[zapis słowa mówionego]
Kończąc nasze poprzednie rozważanie mówiliśmy, że wiara, jeśli jest w naszym życiu, to musi się w jakiś sposób przejawiać. Łatwo jest mówić, że się ma wiarę w Boga, ale ma to być przecież widoczne w życiu. Wielu ludzi w Polsce mówi, że ma wiarę w Boga. Powiedziałbym, że ponad dziewięćdziesiąt procent przyznaje się do tego, tyle że gdy pojawia się myśl o śmierci, to się jej boją. Kiedy przychodzi pokusa, to jej ulegają, a kiedy cierpienie, to się załamują. Gdy do domu zagląda niedostatek, to popadają w panikę. I niektórzy z takich wierzących kończą w szpitalu psychiatrycznym, niektórzy popełniają samobójstwo, a większość po prostu marnie wegetuje, kręcąc się wciąż wokół niemal wyłącznie materialnych spraw. Cóż z tej wiary wynika? Niewiele. Wiara w Boga powinna się w życiu konkretnie przejawiać.Przechodzimy dziś do piątego rozdziału Listu do Rzymian. Pojawia się tu pierwsza myśl, która pokazuje, co wynika z wiary w Boga: „Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, dzięki któremu też mamy dostęp przez wiarę do tej łaski, w której stoimy, i chlubimy się nadzieją chwały Bożej. A nie tylko to, chlubimy się też z ucisków, wiedząc, że ucisk wywołuje cierpliwość, a cierpliwość doświadczenie, doświadczenie zaś nadzieję; a nadzieja nie zawodzi, bo miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który nam jest dany” [w. 1-5].
Oto pierwszy, ukazany w tym tekście Pisma wynik tego, że człowiek wierzy w Boga: „Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem”. Wiara jest skuteczna, co wyraża się autentycznym pokojem wewnętrznym. Człowiek, który wierzy w Boga ma pokój wewnętrzny. Może się palić i walić, zmieniać raz na lepsze, raz na gorsze, może być sobie wojna albo pokój, a my już się nie boimy, nie drżymy, bo mamy pokój, „który przewyższa wszelki rozum” – jak to czytamy w Piśmie Świętym [Flp 4,7]. Ten pokój strzeże naszych serc i myśli w Jezusie Chrystusie. Ludzie nie mogą tego pojąć. Dziwią się i pytają: Co się z tobą stało? Łykasz jakieś pigułki, czy co? Dlaczego jesteś taki spokojny? A my jesteśmy uspokojeni nie w sensie: – otępieni, otumanieni, znieczuleni, ale jesteśmy uspokojeni tym, że jest Bóg nad nami. Wiemy, że Pan Jezus troszczy się o nasze życie! On ma moc, by nas zachować od złego. On ma mądrość, aby właściwie nam doradzić i nas poprowadzić.
Jednakże, aby w to wejść, trzeba uznać warunki pojednania z Bogiem. Bo znów pojawia się ta religijna myśl, że aby mieć pokój z Bogiem, to trzeba sobie na niego zasłużyć, trzeba go sobie wypracować. Jeśli dziś dobrze postępowałem, to mam pokój z Bogiem, ale jeśli popełniłem grzech, coś źle zrobiłem lub pomyślałem, to już nie mam i nie mogę mieć pokoju z Bogiem. Otóż jeśli jestem człowiekiem wierzącym, jeśli zostałem usprawiedliwiony z wiary, to w sensie prawnym, pomiędzy Bogiem i mną panuje pokój niezależny od chwilowych zawirowań i nastrojów duszy.
Trzeba odróżnić głos sumienia, który się we mnie odzywa, niepokoi mnie i prowadzi do tego, bym czym prędzej klękał na kolana i wyznawał Bogu moją winę, abym mógł otrzymać i przyjąć przebaczenie – trzeba to odróżnić od niepokoju ludzi bezbożnych. „Nie mają pokoju bezbożni – mówi Pan” [Iz 48,22] natomiast usprawiedliwieni z wiary pokój mamy z Bogiem! Ten pokój z Bogiem nie zasadza się na naszej bezbłędności postępowania w ciągu dnia. Opiera się on na akcie wiary w to, że Jezus Chrystus, przez ofiarę krwi przelanej za nasz grzech, usprawiedliwił nas raz na zawsze i jesteśmy pojednani z Bogiem. Trzeba to uznać, przyjąć i wierzyć w to mocno, bo dopiero wtedy mam niezachwiany pokój w sercu. Gdybym nie chciał uznać tych warunków, jeżeli chciałbym osiągnąć pokój z Bogiem w sposób religijny, poprzez swoje wysiłki, zbieranie punktów w ciągu dnia czy tygodnia, to znaczy, że nie przyjmuję Bożych warunków pokoju. A pokój możliwy jest tylko wtedy, gdy przyjmuję Boże warunki. To Bóg ustala, jakie one są. W Księdze Hioba są pewne miejsca, które na to wskazują. W jednym z przekładów Słowa Bożego jest to oddane następująco: „Zatem przyznaj mu rację i zawrzyj pokój!” [Jb 22,21]. Znaczy to, że pokój z Bogiem jest możliwy, gdy Jemu przyznam rację i powiem: Tak jest Boże, to co Ty zrobiłeś w Jezusie Chrystusie wystarcza. Przyjmuję i dziękuję. Przyznaję rację i mam pokój.
W 9. rozdziale Księgi Joba, w 4. wersecie napisane jest: „Któż mu się przeciwstawi i nie utraci pokoju?” Jeżeli zaczynam się przeciwstawiać Bożym warunkom, to tracę pokój. W Liście do Galacjan czytamy, że jeżeli człowiek zaczyna szukać usprawiedliwienia na podstawie uczynków zakonu, wypada z łaski. I już nie ma pokoju z Bogiem. Zaś w Liście do Efezjan [2,14] napisane jest, że Jezus Chrystus jest naszym pokojem: „Albowiem On jest pokojem naszym”. W Nim mamy pokój. Wiara w Jezusa Chrystusa w sposób skuteczny działa w naszym życiu. Obecność pokoju w naszym sercu jest wręcz testem na to, czy faktycznie wierzymy w Boga. Jeśli tego pokoju brakuje, to znaczy, że nie ma w nas wiary. „Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem”.
Dalej czytamy, że dzięki Chrystusowi mamy dostęp przez wiarę do łaski Bożej [w. 2]. Słowo „dostęp” to greckie prosagogne, co znaczy – przedstawienie kogoś osobie królewskiej, uroczyste przedstawienie, wprowadzenie przed tron króla. Słowo Boże uczy nas tutaj, że z powodu wiary w Pana Jezusa zostajemy wprowadzeni przed oblicze Boga. Przez Jezusa Chrystusa, który doprowadza nas do tronu łaski Bożej. Powtarzam: Mamy dostęp do tej łaski przez Jezusa Chrystusa. Wyobrażacie to sobie? Ponieważ uwierzyliśmy w Jezusa Chrystusa, On wprowadza nas przed Boży tron łaski. Jest to fakt w świecie duchowym, niewidoczny dla ludzkiego oka, ale odczuwalny w sercu tego, kto wierzy. Jednak wiara musi się jakoś uzewnętrzniać.
Jeżeli mielibyśmy na pytanie: „Czy jesteś zbawiony?” odpowiadać, tak jak to się mówi potocznie: A kto to wie? To się na końcu dopiero okaże – to znaczyłoby, że nie ma w nas wiary. Wiara bowiem głosi: Dzięki łasce Bożej, dzięki Jezusowi Chrystusowi, mamy dostęp do Boga. Syn Boży, jako jedyny pośrednik między Bogiem a ludźmi, doprowadza nas do Ojca.
Dalej czytamy, że „chlubimy się nadzieją chwały Bożej” [w. 3]. Jeżeli jesteśmy usprawiedliwieni z wiary, jeśli wierzymy, to chlubimy się taką nadzieją, której przedmiotem jest chwała Boża, a dosłownie – chwała synów Bożych. Mieć chwałę synów Bożych, chwałę Bożą – to nasz cel, to nasze przeznaczenie. Ktoś kiedyś powiedział, że „wielkość nadziei mierzona jest wielkością rzeczy, których się spodziewamy”. Jeżeli spodziewamy się czegoś niewielkiego, to niewielką mamy nadzieję, ale jeżeli mówimy, że chlubimy się nadzieją chwały Bożej, to temat tej nadziei jest wielki.
Spodziewamy się tego, co Bóg nam zapowiedział w powiązaniu z tym, jaki jest nasz status w Jezusie Chrystusie. W Rzymian 8,15 napisane jest: „Wszak nie wzięliście ducha niewoli, by znów ulegać bojaźni, lecz wzięliście ducha synostwa, w którym wołamy: Abba, Ojcze!” Otrzymaliśmy od Boga Ducha synostwa Bożego i dlatego chlubimy się nadzieją chwały synów Bożych. Mamy Ducha synostwa. W 17. wersecie tego samego rozdziału napisane jest, że jeśli jesteśmy dziećmi Bożymi, to i dziedzicami Bożymi. To co jest przeznaczeniem Chrystusa, Syna Bożego, jest przeznaczeniem nas, wszystkich Jego uczniów.
Dobrze jest o tym myśleć. „O tym co w górze myślcie, nie o tym, co na ziemi” poucza Słowo Boże. Jeśli chrześcijanin codziennie myśli tylko o tym, ile zarobi, czy kupi coś, czy nie, czy ma posprzątane itd., to nie chlubi się chwałą synów Bożych. Myślmy o tym, co nas czeka, o tym, jaką fantastyczną mamy przyszłość: – Jeśli jesteśmy synami, to i dziedzicami. Jedno pociąga za sobą drugie. A co to praktycznie oznacza dla nas, że jesteśmy synami Bożymi, że otrzymaliśmy ducha synostwa, w którym możemy mówić: Abba, Ojcze? Czy to w ogóle coś dla nas znaczy praktycznie? Jeśli jesteśmy wierzący, to musi to coś praktycznie dla nas oznaczać. Nie może to być tylko często powtarzanym hasłem, a sprawy ziemskie toczą się własnym, zwyczajnym rytmem. Wierzący musi to jakoś uzewnętrzniać. Nadzieja chwały Bożej została nam wszczepiona przez Jezusa Chrystusa. W 1. Liście Piotra 1,1-5 czytamy: „Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który według wielkiego miłosierdzia swego odrodził nas ku nadziei żywej przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa, ku dziedzictwu nieznikomemu i nieskalanemu, i niezwiędłemu, jakie zachowane jest w niebie dla was, którzy mocą Bożą strzeżeni jesteście przez wiarę w zbawienie (...)”. Zostaliśmy odrodzeni przez zmartwychwstanie Pana Jezusa do nadziei żywej, nadziei chwały Bożej, chwały synów Bożych. Tak więc wiara w Chrystusa objawia się pokojem Bożym. Tym, że stoimy w łasce, której Bóg nam udziela, że chlubimy się nadzieją chwały Bożej, ale nie tylko.
Czytamy dalej, że wierzący człowiek chlubi się też z ucisków. Mówi o tym 3. werset. I w tym wyraża się też praktycznie nasza wiara. Czy możliwe jest, by wierzący chlubił się z ucisków, by radował się z tych nieszczęść, które na niego spadły? Raczej nie. Naturalną reakcją na uciski jest narzekanie. Słowo Boże mówi nam jednak, że jeśli jesteśmy wierzący, to chlubimy się z ucisków. Dlaczego? Uciski bowiem są, według Słowa Bożego, środkiem rozbudzającym nadzieję.
Gdy na człowieka spadają uciski, rozmaite doświadczenia, presja, to jest to środek, który rozbudza nadzieję. Kiedy natomiast wszystko przychodzi nam łatwo i bez problemów, to nie mamy w sobie nadziei chwały synów Bożych. Taką zwykłą nadzieję, że wiedzie mi się dobrze i mam nadzieję, że tak będzie dalej, to każdy ma. Nie o takiej nadziei tu mówimy. Chodzi tu o nadzieję chwały Bożej, która – jeśli wiedzie się nam dobrze – tak naprawdę tylko ledwo się gdzieś tam tli. Ale gdy przychodzi ucisk, to wtedy ona ożywa! Jest tu jednak jeszcze głębsza myśl.
Otóż pozytywne nastawienie do ucisku człowieka może pojawić się tylko wtedy, gdy on naprawdę mocno pragnie tego objawienia chwały Bożej w swoim życiu. Jeśli mocno tego pragnie, to wie, że rozmaite doświadczenia są środkiem, by do tej chwały dojść. Jeśli chory chce wyzdrowieć, to chętnie pije gorzkie lekarstwo. Pragnie wyzdrowieć i wie, że to wstrętne lekarstwo może mu pomóc. Więc sięga po nie. Jeżeli człowiek czegoś usilnie pragnie, to chętnie zniesie związane z tym przykrości i kłopoty. Jeżeli zakochany chłopak chce dojechać do ukochanej, to gotów jest jechać w jakikolwiek sposób, wisząc na stopniu tramwaju, ryzykując życie, byle tylko do niej dojechać. Przyjmie wszystko, by tylko osiągnąć cel. Użyte tutaj na określenie ucisku greckie słowo tliphesin oznacza – nacisk, napór, presję.
Wiemy, że różne rzeczy wywierają presję na człowieka. Mogą to być nasze potrzeby osobiste, niekoniecznie rzeczywiste, ale także te wywołane w naszym umyśle przez to, co obserwujemy u innych. Mogę mieć silną potrzebę posiadania mercedesa, ale nie jest to moja rzeczywista potrzeba, a tylko stworzona przez reklamę lub przez to, co widzę u sąsiada, bądź u brata ze zboru. I jest to presja, bo to mnie naciska. Może także pojawić się pozytywna potrzeba, która też stanowi pewną presję. Chciałbym bardzo modlić się w obcych językach lub prorokować i nie daje mi to spokoju. Poszczę, podupadam na zdrowiu, bo bardzo tego chcę, a wciąż nie mam. I robi się ze mną coś złego, chociaż potrzeba wydaje się być prawidłowa, biblijna, tylko że wywiera ona na mnie taką presję, że moje życie przestaje być życiem szczęśliwego człowieka.
Taką presję może wywierać otoczenie, smutek, izolacja, samotność, niepopularna droga i wiele więcej. Gdy wszyscy czekają na papieża, wieszają obrazki w oknach itd., a my nic takiego nie robimy, to wybieramy niepopularną drogą. Wszyscy się ekscytują, a my nie. I jest to presja. Jednak człowiek, w jakiejkolwiek presji, ma okazję, by odnieść zwycięstwo. Słowo Boże pokazuje nam pewne powiązanie przyczynowe pomiędzy uciskiem a nadzieją. Napisane jest, że chlubimy się z ucisków, „wiedząc, że ucisk wywołuje cierpliwość” [w. 3].
To po pierwsze. Ucisk jest okazją do ćwiczenia się w cierpliwości. W Liście do Rzymian 12,12 napisane jest: „w ucisku cierpliwi”. Jest związek pomiędzy uciskiem a cierpliwością. W języku greckim słowo „cierpliwość” znaczy coś więcej niż cierpliwość w sensie biernego poddawania się naciskom. Nie o taką cierpliwość tu chodzi, że ktoś mnie naciska, a ja to cierpliwie przetrzymuję. Greckie hypomene znaczy – aktywne przezwyciężanie kłopotów i smutków życia. O taką cierpliwość chodzi w naszym tekście.
Jest to postawa, która sprawia, że człowiek nabiera hartu, tężyzny, tak jak zwykłe ćwiczenia wyrabiają tężyznę fizyczną. Zawodnik ćwiczy, pot mu się leje, a on mimo to idzie znowu do siłowni, płaci za to, „walczy” ze sztangą codziennie i w ten sposób wyrabia się potężny mężczyzna. Podobnie jest z wyrabianiem sprawności bojowej żołnierzy na poligonie. Muszą biec w błocie, w zimnie, robić rzeczy, przed którymi wszystkie maminsynki się wzdragają, ale w wyniku tego zwykli chłopcy stają prawdziwymi żołnierzami! Potrafią się przeciwstawić rozmaitym trudnościom. Są zahartowani.
Słowo Boże uczy nas, że uciski w życiu wierzącego człowieka wyrabiają cierpliwość, jakość, zahartowanie, sprawność, zdolność, by stawiać czoła rozmaitym przeciwnościom i kolejnym uciskom. Są one środkiem do tego, by wierzący mógł się wyrobić i stać się silnym! Gdy nie ma żadnego ucisku w naszym życiu, to jest to duchowa tragedia. Jeśli jakiś zbór cierpi prześladowanie, to znaczy, że jest sprawny, silny duchowo, odnoszący zwycięstwo. Jeśli jakaś społeczność przestaje być prześladowana, to jest wątła, słaba, letnia, byle jaka. Pierwsza lepsza przyczyna wystarczy, by jej członkowie zaniechali udziału w zgromadzeniach zboru. Takich chrześcijan mamy dzisiaj na pęczki. Trzeba chodzić wokół nich na paluszkach, chuchać i dmuchać, byle tylko ich nie urazić, bo inaczej się obrażą na zbór i Pana Boga, i sobie pójdą.
Ucisk skutkuje w nas hartem ducha i cierpliwością, utrwala postawę hypomene – wyrobionej cierpliwości. Ktoś kiedyś powiedział pewnej cierpiącej duszy tak: „Cierpienie nadaje życiu kolorów, nieprawdaż?” A w odpowiedzi usłyszał: „Tak. I dlatego wolę kolory”.
To jest ta postawa. Wiadomo, że cierpienie nie jest przyjemne w przeżywaniu, ale wierzący człowiek wie, że czyni to jego duchowe życie pełnym kolorów. Kiedy można przeżyć moc, obecność, chwałę Bożą, działanie Boże w życiu? Właśnie wtedy, gdy się robi trudno, gdy są naciski, presja, niedostatek, niezrozumienie, izolowanie. Jest związek między uciskiem a cierpliwością. Ucisk sprawia cierpliwość.
Dalej czytamy, że cierpliwość powoduje doświadczenie. „Ucisk wywołuje cierpliwość, a cierpliwość doświadczenie” [w. 4]. Cierpliwość owocuje doświadczeniem. Doświadczenie oznacza wypróbowanie, a nie – jak to często nieprecyzyjnie mówimy – ucisk lub trudność. „Ależ mnie doświadczenie spotkało” – żalimy się mając na myśli jakiś ucisk lub nieszczęście. Gdy o lekarzu lub rzemieślniku mówi się, że jest on doświadczony, to nie znaczy, że właśnie przeżył jakiś dramat. Raczej chodzi o to, że w swojej profesji spotkał się on już z rozmaitymi przypadkami i cokolwiek się zdarzy, na cokolwiek napotka, to będzie wiedział, co zrobić i nie popadnie w panikę.
Kiedy ucisk spotka się z cierpliwością, czyli z tym hartem ducha, to z walki tej człowiek wychodzi silniejszy, czystszy, bliższy Boga i staje się człowiekiem doświadczonym. Użyte tu greckie słowo dokimne służyło do określenia metalu, który został oczyszczony ogniem albo pełnowartościowej monety, w odróżnieniu od fałszywek. Czyli czegoś wypróbowanego, sprawdzonego, wartościowego. I właśnie doświadczenie na tym polega w życiu wierzącego człowieka. Nie pojawia się, nie możemy mieć z nim do czynienia, jeśli wcześniej nie ma ucisku.
Wierzący mogą oczywiście różnie zareagować na presję. Dwóch ludzi może znaleźć się w takiej samej sytuacji. Jednego doprowadzi ona do rozpaczy, a drugiego do nadzwyczajnego działania. Wszystko zależy od tego, jaką postawę przyjmiemy. Wierzący w Rzymie, do których skierowany był ten list, mieli to zrozumieć, że ucisk nie ma ich powalić, a rozbudzić w nich jeszcze większą nadzieję na chwałę Bożą. Cała różnica polega na wewnętrznej postawie człowieka. Pewien mąż Boży powiedział kiedyś tak: „Nie lubię kryzysów, ale lubię pojawiające się wraz z nimi możliwości”. W każdym ucisku mamy szukać okazji, by wyjść silniejszym. Jak czytamy w 5. wersecie, chrześcijańska nadzieja nie zawodzi, nie jest pustą iluzją, ponieważ opiera się na miłości Bożej: „nadzieja nie zawodzi, bo miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który nam jest dany”. Cóż to znaczy, że miłość Boża rozlana jest w naszych sercach?
Po pierwsze to, że Bóg nas miłuje, że nas umiłował. W Księdze Jeremiasza, w 31 rozdziale czytamy: „Miłością wieczną umiłowałem cię” [w. 3]. W 8. rozdziale Listu do Rzymian wyrażona jest pewność, że nic nie zdoła nas odłączyć od miłości Chrystusowej. Mamy pewność, że Bóg nas miłuje i nigdy miłować nie przestanie.
Po drugie, to Duch Święty rozlewa w nas miłość Bożą. Duch Święty jest nam dany, abyśmy nosili w sobie świadomość bycia umiłowanym przez Boga, ale także, abyśmy sami mogli miłować Boga i chodzić Bożymi drogami. Rozlanie Bożej miłości jest jakby dwukierunkowe. Boża miłość ku nam została rozlana w naszych sercach i nasze serca reagują miłością ku Bogu, z powodu tego, co Bóg dla nas zrobił. Ta głęboka świadomość Bożej miłości sprawia, że nadzieja nie zawodzi. Żadne przykre okoliczności jej nie wygaszą. Ten, kto wierzy w Boga, nie przestanie mieć nadziei na przyszłość, na chwałę, która go czeka, choćby nie wiadomo co się działo. Nie przestanie ufać Bogu. Nie będzie narzekał. Nigdy nie przyjmie tej opcji, którą zaproponowała żona Joba. Nie będzie złorzeczył Bogu.
Dalsze wersety pokazują, jak niezbita jest ta miłość Boża. Jako dowód tej miłości przedstawiona jest śmierć Pana Jezusa za bezbożnych: „Wszak Chrystus, gdy jeszcze byliśmy słabi, we właściwym czasie umarł za bezbożnych. Rzadko się zdarza, że ktoś umrze za sprawiedliwego; prędzej za dobrego gotów ktoś umrzeć. Bóg zaś daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł. Tym bardziej więc teraz, usprawiedliwieni krwią jego, będziemy przez niego zachowani od gniewu. Jeśli bowiem, będąc nieprzyjaciółmi, zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Syna jego, tym bardziej, będąc pojednani, dostąpimy zbawienia przez życie jego. A nie tylko to, lecz chlubimy się też w Bogu przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, przez którego teraz dostąpiliśmy pojednania” [w. 6-11].
Pierwsza wielka myśl tego fragmentu jest taka, że Chrystus umarł za bezbożnych, wbrew temu, za co ludzie są gotowi oddać życie. „Rzadko się zdarza, że ktoś umrze za sprawiedliwego”. Jeśli już ktoś miałby oddać życie za drugiego człowieka, to bardziej kierując się jakimś odruchem serca – „prędzej za dobrego gotów ktoś umrzeć”. Jak ktoś dobry, bliski, no to jeszcze... Matka gotowa jest oddać życie za dziecko, dziecko za matkę, przyjaciel za przyjaciela. Jeśli zaś chodzi o nadstawianie głowy za sprawiedliwość, to już nie tak bardzo. Myśl jest następująca: Wśród ludzi możemy się spotkać z aktem poświęcenia życia dla kogoś dobrego, czasem dla kogoś sprawiedliwego, ale nikt świadomie nie oddaje życia za drania i łobuza! A Słowo Boże pokazuje nam Chrystusa jako tego, który umarł za bezbożnych, za grzeszników. Bezbożny to ten, który robi zupełnie odwrotnie, wbrew Bogu. Chrystus umarł właśnie za takich. I dzięki tej śmierci nasza pozycja wobec Boga może ulec zmianie. Chociaż byliśmy Bożymi przeciwnikami – z powodu tego, że Syn Boży za nas umarł – zostajemy uznani za sprawiedliwych.
Zmianie uległ też nasz wewnętrzny stan. Przyjęliśmy to usprawiedliwienie i nie zapracowując na to, zostaliśmy uznani za bliskich Bogu. Mogliśmy wejść do społeczności Bożej, przez łaskę Bożą. Mało tego, zmieniło się też coś w naszym wnętrzu. Odrodzeniu uległ nasz wewnętrzny człowiek i nie możemy już pozostawać w grzechu, ale chcemy stawać się innymi, lepszymi ludźmi. Jest to nasza wewnętrzna potrzeba. I mamy to dzięki życiu Chrystusa w nas. On umarł po to, byśmy zostali usprawiedliwieni, a zmartwychwstał i żyje po to, abyśmy byli zbawiani, zmieniani, by pojawiło się w naszym życiu uświęcenie. Jeśli jesteśmy wierzący, musi się w naszym życiu objawiać usprawiedliwienie przez śmierć oraz uświęcenie poprzez życie Chrystusa w nas.
Łatwo jest mówić, że jest się usprawiedliwionym z wiary i żyć dalej tak, jak się żyło, kłócąc się z mężem czy żoną, mając złe myśli i skłonności. Jeśli tak jest, to znaczy, że nie weszliśmy jeszcze w to, co jest udziałem wierzącego człowieka. To znaczy, że wiara w Chrystusa nie ujawnia się w naszym życiu naprawdę tak, jak powinna.
Wierzący człowiek ma w sercu potrzebę, by być innym, by być jak Chrystus. I w tym ujawnia się wiara. Obecność Chrystusa w naszym życiu sprawia chęć zmiany. To jest droga uświęcenia, droga czynienia dobrych uczynków. Nie jako środka do tego, by być usprawiedliwionym, ale jako wyniku tego, że zostaliśmy usprawiedliwieni. Wszystko to jest dowodem miłości Bożej. Czytamy tu, że: „Jeśli bowiem, będąc nieprzyjaciółmi, zostaliśmy pojednani z Bogiem przez śmierć Syna jego, tym bardziej, będąc pojednani, dostąpimy zbawienia przez życie jego”. Bóg daje dowód swojej wielkiej miłości do nas przez to, że kiedy byliśmy grzesznikami, Chrystus za nas umarł.
Można powiedzieć krótko tak: Chrystus nie przyszedł, by zmienić stosunek Boga do człowieka, a raczej, by powiedzieć, jaki ten stosunek Boga do człowieka zawsze był. Fakt, że On umarł, gdyśmy jeszcze byli grzesznikami, pokazuje, że to nie dopiero wiara w Jezusa zmienia stosunek Boga do nas. Bóg był, jest i zawsze będzie miłością. On nie zmienia swojego stosunku do człowieka. Syn Boży przyszedł, by dostarczyć ludziom niezbitego dowodu, że Bóg jest miłością i zawsze tą miłością był. Jest to bardzo ważna myśl.
Bóg nie kocha, bo posłał Syna, ale właśnie dlatego, że kochał, posłał Syna. Uczynił to, gdy jeszcze byliśmy słabi, grzeszni, dalecy od Boga. Świadczy to, że jak ewentualnie upadniesz, to nie znaczy, że Bóg odwróci głowę i cię odrzuci. Nie. On dalej cię kocha, bo się nie zmienia. To ty się zmieniaj i stawaj się podobny do Syna Bożego!
Czytamy dalej: „Przeto jak przez jednego człowieka grzech wszedł na świat, a przez grzech śmierć, tak i na wszystkich ludzi śmierć przyszła, bo wszyscy zgrzeszyli; albowiem już przed zakonem grzech był na świecie, ale grzechu się nie liczy, gdy zakonu nie ma; lecz śmierć panowała od Adama aż do Mojżesza nawet nad tymi, którzy nie popełnili takiego przestępstwa jak Adam, będący obrazem tego, który miał przyjść.
Lecz nie tak jak z upadkiem ma się sprawa z łaską; albowiem jeśli przez upadek jednego człowieka umarło wielu, to daleko obfitsza okazała się dla wielu łaska Boża i dar przez łaskę jednego człowieka, Jezusa Chrystusa. I nie tak ma się sprawa z darem, jak ze skutkiem grzechu jednego człowieka; albowiem wyrok za jeden upadek przyniósł potępienie, ale dar łaski przynosi usprawiedliwienie z wielu upadków. Albowiem jeśli przez upadek jednego człowieka śmierć zapanowała przez jednego, o ileż bardziej ci, którzy otrzymują obfitość łaski i daru usprawiedliwienia, królować będą w życiu przez jednego, Jezusa Chrystusa.
A zatem, jak przez upadek jednego człowieka przyszło potępienie na wszystkich ludzi, tak też przez dzieło usprawiedliwienia jednego przyszło dla wszystkich ludzi usprawiedliwienie ku żywotowi. Bo jak przez nieposłuszeństwo jednego człowieka wielu stało się grzesznikami, tak też przez posłuszeństwo jednego wielu dostąpi usprawiedliwienia. A zakon wkroczył, aby się upadki pomnożyły; gdzie zaś grzech się rozmnożył, tam łaska bardziej obfitowała, żeby jak grzech panował przez śmierć, tak i łaska panowała przez usprawiedliwienie ku żywotowi wiecznemu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego” [w. 12-21].
Mamy tu pokazaną całą historię, przyczynę upadku i szansę wybawienia. Słowo Boże uczy nas w tym miejscu, że śmierć, jako skutek grzechu Adama, zaciążyła na całej ludzkości, ze względu na fizyczne, niezależne od woli poszczególnych ludzi, powiązanie wszystkich z Adamem.
To, że wszyscy zgrzeszyli, że nad wszystkimi zawisło widmo śmierci, nie było zależne od woli, zachowania poszczególnych ludzi. Abel był dobry, a Kain zły, ale na Ablu także ciążyła śmierć. Człowiek może być lepszy albo gorszy. Nad wszystkimi zapanowała śmierć, bo wszyscy jesteśmy fizycznymi potomkami Adama według ciała. Śmierć, jako skutek grzechu, nie może być wiązana z osobistą odpowiedzialnością za świadomy grzech poszczególnych ludzi, bo to nastąpiło jeszcze przed zakonem. Nie było jeszcze objawione, co jest grzechem, a co nie, a jednak śmierć zapanowała. Wszyscy ludzie znaleźli się w śmierci duchowej. Żyli fizycznie, ale duchowo stali się martwi.
Ważna jest tutaj myśl o tzw. solidarności narodu. Najdobitniejszym tego przykładem jest naród żydowski, który zawsze trzyma się razem. I nam znane jest hasło: „jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Jeśli jeden robi coś źle, to spada to na pozostałych. Znamy historię grzechu Achana, człowieka, który przy zdobywaniu Jerycha, złamał przykazanie Boże i wziął sobie zakazane łupy. Jeden zgrzeszył, a tak naprawdę wszyscy zgrzeszyli, ponieważ okazało się, że jak zdobywali potem następne miasto, zginęło kilka tysięcy ludzi. Cały Izrael stanął w obliczu grzechu. Słowo Boże przedstawia to tak, że Izrael zgrzeszył. Jeden człowiek zgrzeszył, a na wszystkich przyszedł skutek. Adam zgrzeszył, a wszystkim ludziom to zaciążyło.
Lecz okazuje się, że Bóg dał sposób na to, aby to piętno śmierci zostało zdjęte także przez Jednego. Skoro przez jednego przyszło potępienie na wszystkich, to logicznie, przez jednego może przyjść usprawiedliwienie i zbawienie. Dlaczego by w to nie uwierzyć? Skoro zgadzamy się, że przez Adama mają ludzie tak źle, to dlaczego trudno jest nam uwierzyć, że przez Jednego – Jezusa Chrystusa, wszyscy mogą mieć dobrze? Wszyscy mogą być usprawiedliwieni i otrzymać żywot wieczny. Jeśli spojrzy się na to oczami wiary, to nie jest trudno uwierzyć, ale jak się zacznie filozofować, zastanawiać się, że Jezus umierał dwa tysiące lat temu i jakiż to może mieć związek ze mną, to wówczas człowiek nie dowierza.
Trzeba uważać, by w tym miejscu nie popaść w swego rodzaju błędne myślenie. Mianowicie werset 18. może zostać pojęty opacznie. Skoro napisane jest tu: „A zatem, jak przez upadek jednego człowieka przyszło potępienie na wszystkich ludzi, tak też przez dzieło usprawiedliwienia jednego przyszło dla wszystkich ludzi usprawiedliwienie ku żywotowi”, – to może pojawić się, a nawet się pojawił, pogląd o tzw. powszechnym pojednaniu. Głosi on, że wszyscy są przez Chrystusa zbawieni i nieważne, jak żyjesz, i tak jesteś zbawiony. Bo tak jak grzech Adama wprowadził śmierć na wszystkich, tak dzieło Chrystusa wprowadza dla wszystkich życie. Żyjmy więc sobie jakkolwiek, bo w końcu i tak Bóg wszystkim przebaczy.
Takie myślenie to herezja. Trzeba pamiętać, że związek ludzkości z Adamem ma charakter fizyczny, niezależny od woli człowieka, a związek z Chrystusem następuje przez osobistą wiarę każdego człowieka. Ten, kto nie wierzy, nie zostaje usprawiedliwiony. Mamy z Chrystusem związek dobrowolny, duchowy i jeżeli ktoś nie uwierzy w Chrystusa, nie dostępuje zbawienia. Słowo Boże w 2. Liście do Tesaloniczan 3,2 powiada, że „wiara nie jest rzeczą wszystkich”. Chociaż oferta złożona jest dla wszystkich i wszyscy, jeśliby chcieli, mogliby uwierzyć, to jednak wiara nie jest rzeczą wszystkich. Słowo Boże uściśla nawet, że zbawionych będzie niewielu, bo po prostu niewielu będzie chciało uwierzyć.
Werset 16. pokazuje wyższość skutków łaski nad skutkami grzechu: „I nie tak ma się sprawa z darem, jak ze skutkiem grzechu jednego człowieka; albowiem wyrok za jeden upadek przyniósł potępienie, ale dar łaski przynosi usprawiedliwienie z wielu upadków”. Jeden człowiek wprowadził upadek wielu i wiele upadków. „Jeden upadek przyniósł potępienie dla wszystkich, ale dar łaski przynosi usprawiedliwienie z wielu upadków”. To, co Chrystus zrobił dla nas, oczyszcza od wszystkich upadków, ile by ich nie było, jeżeli tylko człowiek uwierzy w Chrystusa.
Rozdział ten kończy się taką myślą: „A zakon wkroczył, aby się upadki pomnożyły; gdzie zaś grzech się rozmnożył, tam łaska bardziej obfitowała” [w. 20]. Rozmnożył się grzech, ale to nie było Bożym celem wprowadzenia zakonu. Był to skutek uboczny wielkiego planu zbawienia, czym zajmiemy się następnym razem. (cdn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz