23 września, 2022

Abyśmy nowe życie prowadzili - wykład 20. [Rz 14,8-23]

[zapis słowa mówionego]

Na uniwersytecie w Cambridge jest podobno takie sławne powiedzenie „Czyń to, co wpadło ci pod rękę, pamiętając, że ktoś myśli o tym inaczej”. Problem bierze się stąd, że gdy człowiek coś robi i kiedy coś myśli, to podświadomie oczekuje, aby wszyscy tak samo jak on robili i myśleli. Takie nastawienie prowadzi do konfliktu. Jeśli jednak coś myślimy, a jednocześnie pamiętamy, że ktoś może myśleć o tym samym w inny sposób, to wszystko jest w porządku.

Niemniej jednak różnice zdań i poglądów między ludźmi, odmienność zachowania w tych samych okolicznościach, to może prowadzić do napięcia pomiędzy ludźmi. Człowiek może stwierdzić, że skoro inni nie chcą robić i myśleć tak jak on, to jedynym wyjściem jest odizolowanie się, odsunięcie się na bok, żeby się z nikim nie spierać, nie napinać się wewnętrznie i nie walczyć. Jednak choćby nawet ktoś bardzo chciał, to w pełni odizolować się nie może.

Po pierwsze człowiek nie może się odizolować od swojej przeszłości. Nie może jej wykreślić, ponieważ niektóre kwestie naszej przeszłości mamy niejako we krwi. Na przykład, nasze osobiste zachowania, odruchy zapisane w genach, dziedzictwo kulturowe, tradycje narodowe, normy społeczne. To wszystko jest w nas gdzieś głęboko schowane. To wszystko nas ukształtowało i dlatego nie możemy się od tego odciąć. Ten niewidzialny obłok świadków naszej przeszłości towarzyszy nam i żyje w nas ciągle, a my nie mamy nawet potrzeby od niego uciekać. Człowiek nie może oderwać się od pnia, z którego wyrasta, bo inaczej przestałby żyć.

Po drugie człowiek nie może się odizolować od swojej teraźniejszości, ponieważ wszystko, cokolwiek czynimy, ma jakiś wpływ na innych ludzi. Wszystko jest ze sobą powiązane, niemal zazębione. Nasze obecne zachowanie innych uszczęśliwia albo zasmuca. Może to mieć różną dynamikę i siłę oddziaływania, ale tych wzajemnych połączeń nie można uniknąć.

Wbrew pozorom każdy człowiek przez swój codzienny kontakt z otoczeniem ma wpływ, ma wielką moc czynienia innych dobrymi lub złymi. Możemy wpływać budująco albo gorsząco. Na przykład, postanawiasz oddzielić się od zboru, bo coś ci się w nim nie podoba, coś ci w nim nie pasuje. Zastanów się nad tym. Takie odejście nie pozostanie bez wpływu na całe środowisko zborowe. Ktoś się tym zaniepokoi, ktoś się może zmartwi, może ktoś się ucieszy, a ktoś inny może się nawet zgorszy. 

Tak samo postanowienie o dalszej przynależności do zboru będzie miało wpływ na innych. Każda nasza decyzja znajduje jakiś oddźwięk, bo człowiek jest częścią wiązki życia, jest spleciony z innymi ludźmi. Od tego nie da się oddzielić. Słowo Boże mówi: „Nikt z nas dla siebie nie żyje i nikt dla siebie nie umiera” [Rz 14,7].

Po trzecie człowiek nie może się oddzielić od swojej przyszłości. Nie może powiedzieć, że przyszłość go nie obchodzi, bo on nie będzie żył w przyszłości i się do niej w ogóle nie wybiera. Przyszłość istnieje i nie da się od niej oddzielić tylko dlatego, że się tak samemu zadecydowało.

Człowiek jest ogniwem w łańcuchu życia i łączy to, co jest teraz, z tym, co będzie się działo później, gdy odejdziemy. To my mamy wpływ na to, jacy będą ludzie, którzy przyjdą po nas. To, jacy jesteśmy w zborze dzisiaj, będzie miało wpływ na to, jacy będą ludzie w zborze za czterdzieści czy pięćdziesiąt lat, gdy nas już na tej ziemi nie będzie. My kształtujemy niejako charakter życia własnego zboru i własnych rodzin. Przyszłość naszych dzieci jest w dużym stopniu zależna od tego, jacy my sami dzisiaj jesteśmy. 

Nasz grzech także ma wpływ na to, jaki będzie los przyszłego pokolenia. Gdyby grzech był sprawą tylko jednego człowieka i gdyby obciążał i wyniszczał tylko jednego człowieka, to nie byłby wcale taki straszny. Okropność grzechu polega na tym, że wyniszcza kolejnych i kolejnych ludzi. Jeśli rodzice żyją w grzechu, to ich dzieci tym grzechem nasiąkają i nabywają tych samych nawyków. Wszystko jest ze sobą powiązane i splecione. Tak więc nie można się oddzielić ani od przeszłości, ani od teraźniejszości, ani od przyszłości.

Jeszcze trudniej jest oddzielić się od Boga. Gdyby komuś kiedyś przyszło do głowy, że będzie sobie żył odseparowany zupełnie od Boga i Jego spraw, to niech wie, że nawet gdyby uciekł na Marsa, tam też się nie oddzieli od Boga. Spójrzmy, co mówi o tym Słowo Boże w Psalmie 139, wersety 7-12: „Dokąd ujdę przed duchem twoim? I dokąd przed obliczem twoim ucieknę? Jeśli wstąpię do nieba, Ty tam jesteś, a jeśli przygotuję sobie posłanie w krainie umarłych. Gdybym wziął skrzydła rannej zorzy i chciał spocząć na krańcu morza, nawet tam prowadziłaby mnie ręka twoja, dosięgłaby mnie prawica twoja. A gdybym rzekł: Niech ciemność mnie ukryje i nocą się stanie światło wokoło mnie, to i ciemność nic nie ukryje przed tobą, a noc jest jasna jak dzień, ciemność jest dla ciebie jak światło”.

Człowiek nie ma szans na to, żeby oddzielić się od Boga i uciec przed Jego obliczem. Nawet śmierć nie może nas odłączyć od Boga. „Bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy; jeśli umieramy, dla Pana umieramy; przeto czy żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy. Na to bowiem Chrystus umarł i ożył, aby i nad umarłymi, i nad żywymi panować” [Rz 14,8-9]. Z naszego punktu widzenia, ci którzy odeszli z tego świata, to zmarli, którzy mają już wszystko z głowy. Jednak okazuje się, że Chrystus i nad tymi zmarłymi panuje.

Chrystus każdego dnia patrzy na moje życie tutaj i widzi mnie jak na dłoni. A gdybym nawet chciał dać nogę na tamtą stronę, to tam On sam witać mnie będzie w bramie. Chrystus jest i tutaj, i tam. Jest wszędzie. Jest Panem życia i śmierci! Nikt nie żyje dla siebie i dla siebie nie umiera. To jest ważna myśl. Ona popycha nas ku życiu, ku społeczności, ku sobie i ku Bogu. Ona uniemożliwia nam wszelkie próby odizolowania się, ukrycia się lub ucieczki we własny świat. Nie pytajmy się więc, czy nie lepiej byłoby się odizolować. Pytajmy się raczej, jak to nasze życie, pozostające w nierozerwalnym związku z przeszłością, teraźniejszością i przyszłością, z Bogiem, z innymi ludźmi, jak to życie uczynić pożytecznym i miłym w oczach Bożych? Zwłaszcza wtedy, kiedy są konflikty i napięcia między ludźmi, gdy uwidaczniają się różnice. Nie zastanawiajmy się dłużej nad tym, czy i jak uciec, lecz nad tym jak zostać!

Przejdźmy dalej, by zobaczyć co jest napisane w wersetach 10-12: „Ty zaś czemu osądzasz swego brata? Albo i ty, czemu pogardzasz swoim bratem? Wszak wszyscy staniemy przed sądem Bożym. Bo napisano: Jakom żyw, mówi Pan, ugnie się przede mną wszelkie kolano i wszelki język wyznawać będzie Boga. Tak więc każdy z nas za samego siebie zda sprawę Bogu”.

Ponieważ Chrystus Pan panuje nad żywymi i umarłymi, ponieważ nie możemy się oddzielić od środowiska, w którym żyjemy, Słowo Boże poddaje nam tu bardzo ważną myśl. Abyśmy nie zajmowali się osądzaniem swojego brata, ani też abyśmy nikim nie  pogardzali. Jeśli bowiem tak robimy, to zapominamy o podstawowej kwestii, że faktycznie nikt z nas nie ma prawa sądzić drugiego człowieka. Dlaczego? Ponieważ sami, wszyscy bez wyjątku, jesteśmy podsądnymi i podlegamy sądowi. Wszyscy idziemy do sali sądowej, aby stanąć przed trybunałem Bożym.

Gdy angażujemy się w sądzenie jedni drugich, to dla Boga musi to być zabawny, jeśli nie żałosny widok. Z punktu widzenia naszego rzeczywistego położenia, opiniowanie i osądzanie siebie nawzajem to dziecinada. Nie jesteśmy sędziami, a sądzonymi. Gdy zadzwoni dzwonek i zostaniesz wezwany na salę sądową, jakie będzie to miało znaczenie, co ty myślałeś o tym, czy o tamtym bracie? Słowo Boże w tym fragmencie zadaje pytanie: Czemu osądzasz swego brata lub czemu nim pogardzasz? Gdyby chodziło tu tylko o niewinne opinie, a nie o pogardę! O, gdybyśmy potrafili rozdzielić te dwie rzeczy, tzn. osądzić kogoś bez wzgardzenia nim i jego postępowaniem! Niestety, te dwie rzeczy, osąd i pogarda, niemal zawsze idą w parze. Bóg na to nie pozwala i wszystko, co kiedykolwiek powiedziałeś lub pomyślałeś o swoim bracie, On ma odnotowane. Gdy wejdziesz na salę, twoje słowa będą od razu na wokandzie. Wszyscy staniemy przed sądem Bożym. Bóg powiedział, że "my wszyscy musimy stanąć przed sądem Chrystusowym" [2Ko 5,9], a "każdy z nas za samego siebie zda sprawę Bogu".

Nad tym powinniśmy rozmyślać i tym właśnie zawracać sobie głowę. W jaki sposób zdam sprawę za samego siebie przed obliczem Bożym? Całe szczęście, mamy tę fantastyczną prawdę Słowa Bożego, że gdy staniemy przed sądem Bożym, by zdawać sprawę za samego siebie, to nie będziemy sami! Obok nas będzie nasz Orędownik, Jezus Chrystus! On będzie się wstawiał za nami, On powie: Ojcze, tego to Ja biorę na siebie. Wszystkich wierzących w Niego, On okrywa swoim płaszczem sprawiedliwości.

Każdy musi stanąć przed obliczem Bożym, przed sądową stolicą Chrystusową, ale usprawiedliwieni przez krew Baranka nie muszą się bać! To jest piękne! Jeśli tylko będziemy o tym pamiętać, to przestaniemy zabawiać się w sędziów. Przestaniemy oceniać, poniżać i gardzić drugim człowiekiem.

Czytajmy dalej: „Przeto nie osądzajmy już jedni drugich, ale raczej baczcie, aby nie dawać bratu powodu do upadku lub zgorszenia. Wiem i jestem przekonany w Panu Jezusie, że nie ma niczego, co by samo w sobie było nieczyste; nieczyste jest jedynie dla tego, kto je za nieczyste uważa. Jeżeli zaś z powodu pokarmu trapi się twój brat, to już nie postępujesz zgodnie z miłością; nie zatracaj przez swój pokarm tego, za którego Chrystus umarł. Niechże tedy to, co jest dobrem waszym, nie będzie powodem do bluźnierstwa" [w. 13-16].

Apostoł Paweł w związku z tym, iż każdy zda sprawę za samego siebie przed obliczem Bożym, zachęcał wierzących, aby nie tylko nie zajmowali się osądzaniem i potępianiem innych ludzi, ale aby do tego stopnia się przejęli tą sprawą i tak zaczęli sami postępować, ażeby bliźni mógł dzięki ich właściwemu postępowaniu skorzystać. Aby nie tylko nie byli jego sędziami, ale aby stali się jego pomocnikami i sojusznikami.

Paweł znów podjął tu kwestię słabego w wierze. Może tak być, że jakaś sprawa sama w sobie jest neutralna. Nawet nauka apostolska mówi, że żadna rzecz sama w sobie nie jest nieczysta. Jest nieczysta dla tego, który ją za nieczystą uważa. Ta sama rzecz może więc być dla jednego czysta i pozytywna, a dla drugiego może być brudna i gorsząca. Słowo Boże wzywa nas do tego, żebyśmy w naszym postępowaniu dbali nie tylko o własne sumienie, ale byśmy też brali pod uwagę sumienie drugiego człowieka, naszego bliźniego. Byśmy przypadkiem z powodu swojej wolności i własnej oceny stanu rzeczy, drugiego człowieka nie rozbijali duchowo.

Najprostszym przykładem jest tzw. lampka wina czy kufel piwa. Same w sobie nie są one nieczyste i złe. Lecz dla nowo nawróconego człowieka, który miał wcześniej problem z nadużywaniem alkoholu, sprawa się komplikuje. Gdy jako nowe stworzenie patrzy na starszego stażem chrześcijanina, którego miał za przykład i widzi go pijącego, to w jego duszy pojawia się rozterka. Dla niego piwo jednoznacznie kojarzy się z grzechem. Z lekceważeniem rodziców i nauczycieli w młodości, a później, z zaniedbywaniem różnych obowiązków zawodowych i rodzinnych.

Słowo Boże mówi do dojrzałych chrześcijan, gdy sięgają po coś, co sami uważają nawet za absolutnie neutralne, żeby pomyśleli, czy przypadkiem ich wolność nie zacznie hamować rozwoju innych chrześcijan. Czy nie wprowadzi do ich serc niepotrzebnej rozterki i zaniepokojenia.

Chrześcijanin powinien zadbać o sumienie drugiego człowieka. Należy przyjąć taką zasadę, że będziemy patrzeć na wszystko i oceniać wszystko nie tylko od strony skutków, jakie będzie to mieć na nasze osobiste życie. Decydując się na określone zachowanie, trzeba nam pomyśleć także o tym, jaki to będzie miało wpływ na innych ludzi. W ten sposób będziemy bezpieczni i naprawdę wolni, by z odwagą stanąć przed obliczem Bożym.

Jeśli jednak bylibyśmy egocentrykami i nie obchodziłby nas duchowy wzrost innych ludzi, to by znaczyło, że nie ma w nas miłości Chrystusowej. Chrystus nie przyszedł, żeby Jemu służono, ale żeby służyć i oddać życie za wszystkich. Jeżeli dla pożytku brata i siostry nie potrafimy oddać z naszego życia czegoś, co uważamy za dobre, to nie żyje w nas Chrystus. Wciąż pierwsze skrzypce gra nasze ego. To ono broni się, jakby przed zniewoleniem i przed myślą, że już nigdy nie będzie mogło robić pewnych rzeczy, które w naszym mniemaniu są przecież dobre, a przede wszystkim, przyjemne dla nas. W istocie zazwyczaj chodzi w tym o przezwyciężenie w sobie jakiegoś zamiłowania, chodzi o opanowanie własnych zmysłów.

Stanowisko Pisma Świętego w tej kwestii jest następujące: Nawet jeśli chrześcijanin miałby do końca życia nigdy już nie wypić butelki piwa, mimo tego, że bardzo je lubi, choćby miał nigdy już gdzieś tam nie pójść, czy pojechać, to z uwagi na dobro bliźniego, z uwagi na to, by gdzieś nie spowodować zgorszenia, chętnie się od tego powstrzyma. Czyż z miłości do bliźniego nie warto tego zrobić? Sami osądźcie.

Prawdziwego chrześcijanina stać na to, by jego życie było na tyle nieograniczone, aby móc się ograniczyć w niektórych sprawach. To jest wielka sztuka. Pamiętajmy, że gdy broniąc swej osobistej wolności mówimy: Nie dam ograniczyć, – to tak naprawdę bardzo często jesteśmy ograniczeni naszym własnym „chce mi się”. Pełna wolność – to także panowanie nad własnymi zmysłami.

Apostoł dalej wskazał na istotę Królestwa Bożego, co pozwala dość łatwo sprawdzić, czy jest ono w nas? „Albowiem Królestwo Boże, to nie pokarm i napój, lecz sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym. Bo kto w tym służy Chrystusowi, miły jest Bogu i przyjemny ludziom. Dążmy więc do tego, co służy ku pokojowi i ku wzajemnemu zbudowaniu. Dla pokarmu nie nisz dzieła Bożego. Wszystko wprawdzie jest czyste, ale staje się złem dla człowieka, który przez jedzenie daje zgorszenie” [w. 17-20].

Gdyby w chrześcijaństwie chodziło o napój i pokarm, to może i byłoby się o co spierać i o co walczyć. Jednak Królestwo Boże to nie napój i pokarm. Te rzeczy są sprawami drugoplanowymi. Królestwo Boże to „sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym”. Sprawiedliwość w Duchu Świętym to nie jest ciągłe pilnowanie tego, co mnie się należy. To nie ustawiczna walka o swoje i dochodzenie swoich praw. To jest sprawiedliwość od Boga, która myśli o prawach innych ludzi, która szuka dobra bliźniego i tego, co jest miłe w oczach Chrystusa Jezusa.

Drugi chrześcijanin ma prawo do tego, żebym go zbudował. Sprawiedliwość Chrystusowa jest taka, że przyszedł On i oddał samego Siebie, żebyśmy my byli usprawiedliwieni. Królestwo Boże, to także pokój w Duchu Świętym. Hebrajskie shalom oznacza troskę, działanie na czyjąś korzyść i oddawanie swojemu bliźniemu tego, co najlepsze. Nie o święty spokój tu chodzi, ale o pokój oparty na trosce i staraniu o drugiego, a nie o siebie samego.

Często jest tak, że to co najlepsze dla naszego bliźniego, jednocześnie nie jest najlepsze dla nas. Szukanie dobra innych ludzi czasem dużo nas będzie kosztować. Jeśli jednak należymy do Królestwa Bożego, to stać nas na to, ażeby dbać o dobro innych.

Trzeci aspekt Królestwa Bożego, to radość w Duchu Świętym. To nie radość z własnego powodzenia, sukcesu i szczęścia. Prawdziwa radość w Duchu Świętym ma zawsze związek z dobrem i powodzeniem innych. Jest to dzielenie z innymi ich szczęścia, bo właśnie taką radością obdarza Duch Święty. To jest radość, która się ożywia, gdy w życiu bliźniego dzieje się coś dobrego. Wszelka inna radość jest radością egoistyczną. Radość w Duchu Świętym sprawia, że chrześcijanin cieszy się, gdy jego brat czy siostra coś zrozumie, coś zobaczy, dojrzeje duchowo lub zwyczajnie im się powiedzie. 

Taką radością raduje się całe niebo, gdy jeden grzesznik się nawróci. A jaki interes ma niebo w tym, że się grzesznik nawraca? Żaden. Ale raduje się właśnie dlatego, że to jest radość Boża i Jego miłość, bo po cóż Bogu grzesznik w niebie? Miłość Boża objawia się w tym, że chociaż grzesznik nie jest Mu w niebie potrzebny, On jednak bardzo pragnie go w niebie mieć. Zupełnie bezinteresownie! 

Jako chrześcijanie mamy wolność i powinniśmy się z nią obchodzić mądrze. Należy sprawdzać czy rzeczywiście funkcjonujemy w obrębie Królestwa Bożego? Czy nasze zachowania mają w sobie jakość Królestwa Bożego, czyli sprawiedliwość, pokój i radość w Duchu Świętym? Te cechy charakteryzują chrześcijan prawdziwie żyjących w wolności Chrystusowej.

Apostoł Paweł zaapelował w wersetach 18-19: „Kto w tym służy Chrystusowi, miły jest Bogu i przyjemny ludziom. Dążmy więc do tego, co służy ku pokojowi i ku wzajemnemu zbudowaniu”.

To jest właściwy kierunek. Gdybyśmy każdego dnia to właśnie mieli na uwadze, gdybyśmy za każdym razem, gdy podejmujemy jakąś decyzję czy działanie, zadawali sobie pytanie, czy idziemy we właściwym kierunku, jakże często uniknęlibyśmy niepotrzebnych ślepych uliczek, z których trzeba później zawracać.

Mówiąc bardziej obrazowo, gdybyśmy zrobili sobie stosowną mapkę i w miarę jak posuwamy się do przodu, sprawdzali na tej mapce, czy przypadkiem nie skręciliśmy gdzieś po drodze, czy numer drogi się cały czas zgadza, nie musielibyśmy kluczyć i zawracać. Często jest tak, że się gdzieś zagapimy, coś pochopnie wypowiemy, zaczniemy działać zanim pomyślimy, a potem z tego nie wychodzi ani pokój, ani wzajemne zbudowanie, tylko niepokój i rozdarcie, a być może i zgorszenie.

Słowo Boże zachęca nas więc, abyśmy uważali, gdyż w tej chrześcijańskiej wolności jest pewna doza niebezpieczeństwa. Człowiek może się nagle poczuć tak pewnie, że nie musi już patrzeć na mapkę i sprawdzać. Wydaje mu się, że nie musi zwracać uwagi na drogowskazy, bo przecież jeździ tą trasą już parę dobrych lat i ją zna. Taki człowiek może się niespodziewanie znaleźć w ślepym zaułku i nie będzie wiedział, jak bez strat się z niego wydostać.

Paweł idzie krok dalej i mówi: „Dla pokarmu nie niszcz dzieła Bożego. Wszystko wprawdzie jest czyste, ale staje się złem dla człowieka, który przez jedzenie daje zgorszenie” [w. 20]. Taka zwykła sprawa, jak jedzenie, a może zniszczyć dzieło Boże przez to, że w swojej wolności robimy, to co chcemy, że się koncentrujemy tylko na tym, co my uważamy za dobre. Pokarm to błahostka, ale niszczenie dzieła Bożego to już jest wielkie wykroczenie, gdyż Słowo Boże powiada: „Kto niszczy świątynię Bożą, tego zniszczy Bóg”. Wszyscy jesteśmy świątynią Bożą. Pomyślmy: Taka drobna sprawa jak jedzenie, a ma tak poważne konsekwencje. „Dobrze jest nie jeść mięsa i nie pić wina ani nic takiego, co by twego brata przyprawiło o upadek” [w. 21].

Dobrze jest przyjąć sobie taką zasadę, że jeśli cokolwiek miałoby mojego brata przyprawić o upadek, to nie zrobię tego. Naprawdę można żyć bez telewizji, bez kina, bez muzyki i bez innych rzeczy, problematycznych dla niektórych chrześcijan. Nie ma rzeczy samej w sobie nieczystej, ale jeśli wiem, że jakiś wierzący mógłby popaść w wewnętrzny niepokój z powodu danej rzeczy, powinniśmy zwrócić na to uwagę. Paweł wypowiedział następnie bardzo ważną myśl: „Przekonanie jakie masz, zachowaj dla siebie przed Bogiem” [w. 22].

Jeżeli moje przekonanie razi mojego brata lub siostrę, to mam obowiązek zachować je dla siebie przed Bogiem. Nawet nie wolno mi się ścierać z tym bratem czy siostrą i próbować mu wbijać to moje przekonanie do głowy. „Szczęśliwy ten, kto nie osądza samego siebie za to, co uważa za dobre” [w. 22]. Oto kolejna rewelacyjna myśl! Szczęśliwy ten, kto potrafi nie wchodzić na takie ścieżki i nie czynić niczego, co potem nie tylko miałoby hamujący wpływ na innych chrześcijan, ale także jemu samemu przyniosłoby do serca rozterkę i wyrzuty sumienia. „Lecz ten, kto ma wątpliwości, gdy je, jest potępiony, bo nie postępuje zgodnie z przekonaniem; wszystko zaś, co nie wypływa z przekonania, jest grzechem” [w. 23]. W oryginale werset ten brzmi: „wszystko, co nie jest z wiary, jest grzechem”.

To jest bardzo proste kryterium. Jeśli robimy coś, co nie wypływa z wiary w Chrystusa, jest to grzechem. Tego nie pojmie człowiek nieodrodzony. To może pojąć tylko chrześcijanin żyjący tak, jak Chrystus. Oby Pan nam w tym pomógł, żebyśmy zawsze mogli działać zgodnie z przekonaniem. Żeby to wiara określała nasz stosunek do Boga i bliźniego. Żeby nasz każdy krok wynikał z wiary. To jest właśnie wolność, która nigdy nie podepcze słabego, która nad każdym chętnie się pochyli. To jest wolność, która nie jeździ czołgiem, tylko stąpa delikatnie i żadnego kwiatka nie podepcze. (cdn.)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz