W tych dniach żyję następującymi słowami Jezusa: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto wierzy we mnie, ten także dokonywać będzie uczynków, które Ja czynię, i większe nad te czynić będzie; bo Ja idę do Ojca [Jn 14,12].
Chociaż na dźwięk tych słów nasze myśli naturalnie biegną ku uzdrowieniom i licznym cudom, dokonywanym przez Jezusa w czasie Jego publicznej służby, to jednak nie one były sednem spraw, którymi Pan żył na ziemi.
Już w wieku dwunastu lat Jezus zapytał: Czyż nie wiedzieliście, że w tym, co jest Ojca mego, Ja być muszę? [Łk 2,49] i bynajmniej nie chodziło wtedy o żadne cuda. Kto czyta ewangelie, ten wie, że Jezus przyszedł na ziemię, aby wykonać Boży plan zbawienia ludzi z ich grzechów. Wzywał więc do pokuty, nauczał o Królestwie Bożym i głosił swoim rodakom ewangelię.
Na krótko przed śmiercią zapowiedział: Amen, amen mówię wam, – wierzący we mnie – dzieła, które ja czynię i on uczyni, i większe od tych uczyni, bo ja do Ojca wyruszam [NT grecko – polski, wyd. interlinearne]. Ponieważ wierzę w Jezusa Chrystusa, powyższe słowa dotyczą mnie osobiście i stanowią dla mnie poważne wyzwanie.
Jest całkiem oczywiste, że wierząc w Jezusa powinienem Go naśladować poprzez dokonywanie tych samych, co On, uczynków. Jednakże myśl o tym, że miałbym czynić rzeczy większe niż Pan, wydaje się brzmieć dość ryzykownie. Przecież nie jest uczeń nad mistrza ani sługa nad swego pana; wystarczy uczniowi, aby był jak jego mistrz, a sługa jak jego pan [Mt 10,24–25].
A jednak Syn Boży powiedział, że ludzie wierzący w Niego będą dokonywać uczynków większych nad te, które On czynił. Cóż to znaczy?
Zastanawiam się dziś nad tym wśród odgłosów coraz częściej wybuchających za oknem petard...
Możesz posłuchać calości tego przesłania tutaj!
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
31 grudnia, 2011
24 grudnia, 2011
Życzenia świąteczne 2011
Drodzy Przjaciele!
Jak pisałem wczoraj, z Biblii wynika, że już przy narodzinach Jezusa w Betlejem było wiadomo, jak trudne będzie Jego ziemskie życie, jaki Jego finał i jakie czeka Go potem uwielbienie. Wiadomo też, że nowe narodzenie, to początek życia Syna Bożego w nas, co określa charakter i cel życia prawdziwych chrześcijan w tym świecie, ale także cudowne przejście do chwały.
Niektórzy chrześcijanie nie pojmują tej prawdy i mają skłonności do życia nie swoim życiem. Są podobni do pewnej niewiasty, która po usłyszeniu przypowieści o bogaczu i Łazarzu, powiedziała, że chciałaby za życia być bogaczem, a po śmierci stać się Łazarzem.
Każdemu narodzonemu na nowo Czytelnikowi życzę więc, aby na podstawie ziemskiego życia Jezusa oraz Jego ostatecznego uwielbienia, mógł w pełni pojąć i dobrym sercem przyjął prawdę o swoim codziennym losie na ziemi i zachować niezachwianą nadzieję na chwalebny finał w Domu Ojca.
Pomoże to nam radośnie i godnie stawiać czoła rozmaitym przeciwnościom, stronić od zwodniczych nauk, które zazwyczaj bardziej wychodzą naprzeciw pożądliwościom ciała, aniżeli wezwaniom Słowa Bożego, a także pozwoli nam zachować pewność, co do chwalebnego zakończenia naszej ziemskiej pielgrzymki. W akcie duchowych narodzin każdego z nas wszystkie te sprawy zostały wyraźnie określone!
Życzę Wam w te święta pogłębienia świadomości błogosławionej prawdy o zrodzeniu z Boga i o wynikających z tych narodzin skutków, a jeśli ktoś z Was jeszcze nie narodził się na nowo, to z całego serca go zachęcam, by zwrócił się do Boga z żarliwą prośbą o ten dar, bo jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego [Jn 3,3].
Ponadto życzę każdemu z Was dobrego odpoczynku, miłych chwil z bliskimi oraz budujących nabożeństw świątecznych.
Jak pisałem wczoraj, z Biblii wynika, że już przy narodzinach Jezusa w Betlejem było wiadomo, jak trudne będzie Jego ziemskie życie, jaki Jego finał i jakie czeka Go potem uwielbienie. Wiadomo też, że nowe narodzenie, to początek życia Syna Bożego w nas, co określa charakter i cel życia prawdziwych chrześcijan w tym świecie, ale także cudowne przejście do chwały.
Niektórzy chrześcijanie nie pojmują tej prawdy i mają skłonności do życia nie swoim życiem. Są podobni do pewnej niewiasty, która po usłyszeniu przypowieści o bogaczu i Łazarzu, powiedziała, że chciałaby za życia być bogaczem, a po śmierci stać się Łazarzem.
Każdemu narodzonemu na nowo Czytelnikowi życzę więc, aby na podstawie ziemskiego życia Jezusa oraz Jego ostatecznego uwielbienia, mógł w pełni pojąć i dobrym sercem przyjął prawdę o swoim codziennym losie na ziemi i zachować niezachwianą nadzieję na chwalebny finał w Domu Ojca.
Pomoże to nam radośnie i godnie stawiać czoła rozmaitym przeciwnościom, stronić od zwodniczych nauk, które zazwyczaj bardziej wychodzą naprzeciw pożądliwościom ciała, aniżeli wezwaniom Słowa Bożego, a także pozwoli nam zachować pewność, co do chwalebnego zakończenia naszej ziemskiej pielgrzymki. W akcie duchowych narodzin każdego z nas wszystkie te sprawy zostały wyraźnie określone!
Życzę Wam w te święta pogłębienia świadomości błogosławionej prawdy o zrodzeniu z Boga i o wynikających z tych narodzin skutków, a jeśli ktoś z Was jeszcze nie narodził się na nowo, to z całego serca go zachęcam, by zwrócił się do Boga z żarliwą prośbą o ten dar, bo jeśli się kto nie narodzi na nowo, nie może ujrzeć Królestwa Bożego [Jn 3,3].
Ponadto życzę każdemu z Was dobrego odpoczynku, miłych chwil z bliskimi oraz budujących nabożeństw świątecznych.
23 grudnia, 2011
Prawda kryjąca się w narodzinach
Moment narodzin mówi o charakterze, przebiegu i przeznaczeniu życia. Trzeba się tylko bliżej zainteresować i wyczuć puls rodzącego się życia. Byłem w życiu świadkiem rozmaitych narodzin. Jakże inaczej należało patrzeć na narodziny królika w klatce czy źrebaka w stajni, aniżeli na przyjście na świat mojego młodszego brata. To przecież całkiem różne kategorie życia i jego przeznaczenia.
W narodzinach Jezusa w Betlejem kryła się prawda o życiu Syna Bożego w ludzkim ciele, o jego niezwykłym przeznaczeniu i czekającej Go chwale. Czy jednak była to prawda powszechnie wiadoma? Nie. Tylko nieliczni mogli być jej świadomi, dzięki danemu im objawieniu.
Marii: I oto poczniesz w łonie, i urodzisz syna, i nadasz mu imię Jezus. Ten będzie wielki i będzie nazwany Synem Najwyższego [Łk 1,31].
Józefowi: I nadasz mu imię Jezus; albowiem On zbawi lud swój od grzechów jego [Mt 1.21].
Pasterzom: Oto zwiastuję wam radość wielką, która będzie udziałem wszystkiego ludu, gdyż dziś narodził się wam Zbawiciel, którym jest Chrystus Pan, w mieście Dawidowym. A to będzie dla was znakiem: Znajdziecie niemowlątko owinięte w pieluszki i położone w żłobie [Łk 2,10–12].
Również sędziwy Symeon, widząc nowonarodzonego Jezusa w świątyni, prorokował: Oto ten przeznaczony jest, aby przezeń upadło i powstało wielu w Izraelu, i aby był znakiem, któremu się sprzeciwiać będą, i aby były ujawnione myśli wielu serc [Łk 2,34–35].
Pozostali świadkowie narodzin Jezusa nie mieli bladego pojęcia o tym, cóż takiego szczególnego kryło się w tych narodzinach. Przez całe dziesięciolecia myśleli o Jezusie z Nazaretu w czysto naturalnych kategoriach i takie też mieli względem Niego oczekiwania.
Jednakże Syn Boży w ludzkim ciele – czyli prawdziwy Chrystus Pan, od samego początku miał świadomość powodów, dla których przyszedł na ten świat. Ani okoliczności życia, ani ludzkie oczekiwania, nie zmieniły optyki życiowych zapatrywań Jezusa. Konsekwentnie zmierzał On do celu, który został objawiony już przy Jego narodzinach, a nawet o wiele wcześniej.
To jest moja podstawowa refleksja w te święta. Z chwilą, gdy Duch Święty tchnął we mnie wiarę w Syna Bożego, Jezusa Chrystusa, narodziłem się na nowo. W tym niezwykłym akcie duchowego odrodzenia zawarta została cała prawda o moim życiu i moim przeznaczeniu. Określił to sam Bóg, ponieważ – jak to wyraził apostoł Paweł – żyję więc już nie ja, ale żyje we mnie Chrystus; a obecne życie moje w ciele jest życiem w wierze w Syna Bożego, który mnie umiłował i wydał samego siebie za mnie [Ga 2,20].
Jako człowiek zrodzony z Boga mam w życiu inne kryteria i odmienne cele, aniżeli cały otaczający mnie świat. Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili [Rz 6,4].
Narodziłem się, by teraz żyć życiem Jezusa. Oznacza to, że nieodrodzeni ludzie ani nie mogą być moimi doradcami, ani też nie mogę specjalnie liczyć na zrozumienie z ich strony. Ale gdy się upodobało Bogu, który mię odłączył z żywota matki mojej, i powołał z łaski swojej, aby objawił Syna swego we mnie, abym go opowiadał między poganami, wnetże nie radziłem się ciała i krwi [Ga 1,15–16 wg Biblii Gdańskiej].
Chrześcijanin, który tej wynikającej z nowego narodzenia prawdy o samym sobie nie wyczuwa i nie nosi jej w sercu, wciąż będzie miotał się wewnętrznie, próbując pogodzić swoją duchowość ze standardami świeckiego życia. Będzie się więc w różnych sprawach upodabniał do świata, targany wyrzutami sumienia, że porzuca ideały, wpisane w jego duszę przez Ducha Świętego.
Chrześcijanin, który tej wynikającej z nowego narodzenia prawdy o samym sobie nie wyczuwa i nie nosi jej w sercu, wciąż będzie miotał się wewnętrznie, próbując pogodzić swoją duchowość ze standardami świeckiego życia. Będzie się więc w różnych sprawach upodabniał do świata, targany wyrzutami sumienia, że porzuca ideały, wpisane w jego duszę przez Ducha Świętego.
Prawdę ukrytą w moim duchowym odrodzeniu objawia mi Pismo Święte. Gdy czytam Biblię, to rozumiem, dlaczego tak, a nie inaczej, wygląda moje obecne życie w ciele. Wiem też, do czego zmierzam wierząc w Chrystusa i jaka czeka mnie na końcu tej ziemskiej wędrówki chwała. Wszystko kryje się w nowym narodzeniu i z tego niezwykłego aktu wynika.
A Ty? Czy narodziłeś się już na nowo?
A Ty? Czy narodziłeś się już na nowo?
21 grudnia, 2011
Karp wigilijny z wyrzutami sumienia?
W przeddzień kolacji wigilijnej z tradycyjnym karpiem na stole, chcę dziś poruszyć sprawę, która od lat spędza sen z powiek hodowców i sprzedawców karpi w Polsce. Prawdziwym postrachem dla nich stała się coraz bardziej agresywna akcja w obronie karpia, prowadzona przez rozmaitej maści aktywistów, coraz częściej zwanych eko–terrorystami, którzy już nie tylko urządzają pikiety na ulicach ale także wciągają w swe pomysły poważne instytucje i urzędy państwowe.
Oto treść ich petycji, zawieszonej na internetowej stronie Klubu Gaja, a skierowanej do Głównego Lekarza Weterynarii:
Rokrocznie w grudniu, w Polsce mamy do czynienia z niehumanitarnym traktowaniem ryb podczas ich transportu i sprzedaży w sklepach, hipermarketach, na stoiskach ulicznych. Dotyczy to w szczególności karpi, które są nadmiernie stłoczone, pakowane żywe do worków foliowych, niepotrzebnie ranione i zabijane w obecności najmłodszych. Jest to nieetyczne i łamie zapisy Ustawy o ochronie zwierząt. Pragniemy przypomnieć, że na wniosek Klubu Gaja Sejm uchwalił poprawkę do Ustawy o ochronie zwierząt. Zmieniony art. 2 wyraźnie wskazuje, iż prawo to chroni także ryby, tak jak inne kręgowce. Dlatego też my, niżej podpisani, gorąco apelujemy do Pana o wzmożoną kontrolę transportu żywych ryb i miejsc ich sprzedaży przez podległe Panu jednostki, aby zakończyć zbędne cierpienie tych zwierząt.
Za sprawą podobnych nacisków, spotęgowanych zainteresowaniem mediów, Prokurator Generalny RP skierował przed świętami do podległych mu śledczych m.in. następujące słowa w sprawie ochrony karpia: "Ponieważ ryby są kręgowcami, podlegają ochronie przewidzianej w tej ustawie na równi z innymi zwierzętami kręgowymi". Pan Seremet przypomina, że za znęcanie się nad zwierzętami lub ich niehumanitarne zabijanie grozi do roku więzienia. Jego zdaniem znęcaniem się nad nimi jest m.in. transportowanie żywych ryb w pojemnikach pozbawionych wody, foliowych workach lub koszykach.
Daje on także wytyczne dotyczące zabijania karpi, nawet w domowych warunkach: "Ogłuszania, wykrwawiania lub uśmiercania zwierząt mogą dokonywać jedynie osoby, które ukończyły 18 lat, posiadają wykształcenie co najmniej zasadnicze zawodowe oraz odbyły wymagane prawem szkolenie".
Z takiej aktywności Prokuratora Generalnego zadowolony jest szef Klubu Gaja, który od lat nakręca akcję w obronie karpi: – Dla mnie to jak upadek komunizmu. Cieszę się, że prokurator generalny zwraca uwagę na rzecz dla mnie oczywistą, że prawo powinno być przestrzegane. A prawo za sprawą naszej akcji zostało tak zmienione, iż uznano, że ryby to takie same kręgowce jak inne, że karpie to stworzenia, którym przez lata zadawano bezsensowne cierpienia.
Ciekawe, że walczącym o prawa karpia, żaby, trawy, ślimaka itd. aktywistom z Klubu Gaja i z innych organizacji rzekomo troszczących się o przyrodę, jednocześnie nie przeszkadza na przykład zabijanie nienarodzonych dzieci. Dwoją się też i troją, ażeby spaliny tysięcy tirów nadal raczej truły mieszkańców polskich miasteczek, niż miały wypłoszyć jakąś żabę z jej dotychczasowego siedliska. Jak na ironię, za taką działalność niektórzy otrzymują nawet ordery państwowe.
Co na to Biblia? Mamy w niej wyraźne wskazania, że podmiotem ziemskiego porządku rzeczy jest człowiek, a nie zwierzęta i rośliny. Nie ludzie więc mają się dostosowywać do praw zwierząt, tylko zwierzęta mają służyć ludziom. Oto słowa Stwórcy skierowane do potomków Noego po potopie: Rozradzajcie się i rozmnażajcie, i napełniajcie ziemię. A bojaźń i lęk przed wami niech padnie na wszystkie zwierzęta ziemi i na wszelkie ptactwo niebios, na wszystko, co się rusza na ziemi i na wszystkie ryby morskie; wszystko to oddane jest w ręce wasze. Wszystko, co się rusza i żyje, niech wam służy za pokarm; tak jak zielone jarzyny, daję wam wszystko [1Mo 9,1–3].
Należyte i odpowiedzialne obchodzenie się z przyrodą zależne jest od natury człowieka. Człowiek odrodzony duchowo, żyjący w bliskiej relacji z Jezusem, ma dobrze poukładane w głowie. Troszczy się o całe swoje otoczenie, mając na uwadze przede wszystkim dobro bliźniego, a w dalszej kolejności dobro zwierząt i całego środowiska naturalnego.
Normalny, wierzący w Boga człowiek nie znęca się nad nikim i nad niczym. Zabija karpia i spożywa go, bo taki jest Boży porządek rzeczy. Błogosławi przy tym hodowców, rybaków, sprzedawców i Boga, który dał mu ten pokarm do jedzenia. Kto zaś nie ma kierownictwa Ducha Świętego, ten potrafi bardziej kochać zwierzęta niż ludzi, a do tego żądać takich samych postaw od innych.
Gdy zaś ktoś nie podziela ich chorych poglądów i niesie karpia w koszyku, to najlepiej żeby trafił do więzienia. Przynajmniej na rok. Czy nie będzie tam cierpiał? To już obrońców praw zwierząt znacznie mniej obchodzi...
Oto treść ich petycji, zawieszonej na internetowej stronie Klubu Gaja, a skierowanej do Głównego Lekarza Weterynarii:
Rokrocznie w grudniu, w Polsce mamy do czynienia z niehumanitarnym traktowaniem ryb podczas ich transportu i sprzedaży w sklepach, hipermarketach, na stoiskach ulicznych. Dotyczy to w szczególności karpi, które są nadmiernie stłoczone, pakowane żywe do worków foliowych, niepotrzebnie ranione i zabijane w obecności najmłodszych. Jest to nieetyczne i łamie zapisy Ustawy o ochronie zwierząt. Pragniemy przypomnieć, że na wniosek Klubu Gaja Sejm uchwalił poprawkę do Ustawy o ochronie zwierząt. Zmieniony art. 2 wyraźnie wskazuje, iż prawo to chroni także ryby, tak jak inne kręgowce. Dlatego też my, niżej podpisani, gorąco apelujemy do Pana o wzmożoną kontrolę transportu żywych ryb i miejsc ich sprzedaży przez podległe Panu jednostki, aby zakończyć zbędne cierpienie tych zwierząt.
Za sprawą podobnych nacisków, spotęgowanych zainteresowaniem mediów, Prokurator Generalny RP skierował przed świętami do podległych mu śledczych m.in. następujące słowa w sprawie ochrony karpia: "Ponieważ ryby są kręgowcami, podlegają ochronie przewidzianej w tej ustawie na równi z innymi zwierzętami kręgowymi". Pan Seremet przypomina, że za znęcanie się nad zwierzętami lub ich niehumanitarne zabijanie grozi do roku więzienia. Jego zdaniem znęcaniem się nad nimi jest m.in. transportowanie żywych ryb w pojemnikach pozbawionych wody, foliowych workach lub koszykach.
Daje on także wytyczne dotyczące zabijania karpi, nawet w domowych warunkach: "Ogłuszania, wykrwawiania lub uśmiercania zwierząt mogą dokonywać jedynie osoby, które ukończyły 18 lat, posiadają wykształcenie co najmniej zasadnicze zawodowe oraz odbyły wymagane prawem szkolenie".
Z takiej aktywności Prokuratora Generalnego zadowolony jest szef Klubu Gaja, który od lat nakręca akcję w obronie karpi: – Dla mnie to jak upadek komunizmu. Cieszę się, że prokurator generalny zwraca uwagę na rzecz dla mnie oczywistą, że prawo powinno być przestrzegane. A prawo za sprawą naszej akcji zostało tak zmienione, iż uznano, że ryby to takie same kręgowce jak inne, że karpie to stworzenia, którym przez lata zadawano bezsensowne cierpienia.
Ciekawe, że walczącym o prawa karpia, żaby, trawy, ślimaka itd. aktywistom z Klubu Gaja i z innych organizacji rzekomo troszczących się o przyrodę, jednocześnie nie przeszkadza na przykład zabijanie nienarodzonych dzieci. Dwoją się też i troją, ażeby spaliny tysięcy tirów nadal raczej truły mieszkańców polskich miasteczek, niż miały wypłoszyć jakąś żabę z jej dotychczasowego siedliska. Jak na ironię, za taką działalność niektórzy otrzymują nawet ordery państwowe.
Co na to Biblia? Mamy w niej wyraźne wskazania, że podmiotem ziemskiego porządku rzeczy jest człowiek, a nie zwierzęta i rośliny. Nie ludzie więc mają się dostosowywać do praw zwierząt, tylko zwierzęta mają służyć ludziom. Oto słowa Stwórcy skierowane do potomków Noego po potopie: Rozradzajcie się i rozmnażajcie, i napełniajcie ziemię. A bojaźń i lęk przed wami niech padnie na wszystkie zwierzęta ziemi i na wszelkie ptactwo niebios, na wszystko, co się rusza na ziemi i na wszystkie ryby morskie; wszystko to oddane jest w ręce wasze. Wszystko, co się rusza i żyje, niech wam służy za pokarm; tak jak zielone jarzyny, daję wam wszystko [1Mo 9,1–3].
Należyte i odpowiedzialne obchodzenie się z przyrodą zależne jest od natury człowieka. Człowiek odrodzony duchowo, żyjący w bliskiej relacji z Jezusem, ma dobrze poukładane w głowie. Troszczy się o całe swoje otoczenie, mając na uwadze przede wszystkim dobro bliźniego, a w dalszej kolejności dobro zwierząt i całego środowiska naturalnego.
Normalny, wierzący w Boga człowiek nie znęca się nad nikim i nad niczym. Zabija karpia i spożywa go, bo taki jest Boży porządek rzeczy. Błogosławi przy tym hodowców, rybaków, sprzedawców i Boga, który dał mu ten pokarm do jedzenia. Kto zaś nie ma kierownictwa Ducha Świętego, ten potrafi bardziej kochać zwierzęta niż ludzi, a do tego żądać takich samych postaw od innych.
Gdy zaś ktoś nie podziela ich chorych poglądów i niesie karpia w koszyku, to najlepiej żeby trafił do więzienia. Przynajmniej na rok. Czy nie będzie tam cierpiał? To już obrońców praw zwierząt znacznie mniej obchodzi...
20 grudnia, 2011
Dobrze ulokowane nadzieje
Sobotnia śmierć Kim Dzong Ila, dyktatora Korei Północnej, zaowocowała w mediach niezwykłymi scenami publicznej i zbiorowej rozpaczy jego rodaków. Czy jest to żal szczery, czy – jak sugerują niektórzy – płacz teatralny, jakoś mi trudno obojętnie mu się przyglądać.
Należy pamiętać, że mentalność Koreańczyków znacznie różni się od naszej. Polacy z natury nie są aż tak skłonni do tego, by popadać w zachwyt nad jakimś człowiekiem. Pomijając nieliczne przypadki, nie uprawiają kultu jednostki i bezkrytycznie nie poddają się żadnemu autorytetowi. Koreańczycy za to, jak najbardziej! Moje osobiste, dwutygodniowe obserwacje w Korei Południowej pozwoliły mi zobaczyć to na różnych poziomach życia społecznego. Ojciec, nauczyciel, szef w pracy, pastor – to autorytety, którym bezgranicznie ufa się i poddaje.
Tym bardziej głowie państwa! Komu przyszłoby do głowy, żeby krytykować przywódcę narodu i posądzać go o jakieś złe intencje? Obdarza się go powszechnym szacunkiem. Świadczy o tym nawet treść komunikatu o przyczynach zgonu Kim Dzong Ila z powodu "wielkiego napięcia umysłowego i fizycznego oraz wyczerpania organizmu ciężką pracą dla ojczyzny".
Gdy przed kilkoma laty obserwowałem w Seulu, jakim szacunkiem obdarza się tam przywódców chrześcijańskich, to wtedy od razu pomyślałem, a dziś ta refleksja we mnie odżyła, że bałbym się tak bezgranicznego zaufania i podporządkowywania się moich najbliższych oraz członków wspólnoty. Przecież to dla osoby obdarzanej czcią ogromna odpowiedzialność. A co, jeśli pobłądzi i w złym kierunku poprowadzi bezkrytycznie mu oddanych ludzi?
Niechaj niewielu z was zostaje nauczycielami, bracia moi, gdyż wiecie, że otrzymamy surowszy wyrok. Dopuszczamy się bowiem wszyscy wielu uchybień [Jk 3,1–2]. Biblia przestrzega przed poleganiem na jakimkolwiek człowieku kosztem coraz słabszych więzi z Bogiem. Przeklęty mąż, który na człowieku polega i z ciała czyni swoje oparcie, a od Pana odwraca się jego serce! [Jr 17,5].
Słuchając ludzi, nawet tych obdarzanych powszechnym i najwyższym szacunkiem, warto jednak zachować samodzielność w myśleniu i podejmowaniu decyzji. Z drugiej strony, mądrzy przywódcy sami nie zgadzają się na to, żeby dla kogokolwiek stawać się alfą i omegą. Dobrze też, gdy w razie czego mają w pobliżu mądrych doradców, którzy odważnie sprzeciwią się niezdrowym tendencjom.
Cieszę się, że moi najbliżsi mówią mi o swoich wątpliwościach, gdy tylko w moim zachowaniu zauważą coś dla nich niepokojącego. Dziękuję członkom wspólnoty kościelnej, wśród których na co dzień posługuję, że mają dobrą wolę ku temu, aby nieraz się ze z mną nie zgadzać. Ba, także krytyczne uwagi Czytelników tego bloga witam z życzliwością, bo wiem, że nawet najbardziej gorzkie komentarze mogą przynieść mi duchową korzyść.
Wracając do kwestii kultu Kim Dzong Ila, myślę, że żadnemu człowiekowi nie należy tak bezgranicznie, jak Koreańczycy, oddawać się całą duszą. Nie ma bowiem ludzi nieomylnych, a poza tym, przy tak ulokowanych nadziejach, śmierć przywódcy będzie musiała oznaczać dla nas straszną, niepowetowaną stratę.
Najpewniejszym sposobem zabezpieczenia się przed uczuciem pustki i beznadziejności po śmierci, choćby najbardziej ważnych dla nas ludzi, jest żywa wiara w Jezusa Chrystusa. Jeżeli z całej duszy, ze wszystkich sił i myśli rozmiłujemy się Panu Jezusie Chrystusie, to już nie będziemy narażeni na obserwowaną u Koreańczyków rozpacz, bo Jezus Chrystus żyje na wieki wieków!
Należy pamiętać, że mentalność Koreańczyków znacznie różni się od naszej. Polacy z natury nie są aż tak skłonni do tego, by popadać w zachwyt nad jakimś człowiekiem. Pomijając nieliczne przypadki, nie uprawiają kultu jednostki i bezkrytycznie nie poddają się żadnemu autorytetowi. Koreańczycy za to, jak najbardziej! Moje osobiste, dwutygodniowe obserwacje w Korei Południowej pozwoliły mi zobaczyć to na różnych poziomach życia społecznego. Ojciec, nauczyciel, szef w pracy, pastor – to autorytety, którym bezgranicznie ufa się i poddaje.
Tym bardziej głowie państwa! Komu przyszłoby do głowy, żeby krytykować przywódcę narodu i posądzać go o jakieś złe intencje? Obdarza się go powszechnym szacunkiem. Świadczy o tym nawet treść komunikatu o przyczynach zgonu Kim Dzong Ila z powodu "wielkiego napięcia umysłowego i fizycznego oraz wyczerpania organizmu ciężką pracą dla ojczyzny".
Gdy przed kilkoma laty obserwowałem w Seulu, jakim szacunkiem obdarza się tam przywódców chrześcijańskich, to wtedy od razu pomyślałem, a dziś ta refleksja we mnie odżyła, że bałbym się tak bezgranicznego zaufania i podporządkowywania się moich najbliższych oraz członków wspólnoty. Przecież to dla osoby obdarzanej czcią ogromna odpowiedzialność. A co, jeśli pobłądzi i w złym kierunku poprowadzi bezkrytycznie mu oddanych ludzi?
Niechaj niewielu z was zostaje nauczycielami, bracia moi, gdyż wiecie, że otrzymamy surowszy wyrok. Dopuszczamy się bowiem wszyscy wielu uchybień [Jk 3,1–2]. Biblia przestrzega przed poleganiem na jakimkolwiek człowieku kosztem coraz słabszych więzi z Bogiem. Przeklęty mąż, który na człowieku polega i z ciała czyni swoje oparcie, a od Pana odwraca się jego serce! [Jr 17,5].
Słuchając ludzi, nawet tych obdarzanych powszechnym i najwyższym szacunkiem, warto jednak zachować samodzielność w myśleniu i podejmowaniu decyzji. Z drugiej strony, mądrzy przywódcy sami nie zgadzają się na to, żeby dla kogokolwiek stawać się alfą i omegą. Dobrze też, gdy w razie czego mają w pobliżu mądrych doradców, którzy odważnie sprzeciwią się niezdrowym tendencjom.
Cieszę się, że moi najbliżsi mówią mi o swoich wątpliwościach, gdy tylko w moim zachowaniu zauważą coś dla nich niepokojącego. Dziękuję członkom wspólnoty kościelnej, wśród których na co dzień posługuję, że mają dobrą wolę ku temu, aby nieraz się ze z mną nie zgadzać. Ba, także krytyczne uwagi Czytelników tego bloga witam z życzliwością, bo wiem, że nawet najbardziej gorzkie komentarze mogą przynieść mi duchową korzyść.
Wracając do kwestii kultu Kim Dzong Ila, myślę, że żadnemu człowiekowi nie należy tak bezgranicznie, jak Koreańczycy, oddawać się całą duszą. Nie ma bowiem ludzi nieomylnych, a poza tym, przy tak ulokowanych nadziejach, śmierć przywódcy będzie musiała oznaczać dla nas straszną, niepowetowaną stratę.
Najpewniejszym sposobem zabezpieczenia się przed uczuciem pustki i beznadziejności po śmierci, choćby najbardziej ważnych dla nas ludzi, jest żywa wiara w Jezusa Chrystusa. Jeżeli z całej duszy, ze wszystkich sił i myśli rozmiłujemy się Panu Jezusie Chrystusie, to już nie będziemy narażeni na obserwowaną u Koreańczyków rozpacz, bo Jezus Chrystus żyje na wieki wieków!
18 grudnia, 2011
Świętować każdy może
Przedświąteczna niedziela, to dogodna pora na przeróżną aktywność wyrażającą przywiązanie Polaków do tzw. Świąt Bożego Narodzenia i odwołującą się do narosłych w związku z tym licznych tradycji. Można nawet powiedzieć, że świętowanie jest dziś w modzie.
Weźmy, na przykład, tylko to, co między innymi miało miejsce dzisiaj w Gdańsku. W większości gdańskich kościołów królowała już tematyka świąteczna, a we wszystkich centrach handlowych od rana do wieczora panował gwar świątecznych zakupów. Po południu na Długim Targu mieliśmy plenerowy koncert "Cała Polska śpiewa kolędy". Maryla Rodowicz, Natalia Kukulska, Patrycja Markowska, Andrzej Piaseczny, Robert Gawliński i inni, śpiewali tradycyjne kolędy polskie. O tej samej porze w Nowym Ratuszu bardziej tradycyjne wykonania kolęd zaprezentowała Capella Gedanensis, zaś o godz. 18:00 w Domu Technika koncert świąteczny zorganizował Kościół Zielonoświątkowy.
Powyższe, i wiele jeszcze innej dzisiejszej aktywności Gdańszczan, było związane ze świętowaniem narodzin Jezusa Chrystusa. Pomyślmy: Bardzo różne środowiska, rozmaity poziom świadomości istoty tych świąt, zróżnicowany stan duchowy wykonawców, niejednakowe motywacje uczestników tych wydarzeń, a przecież wszyscy odwoływali się do tego samego - cudu inkarnacji Syna Bożego.
Z drugiej strony, On – Jezus Chrystus, Zbawiciel i Pan, którego urodziny w tych dniach świętujemy. Jak Syn Boży patrzył na naszą świąteczną aktywność? Czy rzeczywiście wszyscy w sposób uprawniony uczestniczyli w tym świętowaniu? Czy każdy miał wstęp na "przyjęcie urodzinowe" Jezusa Chrystusa, czy tylko niektórzy? Czy mamy wolną rękę w określaniu zawartości merytorycznej i form wspominania Jego narodzin?
Myślę sobie, że w rzadko innej sprawie Polacy uprawiają większą "wolną amerykankę", niż przy świętowaniu urodzin Jezusa Chrystusa. Czy tak można? Czy Panu Jezusowi Chrystusowi jest to miłe? Czy każdy człowiek zabierający się za świętowanie, naprawdę robi to z pozycji osobistej przynależności do Jezusa?
Na moje dzisiejsze rozterki Biblia odpowiada między innymi tak: Wszakże fundament Boży stoi niewzruszony, a ma taką pieczęć na sobie: Zna Pan tych, którzy są jego, i: Niech odstąpi od niesprawiedliwości każdy, kto wzywa imienia Pańskiego [2Tm 2,19].
Wielu ludzi może powoływać się na swoją znajomość, a nawet zażyłość z Jezusem, jednakże – jak oddaje to grecko – polski NT – twardy fundament Boga stoi, mając pieczęć tę: "Poznał Pan będących Jego". Czy wszystkich dzisiejszych kolędników Chrystus Pan poznał? Czy nikomu nie powiedział: "Nie znam cię"?
I drugie, fundamentalne stwierdzenie: "Niech odstąpi od niesprawiedliwości każdy wymieniający imię Pana". Kto w tych dniach wymienia imię Pana, a chce być zaliczony do grona Jego wyznawców, ten porzuca nieprawość, jak to jest oddane w Biblii Poznańskiej. Jakąkolwiek przeszłość mają prawdziwi czciciele Jezusa Chrystusa, to ich dzisiejsze życie ma tylko jeden kierunek: Jest ono ustawicznym procesem odwracania się od nieprawości.
Już rozumiem. Świętować każdy może, chociaż, niestety, nie każde świętowanie urodzin Jezusa jest odnotowane i miłe w niebie. Cieszę się, że w tych dniach tak wielu ludzi wspomina Jezusa Chrystusa, jednak najważniejsze dla mnie pytanie brzmi: Jak wypadam w oczach Pana z moim osobistym świętowaniem Jego urodzin?
Weźmy, na przykład, tylko to, co między innymi miało miejsce dzisiaj w Gdańsku. W większości gdańskich kościołów królowała już tematyka świąteczna, a we wszystkich centrach handlowych od rana do wieczora panował gwar świątecznych zakupów. Po południu na Długim Targu mieliśmy plenerowy koncert "Cała Polska śpiewa kolędy". Maryla Rodowicz, Natalia Kukulska, Patrycja Markowska, Andrzej Piaseczny, Robert Gawliński i inni, śpiewali tradycyjne kolędy polskie. O tej samej porze w Nowym Ratuszu bardziej tradycyjne wykonania kolęd zaprezentowała Capella Gedanensis, zaś o godz. 18:00 w Domu Technika koncert świąteczny zorganizował Kościół Zielonoświątkowy.
Powyższe, i wiele jeszcze innej dzisiejszej aktywności Gdańszczan, było związane ze świętowaniem narodzin Jezusa Chrystusa. Pomyślmy: Bardzo różne środowiska, rozmaity poziom świadomości istoty tych świąt, zróżnicowany stan duchowy wykonawców, niejednakowe motywacje uczestników tych wydarzeń, a przecież wszyscy odwoływali się do tego samego - cudu inkarnacji Syna Bożego.
Z drugiej strony, On – Jezus Chrystus, Zbawiciel i Pan, którego urodziny w tych dniach świętujemy. Jak Syn Boży patrzył na naszą świąteczną aktywność? Czy rzeczywiście wszyscy w sposób uprawniony uczestniczyli w tym świętowaniu? Czy każdy miał wstęp na "przyjęcie urodzinowe" Jezusa Chrystusa, czy tylko niektórzy? Czy mamy wolną rękę w określaniu zawartości merytorycznej i form wspominania Jego narodzin?
Myślę sobie, że w rzadko innej sprawie Polacy uprawiają większą "wolną amerykankę", niż przy świętowaniu urodzin Jezusa Chrystusa. Czy tak można? Czy Panu Jezusowi Chrystusowi jest to miłe? Czy każdy człowiek zabierający się za świętowanie, naprawdę robi to z pozycji osobistej przynależności do Jezusa?
Na moje dzisiejsze rozterki Biblia odpowiada między innymi tak: Wszakże fundament Boży stoi niewzruszony, a ma taką pieczęć na sobie: Zna Pan tych, którzy są jego, i: Niech odstąpi od niesprawiedliwości każdy, kto wzywa imienia Pańskiego [2Tm 2,19].
Wielu ludzi może powoływać się na swoją znajomość, a nawet zażyłość z Jezusem, jednakże – jak oddaje to grecko – polski NT – twardy fundament Boga stoi, mając pieczęć tę: "Poznał Pan będących Jego". Czy wszystkich dzisiejszych kolędników Chrystus Pan poznał? Czy nikomu nie powiedział: "Nie znam cię"?
I drugie, fundamentalne stwierdzenie: "Niech odstąpi od niesprawiedliwości każdy wymieniający imię Pana". Kto w tych dniach wymienia imię Pana, a chce być zaliczony do grona Jego wyznawców, ten porzuca nieprawość, jak to jest oddane w Biblii Poznańskiej. Jakąkolwiek przeszłość mają prawdziwi czciciele Jezusa Chrystusa, to ich dzisiejsze życie ma tylko jeden kierunek: Jest ono ustawicznym procesem odwracania się od nieprawości.
Już rozumiem. Świętować każdy może, chociaż, niestety, nie każde świętowanie urodzin Jezusa jest odnotowane i miłe w niebie. Cieszę się, że w tych dniach tak wielu ludzi wspomina Jezusa Chrystusa, jednak najważniejsze dla mnie pytanie brzmi: Jak wypadam w oczach Pana z moim osobistym świętowaniem Jego urodzin?
13 grudnia, 2011
Pokój w stanie wojennym?
Mamy dziś w Polsce Dzień Pamięci Ofiar Stanu Wojennego - święto o charakterze państwowym, uchwalone przez Sejm Rzeczypospolitej Polskiej w dniu 6 grudnia 2002 roku, a obchodzone corocznie 13 grudnia, w rocznicę ogłoszenia stanu wojennego w Polsce.
Stan wojenny został wprowadzony w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku na terenie całej Polski, uchwałą Rady Państwa na wniosek Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, popartej uchwałą Sejmu PRL z dnia 25 stycznia 1982 roku, w celu zapanowania nad niekorzystnym dla władz partyjnych rozwojem wydarzeń w kraju.
Na ulicach polskich miast pojawiło się ZOMO, a w miejscach silniejszego oporu społecznego, także czołgi i transportery opancerzone wojska polskiego. Umilkły telefony. Zakazano swobodnego przemieszczania się poza miejsce zamieszkania. W pierwszych dniach stanu wojennego internowano około pięć tysięcy osób, głównie przywódców Solidarności i działaczy opozycji demokratycznej. Zmilitaryzowano kluczowe dla funkcjonowania państwa urzędy, instytucje i przedsiębiorstwa.
W tamtym czasie mieszkaliśmy z żoną w bloku na gdańskiej dzielnicy Przymorze, a pracowałem jako referent ds. gospodarczych w dużym urzędzie pocztowym Gdańsk 6, we Wrzeszczu, naprzeciwko siedziby związku NSZZ Solidarność. Codziennie wiele się działo, zwłaszcza za oknem mojego biura, i tak nadszedł ów niedzielny, mroźny i biały poranek.
Pamiętam, że zaplanowaliśmy, aby właśnie tego dnia moja żona, która z racji narodzin naszej pierwszej córki od końca września nie bywała na niedzielnych nabożeństwach zboru, mogła pojechać wreszcie do Śródmieścia na nabożeństwo, pozostawiając Agnieszkę pod moją opieką. Nic nie wiedzieliśmy o tych drastycznych zmianach, jakie wprowadzono w ciągu nocy. Gabrysia o stosownej porze wyszła na tramwaj, a ja z drżeniem serca zacząłem krzątać się wokoło dwumiesięcznego maleństwa.
Minęło około godziny, gdy nagle w drzwiach stanęła moja zziębnięta żona, podłamana, że przez cały ten czas nie przyjechał żaden tramwaj i w związku z tym jej wyjazd do kościoła nie doszedł do skutku. Powiedziała, że nic nie jeździ i w ogóle na mieście jest jakoś tajemniczo pusto. Włączyliśmy telewizor i wtedy zobaczyliśmy dziennikarzy w mundurach oraz usłyszeliśmy sławetny komunikat Wojciecha Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego. Tej niedzieli urządziliśmy sobie rodzinne nabożeństwo w domu.
Gdy dziś, równo po trzydziestu latach wspominam tamten dzień, to przede wszystkim widzę wartość tego, że już wtedy byłem chrześcijaninem. Żywa wiara w Jezusa Chrystusa powodowała, że mimo powszechnie panującej wówczas niepewności jutra, miałem wewnętrzny pokój i w zaufaniu do Boga stawiałem czoła rozmaitym trudnościom i wyzwaniom tamtych dni.
Dlatego stan wojenny kojarzy mi się przede wszystkim z następującym fragmentem Biblii: Choćby rozbili przeciwko mnie obozy, nie ulęknie się serce moje, choćby wojna wybuchła przeciw mnie, nawet wtedy będę ufał. O jedno prosiłem Pana, o to zabiegam: Abym mógł mieszkać w domu Pana przez wszystkie dni życia mego, by oglądać piękno Pana i by odwiedzać świątynię jego. Bo skryje mię w dzień niedoli w szałasie swoim, schowa mnie w ukryciu namiotu swego, postawi mnie wysoko na skale [Ps 27,3–5].
Widziałem kiedyś obraz zatytułowany "Cisza" [ang. quiet]. Na pierwszym planie przedstawiał szaloną kipiel wodospadu, a głębiej, tuż za lawiną spadającej i rozbijającej się o skały wody, małego szarego ptaszka, spokojnie siedzącego w swoim gniazdku. Szalejący wodospad nie robił na nim żadnego strasznego wrażenia. Tak czułem się w Gdańsku 13 grudnia i w kolejne dni stanu wojennego.
Stan wojenny został wprowadzony w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku na terenie całej Polski, uchwałą Rady Państwa na wniosek Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, popartej uchwałą Sejmu PRL z dnia 25 stycznia 1982 roku, w celu zapanowania nad niekorzystnym dla władz partyjnych rozwojem wydarzeń w kraju.
Na ulicach polskich miast pojawiło się ZOMO, a w miejscach silniejszego oporu społecznego, także czołgi i transportery opancerzone wojska polskiego. Umilkły telefony. Zakazano swobodnego przemieszczania się poza miejsce zamieszkania. W pierwszych dniach stanu wojennego internowano około pięć tysięcy osób, głównie przywódców Solidarności i działaczy opozycji demokratycznej. Zmilitaryzowano kluczowe dla funkcjonowania państwa urzędy, instytucje i przedsiębiorstwa.
W tamtym czasie mieszkaliśmy z żoną w bloku na gdańskiej dzielnicy Przymorze, a pracowałem jako referent ds. gospodarczych w dużym urzędzie pocztowym Gdańsk 6, we Wrzeszczu, naprzeciwko siedziby związku NSZZ Solidarność. Codziennie wiele się działo, zwłaszcza za oknem mojego biura, i tak nadszedł ów niedzielny, mroźny i biały poranek.
Pamiętam, że zaplanowaliśmy, aby właśnie tego dnia moja żona, która z racji narodzin naszej pierwszej córki od końca września nie bywała na niedzielnych nabożeństwach zboru, mogła pojechać wreszcie do Śródmieścia na nabożeństwo, pozostawiając Agnieszkę pod moją opieką. Nic nie wiedzieliśmy o tych drastycznych zmianach, jakie wprowadzono w ciągu nocy. Gabrysia o stosownej porze wyszła na tramwaj, a ja z drżeniem serca zacząłem krzątać się wokoło dwumiesięcznego maleństwa.
Minęło około godziny, gdy nagle w drzwiach stanęła moja zziębnięta żona, podłamana, że przez cały ten czas nie przyjechał żaden tramwaj i w związku z tym jej wyjazd do kościoła nie doszedł do skutku. Powiedziała, że nic nie jeździ i w ogóle na mieście jest jakoś tajemniczo pusto. Włączyliśmy telewizor i wtedy zobaczyliśmy dziennikarzy w mundurach oraz usłyszeliśmy sławetny komunikat Wojciecha Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego. Tej niedzieli urządziliśmy sobie rodzinne nabożeństwo w domu.
Gdy dziś, równo po trzydziestu latach wspominam tamten dzień, to przede wszystkim widzę wartość tego, że już wtedy byłem chrześcijaninem. Żywa wiara w Jezusa Chrystusa powodowała, że mimo powszechnie panującej wówczas niepewności jutra, miałem wewnętrzny pokój i w zaufaniu do Boga stawiałem czoła rozmaitym trudnościom i wyzwaniom tamtych dni.
Dlatego stan wojenny kojarzy mi się przede wszystkim z następującym fragmentem Biblii: Choćby rozbili przeciwko mnie obozy, nie ulęknie się serce moje, choćby wojna wybuchła przeciw mnie, nawet wtedy będę ufał. O jedno prosiłem Pana, o to zabiegam: Abym mógł mieszkać w domu Pana przez wszystkie dni życia mego, by oglądać piękno Pana i by odwiedzać świątynię jego. Bo skryje mię w dzień niedoli w szałasie swoim, schowa mnie w ukryciu namiotu swego, postawi mnie wysoko na skale [Ps 27,3–5].
Widziałem kiedyś obraz zatytułowany "Cisza" [ang. quiet]. Na pierwszym planie przedstawiał szaloną kipiel wodospadu, a głębiej, tuż za lawiną spadającej i rozbijającej się o skały wody, małego szarego ptaszka, spokojnie siedzącego w swoim gniazdku. Szalejący wodospad nie robił na nim żadnego strasznego wrażenia. Tak czułem się w Gdańsku 13 grudnia i w kolejne dni stanu wojennego.
11 grudnia, 2011
Korzystaj, dopóki Bóg ci ich daje!
Ponieważ dziś niedziela i chrześcijanie, więcej czasu, niż na co dzień, mogą poświęcić rozważaniom biblijnych, proponuję zamyślenie się nad korzyściami, jakie mamy z faktu posiadania nieprzyjaciół.
Opisując wędrówkę Izraela z niewoli egipskiej do Kanaanu i losy narodu wybranego po zamieszkaniu w Ziemi Obiecanej, Pismo Święte zaskakuje opisem roli, jaką w tym odegrali potomkowie Ezawa i synów Lota. I bynajmniej nie był to żaden przypadek. Wrogość Moabitów i Ammonitów, bo do nich się dzisiaj ograniczymy, była zaplanowanym przez Boga środkiem oczyszczania, testowania i wychowywania ludu Bożego.
Po pierwsze, te narody zagradzały Izraelitom drogę i uniemożliwiały dotarcie do celu ich wędrówki [Sdz 11,16–17]. Pomimo próśb, Moabici i Ammonici nie zgodzili się na przejście synów Izraela przez ich terytorium. Gdy tak samo zachowali się na przykład Amorejczycy, Izrael zmiótł ich z powierzchni ziemi [4Mo 21,21–25], zaś tym narodom, pomimo ich oczywistej wrogości, Bóg zabronił czynienia jakiejkolwiek krzywdy.
Oto fragmenty relacji Mojżesza na ten temat: Wtedy Pan rzekł do mnie: Nie nastawaj na Moabitów i nie wszczynaj z nimi wojny, gdyż nie dam ci z ich ziemi nic w dziedziczne posiadanie, Ar bowiem dałem w dziedziczne posiadanie synom Lota [5Mo 2,8–9]. Zbliżasz się bardzo do synów Ammonowych; nie nastawaj na nich i nie wszczynaj z nimi wojny, gdyż nie dam ci nic z ziemi Ammonitów w dziedziczne posiadanie, dałem ją bowiem w dziedziczne posiadanie synom Lota [5Mo 2,19].
Oczywiście, postawa Moabitów i Ammonitów wobec Izraela sprowadziła na nich sąd Boży w postaci odmowy dostępu do zgromadzenia ludu Bożego. Nie może Ammonita i Moabita wejść do zgromadzenia Pańskiego. Również dziesiąte pokolenie po nich nie może wejść do zgromadzenia Pańskiego, a więc po wszystkie czasy, za to, że nie spotkali was z chlebem i wodą w czasie drogi, gdy wyszliście z Egiptu, i że najęli przeciwko tobie Bileama, syna Beora, z Petor w Aram-Naharaim, aby cię przeklinał. Lecz Pan, Bóg twój, nie chciał wysłuchać Bileama i zamienił ci Pan, Bóg twój, przekleństwo w błogosławieństwo, gdyż umiłował cię Pan, Bóg twój. Nie troszcz się o ich szczęście i powodzenie po wszystkie twoje dni, na wieki [5Mo 23,4–7]
Moabici byli do tego stopnia nieprzejednani i wrogo nastawieni, że wynajęli nawet proroka Bileama i starali się przekląć lud Izraela, a mimo to Bóg nie pozwolił zrobić im żadnej krzywdy. Dlaczego? Ponieważ w przyszłości, tuż za Jordanem chciał mieć naczynie, którym będzie mógł się posłużyć w skomplikowanym procesie kształtowania i uświęcania swojego ludu.
I rzeczywiście, już w okresie sędziów Moabici bardzo się Bogu przydali. I synowie izraelscy w dalszym ciągu czynili zło w oczach Pana, dał Pan Eglonowi, królowi Moabu, przewagę nad Izraelem za to, że czynili zło w oczach Pana. Skupił on przy sobie Ammonitów i Amalekitów a wyruszywszy, pobił Izraela, i zajęli miasto Palm. I byli synowie izraelscy w niewoli u Eglona, króla Moabu przez osiemnaście lat [Sdz 3,12–14]. Poza tym wiemy, że Moabici kusili Izraelitów do grzechu [4Mo 25,1–13] i atakowali [2Kn 20,10–12], aż do czasu, gdy Bóg położył temu kres.
Mówiąc krótko, żyjący po wschodniej stronie Morza Martwego i Jordanu Moabici, jako wrogowie Izraela, byli narzędziem, którym Bóg wielokrotnie się posłużył w celu testowania i oczyszczania narodu wybranego. Rozumiał to król Dawid, skoro w natchnieniu Ducha pouczająco śpiewał: Moim jest Gilead i moim Manasses, a Efraim osłoną głowy mojej. Juda jest berłem moim. Moab miednicą, w której się myję, na Edom rzucam mój sandał; nad ziemią filistyńską okrzyknę z radością zwycięstwo [Ps 60,9–10].
Tak oto, wrogi naród moabski został nazwany miednicą, w której Izrael się myje. Trzeba przyznać, że to naprawdę niezwykłe zrozumienie sensu bliskości wrogich Moabitów przez całe lata i zakazu wyrządzania im krzywdy. Utrudniali Izraelitom życie, przeklinali ich, kusili do złego, napadali na nich, czasem brali nad nimi górę, a Bóg wciąż trzymał tych wrogów Izraela w pobliżu jego granic i używał dla duchowego dobra swojego ludu.
Jakie z tego wnioski dla chrześcijanina? Cokolwiek bowiem przedtem napisano, dla naszego pouczenia napisano, abyśmy przez cierpliwość i przez pociechę z Pism nadzieję mieli [Rz 15,4]. Odkrycie roli, jaką odegrali Moabici i Ammonici w historii Izraela, może pocieszyć niejednego chrześcijanina żyjącego we wrogim otoczeniu. To nie jest żaden przypadek. To Bóg dla naszego duchowego pożytku "hoduje" i wciąż utrzymuje w pobliżu rozmaitych naszych nieprzyjaciół!
Pomyślmy, co mogłoby to oznaczać, gdybyśmy wokół siebie mieli już tylko samych przyjaciół? Do niewierzących braci Jezus powiedział: Świat nie może was nienawidzieć, lecz mnie nienawidzi, ponieważ Ja świadczę o nim, że czyny jego są złe [Jn 7,7]. Uczniom zaś uświadomił: Gdybyście byli ze świata, świat miłowałby to, co jest jego; że jednak ze świata nie jesteście, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi [Jn 15,19].
Przyjdzie czas, gdy w Bogu odniesiemy zwycięstwo, On zdepcze wrogów naszych [Ps 60,14]. Póki co, jednak każdy chrześcijanin ma swoich "Moabitów" - swoistą miednicę, w której się myje i która unaocznia mu, jak bardzo był i jest zanieczyszczony. Prześladująca nas władza polityczna, wrogo nastawiony sąsiad, nieżyczliwy urzędnik, czy nieprzejednany policjant - to naczynia w Bożym ręku, służące kształtowaniu w nas obrazu Syna Bożego, przynaglające nas do nawracania się do Jezusa i pokładania w Nim całej ufności.
Nie ma sensu gniewać się na nieprzyjaciół, ani też za wszelką cenę bratać się z nimi [Neh 13,1-3]. Raczej trzeba ich błogosławić i korzystać, dopóki Bóg ich nam daje.
PS. Jeśli chciałbyś posłuchać kazania pod tym samym tytułem, wygłoszonego przeze mnie 11 grudnia 2011 roku w Gdańsku, to przejdź na stronę ccnz i wybierz je z listy, lub kliknij tutaj
Opisując wędrówkę Izraela z niewoli egipskiej do Kanaanu i losy narodu wybranego po zamieszkaniu w Ziemi Obiecanej, Pismo Święte zaskakuje opisem roli, jaką w tym odegrali potomkowie Ezawa i synów Lota. I bynajmniej nie był to żaden przypadek. Wrogość Moabitów i Ammonitów, bo do nich się dzisiaj ograniczymy, była zaplanowanym przez Boga środkiem oczyszczania, testowania i wychowywania ludu Bożego.
Po pierwsze, te narody zagradzały Izraelitom drogę i uniemożliwiały dotarcie do celu ich wędrówki [Sdz 11,16–17]. Pomimo próśb, Moabici i Ammonici nie zgodzili się na przejście synów Izraela przez ich terytorium. Gdy tak samo zachowali się na przykład Amorejczycy, Izrael zmiótł ich z powierzchni ziemi [4Mo 21,21–25], zaś tym narodom, pomimo ich oczywistej wrogości, Bóg zabronił czynienia jakiejkolwiek krzywdy.
Oto fragmenty relacji Mojżesza na ten temat: Wtedy Pan rzekł do mnie: Nie nastawaj na Moabitów i nie wszczynaj z nimi wojny, gdyż nie dam ci z ich ziemi nic w dziedziczne posiadanie, Ar bowiem dałem w dziedziczne posiadanie synom Lota [5Mo 2,8–9]. Zbliżasz się bardzo do synów Ammonowych; nie nastawaj na nich i nie wszczynaj z nimi wojny, gdyż nie dam ci nic z ziemi Ammonitów w dziedziczne posiadanie, dałem ją bowiem w dziedziczne posiadanie synom Lota [5Mo 2,19].
Oczywiście, postawa Moabitów i Ammonitów wobec Izraela sprowadziła na nich sąd Boży w postaci odmowy dostępu do zgromadzenia ludu Bożego. Nie może Ammonita i Moabita wejść do zgromadzenia Pańskiego. Również dziesiąte pokolenie po nich nie może wejść do zgromadzenia Pańskiego, a więc po wszystkie czasy, za to, że nie spotkali was z chlebem i wodą w czasie drogi, gdy wyszliście z Egiptu, i że najęli przeciwko tobie Bileama, syna Beora, z Petor w Aram-Naharaim, aby cię przeklinał. Lecz Pan, Bóg twój, nie chciał wysłuchać Bileama i zamienił ci Pan, Bóg twój, przekleństwo w błogosławieństwo, gdyż umiłował cię Pan, Bóg twój. Nie troszcz się o ich szczęście i powodzenie po wszystkie twoje dni, na wieki [5Mo 23,4–7]
Moabici byli do tego stopnia nieprzejednani i wrogo nastawieni, że wynajęli nawet proroka Bileama i starali się przekląć lud Izraela, a mimo to Bóg nie pozwolił zrobić im żadnej krzywdy. Dlaczego? Ponieważ w przyszłości, tuż za Jordanem chciał mieć naczynie, którym będzie mógł się posłużyć w skomplikowanym procesie kształtowania i uświęcania swojego ludu.
I rzeczywiście, już w okresie sędziów Moabici bardzo się Bogu przydali. I synowie izraelscy w dalszym ciągu czynili zło w oczach Pana, dał Pan Eglonowi, królowi Moabu, przewagę nad Izraelem za to, że czynili zło w oczach Pana. Skupił on przy sobie Ammonitów i Amalekitów a wyruszywszy, pobił Izraela, i zajęli miasto Palm. I byli synowie izraelscy w niewoli u Eglona, króla Moabu przez osiemnaście lat [Sdz 3,12–14]. Poza tym wiemy, że Moabici kusili Izraelitów do grzechu [4Mo 25,1–13] i atakowali [2Kn 20,10–12], aż do czasu, gdy Bóg położył temu kres.
Mówiąc krótko, żyjący po wschodniej stronie Morza Martwego i Jordanu Moabici, jako wrogowie Izraela, byli narzędziem, którym Bóg wielokrotnie się posłużył w celu testowania i oczyszczania narodu wybranego. Rozumiał to król Dawid, skoro w natchnieniu Ducha pouczająco śpiewał: Moim jest Gilead i moim Manasses, a Efraim osłoną głowy mojej. Juda jest berłem moim. Moab miednicą, w której się myję, na Edom rzucam mój sandał; nad ziemią filistyńską okrzyknę z radością zwycięstwo [Ps 60,9–10].
Tak oto, wrogi naród moabski został nazwany miednicą, w której Izrael się myje. Trzeba przyznać, że to naprawdę niezwykłe zrozumienie sensu bliskości wrogich Moabitów przez całe lata i zakazu wyrządzania im krzywdy. Utrudniali Izraelitom życie, przeklinali ich, kusili do złego, napadali na nich, czasem brali nad nimi górę, a Bóg wciąż trzymał tych wrogów Izraela w pobliżu jego granic i używał dla duchowego dobra swojego ludu.
Jakie z tego wnioski dla chrześcijanina? Cokolwiek bowiem przedtem napisano, dla naszego pouczenia napisano, abyśmy przez cierpliwość i przez pociechę z Pism nadzieję mieli [Rz 15,4]. Odkrycie roli, jaką odegrali Moabici i Ammonici w historii Izraela, może pocieszyć niejednego chrześcijanina żyjącego we wrogim otoczeniu. To nie jest żaden przypadek. To Bóg dla naszego duchowego pożytku "hoduje" i wciąż utrzymuje w pobliżu rozmaitych naszych nieprzyjaciół!
Pomyślmy, co mogłoby to oznaczać, gdybyśmy wokół siebie mieli już tylko samych przyjaciół? Do niewierzących braci Jezus powiedział: Świat nie może was nienawidzieć, lecz mnie nienawidzi, ponieważ Ja świadczę o nim, że czyny jego są złe [Jn 7,7]. Uczniom zaś uświadomił: Gdybyście byli ze świata, świat miłowałby to, co jest jego; że jednak ze świata nie jesteście, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi [Jn 15,19].
Przyjdzie czas, gdy w Bogu odniesiemy zwycięstwo, On zdepcze wrogów naszych [Ps 60,14]. Póki co, jednak każdy chrześcijanin ma swoich "Moabitów" - swoistą miednicę, w której się myje i która unaocznia mu, jak bardzo był i jest zanieczyszczony. Prześladująca nas władza polityczna, wrogo nastawiony sąsiad, nieżyczliwy urzędnik, czy nieprzejednany policjant - to naczynia w Bożym ręku, służące kształtowaniu w nas obrazu Syna Bożego, przynaglające nas do nawracania się do Jezusa i pokładania w Nim całej ufności.
Nie ma sensu gniewać się na nieprzyjaciół, ani też za wszelką cenę bratać się z nimi [Neh 13,1-3]. Raczej trzeba ich błogosławić i korzystać, dopóki Bóg ich nam daje.
PS. Jeśli chciałbyś posłuchać kazania pod tym samym tytułem, wygłoszonego przeze mnie 11 grudnia 2011 roku w Gdańsku, to przejdź na stronę ccnz i wybierz je z listy, lub kliknij tutaj
10 grudnia, 2011
Czyżby kończył się czas łaski Bożej?
Jednym z podstawowych przejawów błogosławieństwa Bożego w życiu narodu jest jego niepodległość, zamieszkiwanie na swojej ziemi i możliwość suwerennego dysponowania własnym majątkiem. Synom Izraela Bóg obiecywał: będziecie jedli swój chleb do syta i będziecie mieszkać bezpiecznie w swojej ziemi. Udzielę pokoju temu krajowi, będziecie spoczywać, a nikt was nie przestraszy [3Mo 26,5].
Jednocześnie wyjaśnił, czym między innymi wyrażać się będzie utrata błogosławieństwa Bożego: Daremnie będziecie siać swoje ziarno, bo zjedzą je wasi nieprzyjaciele. I zwrócę moje oblicze przeciwko wam, i będziecie pobici przez waszych nieprzyjaciół. Panować będą nad wami wasi przeciwnicy i rzucicie się do ucieczki, choć nikt was nie będzie ścigał [3Mo 26,16–17].
Od wielu lat obserwujemy na Starym Kontynencie postępujący proces utraty suwerenności poszczególnych narodów na rzecz Unii Europejskiej. Staliśmy się świadkami jakiegoś dziwnego paradoksu. Oto Wspólnota, niby powód do dumy, a jednocześnie zaczyna pełnić rolę swoistego straszaka. Za przykład niech posłuży tu obsesyjne wręcz dostosowywanie naszych przepisów do prawa unijnego. Pomimo tego, że póki co nikt nas z tego powodu specjalnie nie ściga, niemal wszędzie naganiamy do tego samych siebie.
W tych dniach cena bycia we Wspólnocie staje się jeszcze wyższa. Zgoda na unię fiskalną w istocie oznacza przekazanie prawa do dysponowania majątkiem narodowym we wspólne, żeby nie powiedzieć, obce ręce.
O dziwo, niemal wszyscy na coś takiego się zgadzają! Czyżby zaczynało nam brakować łaski Bożej, która przez wieki zabezpieczała pobożne narody Europy? Dlaczego tak jest nad Wisłą, że ledwie wyplątaliśmy się z jednej zależności, a już czym prędzej, i to dobrowolnie, pakujemy się w drugą?
Biblia przestrzega przed złudą łatwego rozwiązywania problemów finansowych na drodze ustanawiania jednego portfela z każdym, kto nam coś takiego zaproponuje. Jeżeli mówią: Chodź z nami! [...] zdobędziemy różne kosztowne mienie, napełnimy nasze domy łupem. Zwiąż swój los z naszym, wszyscy będziemy mieli jedną kiesę. Synu mój, nie idź z nimi ich drogą, wstrzymaj swoją nogę od ich ścieżki! [Prz 1,11-15].
Już dzisiaj jest tak, że w Unii trzeba płacić za nie swoje błędy. Jest zło, które widziałem pod słońcem i które mocno obciąża człowieka: Gdy Bóg daje człowiekowi bogactwo i skarby, i sławę, tak że mu niczego nie brakuje, czego tylko może zapragnąć, a jednak Bóg nie pozwala mu z tego korzystać, lecz obcy z tego korzysta - jest to marność i przykre cierpienie [Kzn 6,1–2]. Jak bardzo przykre, to się dopiero okaże.
Buduje mnie postawa premiera Wielkiej Brytanii, który miał odwagę się postawić w trosce o dobro swojego narodu. Oby tylko nie wymiękł. Smutno mi, że przywódcy mojego narodu tak lekką ręką oddają naszą niezależność. Ba, chyba nawet myślą, że to jakiś sukces...
Na szczęście, prawdziwi chrześcijanie nie muszą się martwić o swoją przyszłość, bo łaska Pana od wieków na wieki dla tych, którzy się go boją [Ps 103,17].
Jednocześnie wyjaśnił, czym między innymi wyrażać się będzie utrata błogosławieństwa Bożego: Daremnie będziecie siać swoje ziarno, bo zjedzą je wasi nieprzyjaciele. I zwrócę moje oblicze przeciwko wam, i będziecie pobici przez waszych nieprzyjaciół. Panować będą nad wami wasi przeciwnicy i rzucicie się do ucieczki, choć nikt was nie będzie ścigał [3Mo 26,16–17].
Od wielu lat obserwujemy na Starym Kontynencie postępujący proces utraty suwerenności poszczególnych narodów na rzecz Unii Europejskiej. Staliśmy się świadkami jakiegoś dziwnego paradoksu. Oto Wspólnota, niby powód do dumy, a jednocześnie zaczyna pełnić rolę swoistego straszaka. Za przykład niech posłuży tu obsesyjne wręcz dostosowywanie naszych przepisów do prawa unijnego. Pomimo tego, że póki co nikt nas z tego powodu specjalnie nie ściga, niemal wszędzie naganiamy do tego samych siebie.
W tych dniach cena bycia we Wspólnocie staje się jeszcze wyższa. Zgoda na unię fiskalną w istocie oznacza przekazanie prawa do dysponowania majątkiem narodowym we wspólne, żeby nie powiedzieć, obce ręce.
O dziwo, niemal wszyscy na coś takiego się zgadzają! Czyżby zaczynało nam brakować łaski Bożej, która przez wieki zabezpieczała pobożne narody Europy? Dlaczego tak jest nad Wisłą, że ledwie wyplątaliśmy się z jednej zależności, a już czym prędzej, i to dobrowolnie, pakujemy się w drugą?
Biblia przestrzega przed złudą łatwego rozwiązywania problemów finansowych na drodze ustanawiania jednego portfela z każdym, kto nam coś takiego zaproponuje. Jeżeli mówią: Chodź z nami! [...] zdobędziemy różne kosztowne mienie, napełnimy nasze domy łupem. Zwiąż swój los z naszym, wszyscy będziemy mieli jedną kiesę. Synu mój, nie idź z nimi ich drogą, wstrzymaj swoją nogę od ich ścieżki! [Prz 1,11-15].
Już dzisiaj jest tak, że w Unii trzeba płacić za nie swoje błędy. Jest zło, które widziałem pod słońcem i które mocno obciąża człowieka: Gdy Bóg daje człowiekowi bogactwo i skarby, i sławę, tak że mu niczego nie brakuje, czego tylko może zapragnąć, a jednak Bóg nie pozwala mu z tego korzystać, lecz obcy z tego korzysta - jest to marność i przykre cierpienie [Kzn 6,1–2]. Jak bardzo przykre, to się dopiero okaże.
Buduje mnie postawa premiera Wielkiej Brytanii, który miał odwagę się postawić w trosce o dobro swojego narodu. Oby tylko nie wymiękł. Smutno mi, że przywódcy mojego narodu tak lekką ręką oddają naszą niezależność. Ba, chyba nawet myślą, że to jakiś sukces...
Na szczęście, prawdziwi chrześcijanie nie muszą się martwić o swoją przyszłość, bo łaska Pana od wieków na wieki dla tych, którzy się go boją [Ps 103,17].
09 grudnia, 2011
Antykorupcyjne pytanie
Mamy dziś Międzynarodowy Dzień Przeciwdziałania Korupcji. Rokrocznie upamiętnia on ratyfikację Konwencji Narodów Zjednoczonych Przeciw Korupcji z grudnia 2003 roku i ma zwiększać świadomość społeczną w tym zakresie.
Korupcja to żądanie, proponowanie, wręczanie i przyjmowanie bezpośrednio lub pośrednio łapówki, jakiejkolwiek innej nienależnej korzyści albo obietnicy takiej korzyści. Korupcja oznacza przede wszystkim nadużycie władzy publicznej dla prywatnych korzyści.
Obszarami najbardziej narażonymi na korupcję jest służba zdrowia, prywatyzacja gospodarki narodowej, gospodarowanie majątkiem publicznym, służba celna, udzielanie koncesji, administracja samorządowa, fundusze celowe i agencje rządowe, administracja skarbowa, dotowanie badań naukowych czy finansowanie partii politycznych.
Zjawisko korupcji dotyczy nie tylko funkcjonariuszy publicznych i przedstawicieli instytucji samorządowych. Narażone na nią są osoby zatrudnione we wszelkich placówkach dysponujących środkami publicznymi, takich jak np. szpitale, uczelnie, fundacje, przedsiębiorstwa państwowe itp.
Wprawdzie Polska coraz lepiej radzi sobie ze zwalczaniem korupcji, ale policja wciąż odnotowuje rocznie około 8 tysięcy przestępstw na tle korupcyjnym. Przoduje w tym rankingu zjawisko łapownictwa biernego i czynnego, czyli sprzedajność urzędników i rozmaite sposoby ich przekupywania.
Najbardziej dotkliwa dla zwykłego Polaka jest korupcja w służbie zdrowia. Przykrość choroby i pragnienie powrotu do zdrowia na tyle nas zmiękczają, że łatwo stajemy się ofiarami ludzi skorumpowanych, którzy należytej opiece lekarskiej i dostępowi do najnowszych osiągnięć medycyny nadali charakter towaru spod lady.
Dodajmy, że każde zachowanie noszące znamiona przestępstwa korupcyjnego można zgłaszać na bezpłatny numer Centralnego Biura Antykorupcyjnego 800 808 808, czynny przez całą dobę. Można też wypełnić formularz zgłoszeniowy dostępny na stronie internetowej CBA, napisać maila, albo wybrać się osobiście do siedziby Biura.
A co na to Biblia? Czy porusza problem korupcji i czy ją zwalcza? Nie przyjmuj łapówek, gdyż łapówki zaślepiają nawet naocznych świadków i fałszują słuszną sprawę [2Mo 23,8]. Nie będziesz naginał prawa, nie będziesz stronniczy, nie będziesz brał łapówki, gdyż łapówka zaślepia oczy mądrych i zniekształca sprawy tych, którzy mają słuszność. O sprawiedliwość, li tylko o sprawiedliwość będziesz zabiegał, abyś zachował życie i utrzymał w posiadaniu ziemię, którą ci da Pan, Bóg twój [5Mo 16,19–20].
Niestety, pomimo tych oczywistych praw, obraz Izraela, widziany oczyma natchnionego proroka Izajasza, wyglądał następująco: Twoi przewodnicy są buntownikami i wspólnikami złodziei, wszyscy lubią łapówki i gonią za darami, nie wymierzają sprawiedliwości sierocie, a sprawa wdów nie dochodzi przed nich [Iz 1,23].
Pismo Święte nie tylko wzywa do uczciwego życia. Również zapewnia ludzi prawych, że w każdych okolicznościach mogą spać spokojnie. Kto z nas może przebywać przy ogniu, którzy pożera? Kto z nas może się ostać przy wiecznych płomieniach? Kto postępuje sprawiedliwie i mówi szczerze, kto gardzi wymuszonym zyskiem, kto cofa swoje dłonie, aby nie brać łapówki, kto zatyka ucho, aby nie słyszeć o krwi przelewie, kto zamyka oczy, aby nie patrzeć na zło, ten będzie mieszkał na wysokościach [Iz 33,14–16].
Podłożem korupcji jest zbytnia pewność siebie i miłość do pieniędzy. Zdarzyć się więc ona może w każdym środowisku. Dlatego Bóg wciąż potrzebuje na ziemi ludzi, którzy, jak prorok Micheasz, powiedzą: Lecz ja jestem pełen siły, ducha Pana, prawa i mocy, aby oznajmiać Jakubowi jego przestępstwo, a Izraelowi jego grzech [Mi 3,8].
Problem korupcji nie omija nawet Kościoła, bo zdaje się, że w nim - z racji domniemanych znajomości w Niebie - przywódców zadufanych i pewnych siebie najwięcej: Jego naczelnicy wymierzają sprawiedliwość za łapówki, a jego kapłani nauczają za zapłatę, jego prorocy wieszczą za pieniądze, i na Pana się powołują, mówiąc: Czy nie ma Pana wśród nas? Nie spadnie na nas nieszczęście! [Mi 3,11].
Jak widać, już w starożytnym Izraelu duchowieństwo wykorzystywało swoją pozycję społeczną do osiągania korzyści materialnych. Dziś procederem wybitnie korupcjogennym, chociaż dotyczącym sfery ducha, a więc nieściganym za pomocą świeckiego prawa, jest tzw. udzielanie sakramentów i odpustów, czyli kupczenie darem zbawienia.
W Międzynarodowym Dniu Przeciwdziałania Korupcji trzeba mi porozmyślać nad stanem własnej duszy. Chyba najprostszym sposobem ustrzeżenia się od jakiejkolwiek korupcji jest codzienne życie z pytaniem w sercu: Jak na moim miejscu postąpiłby Jezus?
Trzeba by jednak bliżej poznać Jezusa.
Korupcja to żądanie, proponowanie, wręczanie i przyjmowanie bezpośrednio lub pośrednio łapówki, jakiejkolwiek innej nienależnej korzyści albo obietnicy takiej korzyści. Korupcja oznacza przede wszystkim nadużycie władzy publicznej dla prywatnych korzyści.
Obszarami najbardziej narażonymi na korupcję jest służba zdrowia, prywatyzacja gospodarki narodowej, gospodarowanie majątkiem publicznym, służba celna, udzielanie koncesji, administracja samorządowa, fundusze celowe i agencje rządowe, administracja skarbowa, dotowanie badań naukowych czy finansowanie partii politycznych.
Zjawisko korupcji dotyczy nie tylko funkcjonariuszy publicznych i przedstawicieli instytucji samorządowych. Narażone na nią są osoby zatrudnione we wszelkich placówkach dysponujących środkami publicznymi, takich jak np. szpitale, uczelnie, fundacje, przedsiębiorstwa państwowe itp.
Wprawdzie Polska coraz lepiej radzi sobie ze zwalczaniem korupcji, ale policja wciąż odnotowuje rocznie około 8 tysięcy przestępstw na tle korupcyjnym. Przoduje w tym rankingu zjawisko łapownictwa biernego i czynnego, czyli sprzedajność urzędników i rozmaite sposoby ich przekupywania.
Najbardziej dotkliwa dla zwykłego Polaka jest korupcja w służbie zdrowia. Przykrość choroby i pragnienie powrotu do zdrowia na tyle nas zmiękczają, że łatwo stajemy się ofiarami ludzi skorumpowanych, którzy należytej opiece lekarskiej i dostępowi do najnowszych osiągnięć medycyny nadali charakter towaru spod lady.
Dodajmy, że każde zachowanie noszące znamiona przestępstwa korupcyjnego można zgłaszać na bezpłatny numer Centralnego Biura Antykorupcyjnego 800 808 808, czynny przez całą dobę. Można też wypełnić formularz zgłoszeniowy dostępny na stronie internetowej CBA, napisać maila, albo wybrać się osobiście do siedziby Biura.
A co na to Biblia? Czy porusza problem korupcji i czy ją zwalcza? Nie przyjmuj łapówek, gdyż łapówki zaślepiają nawet naocznych świadków i fałszują słuszną sprawę [2Mo 23,8]. Nie będziesz naginał prawa, nie będziesz stronniczy, nie będziesz brał łapówki, gdyż łapówka zaślepia oczy mądrych i zniekształca sprawy tych, którzy mają słuszność. O sprawiedliwość, li tylko o sprawiedliwość będziesz zabiegał, abyś zachował życie i utrzymał w posiadaniu ziemię, którą ci da Pan, Bóg twój [5Mo 16,19–20].
Niestety, pomimo tych oczywistych praw, obraz Izraela, widziany oczyma natchnionego proroka Izajasza, wyglądał następująco: Twoi przewodnicy są buntownikami i wspólnikami złodziei, wszyscy lubią łapówki i gonią za darami, nie wymierzają sprawiedliwości sierocie, a sprawa wdów nie dochodzi przed nich [Iz 1,23].
Pismo Święte nie tylko wzywa do uczciwego życia. Również zapewnia ludzi prawych, że w każdych okolicznościach mogą spać spokojnie. Kto z nas może przebywać przy ogniu, którzy pożera? Kto z nas może się ostać przy wiecznych płomieniach? Kto postępuje sprawiedliwie i mówi szczerze, kto gardzi wymuszonym zyskiem, kto cofa swoje dłonie, aby nie brać łapówki, kto zatyka ucho, aby nie słyszeć o krwi przelewie, kto zamyka oczy, aby nie patrzeć na zło, ten będzie mieszkał na wysokościach [Iz 33,14–16].
Podłożem korupcji jest zbytnia pewność siebie i miłość do pieniędzy. Zdarzyć się więc ona może w każdym środowisku. Dlatego Bóg wciąż potrzebuje na ziemi ludzi, którzy, jak prorok Micheasz, powiedzą: Lecz ja jestem pełen siły, ducha Pana, prawa i mocy, aby oznajmiać Jakubowi jego przestępstwo, a Izraelowi jego grzech [Mi 3,8].
Problem korupcji nie omija nawet Kościoła, bo zdaje się, że w nim - z racji domniemanych znajomości w Niebie - przywódców zadufanych i pewnych siebie najwięcej: Jego naczelnicy wymierzają sprawiedliwość za łapówki, a jego kapłani nauczają za zapłatę, jego prorocy wieszczą za pieniądze, i na Pana się powołują, mówiąc: Czy nie ma Pana wśród nas? Nie spadnie na nas nieszczęście! [Mi 3,11].
Jak widać, już w starożytnym Izraelu duchowieństwo wykorzystywało swoją pozycję społeczną do osiągania korzyści materialnych. Dziś procederem wybitnie korupcjogennym, chociaż dotyczącym sfery ducha, a więc nieściganym za pomocą świeckiego prawa, jest tzw. udzielanie sakramentów i odpustów, czyli kupczenie darem zbawienia.
W Międzynarodowym Dniu Przeciwdziałania Korupcji trzeba mi porozmyślać nad stanem własnej duszy. Chyba najprostszym sposobem ustrzeżenia się od jakiejkolwiek korupcji jest codzienne życie z pytaniem w sercu: Jak na moim miejscu postąpiłby Jezus?
Trzeba by jednak bliżej poznać Jezusa.
08 grudnia, 2011
Podglądnijmy Jezusa: Sztuka zniechęcania
W ramach cyklu rozważań biblijnych pt. "Życie Jezusa" w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku mówiliśmy wczoraj o przypowieściach. Był nawet taki szczególny dzień w publicznej służbie Jezusa, nazwany przez niektórych Dniem Przypowieści. Tego dnia wyszedł Jezus z domu i usiadł nad morzem. I zebrało się wokół niego mnóstwo ludu; dlatego wstąpił do łodzi i usiadł, a cały lud stał na brzegu. I mówił do nich wiele w podobieństwach [Mt 13,1–3].
Słuchacze Jezusa mogli owego dnia wysłuchać co najmniej ośmiu przypowieści o Królestwie Niebios. Siewca i czworaka rola, kąkol wsiany potajemnie w uprawę pszenicy, ziarno gorczycy, kwas, kiełkujące nasienie, ukryty w ziemi skarb, drogocenna perła, sieć zarzucana w morze... Te proste obrazy z życia wzięte, zdaniem Jezusa ilustrują Królestwo Boże.
Mowa Jezusa była bardzo zrozumiała, a zarazem bardzo zagadkowa i niejasna. To zależało od tożsamości poszczególnych Jego słuchaczy i stanu ich serc. Wam dane jest poznać tajemnice Królestwa Bożego, ale innym podaje się je w podobieństwach, aby patrząc nie widzieli, a słuchając nie rozumieli [Łk 8,10] - objaśnił uczniom na uboczu.
Kto uwierzył w Jezusa i był blisko Niego, ten – jeśli nawet czegoś nie zrozumiał – mógł porosić o dodatkowe wyjaśnienie. Uczniowie nie jeden raz korzystali z tego przywileju i gdy na zakończenie Dnia Przypowieści Jezus ich zapytał: Zrozumieliście to wszystko? Odpowiedzieli mu: Tak [Mt 13,51].
Trzeba jednak pamiętać, że Chrystusowe zwiastowanie o Królestwie Bożym trafiało do szerokiego grona odbiorców. W narodzie o silnie patriotycznym duchu, okupowanym przez rzymskiego najeźdźcę i oczekującym na charyzmatycznego Mesjasza, nietrudno było wzniecić powstanie. Wszędzie było pełno potencjalnych powstańców, którzy słowa o nadchodzącym Królestwie sprawiedliwości, pokoju i radości – przy podaniu tego wprost – mogli odebrać jako hasło do walki z okupantem. Ich umysły i serca były terenem podminowanym, w każdej chwili grożącym wybuchem.
Do takich ludzi trzeba było więc mówić w sposób, który by ich pociągał ku Królestwu Bożemu, a jednocześnie rozczarowywał. Innymi słowy, Jezus wiele wyjaśniał, otwierał ludziom oczy na szereg prawd o Królestwie, a jednocześnie zamykał dostęp do bliższego poznania dla rozmaitej maści fantastów, snujących wizje o nadejściu nowej, mesjańskiej ery Izraela.
Dlatego Jezus, nauczając o Królestwie, mówił w przypowieściach. Przypowieść jest jasna i niejasna. Bardzo wymowna, a zarazem przemilczająca sporo kwestii. Trzeba się w nią spokojnie wsłuchać. Kto się gorączkuje, ten z niej nie skorzysta. Mówiąc krótko, przypowieść jest światłem dostosowanym do oczu. Tylko zdrowe oczy z tego światła z przyjemnością korzystają, bo – jak powiedział Augustyn – "dla oczu chorych przykre jest światło, które jest miłe dla oczu zdrowych".
Dzisiaj również są ludzie, którzy wymyślają fantastyczne, niestworzone rzeczy o Królestwie Bożym.
Gdy więc głosimy ewangelię i rozbudzamy w związku z tym w wierzących ludziach nadzieję na przyszłość, potrzebujemy tej Jezusowej umiejętności jednoczesnego zniechęcania do wyssanych z palca wizji Królestwa. Trzeba nam tak głosić Słowo Boże, żeby nie dawać podstaw do dzielenia ewangelii Chrystusowej na ewangelię zbawienia i na ewangelię królestwa. Modne to w niektórych kręgach i już owocuje mnożącymi się wizjami i koncepcjami Królestwa Bożego tu i teraz.
Nauczanie Jezusa zbudowało wiarę niektórych, ale jednocześnie całą rzeszę ludzi biegających za Nim skutecznie zniechęciło. Jezus bowiem od początku wiedział, którzy są niewierzący i kto go wyda. I mówił: Dlatego powiedziałem wam, że nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli mu to nie jest dane od Ojca. Od tej chwili wielu uczniów jego zawróciło i już z nim nie chodziło [Jn 6,64–66].
Zwiastowanie zdrowej nauki Chrystusowej bardzo zniechęca ludzi nastawionych na doczesny sukces i ziemską dominację Królestwa Bożego nad światem. Umacnia zaś i ubogaca życie prawdziwych naśladowców Jezusa Chrystusa.
Słuchacze Jezusa mogli owego dnia wysłuchać co najmniej ośmiu przypowieści o Królestwie Niebios. Siewca i czworaka rola, kąkol wsiany potajemnie w uprawę pszenicy, ziarno gorczycy, kwas, kiełkujące nasienie, ukryty w ziemi skarb, drogocenna perła, sieć zarzucana w morze... Te proste obrazy z życia wzięte, zdaniem Jezusa ilustrują Królestwo Boże.
Mowa Jezusa była bardzo zrozumiała, a zarazem bardzo zagadkowa i niejasna. To zależało od tożsamości poszczególnych Jego słuchaczy i stanu ich serc. Wam dane jest poznać tajemnice Królestwa Bożego, ale innym podaje się je w podobieństwach, aby patrząc nie widzieli, a słuchając nie rozumieli [Łk 8,10] - objaśnił uczniom na uboczu.
Kto uwierzył w Jezusa i był blisko Niego, ten – jeśli nawet czegoś nie zrozumiał – mógł porosić o dodatkowe wyjaśnienie. Uczniowie nie jeden raz korzystali z tego przywileju i gdy na zakończenie Dnia Przypowieści Jezus ich zapytał: Zrozumieliście to wszystko? Odpowiedzieli mu: Tak [Mt 13,51].
Trzeba jednak pamiętać, że Chrystusowe zwiastowanie o Królestwie Bożym trafiało do szerokiego grona odbiorców. W narodzie o silnie patriotycznym duchu, okupowanym przez rzymskiego najeźdźcę i oczekującym na charyzmatycznego Mesjasza, nietrudno było wzniecić powstanie. Wszędzie było pełno potencjalnych powstańców, którzy słowa o nadchodzącym Królestwie sprawiedliwości, pokoju i radości – przy podaniu tego wprost – mogli odebrać jako hasło do walki z okupantem. Ich umysły i serca były terenem podminowanym, w każdej chwili grożącym wybuchem.
Do takich ludzi trzeba było więc mówić w sposób, który by ich pociągał ku Królestwu Bożemu, a jednocześnie rozczarowywał. Innymi słowy, Jezus wiele wyjaśniał, otwierał ludziom oczy na szereg prawd o Królestwie, a jednocześnie zamykał dostęp do bliższego poznania dla rozmaitej maści fantastów, snujących wizje o nadejściu nowej, mesjańskiej ery Izraela.
Dlatego Jezus, nauczając o Królestwie, mówił w przypowieściach. Przypowieść jest jasna i niejasna. Bardzo wymowna, a zarazem przemilczająca sporo kwestii. Trzeba się w nią spokojnie wsłuchać. Kto się gorączkuje, ten z niej nie skorzysta. Mówiąc krótko, przypowieść jest światłem dostosowanym do oczu. Tylko zdrowe oczy z tego światła z przyjemnością korzystają, bo – jak powiedział Augustyn – "dla oczu chorych przykre jest światło, które jest miłe dla oczu zdrowych".
Dzisiaj również są ludzie, którzy wymyślają fantastyczne, niestworzone rzeczy o Królestwie Bożym.
Gdy więc głosimy ewangelię i rozbudzamy w związku z tym w wierzących ludziach nadzieję na przyszłość, potrzebujemy tej Jezusowej umiejętności jednoczesnego zniechęcania do wyssanych z palca wizji Królestwa. Trzeba nam tak głosić Słowo Boże, żeby nie dawać podstaw do dzielenia ewangelii Chrystusowej na ewangelię zbawienia i na ewangelię królestwa. Modne to w niektórych kręgach i już owocuje mnożącymi się wizjami i koncepcjami Królestwa Bożego tu i teraz.
Nauczanie Jezusa zbudowało wiarę niektórych, ale jednocześnie całą rzeszę ludzi biegających za Nim skutecznie zniechęciło. Jezus bowiem od początku wiedział, którzy są niewierzący i kto go wyda. I mówił: Dlatego powiedziałem wam, że nikt nie może przyjść do mnie, jeżeli mu to nie jest dane od Ojca. Od tej chwili wielu uczniów jego zawróciło i już z nim nie chodziło [Jn 6,64–66].
Zwiastowanie zdrowej nauki Chrystusowej bardzo zniechęca ludzi nastawionych na doczesny sukces i ziemską dominację Królestwa Bożego nad światem. Umacnia zaś i ubogaca życie prawdziwych naśladowców Jezusa Chrystusa.
07 grudnia, 2011
Wprowadzanie na bocznicę
W komentarzach o zmarłej przedwczoraj Violetcie Villas przewija się smutny wątek o izolowaniu jej w polskim środowisku artystycznym. Zasadniczo, niby wszyscy uznawali jej wielkość, niby nikt nic do niej nie miał, ale wciąż napotykała tu na jakiś dziwny mur. Dlaczego?
Wiadomo, że Violetta Villas w latach swej artystycznej świetności dysponowała niezwykłymi możliwościami wokalnymi. Posiadała głos o rozszerzonej skali 5 oktaw, pozwalający jej na śpiewanie barytonem, tenorem, altem, mezzosopranem oraz sopranem, co stanowi ewenement głosowy w skali światowej. Czemu więc przez lata nie korzystaliśmy w pełni z jej talentu?
Ogólnie rzecz biorąc, osoby o wybitnych uzdolnieniach nie mają łatwego życia pośród artystów nieco niższego lotu. Ogniskujący się na wielkim talencie zachwyt tłumów, staje się kością w gardle przeciętniaków. Z oczywistych względów nie mogą oni jawnie skrytykować i odrzucić kogoś, kto przewyższa ich o klasę. Kto jednak może im nakazać, żeby zawsze brali go pod uwagę i zapraszali go do swego grona? Każdemu przecież zdarza się "zagapić" i o kimś takim, jakby niechcący, zapomnieć, a może nawet potajemnie zrobić coś, co wyeliminowałoby go z gry.
Taką postawę dobrze widać w świetle Biblii. Księga Genesis kreśli nam sielankowy obraz rodziny Jakuba, w której jeden z synów zaczął wyrastać ponad przeciętność pozostałych. Jak reagowali na to jego bliscy? Ucieszyli się i udzielili mu poparcia? Oddajmy głos samej Biblii:
Pewnego razu miał Józef sen i opowiedział go braciom swoim, oni zaś jeszcze bardziej go znienawidzili. Powiedział im bowiem: Słuchajcie, proszę, tego snu, który mi się śnił: Oto wiązaliśmy snopy na polu; wtem snop mój podniósł się i stanął, a wasze snopy otoczyły go i pokłoniły się mojemu snopowi. Rzekli do niego bracia: Czy chciałbyś naprawdę królować nad nami? Czy chciałbyś naprawdę nami rządzić? I jeszcze bardziej znienawidzili go z powodu snów i słów jego [1Mo 37,5–8].
Pierwszy męczennik Kościoła, Szczepan, przywołując w natchnieniu Ducha ten obraz po latach, nie miał żadnych wątpliwości, czym kierowali się bracia Józefa: A patriarchowie, zazdroszcząc Józefowi, sprzedali go do Egiptu, ale Bóg był z nim [Dz 7,9].
Najdobitniej widać to na przykładzie duchowych przywódców Izraela. Gdy na scenie pojawił się Jezus z Nazaretu i zaczął przyciągać uwagę tłumów, arcykapłani, uczeni w Piśmie i faryzeusze zaczęli snuć potajemne plany wyeliminowania go z przestrzeni publicznej. Nawet Piłat zorientował się w rzeczywistych powodach ich niechęci do niego i wprowadził ich w ślepą uliczką wyboru Barabasza. Wcale nie zdziwił się, że zrobili wbrew zasadom zdrowego rozsądku i odrzucili Jezusa. Wiedział bowiem, że z zawiści go wydali [Mt 27,18].
Violetta Villas miała wybitny głos, ale nie było dla niej miejsca w środowisku, bo nie dawała się ugłaskać. Mogła o wiele więcej wnieść i bardzo ubogacić polską scenę muzyczną, a tymczasem przez całe lata pozostawała niedoceniona i jakby zapomniana. Ktoś powie: Sama sobie na to zasłużyła. Czy aby na pewno?
W środowisku artystycznym do takiego zjawiska dochodzi stosunkowo bardzo rzadko, bo sporo w nim ludzi o wielkim sercu, wrażliwych na prawdziwy talent i dających się nim zauroczyć. Gorzej bywa w innych kręgach zawodowych. Jakże często zawiść bierze w nich górę nad zdroworozsądkowym skorzystaniem z uzdolnień człowieka, który się tam pojawia. Niestety, klika graczy z kategorii "bmw" (biernych, miernych, ale wiernych), zakulisowymi sztuczkami skutecznie spycha go na ławkę rezerwową. Mają w swoim gronie ludzi naprawdę utalentowanych, ale nie dopuszczają ich do głosu.
Nasuwa mi się tu biblijny obraz dziwnego miasteczka. Było małe miasto i niewielu w nim mieszkańców. Wyruszył przeciwko niemu wielki król, obległ je i wystawił przeciw niemu potężne machiny oblężnicze. A znajdował się w nim pewien ubogi mędrzec; ten mógłby był wyratować to miasto swoją mądrością. Lecz nikt nie wspomniał owego ubogiego męża [Prz 9,14–15].
Śmierć Violetty Villas stawia polskie środowisko artystyczne przed niewygodną koniecznością wyjaśnienia, jak mogło dojść do czegoś takiego, że artystka wielkiego kalibru żyła tu ostatnio w biedzie i umarła w zapomnieniu? Czy jesteśmy pewni, że sama sobie zgotowała ten los?
A jak jest w środowiskach kościelnych? Czy przypadkiem i w tych kręgach nie ma ludzi zdolnych i wybitnych, ale z jakiegoś powodu przekierowanych na bocznicę, sprytnie zepchniętych na margines i jakby zapomnianych? Czy i tutaj z powodu małych i zawistnych serc nie zdarza się, że jesteśmy skazani na miernotę, podczas gdy moglibyśmy o wiele bardziej budować się duchowo i rozwijać?
Niechby smutny los Pani Villas dał nam wszystkim do myślenia.
Wiadomo, że Violetta Villas w latach swej artystycznej świetności dysponowała niezwykłymi możliwościami wokalnymi. Posiadała głos o rozszerzonej skali 5 oktaw, pozwalający jej na śpiewanie barytonem, tenorem, altem, mezzosopranem oraz sopranem, co stanowi ewenement głosowy w skali światowej. Czemu więc przez lata nie korzystaliśmy w pełni z jej talentu?
Ogólnie rzecz biorąc, osoby o wybitnych uzdolnieniach nie mają łatwego życia pośród artystów nieco niższego lotu. Ogniskujący się na wielkim talencie zachwyt tłumów, staje się kością w gardle przeciętniaków. Z oczywistych względów nie mogą oni jawnie skrytykować i odrzucić kogoś, kto przewyższa ich o klasę. Kto jednak może im nakazać, żeby zawsze brali go pod uwagę i zapraszali go do swego grona? Każdemu przecież zdarza się "zagapić" i o kimś takim, jakby niechcący, zapomnieć, a może nawet potajemnie zrobić coś, co wyeliminowałoby go z gry.
Taką postawę dobrze widać w świetle Biblii. Księga Genesis kreśli nam sielankowy obraz rodziny Jakuba, w której jeden z synów zaczął wyrastać ponad przeciętność pozostałych. Jak reagowali na to jego bliscy? Ucieszyli się i udzielili mu poparcia? Oddajmy głos samej Biblii:
Pewnego razu miał Józef sen i opowiedział go braciom swoim, oni zaś jeszcze bardziej go znienawidzili. Powiedział im bowiem: Słuchajcie, proszę, tego snu, który mi się śnił: Oto wiązaliśmy snopy na polu; wtem snop mój podniósł się i stanął, a wasze snopy otoczyły go i pokłoniły się mojemu snopowi. Rzekli do niego bracia: Czy chciałbyś naprawdę królować nad nami? Czy chciałbyś naprawdę nami rządzić? I jeszcze bardziej znienawidzili go z powodu snów i słów jego [1Mo 37,5–8].
Pierwszy męczennik Kościoła, Szczepan, przywołując w natchnieniu Ducha ten obraz po latach, nie miał żadnych wątpliwości, czym kierowali się bracia Józefa: A patriarchowie, zazdroszcząc Józefowi, sprzedali go do Egiptu, ale Bóg był z nim [Dz 7,9].
Najdobitniej widać to na przykładzie duchowych przywódców Izraela. Gdy na scenie pojawił się Jezus z Nazaretu i zaczął przyciągać uwagę tłumów, arcykapłani, uczeni w Piśmie i faryzeusze zaczęli snuć potajemne plany wyeliminowania go z przestrzeni publicznej. Nawet Piłat zorientował się w rzeczywistych powodach ich niechęci do niego i wprowadził ich w ślepą uliczką wyboru Barabasza. Wcale nie zdziwił się, że zrobili wbrew zasadom zdrowego rozsądku i odrzucili Jezusa. Wiedział bowiem, że z zawiści go wydali [Mt 27,18].
Violetta Villas miała wybitny głos, ale nie było dla niej miejsca w środowisku, bo nie dawała się ugłaskać. Mogła o wiele więcej wnieść i bardzo ubogacić polską scenę muzyczną, a tymczasem przez całe lata pozostawała niedoceniona i jakby zapomniana. Ktoś powie: Sama sobie na to zasłużyła. Czy aby na pewno?
W środowisku artystycznym do takiego zjawiska dochodzi stosunkowo bardzo rzadko, bo sporo w nim ludzi o wielkim sercu, wrażliwych na prawdziwy talent i dających się nim zauroczyć. Gorzej bywa w innych kręgach zawodowych. Jakże często zawiść bierze w nich górę nad zdroworozsądkowym skorzystaniem z uzdolnień człowieka, który się tam pojawia. Niestety, klika graczy z kategorii "bmw" (biernych, miernych, ale wiernych), zakulisowymi sztuczkami skutecznie spycha go na ławkę rezerwową. Mają w swoim gronie ludzi naprawdę utalentowanych, ale nie dopuszczają ich do głosu.
Nasuwa mi się tu biblijny obraz dziwnego miasteczka. Było małe miasto i niewielu w nim mieszkańców. Wyruszył przeciwko niemu wielki król, obległ je i wystawił przeciw niemu potężne machiny oblężnicze. A znajdował się w nim pewien ubogi mędrzec; ten mógłby był wyratować to miasto swoją mądrością. Lecz nikt nie wspomniał owego ubogiego męża [Prz 9,14–15].
Śmierć Violetty Villas stawia polskie środowisko artystyczne przed niewygodną koniecznością wyjaśnienia, jak mogło dojść do czegoś takiego, że artystka wielkiego kalibru żyła tu ostatnio w biedzie i umarła w zapomnieniu? Czy jesteśmy pewni, że sama sobie zgotowała ten los?
A jak jest w środowiskach kościelnych? Czy przypadkiem i w tych kręgach nie ma ludzi zdolnych i wybitnych, ale z jakiegoś powodu przekierowanych na bocznicę, sprytnie zepchniętych na margines i jakby zapomnianych? Czy i tutaj z powodu małych i zawistnych serc nie zdarza się, że jesteśmy skazani na miernotę, podczas gdy moglibyśmy o wiele bardziej budować się duchowo i rozwijać?
Niechby smutny los Pani Villas dał nam wszystkim do myślenia.
06 grudnia, 2011
Komu ostatnio coś po prostu dałeś?
Jest taki zwyczaj, żeby 6 grudnia, w rocznicę śmierci żyjącego na przełomie III i IV wieku biskupa Miry, Mikołaja, obdarowywać się drobnymi upominkami. Mikołaj bowiem zasłynął z tego, że już od dziecka chętnie pomagał ubogim. Również potem, gdy został biskupem, interesował się losem biednych ludzi, wdawał się w ich zwyczajne problemy i udzielał pomocy.
Dzisiejsze Mikołajki mają być echem tamtej postawy św. Mikołaja. Symbolizuje je wizerunek starszego pana, niegdyś, np. w XIV– wiecznej Holandii, na ośle w szatach biskupa, a współcześnie w czerwonym stroju, jeżdżącego po świecie saniami i rozdającego prezenty. Wzmianki o mikołajkowych zwyczajach w Polsce pojawiają się od XVIII wieku. Jest w nich zazwyczaj mowa o tym, że 6 grudnia grzeczne dzieci w czasie snu dostawały jakieś smakołyki i znajdowały je rankiem, ukryte przy łóżku.
Obdarowywanie, zwłaszcza ludzi biednych i będących w potrzebie – to zachowanie wielce chwalone w Piśmie Świętym. Apostoł Paweł zaświadcza, że dawanie jest zaleceniem samego Jezusa Chrystusa. Sami wiecie, że te oto ręce służyły zaspokojeniu potrzeb moich i tych, którzy są ze mną. W tym wszystkim pokazałem wam, że tak pracując, należy wspierać słabych i pamiętać na słowo Pana Jezusa, który sam powiedział: Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać aniżeli brać [Dz 20,34–35].
Bywało, że wzajemne przesyłanie prezentów stawało się wręcz obowiązkiem narodowym. W czasach dominacji Medo–Persji nad światem, po cudownym ocaleniu za sprawą wstawiennictwa Estery, wszyscy Żydzi zostali zobowiązani, aby rokrocznie święcili czternasty dzień miesiąca Adar i piętnasty dzień tegoż miesiąca, jako dni, w których Żydzi zyskali spokój od wrogów swoich, i jako miesiąc, w którym troska zamieniła im się w radość, a żałoba w dzień pomyślny, aby uczynili je dniami ucztowania i radości, i wzajemnego przesyłania sobie darów żywnościowych i obdarowywania ubogich [Est 9,21–22].
Biblia poucza także o niezwykłym, wręcz cudownym, działaniu dyskretnych podarunków. Dar po kryjomu dany uśmierza gniew, a największą nawet złość upominek z zanadrza [Prz 21,14]. Z tego powodu w środowisku ludzi nieodrodzonych z Ducha Świętego tak łatwo dochodzi do łapówkarstwa. Normalnie jednak rzecz biorąc, dyskretny podarunek jest dobry. Pomaga naprawić relacje i jest bardzo miły dla każdej ze stron.
Ludzie żyjący na co dzień zgodnie z Biblią, zwyczaj obdarowywania mają we krwi. Wciąż na nowo obdarowują i są obdarowywani.
Na okoliczność dzisiejszego zwyczaju, pomyślmy, kiedy ostatnio daliśmy coś komuś, ot tak, bez szczególnej okazji, a zwyczajnie, z potrzeby serca?
Dzisiejsze Mikołajki mają być echem tamtej postawy św. Mikołaja. Symbolizuje je wizerunek starszego pana, niegdyś, np. w XIV– wiecznej Holandii, na ośle w szatach biskupa, a współcześnie w czerwonym stroju, jeżdżącego po świecie saniami i rozdającego prezenty. Wzmianki o mikołajkowych zwyczajach w Polsce pojawiają się od XVIII wieku. Jest w nich zazwyczaj mowa o tym, że 6 grudnia grzeczne dzieci w czasie snu dostawały jakieś smakołyki i znajdowały je rankiem, ukryte przy łóżku.
Obdarowywanie, zwłaszcza ludzi biednych i będących w potrzebie – to zachowanie wielce chwalone w Piśmie Świętym. Apostoł Paweł zaświadcza, że dawanie jest zaleceniem samego Jezusa Chrystusa. Sami wiecie, że te oto ręce służyły zaspokojeniu potrzeb moich i tych, którzy są ze mną. W tym wszystkim pokazałem wam, że tak pracując, należy wspierać słabych i pamiętać na słowo Pana Jezusa, który sam powiedział: Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać aniżeli brać [Dz 20,34–35].
Bywało, że wzajemne przesyłanie prezentów stawało się wręcz obowiązkiem narodowym. W czasach dominacji Medo–Persji nad światem, po cudownym ocaleniu za sprawą wstawiennictwa Estery, wszyscy Żydzi zostali zobowiązani, aby rokrocznie święcili czternasty dzień miesiąca Adar i piętnasty dzień tegoż miesiąca, jako dni, w których Żydzi zyskali spokój od wrogów swoich, i jako miesiąc, w którym troska zamieniła im się w radość, a żałoba w dzień pomyślny, aby uczynili je dniami ucztowania i radości, i wzajemnego przesyłania sobie darów żywnościowych i obdarowywania ubogich [Est 9,21–22].
Biblia poucza także o niezwykłym, wręcz cudownym, działaniu dyskretnych podarunków. Dar po kryjomu dany uśmierza gniew, a największą nawet złość upominek z zanadrza [Prz 21,14]. Z tego powodu w środowisku ludzi nieodrodzonych z Ducha Świętego tak łatwo dochodzi do łapówkarstwa. Normalnie jednak rzecz biorąc, dyskretny podarunek jest dobry. Pomaga naprawić relacje i jest bardzo miły dla każdej ze stron.
Ludzie żyjący na co dzień zgodnie z Biblią, zwyczaj obdarowywania mają we krwi. Wciąż na nowo obdarowują i są obdarowywani.
Na okoliczność dzisiejszego zwyczaju, pomyślmy, kiedy ostatnio daliśmy coś komuś, ot tak, bez szczególnej okazji, a zwyczajnie, z potrzeby serca?
05 grudnia, 2011
Alchemia niejednej legendy
Pomnik Bohatera Narodu |
Dało to początek legendzie o tzw. Trójkącie Bermudzkim. Chodzi o obszar wodny pomiędzy Miami, Puerto Rico i Bermudami, bardzo uczęszczany, na którym z niewyjaśnionych przyczyn giną ludzie, statki i samoloty. Do dziś rozbudza to wyobraźnię i owocuje niestworzonymi historiami, a najprawdopodobniej od czasu do czasu dochodzi tam do niespodziewanej erupcji dużych ilości metanu z podwodnych złóż, co uśmierca ludzi, ale także może doprowadzić do zatonięcia statku bądź utraty sterowności przez samolot.
Ten przykład pokazuje, jak rodzi się i czym zazwyczaj karmi się legenda. Garść informacji koniecznie sensacyjnych, dostatecznie tajemniczych, niezbyt sprawdzalnych, ale za to należycie udramatyzowanych i zręby legendy gotowe! Potem już wystarczy, żeby tylko od czasu do czasu dorzucić jakiś nowy szczegół; wydarzenie lub skojarzenie i legenda żyje już własnym życiem, po latach nabierając znamion prawdy.
Mamy więc legendarne sukcesy, zwycięstwa, akcje ratunkowe i wyczyny. Mamy legendarnych bohaterów, przywódców, wojowników, sportowców, policjantów, czy - jak w książce pt. "Sekretne życie motyli" - legendarnych taterników. Z daleka wyglądają imponująco. Z bliska, gdy wdać się w szczegóły, tracą swój czar i blask. Dlaczego? Bo nie zrodziły się z prawdy. Bo zbyt wiele tam rzeczy naciąganych.
Tak czasem w kręgach chrześcijańskich rodzi się legenda niejednego sługi Bożego. Gruntem staje się tu odpowiednio udramatyzowana historia nawrócenia i przemyślany biogram. Tajemnica "mocnego" świadectwa polega na tym, że im gorsza przeszłość, tym lepsza trampolina do popularności. Nie powinno w nim zabraknąć opisu scen rodzinnych, jakiegoś "ukochanego" miejsca na ziemi i wzmianki o niezwykłym człowieku, ważnym dla kandydata do tytułu bohatera tworzonej autolegendy. Wskazane byłoby też przywołać trochę niezwykłych wydarzeń lub osiągnięć, najlepiej z jakimś tajemniczym więzieniem lub traumatycznym przeżyciem w tle.
A biogram? Może być nawet krótki, ale koniecznie zawierający przynajmniej kilka egzotycznych nieco, bliżej nieopisanych przymiotników, takich jak: doświadczony, namaszczony, dynamiczny, bezkompromisowy. Jeżeli zaś można go uzupełnić wzmianką o "wieloletniej" (bez podawania dat) tułaczce po dalekich polach misyjnych i niesieniu pomocy, to mamy wszystkie dane do rozwoju legendy o "niezwykłym mężu Bożym".
Ze zjawiskiem sztucznego tworzenia legendy mężów Bożych w środowisku Wczesnego Kościoła zmierzył się kiedyś apostoł Paweł. Zasmucony tak łatwym i bezrozumnym zachwytem niektórych chrześcijan z Koryntu grupą przybyłych tam nauczycieli, którzy nie tylko głosili wątpliwe nauki, ale i drenowali ich kieszenie, zebrał się w końcu i nieco im przymówił.
Najbardziej zaskakujące było to, że Koryntianie dali się nagle zauroczyć czymś, co od lat mieli na wyciągnięcie ręki, w osobie apostoła Pawła. Gloryfikujecie swoich nowych – jak to się modnie dziś mówi – mentorów i bohaterów służby, lecz uważam, że ja w niczym nie ustępuję tym arcyapostołom [2Ko 11,5] – napisał.
Sługami Chrystusa są? Jako niespełna rozumu to mówię; daleko więcej ja, więcej pracowałem, częściej byłem w więzieniach, nad miarę byłem chłostany, często znajdowałem się w niebezpieczeństwie śmierci. Od Żydów otrzymałem pięć razy po czterdzieści uderzeń bez jednego, trzy razy byłem chłostany, raz ukamienowany, trzy razy rozbił się ze mną okręt, dzień i noc spędziłem w głębinie morskiej. Byłem często w podróżach, w niebezpieczeństwach na rzekach, w niebezpieczeństwach od zbójców, w niebezpieczeństwach od rodaków, w niebezpieczeństwach od pogan, w niebezpieczeństwach w mieście, w niebezpieczeństwach na pustyni, w niebezpieczeństwach na morzu, w niebezpieczeństwach między fałszywymi braćmi. W trudzie i znoju, często w niedosypianiu, w głodzie i pragnieniu, często w postach, w zimie i nagości. Pomijając te sprawy zewnętrzne, pozostaje codzienne nachodzenie mnie, troska o wszystkie zbory [2Ko 11,23-28].
Wystarczyłoby tego na stworzenie dziesiątek dzisiejszych "legend" narodu czy Kościoła, a proszę zauważyć, że Paweł tylko raz tak się wypowiedział, i to w trosce o otumanione umysły wierzących Koryntian.
Ludzie lubią legendy i nic na świecie tego nie zmieni. Jedyne, co możemy zrobić, to zadbać, aby wokół nas samych nie tworzono żadnego nimbu wyjątkowości. Taki przykład zostawił nam Jezus Chrystus i Jego apostołowie. Jak wiemy z Biblii, ani nie nakręcali innych do opowiadania o nich podkolorowanych historyjek, ani sami tego nie robili. Gdyż oznajmiliśmy wam moc i powtórne przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa, nie opierając się na zręcznie zmyślonych baśniach, lecz jako naoczni świadkowie jego wielkości [2Pt 1,16]. Zero fantastyki.
Bo jeśli nawet zechcę się chlubić, nie będzie to przechwałka głupiego, bo prawdą będzie to, co powiem; lecz wstrzymuję się, aby ktoś nie myślał o mnie więcej nad to, co u mnie widzi lub co ode mnie słyszy [2Ko 12,6].
Legenda o Trójkącie Bermudzkim ma się już do tego, jak piernik do wiatraka, ale tak mi dziś jakoś to na koniec wyszło J.
04 grudnia, 2011
Podglądnijmy Jezusa: Bezradność, czy heroizm?
Jednym z miejsc najważniejszej, żeby nie powiedzieć najcięższej, próby jakości naszego chrześcijaństwa jest własny dom i nastawienie do osób zamieszkujących z nami pod jednym dachem. Stosunkowo godnie znosimy zależność od obcych i rozmaite przykrości z ich strony. Słusznie rozumujemy, że trzeba nam przed światem zewnętrznym wydawać dobre świadectwo wiary. Dlaczego jednak i w imię czego mielibyśmy znosić upokorzenia ze strony domowników?
No, może jeszcze bylibyśmy gotowi się z tym pogodzić, gdy coś przeskrobiemy, gdy przez jakiś niegodny czyn stracimy zaufanie i szacunek swoich bliskich, ale cierpieć niewinnie?! Jeżeli byliśmy i jesteśmy w porządku, to dlaczego ktoś miałby się nad nami pastwić? Czyż żona w takiej sytuacji nie ma prawa zaprzestać podporządkowywania się mężowi? Czyż dziecko, któremu przytrafiło się mieć apodyktycznych rodziców, nadal jest objęte obowiązkiem posłuszeństwa względem nich?
Domownicy, bądźcie poddani z wszelką bojaźnią panom, nie tylko dobrym i łagodnym, ale i przykrym, albowiem to jest łaska, jeśli ktoś związany w sumieniu przed Bogiem znosi utrapienie i cierpi niewinnie. Bo jakaż to chluba, jeżeli okazujecie cierpliwość, policzkowani za grzechy? Ale, jeżeli okazujecie cierpliwość, gdy za dobre uczynki cierpicie, to jest łaska u Boga. Na to bowiem powołani jesteście, gdyż i Chrystus cierpiał za was, zostawiając wam przykład, abyście wstępowali w jego ślady; On grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w ustach jego; On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi [1Pt 2,18–23].
W takich sytuacjach Biblia radzi nam spojrzeć na Jezusa Chrystusa. On był bez zarzutu. Pozostawał w doskonałych relacjach z Ojcem. Kto może to pojąć, niech pojmuje, ale to Panu upodobało się utrapić go cierpieniem [Iz 53,10]. Z woli Ojca Jezus został poddany na pewien czas władzy złych ludzi. I co? Postawił się? Znęcano się nad nim, lecz on znosił to w pokorze i nie otworzył swoich ust, jak jagnię na rzeź prowadzone i jak owca przed tymi, którzy ją strzygą, zamilkł i nie otworzył swoich ust [Iz 53,7].
Czy Jezus musiał się tak zachować? Czy nie miał innego wyjścia, jak tylko poddać się woli Ojca? Dlatego Ojciec miłuje mnie, iż Ja kładę życie swoje, aby je znowu wziąć. Nikt mi go nie odbiera, ale Ja kładę je z własnej woli. Mam moc dać je i mam moc znowu je odzyskać; taki rozkaz wziąłem od Ojca mego [Jn 10,17–18].
Każdemu może się przytrafić coś takiego, że znajdzie się pod władzą człowieka przykrego, a nawet w jakimś sensie spaczonego na umyśle. Ciężko jest żyć pod jednym dachem z kimś takim i być zależnym od niego. Duch tego świata wzywa do zrzucenia tej zależności, bo inaczej sklasyfikuje nas jako bezradnych i głupich, że się tak dajemy upokarzać.
Biblia natomiast zaleca wytrwanie w takich utrapieniach i przykrościach. Mało tego, wskazuje, że gdy czynimy to w imię świadomości Boga, to nie jest to żadną oznaką bezradności. W świetle Biblii jest to prawdziwy heroizm!
O Jezusie jest powiedzine: Dlatego też Bóg wielce Go wywyższył i obdarzył imieniem, ktore jest ponad wszelkie imię [Flp 2, 9]. A co Bóg zrobi z tymi, którzy ze względu na wiarę w Syna Bożego postępują jak On?
Możesz też posłuchać tego przesłania.
No, może jeszcze bylibyśmy gotowi się z tym pogodzić, gdy coś przeskrobiemy, gdy przez jakiś niegodny czyn stracimy zaufanie i szacunek swoich bliskich, ale cierpieć niewinnie?! Jeżeli byliśmy i jesteśmy w porządku, to dlaczego ktoś miałby się nad nami pastwić? Czyż żona w takiej sytuacji nie ma prawa zaprzestać podporządkowywania się mężowi? Czyż dziecko, któremu przytrafiło się mieć apodyktycznych rodziców, nadal jest objęte obowiązkiem posłuszeństwa względem nich?
Domownicy, bądźcie poddani z wszelką bojaźnią panom, nie tylko dobrym i łagodnym, ale i przykrym, albowiem to jest łaska, jeśli ktoś związany w sumieniu przed Bogiem znosi utrapienie i cierpi niewinnie. Bo jakaż to chluba, jeżeli okazujecie cierpliwość, policzkowani za grzechy? Ale, jeżeli okazujecie cierpliwość, gdy za dobre uczynki cierpicie, to jest łaska u Boga. Na to bowiem powołani jesteście, gdyż i Chrystus cierpiał za was, zostawiając wam przykład, abyście wstępowali w jego ślady; On grzechu nie popełnił ani nie znaleziono zdrady w ustach jego; On, gdy mu złorzeczono, nie odpowiadał złorzeczeniem, gdy cierpiał, nie groził, lecz poruczał sprawę temu, który sprawiedliwie sądzi [1Pt 2,18–23].
W takich sytuacjach Biblia radzi nam spojrzeć na Jezusa Chrystusa. On był bez zarzutu. Pozostawał w doskonałych relacjach z Ojcem. Kto może to pojąć, niech pojmuje, ale to Panu upodobało się utrapić go cierpieniem [Iz 53,10]. Z woli Ojca Jezus został poddany na pewien czas władzy złych ludzi. I co? Postawił się? Znęcano się nad nim, lecz on znosił to w pokorze i nie otworzył swoich ust, jak jagnię na rzeź prowadzone i jak owca przed tymi, którzy ją strzygą, zamilkł i nie otworzył swoich ust [Iz 53,7].
Czy Jezus musiał się tak zachować? Czy nie miał innego wyjścia, jak tylko poddać się woli Ojca? Dlatego Ojciec miłuje mnie, iż Ja kładę życie swoje, aby je znowu wziąć. Nikt mi go nie odbiera, ale Ja kładę je z własnej woli. Mam moc dać je i mam moc znowu je odzyskać; taki rozkaz wziąłem od Ojca mego [Jn 10,17–18].
Każdemu może się przytrafić coś takiego, że znajdzie się pod władzą człowieka przykrego, a nawet w jakimś sensie spaczonego na umyśle. Ciężko jest żyć pod jednym dachem z kimś takim i być zależnym od niego. Duch tego świata wzywa do zrzucenia tej zależności, bo inaczej sklasyfikuje nas jako bezradnych i głupich, że się tak dajemy upokarzać.
Biblia natomiast zaleca wytrwanie w takich utrapieniach i przykrościach. Mało tego, wskazuje, że gdy czynimy to w imię świadomości Boga, to nie jest to żadną oznaką bezradności. W świetle Biblii jest to prawdziwy heroizm!
O Jezusie jest powiedzine: Dlatego też Bóg wielce Go wywyższył i obdarzył imieniem, ktore jest ponad wszelkie imię [Flp 2, 9]. A co Bóg zrobi z tymi, którzy ze względu na wiarę w Syna Bożego postępują jak On?
Możesz też posłuchać tego przesłania.
03 grudnia, 2011
Krótko i rzeczowo.
Dziś rocznica wysłania pierwszej na świecie wiadomości SMS. Pracownik Vodafone z Wielkiej Brytanii w dniu 3 grudnia 1992 roku przesłał swoim kolegom życzenia z okazji Świąt Bożego Narodzenia stosując pierwszy raz w historii technologię SMS. Początkowo wiadomość SMS, pomyślana została jako sposób na przesyłanie przez operatora krótkich informacji technicznych do swoich klientów. Nikt nie przypuszczał, że stanie się ona aż tak popularnym sposobem komunikacji.
SMS (ang. Short Message Service) to usługa przesyłania krótkich wiadomości tekstowych w cyfrowych sieciach telefonii komórkowej, ostatnio wprowadzana także do sieci telefonii stacjonarnej. Maksymalna długość takiej wiadomości (potocznie określanej skrótem SMS) wynosi 160 znaków, chociaż w najnowszych telefonach można wysłać wiadomość skladającą się aż z 900 znaków. Przy wysłaniu, dzięki zastosowaniu technologii CSMS, zostaje ona podzielona na kilka krótszych wiadomości, a telefon odbiorcy z powrotem scala ją w jedną wiadomość.
Nie wdając się w dalsze szczegóły, SMS okazał się strzałem w dziesiątkę. Świat odkrył wartość i użyteczność krótkich wiadomości tekstowych. Niewiele słów, a cel błyskawicznie zostaje osiągnięty!
O dziwo, Biblia już od wieków wypowiada się przeciwko wielomówności, zalecając ograniczenie ilości wypowiadanych słów. Nie bądź prędki w mówieniu i niech twoje serce nie wypowiada śpiesznie słowa przed Bogiem, bo Bóg jest w niebie, a ty na ziemi. Dlatego niech twoich słów będzie niewiele [Kzn 5,1].
Chrześcijanie potrzebują zadbać o to, by nasz przekaz był rzeczowy, zrozumiały i możliwie krótki. Bo jeżeli wysławiasz Boga w duchu, jakże zwykły wierny, który jest obecny, może rzec na twoje dziękczynienie: Amen, skoro nie rozumie, co mówisz? Ty wprawdzie pięknie dziękujesz, ale drugi się nie buduje. Dziękuję Bogu, że ja o wiele więcej językami mówię, niż wy wszyscy; wszakże w zborze wolę powiedzieć pięć słów zrozumiałych, aby i innych pouczyć, niż dziesięć tysięcy słów językiem niezrozumiałym [1Ko 14,16–19].
Prawdziwie duchowy człowiek nie epatuje niewierzących swoją pobożnością. Uwzględnia możliwości odbiorcy, rozumiejąc, że lepiej zostawić w nim niedosyt, niż poczucie przesytu. Powinni o tym szczególnie pamiętać stojący za kazalnicą kaznodzieje Słowa Bożego. Nawet najlepsze poselstwo ucierpi, jeżeli jego przekaz jest przydługi. Podobno Luter, pouczając młodych adeptów służby Słowa, zwykł mawiać: Stawaj, krótko a mądrze dziób odmykaj, a potem zmykaj.
Innymi słowy, lepsza jest zrozumiała wiadomość SMS, niż piękny lecz przydługi i mało przyswajalny poemat. Nawet w osobistej modlitwie Słowo Boże daje nam następujące zalecenie: A modląc się, nie bądźcie wielomówni jak poganie; albowiem oni mniemają, że dla swej wielomówności będą wysłuchani. Nie bądźcie do nich podobni, gdyż wie Bóg, Ojciec wasz, czego potrzebujecie, przedtem zanim go poprosicie [Mt 6,7–8].
Jak widać Short Message Service ma biblijne konotacje J. Pora kończyć, bo od dawna moje wpisy są zdecydowanie za długie...
SMS (ang. Short Message Service) to usługa przesyłania krótkich wiadomości tekstowych w cyfrowych sieciach telefonii komórkowej, ostatnio wprowadzana także do sieci telefonii stacjonarnej. Maksymalna długość takiej wiadomości (potocznie określanej skrótem SMS) wynosi 160 znaków, chociaż w najnowszych telefonach można wysłać wiadomość skladającą się aż z 900 znaków. Przy wysłaniu, dzięki zastosowaniu technologii CSMS, zostaje ona podzielona na kilka krótszych wiadomości, a telefon odbiorcy z powrotem scala ją w jedną wiadomość.
Nie wdając się w dalsze szczegóły, SMS okazał się strzałem w dziesiątkę. Świat odkrył wartość i użyteczność krótkich wiadomości tekstowych. Niewiele słów, a cel błyskawicznie zostaje osiągnięty!
O dziwo, Biblia już od wieków wypowiada się przeciwko wielomówności, zalecając ograniczenie ilości wypowiadanych słów. Nie bądź prędki w mówieniu i niech twoje serce nie wypowiada śpiesznie słowa przed Bogiem, bo Bóg jest w niebie, a ty na ziemi. Dlatego niech twoich słów będzie niewiele [Kzn 5,1].
Chrześcijanie potrzebują zadbać o to, by nasz przekaz był rzeczowy, zrozumiały i możliwie krótki. Bo jeżeli wysławiasz Boga w duchu, jakże zwykły wierny, który jest obecny, może rzec na twoje dziękczynienie: Amen, skoro nie rozumie, co mówisz? Ty wprawdzie pięknie dziękujesz, ale drugi się nie buduje. Dziękuję Bogu, że ja o wiele więcej językami mówię, niż wy wszyscy; wszakże w zborze wolę powiedzieć pięć słów zrozumiałych, aby i innych pouczyć, niż dziesięć tysięcy słów językiem niezrozumiałym [1Ko 14,16–19].
Prawdziwie duchowy człowiek nie epatuje niewierzących swoją pobożnością. Uwzględnia możliwości odbiorcy, rozumiejąc, że lepiej zostawić w nim niedosyt, niż poczucie przesytu. Powinni o tym szczególnie pamiętać stojący za kazalnicą kaznodzieje Słowa Bożego. Nawet najlepsze poselstwo ucierpi, jeżeli jego przekaz jest przydługi. Podobno Luter, pouczając młodych adeptów służby Słowa, zwykł mawiać: Stawaj, krótko a mądrze dziób odmykaj, a potem zmykaj.
Innymi słowy, lepsza jest zrozumiała wiadomość SMS, niż piękny lecz przydługi i mało przyswajalny poemat. Nawet w osobistej modlitwie Słowo Boże daje nam następujące zalecenie: A modląc się, nie bądźcie wielomówni jak poganie; albowiem oni mniemają, że dla swej wielomówności będą wysłuchani. Nie bądźcie do nich podobni, gdyż wie Bóg, Ojciec wasz, czego potrzebujecie, przedtem zanim go poprosicie [Mt 6,7–8].
Jak widać Short Message Service ma biblijne konotacje J. Pora kończyć, bo od dawna moje wpisy są zdecydowanie za długie...
30 listopada, 2011
Gdy się wydaje, że już za późno
Dziś o wydarzeniu, jakie miało miejsce na terenie Galilei, w pierwszym roku publicznej działalności Jezusa. Gdy Jezus powrócił łodzią do Kafarnaum, natychmiast zgłosił się do Niego niejaki Jair, przełożony synagogi, z błaganiem o ratunek dla jego umierającej córki. Dwunastoletnia jedynaczka była ich oczkiem w głowie i najwidoczniej cała tamtejsza społeczność synagogalna została postawiona w stan alarmowy z powodu jej agonalnego stanu.
Jezus ponaglany przez Jaira natychmiast wyruszył w drogę w towarzystwie uczniów i w otoczeniu licznego tłumu, który jednak wcale nie pomagał w szybszym dotarciu do umierającej dziewczynki. Liczyła się każda sekunda, więc próbuję sobie wyobrazić, co działo się w głowie Jaira, gdy cokolwiek spowalniało ich marsz ratunkowy.
Nagle Jezus się zatrzymał. Przystanął pytając: Kto się dotknął szat moich? [Mk 5,30]. Dziwne zachowanie, jak na wędrówkę w otoczeniu cisnących się zewsząd ludzi. Gdy tak rozglądali się z pytającym wzrokiem, Piotr nie wytrzymał napięcia chwili: Mistrzu, tłumy cisną się do ciebie i tłoczą. Jezus zaś rzekł: Dotknął się mnie ktoś; poczułem bowiem, że moc wyszła ze mnie [Łk 8,45–46].
Sprawczynią zastoju okazała się kobieta od dwunastu lat cierpiąca na krwotok. Ona także, jak Jair, potrzebowała pomocy i liczyła na Jezusa. Wykorzystała okazję, docisnęła się jakoś do Niego i z wiarą dotknęła się Jego szaty, bo mówiła: Jeśli się dotknę choćby szaty jego, będę uzdrowiona [Mk 5,28].
Ojciec konającej jedynaczki miał prawo być zniecierpliwiony, a nawet zrezygnowany. Nie dość, że stanęli, zamiast czym prędzej śpieszyć córce na ratunek, to jeszcze Jezus złożył intrygujące oświadczenie, że uszła z Niego moc. Uzdrowiona kobieta mogła się już cieszyć, ale oni przecież nie po znaleźli się na tej drodze. Śpieszyli się do jego domu, a utknęli w pół drogi.
Jego rozgorączkowana wyobraźnia szybko doczekała się swego. Już nawet nie słuchał uważnie tego, co Jezus mówił do kobiety, bo oto nadeszli domownicy przełożonego synagogi i donieśli: Córka twoja umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela? [Mk 5,35]. Najgorszy scenariusz stał się faktem: Nie zdążyli.
Czy nie wezbrała w nim złość na tę kobietę? Dwanaście lat była chora, czy nie mogła jeszcze chociaż z godzinę poczekać? Czy nie zirytowało go to, że Jezus śpieszący jego córce na pomoc, tak łatwo dał się zdekoncentrować?
Nie wiadomo, co mogłoby jeszcze wypełnić jego serce po otrzymaniu tej dramatycznej wiadomości, ale Jezus, usłyszawszy, co mówili, rzekł do przełożonego synagogi: Nie bój się, tylko wierz! [Mk 5,36]. Tych kilka słów Jezusa postawiło go znowu na nogi. Chociaż wszystko wskazywało mu na to, że już za późno na uratowanie jego córeczki, pewność Jezusa uspokoiła jego serce.
I nie były to czcze nadzieje. Dotarli na miejsce i wkrótce – chwała niech będzie Jezusowi Chrystusowi – Jair trzymał w ramionach żywą córeczkę. Zdrową i bardzo głodną.
Nieraz możemy odnieść takie wrażenie, że Jezus, chociaż obiecał nam pomoc, tej pomocy nam w czas nie udzielił. Bywa, że złe wiadomości - jak czarne chmury słońce - zakrywają nam obraz miłosiernego i wszechmogącego Boga. Ta ewangeliczna historia przekonuje, że mimo wszystko nadal można i należy ufać Chrystusowi Panu.
To, że będąc w pilnej potrzebie, widzimy Jego moc i łaskę objawiającą się w życiu innych ludzi, a w naszym jej wciąż nie dostrzegamy, wcale nie oznacza, że nasz los nie jest Mu drogi, albo że Bóg zajął się ważniejszymi sprawami.
Rzecz tylko w tym, ażeby zrozumieć, że nikt z ludzi nie może Jezusa ani na jedną godzinę zawłaszczyć dla siebie. On zatrzymuje się przy każdym, kto o Jego pomoc i łaskę zabiega. Przy tym z całą pewnością nie zapomina i o nas.
Więc nie bój się, tylko Mu wierz!
Jezus ponaglany przez Jaira natychmiast wyruszył w drogę w towarzystwie uczniów i w otoczeniu licznego tłumu, który jednak wcale nie pomagał w szybszym dotarciu do umierającej dziewczynki. Liczyła się każda sekunda, więc próbuję sobie wyobrazić, co działo się w głowie Jaira, gdy cokolwiek spowalniało ich marsz ratunkowy.
Nagle Jezus się zatrzymał. Przystanął pytając: Kto się dotknął szat moich? [Mk 5,30]. Dziwne zachowanie, jak na wędrówkę w otoczeniu cisnących się zewsząd ludzi. Gdy tak rozglądali się z pytającym wzrokiem, Piotr nie wytrzymał napięcia chwili: Mistrzu, tłumy cisną się do ciebie i tłoczą. Jezus zaś rzekł: Dotknął się mnie ktoś; poczułem bowiem, że moc wyszła ze mnie [Łk 8,45–46].
Sprawczynią zastoju okazała się kobieta od dwunastu lat cierpiąca na krwotok. Ona także, jak Jair, potrzebowała pomocy i liczyła na Jezusa. Wykorzystała okazję, docisnęła się jakoś do Niego i z wiarą dotknęła się Jego szaty, bo mówiła: Jeśli się dotknę choćby szaty jego, będę uzdrowiona [Mk 5,28].
Ojciec konającej jedynaczki miał prawo być zniecierpliwiony, a nawet zrezygnowany. Nie dość, że stanęli, zamiast czym prędzej śpieszyć córce na ratunek, to jeszcze Jezus złożył intrygujące oświadczenie, że uszła z Niego moc. Uzdrowiona kobieta mogła się już cieszyć, ale oni przecież nie po znaleźli się na tej drodze. Śpieszyli się do jego domu, a utknęli w pół drogi.
Jego rozgorączkowana wyobraźnia szybko doczekała się swego. Już nawet nie słuchał uważnie tego, co Jezus mówił do kobiety, bo oto nadeszli domownicy przełożonego synagogi i donieśli: Córka twoja umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela? [Mk 5,35]. Najgorszy scenariusz stał się faktem: Nie zdążyli.
Czy nie wezbrała w nim złość na tę kobietę? Dwanaście lat była chora, czy nie mogła jeszcze chociaż z godzinę poczekać? Czy nie zirytowało go to, że Jezus śpieszący jego córce na pomoc, tak łatwo dał się zdekoncentrować?
Nie wiadomo, co mogłoby jeszcze wypełnić jego serce po otrzymaniu tej dramatycznej wiadomości, ale Jezus, usłyszawszy, co mówili, rzekł do przełożonego synagogi: Nie bój się, tylko wierz! [Mk 5,36]. Tych kilka słów Jezusa postawiło go znowu na nogi. Chociaż wszystko wskazywało mu na to, że już za późno na uratowanie jego córeczki, pewność Jezusa uspokoiła jego serce.
I nie były to czcze nadzieje. Dotarli na miejsce i wkrótce – chwała niech będzie Jezusowi Chrystusowi – Jair trzymał w ramionach żywą córeczkę. Zdrową i bardzo głodną.
Nieraz możemy odnieść takie wrażenie, że Jezus, chociaż obiecał nam pomoc, tej pomocy nam w czas nie udzielił. Bywa, że złe wiadomości - jak czarne chmury słońce - zakrywają nam obraz miłosiernego i wszechmogącego Boga. Ta ewangeliczna historia przekonuje, że mimo wszystko nadal można i należy ufać Chrystusowi Panu.
To, że będąc w pilnej potrzebie, widzimy Jego moc i łaskę objawiającą się w życiu innych ludzi, a w naszym jej wciąż nie dostrzegamy, wcale nie oznacza, że nasz los nie jest Mu drogi, albo że Bóg zajął się ważniejszymi sprawami.
Rzecz tylko w tym, ażeby zrozumieć, że nikt z ludzi nie może Jezusa ani na jedną godzinę zawłaszczyć dla siebie. On zatrzymuje się przy każdym, kto o Jego pomoc i łaskę zabiega. Przy tym z całą pewnością nie zapomina i o nas.
Więc nie bój się, tylko Mu wierz!
29 listopada, 2011
Iść w zaparte
Pamiętam jak swego czasu były prezydent Gdańska, pełniący swoją funkcję na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, oskarżony o wzięcie łapówki, pokazywał przed kamerą dłonie i z wielkim przekonaniem w głosie mówił: "Te ręce są czyste". Jak było naprawdę? Trwało to, bo trwało, w Polsce chyba nie może być szybciej, ale dziesięć lat później ponad wszelką wątpliwość okazało się, że jego ręce nie były czyste i Franciszek J. poszedł do więzienia.
Przykładów ukrywania prawdy metodą pójścia w zaparte, mamy bez liku. Raz po raz ktoś publicznie twierdzi, że jest w porządku, że nie złamał prawa, że nie naruszył żadnych zasad przyzwoitości, jednym słowem, że nie ma sobie nic do zarzucenia, a potem się okazuje, że jednak było inaczej. Dlatego w najnowszych 'rozgrywkach' okołosportowych już nawet nie jestem ciekaw, kto kręci(na) prawo i na lewo, a kto nie.
Serce człowieka jest ułomne i potrafi zachować się bardzo przewrotnie. Nawet ktoś o tak szlachetnym sercu, jak apostoł Piotr, któremu jako jednemu z pierwszych dane było poznać Jezusa z Nazaretu, a nawet zostało mu objawione, że Jezus jest Synem Bożym – prawdziwym Mesjaszem, w pewnym momencie poszedł w zaparte i twierdził, że Go w ogóle nie zna. Wbrew oczywistym faktom począł się zaklinać i przysięgać: Nie znam tego człowieka [Mt 26,74].
Jednym z najświeższych przykładów takiej postawy jest zachowanie znanego lidera chrześcijańskiego, któremu zarzuca się wspieranie, a nawet inspirowanie, coraz modniejszej w USA idei chrislamu, czyli zbliżania do siebie wyznawców obydwu religii, o czym niedawno pisałem. W świetle oczywistych faktów, takich np. jak jego zaangażowanie w fundację stawiającą sobie za cel zjednoczenie wszystkich religii, czy też jego czynny udział w konwencie amerykańskich muzułmanów, lider ów twierdzi, że te zarzuty, to czysty nonsens.
Gdy nasze dziecko mówi, że nie podebrało danej zabawki koledze, jakże by się chciało, żeby było to prawdą! Jakże miło byłoby się przekonać o prawdziwości zapewnień koleżanki, że naprawdę nie zdradziła naszego sekretu! Jakże byłoby to budujące, gdyby można było mieć pewność, że jest tak, jak dany brat mówi, że jest. Niestety, zbyt często prawda okazuje się inna.
Można przez jakiś czas iść w zaparte i w ten sposób skutecznie przekonywać do siebie cześć swojego otoczenia. Jednak czy na dłuższą metę coś takiego może się udać? Póki co, można o sobie twierdzić cokolwiek, co jest nam dzisiaj na rękę, by inni tak, a nie inaczej, o nas myśleli. Jednak to nie nasze własne słowa przesądzają o tym, jak jest faktycznie. Albowiem nie ten, kto sam siebie zaleca, jest wypróbowany, ale ten, kogo Pan poleca [2Ko 10,18]. Wcześniej czy później, prawda wychodzi na jaw.
Bardzo zależy mi na tym, ażeby w stosunku do mnie zawsze mogły mieć zastosowanie następujące słowa Biblii: Uradowałem się bowiem bardzo, gdy przyszli bracia i złożyli świadectwo o rzetelności twojej, że ty istotnie żyjesz w prawdzie. Nie ma zaś dla mnie większej radości, jak słyszeć, że dzieci moje żyją w prawdzie [3Jn 1,3–4].
Czy i ty istotnie żyjesz w prawdzie?
Nieco więcej o zaangażowaniu chrześcijan w ideę chrislamu - tutaj.
28 listopada, 2011
Jak w porę wyczuć podstęp?
Jan Hus na Soborze w Konstancji |
Zaproszony na Sobór w Konstancji, Hus ogólnie zdawał sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa. Wiedział, że kwestionowanie przez niego boskiego pochodzenia władzy papieskiej przysporzyło mu licznych wrogów. Zgodził się jednak tam stawić, bowiem Zygmunt Luksemburski, król Węgier i Niemiec, listem żelaznym zagwarantował mu nietykalność.
Jednakże na polecenie tegoż króla Jan Hus zaraz po dotarciu na miejsce został uwięziony i oskarżony jako heretyk. A co z listem żelaznym? Anulowano go, uznając, że heretykowi nie należą się żadne prawa i dla niepoznaki wyjaśniając, że list taki jest ważny jedynie wobec władzy świeckiej, a nie kościelnej.
Okazało się, że król Zygmunt od samego początku był w zmowie z hierarchią kościelną, ażeby Husa podstępnie sprowadzić do Konstancji i zrobić z nim porządek. Los Czecha był przesądzony, ponieważ większość uczestników Soboru uważała go za niebezpiecznego heretyka. Zainscenizowany proces okazał się szytą grubymi nićmi fikcją. W jego wyniku, jak wiadomo, 6 lipca 1415 roku spalono Husa na stosie.
W świetle Biblii to raczej antypapież Jan XXIII i król Zygmunt powinni ponieść śmierć. Jeżeli ktoś zastawia na bliźniego swego zasadzkę, by go podstępnie zabić, to weźmiesz go nawet od ołtarza mojego, by go ukarać śmiercią [2Mo 21,14]. Jednakże od lat w niektórych środowiskach kościelnych nikt na poważnie do Biblii nie zagląda.
Jak widać, nie tylko swego czasu w Jerozolimie zebrali się arcykapłani i starsi ludu w pałacu arcykapłana, którego zwano Kajfasz i naradzali się, aby Jezusa podstępem pojmać i zabić [Mt 26,3–4]. W każdym środowisku można natknąć się na człowieka, który udaje wargami innego, lecz w sercu knuje podstęp; nie wierz mu, choć odzywa się miłym głosem, gdyż siedem obrzydliwości jest w jego sercu [Prz 26,24–25].
Jest w podstępie coś niepokojącego, wręcz iście diabelskiego, jak u tajemniczego króla z księgi Daniela, o którym jest napisane, że działając podstępnie dzięki mądrości, będzie miał powodzenie; będzie pyszny w sercu i wielu zniszczy niespodzianie [Dn 8,25].
Z zachowania człowieka podstępnego możesz wnioskować, że nic ci nie grozi, że jesteś szanowany, a nawet lubiany przez niego. Tymczasem jednak gardzi on tobą i z zimną krwią wprowadza cię w jakąś zasadzkę. Okropne, ale to prawda. Sam parę razy nie rozpoznałem w porę podstępu i znam jego gorzki smak.
Prawdziwi chrześcijanie nigdy niczego nie knują. Są szczerzy i czytelni. Nie posługują się żadnymi pochlebstwami, a gdy zauważą coś niezgodnego ze Słowem Bożym, to od razu jasno o tym mówią. Albowiem kazanie nasze nie wywodzi się z błędu ani z nieczystych pobudek i nie kryje w sobie podstępu, lecz jak zostaliśmy przez Boga uznani za godnych, aby nam została powierzona ewangelia, tak mówimy, nie aby się podobać ludziom, lecz Bogu, który bada nasze serca [1Ts 2,3–4].
Skąd możemy wiedzieć, czy przypadkiem nie stajemy się obiektem postępu? Potrzeba tu daru rozpoznawania duchów. Taką zdolność miał Jezus. Nie dał się omamić miłymi słowami: Nauczycielu, wiemy, że dobrze mówisz i nauczasz, i nie masz względu na osobę, lecz zgodnie z prawdą drogi Bożej nauczasz. Czy godzi się nam płacić podatek cesarzowi, czy nie? Lecz On, przejrzawszy ich podstęp, rzekł do nich... [Łk 20,21–23].
Jan Hus najwidoczniej zagapił się duchowo i podstępu w porę nie rozpoznał. Dał się wrobić, bo zaufał "żelaznym listom" króla. A ty? Czy nie zdarzają ci się podobne błędy położenia ufności w człowieku, tylko dlatego, że posługuje się on gładkim językiem albo posiada silną pozycję społeczną? Niestety, dość często za czymś takim może kryć się jakiś rodzaj podstępu...
Potrzeba nam codziennie chodzić w społeczności z Duchem Świętym, a wtedy człowieka z podstępnym sercem będziemy – jak Jezus – rozpoznawać na kilometr.
27 listopada, 2011
Okazuje się w praniu
Crystal Cathedral Roberta Schullera 17 listopada 2011 trafiła pod młotek |
Uzasadniane fragmentami Pisma Świętego idee doktryny dobrobytu dość łatwo przyjmują się w środowisku średnio lub mało zamożnych ludzi, sprowadzając ich chrześcijańskie marzenia do poziomu dóbr materialnych, a ich wiarę wyprowadzając na duchowe manowce. Jedynym rzeczywistym owocem ewangelii sukcesu jest rosnące konto bankowe jej głosicieli, którzy wprawdzie dla niepoznaki tu i ówdzie przeznaczają dla biednych część otrzymywanych ofiar, ale przecież muszą też dbać o budujący image głoszonego przez siebie sukcesu.
Ponad wszelką wątpliwość tzw. ewangelia sukcesu nie jest drogą wyznaczoną nam przez Jezusa Chrystusa i naukę apostolską. Biblia jednoznacznie odwraca naszą uwagę od dóbr materialnych i nakierowuje na wartości duchowe Królestwa Bożego. A tak, jeśliście wzbudzeni z Chrystusem, tego co w górze szukajcie, gdzie siedzi Chrystus po prawicy Bożej; o tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziemi [Kol 3,1–2].
Materialny sukces chrześcijańskich propagatorów 'prosperity teaching' nie ma zamocowania w Słowie Bożym. W swej istocie jest przeciwny duchowi ewangelii Chrystusowej, a więc wcześniej czy później jest skazany na fiasko. Czasem następuje to na drodze ujawnienia niemoralności i malwersacji finansowych 'ewangelistów' sukcesu, czy choćby ich skandalicznie wystawnego życia, a czasem wystarczy zwykłe pogorszenie się sytuacji materialnej ich darczyńców.
Za przykład może posłużyć słynna amerykańska Crystal Cathedral w Garden Grave. Zbudowana z dziesięciu tysięcy szklanych paneli przytwierdzonych silikonem do stalowej konstrukcji, z trzema tysiącami miejsc do siedzenia i imponującymi organami o trzystu dwudziestu głosach jest największym szklanym budynkiem świata.
Otwarta w 1980 roku, przez ponad trzydzieści lat była chlubą pastora Roberta Schullera i jego Crystal Cathedral Ministries, gdzie przygotowywano popularny program telewizyjny "Godzina Mocy" (Hour of Power) do emisji w ponad 150 krajach świata.
Już rok temu dziennik Los Angeles Times w artykule pod tytułem "Pęknięty kryształ. Pesymistyczne czasy przebiły optymizm wielebnego Schullera" donosił o bankructwie słynnego megazboru, propagującego pozytywne myślenie, który zgłosił wówczas postępowanie upadłościowe.
Kilka dni temu, 17 listopada 2011 roku federalny sąd upadłościowy postawił kropkę nad i. Kryształowa Katedra została sprzedana tamtejszej diecezji rzymskokatolickiej za cenę 57,5 milionów dolarów, tj. za kwotę zbliżoną do zadłużenia Crystal Cathedral Ministries.
Wprawdzie zbór Kryształowa Katedra jeszcze przez najbliższe trzy lata będzie mógł pozostać w swojej dotychczasowej siedzibie, ale już stało się faktem, że ta kolebka ewangelii sukcesu i pozytywnego myślenia w zetknięciu z rzeczywistością trudnych czasów światowego kryzysu rozprysła się jak bańka mydlana. W praniu się okazało, że pozytywne myślenie Roberta Schullera gwarantowało mu sukces tylko w dobrych czasach.
Rzeczywista służba Boża nie jest uzależniona od pieniędzy. Dlaczego? Bo prawdziwi słudzy Słowa Bożego ani sami nie służą mamonie, ani w nikim ze swoich słuchaczy nie rozbudzają takich pragnień. Oczywiście, Bóg troszczy się o chleb powszedni dla swoich dzieci. Byłem młody i zestarzałem się, a nie widziałem, żeby sprawiedliwy był opuszczony, ani potomków jego żebrzących chleba [Ps 37,25]. Dziecko Boże nie musi się martwić o zaspokojenie swoich podstawowych potrzeb materialnych, dopóki szuka przede wszystkim Królestwa Bożego [zobacz: Mt 6,33].
W kwestiach materialnych prawdziwi naśladowcy Jezusa Chrystusa w tej krótkiej doczesnej pielgrzymce trzymają się zasady poprzestawiania na małym. Albowiem niczego na świat nie przynieśliśmy, dlatego też niczego wynieść nie możemy. Jeżeli zatem mamy wyżywienie i odzież, poprzestawajmy na tym. A ci, którzy chcą być bogaci, wpadają w pokuszenie i w sidła, i w liczne bezsensowne i szkodliwe pożądliwości, które pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie [1Tm 6,7–9].
Uczniom Jezusa nie grozi też żadne bankructwo materialne. Skąd taka pewność? Ponieważ ich życie nie jest wypełnione tęsknotą za bogactwem i doczesnym sukcesem, więc nie rzucają się w wir ryzykownych przedsięwzięć i kredytów. Nie są łasi na pieniądze, nie żyją ponad stan, więc niczego nie zdefraudują ani nie zrobią niczego nieuczciwego, co mogłoby ich w takie tarapaty wprowadzić.
Nasze serca są nakierowane na wartości, które gwarantują nam zgromadzenie skarbu w niebie!
Alert modlitewny!
Jako że dziś Dzień Pański i ludzie wierzący gromadzą się w najróżniejszych miejscach, aby w szczególny sposób razem stanąć przed Bogiem, pozwalam sobie zgłosić sprawę do wspólnej modlitwy.
Otóż mój przyjaciel, Henryk Bijok, pastor zboru w Hażlachu k. Cieszyna, znalazł się w szpitalu. Przeszedł operację tętniaka oraz udar mózgu i nie może się po tej operacji wybudzić.
Tak więc w imieniu jego najbliższych, zboru oraz swoim własnym, apeluję o modlitwę przyczynną w tej sprawie. Stańmy razem przed naszym Panem, Jezusem Chrystusem, i przedłóżmy Mu życie pastora Henryka oraz strapione serce jego żony, synów oraz innych jego bliskich i zboru.
Biblia mówi: Powierz Panu drogę swoją, zaufaj mu, a On wszystko dobrze uczyni [Ps 37,5]. Módlmy się razem z wiarą, że nasz Pan ma niczym nieograniczoną moc, mądrość i łaskę, aby w pełni zachować Henryka od złego i obdarzyć tym, co dla niego dobre.
Otóż mój przyjaciel, Henryk Bijok, pastor zboru w Hażlachu k. Cieszyna, znalazł się w szpitalu. Przeszedł operację tętniaka oraz udar mózgu i nie może się po tej operacji wybudzić.
Tak więc w imieniu jego najbliższych, zboru oraz swoim własnym, apeluję o modlitwę przyczynną w tej sprawie. Stańmy razem przed naszym Panem, Jezusem Chrystusem, i przedłóżmy Mu życie pastora Henryka oraz strapione serce jego żony, synów oraz innych jego bliskich i zboru.
Biblia mówi: Powierz Panu drogę swoją, zaufaj mu, a On wszystko dobrze uczyni [Ps 37,5]. Módlmy się razem z wiarą, że nasz Pan ma niczym nieograniczoną moc, mądrość i łaskę, aby w pełni zachować Henryka od złego i obdarzyć tym, co dla niego dobre.
26 listopada, 2011
Kto jest przeciwko karze śmierci?
Jak bumerang powraca w naszym kraju temat kary śmierci. Zniesiona i zastąpiona w 1998 roku dożywociem, wciąż wywołuje kontrowersje, bo za jej przywróceniem opowiada się większość społeczeństwa. Według badań CBOS poparcie dla kary śmierci w polskim społeczeństwie w 2004 roku wynosiło aż 77%.
Ponieważ jednak zjednoczona Europa wymaga od państw członkowskich całkowitej rezygnacji z tej formy wymierzania sprawiedliwości przestępcom, powrót do stosowania kary śmierci oznaczałby dla Polski konflikt z prawodawstwem unijnym i wykluczenie z Rady Europy.
Tendencje światowe są jednoznaczne. Pomimo tego, że w niektórych krajach wyroki śmierci wciąż jeszcze są wykonywane, to jednak na całym świecie zasadniczo odchodzi się już od tej kary i z roku na rok coraz więcej państw wykreśla karę ostateczną ze swoich kodeksów prawnych.
Z Biblii wiadomo, że Bóg, organizując życie Izraela, jako narodu wybranego w ziemi obiecanej i określając prawa, do których mieli się stosować, zobowiązał ich do stosowania kary śmierci w niektórych przypadkach. Oto kilka przykładów:
Kto uderzy ojca swego albo matkę swoją, poniesie śmierć. Kto porwie człowieka, to czy go sprzedał, czy też znaleziono go jeszcze w jego ręku, poniesie śmierć. Kto złorzeczy ojcu swemu albo matce swojej, poniesie śmierć [2Mo 21,15–17].
Mężczyzna, który cudzołoży z żoną swego bliźniego, poniesie śmierć, zarówno cudzołożnik jak i cudzołożnica [3Mo 20,10].
Jeżeli kto zabije człowieka, poniesie śmierć [3Mo 24,17]. Chodzi o świadome i celowe morderstwo. Jeżeli z nienawiści wymierzył komu cios albo w złym zamiarze rzucił czymś na niego, tak iż ten umarł, albo z wrogim nastawieniem uderzył go ręką tak, iż umarł, to ten, który uderzył, poniesie śmierć, bo jest mordercą [4Mo 35,20–21].
Jeżeli ktoś ma syna upartego i krnąbrnego, który nie słucha ani głosu swojego ojca, ani głosu swojej matki, a choć oni go karcą, on ich nie słucha, to pochwycą go jego ojciec i matka i przyprowadzą do starszych jego miasta, do bramy tej miejscowości, i powiedzą do starszych miasta: Ten nasz syn jest uparty i krnąbrny, nie słucha naszego głosu, żarłok to i pijak. Wtedy wszyscy mężowie tego miasta ukamienują go i poniesie śmierć. Wytępisz zło spośród siebie, a cały Izrael to usłyszy i będzie się bał [5Mo 21,18–21].
Zabójstwo, porwanie, cudzołóstwo, złe traktowanie rodziców – oto niektóre z przypadków, gdy zgodnie z wolą Bożą należało zastosować karę śmierci, a wszystko po to, aby ludzie stosowali się do przepisów prawa i dzięki temu mieli dobre relacje z Bogiem i z bliźnimi. Oby ich serce było takie, aby się mnie bali i przestrzegali wszystkich moich przykazań po wszystkie dni, aby im i ich synom dobrze się powodziło na wieki [5Mo 5,29].
Bóg wielokrotnie podkreśla, że Jego celem było i jest dobro człowieka. Dlatego jednoznacznie wzywa do posłuszeństwa, błogosławi bogobojność i ostrzega przed bezbożnością. I będą moim ludem, a Ja będę ich Bogiem. I dam im jedno serce, i wskażę jedną drogę, aby się mnie bali po wszystkie dni dla dobra ich samych i ich dzieci po nich. I zawrę z nimi wieczne przymierze, że się od nich nie odwrócę i nie przestanę im dobrze czynić; a w ich serce włożę bojaźń przede mną, aby ode mnie nie odstąpili [Jr 32,38–40].
W świetle Biblii kara śmierci doskonale spełnia swoją rolę. Absolutnie nie muszą się jej obawiać ludzie żyjący zgodnie z prawem. Nie podlegają jej również osoby, które niechcący popełniły choćby nawet najcięższe przestępstwo. Kara śmierci jest dobitnym straszakiem dla zdeklarowanych przestępców. Taki powinien być i taki jest jej podstawowy wydźwięk społeczny!
Człowiek, który wie, że na pewno nie grozi mu śmierć, nie boi się grzeszyć. Dlaczego Bóg powiedział, że zapłatą za grzech jest śmierć? [Rz 6,23]. Ażeby ludzie przestraszyli się i odwrócili się od swoich grzechów. Opamiętajcie się nareszcie i nie grzeszcie [1Ko 15,34].
Skuteczność instrumentu strachu przed konsekwencjami przestępstwa jest wprost proporcjonalna do wysokości zapowiadanej kary. Niewielki mandat za przekroczenie prędkości nie jest w stanie dostatecznie pobudzić kierowcy do zdjęcia nogi z pedału gazu. Tam, gdzie kara jest wysoka, tam kierowcy - o dziwo - gremialnie zwalniają!
Bojaźń może poniekąd warunkować także prawidłowe postawy chrześcijanina. Tych, którzy grzeszą, strofuj wobec wszystkich, aby też inni się bali. Zaklinam cię przed Bogiem i Chrystusem Jezusem i wybranymi aniołami, abyś się tego trzymał bez zastrzeżeń, nie czyniąc niczego stronniczo [1Tm 5,20–21]. Potrzeba nam niezachwianie trzymać się tej myśli apostolskiej, zwłaszcza że nadeszły czasy, gdy tego rodzaju podejście do sprawy przestało być mile widziane i uważane za słuszne.
W Królestwie Bożym nie ma i nigdy nie będzie kary śmierci. Dlaczego? Bo nie wejdzie do niego nic nieczystego ani nikt, kto czyni obrzydliwość i kłamie, tylko ci, którzy są zapisani w księdze żywota Baranka [Obj 21,27]. Wciąż oczekujemy, według obietnicy nowych niebios i nowej ziemi, w których mieszka sprawiedliwość [2Pt 3,13] żyjąc ciągle jeszcze na świecie, a cały świat tkwi w złem [1Jn 5,19].
Ten świat to rzeczywistość całkiem inna niż Królestwo Niebios. Czy można w nim zrezygnować z kary śmierci bez szkody dla bezpieczeństwa zwykłego człowieka?
Komuś bardzo zależy na całkowitym zniesieniu kary śmierci, pomimo tego, że zdecydowana wiekszość obywateli Europy opowiada się za jej stosowaniem. Czyżby chodziło o to, aby ludzie coraz mniej bali się grzeszyć?
Społeczeństwo o stosowaniu kary śmierci |
Ponieważ jednak zjednoczona Europa wymaga od państw członkowskich całkowitej rezygnacji z tej formy wymierzania sprawiedliwości przestępcom, powrót do stosowania kary śmierci oznaczałby dla Polski konflikt z prawodawstwem unijnym i wykluczenie z Rady Europy.
Tendencje światowe są jednoznaczne. Pomimo tego, że w niektórych krajach wyroki śmierci wciąż jeszcze są wykonywane, to jednak na całym świecie zasadniczo odchodzi się już od tej kary i z roku na rok coraz więcej państw wykreśla karę ostateczną ze swoich kodeksów prawnych.
Z Biblii wiadomo, że Bóg, organizując życie Izraela, jako narodu wybranego w ziemi obiecanej i określając prawa, do których mieli się stosować, zobowiązał ich do stosowania kary śmierci w niektórych przypadkach. Oto kilka przykładów:
Kto uderzy ojca swego albo matkę swoją, poniesie śmierć. Kto porwie człowieka, to czy go sprzedał, czy też znaleziono go jeszcze w jego ręku, poniesie śmierć. Kto złorzeczy ojcu swemu albo matce swojej, poniesie śmierć [2Mo 21,15–17].
Mężczyzna, który cudzołoży z żoną swego bliźniego, poniesie śmierć, zarówno cudzołożnik jak i cudzołożnica [3Mo 20,10].
Jeżeli kto zabije człowieka, poniesie śmierć [3Mo 24,17]. Chodzi o świadome i celowe morderstwo. Jeżeli z nienawiści wymierzył komu cios albo w złym zamiarze rzucił czymś na niego, tak iż ten umarł, albo z wrogim nastawieniem uderzył go ręką tak, iż umarł, to ten, który uderzył, poniesie śmierć, bo jest mordercą [4Mo 35,20–21].
Jeżeli ktoś ma syna upartego i krnąbrnego, który nie słucha ani głosu swojego ojca, ani głosu swojej matki, a choć oni go karcą, on ich nie słucha, to pochwycą go jego ojciec i matka i przyprowadzą do starszych jego miasta, do bramy tej miejscowości, i powiedzą do starszych miasta: Ten nasz syn jest uparty i krnąbrny, nie słucha naszego głosu, żarłok to i pijak. Wtedy wszyscy mężowie tego miasta ukamienują go i poniesie śmierć. Wytępisz zło spośród siebie, a cały Izrael to usłyszy i będzie się bał [5Mo 21,18–21].
Zabójstwo, porwanie, cudzołóstwo, złe traktowanie rodziców – oto niektóre z przypadków, gdy zgodnie z wolą Bożą należało zastosować karę śmierci, a wszystko po to, aby ludzie stosowali się do przepisów prawa i dzięki temu mieli dobre relacje z Bogiem i z bliźnimi. Oby ich serce było takie, aby się mnie bali i przestrzegali wszystkich moich przykazań po wszystkie dni, aby im i ich synom dobrze się powodziło na wieki [5Mo 5,29].
Bóg wielokrotnie podkreśla, że Jego celem było i jest dobro człowieka. Dlatego jednoznacznie wzywa do posłuszeństwa, błogosławi bogobojność i ostrzega przed bezbożnością. I będą moim ludem, a Ja będę ich Bogiem. I dam im jedno serce, i wskażę jedną drogę, aby się mnie bali po wszystkie dni dla dobra ich samych i ich dzieci po nich. I zawrę z nimi wieczne przymierze, że się od nich nie odwrócę i nie przestanę im dobrze czynić; a w ich serce włożę bojaźń przede mną, aby ode mnie nie odstąpili [Jr 32,38–40].
W świetle Biblii kara śmierci doskonale spełnia swoją rolę. Absolutnie nie muszą się jej obawiać ludzie żyjący zgodnie z prawem. Nie podlegają jej również osoby, które niechcący popełniły choćby nawet najcięższe przestępstwo. Kara śmierci jest dobitnym straszakiem dla zdeklarowanych przestępców. Taki powinien być i taki jest jej podstawowy wydźwięk społeczny!
Człowiek, który wie, że na pewno nie grozi mu śmierć, nie boi się grzeszyć. Dlaczego Bóg powiedział, że zapłatą za grzech jest śmierć? [Rz 6,23]. Ażeby ludzie przestraszyli się i odwrócili się od swoich grzechów. Opamiętajcie się nareszcie i nie grzeszcie [1Ko 15,34].
Skuteczność instrumentu strachu przed konsekwencjami przestępstwa jest wprost proporcjonalna do wysokości zapowiadanej kary. Niewielki mandat za przekroczenie prędkości nie jest w stanie dostatecznie pobudzić kierowcy do zdjęcia nogi z pedału gazu. Tam, gdzie kara jest wysoka, tam kierowcy - o dziwo - gremialnie zwalniają!
Bojaźń może poniekąd warunkować także prawidłowe postawy chrześcijanina. Tych, którzy grzeszą, strofuj wobec wszystkich, aby też inni się bali. Zaklinam cię przed Bogiem i Chrystusem Jezusem i wybranymi aniołami, abyś się tego trzymał bez zastrzeżeń, nie czyniąc niczego stronniczo [1Tm 5,20–21]. Potrzeba nam niezachwianie trzymać się tej myśli apostolskiej, zwłaszcza że nadeszły czasy, gdy tego rodzaju podejście do sprawy przestało być mile widziane i uważane za słuszne.
W Królestwie Bożym nie ma i nigdy nie będzie kary śmierci. Dlaczego? Bo nie wejdzie do niego nic nieczystego ani nikt, kto czyni obrzydliwość i kłamie, tylko ci, którzy są zapisani w księdze żywota Baranka [Obj 21,27]. Wciąż oczekujemy, według obietnicy nowych niebios i nowej ziemi, w których mieszka sprawiedliwość [2Pt 3,13] żyjąc ciągle jeszcze na świecie, a cały świat tkwi w złem [1Jn 5,19].
Ten świat to rzeczywistość całkiem inna niż Królestwo Niebios. Czy można w nim zrezygnować z kary śmierci bez szkody dla bezpieczeństwa zwykłego człowieka?
Komuś bardzo zależy na całkowitym zniesieniu kary śmierci, pomimo tego, że zdecydowana wiekszość obywateli Europy opowiada się za jej stosowaniem. Czyżby chodziło o to, aby ludzie coraz mniej bali się grzeszyć?
Subskrybuj:
Posty (Atom)