Ostatni dzień sierpnia w naszym kraju to Dzień Solidarności i Wolności, obchodzony co roku w rocznicę porozumień sierpniowych. Ustanowiony przez Sejm RP świętem państwowym, ma upamiętniać wielki zryw Polaków do wolności i niepodległości z 1980 roku, który jednocześnie otworzył drogę do politycznych zmian w krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Za symboliczne wydarzenie Sierpnia 1980 przyjmuje się podpisanie porozumień w Gdańsku, w dniu 31 sierpnia.
Podnoszone trzydzieści dwa lata temu sprawy zdają się dziś świadczyć, że albo wówczas stali za nimi całkiem inni ludzie, albo chlubiący się pochodzeniem z obozu Solidarności członkowie obecnego rządu mocno zmienili poglądy. Na przykład postulat 14. Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego brzmiał: Obniżyć wiek emerytalny dla kobiet do 50 lat, a dla mężczyzn do lat 55 lub [zaliczyć] przepracowanie w PRL 30 lat dla kobiet i 35 lat dla mężczyzn bez względu na wiek. Czyżby dzisiaj kondycja gospodarcza Polski była gorsza niż w 1980 roku, skoro, bądź co bądź, właśnie dawni członkowie Solidarności podwyższyli wiek emerytalny do 67 roku życia?
Nie mam zamiaru wdawać się w szczegóły, ani w żaden sposób umniejszać dzisiejszemu świętowaniu Dnia Solidarności i Wolności. Jednakże fakt, że już mało kto z kręgów ówczesnej Solidarności świętuje dziś razem, że np. jedni ludzie Solidarności rekonstruują historyczną bramę stoczni, a drudzy ją niszczą, potwierdza smutną prawdę, że Polakom wciąż do prawdziwej solidarności i wolności bardzo daleko. Nośne hasło "Nie ma wolności bez Solidarności" poniekąd okazało się być pustosłowiem. Do dziś brzmią mi w uszach gorzkie słowa rozczarowania Solidarnością pewnej Gdańszczanki, której w 1981 roku doręczałem pocztę. Jak mało kto znała fakty od kuchni i była naprawdę załamana.
Na szczęście już w tamtych latach byłem chrześcijaninem. Wszystkie moje nadzieje na przyszłość ulokowałem nie w Solidarności, a w Jezusie Chrystusie. Fakt, nie wybiłem się, nie zrobiłem kariery w tym świecie. Moi rówieśnicy z Gdańska, którzy wówczas poroznosili trochę ulotek, pokrzyczeli i porzucali kamieniami, nabyli kwalifikacji, aby teraz coś znaczyć w życiu publicznym. Ja za to już czterdzieści lat cieszę się wolnością życia z Jezusem. Jeśli więc Syn was wyswobodzi, prawdziwie wolnymi będziecie [Jn 8,36]. Za nic na świecie nie chcę tego zmieniać.
Albowiem cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za duszę swoją? [Mt 16,26].
Bracie Marianie! Cenię każdy Brata wpis, również powyższy, z którego ogólnym zrozumieniem się zgadzam. Ale w odniesieniu do kwestii emerytur wykazał się Brat, niestety, brakiem wyobraźni. Kondycja gospodarcza to nie wszystko. W latach 80tych było mniej ludzi po 50tce, a młodszych znacznie więcej niż dziś (powojenny baby boom). Większość ludzi rozpoczynała pracę jako nastolatkowie. Obecnie, według moich obserwacji, mało kto rozpoczyna stałą pracę przed 25 rokiem życia, a wielu nawet około 30tki. Studia, zagraniczne pobyty, praca dorywcza i młodość spędzana na garnuszku rodziców są normą. Życie jest w większości przypadków dłuższe, a pokolenie starców nie jest zdziesiątkowane przez wojnę. Oczywiście, jak większość obywateli, chciałbym iść na emeryturę w wieku 55 lat, nawet znacznie wcześniej. Ale kto i z czego ma ją płacić?.
OdpowiedzUsuńW latach 70/80-tych ZUS jednak nie miał tak dobrze rozwiniętej administracji, czasem mieścił się w barakach a nie marmurowych pałacach. Składki ZUS były niższe itp.
OdpowiedzUsuńWielu ludzi rzeczywiście wcześniej rozpoczynało pracę a właściwie - podejmowało zatrudnienie (znane było powiedzenie my udajemy że pracujemy a oni udają że nam płacą).
30-latek rozpoczynający pracę nie zastanawia się obecnie skąd weźmie pierwszy milion, tylko główkuje skąd weźmie pieniadze na opłacenie ZUS. Ludzie stają na głowie by nie płacić skłądek, gdyż i tak niewiele z tego będą mieć. Nie ma komu opłacać składek, gdyż nikt nie lubi patrzeć jak ich pieniadze bezpowrotnie giną w takim molochu jak ZUS.