Budować wieże swoich sukcesów, piąć się wyżej i wyżej - to potrafimy robić od czasów wieży Babel. Oczywiście, skala ludzkich możliwości jest bardzo zróżnicowana, więc i wieże ich osiągnięć bywają mocno niejednakowe. Dopóki jednak klocki naszych ambicji pomyślnie się układają, dumnie prezentujemy je światu z myślą, że to dopiero początek tego, na co nas stać. Werbalizujemy wybujałe marzenia, uwznioślamy przeciętność wymyślając dla niej nowe określenia i wypierając myśl o porażce ogłaszamy zwycięstwo.
Nie każdy, niestety, potrafi godnie się zachować, gdy coś lub ktoś nagle popsuje mu jego domek z kart. Gasnąca wizja sukcesu rozpala złe emocje. Rozpadające się klocki iluzorycznej wielkości stają się monolitem rozżalonej małości. Cichną dobre słowa. Odzywa się przekleństwo. Narasta gniew, chęć odwetu, a przynajmniej życzenie innym jeszcze większej porażki. Czy tak być musi? Czy w obliczu nieszczęścia nie można zachować się inaczej?
Stojąc nad sadzawką po jednej z wież World Trade Center w Nowym Jorku tuż przed kolejną rocznicą dramatycznych wydarzeń, które miały tu miejsce w dniu 11 września 2001 roku, rozmyślałem o tym, że w społeczności z Bogiem niejedno zło możemy obrócić w dobro. Wtedy strata okazuje się zyskiem. Upadek z wysoka owocuje głębokością. Ozdoba niepamięci o krzywdach zakrywa sromotę zaznanej nienawiści. Straszny smutek staje się zalążkiem wielkiej radości. A wiemy, że kochającym Boga, to jest tym, którzy są powołani zgodnie z Jego planem, wszystko służy ku dobremu [Rz 8,28]. Warunkiem i tajemnicą tego jest Chrystus przez wiarę zamieszkujący serce człowieka.
Tak jest. Sadzawka w miejscu niejednego sukcesu znaczy więcej od niego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz