Podczas kazania w kwietniu 2010 roku |
Moje pierwsze zetknięcie się z bratem Mieczysławem miało miejsce na początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku na dworcu kolejowym w Lublinie. Mieszkałem wtedy w Piaskach, wiosce położonej mniej więcej pośrodku między Chełmem a Włodawą. Dopiero co ewangelia dotarła do naszego domu i rozpoczynała się moja przygoda życia z Jezusem. Tamtej niedzieli z mamą i rodzeństwem wracaliśmy z nabożeństwa lubelskiego zboru, prowadzonego przez brata Władysława Rudkowskiego. Nagle odprowadzający nas na pociąg człowiek przywitał się w przejściu z jakimś znanym mu mężczyzną i zaczął przedstawiać mu naszą rodzinę. Nazywam się, jak czwarty miesiąc - uśmiechnął się do nas ów mężczyzna i wyjaśnił, że też wraca z nabożeństwa, tyle że z innego niż my zboru, i pobiegł na pociąg do Warszawy.
Po sześciu latach, jesienią 1978 roku ze zdumieniem odkryłem, że ów przygodnie napotkany w Lublinie człowiek jest kierownikiem Szkoły Biblijnej w Warszawie i będzie moim najważniejszym nauczycielem. To były naprawdę wyjątkowe dla mnie lata. Jako dziewiętnastoletni, świeżo ochrzczony i wewnętrznie już ukierunkowany na życie dla Jezusa chłopak, pragnąłem jak najwięcej wziąć z wykładów i zajęć w Szkole Biblijnej. Miałem to szczęście, że właśnie wtedy nasz kierownik, brat Mieczysław Kwiecień, przechodził proces odnowy duchowej i czas znaczących zmian w jego własnym życiu. Razem z grupą przyjaciół ze zboru, do którego należał, przeżywał zielonoświątkowe przebudzenie. Zachwycony na nowo Jezusem Chrystusem, napełniony Duchem Świętym, rozmiłowany w Biblii i przejęty uświęcaniem życia - z ogromną pasją wszystko to nam przekazywał.
Na spacerze ze studentami Szkoły Biblijnej wiosną 1980 roku |
Bardzo przylgnąłem duszą do tak rozumianego i przeżywanego chrześcijaństwa. Ponieważ brat Mieczysław mieszkał w tym samym budynku, miał na nas wpływ nie tylko podczas wykładów. Był z nami w modlitwie i rozważaniu Słowa Bożego podczas społeczności porannej. Spożywał z nami posiłki, dużo rozmawiał z nami, dzieląc się też swoimi przeżyciami i odkryciami duchowymi. Jego wykłady do tego stopnia mnie pochłaniały, że gdy z dołu rozlegał się gong obwieszczający przerwę na posiłek, robiło mi się przykro, że z powodu pokarmu fizycznego musimy przerywać tak wspaniałą ucztę duchową.
Wspominając dziś postać brata Mieczysława Kwietnia z Warszawy chcę uczcić go przywołaniem dwóch szerzej nieznanych szczegółów z jego życia. Pierwszym z nich jest "Straż poranna przed Panem". Tak Mieczysław nazywał praktykę osobistej społeczności z Bogiem wczesnym rankiem. Wpajał nam, że każdego dnia po przebudzeniu, zanim cokolwiek zaczniemy robić, powinniśmy stawić się przed Panem na odprawę. Z otwartą Biblią wsłuchać się w bieżące instrukcje Ducha Świętego i omówić je w modlitwie. Choćbyście mieli zapomnieć wszystko inne ze Szkoły Biblijnej - mawiał wielokrotnie - to koniecznie niech zostanie wam nawyk straży porannej przed Panem. Został. Każdego rana odczuwam wewnętrzne przynaglenie, aby sercem i umysłem zwrócić się ku Bogu i wziąć udział w duchowej odprawie.
Człowiek o tak błyskotliwym umyśle jak Mieczysław Kwiecień, świetnie mówiący po niemiecku i angielsku, dobrze wykształcony teologicznie, znający języki biblijne, obdarzony wysokim ilorazem inteligencji i łatwością przemawiania, niewątpliwie mógł w kręgach chrześcijańskich zaistnieć jako jeden z ważniejszych przywódców chrześcijańskich. Dlaczego więc na listach oficjalnych rad i komitetów kościelnych od lat nie znajdowaliśmy jego nazwiska? Otóż dawno temu brat Mieczysław przez jakiś czas był członkiem pewnej rady kościoła. Przebieg jej obrad przybijał go duchowo. Zszokowany zachowaniem braci wyszedł na chwilę z jednego z takich spotkań do ubikacji i nagle usłyszał głos: Wyjdź! Rozejrzał się wokoło, ale nikogo z ludzi nie zobaczył. Wyjdź i nigdy do niej nie wracaj! - usłyszał ponownie. I wtedy zrozumiał. Poszedł do swego biura, wziął kartkę, odręcznie napisał rezygnację z członkostwa w radzie kościoła, zaniósł na biurko jej przewodniczącego i poszedł do domu. Był sługą Słowa Bożego. Rady i komitety okazały się być miejscem nie dla niego.
Po zakończeniu Szkoły Biblijnej nie utrzymywałem z bratem Mieczysławem regularnych kontaktów. Gdzie mnie do niego - myślałem. Nie śmiałem zajmować mu czasu i uwagi. Silna więź duchowa jednak pozostała i od czasu do czasu mieliśmy ten przywilej, by gościć go w naszym domu i zborze. W październiku 1980 roku wygłosił nam ślubne kazanie w Gdańsku, a potem wielokrotnie przyjeżdżał do miejsc prowadzonej przeze mnie pracy duchowej i służył nam Słowem Bożym. Nosiłem się z zamiarem zaproszenia Mieczysława, aby znowu stanął za kazalnicą w 40. rocznicę naszego z Gabrysią ślubowania małżeńskiego. Się nie udało. 😕 Ostatnie więc kazanie brata Mieczysława Kwietnia, wygłoszone u nas w Gdańsku nosi tytuł: "Naszym szczęściem być blisko Boga".
Nieodżałowany szczęściarz! - pomyślałem o Mieczysławie, skojarzywszy ten tytuł z wiadomością o jego odejściu. Jutro jadę do Warszawy. Jeśli Bóg pozwoli, 23 września 2020 roku na cmentarzu przy ul. Żytniej 42 w samo południe pochylę głowę w podziękowaniu Bogu za niego i jego wpływ na moje życie.
Pamiętajcie o waszych przewodnikach, którzy wam zwiastowali Słowo Boże. Rozpatrując koniec ich życiowej drogi, naśladujcie ich wiarę [Hbr 13,7].
szukałem tego kazania, bracie kochany, ale archiwum na stronie sięga tylko 2014.Może udostępnić, jeśli gdzieś tam jest zapisane? Na naszym ślubie też głosił, zgodził się kiedy poznał moją żonę, choć już niektórzy mówili, że to nieludzkie starszego człowieka ciągnąć przez pół Polski. Za moich czasów studenckich już bardziej siedział u siebie w gabineciku niż integracja z nami ale nigdy nie odmówił kiedy chciałem zapytać, porozmawiać...Ciekawostka z rezygnacją w radzie kościoła niezwykle aktualna...bardzo proszę, jeśli masz gdzieś to kazanie, udostępnij. Pozdrawiam cały bliski mojemu sercu Gdańsk
OdpowiedzUsuńo już mam https://youtu.be/qhjA3n9-NUM
OdpowiedzUsuń