04 września, 2013

Zabieraj ze sobą dzieci!

4 września bieżącego roku w zborach Kościoła Zielonoświątkowego to dzień modlitwy o dzieci i młodzież. Gdy zgromadzeni wieczorem w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE wołaliśmy do Boga o nowe pokolenie chrześcijan przyszło mi do głowy, że jeżeli dalej będzie tak, jak jest, to przyszłe pokolenie naszych współwyznawców nie zorganizuje już modlitwy o swoje dzieci w środę wieczorem. Dlaczego? Ponieważ nie będzie już śródtygodniowych nabożeństw.

Nie wiem, jak to jest w innych zborach, ale u nas wierzący rodzice, z małymi wyjątkami, w ogóle nie przyprowadzają swoich dzieci na nabożeństwo wieczorne w środku tygodnia. W niedzielę, owszem tak, ponieważ są zajęcia szkółki niedzielnej, natomiast w ciągu tygodnia już nie. Nawet sami bardzo rzadko się pojawiają. Jakie w związku z tym mamy prognozy na przyszłość?

Zgromadzeni dziś wieczorem członkowie zboru modlili się razem z innymi zborami, ponieważ zgodnie ze swoim zwyczajem byli obecni na nabożeństwie, a nasz zbór wciąż takie wieczorne społeczności organizuje. Kto jednak będzie zgromadzał się w środę wieczorem za dwadzieścia, trzydzieści lat, jeżeli tego zwyczaju nie nabierze nowe pokolenie? Nas już na tym świecie nie będzie.

Módlmy się więc o dzieci i młodzież, i baczmy jedni na drugich w celu pobudzania się do miłości i dobrych uczynków, nie opuszczając  wspólnych zebrań naszych, jak to jest u niektórych w zwyczaju, lecz dodając sobie otuchy, a to tym bardziej, im lepiej widzicie, że się ten dzień przybliża [Hbr 10,24-25].

9 komentarzy:

  1. Za 20, 30 lat na środowych spotkaniach wieczorem będą przychodziły obecne dzieci, pewnie też bez swoich pociech. Rodzina to fundament wszystkich innego rodzaju wspólnot. Myślę, że problem z frekwencją za 20,30 lat będzie wynikał raczej z strasznie niskiej dzietności jaką mamy dzisiaj. Ma Pastor może jakieś dane jak jest ostatni z dzietnością wśród chrześcijan?

    OdpowiedzUsuń
  2. Bracie Marianie! Jako chrześcijanin, który stara się nie być "ławnikiem" a angażować w służbę i życie zboru, powiem jedno - próba organizacji nabożeństw w dniach innych niż weekendowe jest chyba tylko próbą utrzymania dobrych tradycji. W prywatnych rozważaniach staram się nie raz zrozumień fenomen pierwszych chrześcijan, którzy spotykali się codziennie. Podobnie było w latach 60tych na Śląsku, gdy nawrócił się mój Dziadek: nabożeństwa 4 razy w tygodniu, dziadek szedł prosto z pracy do Zboru. Z pewnością zyskiwał na tym rozwój duchowy. Ale oprócz wartości duchowych jest jeszcze rodzina, praca (często na zmiany), dokształcanie, jakieś języki. Prowadząc wolny zawód nie jestem przepracowany, ale dom pachnie mi domem. Nie po to w nim siedzę, żeby oglądać TV (rzadko) czy grać na kompie (wcale, bo nienawidzę). Dla niektórych nawet być w Zborze co niedzielę jest niemożliwe (choćby studia zaoczne czy praca w systemie czterobrygadowym. Jest u nas w Zborze pewien Brat (bardzo go lubię), który w kazaniach i rozmowach prywatnych często apeluje o przychodzenie do Zboru w środy. Co ciekawe, że jest tenże brat rencistą po wypadku w kopalni już od wielu lat. Nie zazdroszczę mu przyzwoitej renty sparowanej z określoną niepełnosprawnością. Kiedyś myślę zapytać go, do kogo kieruje swoje apele: do tych, którzy w środę pracują (lub akurat z pracy wracają i stoją w korku), powtarzają niemieckie słówka, piszą referat na zajęcia, do młodych rodziców, którzy cieszą się, że ząbkujące dziecko uspokoiło się nieco, czy starszych nieco małżonków, którzy po trudnym dniu usiedli przy kawie i patrzą sobie w oczy.
    Ludzie w I wieku po Chrystusie żyli takim życiem, jakie wyznaczały ich czasy, w takich warunkach gromadzili się często, choćby dla tego, że brak określonej infrastruktury, chocby nateriałów do czytania i słuchania, analfabetyzm jedynie takie spędzanie czasu determinował. Dziś chrześcijanie w pełni wykorzystują zdobycze techniki dla własnego rozwoju i Bożej chwały. Nabożeństwem może być przeczytanie ciekawego wpisu na blogu (a na Brata blogu szczególnie), wysłuchanie kazania dostępnego w necie czy - chyba najbardziej - osobista praca z Bożym Słowem, w wersji elektronicznej również. Uprzedzając wszelkie ewentualne wrażenia typu "ale to nie zastąpi kontaktu osobistego..." odpowiadam: też tak uważam. Dlatego staram się w niedziele być w Zborze i w miarę możliwości spotykać się z innymi. Korzystam też - i myślę że niektórzy chrześcijanie również - z telefonu oraz systemów społecznościowych. SMS czy wpis na FB też mogą być błogosławieństwem - przekonałem się sam nie raz. Pozdrawiam nimrod/małpa/interia.pl, www.facebook.com/nimrod72. Chętnie podyskutuję.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zgadzam się z Tobą całkowicie. Dlatego zmierzam do tego, by stworzyć zborowi warunki do całoniedzielnego, wspólnego spędzania czasu (z obiadem włącznie) aby w dzień Pański pielęgnować więzi braterskie, natomiast w ciągu tygodnia rzeczywiście większość ludzi siłą rzeczy nie może i nie będzie mogło uczestniczyć w zgromadzeniach zboru. Zawsze jednak jest i taka część chrześcijan, którzy mogą spotkać się w tygodniu. Uważam, że to ważne, aby tego nie zaniedbać. Stąd mój apel. Pozdrawiam serdecznie

      Usuń
  3. Czasy się zmieniają, to prawda, ale Bóg się nie zmienia, nic a nic. Czy wolą Bożą jest to, aby społeczności, aby jego dzieci, zgromadzały się tak często, jak to możliwe? Niewątpliwie tak. Mamy przecież wiele zaleceń w Biblii do wierzących, w listach Pawłowych i innych księgach, które są do wykonania tylko podczas zgromadzeń, przy fizycznej obecności braci i sióstr.

    Czasy się zmieniły i ludzie niestety też. Kiedyś wierzący spotykali się każdego dnia. Czy nie mieli żadnych obowiązków? Nie musieli pracować? Nie mieli dzieci, którymi trzeba się zająć?
    Dzisiaj dla wielu ledwie starcza czasu, aby przyjść w niedzielę na nabożeństwo, nawet nie zawsze mogą zostać na wspólny posiłek czy kawę...

    Czy drugie spotkanie w tygodniu to tak wiele? Matematycznie rzecz ujmując - 2 godziny w niedzielę + 2 godziny w tygodniu = 4. Tydzień ma 7 dni, czyli 168 godzin. 4 godziny ze 168 poświęconych na żywej społeczności z kościołem to dużo?

    Jestem przekonany, że każdy wierzący ma możliwość tak poukładać wszystkie obowiązki w trakcie tygodnia, żeby na wspólnym spotkaniu w tygodniu być. Bracia - nie rezygnujmy zatem z zachęcania do tych ledwie 4 godzin. Nie zadowalajmy się dwoma. Bo co powiemy za rok czy dwa? Że wystarczy spotkać się w co drugą niedzielę???

    Podsumowując: czy nauka niemieckiego, nauka pływania, wspólna kawa i odpoczynek małżonków, dodatkowe zajęcia dzieci po szkole, są jakimkolwiek usprawiedliwieniem zaniedbywania społeczności w tygodniu? Każdy musi sam sobie na to odpowiedzieć. Czy naprawdę nie jesteśmy w stanie tak zorganizować sobie czasu, aby być i w niedzielę i w tygodniu? Czy naprawdę nie ma w naszym życiu śmieci, które możemy jeszcze odrzucić z powodu naszej wiary?

    Paweł przed nawróceniem też miał mnóstwo zajęć. Oj, był bardzo zajęty... Ale gdy poznał Chrystusa, stwierdził tak:

    (7) Ale wszystko to, co mi było zyskiem, uznałem ze względu na Chrystusa za szkodę. (8) Lecz więcej jeszcze, wszystko uznaję za szkodę wobec doniosłości, jaką ma poznanie Jezusa Chrystusa, Pana mego, dla którego poniosłem wszelkie szkody i wszystko uznaję za śmiecie, żeby zyskać Chrystusa

    Szukajmy ciągle śmieci w naszym życiu i naszych rodzin, które ciągle jeszcze możemy wyrzucić. A nie są to na pewno spotkania z wierzącymi w tygodniu.

    OdpowiedzUsuń
  4. Drogi Rafale! Odpowiadając na ciekawe i ważne spostrzeżenia muszę stwierdzić, że posługujesz się trochę przewrotną matematyką. Chociaż, po zapoznaniu się z informacjami na Twojej stronie internetowej rozumiem Twoją argumentację.
    Dla mnie wizyta w Zborze w niedzielę rozpoczyna się około 9.00 rano (przygotowuję się do wyjścia do zboru) do 14.00 lub później (wracam do domu). Tak jest dobrze, ale to trochę więcej niż 2 godziny. W środę obecność w społeczności zajęłaby mniej czasu, ale z pewnością więcej, niż według Twoich wyliczeń.
    Mieszkam na dużym osiedlu w dużym mieście. W promieniu 1 km mieszka jeszcze kilka nawróconych rodzin. Jest też pusty lokal po sklepie, którego nikt przez kilka lat nie wynajął, z niewysokim czynszem. Gdyby wszystkie mieszkające w pobliżu Boże dzieci tego chciały ( i odrzuciły animozje związane z przynależnością do określonej denominacji itp.), byłby tu lokalny Zbór. Do takiego Zboru przyszedłbym chętnie, nawet codziennie, o 6.00 na poranną modlitwę... A konieczność dojazdu, przerwania określonych zajęć, utrudnienia związane np. z kłopotami wychowawczymi dezorganizują życie rodzinne na tyle, że Twoje dwie godziny się nieco wydłużają.
    Poza tym ciągle podtrzymuję myśl, że w przypadku pierwszych chrześcijan charakter ich życia wyznaczał sposób spędzania czasu. Dla nas dziś nabożeństwo to zorganizowany czas w Zborze, dla nich - wspólne przebywanie, spożywanie posiłków, rozmowy... W tym kontekście wspólne spędzanie popołudnia na lodach w pobliskiej galerii handlowej, kręglach czy zabawach sportowych, praktykowane przez młodzież (i nieco "dojrzalsze" osoby) z mojego Zboru ma moim zdaniem ten sam charakter. Twój przykład obnaża w rzeczywistości słabość chrześcijaństwa "zorganizowanego" uwidacznia siłę społeczności domowych i małych zborów lokalnych. Chyba trochę zazdroszczę Ci takiej społeczności, o jakiej piszesz na Twojej stronie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak naprawdę nasze uczestnictwo w społecznościach wiąże się z ustawieniem priorytetów w naszym życiu. A sprawy Boże powinny być zawsze na pierwszym miejscu. Jeśli chodzi o obowiązki domowe i dzieci, czyż moze być lepsze świadectwo dla dzieci, że odkładamy swoje sprawy i wybieramy sprawy Boże?
      Znam ludzi,którzy potrafią jechać na społeczność rowerem 25km, bo nie maja na bilet i takich, którzy mają samochody i pieniądze i nie pojawiają się.

      Usuń
    2. Kiedyś ludzie chodzili pieszo do zborów i nie było problemu, teraz znam ludzi, którzy zostają w domu, bo ciężko jechać z dziećmi do zboru w niedzielę - lepiej obejrzeć sobie nabożeństwo przez internet. To co jest ważniejsze? Jaki przykład dajemy dzieciom?
      Zgadzam się z wypowiedzią Wierzącej, to w jaki sposób układamy priorytety jest też świadectwem dla innych.
      Należy również zastanowić się jak spędzamy wspólny czas, bo lody, kręgle i zabawy sportowe niewiele nam dadzą, ale to już zależy od dojrzałości właśnie. Jeżeli kochamy Boże Słowo, to chcemy jak najczęściej być przy Nim razem...
      Jestem w małej społeczności w małym mieście i myślisz, że tutaj ludzie mają łatwiej, bo bliżej do zboru? Większość z nas pracuje w Warszawie i z podziwem patrzę na tych, którzy prosto po pracy walą na społeczność w tygodniu. Albo na dzieciaki, które przychodzą z nami, chociaż miały dużo zajęć w szkole a zajęć szkółki w tygodniu nie ma.
      Dawniej, kiedy mieszkaliśmy w Warszawie i byliśmy w dużym zborze, były u nas w domu grupy domowe i ludzie w tygodniu również znajdowali czas aby być razem i wzajemnie się budować. Wielu z nas rezygnowało z dodatkowej pracy, albo tak kombinowało, żeby sobie poukładać grafik aby być na społeczności, a nasze dziecko usypiało w pokoju obok przy naszych wcale nie najcichszych śpiewach i dyskusjach.
      Można było? Można...
      Więc to wszystko zależy od motywacji i wcale nie można zwalać winy na zorganizowany czas w Zborze, bo to ludzie mają wewnątrz siebie jakieś dziwne podziały na czas sacrum i profanum - a tu już wynika z jakości chrześcijanina.
      I nie mówmy, że to praca, obowiązki, czy dzieci temu przeszkadzają, bo jakoś niektórzy mogą to ogarnąć i być na społeczności w tygodniu. Tylko pytanie co, albo Kogo wybieram?
      Przepraszam za taki ton, ale rozkład chrześcijaństwa jaki widzę jest dla mnie nie do przyjęcia.
      I już z góry zakładam, że będą głosy w stylu: "ale wolność, miłość i Duch Święty..." jakoś takie tłumaczenie nie pasuje mi do Tych, którzy za wiarę cierpią prześladowania i są razem.

      Usuń
    3. Ja się tym wpisem zbudowałem. I zgadzam się co do meritum.

      Usuń
  5. Równie drogi nimrodzie :)

    Matematyka jest wspaniałą dziedziną nauki, bo w niej 2+2 to cztery. Po prostu. Jeśli potrzebujesz, wstaw do tego równania 3+3, wyjdzie ci 6 - zaznaczam, że pisałem dość ogólnie, a nie wyłącznie personalnie do ciebie. Co to jednak zmienia???

    Masz zdecydowanie rację, dzisiejsze chrześcijaństwo, zwłaszcza to w denominacyjnych zborach, często ogranicza się do takiego biernego uczestnictwa w nabożeństwie, wysłuchania kazania, przywitania się z braćmi i siostrami, niekoniecznie znając wszystkich po imieniu...
    Cieszę się, że aktualnie mam społeczność domową kilkunastoosobową, gdzie dużo łatwiej jest nawiązywać do wzorców pierwszego Kościoła, niż w zborach kilkusetosobowych.

    Także podkreślam, nie chcę tutaj nikogo personalnie krytykować, a po prostu chyba wspólnie zauważamy problemy, wraz z bratem Marianem, jakie są we frekwencji i byciu żywym Kościołem Jezusa Chrystusa. I dotyczy to wszystkich społeczności - również w tych domowych dochodzi do nie właściwej postawy poszczególnych osób.

    Zatem czy w domowych, czy denominacyjnych zborach, wskazujmy na praktykę opisaną w Biblii. I starajmy się do niej jak najczęściej nawiązywać.

    OdpowiedzUsuń