Pierwszym człowiekiem, który – jak się można domyślać - nie mógł znaleźć dla siebie stałego miejsca był Kain. Z powodu zbrodni dokonanej na Ablu usłyszał wyrok: Gdy będziesz uprawiał rolę, nie da ci już plonu swego. Będziesz tułaczem i wędrowcem na ziemi [1Mo 4,12]. Rzeczywiście, ziemia, w której Kain potem się znalazł, nosiła nazwę Nod, co znaczy: kraina błądzenia.
Odczucie niezaspokojenia i wynikająca zeń tułaczka, to na pewno jakiś rodzaj ciążącego na człowieku przekleństwa. Czytana przeze mnie w tych dniach Księga Amosa zapowiada: Oto idą dni - mówi Wszechmogący Pan - że ześlę głód na ziemię, nie głód chleba ani pragnienie wody, lecz słuchania słów Pana. I wlec się będą od morza do morza, i tułać się z północy na wschód, szukając słowa Pana, lecz nie znajdą [Am 8,11-12].
Pomysłodawcy Dnia Włóczykija chcieliby, aby zgodnie z duchem znanych bajek, oznaczał on coś sympatycznego. W środku wakacji odbyć nietypową wędrówkę, pójść sobie tak trochę bez celu, znaleźć się w miejscu nieprzewidzianym - coś takiego wydaje się mieć nawet charakter przygody. Ale czy podobnie jest w sferze życia duchowego? Gdy nasz duch jest niespokojny, rozgląda się nie wiadomo za czym, włóczy się od zboru do zboru i nie znajduje dla siebie miejsca, czy coś takiego można uznać za normalne?
Nie ma w tym niczego dobrego, gdy chrześcijanin staje się duchowym włóczykijem. Nawet wróbel znalazł domek, a jaskółka gniazdo dla siebie, gdzie składa pisklęta swoje: Tym są ołtarze twoje, Panie Zastępów, Królu mój i Boże mój! Błogosławieni, którzy w domu twoim mieszkają, nieustannie ciebie chwalą! [Ps 84,4-5].
Włóczykijem byłem razy kilka. Mając 19 lat wyruszyłem autostopem do Niemiec. Celem był chrześcijański dom misyjny, ale, zanim do niego dotarłem, powłóczyłem się trochę. Poza tym, razem ze znajomymi ze Zboru organizowaliśmy wyjazdy w góry, z plecakami, na kilka dni, bez określonego celu. Brało się mapę i ruszało w drogę. Chciałbym wrócić do tych dobrych tradycji choć na chwilę.
OdpowiedzUsuńJeżeli chodzi o życie duchowe, nie raz zapierałem się rękami i nogami, żeby włóczykijem nie zostać. Dzięki Bogu nie zostałem i jestem od 20 lat w jednym zborze, zauważam jednak, że współczesne zbory charakteryzuje często jedna wspólna cecha: brak troski o członka i pracy z nim. Znam swoje obowiązki, wiem, że nie powinienem opuszczać spotkań, brać czynny udział w pracach Zboru itp, wiedzą to zresztą wszyscy. W ten sposób tworzy się grupa aktywna, złożona z zelotów lub zarozumialców. Kierownictwo Zboru często taka grupa wystarczy do realizacji pracy zboru, reszta "sobie jest". A według mnie służba chrześcijańska to zachęcanie, naleganie, nakłanianie, "zajęcie się" członkiem. Jezeli tego nie ma, więzy łączące członka ze zborem poluźniają się i tworzą się kolejne pokolenia włóczykijów. Dobrze jest mieć znajomych, którzy są w stanie człowieka zachęcić, gdy np. wpadnie w doła, ale nic je zastąpi systematycznej, regulaminowej niejako pracy Zboru nad członkiem. W dzisiejszych czasach, niestety, łatwiej jest otrzymać telefon lub SMS od banku (oferujemy Panu 14 % na lokacie...) niż od Pastora czy Starszego Zboru z pociechą czy zachętą. A przecież dzisiejsze technologie tak bardzo tę pracę ułatwiają: nie trzeba, jak kiedyś, jechać rowerem 30 km przez zaspy, aby kogoś zachęcić. Tanie rozmowy telefoniczne i SMS, poczta mailowa, facebook... Byłoby miłe i budujące, gdyby mógł otrzymać czasem kilka miłych słów od Zboru...
Powyższe uwagi nie są adresowane do autora. Są efektem moich przeżyć i obserwacji. A ponieważ, jak widać, zagląda tu wielu czytelników, może komuś mój komentarz da nieco do myślenia.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDroga Krystyno,
OdpowiedzUsuńodpowiem Ci w skrócie na główne pytanie, zawarte w powyższych postach.
Znam ludzi, którzy prowadzą opisane przez Ciebie życie duchowe. Odwiedzają różne zbory, utrzymują znajomości z członkami wielu z nich. Być może na pewnym etapie rozwoju duchowego nie jest to złe. W Niemczech do dziś w zawodzie cieśli pozostał relikt: czeladnik wędrowny. Pobierając nauki u różnych mistrzów i zbierając doświadczenia w różnych miejscach pracy staje się dobrym fachowcem. Z pewnością istnieje grupa ludzi, którzy z uwagi na ich charakter, potrafią służyć Bogu, nie będąc związani z konkretnym zborem. Tacy z pewnością mają wielu przyjaciół i realizują intuicyjnie wszelkie prawa i obowiązki z tym związane.
Istnieją jednak osobnicy inni, dam siebie za przykład. Dla mnie utrzymanie relacji z innymi stanowi ogromny problem. "Za kawalera" jeszcze jakoś się udawało. Od kilkunastu lat jestem żonaty i praktycznie nie mam przyjaciół.
Chcę służyć Bogu. Jestem biblistą i jako kaznodzieja udzielam się w moim zborze, mimo przeciwności. Gdybym, z jakiegoś powodu, całkowicie utracił relację ze zborem, zostanę SAM. Nie znaczy to, że nie będę uczęszczał na spotkania. Przyjdę, usiądę w ostatniej ławce, pójdę do domu albo kawiarni (bardzo lubię). Zawsze sam.
Osobiście rozumiem Zbór jako grupę ludzi uzupełniających się nawzajem. Dlatego moim marzeniem jest, aby "reszta" skompensowała moje niedobory, ja zaś chętnie uzupełnię braki innych. Dlatego tak dużą wagę przywiązuję do zaniedbywanej obecnie potrzeby zachęcania i nakłaniania do służby. Gdy jestem w czarnej dziurze, chciałbym, żeby ktoś się w mojej sprawie pomodlił. Kto to zrobi, jeżeli nie Zbór, do którego się należy? Chciałbym, żeby ktoś czasem wprosił się do mnie do domu. Sam nie potrafię zapraszać. Chciałbym kogoś ugościć, porozmawiać przy stole, ale NIE POTRAFIĘ NIKOGO ZAPROSIĆ. Nie raz próbowałem zmobilizować żonę, żeby to ona "coś" zorganizowała, ale chyba też nie jest w tym najsilniejsza. W takiej sytuacji powinien zadziałać Zbór, niestety, często tak się nie dzieje. Poza tym mam sześcioletnią córkę. Chciałbym, aby utrzymywała kontakty z rówieśnikami. Gdzie mam ich szukać, jak nie w zborze, na szkółce? Należy też pamiętać, że Zbór to nie tylko część Kościoła, ale jego jednostka organizacyjna. Nadaje członkowi tożsamość (X ze Zboru w Y), która w odniesieniu do służby nie jest bez znaczenia.
Dlatego, jak już pisałem, bronię się jak mogę, aby "turystą" nie zostać. Nie znaczy to, że nie odwiedzam innych Zborów. Moim marzeniem jest natomiast poznać Zbór, którzy zrozumie moją "inność" lub niedoskonałość i potrafi moje braki skompensować. Przekonałem się, że internet zboru nie zastąpi. Dla mnie Zbór byłby raczej "przedłużeniem domu". Mój obecny nie jest, i to mnie boli.
Przepraszam za chaotyczną wypowiedź. Powziąłem zamiar odpowiedzi na Twój post z uwaględnieniem moich, prywatnych doświadczeń, przekonanie Ciebie do moich racji nie było moim celem. Pozdrawiam serdecznie nimrod/małpa/interia.pl - chętnie podyskutuję.
@nimrod, dziękuję! Bardzo ważne i pouczające dla mnie rzeczy napisałeś. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńStwierdzenie, aby każdy żył zgodnie z własnym sumieniem, aby nie krytykować i nie osądzać, jest bardzo niebezpieczne. Nie jest zgodne z Biblią.
OdpowiedzUsuńKiedyś usłyszałem takie zdanie od kolegi w pracy. Zapytałem go wówczas, czy zgadza się, abym wylał mu wrzątek wody na głowę, jeśli będzie to zgodne z moim sumieniem. Nie zgodził się...
To Pismo Święte ma być zawsze odnośnikiem, a sumienie tylko wtedy, gdy Pismo na to wskazuje - są takie miejsca w Biblii. Pismo jest nieomylne, a nasze sumienia zwodnicze, niestety, gdyż je nieraz zagłuszamy.
Jeden przykład z Biblii (jest ich znacznie więcej) osądzania i krytyki, oraz postępowania zgodnie ze słowem spisanym - autorem Apostoł Paweł:
(6) Nakazujemy wam, bracia, w imieniu Pana Jezusa Chrystusa, abyście stronili od każdego brata, który żyje nieporządnie, a nie według nauki, którą otrzymaliście od nas. (...) (10) Bo gdy byliśmy u was, nakazaliśmy wam: Kto nie chce pracować, niechaj też nie je. (11) Albowiem dochodzą nas słuchy, że niektórzy pomiędzy wami postępują nieporządnie: nic nie robią, a zajmują się tylko niepotrzebnymi rzeczami. (12) Tym też nakazujemy i napominamy ich przez Pana Jezusa Chrystusa, aby w cichości pracowali i własny chleb jedli. (13) A wy, bracia, nie ustawajcie czynić dobrze. (14) A jeśli ktoś jest nieposłuszny słowu naszemu, w tym liście wypowiedzianemu, baczcie na niego i nie przestawajcie z nim, aby się zawstydził; (15) nie uważajcie go jednak za nieprzyjaciela, lecz napominajcie jako brata. (2 Tes. 3 rozdział)
W tym przykładzie wyraźnie widać prawdziwą miłość Pawła, który przez ocenę i jawną krytykę człowieka żyjącego w społeczności nieporządnie, chce go zawstydzić, zabraniając innym przestawania z nim, zapewne do czasu zmiany postawy tego człowieka, aż przyjmie napomnienie.
Już to kiedyś linkowałem chyba, ale nie zaszkodzi raz jeszcze. Pomocny artykuł w tej kwestii "Sądzić czy nie sądzić". Warto przeczytać.
http://www.ulicaprosta.net/nowastrona/tikiwiki24/tiki-read_article.php?articleId=10
Drogi Rafale!
OdpowiedzUsuńCo sądzisz pod pojęciem "jawna krytyka"?
Ja widzę w powyższym zaleceniu jak najbardziej miłość, lecz co do tej jawności krytykowania nie jestem przekonany. Widzę tu raczej odsunięcie się od człowieka, żyjącego nieporządnie: w realiach współczesnych ograniczenie kontaktów z nim, zaniechanie wspólnych kawek, spotkań towarzyskich itp. Człowiek taki powinien w pewnym momencie zauważyć, że jego znajomi ze Zboru go nie odwiedzają i nie zapraszają, nie umawiają się na wspólne przedsięwzięcia. W tym samym czasie JEDEN z nich, o wyjątkowo łagodnym podejściu szuka możliwości dotarcia do niego z zachętą, aby "pozbierał" się i zaczął znowu żyć według Bożych standardów. Ten JEDEN prowadzi w następstwie pracę nad tym członkiem, w celu pozyskania go, w warunkach łagodności i cierpliwości.
Widzę również, że cytowany fragment (w powiązaniu z innymi) daje niektórym prawo do łajania, atakowania delikwenta osobiście i z kazalnicy, a nawet stwarza w niektórych społecznościach podstawę prawną do piętnowania lub zawieszenia jego praw członkowskich. Skutek jest odwrotny do zamierzonego i jeszcze bardziej go zniechęca.
Podsumowując: nie krytyka, a zachęta, pocieszenie, i praca nad "upadłym" osobnikiem sprawia jego powrót do Boga. Uważam również że stronienie od człowieka i "baczenie" na niego jest zasadą postępowania w przypadku wykroczeń cięższego kalibru. W przypadku typowych dla życia chrześcijańskiego potknięć potrzebny jest właśnie ciepły kontakt i wzmożona zachęta, aby tym sposobem delikwent przekonał się, że inni chcą jego dobra, a nie szukają powodów do krytyki.
Jestem przkonany, że dobrze jest mieć swój Zbur, duchowy dom, lecz "włóczęgostwo" czy "turystyka", o której mowa w poście i komentarzach, nie jest wykroczeniem. Czasami młodzi ludzie szukają swej duchowej tożsamości, towarzystwa, nawet partnera za życie lub możliwości do służby (np. grupy o podobnych gustach muzycznych)i dlatego wędrują po zborach. "Bezdomność" daje się we znaki często nieco później.
Życzę każdemu, aby mógł odnaleźć Zbór, w którym będzie nie tylko dyscyplinowany, ale też będzie dobrze się czuł, utrzymywał relacje i służył Bogu. Sobie również. Pozdrawiam nimrod/małpa/interia.pl - chętnie podyskutuję!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńBóg jest miłością i sprawiedliwością.
OdpowiedzUsuńDrogi Nimrodzie. W liście do Tesaloniczan (i Koryntian też) Apostoł Paweł jawnie krytykuje tych, którzy dopuszczają się jawnych grzechów. Odbiorcy znali ich nazwiska. Krytyka była na tyle jawna, że przetrwała spisana 2000 lat!
Nam wystarczy pouczenie, aby nie zachowywać się nieporządnie tak jak ci skrytykowani. Paweł tak okazał miłość tym ludziom? Oczywiście. Przecież to napisałem. Mieli się zawstydzić i wrócić do społeczności.
No i nie zapominajmy o Ananiaszu i Safirze, którzy okłamali Ducha Świętego i Bóg odebrał im życie. Mamy to spisane w NT, w Dz. Ap., a nie w ST. Bóg suwerennie decyduje, w jaki sposób karci swoje dzieci, które są nieposłuszne. Może nawet odebrać życie. I wiemy, że jest to również dowód miłości.
(6) bo kogo Pan miłuje, tego karze, i chłoszcze każdego syna, którego przyjmuje. (7) Jeśli znosicie karanie, to Bóg obchodzi się z wami jak z synami; bo gdzie jest syn, którego by ojciec nie karał? (8) A jeśli jesteście bez karania, które jest udziałem wszystkich, tedy jesteście dziećmi nieprawymi, a nie synami. (Hebr. 12)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńKrystyno, dlaczego jesteś w szoku? Czy Pismo Święte jest dla Ciebie jedynym i wystarczalnym źródłem, aby wieść święte i pobożne życie w posłuszeństwie Bogu? Czy przyjmujesz z Biblii wszystko, co w niej jest napisane, czy też tylko to, co ci jest wygodne? Czy 5 rozdział Dz. Ap. gorszy cię? Bo mnie buduje - pokazuje mi Świętego i Sprawiedliwego Boga, a nie tylko "Boga miłości", który nie karci nas za nasze grzechy.
OdpowiedzUsuńJak rozumiesz 11 rozdział 1 Listu do Koryntian, gdzie Apostoł Paweł ostrzega tych, co niegodnie spożywają wieczerzę:
(29) Albowiem kto je i pije niegodnie, nie rozróżniając ciała Pańskiego, sąd własny je i pije. (30) Dlatego jest między wami wielu chorych i słabych, a niemało zasnęło.
Amen!
UsuńPowinniśmy "dorastać do pełni Chrystusowej". Boże myśli to nie myśli nasze i warto skonfrontować te nasze myśli i nasze pojęcie Bożej miłości z Bogiem i Jego Słowem. Wtedy może okazać się, że wymyśliliśmy sobie Bożą miłość tak, by była dla nas wygodna i przyjemna i przyzwalająca.
UsuńBóg jest miłością i sprawiedliwością, zgadzam się z Rafałem. Ciekawa kwestia. Nie wiem czy mam rację, ale wydaje mi się, że kobiety trochę lepiej rozumieją Boźą miłość a mężczyźni sprawiedliwość. To że w ostatnim czasie tak wiele mówi się o miłości w oderwaniu od sprawiedliwości Bożej możliwe, jest wynikiem głębokich zmian społecznych zachodzàcych od końca XIX wieku. Po pierwsze mam na myśli powstanie ruchu praw kobiet, który z czasem przerodził się w feminizm, ruch bardzo separastyczny. Po drugie rewolucja seksualna lat 70-tych XX wieku. Jej wpływ na Hollywood i inne wytwòrnie filmowe nie można zbagatelizować. Produkcja coraz bardziej brudnych filmów się wtedy rozpoczęła. Ta równia pochyła trwa do dzisiaj. Mężczyźni są głównie wzrokowcami, podatni na emisje obrazów Hollywood etc. Wiec jeśli obrazy są złe, myśli teź nie mogą być dobre. To co teraz widzimy to powszechne wycofanie mężczyzn, powiedzmy pierwiastka męskiego i dominacja kobiecego, w związku z tym więcej się mówi o miłości niż sprawiedliwości... Tak jest na świecie i tak nie powinno być w kościołach. Mężczyźni nie mogą być zniewieścieli i stłamszeni, inaczej oznacza to koniec naszej cywilizacji. U bram puka Islam... A tam mężczyźni bynajmniej nie są wycofani... Nie chce obrazić tu mężczyzn takà generalizacją, nie zawsze tak jest. Gdzieś w sercu mamy zakodowane poczucie sprawiedliwości, w końcu jesteśmy powołani jako kapłani oraz swoiści sędziowie w naszych rodzinach. To co robi świat zachodni, a co uprasza się o szariat, to walenie czymkolwiek w instytucje rodziny. Kochajàca się wspólnota europejska, kochajàca gejów i lesbijki, Islam etc miłościà bez sprawiedliwości sama sobie przecina gałàź na którà siedzi. A więc Bóg jest miłościà ale i sprawiedliwościà.Bóg jest kochajàcym Ojcem ale i potężnym Sędzià. Co więc powiemy? Hulaj dusza piekła nie ma? Piekło jest i być może wielu z nas chrześcijan tam trafi:na cierpienie i tortury... Zachowaj nas Panie byśmy biegu dokonali, zachowaj nas niesplamionymi przez świat...
OdpowiedzUsuńZapraszam :http://normalni.blogspot.co.uk/2007/10/wygrac-aby-przegrac-artykul.html
Tak od jakiegoś czasu rozmyślam nad Modlitwą Pańską.Właściwie to nie tylko modlitwa ale i "program" Pana Jezusa dla nas, kod jak mamy żyć skrócony do kilkunastu wersetów.Kiedyś napiszę coś więcej na swoim blogu. Polecam ją "zbadać" pod kątem naszego oddzielenia od świata.
UsuńPozdrawiam wszystkich spragnionych Bożej miłości i sprawiedliwości. Wszystkich sędziów , kochajàcych ojców i kochające matki!
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńDziękuję za ustosunkowanie się do mojej wypowiedzi. Jedyne na tym forum jak na razie.Odpowiem po skonsultowaniu się z moją małżonką. Chciałbym wiedzieć, bez szumu emocjonalnego, czy moje napisanie rzeczywiście było agresywne.
UsuńMarcinie - napisałam: zawiało agresją a nie , że piszesz agresywnie. To ogromna różnica. Miałam na myśli ogólnie ciężki klimat strzelania na waszej stronie - ukryte potępianie.Skasowałam moje wpisy, bo są bez znaczenia na tej stronie.A bardzo poważnie traktuję napisane każde słowo i zawsze zastanawiam się czy jest sens dzielić się swoimi przemyśleniami, które zrodziły się w bardzo trudnych doświadczeniach w czasie chodzenia z Bogiem. A przekręcanie znaczenia słów i dopisywanie do nich dziwnego wniosku, znaczenia (Rafał jest mistrzem dopowiedzeń z kosmosu )nie jest przyjemne. Szukałam osób do dyskusji a nie do walki.
UsuńTrudno jest zaprzyjaźnić się z dziećmi Bożymi.Same mądrale .Wybaczcie za szczerość. Błogosławię. Pozdrawiam.Łaska Wam i pokój od Boga, Ojca naszego, i Pana Jezusa Chrystusa.K;
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńA co do tematu, tym razem zgadzam się z bratem Marianem. Każdy wierzący powinien mieć miejsce w społeczności, bo przecież samemu nie stanowi się ciała Chrystusowego, lecz wspólnie z braćmi i siostrami. Nie mogą ręce żyć same bez oczu czy uszu, o czym naucza nas Apostoł Paweł.
OdpowiedzUsuńChodzenie od społeczności do społeczności, w celu zaspokajania własnych pragnień, nie jest niczym dobrym. Bycie samotnym chrześcijaninem też nie jest dobre, bo Bóg powołuje nas do życia razem, gdzie Duch obdarowuje poszczególne osoby darami i możemy sobie nawzajem usługiwać.
I co jeszcze ważne, zbyt dużo teraz społeczności wirtualnych się tworzy (w sieci), a coraz mniej takich w realu. No bo jak tu na forum internetowym spożyć razem wieczerzę???