Barnett Thoroughgood |
Barnett Thoroughgood, syn kaznodziei, założył wraz z dwoma innymi osobami swój zbór zielonoświątkowy czterdzieści dwa lata temu, rozpoczynając spotkania w niewielkim budynku kościelnym bez bieżącej wody. Od tak skromnych początków wspólnota rozrosła się do największej w mieście, a pastor Thoroughgood stał się jednym z najbardziej respektowanych liderów miejscowej społeczności murzyńskiej.
Znany z głoszenia prawdy, nawet jeżeli było to dyskomfortowe dla jego słuchaczy, na kilka minut przed śmiercią powiedział: Wiem, że staję się staroświecki. Nie ma już zbyt wielu kaznodziejów, którzy głoszą, jak ja głoszę.
(...) Niektórzy z was myślą, że będą tu żyć na zawsze, ponieważ nie jesteście chorzy. Skoro cieszycie się dobrym zdrowiem, sądzicie, że macie mnóstwo czasu. Ale nigdy nie wiesz, kiedy śmierć cię dopadnie. Tylko dlatego, że dzisiaj przyszedłeś do zboru, wcale nie oznacza, że śmierć na zewnątrz na ciebie nie czeka. Napraw swoje relacje z Bogiem! - wzywał - Dzień dzisiejszy jest tutaj, lecz jutrzejszy nie został nam przyobiecany.
Dorosła córka biskupa, Mekia Thoroughgood, szlochając przedwczoraj przy oglądaniu nagrania z ostatnich chwil życia jej ojca, powiedziała: On zawsze mówił, że gdy przyjdzie na niego pora, to chciałby odejść głosząc Słowo Boże. I tak się stało.
Pastor Barnett był starszy ode mnie o dziesięć lat. Niewiele, jak na przebytą już pięćdziesięcioparoletnią drogę. Myślę, że to prawdziwy honor i znak łaski Bożej – móc odchodzić podobnie jak on. Do ostatnich chwil życia pozostać aktywnym sługą Słowa Bożego. Powiedzieć - Amen i zejść; i z kazalnicy i z tego świata. Dumny jestem z Ciebie, bracie Barnett.
Którejś niedzieli i ja wygłoszę swoje ostatnie kazanie. Oby było ono należycie żarliwe, głoszone z miłością, jednoznacznie wskazujące na Jezusa Chrystusa i wywyższające naszego Pana. Gdybym próbował uciekać od tej myśli, to musiałbym zaprzeć się mojej największej nadziei, albowiem dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem [Flp 1,21]. Z tej prostej przyczyny, ani z jednego kazania nie należałoby wycofywać się przedwcześnie, ale też nie wygłaszać nawet o jedno za dużo.
Poruszony tym nagłym odejściem czarnoskórego brata i współsługi w zwiastowaniu Słowa Bożego, wyrażam pragnienie, aby i mnie – jak jemu – Bóg pozwolił do ostatnich chwil mojego życia zachować aktywność w służbie i głosić Słowo Boże. Wytrwać w powołaniu aż do samego końca. Szczęśliwy ów sługa, którego pan jego, gdy przyjdzie, zastanie tak czyniącego [Mt 24,46]. Chciałbym, żeby Pan zastał i mnie w wirze pracy dla Niego.
Mówiąc krótko, emerytura na ziemi mnie nie interesuje ;) Po dokonaniu biegu i dopełnieniu służby, pragnę iść prosto do Domu.
Wydaje się, że śmierć tuż po wygłoszeniu cytowanych tu słów to tylko ich dobitne potwierdzenie. Tak jakby Pan je potwierdził i powiedział też "Amen".
OdpowiedzUsuńPiękna historia!
OdpowiedzUsuńRok temu zmarł pewien wieloletni kaznodzieja w szpitalu, gdzie pracuję,
tata, moich sióstr i przyjaciółek. Ostatnie słowa, jakie wypowiadał, przed odejściem do Pana, były powtarzające się: "Ojcze"
Niech Ci się spełni, wg Twoich pragnień Marianie!
Niech z całą swobodą i jawnością, aż do końca,
Jezus Chrystus uwielbi się w Tobie.
Radek
W niedzielę 5 lutego głosiłem - Próba śmierci (http://bielachowicz.blogspot.com/)- 3 lutego odeszła do Pana Nasza Siostra Tatiana. Chwała Panu!
OdpowiedzUsuń