Dziś parę słów o odwiecznych ciągotkach duchowieństwa do przywilejów, uprawiania polityki i wywierania wpływu na władzę świecką. Sprowokowała mnie do tego rocznica nadania Kościołowi rzymskokatolickiemu Przywileju Borzykowskiego, co miało miejsce 29 lipca 1210 roku na zjeździe książąt dzielnicowych w Borzykowej [dziś wieś w łódzkiem].
Zjazd książąt dzielnicowych oraz następujący po nim synod w Borzykowej, wydarzyły się z inicjatywy arcybiskupa gnieźnieńskiego Henryka Kietlicza. Od dłuższego czasu zabiegał on między innymi o nadanie duchowieństwu immunitetu, czyli o uwolnienie Kościoła spod władzy świeckiej i wyłączenie duchownych spod kompetencji sądów świeckich.
W osiąganiu swoich celów arcybiskup ów sprytnie posługiwał się poparciem papieża Innocentego III, który w razie potrzeby wystawiał odpowiednie bulle, nakazujące wprowadzenie pożądanych przez abpa Kietlicza postulatów w życie. Tym razem taki instrument stanowiła papieska bulla zapowiadająca przywrócenie w całym Księstwie Polskim zasady senioratu, czyli dziedziczenia trony polskiego przez najstarszego syna władcy.
Wśród książąt dzielnicowych zapanowała konsternacja i o to arcybiskupowi gnieźnieńskiemu chodziło. Celem zjazdu było zapobieżenie powrotu czasów jurysdykcji jednego władcy nad poszczególnymi dzielnicami Księstwa Polskiego.
W Borzykowej arcybiskup gnieźnieński Henryk Kietlicz obiecał władcom dzielnicowym wszelką pomoc ze strony Kościoła w tej sprawie. W zamian za to duchowny zażądał od nich uznania zgłaszanych przez siebie postulatów w sferze kościelno-politycznej.
Książęta przyznali Kościołowi immunitet, gwarantujący wolność od świadczeń na rzecz państwa, zrzekli się prawa monarchy do przejęcia majątku ruchomego zmarłych duchownych, a także zgodzili się na wyłączenie duchownych spod państwowego sądownictwa. Arcybiskup Kietlicz zacierał ręce. Przywilej Borzykowski mógł potraktować jako swój osobisty sukces.
Jest w niektórych duchownych silne pragnienie prestiżu i specjalnego traktowania. Nie wiadomo dlaczego i na jakiej podstawie myślą o sobie, że są w społeczeństwie kimś wyjątkowym i z tej racji spodziewają się szczególnych przywilejów. Potrzeba bycia ważnym sprawia, że zabiegają o kontakty z przedstawicielami władzy świeckiej i wchodzą z nimi w rozmaite układy.
Biblia wskazuje, że takie postawy mają być obce prawdziwym chrześcijanom. Bądźcie wobec siebie jednakowo usposobieni; nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniajcie; nie uważajcie sami siebie za mądrych [Rz 12,16]. Żaden duszpasterz nie ma biblijnych podstaw do oczekiwania, że będzie wśród ludzi jakoś specjalnie traktowany. Bo któż to jest Apollos? Albo, któż to jest Paweł? Słudzy, dzięki którym uwierzyliście, a z których każdy dokonał tyle, ile mu dał Pan [1Ko 3,5]. Apostoł Narodów był daleki od wywyższania się ponad innych.
Kto zakłada koloratkę z myślą o tym, żeby mieć łatwiej w biurze czy na ulicy, temu przypominam słowa Pana: Biada wam, faryzeusze, że lubicie pierwsze miejsca w synagogach i pozdrowienia na rynkach [Łk 11,43]. Karmienie się myślą, że jest się kimś ważniejszym od innych, nie jest zgodne z duchem ewangelii Chrystusowej.
Biblia zobowiązuje chrześcijan do równego traktowania wszystkich współwyznawców. Bracia moi, nie czyńcie różnicy między osobami przy wyznawaniu wiary w Jezusa Chrystusa, naszego Pana chwały. Bo gdyby na wasze zgromadzenie przyszedł człowiek ze złotymi pierścieniami na palcach i we wspaniałej szacie, a przyszedłby też ubogi w nędznej szacie, a wy zwrócilibyście oczy na tego, który nosi wspaniałą szatę i powiedzielibyście: Ty usiądź tu wygodnie, a ubogiemu powiedzielibyście: Ty stań sobie tam lub usiądź u podnóżka mego, to czyż nie uczyniliście różnicy między sobą i nie staliście się sędziami, którzy fałszywie rozumują? [Jk 2,1–4].
Wspominając starania arcybiskupa gnieźnieńskiego sprzed wielu stuleci, z niepokojem myślę o podobnych marzeniach niektórych współczesnych duchownych, także z kręgów ewangelikalnych. Oni też chcieliby coś znaczyć w tym świecie. Do tego stopnia ulegli tej pokusie, że sami już nie wiedzą, czy jeszcze są duchownymi, czy już stali się rasowymi politykami?
Jedno i drugie ich pociąga, tyle, że zwykły polityk, bądź co bądź, ale jednak normalnie podlega prawu, duchowny zaś, już od czasów uzyskania Przywileju Borzykowskiego, zdaje się być nieco ponad tym prawem...
Więc jednak lepiej i bezpieczniej pozostać osobą duchowną. Politykę i tak zawsze można przecież uprawiać ;)
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
29 lipca, 2011
28 lipca, 2011
Ani kroku wstecz!
W następstwie szeregu niepowodzeń Armii Czerwonej w początkowym okresie Wielkiej Wojny Ojczyźnianej i dość licznych przypadków dezercji, w obliczu zbliżania się wojsk niemieckich do Stalingradu, 28 lipca 1942 roku Józef Stalin wydał rozkaz Nr 227, znany też jako rozkaz: "Ani jednego kroku wstecz" (ros. Ни шагу назад!).
W celu skutecznego wyegzekwowania rozkazu należało [...] sformować w ramach każdej armii 3-5 dobrze uzbrojonych oddziałów zaporowych (po 200 ludzi w każdym), rozmieścić je na bezpośrednich tyłach chwiejnych dywizji i zobowiązać je [(oddziały zaporowe)], aby w przypadku paniki i bezładnego odwrotu jednostek [takich] dywizji rozstrzeliwać na miejscu panikarzy i tchórzy, i tym pomóc szczerym żołnierzom wypełnić swój obowiązek wobec Ojczyzny...
W ramach wykonywania rozkazu Nr 227 oddziały zaporowe w okresie od 1 sierpnia do 15 października 1942 roku zatrzymały na tyłach armii około 140 tysięcy żołnierzy. 4 tysiące z nich aresztowano, blisko 1200 rozstrzelano, ponad 3 tysiące skierowano do kompanii karnych, a większość, około 130 tysięcy, po prostu zwrócono bezpośrednio do macierzystych jednostek lub do specjalnych punktów zbiorczych.
Zjawisko dezercji nie jest obce również w szeregach chrześcijańskich. Jeżeli przyjąć, że lud Boży na ziemi stanowi swoistą armię Jezusa Chrystusa, to każdy chrześcijanin obowiązany jest trwać na wyznaczonym mu przez Pana stanowisku, niezależnie od nastrojów i przeciwności. Cierp wespół ze mną jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa. Żaden żołnierz nie daje się wplątać w sprawy doczesnego życia, aby się podobać temu, który go do wojska powołał [2Tm 2,3–4].
Oczywiście, w Królestwie Bożym metody stalinowskie nie obowiązują. Nikt nikogo siłą nie zapędza do podejmowania walki o wiarę czy też szukania w życiu najpierw Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości. W prawdziwym Kościele nie ma przymusu. Nie ma oddziałów zaporowych, więc w każdej chwili dezercja ze służby jest możliwa. Albowiem Demas mnie opuścił, umiłowawszy świat doczesny, i odszedł do Tesaloniki, Krescent do Galacji, Tytus do Dalmacji; tylko Łukasz jest ze mną [2Tm 4,10–11] – pisał o zjawisku dezercji generał armii Chrystusowej, św. Paweł.
Czy rzeczywiście chrześcijanin ma prawo robić, co sam w danej chwili uzna za słuszne? Czy to normalne i do zaakceptowania, że żołnierz, gdy bój zrobił się ciężki, schodzi z pola walki, tak jakby to była jego osobista sprawa? W służbie Bożej bywa, że zdania w tej kwestii mogą być podzielone, jak między Pawłem i Barnabą w sprawie Jana Marka: Ale Barnaba chciał zabrać z sobą również Jana, zwanego Markiem. Paweł natomiast uważał za słuszne nie zabierać z sobą tego, który odstąpił od nich w Pamfilii i nie brał udziału wraz z nimi w pracy [Dz 15,37–38].
Nikt młodego Jana nie przymuszał do pozostania na polu misyjnym. Jednak w świetle Biblii widać, że jego dezercja nie tylko że nie była godna pochwały, ale w jakimś stopniu dyskwalifikowała go przy układaniu kolejnych planów misyjnych.
Nie wdając się w ocenę słuszności przywołanego dziś z historii rozkazu Nr 227, wszystkim moim towarzyszom chrześcijańskiego boju przypominam Słowo Boże:
Nie porzucajcie więc ufności waszej, która ma wielką zapłatę. Albowiem wytrwałości wam potrzeba, abyście, gdy wypełnicie wolę Bożą, dostąpili tego, co obiecał. Bo jeszcze tylko mała chwila, a przyjdzie Ten, który ma przyjść, i nie będzie zwlekał; a sprawiedliwy mój z wiary żyć będzie; lecz jeśli się cofnie, nie będzie dusza moja miała w nim upodobania. Lecz my nie jesteśmy z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę [Hbr 10,35–39].
Ani kroku wstecz! Czyż nie lepiej polec w tym boju, niż zdezerterować? Ostateczne zwycięstwo przy naszym Wodzu, Jezusie Chrystusie, jest pewne i coraz bliższe.
W celu skutecznego wyegzekwowania rozkazu należało [...] sformować w ramach każdej armii 3-5 dobrze uzbrojonych oddziałów zaporowych (po 200 ludzi w każdym), rozmieścić je na bezpośrednich tyłach chwiejnych dywizji i zobowiązać je [(oddziały zaporowe)], aby w przypadku paniki i bezładnego odwrotu jednostek [takich] dywizji rozstrzeliwać na miejscu panikarzy i tchórzy, i tym pomóc szczerym żołnierzom wypełnić swój obowiązek wobec Ojczyzny...
W ramach wykonywania rozkazu Nr 227 oddziały zaporowe w okresie od 1 sierpnia do 15 października 1942 roku zatrzymały na tyłach armii około 140 tysięcy żołnierzy. 4 tysiące z nich aresztowano, blisko 1200 rozstrzelano, ponad 3 tysiące skierowano do kompanii karnych, a większość, około 130 tysięcy, po prostu zwrócono bezpośrednio do macierzystych jednostek lub do specjalnych punktów zbiorczych.
Zjawisko dezercji nie jest obce również w szeregach chrześcijańskich. Jeżeli przyjąć, że lud Boży na ziemi stanowi swoistą armię Jezusa Chrystusa, to każdy chrześcijanin obowiązany jest trwać na wyznaczonym mu przez Pana stanowisku, niezależnie od nastrojów i przeciwności. Cierp wespół ze mną jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa. Żaden żołnierz nie daje się wplątać w sprawy doczesnego życia, aby się podobać temu, który go do wojska powołał [2Tm 2,3–4].
Oczywiście, w Królestwie Bożym metody stalinowskie nie obowiązują. Nikt nikogo siłą nie zapędza do podejmowania walki o wiarę czy też szukania w życiu najpierw Królestwa Bożego i jego sprawiedliwości. W prawdziwym Kościele nie ma przymusu. Nie ma oddziałów zaporowych, więc w każdej chwili dezercja ze służby jest możliwa. Albowiem Demas mnie opuścił, umiłowawszy świat doczesny, i odszedł do Tesaloniki, Krescent do Galacji, Tytus do Dalmacji; tylko Łukasz jest ze mną [2Tm 4,10–11] – pisał o zjawisku dezercji generał armii Chrystusowej, św. Paweł.
Czy rzeczywiście chrześcijanin ma prawo robić, co sam w danej chwili uzna za słuszne? Czy to normalne i do zaakceptowania, że żołnierz, gdy bój zrobił się ciężki, schodzi z pola walki, tak jakby to była jego osobista sprawa? W służbie Bożej bywa, że zdania w tej kwestii mogą być podzielone, jak między Pawłem i Barnabą w sprawie Jana Marka: Ale Barnaba chciał zabrać z sobą również Jana, zwanego Markiem. Paweł natomiast uważał za słuszne nie zabierać z sobą tego, który odstąpił od nich w Pamfilii i nie brał udziału wraz z nimi w pracy [Dz 15,37–38].
Nikt młodego Jana nie przymuszał do pozostania na polu misyjnym. Jednak w świetle Biblii widać, że jego dezercja nie tylko że nie była godna pochwały, ale w jakimś stopniu dyskwalifikowała go przy układaniu kolejnych planów misyjnych.
Nie wdając się w ocenę słuszności przywołanego dziś z historii rozkazu Nr 227, wszystkim moim towarzyszom chrześcijańskiego boju przypominam Słowo Boże:
Nie porzucajcie więc ufności waszej, która ma wielką zapłatę. Albowiem wytrwałości wam potrzeba, abyście, gdy wypełnicie wolę Bożą, dostąpili tego, co obiecał. Bo jeszcze tylko mała chwila, a przyjdzie Ten, który ma przyjść, i nie będzie zwlekał; a sprawiedliwy mój z wiary żyć będzie; lecz jeśli się cofnie, nie będzie dusza moja miała w nim upodobania. Lecz my nie jesteśmy z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę [Hbr 10,35–39].
Ani kroku wstecz! Czyż nie lepiej polec w tym boju, niż zdezerterować? Ostateczne zwycięstwo przy naszym Wodzu, Jezusie Chrystusie, jest pewne i coraz bliższe.
27 lipca, 2011
Utrata wiary w Jezusa Chrystusa
Mieszkający obecnie za granicą mój dawny znajomy z Gdańska przestał wierzyć w Jezusa Chrystusa. Pamiętam go sprzed lat jako gorliwego, pełnego ekspresji i dobrego humoru chrześcijanina. Wczoraj do mnie napisał:
Ponad rok temu zrozumiałem, ze świat niematerialny nie istnieje. Wniosek ten wypływa z moich życiowych obserwacji i szukania odpowiedzi na różne pytania.
[...] Jezus, jakiego znasz z Biblii, nigdy nie istniał. Nawet jeśli był jakiś tam męczennik (qumrański? - tylko oni mówili o Ojcu Niebieskim i używali podobnych wyrażeń do tych w NT), to i tak nigdy nie zmartwychwstał. Nigdy nie było nigdzie sytuacji aby prawa naturalne zmieniły swój bieg - ludzie nie zmartwychwstają.
[...] twój dialog z bogiem jest dialogiem ze swoim własnym sobą ...
[...] Wniosek jest jeden; religia została stworzona przez człowieka. Najprawdopodobniej na bazie wiary w przesądy wynikające z niezrozumienia naturalnych zjawisk w przyrodzie setki tysięcy lat temu.
Powyższe słowa poruszają mnie do głębi. Postawy niewiary i sceptycyzmu od zawsze są obecne na świecie, albowiem wiara nie jest rzeczą wszystkich [2Ts 3,2]. To sprawia, że człowiek wierzący ze swoimi przekonaniami czuje się tu osamotniony i może przeżywać chwile zwątpienia. O Jezusie jest powiedziane, że nawet bracia jego nie wierzyli w niego [Jn 7,5].
Wiara mojego znajomego została poddana próbie, której nie potrafił stawić czoła. Dlaczego okazał się słaby w wierze? Przez całe lata nie miałem z nim kontaktu, nie wiem też, czym się zajmował po wyjeździe z Polski. Obawiam się, że zaniedbał osobistą więź z Jezusem; codzienną lekturę Biblii, modlitwę i społeczność z ludźmi prowadzącymi uświęcone życie.
Bóg pozwala szatanowi atakować i ośmieszać prostolinijność chrześcijańskiej wiary. Szymonie, Szymonie, oto szatan wyprosił sobie, aby was przesiać jak pszenicę. Ja zaś prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja, a ty, gdy się kiedyś nawrócisz, utwierdzaj braci swoich [Łk 22,31–32].
Ponieważ nasza wiara nie jest wartością niewzruszoną, Biblia wzywa nas do sprawdzania swojej wiary i upewniania się w prawdziwości własnych przekonań. Poddawajcie samych siebie próbie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie; czy nie wiecie o sobie, że Jezus Chrystus jest w was? [2Ko 13,5].
Wczorajszy list uaktywnia mnie w dwóch kierunkach: Potrzebuję sam umacniać się w wierze zadając sobie trudne, niewygodne pytania dotyczące moich przekonań i uczciwie na nie odpowiadając. Mam to wszakże robić nie tracąc codziennego kontaktu z Biblią. Wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe [Rz 10,17].
Trzeba mi też – za przykładem Jezusa – otoczyć modlitwą i troską moich wierzących przyjaciół, aby ich wiara któregoś dnia nie ustała. Po to przecież Bóg powołuje do życia wspólnoty chrześcijańskie, aby ich członkowie wspierali się wzajemnie.
Jako, że dziś mamy Dzień Samotnych, chcę mocno podkreślić znaczenie trzymania się razem. Apostoł Paweł nie mógłby napisać: ... biegu dokonałem, wiarę zachowałem [2Tm 4,7], gdyby nie jego ustawiczne trwanie w społeczności z Jezusem i z innymi wierzącymi. Kto opuszcza zbór w przekonaniu, że sam wytrwa w wierze, powinien liczyć się z pomnożonym prawdopodobieństwem utraty wiary.
I jeszcze jedno. Ażeby ostać się w wierze, potrzebuję uniżonego serca przed Bogiem. Ludzie zbyt pewni siebie szybko schodzą na manowce zwątpienia.
Ponad rok temu zrozumiałem, ze świat niematerialny nie istnieje. Wniosek ten wypływa z moich życiowych obserwacji i szukania odpowiedzi na różne pytania.
[...] Jezus, jakiego znasz z Biblii, nigdy nie istniał. Nawet jeśli był jakiś tam męczennik (qumrański? - tylko oni mówili o Ojcu Niebieskim i używali podobnych wyrażeń do tych w NT), to i tak nigdy nie zmartwychwstał. Nigdy nie było nigdzie sytuacji aby prawa naturalne zmieniły swój bieg - ludzie nie zmartwychwstają.
[...] twój dialog z bogiem jest dialogiem ze swoim własnym sobą ...
[...] Wniosek jest jeden; religia została stworzona przez człowieka. Najprawdopodobniej na bazie wiary w przesądy wynikające z niezrozumienia naturalnych zjawisk w przyrodzie setki tysięcy lat temu.
Powyższe słowa poruszają mnie do głębi. Postawy niewiary i sceptycyzmu od zawsze są obecne na świecie, albowiem wiara nie jest rzeczą wszystkich [2Ts 3,2]. To sprawia, że człowiek wierzący ze swoimi przekonaniami czuje się tu osamotniony i może przeżywać chwile zwątpienia. O Jezusie jest powiedziane, że nawet bracia jego nie wierzyli w niego [Jn 7,5].
Wiara mojego znajomego została poddana próbie, której nie potrafił stawić czoła. Dlaczego okazał się słaby w wierze? Przez całe lata nie miałem z nim kontaktu, nie wiem też, czym się zajmował po wyjeździe z Polski. Obawiam się, że zaniedbał osobistą więź z Jezusem; codzienną lekturę Biblii, modlitwę i społeczność z ludźmi prowadzącymi uświęcone życie.
Bóg pozwala szatanowi atakować i ośmieszać prostolinijność chrześcijańskiej wiary. Szymonie, Szymonie, oto szatan wyprosił sobie, aby was przesiać jak pszenicę. Ja zaś prosiłem za tobą, aby nie ustała wiara twoja, a ty, gdy się kiedyś nawrócisz, utwierdzaj braci swoich [Łk 22,31–32].
Ponieważ nasza wiara nie jest wartością niewzruszoną, Biblia wzywa nas do sprawdzania swojej wiary i upewniania się w prawdziwości własnych przekonań. Poddawajcie samych siebie próbie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie; czy nie wiecie o sobie, że Jezus Chrystus jest w was? [2Ko 13,5].
Wczorajszy list uaktywnia mnie w dwóch kierunkach: Potrzebuję sam umacniać się w wierze zadając sobie trudne, niewygodne pytania dotyczące moich przekonań i uczciwie na nie odpowiadając. Mam to wszakże robić nie tracąc codziennego kontaktu z Biblią. Wiara tedy jest ze słuchania, a słuchanie przez Słowo Chrystusowe [Rz 10,17].
Trzeba mi też – za przykładem Jezusa – otoczyć modlitwą i troską moich wierzących przyjaciół, aby ich wiara któregoś dnia nie ustała. Po to przecież Bóg powołuje do życia wspólnoty chrześcijańskie, aby ich członkowie wspierali się wzajemnie.
Jako, że dziś mamy Dzień Samotnych, chcę mocno podkreślić znaczenie trzymania się razem. Apostoł Paweł nie mógłby napisać: ... biegu dokonałem, wiarę zachowałem [2Tm 4,7], gdyby nie jego ustawiczne trwanie w społeczności z Jezusem i z innymi wierzącymi. Kto opuszcza zbór w przekonaniu, że sam wytrwa w wierze, powinien liczyć się z pomnożonym prawdopodobieństwem utraty wiary.
I jeszcze jedno. Ażeby ostać się w wierze, potrzebuję uniżonego serca przed Bogiem. Ludzie zbyt pewni siebie szybko schodzą na manowce zwątpienia.
26 lipca, 2011
Czy to ważne, jak się umiera?
Nastrojony ostatnimi doniesieniami z Norwegii pozwolę sobie dziś na kilka myśli o umieraniu. Ludzie umierają na różne sposoby. 68 młodych osób zostało nagle zastrzelonych przez szaleńca, w trakcie wakacyjnego obozu. Piosenkarkę Amy Winehouse znaleziono martwą w jej mieszkaniu w Londynie, bo najprawdopodobniej przedawkowała. 10 osób zginęło wczoraj w wypadkach na polskich drogach. Znacznie więcej zmarło w wyniku ciężkiej choroby.
Dziś rocznica jeszcze innej, wyjątkowo przykrej śmierci zbiorowej. 26 lipca1184 roku, podczas pobytu króla Niemiec, Henryka VI, w budynku kapituły w Erfurcie zawaliła się podłoga. 60 zgromadzonych na piętrze osób runęło w dół i załamując po drodze także podłogę parteru, zginęło, topiąc się w leżącym poniżej dole kloacznym. Ta żałosna śmierć pochłonęła wiele znaczących osobistości, w tym kilku hrabiów.
Czy ma to jakieś znaczenie, jak szybko i w jaki sposób schodzi się z tego świata? Oczywiście, doświadczenie fizycznej śmierci dotyczy wszystkich, bo postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd [Hbr 9,27]. Niemniej jednak – jak wspomniałem powyżej – umierać można na różne sposoby.
Biblia wskazuje, że może to mieć związek ze sposobem życia danego człowieka. Opisując konsekwencje grzechu odstępczego króla Achaba i jego żony Izebel zapowiada: Psy pożrą Izebel przy posiadłości w Jezreel. Kto z ludzi Achabowych umrze w mieście, tego pożrą psy, a kto umrze na polu, tego rozdziobią ptaki niebieskie. Nie było doprawdy takiego jak Achab, który by tak się zaprzedał, czyniąc to, co złe w oczach Pana, do czego przywiodła go Izebel, jego żona [1Kr 21,23–25]. Ludzie poprzez jakość swojego życia w pewnym sensie gotują sobie sposób swojego umierania.
Nie mogę tu nie wspomnieć, że wg Biblii na norweskim zamachowcu, po tym, czego się dopuścił mordując tak wiele osób, powinno się dokonać egzekucji. Kto tak uderzy człowieka, że ten umrze, poniesie śmierć. Jeżeli na niego nie czyhał, ale to Bóg zdarzył, że wpadł mu pod rękę, wyznaczę ci miejsce, do którego będzie mógł uciec. Jeżeli ktoś zastawia na bliźniego swego zasadzkę, by go podstępnie zabić, to weźmiesz go nawet od ołtarza mojego, by go ukarać śmiercią [2Mo 21,12-14]. Ludzie ustanowili oczywiście swoje prawa, a Norwegowie wyjątkowo paradoksalne, według których niewinny człowiek może ponieść śmierć w każdej chwili, natomiast morderca jest prawem chroniony przed śmiercią.
Mamy też w Biblii ważne wskazówki dotyczące długości życia. Przestrzegaj zatem ustaw jego i przykazań, które ja tobie dziś nakazuję, aby dobrze było tobie i twoim synom po tobie i abyś długo żył na ziemi, którą Pan, twój Bóg, daje ci po wszystkie dni [5Mo 4,40]. Czcij ojca swego i matkę, to jest pierwsze przykazanie z obietnicą: Aby ci się dobrze działo i abyś długo żył na ziemi [Ef 6,2–3].
Gdy obok nas umierają ludzie, to – zwłaszcza gdy następuje to nagle i dotyczy młodej osoby – wzruszamy się bardzo nad jej przedwczesnym odejściem. Najczęściej nie towarzyszy nam przy tym refleksja nad tym, na ile dany człowiek liczył się z Bogiem i był w swoim życiu posłuszny Słowu Bożemu. Czy kiedykolwiek pokornie prosił: Boże mój, nie zabieraj mnie w połowie dni moich [Ps 102,25]?
Bóg ma prawo zabrać nas z tego świata, kiedy tylko zechce i może zrobić to na rozmaite sposoby. Nawet w wielkich cierpieniach zadawanych z powodu wiary w Jezusa Chrystusa! W świetle Biblii widać wszakże, że sposób, w jaki umieramy, nierzadko ma związek z tym, jak żyjemy.
Dziś rocznica jeszcze innej, wyjątkowo przykrej śmierci zbiorowej. 26 lipca1184 roku, podczas pobytu króla Niemiec, Henryka VI, w budynku kapituły w Erfurcie zawaliła się podłoga. 60 zgromadzonych na piętrze osób runęło w dół i załamując po drodze także podłogę parteru, zginęło, topiąc się w leżącym poniżej dole kloacznym. Ta żałosna śmierć pochłonęła wiele znaczących osobistości, w tym kilku hrabiów.
Czy ma to jakieś znaczenie, jak szybko i w jaki sposób schodzi się z tego świata? Oczywiście, doświadczenie fizycznej śmierci dotyczy wszystkich, bo postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd [Hbr 9,27]. Niemniej jednak – jak wspomniałem powyżej – umierać można na różne sposoby.
Biblia wskazuje, że może to mieć związek ze sposobem życia danego człowieka. Opisując konsekwencje grzechu odstępczego króla Achaba i jego żony Izebel zapowiada: Psy pożrą Izebel przy posiadłości w Jezreel. Kto z ludzi Achabowych umrze w mieście, tego pożrą psy, a kto umrze na polu, tego rozdziobią ptaki niebieskie. Nie było doprawdy takiego jak Achab, który by tak się zaprzedał, czyniąc to, co złe w oczach Pana, do czego przywiodła go Izebel, jego żona [1Kr 21,23–25]. Ludzie poprzez jakość swojego życia w pewnym sensie gotują sobie sposób swojego umierania.
Nie mogę tu nie wspomnieć, że wg Biblii na norweskim zamachowcu, po tym, czego się dopuścił mordując tak wiele osób, powinno się dokonać egzekucji. Kto tak uderzy człowieka, że ten umrze, poniesie śmierć. Jeżeli na niego nie czyhał, ale to Bóg zdarzył, że wpadł mu pod rękę, wyznaczę ci miejsce, do którego będzie mógł uciec. Jeżeli ktoś zastawia na bliźniego swego zasadzkę, by go podstępnie zabić, to weźmiesz go nawet od ołtarza mojego, by go ukarać śmiercią [2Mo 21,12-14]. Ludzie ustanowili oczywiście swoje prawa, a Norwegowie wyjątkowo paradoksalne, według których niewinny człowiek może ponieść śmierć w każdej chwili, natomiast morderca jest prawem chroniony przed śmiercią.
Mamy też w Biblii ważne wskazówki dotyczące długości życia. Przestrzegaj zatem ustaw jego i przykazań, które ja tobie dziś nakazuję, aby dobrze było tobie i twoim synom po tobie i abyś długo żył na ziemi, którą Pan, twój Bóg, daje ci po wszystkie dni [5Mo 4,40]. Czcij ojca swego i matkę, to jest pierwsze przykazanie z obietnicą: Aby ci się dobrze działo i abyś długo żył na ziemi [Ef 6,2–3].
Gdy obok nas umierają ludzie, to – zwłaszcza gdy następuje to nagle i dotyczy młodej osoby – wzruszamy się bardzo nad jej przedwczesnym odejściem. Najczęściej nie towarzyszy nam przy tym refleksja nad tym, na ile dany człowiek liczył się z Bogiem i był w swoim życiu posłuszny Słowu Bożemu. Czy kiedykolwiek pokornie prosił: Boże mój, nie zabieraj mnie w połowie dni moich [Ps 102,25]?
Bóg ma prawo zabrać nas z tego świata, kiedy tylko zechce i może zrobić to na rozmaite sposoby. Nawet w wielkich cierpieniach zadawanych z powodu wiary w Jezusa Chrystusa! W świetle Biblii widać wszakże, że sposób, w jaki umieramy, nierzadko ma związek z tym, jak żyjemy.
Śmierć człowieka bezbożnego, to zawsze wielka tragedia, ponieważ oznacza - mówiąc biblijnym językiem - jego odejście na kaźń wieczną. Czy umiera w przyjaznych okolicznościach, otoczony troską lekarzy i najbliższych, czy też tonie w szambie, jak wspomniani dziś nieszczęśnicy, to i tak spotyka go jego potworne przeznaczenie.
Całkiem inaczej ma się sprawa z umieraniem prawdziwego chrześcijanina. Moment fizycznej śmierci ludzi pojednanych z Bogiem przez wiarę w Pana Jezusa, to powrót do Domu po długiej wędrówce i w tym sensie drogocenna jest w oczach Pana śmierć wiernych jego [Ps 116,15].
Całkiem inaczej ma się sprawa z umieraniem prawdziwego chrześcijanina. Moment fizycznej śmierci ludzi pojednanych z Bogiem przez wiarę w Pana Jezusa, to powrót do Domu po długiej wędrówce i w tym sensie drogocenna jest w oczach Pana śmierć wiernych jego [Ps 116,15].
25 lipca, 2011
Poznaj bliźniego po jeździe jego
Dwudziesty piąty dzień lipca jest w Polsce nazywany Dniem Bezpiecznego Kierowcy. Inicjatorzy obchodów tego Dnia apelują o ostrożną i rozważną jazdę na co dzień, aby wszystkim po polskich drogach podróżowało się bezpiecznie.
Prawdą jest, że niektórzy lubią szybką jazdę. Nie w tym jednak tkwi źródło zagrożenia na drodze. Kierowcy jeżdżący powoli przyczyniają się do rozmaitych kolizji wcale nie w mniejszym stopniu od tych pierwszych. Moim zdaniem bezpieczny kierowca, to nade wszystko człowiek podejmujący na drodze rozsądne, pewne decyzje i wykonujący na niej manewry czytelne dla innych, z poszanowaniem ich równoprawnego uczestnictwa w ruchu.
Myśląc dziś o bezpiecznym poruszaniu się po drogach, pokornie przywołuję niezwykle wymowne stwierdzenie Pisma Świętego: Niejedna droga zda się człowiekowi prosta, lecz w końcu prowadzi do śmierci [Prz 14,12 i 16,25]. Taka jest prawda. Wiele śmiertelnych wypadków zdarza się na prostej drodze. Wydawałoby się, że nie ma na niej żadnego zagrożenia, a jednak niektórzy nie dojeżdżają do celu. Dlatego moją tajemnicą bezpiecznych wyjazdów i powrotów jest od lat łaska Boża i tylko ona!
Jest w Biblii przestroga przed zbytnim pośpiechem na drodze. Kto śpiesznie kroczy naprzód, może się potknąć [Prz 19,2]. Pośpiech to najczęstsza wymówka kierowców nadmiernie przekraczających dozwoloną prędkość. Niestety to także powód wielu poważnych wypadków, bo w wielkim pośpiechu łatwo o błąd.
Znajduję w Biblii jeszcze inną ciekawą myśl w poruszanej sprawie i nie mogę jej dzisiaj tutaj nie wspomnieć. Chodzi mi o Jehu, dowódcę wojska, w dość nietypowy sposób namaszczonego na króla izraelskiego. Obserwujący z daleka ruch na drodze strażnik powiedział: Dojechał aż do nich, ale nie wraca, sposób zaś jazdy jest taki jak u Jehu, syna Nimsziego, gdyż jedzie jak szalony [2Kr 9,20]. Najwidoczniej Jehu był znany i rozpoznawany po tym, jak jeździł, a powoli nie jeździł ;)
To prawda. Każdy kierowca (w dawnych czasach jeździec) przejawia na drodze jakieś określone zachowania i zwyczaje, co z czasem dla innych na tyle staje się charakterystyczne i czytelne, że mogą go rozpoznać już po samym sposobie jazdy. Chyba każdy ma w swoim towarzystwie ludzi znanych z tego, jak jeżdżą...
Na okoliczność Dnia Bezpiecznego Kierowcy przepraszam wszystkich moich towarzyszy podróży, motocyklowych i samochodowych, że nieraz mocniej zabiło wam serce. Jedyną moją pociechą jest to, że w takich chwilach niektórzy z was zaczęli się modlić ;)
Jedno jest jasne. Trzeba popracować nad tym, aby wyrobić sobie w środowisku markę bezpiecznego kierowcy.
Prawdą jest, że niektórzy lubią szybką jazdę. Nie w tym jednak tkwi źródło zagrożenia na drodze. Kierowcy jeżdżący powoli przyczyniają się do rozmaitych kolizji wcale nie w mniejszym stopniu od tych pierwszych. Moim zdaniem bezpieczny kierowca, to nade wszystko człowiek podejmujący na drodze rozsądne, pewne decyzje i wykonujący na niej manewry czytelne dla innych, z poszanowaniem ich równoprawnego uczestnictwa w ruchu.
Myśląc dziś o bezpiecznym poruszaniu się po drogach, pokornie przywołuję niezwykle wymowne stwierdzenie Pisma Świętego: Niejedna droga zda się człowiekowi prosta, lecz w końcu prowadzi do śmierci [Prz 14,12 i 16,25]. Taka jest prawda. Wiele śmiertelnych wypadków zdarza się na prostej drodze. Wydawałoby się, że nie ma na niej żadnego zagrożenia, a jednak niektórzy nie dojeżdżają do celu. Dlatego moją tajemnicą bezpiecznych wyjazdów i powrotów jest od lat łaska Boża i tylko ona!
Jest w Biblii przestroga przed zbytnim pośpiechem na drodze. Kto śpiesznie kroczy naprzód, może się potknąć [Prz 19,2]. Pośpiech to najczęstsza wymówka kierowców nadmiernie przekraczających dozwoloną prędkość. Niestety to także powód wielu poważnych wypadków, bo w wielkim pośpiechu łatwo o błąd.
Znajduję w Biblii jeszcze inną ciekawą myśl w poruszanej sprawie i nie mogę jej dzisiaj tutaj nie wspomnieć. Chodzi mi o Jehu, dowódcę wojska, w dość nietypowy sposób namaszczonego na króla izraelskiego. Obserwujący z daleka ruch na drodze strażnik powiedział: Dojechał aż do nich, ale nie wraca, sposób zaś jazdy jest taki jak u Jehu, syna Nimsziego, gdyż jedzie jak szalony [2Kr 9,20]. Najwidoczniej Jehu był znany i rozpoznawany po tym, jak jeździł, a powoli nie jeździł ;)
To prawda. Każdy kierowca (w dawnych czasach jeździec) przejawia na drodze jakieś określone zachowania i zwyczaje, co z czasem dla innych na tyle staje się charakterystyczne i czytelne, że mogą go rozpoznać już po samym sposobie jazdy. Chyba każdy ma w swoim towarzystwie ludzi znanych z tego, jak jeżdżą...
Na okoliczność Dnia Bezpiecznego Kierowcy przepraszam wszystkich moich towarzyszy podróży, motocyklowych i samochodowych, że nieraz mocniej zabiło wam serce. Jedyną moją pociechą jest to, że w takich chwilach niektórzy z was zaczęli się modlić ;)
Jedno jest jasne. Trzeba popracować nad tym, aby wyrobić sobie w środowisku markę bezpiecznego kierowcy.
24 lipca, 2011
O dostępie do prawdy
Mamy dziś rocznicę Edyktu Toruńskiego – pierwszego w historii Polski dekretu przeciwko innowiercom, wydanego 24 lipca 1520 roku w Toruniu przez króla Zygmunta I Starego.
Już od 1519 roku w miastach Prus Królewskich pojawiły się luterańskie ulotki propagandowe, rozpowszechniane wśród niemieckich mieszczan. Kolejne tytuły autorstwa Lutra: "Do szlachty chrześcijańskiej", "O niewoli babilońskiej" i "O wolności chrześcijanina" na początku 1520 roku wzbudziły poważne zaniepokojenie hierarchów rzymskokatolickich.
Chociaż nie wzywały one do żadnej rewolty, a jedynie głosiły potrzebę pokojowych przemian w Kościele, to jednak król Polski obawiał się groźby wybuchu niepokojów społecznych. Specjalnym edyktem zakazał więc przywożenia pism luterańskich do Królestwa i głoszenia "nowinek religijnych". Wprowadził cenzurowanie treści wszystkich wydawnictw religijnych. W przypadku nie przestrzegania edyktu groziła konfiskata majątku i banicja.
Edykt toruński stanowił pierwszą, prawną tamę dla fali rozlewającej się po Polsce reformacji. Pisma Świętego w języku polskim w ogóle wówczas jeszcze nie było, więc utrzymanie ludzi z dala od prawdy poprzez ten królewski zakaz wydawało się być dość skutecznym sposobem. Dziś wiadomo, że edykt toruński nie powstrzymał nadciągającego do Polski duchowego oświecenia. Wielu Polaków poznawało prawdę Słowa Bożego, a w 1563 roku mieliśmy już Biblię Brzeską, własny przekład Pisma Świętego na język polski, dokonany przez polskich protestantów.
Dziś, w dobie Internetu, podobny do Edyktu Toruńskiego zakaz nie ma już racji bytu. Przepływ informacji i możliwość swobodnego dostępu do wszystkiego, czego tylko człowiek zapragnie, stało się rzeczą normalną. Wydawać by się mogło, że dla rozpowszechniania prawdy nastały czasy wyjątkowo korzystne.
Nic bardziej błędnego. Biblia naucza, że tajemnica poznania prawdy nie tkwi w samej możliwości dostępu do niej, a raczej w postawie ludzkiego serca. W tym sensie łatwy dostęp do prawdy staje się jednocześnie swego rodzaju sądem dla ludzi, których dotyczy.
A na tym polega sąd, że światłość przyszła na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich uczynki były złe. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków. Lecz kto postępuje zgodnie z prawdą, dąży do światłości, aby wyszło na jaw, że uczynki jego dokonane są w Bogu [Jn 3,19–21].
Nie ma dziś problemu z możliwością dostępu do prawdy dla ludzi, którzy jej pragną i poszukują. Jest natomiast smutne zjawisko powszechnego braku zainteresowania Słowem Bożym. Żaden przeciwnik prawdy nie musi już nikomu niczego zakazywać. Ludzie sami nie chcą znać prawdy. Nagminnie też ją wypaczają, aby tylko dostarczyć sobie nawzajem pożądanych informacji.
W rocznicę Edyktu Toruńskiego zastanawiam się, czy dziś mamy łatwiej z propagowaniem prawdy Słowa Bożego w Polsce, czy jednak – pomimo prawnego zakazu – łatwiej mieli w tamtych latach pierwsi polscy protestanci? Biblia wspomina o ludziach, którzy przez nieprawość tłumią prawdę [Rz 1,18]. Gdy ktoś zakrywa prawdę przed innymi, to wciąż możemy do niej się przecisnąć. Gdy jednak sami, z powodu własnej nieprawości ją ignorujemy i odrzucamy, to któż może z nią do nas dotrzeć?
Niezależnie od popytu na prawdę, Bóg wciąż chce mieć pośród ludzi tak oddanego Mu sługę, by na jego ustach była prawdziwa nauka, a na jego wargach nie znalazła się przewrotność. W pokoju i prawości postępował ze mną i wielu powstrzymał od winy [Ml 2,6].
Jezus powiedział: Ja jako światłość przyszedłem na świat, aby nie pozostał w ciemności nikt, kto wierzy we mnie. A jeśliby kto słuchał słów moich, a nie przestrzegał ich, Ja go nie sądzę; nie przyszedłem bowiem sądzić świata, ale świat zbawić. Kto mną gardzi i nie przyjmuje słów moich, ma swego sędziego: Słowo, które głosiłem, sądzić go będzie w dniu ostatecznym [Jn 12,46–48].
Na tej podstawie zostaną rozliczeni i autorzy Edyktu Toruńskiego i każdy, kto dziś pozwala swojej Biblii całymi tygodniami okrywać się kurzem na półce.
Już od 1519 roku w miastach Prus Królewskich pojawiły się luterańskie ulotki propagandowe, rozpowszechniane wśród niemieckich mieszczan. Kolejne tytuły autorstwa Lutra: "Do szlachty chrześcijańskiej", "O niewoli babilońskiej" i "O wolności chrześcijanina" na początku 1520 roku wzbudziły poważne zaniepokojenie hierarchów rzymskokatolickich.
Chociaż nie wzywały one do żadnej rewolty, a jedynie głosiły potrzebę pokojowych przemian w Kościele, to jednak król Polski obawiał się groźby wybuchu niepokojów społecznych. Specjalnym edyktem zakazał więc przywożenia pism luterańskich do Królestwa i głoszenia "nowinek religijnych". Wprowadził cenzurowanie treści wszystkich wydawnictw religijnych. W przypadku nie przestrzegania edyktu groziła konfiskata majątku i banicja.
Edykt toruński stanowił pierwszą, prawną tamę dla fali rozlewającej się po Polsce reformacji. Pisma Świętego w języku polskim w ogóle wówczas jeszcze nie było, więc utrzymanie ludzi z dala od prawdy poprzez ten królewski zakaz wydawało się być dość skutecznym sposobem. Dziś wiadomo, że edykt toruński nie powstrzymał nadciągającego do Polski duchowego oświecenia. Wielu Polaków poznawało prawdę Słowa Bożego, a w 1563 roku mieliśmy już Biblię Brzeską, własny przekład Pisma Świętego na język polski, dokonany przez polskich protestantów.
Dziś, w dobie Internetu, podobny do Edyktu Toruńskiego zakaz nie ma już racji bytu. Przepływ informacji i możliwość swobodnego dostępu do wszystkiego, czego tylko człowiek zapragnie, stało się rzeczą normalną. Wydawać by się mogło, że dla rozpowszechniania prawdy nastały czasy wyjątkowo korzystne.
Nic bardziej błędnego. Biblia naucza, że tajemnica poznania prawdy nie tkwi w samej możliwości dostępu do niej, a raczej w postawie ludzkiego serca. W tym sensie łatwy dostęp do prawdy staje się jednocześnie swego rodzaju sądem dla ludzi, których dotyczy.
A na tym polega sąd, że światłość przyszła na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich uczynki były złe. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków. Lecz kto postępuje zgodnie z prawdą, dąży do światłości, aby wyszło na jaw, że uczynki jego dokonane są w Bogu [Jn 3,19–21].
Nie ma dziś problemu z możliwością dostępu do prawdy dla ludzi, którzy jej pragną i poszukują. Jest natomiast smutne zjawisko powszechnego braku zainteresowania Słowem Bożym. Żaden przeciwnik prawdy nie musi już nikomu niczego zakazywać. Ludzie sami nie chcą znać prawdy. Nagminnie też ją wypaczają, aby tylko dostarczyć sobie nawzajem pożądanych informacji.
W rocznicę Edyktu Toruńskiego zastanawiam się, czy dziś mamy łatwiej z propagowaniem prawdy Słowa Bożego w Polsce, czy jednak – pomimo prawnego zakazu – łatwiej mieli w tamtych latach pierwsi polscy protestanci? Biblia wspomina o ludziach, którzy przez nieprawość tłumią prawdę [Rz 1,18]. Gdy ktoś zakrywa prawdę przed innymi, to wciąż możemy do niej się przecisnąć. Gdy jednak sami, z powodu własnej nieprawości ją ignorujemy i odrzucamy, to któż może z nią do nas dotrzeć?
Niezależnie od popytu na prawdę, Bóg wciąż chce mieć pośród ludzi tak oddanego Mu sługę, by na jego ustach była prawdziwa nauka, a na jego wargach nie znalazła się przewrotność. W pokoju i prawości postępował ze mną i wielu powstrzymał od winy [Ml 2,6].
Jezus powiedział: Ja jako światłość przyszedłem na świat, aby nie pozostał w ciemności nikt, kto wierzy we mnie. A jeśliby kto słuchał słów moich, a nie przestrzegał ich, Ja go nie sądzę; nie przyszedłem bowiem sądzić świata, ale świat zbawić. Kto mną gardzi i nie przyjmuje słów moich, ma swego sędziego: Słowo, które głosiłem, sądzić go będzie w dniu ostatecznym [Jn 12,46–48].
Na tej podstawie zostaną rozliczeni i autorzy Edyktu Toruńskiego i każdy, kto dziś pozwala swojej Biblii całymi tygodniami okrywać się kurzem na półce.
Subskrybuj:
Posty (Atom)