W czasie dzisiejszej obecności w Ogrodzie Grobu Pańskiego w Jerozolimie nie miałem za bardzo okazji do spokojnej zadumy. Z jednej strony miał na to wpływ spory tłok, bo z dziesięć grup wycieczkowych naraz przyszło do ogrodu. Z drugiej strony nie poszedłem tam dziś sam. Gdy jest się w grupie dziesięciorga przyjaciół to pewne sprawy - owszem - przeżywa się lepiej i pełniej, ale trudniej jest znaleźć czas na osobistą zadumę.
Dlatego dziś powróciła do mnie refleksja sprzed czterech lat, gdy w Ogrodzie Grobu Pańskiego byłem sam:
Zdarzyło się nam wypuścić niechcący końcówkę przewodu i zgubić go w plątaninie zwojów albo zdekoncentrować się na moment w rozmowie i stracić wątek wypowiedzi? Czasem przytrafia się nam też coś dużo poważniejszego. Tracimy życiową orientację. Gubimy drogę. Ogarnia nas rozczarowanie.
Spędziłem dziś dwie godziny w Ogrodzie Grobu Pańskiego w Jerozolimie. Rozmyślałem o różnych sprawach, ale najbardziej przychodziła mi na myśl Maria Magdalena. Wiele lat przede mną właśnie ona stała tu, gdzie dziś ja stałem, to znaczy w pobliżu pustego grobu Pańskiego. Wczesnym rankiem przyszła z innymi niewiastami, aby namaścić pośpiesznie pogrzebane przed sabatem ciało Jezusa. Po odkryciu, że grób jest pusty, kobiety natychmiast powiadomiły o tym uczniów Pańskich. Zrobiło się niezłe zamieszanie. Do grobu przybiegli Jan i Piotr. W końcu jednak wszyscy odeszli i tylko ona pozostała w ogrodzie. Ale Maria stała zewnątrz grobu i płakała [Jn 20,11].
Parę lat wcześniej siedem demonów na co dzień targało jej duszą. Niczego nie potrafiła zbudować, w niczym okazać wierności, na niczym dłużej się skoncentrować. Była życiowo zupełnie pogubioną osobą. Tak było do chwili spotkania z Jezusem. Syn Boży uwolnił ją od demonów i życie nabrało sensu. Zrozumiała swoją przeszłość. Wiedziała, co teraz chce w życiu robić. Tydzień po tygodniu konsekwentnie w tym trwała, przyłączając się do Jezusa i Jego uczniów. Aż przyszedł ten ostatni, tragiczny tydzień. Zdrada Judasza, brutalny proces, niesprawiedliwy wyrok, śmierć poza murem miasta, na pobliskim wzgórzu i ten grób. Ledwo jej życie zaczęło dobrze się rozwijać, a już miałoby znowu się poplątać?
Wszystko zależało od tego, co stało się z Jezusem. Przerażała ją myśl, że mogłaby Go już nigdy nie zobaczyć. Jeżeli miałoby nie być Pana, to i dla niej wszystko się urywało i traciło sens. Coś mi się zdaje, że rozumiem, jakie uczucia wypełniały jej serce i co chodziło jej po głowie. Stała zewnątrz grobu i płakała. Żaden człowiek, ba, żaden anioł nie mógł rozwiać rozterki jej duszy...
Czy pamiętamy uczucie ulgi, gdy po czasie dezorientacji i błądzenia na nowo odnaleźliśmy właściwą drogę? Albo gdy w trakcie rozmowy z ważną osobą, po rozpaczliwym „skanowaniu” pamięci przypomnieliśmy sobie, o czym to przed chwilą mówiliśmy? Znamy tę radość z odnalezienia zgubionego wątku?
W Ogrodzie Grobu Pańskiego, po paru dniach smutku i rozterki, Maria Magdalena przeżyła jedną z najpiękniejszych chwil swego życia. Mario – usłyszała za sobą. Rabbuni! – wyrwało się z jej ust. W jednej chwili zaświeciło słońce! Znowu była na właściwej drodze. Znowu wiedziała, co ma mówić i jak ma dalej żyć!
Poznanie woli Bożej, codzienne naśladowanie Pana, stałe kierownictwo Ducha Świętego – to wielki przywilej prawdziwych uczniów Jezusa. Służcie Panu z bojaźnią i weselcie się, z drżeniem złóżcie mu hołd, aby się nie rozgniewał i abyście nie zgubili drogi [Ps 2,11–12].
Utrata społeczności z Bogiem, zgubienie drogi – to prawdziwy dramat duchowy! Gdyby coś takiego się nam przytrafiło, to nie róbmy dobrej miny, brnąc dalej w niepewności. Raczej, jak Maria Magdalena, zatrzymajmy się i zapłaczmy. Pan to zobaczy i na pewno do nas przyjdzie…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz