Ostatnio udało nam się poniekąd zamknąć pewien temat z Listu do Rzymian. Rozdziały, które rozważaliśmy wcześniej, mocno akcentowały i wyjaśniały sprawę Prawa. Teraz, od rozdziału 9. do 11. apostoł Paweł zajmie się sprawą Żydów.
Kwestia ta pojawiała się od początków działalności chrześcijaństwa, od samych narodzin Kościoła. Czytamy o tym już w Dziejach Apostolskich, że istniały pewne tarcia i niezrozumienie tego, jak to naprawdę jest z Żydami. Trzeba sobie jednak zawsze uświadamiać, że Bóg wybrał ten naród spośród wszystkich narodów ziemi, aby był Jego szczególną własnością. Bóg obiecywał mu wieczną miłość, która nigdy się nie wyczerpie. Bóg złożył Izraelowi obietnice i potwierdził je, zapewniając, że ich nie cofnie.
Taką mamy więc prawdę o Izraelu z jednej strony. Jednakże z drugiej strony wiemy o bałwochwalstwie, odstępstwie Izraela, a głównie o tym, że nie rozpoznali, nie przyjęli, lecz odrzucili i ukrzyżowali Mesjasza. Pojawia się więc pewien problem. Jak to jest wobec tego dzisiaj z tym narodem? Jak to naprawdę jest z Żydami?
Czytając kolejne rozdziały, poczynając od rozdziału 9., chciałbym, byśmy przede wszystkim zauważyli atmosferę, jaka w tych rozdziałach panuje. Apostoł Paweł nie rozpracowywał kwestii podejścia do Żydów i właściwego pojmowania ich miejsca w Bożym planie zbawienia w sposób rozumowy i teologiczny. W jego rozważaniach zauważyć można ból serca i smutek. On sam przecież pochodził z narodu żydowskiego. Pisał więc o swoich rodakach. Smucił się i wypowiadał w sposób ostry, ale bez gniewu. Musiał powiedzieć prawdę, ale pamiętał, że jest to naród wybrany, obiekt wiecznej miłości Bożej.
Nasuwa mi się tu pewna refleksja: Jeśli ktoś chce naprawdę zbawienia grzeszników, to musi najpierw ich pokochać. Apostoł Paweł bardzo zabiegał o zbawienie swoich rodaków, jednocześnie ich miłując. Jest to wskazówka dla nas wszystkich. Nie można naprawdę doprowadzić do Boga ludzi, których się nie miłuje. Nim komukolwiek zaczniemy głosić ewangelię, upewnijmy się, czy go miłujemy. Potrzebujemy być pewni tego, czy będziemy do niego podchodzić z cierpliwością, serdecznością, życzliwością itd., czy jedynie będziemy recytować mu to, co mamy do powiedzenia, bo naszym zdaniem tego wymaga od nas Słowo Boże i wcale nie będziemy interesować się, jaki będzie tego skutek. Może nawet będziemy wtedy odwracać się z oburzeniem na pięcie, bo tamten nie był zainteresowany i pocieszać się wersetem mówiącym, żeby nie rzucać pereł przed wieprze. Jeżeli będzie nami kierować miłość, to z pewnością atmosfera zwiastowania będzie zupełnie inna.
Czytajmy pierwszych pięć wersetów 9. rozdziału: „Prawdę mówię w Chrystusie, nie kłamię, a poświadcza mi to sumienie moje w Duchu Świętym, że mam wielki smutek i nieustanny ból w sercu swoim. Albowiem ja sam gotów byłem modlić się o to, by być odłączony od Chrystusa za braci moich, krewnych moich według ciała, Izraelitów, do których należy synostwo i chwała, i przymierza, i nadanie zakonu, i służba Boża, i obietnice; do których należą ojcowie i z których pochodzi Chrystus według ciała; Ten jest ponad wszystkim, Bóg błogosławiony na wieki. Amen” [w. 1-5].
Mamy tutaj obraz ujawniający nastawienie serca apostoła Pawła do swoich rodaków. Dowiadujemy się z tego słowa, że święty Paweł był zdeterminowany pragnieniem przyprowadzenia rodaków do wiary w Jezusa Chrystusa. Było to coś, co nieustannie przepełniało jego myśli i serce. Nie tylko na okoliczność jakichś świąt Paweł trapił się ich bałwochwalstwem, a potem o tym zapominał. Odczuwał on nieustanny ból w swoim sercu, że jego rodacy nie znają Pana, że idą drogą religijności. Myślą, że idą drogą zbawienia, a tymczasem idą prosto do piekła, bo nie narodzili się na nowo, bo ich życie nie jest odrodzone, bo ulegają grzechowi, bo nie są w Chrystusie. Jak bowiem pamiętamy z naszych wcześniejszych rozważań, ten, który jest w Chrystusie, grzechu nie popełnia, a jeśli ktoś notorycznie grzeszy, to choćby codziennie biegał do kościoła i wyznawał grzechy, nie jest w Chrystusie, a w mocy grzechu i idzie na wieczne zatracenie.
Widzimy w tym wielkim apostole determinację. On chciał doprowadzić swoich rodaków do poznania Chrystusa i był tym tak mocno przejęty, że wyraził rzecz trudną do przyjęcia rozumem. W drugim wersecie wyznał bowiem, że sam był gotów być odłączonym od Chrystusa za braci swoich. Chrystus był przecież dla niego najwyższą wartością. W Liście do Filipian pisał, że wszystko, co wcześniej było dla niego wartością, uznał za szkodę, jak śmiecie zaczął traktować, w porównaniu z ważnością poznania Jezusa Chrystusa, jego Pana.
Zwróćmy uwagę, że człowiek, dla którego poznanie Chrystusa i społeczność z Nim stanowiło najwyższą wartość, wyznał, że był gotów modlić się o to, by być odłączonym od Chrystusa ze względu na dobro swoich braci. Tak bardzo mu zależało na rodakach, że wypowiedział rzecz można by powiedzieć, niedorzeczną. Jeżeli taka byłaby cena, on był gotów ją zapłacić, chociaż był w rozdarciu, bo – jak już kiedyś rozważaliśmy – nie wiedział, co wybrać: życie czy śmierć? Jedno i drugie go pociągało, ale zobaczcie, jak bardzo był przejęty losem Żydów. Jest to mocne świadectwo, obok którego nie wolno nam przechodzić bez namysłu.
W postawie tej można dostrzec echo tego, co kiedyś stało się w sercu Mojżesza. W 2 Księdze Mojżeszowej, w rozdziale 32. czytamy historię, kiedy to Mojżesz długo przebywał na górze Synaj i Izraelici ulali sobie złotego cielca, któremu zaczęli oddawać cześć. Gdy Mojżesz zszedł z góry i ujrzał to całe rozpasanie i rozwydrzenie ludu, obruszył się, uniósł się gniewem i zasmucił. Przed Bogiem dał jednak wyraz niezwykle silnej więzi, jaka łączyła go z tym ludem. Czytajmy od wersetu 31. „Wrócił tedy Mojżesz do Pana i rzekł: Oto lud ten popełnił ciężki grzech, bo uczynili sobie bogów ze złota. Teraz racz odpuścić ich grzech, lecz jeżeli nie, to wymaż mnie ze swojej księgi, którą napisałeś”. Starotestamentowy mąż Boży, a jakże mocno zajęty zbawieniem swojego ludu. Błagał o odpuszczenie grzechu, a jeśliby nie, to prosił, by Bóg go wymazał ze swojej księgi. Oczywiście, nie chciał być z niej wymazany, ale pragnął się w niej znaleźć razem ze swoimi rodakami, z ludem, który prowadził.
Paweł nie chciał być odłączony od Chrystusa, bo Chrystus to była jego najwyższa wartość! Pragnął wszakże być z Chrystusem razem ze swoimi rodakami, ze swoją rodziną, ze swoim ojcem, ze swoimi przyjaciółmi ze szkoły, ze swoimi sąsiadami. To jest postawa! W kolejnych wersetach apostoł Paweł przypomniał ten szczególny status Żydów w oczach Bożych. To są Izraelici, do których należy synostwo. Tylko w odniesieniu do tego narodu Bóg używał zwrotu „synowie”. Do nikogo więcej takich słów nigdy Bóg nie użył w Starym Testamencie, natomiast o Izraelu często tak mówił. Do Izraelitów należała chwała i oni to odczuwali. To było nawet widzialne. Szekina, chwała Boża, ten obłok, blask chwały Bożej, zawsze towarzyszył Bogu w czasie nawiedzania swojego ludu. W Drugiej Księdze Mojżeszowej 16,10 czytamy o tym: „I stało się, gdy jeszcze Aaron przemawiał do całego zboru synów izraelskich, zwrócili się ku pustyni, a oto ukazała się chwała Pańska w obłoku”. Chwała Pańska objawiała się przez cały czas, gdy Izrael wędrował przez pustynię. Potem gdy wznieśli świątynię, Bóg tak w niej objawił swoją chwałę, że kapłani nie mogli tam ustać. Popadali z powodu obecności tej chwały, która wypełniała świątynię.
Do Izraelitów, jak napisał apostoł, należy synostwo i chwała, i przymierza. Bóg niejeden raz zawierał przymierze ze swoim ludem. Pomyślmy, jakież to wyróżnienie, kiedy można żyć w przymierzu z Bogiem! Gdy działamy w jakimś przymierzu, w kooperacji z jakąś ważną firmą, to szczycimy się już samym tym faktem. Gdy ktoś produkuje i sprzedaje wykładziny podłogowe, to często szczyci się ludźmi czy instytucjami, które zaufały mu i kupiły od niego jego produkty. Pamiętam, jak pewna firma w Rzeszowie przedstawiła nam taką listę referencyjną, gdy kupowaliśmy wykładziny do nowej kaplicy tamtejszego zboru. Nawet coś tak banalnego bywa powodem do zaszczytu. Kiedy zaś mówimy o przymierzu z Bogiem, to jest to zaszczyt największy. Sam święty Bóg zawarł przymierze z śmiertelnym człowiekiem! Izraelici mieli bardzo wiele takich przykładów, kiedy to Bóg zawierał z nimi przymierze i potem je odnawiał. Oni zawodzili, ale Bóg się nie gniewał na wieki. Znowu przychodził do nich, gdy go przepraszali. Biblia wiele razy wspomina o przymierzu Boga z Izraelem.
Słowo Boże mówi, że jeszcze coś innego należy do Izraelitów. Nadanie zakonu. To nie pogańskim narodom Bóg objawił swoje prawo, lecz temu jednemu, wybranemu narodowi. To oni mogli poznać tę całą głębię Bożych przykazań. Dzisiaj wszystkie narody odnoszą się jakoś do Dekalogu, ale Dekalog został dany narodowi izraelskiemu. Także do Izraelitów należy służba Boża. To przecież oni, nie kto inny, mieli prawo wstępu do świątyni, gdzie objawiał się Bóg. To arcykapłan izraelski, a nie żadnej innej narodowości, mógł wejść do miejsca najświętszego raz w roku i zetknąć się z samym Bogiem. Cała służba Boża była objawiona narodowi izraelskiemu i przez niego pełniona. Poganin nie mógł wejść do miejsca świętego Przybytku. Później w świątyni zrobiono specjalny dziedziniec dla pogan, gdyż poganie tylko z daleka mogli przyglądać się służbie Bożej.
To do Izraelitów – jak czytamy – należały obietnice. A ileż tych obietnic Bóg dał dla swojego ludu wybranego! Posiadali ojców, patriarchów; Abrahama, Izaaka, Jakuba. To byli naprawdę ważni ludzie. Protoplaści tego narodu i to tacy, z którymi Bóg bezpośrednio obcował, do których przemawiał, którym się objawiał. Mieli swoją historię, mieli swoją tradycję. Gdy to wszystko się zacznie uwzględniać, to trudno się dziwić, że apostoł Paweł jakoś nie potrafił obojętnie przejść do porządku nad tym, co Izrael zrobił. Okazało się, że Izrael, mając wszystko to, co zostało po kolei wymienione, gdy doszedł do kulminacyjnego punktu objawienia Bożej łaski, czyli do przyjścia Mesjasza, Jezusa Chrystusa, niestety, zupełnie nie skorzystał z tego najwspanialszego daru Bożego. Okazał się ślepy, pomimo całego szeregu błogosławieństw, wymienionych przez Pawła i spuentowanych w wersecie 5.: „Do których należą ojcowie i z których pochodzi Chrystus według ciała; Ten jest ponad wszystkim…”. Tu serce apostoła Pawła się wzniosło, gdy zawołał, że Jezus jest ponad wszystkim, co do tej pory wypowiedział. Ale jeśli chodzi o Chrystusa, to niestety, naród izraelski zawiódł.
Można przy tym zrobić pewne odniesienie do naszego życia. Z doświadczenia wiem, że wielu dzisiejszych chrześcijan szczyci się rozmaitymi rzeczami: przynależnością do lepszego zboru, dłuższym stażem wiary, większymi majętnościami niż inni, większą urodą od kogoś innego, ważniejszą służbą, większą mądrością itd. A gdy ktoś ponadto jest ochrzczony Duchem Świętym i posiada dary Ducha Świętego, np. dar prorokowania – co jest najbardziej pożądane – to znajduje się na niebezpiecznej drodze do tego, by napełnić się uczuciem samozadowolenia i samouwielbienia.
Można posiadać wiele i legitymować się rozliczną łaską Bożą, udzielaną nam przez długi okres życia, a mimo to w najważniejszym momencie zawieść. Tak było z Izraelem, który przez wieki obserwował spływającą na nich łaskę Bożą, ale gdy przyszło wypełnienie czasu i Bóg posłał swojego Syna, okazało się, że Izrael zawiódł, bo odrzucił Mesjasza. Jest to ważna lekcja dla nas wszystkich. Przez całe lata możemy odczuwać łaskę i szczycić się nią, ale jeśli zabraknie nam bojaźni Bożej i pokory, może stać się tak, że w najważniejszym momencie, gdy Bóg będzie chciał zobaczyć w nas pokorę i rzeczywiste oddanie Jemu chwały, my zawiedziemy i nie przyjmiemy tego, co dla nas zbawienne. Wszystko, co Izrael wcześniej przeżywał, nie było zbawienne. Miało na celu prowadzić ich do zbawienia, czyli do Chrystusa. Oni jednak nie skupiali się na tym i gdy Chrystus przyszedł, nie przyjęli Go. Niech będzie to dla nas wszystkich wielką przestrogą.
Czytamy dalej od 6. wersetu: „Ale nie jest tak, jakoby miało zawieść Słowo Boże. Albowiem nie wszyscy, którzy pochodzą z Izraela, są Izraelem; i nie wszyscy są dziećmi, dlatego że są potomstwem Abrahamowym, lecz jest tak: Od Izaaka zwać się będzie potomstwo twoje. To znaczy, że nie dzieci cielesne są dziećmi Bożymi, lecz dzieci obietnicy liczą się za potomstwo. Albowiem tak brzmi słowo obietnicy: W oznaczonym czasie przyjdę i Sara będzie miała syna. Ale nie tylko to, gdyż dotyczy to również Rebeki, która miała dzieci z jednym mężem, praojcem naszym Izaakiem. Albowiem kiedy się one jeszcze nie narodziły ani też nie uczyniły nic dobrego lub złego – aby utrzymało się w mocy Boże postanowienie wybrania, oparte nie na uczynkach, lecz na tym, który powołuje – powiedziano jej, że starszy służyć będzie młodszemu, jak napisano: Jakuba umiłowałem, a Ezawem wzgardziłem” [w. 6-13].
Po tym smutnym wstępie, apostoł Paweł przechodzi do podkreślenia rangi wyboru Bożego, do tego, że tak naprawdę o wszystkim decyduje wybór Boży. Jest tu objawiona wielka myśl. Apostoł Paweł zasmucony tym, że Izrael tak zawiódł i tak trudno doprowadzić ich do Chrystusa, jednocześnie zauważa, że Słowo Boże nie zawiodło, gdyż nie wszyscy, którzy są z Izraela, są Izraelem. Okazuje się, że nie wystarcza mieć pochodzenie żydowskie, by być Żydem. Nie wszyscy są dziećmi dlatego, że są potomstwem Abrahamowym. Napisane jest, że „(...) od Izaaka zwać się będzie potomstwo twoje” [w. 7].
Bóg już na samym początku określił, że prawdziwe synostwo Abrahamowe nie będzie się opierać na fizycznym pochodzeniu, ale na obietnicy. Bóg wiedział, że Abraham będzie miał także Ismaela, potomka z niewolnicy. Takie potomstwo także będzie chciało sięgać po rozmaite obietnice Boże. Jednakże Bóg zapowiedział, że swojego błogosławieństwa będzie udzielać tylko temu, kto jest synem obietnicy, czyli potomkom Izaaka. Do dzisiaj wiemy, że znakomita część Arabów powołuje się na to, że Abraham jest protoplastą ich narodów, bo są potomkami Ismaela, jego syna. Jednakże nie mają dostępu do obietnic Bożych. Bóg za nimi nie stoi, bo prawdziwe, duchowe potomstwo wywodzi się z Izaaka. Oznacza to, że nie dzieci cielesne są dziećmi Bożymi.
Przenieśmy to na płaszczyznę chrześcijańską. To, że wychowaliśmy się w chrześcijańskim kraju, chodzimy na nabożeństwa, czytamy Biblię, śpiewamy pieśni, nie znaczy, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Fizyczna obecność w kościele nie świadczy o tym, że jesteśmy dziećmi Bożymi. Tylko dzieci obietnicy liczą się za potomstwo. Ważne jest więc nie to, kim kto jest według urodzenia, a to, co się dzieje w duszy człowieka.
Apostoł Paweł napisał więc ku pociesze własnej i nas wszystkich, że choć Izrael zawiódł, to nadal są w tym narodzie dzieci obietnicy. Bóg zdecydował, że potomstwo liczy się od Izaaka. Przytoczył przy tym jeszcze inny argument, a mianowicie historię Rebeki, która urodziła dwóch synów. Tym razem nie było już mowy, że jeden jest z prawnej żony, a drugi z niewolnicy. W tym przypadku na nic wcześniej nie można też było sobie zasłużyć, ani niczego zorganizować, bo napisane jest: „Albowiem kiedy się one jeszcze nie narodziły ani też nie uczyniły nic dobrego lub złego – aby utrzymało się w mocy Boże postanowienie wybrania, oparte nie na uczynkach, lecz na tym, który powołuje – powiedziano jej, że starszy służyć będzie młodszemu (...)" [w.11-12]. Ten drugi argument podkreśla prawdę, że Bóg niczym się nie ograniczył, żadnymi ludzkimi zasługami. Sam dokonał wyboru. Tak postanowił i koniec. Kropka.
Od 14. wersetu pojawia się w natchnionym tekście pewne napięcie. Gdy słyszymy, że jednej kobiecie rodzą się dwaj synowie, a Bóg patrząc na nich mówi, że jednego miłuje, a drugim wzgardził, rodzi się w nas poczucie niesprawiedliwości. Jak Bóg tak może?! Gdzie tu sprawiedliwość?! Dlaczego w jednym gnieździe jeden wyrasta na dobrego, a drugi na złego? Nie jest tak, że Bóg pierwszego odrzucił, a drugiego przyjął dlatego, że jeden był zły, a drugi był dobry. Oni się jeszcze nie urodzili, a Bóg już powiedział, że jednego miłuje, a drugim wzgardził. Apostoł Paweł zdawał sobie sprawę, że człowiek w obliczu czegoś takiego chce rozliczać Boga. Więc podjął ten temat: „Cóż tedy powiemy? Czy Bóg jest niesprawiedliwy? Bynajmniej!” [w.14].
Niech coś takiego nawet nie przychodzi nam do głowy! Bóg nie jest niesprawiedliwy. Jeśli przychodzi nam do głowy taka myśl, to świadczy jedynie o tym, że mamy za mało poznania, by to zrozumieć. Bądźmy dalecy od takiej myśli, tak jak daleki był od niej apostoł Paweł, który wyjaśnił: „Mówi bowiem do Mojżesza: Zmiłuję się, nad kim się zmiłuję, a zlituję się, nad kim się zlituję” [w.15]. Bóg jest po prostu suwerenny! Nie musi się przed nikim tłumaczyć. Nie związał siebie samego jakimiś przyrzeczeniami, żeby teraz musiał czynić tak, choć chciałby inaczej. Któż może Go rozliczyć? Jeżeli się na Niego gniewasz, to tylko sam tracisz. Kłócisz się z Panem? Toś głupi! Jedyne mądre, co można zrobić, to schylić głowę przed suwerennością Pana. On jest Bogiem, a my jesteśmy stworzeniem. On ma prawo zrobić z nami, co zechce!
Oczywiście, Paweł pokazał tutaj, że Bóg jest sprawiedliwy również dlatego, że uprzedził, jak będzie postępować. Pozostawił sobie prawo, by w danym momencie, w którym tylko zechce, z jednym zrobić to, a z drugim tamto. Albo przyjmie, albo odrzuci. Pobłogosławi lub nie. Jeżeli ktoś uprzedza o tym, jak postąpi, to później nikt nie ma prawa stawiać żądań i mieć pretensji. Pan Jezus podał nam taki przykład w podobieństwie o pracownikach w winnicy. Stali oni na rynku, nic nie robili, aż przyszedł właściciel winnicy i umówił się z nimi, że zapłaci im za pracę w swojej winnicy jednego denara. Potem w środku dnia wziął jeszcze kilku. Nawet na zakończenie dnia, na godzinę przed końcem pracy, zatrudnił jeszcze kolejnych. Wszystkim obiecał denara za pracę. Ale ci, co pracowali od rana oburzyli się na tę niesprawiedliwość. Jednak gospodarz przypomniał im, że umówili się z nim na denara, więc nie mają prawa mieć pretensji i stawiać żądań.
Tutaj jest podobna myśl. Bóg powiedział do Mojżesza, że zmiłuje się, nad kim się zmiłuje, a zlituje, nad kim się zlituje. Jest to głęboka myśl, która dotyka sprawy, która czasem w nas się odzywa. Odnosi się ona do tego naszego, podsycanego przez diabła, odczucia, że Bóg jest jakoby niesprawiedliwy. Patrzymy bowiem na bezbożnych, tak jak Asaf w Psalmie 73., no i widzimy, jak im się dobrze wiedzie, a my, zawsze pobożni i dobrzy, mamy coraz gorzej. Zaczynamy wtedy kwestionować sens wiary i posluszeństwa Bogu. Bóg jednak gra w otwarte karty. To On decyduje, nad kim się zlituje, a nad kim nie. My chcielibyśmy Boga sobie podporządkować, ale On zawsze pozostaje suwerenny. Nic z tego, że będziesz pobożny przez miesiąc, a potem zażądasz uzdrowienia. Bóg nie da się w coś takiego wciągnąć. Jest suwerenny. Bynajmniej nie jest złośliwy, bo jest miłością. Ale w tej miłości jest niezależny od niczego, poza Sobą. „A zatem nie zależy to od woli człowieka ani od jego zabiegów, lecz od zmiłowania Bożego. Mówi bowiem Pismo do faraona: Na to cię wzbudziłem, aby okazać moc swoją na tobie i aby rozsławiono imię moje po całej ziemi” [w. 16-17]. Faraon – mądry wódz, imperator, a Bóg powiedział, że to On powołał go i zrobił go wielkim. Zrobił tak, bo miał taki plan, by objawić swoją chwałę. „Zaiste więc, nad kim chce, okazuje zmiłowanie, a kogo chce, przywodzi do zatwardziałości” [w.18].
Jak czujecie się, gdy coś takiego słyszycie? Widzicie więc, że nie my jesteśmy autorami tego, jaką mamy pozycję. Z punktu widzenia człowieka, który nie ma tego objawienia, wygląda, że to on jest panem, kowalem swojego losu, że to on o wszystkim decyduje. Jednakże gdy czytamy ten fragment, duma ludzka musi skapitulować. Jest to wyzwanie rzucone ludzkiej dumie, pewności siebie, mądrości i niezależności człowieka. Napisane jest tu, że w rzeczywistości to Bóg, jeśli zechce, okazuje komuś zmiłowanie. Człowiek nie decyduje i nie ma mocy, by się sam wyrwać z zatwardziałości. Może widzieć cuda, a i tak będzie niewzruszony. Bo jeśli Bóg nie okaże zmiłowania, człowiek sam z siebie nic nie może uczynić.
Bóg jest suwerenny. Znaczy to, że możemy Mu zaufać i oprzeć się na Nim. On nie jest od nikogo zależny. Jeśli chce, to zrobi coś lub nic nie zrobi, a nadal pozostaje Bogiem wielkim, suwerennym i godnym chwały. „A zatem, powiesz mi: Czemu jeszcze obwinia? Bo któż może przeciwstawić się jego woli?” [w. 19]. Tutaj znowu pojawia się kolejna ludzka myśl: Skoro Bóg jest suwerenny i tak postępuje z nami grzesznikami, że jeśli chce, to się zmiłuje, a jeśli nie chce, to się nie zmiłuje, to jak wobec tego może obwiniać nas o grzeszność? Przecież to Jego sprawa. On się nad nami nie zmiłował i nie dał nam pragnienia świętego życia lub wstrętu do grzechu. Dlaczego więc nas obwinia? Jakim prawem to robi, skoro faktycznie to od Niego zależy, czy jesteśmy zbawieni, czy nie, czy żyjemy tak, czy inaczej. „Któż może przeciwstawić się jego woli”. On sobie zdecydował, żebym był zatwardziałego serca i taki jestem, a ktoś inny, żeby był rozmiłowany w Bogu i taki jest. Tak podpowiada nam ludzka logika.
„O człowiecze! Kimże ty jesteś, że wdajesz się w spór z Bogiem? Czy powie twór do twórcy: Czemuś mnie takim uczynił?” [w. 20]. Tego rodzaju dyskusja nie wchodzi w ogóle w grę. Jeżeli pojmujemy, kim jest Bóg, nie ma w ogóle rozmowy na ten temat. Chodzi tu o relację: Stwórca i stworzenie. Czy obraz może mieć pretensje do malarza, że tak, a nie inaczej go namalował? Obraz jest tworem artysty-twórcy i w ogóle nie ma szans z nim dyskutować. Jeśli chodzi o odległość między Bogiem a człowiekiem, to jest to różnica tak wielka, jak między żywym malarzem, a martwym obrazem. Taka jest rozpiętość kategorii: Bóg to Stwórca, a ja jestem stworzeniem. To, że się ruszam, że otwieram usta, nie znaczy, że mogę coś więcej, że mogę stawiać się Bogu. Jestem tylko i wyłącznie stworzeniem, a On jest Stwórcą. „Albo czy garncarz nie ma władzy nad gliną, żeby z tej samej bryły ulepić jedno naczynie kosztowne, a drugie pospolite?” [w. 21].
Cóż mogę Bogu powiedzieć, w związku z tym, że jestem zwykłym człowiekiem, a ktoś inny został prezydentem lub super artystą? Cóż mogę Mu rzec, patrząc na te wszystkie instrumenty muzyczne, wiedząc, że ja żadnych dźwięków z nich wydobyć nie potrafię, a inni tak pięknie to robią? Czy mam prawo spytać Boga, dlaczego uczynił mnie tak ułomnym? Jeśli tak powiem, to odezwałby się we mnie znowu ten duch buntu, przeciwstawienia się, wymądrzania się przed Bogiem, próby podporządkowywania Boga samemu sobie. Jest to coś, co Bogu się nie podoba i dyskwalifikuje mnie w oczach Bożych. Garncarz ma władzę, by z tej samej gliny zrobić jedno śliczne naczynko, które stawia się gdzieś w centralnym miejscu i zrobić też jakiegoś gliniaka, który trzyma się w piwnicy, do którego wrzuca się jakieś resztki. Czy ma takie prawo? Tak, i żadne z tych naczyń nie może zaprotestować.
„A cóż, jeśli Bóg chcąc okazać gniew i objawić moc swoją, znosił w wielkiej cierpliwości naczynia gniewu przeznaczone na zagładę, a uczynił tak, aby objawić bogactwo chwały swojej nad naczyniami zmiłowania, które uprzednio przygotował ku chwale, takimi naczyniami jesteśmy i my, których powołał, nie tylko z Żydów, ale i z pogan, jak też u Ozeasza mówi: Nie mój lud nazwę moim ludem i tę, która nie była umiłowana, nazwę umiłowaną; i będzie tak, że na tym miejscu, gdzie im powiedziano: Nie jesteście ludem moim – nazwani będą synami Boga żywego. A Izajasz woła nad Izraelem: choćby liczba synów Izraela była jak piasek morski, tylko reszta ocalona będzie; bo Pan wykona wyrok, rychło i w krótkim czasie na ziemi. I jak przepowiedział Izajasz: Gdyby Pan Zastępów nie pozostawił nam zarodzi, stalibyśmy się podobni do Gomory” [w. 22-29].
Mamy tutaj objawienie w odniesieniu do Izraela, a także do wierzących z pogan, które wskazuje, że w pokorze powinniśmy pochylić głowy i przyjmować to, co Bóg z nami robi. Przyjmować to zawsze za dobrą monetę, nigdy nie stawiając się Bogu, nie wymądrzając się, nie osądzając działania Bożego. Bóg mówi: „Nie jesteście ludem moim”, a potem: „będą nazwani synami Boga żywego” [w. 26]. Może tak zrobić? Może. Ten, kto nie jest ludem, kto jest daleki, bez szans, w jednej chwili może otrzymać objawienie i łaskę i znaleźć się najbliżej. Do przedstawicieli narodu izraelskiego, chlubiącego się swoją tradycją religijną, Pan Jezus powiedział następujące słowa: „Oto cudzołożnicy i wszetecznice wyprzedzają was do Królestwa Bożego”. Dlaczego? Czy dlatego, że oni, grzeszni, sami z siebie mogą tam wejść? Nie dlatego. Dlatego, że „nad kim chce, to się zmiłuje” i jeden impuls, jeden zew życia, jedno objawienie łaski Bożej, pozwala skruszyć się, nawrócić, oczyścić i podążać do nieba każdemu grzesznikowi, czy to celnikowi, czy jawnogrzesznicy. A faryzeusz, uczony w Piśmie, pełen swojej mądrości, jest daleki od Królestwa Bożego. Tak właśnie działa Bóg, tak między innymi wyraża się Jego suwerenność. Tak jak garncarz, co chce robi z gliną i ma do tego całkowite prawo. Jest tu nawet pokazane, że Bóg może i używa złej sytuacji, takiej jak odrzucenie Izraela, w dobrym celu. W takim, jak przyjęcie pogan. Ma takie prawo? Ma i chwała Mu za to. Nikt z nas nie ma prawa z Nim dyskutować.
Czytajmy od 31. wersetu: „Cóż tedy powiemy? To, że poganie, którzy nie dążyli do sprawiedliwości, sprawiedliwości dostąpili, sprawiedliwości, która jest z wiary; a Izrael, który dążył do sprawiedliwości z zakonu, do sprawiedliwości z zakonu nie doszedł. Dlaczego? Dlatego, że było to nie z wiary, lecz jakby z uczynków; potknęli się o kamień obrazy, jak napisano: Oto kładę na Syjonie kamień obrazy i skałę zgorszenia, a kto w niego uwierzy, nie będzie zawstydzony”.
Otóż Bóg, suwerenny i wspaniałomyślny posłał swojego Syna i uczynił z Niego kamień węgielny całego zbawienia. Kamień, który dla niektórych stał się, niestety, kamieniem obrazy. Np. dla Żydów taki sposób zbawienia, jaki proponował Jezus z Nazaretu, to był kamień obrazy. Dla nich prawdziwe zbawienie, to wypełnianie przepisów zakonu, pielęgnowanie tradycji, dbałość o właściwe postępowanie, jak np. obmywanie rąk, separowanie się od nieczystych itp. A Jezus spotykał się z wszystkimi, aż przypięli Mu łatkę żarłoka i pijaka. Jezus poruszał się swobodnie, nie bał się arcykapłanów, ale także nie lekceważył zwykłego człowieka, jak np. ślepego Bartymeusza. Taki był Pan Jezus i dla Żydów jakże ktoś taki mógłby być kamieniem węgielnym całego Bożego planu zbawienia? Dla nich to była obraza ich poczucia świętości, religijności i pobożności. Ci, którzy dążyli do sprawiedliwości z zakonu, do sprawiedliwości nie doszli, bo zakon ich do niej nie doprowadził. Ci zaś, którzy nie dążyli do sprawiedliwości, czyli poganie, tej sprawiedliwości dostąpili, bo kiedy objawił się im Chrystus, oni Go z radością przyjęli.
Takie rozwiązanie to odwrócenie logiki ludzkiego postępowania. To po prostu obraza religijności Izraelitów. „Oto kładę na Syjonie kamień obrazy i skałę zgorszenia”, obrazy i zgorszenia dla Żydów, ale dalej dodane jest – „a kto w niego uwierzy, nie będzie zawstydzony”. Alleluja! Taki jest nasz Pan! To jest kulminacja Bożego planu zbawienia. Jesteśmy w Chrystusie! Radujmy się z tego, ale zachowujmy właściwy stosunek do narodu izraelskiego, wybranego przez Boga. Jest to ważne dla naszej właściwej postawy przed Tym, który nad kim chce, to się zlituje, a nad kim nie chce, to się nie zlituje.
Możesz sobie wmawiać, że musisz być zbawiony, bo uwierzyłeś, bo chodzisz do ewangelicznego zboru i wszystko zrobiłeś, żeby być zbawionym. Wcale jednak zbawiony być nie musisz, bo jeżeli Bóg zobaczy w tobie postawę, która Jemu się nie spodoba, nie pójdziesz do nieba. Bóg patrzy na postawę serca i postępuje z nami zawsze w sposób suwerenny. Albo więc będziemy w chwale Bożej, albo nie i ze smutkiem powiem, że wielu nie będzie, choć będą mieli bardzo dobrą legitymację chrześcijańską.
Ważne jest, żebyśmy byli czujni, rozważając tego rodzaju tematy. Żeby przyświecał nam jeden cel – spodobać się Bogu. Aby Ten, który jest absolutnie suwerenny zechciał się nad nami zlitować. Żeby Mu było przyjemnie patrzeć na nas, chrześcijan pokornych, uniżonych, rozmiłowanych w Bogu, błogosławiących Boga w Jego wspaniałych planach, jakie ma On względem całego swojego stworzenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz