Kończąc 6. rozdział Listu do Rzymian, powiedzieliśmy, że apostoł Paweł pokazał różnicę, jaka zachodzi pomiędzy byciem pod zakonem, a życiem pod łaską, na przykładzie oddania się w służbę. Fragment od 15. wersetu mówił właśnie o tym, że jeżeli człowiek jest sługą grzechu, to ten grzech nad nim panuje. Nie jest tak, że ktoś ulega grzechowi, ale sługą grzechu wcale nie jest i mu nie podlega. Jeżeli wciąż na nowo musi robić to, czego nie chciałby już robić, jeśli ciągle powraca do czegoś, z powodu czego wczoraj pokutował przed Bogiem, to jest sługą grzechu. Grzech mu nakazuje, a on to wykonuje. Gdy ktoś jest sługą Chrystusa, to jest oddany w służbę Chrystusowi. Nie służy już grzechowi, bo Chrystus nie służy grzechowi. Jeżeli więc ktoś jest w Chrystusie, to na pewno nie służy grzechowi.
To, co zachodzi pomiędzy zakonem i łaską, jest bardzo istotną sprawą. Przyznaję, że przez całe lata miałem z tym mętlik w głowie. Zastanawiałem się, jak to jest z zakonem i łaską? Rozumiałem, podobnie jak wielu chrześcijan, że zakon to jest coś złego. Coś, co nas przytłacza, co już nie jest ważne, bo teraz jest czas łaski. Jednak, gdy czytałem Słowo Boże, widziałem, że zakon jest dobry, że ani jota z niego nie przeminie. Dowiadywałem się, że Pan Jezus nie przyszedł rozwiązać zakonu. Z jednej strony słyszałem więc, że zakon jest zły, a teraz jest czas łaski i cieszyłem się z tego. Z drugiej zaś strony, czytałem w Biblii, że zakon wcale nie jest zły, a dobry, że nie jest pochodzenia diabelskiego, a Pańskiego, i dlatego nigdy nie przestanie być ważny.
Czytając więc końcowy fragment 6. rozdziału, każdy z nas, niezależnie od tego, co sam o sobie mówi i jakie wyznania towarzyszą jego życiu, może poznać, jak jest w praktyce. Czy jest pod zakonem, czy pod łaską? Oto, na przykład, ktoś obok nas zachowuje się skandalicznie. Naturalnie pojawia się w nas napięcie i chętnie byśmy mu powiedzieli parę ostrych słów. Zakon mówi, że tego czynić nie należy. Jeżeli mimo wszystko omijamy to przykazanie, by jednak dać ujście złym emocjom, to znaczy, że jesteśmy pod zakonem, a nie pod łaską. Gdy bowiem jesteśmy pod łaską, gdy postępujemy według Ducha, to takie napięcie nie rozwinie się w nas i nie eksploduje. Zostanie zrównoważone wstrzemięźliwością i łagodnością. Jesteśmy wolni od grzechu.
W 7. rozdziale zauważamy drugi obraz, który pomaga nam zrozumieć różnicę, jaka istnieje pomiędzy byciem pod zakonem a życiem pod łaską. Czytamy pierwszych sześć wersetów: „Czyż nie wiecie, bracia – mówię przecież do tych, którzy zakon znają, – że zakon panuje nad człowiekiem, dopóki on żyje? Albowiem zamężna kobieta za życia męża jest z nim związana prawem; ale gdy mąż umrze, wolna jest od związku prawnego z mężem. A zatem, jeśli za życia męża przystanie do innego mężczyzny, będzie nazwana cudzołożnicą, jeśliby jednak mąż zmarł, wolna jest od przepisów prawa i nie jest cudzołożnicą, gdy zostanie żoną drugiego męża. Przeto, bracia moi, i wy umarliście dla zakonu przez ciało Chrystusowe, by należeć do innego, do tego, który został wzbudzony z martwych, abyśmy owoc wydawali dla Boga. Albowiem, gdy byliśmy w ciele, grzeszne namiętności rozbudzone przez zakon były czynne w członkach naszych, aby rodzić owoce śmierci; lecz teraz zostaliśmy uwolnieni od zakonu, gdy umarliśmy temu, przez co byliśmy opanowani, tak iż służymy w nowości ducha, a nie według przestarzałej litery”.
Mamy tutaj obraz więzów małżeńskich, prawnie wiążących zamężną kobietę aż do śmierci jej męża. Z obrazu tego jasno wynika, że niezależnie od jej odczuć, fakt śmierci męża decyduje o tym, czy jest ona wolna, czy nie, pod względem prawnym. Może przecież tak być, że mimo śmierci męża, nie jest ona uczuciowo wolna od niego. Codziennie nosi kwiaty na cmentarz, nie myśli nawet o żadnym innym, nie chce ponownie wychodzić za mąż. Wolna jest prawnie, ale uczuciowo niekoniecznie.
Wcześniejszy obraz był bardzo praktyczny, a dotyczył oddania się w służbę. Każdy może praktycznie się sprawdzić, komu naprawdę służy. Jeżeli wykonuje uczynki, które świadczą o tym, że jest w Chrystusie, znaczy to, że służy Chrystusowi. Jeżeli walczy sam z sobą, wciąż na nowo popełnia grzech, znaczy to, że służy grzechowi i jest pod zakonem. Tutaj natomiast mamy obraz, który pokazuje nam, jak ta sprawa wygląda od strony prawnej. Napisane jest: „A zatem, jeśli za życia męża przystanie do innego mężczyzny, będzie nazwana cudzołożnicą (...)” [w. 3]. Znaczy to, że jeżeliby próbowała wiązać się z kimś innym i podejmować działania nakierowane na ten nowy związek, a nadal nie byłoby faktu śmierci, który przerwałby stary związek, byłaby cudzołożnicą, popełniałaby bezprawie. Byłaby to sytuacja zła, naganna pod względem prawnym.
Werset 4. mówi: „Przeto, bracia moi, i wy umarliście dla zakonu przez ciało Chrystusowe (...)”. Umarliśmy nie w naszym ciele. To Jezus Chrystus umarł. To fakt Jego śmierci decyduje o tym, że wszyscy wierzący są prawnie wolni od zakonu. Gdyby chodziło tu tylko o nasze myśli i ich wyznanie, to tak rozumianą naszą śmierć można by kwestionować, bo nasze postanowienia są zmienne. Fakt śmierci Chrystusa nie podlega dyskusji. Ciało Baranka Bożego, jako ofiara za nasz grzech, zostało ukrzyżowane i złożone do grobu, a my przez wiarę umarliśmy dla prawa wiążącego nas z grzechem. Dzięki wierze utożsamiliśmy się z Chrystusem. Po co? Po to, „... by należeć do innego, do tego, który został wzbudzony z martwych, abyśmy owoc wydawali dla Boga” (w.4). Byśmy należeli do zmartwychwstałego Chrystusa i wydawali owoc już nie dla grzechu, ale dla Boga.
Następny fragment pokazuje dalej różnicę między zakonem a grzechem: „Cóż więc powiemy? Że zakon to grzech? Przenigdy! Przecież nie poznałbym grzechu, gdyby nie zakon; wszak i o pożądliwości nie wiedziałbym, gdyby zakon nie mówił: Nie pożądaj! Lecz grzech przez przykazanie otrzymał bodziec i wzbudził we mnie wszelką pożądliwość, bo bez zakonu grzech jest martwy. I ja żyłem niegdyś bez zakonu, lecz gdy przyszło przykazanie, grzech ożył, a ja umarłem i okazało się, że to przykazanie, które miało mi być ku żywotowi, było ku śmierci. Albowiem grzech otrzymawszy podnietę przez przykazanie, zwiódł mnie i przez nie mnie zabił. Tak więc zakon jest święty i przykazanie jest święte i sprawiedliwe, i dobre. Czy zatem to, co dobre, stało się dla mnie śmiercią? Przenigdy! To właśnie grzech, żeby się okazać grzechem, posłużył się rzeczą dobrą, by spowodować moją śmierć, aby grzech przez przykazanie okazał ogrom swojej grzeszności” [w. 7-13].
Zdaję sobie sprawę, że teraz mogą się w naszych głowach pojawić takie myśli: O co tu właściwie chodzi? Już wydawało mi się, że wiem, a teraz, to chyba już nie wiem. To rzeczywiście nie jest dla ludzkiego rozumu proste. Jednak spróbuję to wyjaśnić.
Z tego, co czytamy w Piśmie Świętym, jasne jest, że grzech pojawił się na samym początku istnienia ludzkości. Jeszcze nie było zakonu, ale grzech już w człowieku był i ludzkość skaził. Nie znając prawa Bożego, ludzie myśleli o sobie różne rzeczy. Jeden uważał się za dobrego, drugi za nieco mniej dobrego, a inny za bardzo dobrego. Niektórzy byli z siebie bardzo zadowoleni. Skoro bowiem grzech nie był skodyfikowany, nazwany po imieniu, to nawet rzeczy, które były złe, uważano za dobre. Było tak do momentu, kiedy Bóg dał zakon. Zakon – to objawienie od Boga. Kiedy Bóg określił to, co jest grzechem, gdy zaczął nazywać grzech po imieniu, dobre samopoczucie ludzi, do których to objawienie docierało, zaczęło zanikać. Poznali, że wiele z tego, co robią jest złe i dlatego wszystko zaczęło się zmieniać. Wraz z nadejściem zakonu, na ludziach zaciążyła pewna presja. Ci wszyscy, którzy wcześniej myśleli o sobie dobrze i nie wiedzieli, co jest grzechem, poznając prawo Boże, zostali przytłoczeni ciężarem zakonu. Jego liczne zakazy przybiły ich. Poznali, że są grzeszni, że na każdym kroku łamią Słowo Boże. Dopiero wtedy okazało się, w jak beznadziejnym stanie jest człowiek. Zakon jest dobry. Pochodzi od Boga. Jest sprawiedliwy. Jednakże gdy ta sprawiedliwość Boża zetknęła się z naturą człowieka, ten nie był w stanie bezpośrednio przyjąć tej świętości zakonu.
Do tego jeszcze, jak czytamy tu w naszym tekście, grzech, przez przykazanie, zaczął się rozmnażać i uwidocznił ogrom tej grzeszności. Pokazał, jak bardzo grzeszny i upadły jest człowiek. Wyszło to na jaw, bo świętość zetknęła się z grzeszną naturą. Jednoznaczne przykazania Boże zetknęły się z nędznym stanem duchowym człowieka. Jednakże Bóg nie pozostawił człowieka w tym beznadziejnym stanie. Posłał swojego Syna, który w mocy Ducha Świętego wziął na siebie cały ten napór zakonu. Podlegał, tak samo jak wszyscy inni ludzie, zakonowi. Przyjął na siebie wszystkie żądania zakonu, wykonał je, dźwignął ten cały ciężar zakonu, by dać ludziom możliwość życia, by grzeszni ludzie mogli stawić czoła świętemu zakonowi Bożemu.
Pan Jezus wypełnił cały zakon i tym samym rozłożył jakby parasol łaski nad wszystkimi, którzy w Niego uwierzą. Chrystus przyjmuje na siebie wszystkie wymagania zakonu, a my możemy schronić się w Nim. Słowo Boże mówi, że ci, którzy znajdują się w Chrystusie, nie są już pod zakonem, a pod łaską. Należy jednak podkreślić rzecz następującą: Zakon nadal istnieje. Nie uległ przedawnieniu. Boże prawa nadal są wymagane. Bycie pod łaską polega na tym, że jest ten cudowny parasol, stworzony dla wszystkich, którzy przez wiarę znaleźli się w Chrystusie. Zakon dalej stawia wymagania, ale Chrystus wypełnił wszystkie przykazania zakonu i my możemy się w Nim schować. Jeśli jesteśmy w Chrystusie, jesteśmy pod łaską, chociaż zakon nadal obowiązuje. Jeżeli ktoś wyjdzie z tego cudownego ukrycia w Chrystusie, natychmiast jest pod zakonem. Jeśli ktoś chciałby coś robić pod zakonem, wypada z łaski. Wychodzi spod parasola łaski, stworzonego przez śmierć i zmartwychwstanie Pana Jezusa. Powtarzam: Zakon nie uległ przedawnieniu. Wciąż obowiązuje. Lecz gdy przez wiarę znajdziemy się w Panu Jezusie, tym samym znajdziemy się pod parasolem łaski Bożej.
Czytamy dalej: „Wiemy bowiem, że zakon jest duchowy, ja zaś jestem cielesny, zaprzedany grzechowi. Albowiem nie rozeznaję się w tym, co czynię; gdyż nie to czynię, co chcę, ale czego nienawidzę, to czynię. A jeśli to czynię, czego nie chcę, zgadzam się z tym, że zakon jest dobry. Ale wtedy czynię to już nie ja, lecz grzech, który mieszka we mnie. Wiem tedy, że nie mieszka we mnie, to jest w ciele moim, dobro; mam bowiem zawsze dobrą wolę, ale wykonania tego, co dobre, brak; Albowiem nie czynię dobrego, które chcę, tylko złe, którego nie chcę, to czynię. A jeśli czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który mieszka we mnie. Znajduję tedy w sobie zakon, że gdy chcę czynić dobrze, trzyma się mnie złe” [w.14-21].
Słowo „zakon” w 21. wersecie nie odnosi się do zakonu Pańskiego, tylko oznacza „prawo”. Słowo Boże mówi tutaj, że poważny chrześcijanin odkrywa w sobie, że grzech działa w nim na zasadzie prawa. Wiemy, że prawa naturalne oddziałują na nas w sposób stały, niezależnie od naszego samopoczucia, okoliczności, szerokości geograficznej itd. Gdybym próbował pokonać np. prawo grawitacji, to im wyżej bym skakał, tym większe miałbym z tym problemy. Człowiek może się wysilać nie wiadomo jak, ale prawa grawitacji nie pokona. Prawo działa na człowieka w sposób stały, jednakowo na każdego. I grzech, w sensie duchowym, jest takim prawem, któremu wszyscy podlegamy. Może nam się wydawać, że pokonaliśmy jakiś grzech, że już przezwyciężyliśmy napór przykazań, a tu nagle upadamy pod ciężarem tego samego, czy innego grzechu. Wystarczy, że człowiek zawali w jednym, winien jest wszystkiego. Słowo Boże mówi dalej: „Bo według człowieka wewnętrznego mam upodobanie w zakonie Bożym. A w członkach swoich dostrzegam inny zakon, który walczy przeciwko zakonowi, uznanemu przez mój rozum i bierze mnie w niewolę zakonu grzechu, który jest w członkach moich. Nędzny ja człowiek! Któż mnie wybawi z tego ciała śmierci?” [w. 22-24].
Teorię znam. Wiem, jak mam postępować. Wiem, że należałoby się uśmiechnąć, gdy ktoś próbuje mnie zdenerwować. Pomóc, pomimo tego, że ten ktoś mnie nie pomógł. Przebaczyć, choć dany człowiek zdaje się nie zasługiwać na przebaczenie. W praktyce jednak znowu jakoś mi to nie wyszło. W członkach swoich dostrzegam prawo, które walczy przeciwko prawu uznanemu przez mój rozum i „bierze mnie w niewolę zakonu grzechu, który jest w członkach moich”. Oto jest stan człowieka, który nadal jest pod zakonem, czyli ciągle jest na etapie takiego myślenia, że Bogu można się przypodobać poprzez swoje starania i uczynki zakonu.
Uczynki zakonu to działania chrześcijanina, który próbuje żyć po chrześcijańsku, pełnić wolę Bożą, być posłusznym Pismu Świętemu, lecz wyłącznie w bezpośrednim zetknięciu się z konkretnym przykazaniem. "Chętnie bym zabił, ale nie zabiję, bo piąte przykazanie mówi – nie zabijaj". Wszystko, co w naszym postępowaniu tak jest motywowane, to są uczynki zakonu, a z uczynków zakonu nie będzie usprawiedliwiony żaden człowiek. Nie dlatego, że wykonanie tych wszystkich uczynków nie dałoby człowiekowi wiecznego życia, ale dlatego, że żaden człowiek nie jest w stanie tego zakonu całkowicie wykonać. Teoretycznie, gdyby ktoś wypełnił dokładnie każde przykazanie zakonu, to żyłby przez to na wieki, z tym tylko, że musiałby jeszcze narodzić się bez grzechu i wykonywać to przez całe swoje życie. A to jest dla śmiertelnego człowieka niewykonalne.
Życie pod łaską, wykonywanie uczynków łaski – to całość działania człowieka, który przez wiarę ukrył się w Chrystusie. Chce być dobry i miły w oczach Bożych. Kocha Boże przykazania. Cały zakon Pański jest mu bliski, ale wypełnia zakon nie po to, by zyskać łaskę, ale z miłości do Boga, który mu już tę łaskę okazał. Będąc naprawdę w Chrystusie, nie potrafi żyć inaczej, jak tylko tak, żeby wykonywać wszystko, co wynika z zakonu Pańskiego.
Jest ważny powód, który może pomóc zrozumieć, dlaczego wielu chrześcijan skłania się do uczynków zakonu. Gdy żyjemy pod łaską Bożą, jesteśmy ukryci w Chrystusie, a przychodzi wymaganie zakonu i mu sprostamy, to nigdy nie wypniemy piersi do medalu za wykonywanie zakonu, bo mamy świadomość, że to Chrystus za nas go wypełnił. Nigdy nie odważymy się myśleć inaczej. Cała chwała za zwycięstwo, za wykonanie zakonu, za usprawiedliwienie, należy się Panu Jezusowi. Życie pod łaską to właśnie taki stan, w którym prowadzimy uświęcone, podobające się Chrystusowi życie, ale chwałę z tego ma tylko i wyłącznie Chrystus.
Niektórzy chrześcijanie lgną bardziej do uczynków zakonu, bo polegają one na tym, że człowiek sam, bez parasola łaski Bożej, stawia czoła wymaganiom zakonu. I może nikt nie powie tego głośno, ale w niektórych narasta pycha: Co? Ja nie potrafię rzucić palenia?! Jeżeli tylko postanowię, to dopnę tego! Próbują robić rozmaite inne rzeczy właśnie w tej konwencji uczynków zakonu. Liczą bowiem na to, że jeśli stawią czoła rzuconemu im przez zakon wyzwaniu, to będą mieć poczucie własnej wartości i poprawią sobie samopoczucie. W ten sposób odzywa się ich stara natura, która próbuje sama coś osiągnąć. Przykładem takiej tendencji we wczesnych chrześcijaństwie była postawa chrześcijan z Galacji. Wystarczy dokładnie poczytać List do Galacjan.
Ludzie pod parasolem łaski Bożej nie chcą już grzeszyć. Chcą czynić najlepsze rzeczy, podobać się Bogu, a cała chwała z tego należy się Panu Jezusowi, bo to On wyjednał nam łaskę. Trzeba nam zrozumieć, że gdy człowiek próbuje działać sam, gdy nie dba o to, by być ukrytym w Chrystusie przez wiarę, niezależnie od tego, że miał dobre postanowienia, zawsze będzie przegrywał, a zło będzie się go trzymało. I może to tak trwać całe lata, a nawet dziesięciolecia. To straszne, ale tak może być. Człowiek przestaje być zdany sam na siebie dopiero wtedy, gdy uwierzy w Jezusa Chrystusa. Przez wiarę zostaje umieszczony w Chrystusie. W 3. rozdziale Listu do Galacjan napisane jest: „Bo wszyscy, którzy zostaliście w Chrystusie ochrzczenie, przyoblekliście się w Chrystusa” [w. 27]. Wierzący człowiek zostaje niejako okryty, otulony Chrystusem. Już nie jest sam. Już jest w Chrystusie. A kiedy jest w Chrystusie, wtedy już nie służy grzechowi, bo Chrystus nie służy grzechowi. Ten, kto jest w Chrystusie, nie służy grzechowi. Służy Bogu.
Apostoł Paweł napisał w 24. wersecie: „Nędzny ja człowiek! Któż mnie wybawi z tego ciała śmierci?” Czy jest jakaś szansa, jakaś możliwość, żeby uciec od tego stanu, że chcę robić dobrze, a robię źle? Jest! Czytamy o tym w 25. wersecie: „Bogu niech będą dzięki przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! (...)”. To jest odpowiedź na to pytanie. To jest sposób na uwolnienie z tego ciała podlegającego władzy śmierci. Jest to możliwość stworzona dla każdego, aby nie podlegał grzechowi, ale mógł być wolny w Jezusie Chrystusie.
Podsumowanie tej myśli to końcówka 25. wersetu: „(...) Tak więc ja sam służę umysłem zakonowi Bożemu, ciałem zaś zakonowi grzechu”. Jest to bardzo ważna konkluzja. Gdy jestem sam, to umysłem służę zakonowi Bożemu. Podoba mi się zakon Pański, zachwycam się nim. Wszystko ma sens i zgadza się w moim umyśle. Ciałem zaś, czyli na co dzień, praktycznie, służę zakonowi grzechu. Tak jest, gdy jestem i działam sam. A co, gdy jestem w Chrystusie?
Czytajmy początek 8. rozdziału: „Przeto teraz nie ma żadnego potępienia dla tych, którzy są w Chrystusie Jezusie. Bo zakon Ducha, który daje życie w Chrystusie Jezusie, uwolnił cię od zakonu grzechu i śmierci” [w. 1-2].
Zakon Ducha to nowe prawo ustanowione przez Boga. Nawiązując do wcześniej wspomnianego prawa grawitacji, możemy powiedzieć tak: Bóg stworzył prawo aerodynamiki, aby człowiek – normalnie podlegający prawu grawitacji – mógł wsiąść do rakiety i polecieć tam, gdzie to prawo ciążenia na niego już nie ma wpływu. Zakon Ducha, dający życie w Jezusie Chrystusie, uwolnił nas od zakonu grzechu i śmierci. To jest Boże przeznaczenie dla wszystkich wierzących. To jest prawdziwy cud następujący w życiu tych, którzy naprawdę uwierzą w Chrystusa, umrą dla grzechu i zmartwychwstaną do nowego życia w Chrystusie. To jest nasze przeznaczenie!
Cokolwiek byśmy nie powiedzieli na temat tego, jak to jest z zakonem i łaską, śmiercią wraz z Chrystusem i nowym życiem wraz z Chrystusem, wszystko sprowadza się do jednego. Do naszej osobistej wiary w Jezusa Chrystusa. Wiary praktycznej. Nie takiej, która polega na wygłaszaniu i powtarzaniu pustych frazesów. Jeśli mówisz, że umarłeś z Chrystusem, to musi być to widoczne. To może nie być widoczne natychmiast, ponieważ są to sprawy i procesy duchowe. Jednakże śmierć dla grzechu jest śmiercią dla grzechu i nie ma co kombinować, udawać, że chodzi tu o coś innego. Jak umarłem, to umarłem. Jak żyję z Chrystusem, to żyję z Chrystusem. I to jest widoczne. Ludzie żyjący z Bogiem są inni. Miłują się wzajemnie, nie skaczą sobie do oczu, uśmiechają się, pomagają sobie, są uczciwi, punktualni, serdeczni, pracowici. Dlaczego są tacy inni? Bo umarli dla grzechu i żyją z Chrystusem. Wszystko jest jasne. Zamęt w naszej głowie tworzy się wtedy, gdy ludzie, którzy nie umarli, mówią, że umarli, a ci, którzy żyją, mówią, że nie żyją. I powstaje dezorientacja. Ktoś twierdzi, że jest chrześcijaninem, a zaraz potem robi rzeczy, których nawet poganin by nie zrobił. Robi się poważne zamieszanie.
Prawdziwa śmierć dla grzechu objawia się tym, że gdy przychodzą na nas pokusy, my nie reagujemy, nic się w nas do nich nie odzywa. Jeśli jednak coś się odzywa, to dla chrześcijanina, który nie zaniedbuje swojego zbawienia i nie jest duchowym ignorantem, staje się to sygnałem, że musi umartwić w sobie to, co w jego członkach jest ziemskiego. Znaczy to bowiem, że w danej sferze jego życia grzech nadal próbuje podnieść głowę i zapanować. Trzeba więc koniecznie wziąć krzyż i tę cielesność ukrzyżować.
Tajemnica zwycięstwa nad grzechem, wolności od grzechu, tkwi w tym, ażeby być Chrystusie. Nie stawiać mu czoła samemu. Nie wyrywać się do działania na własną rękę, ale dbać o społeczność z Chrystusem. A Bóg przychodzi nam tutaj w sukurs, posyłając Ducha Świętego, żeby nas prowadził. O tym właśnie jest 8. rozdział Listu do Rzymian, którym zajmiemy się następnym razem. (cdn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz