Jednym z obrazów, który w tych dniach mocno utkwił mi w pamięci, to konferencja, podczas której minister Jacek Cichocki ogłaszał odwołanie gen. Adama Rapackiego i powołanie na jego miejsce dwóch innych zastępców.
Same zmiany personalne, nawet na wysokich stanowiskach w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych, nie są niczym nadzwyczajnym i nie leżą w polu moich codziennych zainteresowań. Ten przypadek zaintrygował mnie jednak na tyle, że postanowiłem na jego przykładzie poruszyć dość zdumiewającą sprawę, zauważalną w niejednym środowisku.
Uśmiechnięty minister Cichocki rozpoczął konferencję prasową opowiadaniem o zasługach i ciężkiej pracy generała Rapackiego. Nie wiedząc do czego zmierza, można było wręcz pomyśleć, że właśnie przedstawia człowieka, którego chce powołać na swojego zastępcę. Tymczasem nic podobnego. Generał Rapacki tak wspaniale wywiązywał się ze swoich obowiązków, tak skutecznie kierował podlegającymi mu służbami i zasłużył sobie na taki szacunek ministra Cichockiego, że nie może już dłużej pełnić swojej funkcji. Ma sobie odpocząć, bowiem po prawej stronie ministra siedzi już dwóch innych panów kolegów, którzy teraz w dwójkę będą się trudzić nad dotychczasowymi obowiązkami generała.
Szef MSW nie omieszkał podkreślić, że ogłaszana dymisja nie następuje bynajmniej w żadnej atmosferze konfliktu. Relacje między obydwoma panami są jak najbardziej poprawne. Jednym słowem, generał Rapacki po prostu nie mógł już dłużej pracować w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych. Młody minister Cichocki z lekkim uśmieszkiem na twarzy bardzo ciepło mu podziękował i kropka.
W czasie tej konferencji prasowej kilkakrotnie była mowa o dużym szacunku do zwalnianego generała. Jednak o jakim szacunku można tu mówić? Może minister mówił o szacunku podobnym do tego, jaki miewamy wobec chorych w szpitalu, dzieci w szkołach, klientów w urzędzie itd.? Może miał na myśli jedynie jakiś ogólnoludzki szacunek wobec człowieka, niezależny od jego zasług i wybitności. Jeżeli tak, to byłbym w stanie go zrozumieć. Przecież nawet martwym wrogom należy okazać elementarny szacunek i na nich nie sikać.
Jeżeli zaś twierdził, że ma szacunek do generała w podstawowym znaczeniu tego słowa, czyli że wyraża cześć, poważanie, poszanowanie i uznanie dla jego osoby i pracy, którą generał Rapacki wykonał w ministerstwie, to kompletnie go nie rozumiem. Zdejmując go bowiem ze stanowiska dał do zrozumienia, że takiego szacunku w nim nie ma.
Dlaczego o tym piszę? Bo zbyt często można dziś, także w kręgach kościelnych, usłyszeć zapewnienia o szacunku, które z prawdziwym szacunkiem nic wspólnego nie mają. Są co najwyżej przemyślanym elementem przebiegłej gry, obmierzonej na zyskanie w środowisku ludzi zabieganych, a więc siłą rzeczy powierzchownych, opinii człowieka bezkonfliktowego, szanującego innych i miłego dla wszystkich. Zazwyczaj pozytywne wrażenie wywołane przez takiego człowieka jest na tyle silne, że już mało kto chce zauważyć kryjący się za tym wrażeniem cynizm.
Gdy ktoś mówi mi, że mnie szanuje, a jednocześnie widać, że nie chce już mieć ze mną nic do czynienia, to wiem, że nie mówi prawdy. Dlaczego więc sili się na takie udawane grzeczności? Przecież Biblia wyraźnie poucza: Przeto, odrzuciwszy kłamstwo, mówcie prawdę, każdy z bliźnim swoim [Ef 4,25]. Po co komu nieszczere wyrazy szacunku? Lepsza jest jawna nagana, niż nieszczera miłość. Razy przyjaciela są oznaką wierności, pocałunki wroga są zwodnicze [Prz 27,5–6].
Kto mnie lubi, ten w oczywisty sposób dąży do spotkania ze mną i okazuje mi empatię. Kto naprawdę mnie szanuje, ten nie obrabia mi tyłka! Jezus powiedział: Jeśli kto mnie miłuje, słowa mojego przestrzegać będzie [Jn 14,23]. Dobre nastawienie do drugiej osoby zawsze szuka jakiegoś sposobu na to, ażeby potwierdzić się w praktyce życia.
Wzajemna miłość i szacunek wśród prawdziwych chrześcijan, spaja ich nierozerwalnymi więziami. Miłością braterską jedni drugich miłujcie, wyprzedzajcie się wzajemnie w okazywaniu szacunku [Rz 12,10]. Szacunek do bliźniego wyraża się m.in. tym, że lgniemy do niego i chcemy z nim przebywać, tyle, że z sercem mile drżącym od respektu w stosunku do jego osoby.
Słowa uznania i szacunku, wypowiadane pod adresem człowieka, którego jednocześnie ewidentnie się odpycha, zakrawają na kpinę. Jakże gorzko musi robić się mu w duszy, gdy ma świadomość, co naprawdę oznaczają te białe rękawiczki na rękach bliźniego.
Może więc i dobrze, że Bóg w swojej wspaniałomyślności względem nas wiele takich gorzkich chwil ukrył przed nami? Dzięki temu przynajmniej przez jakiś czas mogliśmy się pocieszyć smakiem szacunku. A może nie Bóg to sprawia, a tylko nasza naiwność - podczas gdy w rzeczywistości plują nam w oczy - każe mówić, że to deszcz pada..?
Sam już nie wiem, co o tym myśleć.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń