nie trwoga, a miłość!

Nigdy tego nie zapomnę, jak przed jedenastu laty w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE spotkaliśmy się na cotygodniowym wykładzie Pisma Świętego. Większość już wiedziała, że w Ameryce zaczęły dziać się okropności. Porwania samolotów, potworny atak na obydwie wieże World Trade Center, śmierć tysięcy ludzi i niewyobrażalne zniszczenia.

 Liczniej niż zazwyczaj we wtorki zgromadzony zbór garnął się do modlitwy. Po obejrzeniu w telewizji pierwszych doniesień o wydarzeniach w Nowym Jorku, przybyliśmy na miejsce naszych zgromadzeń. Nie wiedzieliśmy, co dalej będzie się działo. Upadliśmy na kolana. Płakaliśmy, pokutowaliśmy z naszych grzechów, wzywaliśmy Pana i prosiliśmy o Jego łaskę.

 W takich chwilach lud Izraela również zaczynał gorliwiej szukać Boga. Gdy ich zabijał, szukali go, nawracali się i skwapliwie garnęli do Boga. Przypominali sobie, że Bóg jest ich skałą, że Bóg Najwyższy jest odkupicielem ich [Ps 78,34-35]. I Bóg się od nich wówczas nie odwrócił.  Gdyś mię wzywał w niedoli, wyzwoliłem cię, odpowiedziałem ci pośród gromów [Ps 81,8].

 11 września 2001 roku chyba żadna wspólnota chrześcijańska nie poniosła duchowej straty. Wręcz przeciwnie. Na podstawie naszych doświadczeń domyślam się, że w większości zborów nastąpiło zbliżenie się wierzących do Boga, pojednanie, większe skupienie się na modlitwie i rozważaniu Słowa Bożego. Od lat obciążone sumienia doznały ulgi. Duchowa radość zbawienia ponownie wypełniła serca wierzących.

 Tak było jedenaście lat temu. A jak jest dzisiaj? Izraelici, mimo bardzo wzniosłych przeżyć z Bogiem, szybko zapomnieli o jego czynach, nie pokładali nadziei w radzie jego. Dali upust pożądliwości na pustyni i kusili Boga na pustkowiu [Ps 106,13-14]. Stracili bojaźń Bożą i kierowali się odruchami swoich z roku na rok coraz bardziej kamieniejących serc.

Dlaczego duchowe życie Izraelitów było tak rozchwiane? Ponieważ większość z nich nie miłowała Boga. Bóg wielokrotnie do nich przemawiał, nawoływał ich, aby dali Mu swoje serca. Gdy dusze niektórych z nich szczerze rozmiłowały się w Bogu, wówczas nie trzeba już było żadnej terapii wstrząsowej w celu utrzymania ich blisko Boga.  Podobnie jest z chrześcijanami. Wielu z nich nie potrzebowało wydarzeń z 11 września. Od lat żyli w bojaźni Bożej i posłuszeństwie Słowu Bożemu. Ale niektórzy chrześcijanie bardziej niż Boga miłowali świat. To co się wydarzyło, mogło pobudzić ich do opamiętania.

 Pytam więc: Czy wstrząśnięcie światem sprzed jedenastu lat skutkuje jeszcze jakoś w naszym życiu? Z jaką gorliwością modlimy się dzisiaj i jak bardzo od samego rana zależy nam na tym, aby we wszystkim podobać się Bogu? Jeżeli po tym wstrząsie nie rozwinęła się w nas szczera miłość do Boga, to dziś znowu jesteśmy co najmniej tak samo daleko od Boga, jak przedtem. Być może trwoga przyprowadza nas do Boga, ale tylko miłość jest w stanie nas przy Nim w sposób trwały utrzymać.

Czy już naprawdę miłujemy Pana Jezusa Chrystusa?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz