Wezwanie z sobotniego wpisu: Nie zwlekaj! – jako, że wywołało sporo kontrowersji – chcę dziś uzupełnić ważną refleksją na temat znaczenia chrześcijańskiego chrztu. W tym celu odwołam się do fragmentu Pisma Świętego z Pierwszego Listu św. Piotra:
Gdyż i Chrystus raz za grzechy cierpiał, sprawiedliwy za niesprawiedliwych, aby was przywieść do Boga; w ciele wprawdzie poniósł śmierć, lecz w duchu został przywrócony życiu. W nim też poszedł i zwiastował duchom będącym w więzieniu, które niegdyś były nieposłuszne, gdy Bóg cierpliwie czekał za dni Noego, kiedy budowano arkę, w której tylko niewielu, to jest osiem dusz, ocalało przez wodę. Ona jest obrazem chrztu, który teraz i was zbawia, a jest nie pozbyciem się cielesnego brudu, lecz prośbą do Boga o dobre sumienie przez zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa [1Pt 3,18–21].
Jest tu napisane, że chrzest zbawia. Od czego? W jakim sensie? Wiadomo, że usprawiedliwienie, tj. oczyszczenie od grzechów, uchylenie ciążącego na każdym człowieku wyroku wiecznego potępienia, następuje przez wiarę w skuteczność doskonałej ofiary Jezusa Chrystusa, z chwilą gdy człowiek osobiście ukorzy się i przed Bogiem takie wyznanie wiary złoży. Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości [1Jn 1,9].
Usprawiedliwienie z wiary wprowadza nawracającego się człowieka w stan pokoju z Bogiem [Rz 5,1]. Gniew Boży i wieczne potępienie przestają już wisieć nad głową człowieka, który uwierzył [Rz 8,1]. Gdyby więc tak usprawiedliwiony człowiek natychmiast odszedł z tego świata, z pewnością cieszyłby się darem wiecznego zbawienia. Nie wszyscy jednak z chwilą nawrócenia idą od razu do Pana. Raczej zostają na ziemi i mają przed sobą niebezpieczną pielgrzymkę, stając oko w oko z duchowo wrogim światem.
Właśnie z powodu tego duchowego zagrożenia, każdy, kto uwierzył w Jezusa Chrystusa, niezwłocznie powinien się ochrzcić. To dlatego już w dniu narodzin Kościoła, wezwanie do przyjęcia chrztu tak wyraźnie zabrzmiało w uszach ludzi przyjmujących wiarę: A gdy to usłyszeli, byli poruszeni do głębi i rzekli do Piotra i pozostałych apostołów: Co mamy czynić, mężowie bracia? A Piotr do nich: Upamiętajcie się i niechaj się każdy z was da ochrzcić w imię Jezusa Chrystusa na odpuszczenie grzechów waszych, a otrzymacie dar Ducha Świętego [Dz 2,37–38]. Czym byli tak poruszeni? Uświadomioną im prawdą, że świat ukrzyżował Syna Bożego, a oni do tego grona przynależą.
Słuchacze Piotrowego kazania zostali wezwani do natychmiastowego oddzielenia się duchowo od świata, który ukrzyżował Jezusa. Wielu też innymi słowy składał świadectwo i napominał ich, mówiąc: Ratujcie się spośród tego pokolenia przewrotnego. Ci więc, którzy przyjęli słowo jego, zostali ochrzczeni i pozyskanych zostało owego dnia około trzech tysięcy dusz [Dz 2,40–41].
Innymi słowy, człowiek zbawiony od wiecznego potępienia przez usprawiedliwiającą go wiarę w Jezusa Chrystusa, natychmiast potrzebuje też zbawienia od świata. Izraelici, uratowani od śmierci przez krew baranka, natychmiast musieli opuścić terytorium Egiptu, aby dostąpić zbawienia od jego złej władzy.
To zbawienie staje się możliwe tylko przez urządzenie publicznego pogrzebu, świadczącego o tym, że nowo nawrócony umarł dla dotychczasowego stylu życia i już do świata nie przynależy. Jak woda potopu oddzieliła nowe życie wybawionych, od potępionego starego świata, jak wody Morza Czerwonego oddzieliły synów Izraela od Egipcjan i uwolniły naród wybrany przez Boga spod mocy Egiptu, tak też zanurzenie w wodzie chrztu, zbawia chrześcijanina od świata!
Dopóki nowo nawrócony nie zostanie ochrzczony, przynależy duchowo do świata. Tylko przez śmierć można się od tej zależności uwolnić. Chrzest wiary jest takim właśnie publicznym świadectwem dla świata, że już dłużej do niego nie należymy.
Jeden z ukrzyżowanych wraz z Jezusem złoczyńców wyznał wiarę w Jezusa i bez zanurzenia w wodzie chrztu znalazł się w raju, bo tego samego dnia został oddzielony od świata przez fizyczną śmierć. Wszyscy zaś, którzy po nawróceniu pozostają w ciele, a chcą chodzić w wierze i osiągnąć cel wiary, powinni czym prędzej dać się ochrzcić.
Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili [Rz 6,4].
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
27 lutego, 2012
25 lutego, 2012
Słówko do braci rewolwerowców
Łatwo zauważyć, że popularna nazwa tego rewolweru pochodzi od nazwiska wynalazcy, podobnie zresztą, jak rosyjski karabin maszynowy wziął nazwę od swojego konstruktora, Kałasznikowa. Co w związku z tym? A no, zechciejmy wsłuchać się w te słowa: Zastrzelony z kolta. Zginął od serii z kałasznikowa. Jak to brzmi..?
Do czego zmierzam? Chodzi mi o to, że śmierć tysięcy ludzi zostaje powiązana z konkretnym nazwiskiem. Każdy więc, kto strzela z takiego rewolweru, zależnie od okoliczności i punktu widzenia, przynosi albo chlubę, albo hańbę jego wynalazcy. Użyty w obronie przed agresorem, oddaje mu chwalebną przysługę. Trzymany w ręku przestępcy, hańbi imię swego konstruktora.
Kolt został oczywiście wymyślony do strzelania, ale ja chcę dziś zwrócić uwagę na posługiwanie się narzędziem, które absolutnie do strzelania w bliźnich służyć nam nie powinno! Mam na myśli Słowo Boże i użytek, jaki z niego robimy.
Funkcje Pisma Świętego zostały między innymi opisane następująco: Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości [2Tm 3,16]. Owszem, Słowem Bożym możemy, a nawet powinniśmy bronić samych siebie. Jest nam dane też po to, aby przepędzać nim wilki, zagrażające Bożej owczarni.
Ze Słowem Bożym w sercu i na ustach możemy również stawić czoła diabłu i unieszkodliwiać wszystkie jego złe strzały. Ostatecznie właśnie z takiej broni padnie nasz nieprzyjaciel, którego Pan Jezus zabije tchnieniem ust swoich [2Ts 2,8].
Nie powinniśmy jednak nigdy używać Słowa Bożego, ażeby strzelać do braci i sióstr. Nawet najwspanialszy fragment Slowa Bożego użyty ze złym nastawieniem serca może wyrządzić krzywdę, bo litera zabija [2Ko 3,6]. Słowo Boże powinno być przekazywane i używane z miłością, zawsze dla dobra bliźniego.
Należy pamiętać, że każde użycie Słowa Bożego, albo przynosi chwałę imieniu Bożemu, albo ujmę. Nie używajmy go więc nigdy przeciwko sobie nawzajem.
Dotyczy to również autora tego bloga, jego czytelników i komentatorów.
Nie zwlekaj!
Dziś w naszej wspólnocie chrześcijańskiej w Gdańsku uroczystość chrztu wiary! Jest to wydarzenie niezwykłej wagi. Kolejne, narodzone z Ducha Świętego, osoby pochowają w wodzie chrztu "starego człowieka" wraz z jego przeszłością i wynurzą się z tej wody, by prowadzić nowe życie z Jezusem.
Czy nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni? Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili. Bo jeśli wrośliśmy w podobieństwo jego śmierci, wrośniemy również w podobieństwo jego zmartwychwstania [Rz 6,3–5].
Innymi słowy, od tego momentu moc zmartwychwstania, ta sama moc, która wskrzesiła Jezusa z martwych, zacznie działać w nowo ochrzczonych. Wraz z nim zostaliście pogrzebani w chrzcie, w którym też zostaliście wespół wzbudzeni przez wiarę w moc Boga, który go wzbudził z martwych [Kol 2,12].
Nie chodzi o to, że bez chrztu wiary człowiek nie będzie miał siły do prowadzenia moralnego, nienagannego życia na ziemi. Jest wielu ludzi, którzy w ogóle nie wierzą w Boga, a niemal pod każdym względem w doczesnym życiu prowadzą się wzorowo. Działająca w nas od chwili chrztu moc zmartwychwstania dotyczy uwolnienia nas spod władzy grzechu i śmierci duchowej. Kto bowiem umarł, uwolniony jest od grzechu [Rz 6,7]. Przez akt chrztu wiary zostajemy włączeni w nurt tej niezwykłej mocy i mamy gwarancję udziału w pierwszym zmartwychwstaniu.
Chrzest wodny ma więc wielkie znaczenie dla człowieka, który chce być zbawiony. Bez tego aktu nie można mieć pewności zbawienia. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony [Mk 16,16]. Z tej prostej przyczyny nikt, kto uwierzył w Jezusa, nie powinien ani na trochę odkładać chrztu na potem.
Jest jeszcze inny, niezwykle istotny powód, dlaczego powinniśmy się śpieszyć z przyjęciem chrztu. Biblia naucza, że w Bożym planie zbawienia została określona liczba ludzi zbawionych spoza Izraela. A żebyście nie mieli zbyt wysokiego o sobie mniemania, chcę wam, bracia, odsłonić tę tajemnicę: zatwardziałość przyszła na część Izraela aż do czasu, gdy poganie w pełni wejdą [Rz 11,25]. Gdy to nastąpi, łaska Boża powróci do synów Izraela i żaden człowiek spoza tego narodu już nie będzie miał dostępu do daru zbawienia.
Sprawa jest więc bardzo poważna. Dzisiejsi katechumeni z naszej wspólnoty uzupełnią grono tych, którzy mają być zbawieni spoza Izraela. Ile miejsc jeszcze pozostało do dopełnienia tej nieznanej nam liczby zbawionych z pogan?
O śpiesz się, bo może ostatni to zew! Przyjm Zbawcę! Za ciebie On przelał swą krew! – ostrzega śpiewany jeszcze tu i ówdzie, hymn chrześcijański.
Czy nie wiecie, że my wszyscy, ochrzczeni w Chrystusa Jezusa, w śmierć jego zostaliśmy ochrzczeni? Pogrzebani tedy jesteśmy wraz z nim przez chrzest w śmierć, abyśmy jak Chrystus wskrzeszony został z martwych przez chwałę Ojca, tak i my nowe życie prowadzili. Bo jeśli wrośliśmy w podobieństwo jego śmierci, wrośniemy również w podobieństwo jego zmartwychwstania [Rz 6,3–5].
Innymi słowy, od tego momentu moc zmartwychwstania, ta sama moc, która wskrzesiła Jezusa z martwych, zacznie działać w nowo ochrzczonych. Wraz z nim zostaliście pogrzebani w chrzcie, w którym też zostaliście wespół wzbudzeni przez wiarę w moc Boga, który go wzbudził z martwych [Kol 2,12].
Nie chodzi o to, że bez chrztu wiary człowiek nie będzie miał siły do prowadzenia moralnego, nienagannego życia na ziemi. Jest wielu ludzi, którzy w ogóle nie wierzą w Boga, a niemal pod każdym względem w doczesnym życiu prowadzą się wzorowo. Działająca w nas od chwili chrztu moc zmartwychwstania dotyczy uwolnienia nas spod władzy grzechu i śmierci duchowej. Kto bowiem umarł, uwolniony jest od grzechu [Rz 6,7]. Przez akt chrztu wiary zostajemy włączeni w nurt tej niezwykłej mocy i mamy gwarancję udziału w pierwszym zmartwychwstaniu.
Chrzest wodny ma więc wielkie znaczenie dla człowieka, który chce być zbawiony. Bez tego aktu nie można mieć pewności zbawienia. Kto uwierzy i ochrzczony zostanie, będzie zbawiony [Mk 16,16]. Z tej prostej przyczyny nikt, kto uwierzył w Jezusa, nie powinien ani na trochę odkładać chrztu na potem.
Jest jeszcze inny, niezwykle istotny powód, dlaczego powinniśmy się śpieszyć z przyjęciem chrztu. Biblia naucza, że w Bożym planie zbawienia została określona liczba ludzi zbawionych spoza Izraela. A żebyście nie mieli zbyt wysokiego o sobie mniemania, chcę wam, bracia, odsłonić tę tajemnicę: zatwardziałość przyszła na część Izraela aż do czasu, gdy poganie w pełni wejdą [Rz 11,25]. Gdy to nastąpi, łaska Boża powróci do synów Izraela i żaden człowiek spoza tego narodu już nie będzie miał dostępu do daru zbawienia.
Sprawa jest więc bardzo poważna. Dzisiejsi katechumeni z naszej wspólnoty uzupełnią grono tych, którzy mają być zbawieni spoza Izraela. Ile miejsc jeszcze pozostało do dopełnienia tej nieznanej nam liczby zbawionych z pogan?
O śpiesz się, bo może ostatni to zew! Przyjm Zbawcę! Za ciebie On przelał swą krew! – ostrzega śpiewany jeszcze tu i ówdzie, hymn chrześcijański.
23 lutego, 2012
Pamiętajcie o Alamo!
Chcę dziś przywołać pewne wydarzenie z historii Teksasu, z nadzieją, że może to dodać otuchy biblijnym chrześcijanom, świadomym zbierających się nad nimi czarnych chmur. Chciałbym, żeby to wspomnienie zainspirowało nas do bardziej odważnych postaw.
Mam na myśli heroiczną obronę fortu Alamo w 1836 roku. Garstka Teksańczyków stawiła wówczas czoła całej armii meksykańskiej i na 13 dni powstrzymała jej inwazję na Teksas. Umożliwiło to Teksańczykom pod wodzą Samuela Houstona na sformowanie armii i z hasłem: Pamiętajcie o Alamo! na ustach, całkowite przepędzenie Meksykan z granic Teksasu.
Sławetna obrona Alamo rozpoczęła się właśnie 23 lutego. Stąd moje dzisiejsze wspomnienie. Obrońcy fortu mieli świadomość, że poniosą śmierć, ale gdy ich dowódca tuż przed krytycznym szturmem wrogów nakreślił na dziedzińcu linię proponując każdemu, kto ją przekroczy, zwolnienie z obowiązku dalszej walki i możliwość ucieczki z fortu na własną rękę, wszyscy bez wyjątku pozostali. Dobrowolnie oddali życie w walce o niepodległość Teksasu, zyskując sobie pamięć bohaterów narodowych i otwierając dla następnych pokoleń drzwi do wolności.
Zawołanie – Pamiętajcie o Alamo! od tamtych czasów inspiruje ludzi na całym świecie. Można i należy poświęcać się dla dobrej sprawy! Trzeba przeciwnikowi stawić czoła, nawet jeśli nie widać szans na własną wygraną. Nawet jeśli odsiecz nie przychodzi na czas. Z owoców naszej walki wkrótce skorzystają inni, pamiętając ją i doceniając!
Sytuacja, w jakiej znaleźli się żołnierze z twierdzy Alamo, może ilustrować duchowe warunki, w jakich dzisiaj znajdują się prawdziwi chrześcijanie. Siły ciemności na różne sposoby próbują nas przestraszyć i zmusić do rezygnacji z obrony biblijnych stanowisk. Wczorajszy wpis to zaledwie jeden z przykładów nasilającej się walki duchowej. Ważne, żebyśmy w takich chwilach nie spękali!
Trzeba nam w imię Boże stanąć do boju, mając w pamięci nadchodzącego Pana, Jezusa Chrystusa! Świat nie może nas zastraszyć, bo nie ma do tego żadnych skutecznych środków. Gdyby nam zależało na tym doczesnym życiu, na popularności, na pieniądzach, na ludzkiej chwale, to owszem, wróg łatwo mógłby nas zastraszyć i zmusić do wycofania się z pola walki. Ale przecież serca prawdziwych naśladowców Jezusa są już zupełnie gdzie indziej!
Dlatego jesteśmy i możemy w tym sensie być górą! Z powodu Jezusa co dzień nas zabijają, uważają nas za owce ofiarne, ale w tym wszystkim zwyciężamy przez tego, który nas umiłował [Rz 8,36–37]. Może i ze względu na obronę chrześcijańskiej wolności trzeba będzie wkrótce pójść do więzienia, stracić dochody i stanowisko, zapłacić grzywnę, a nawet zginąć. Cóż to takiego dla osoby, która naprawdę wierzy w Jezusa?! Bo wszystko, co się narodziło z Boga, zwycięża świat, a zwycięstwo, które zwyciężyło świat, to wiara nasza [1Jn 5,4].
Stary hymn chrześcijański nawołuje w refrenie: Silno stój! Sprawy broń, sprawy Króla, który wiedzie nas! O cześć Pana swego dbaj, o zwycięstwo dobra walcz. W sile tej wzmacniaj się w każdy czas! (Śpiewnik Pielgrzyma nr 539).
Bracia i Siostry! Nie podawajmy tyłów wrogom ewangelii Chrystusowej! Nie dajmy się zastraszyć ludzkim prawom. Nie pozwólmy odebrać sobie Biblii. Miejmy w pamięci Jezusa Chrystusa! [2Tm 2,8-13].
Mam na myśli heroiczną obronę fortu Alamo w 1836 roku. Garstka Teksańczyków stawiła wówczas czoła całej armii meksykańskiej i na 13 dni powstrzymała jej inwazję na Teksas. Umożliwiło to Teksańczykom pod wodzą Samuela Houstona na sformowanie armii i z hasłem: Pamiętajcie o Alamo! na ustach, całkowite przepędzenie Meksykan z granic Teksasu.
Sławetna obrona Alamo rozpoczęła się właśnie 23 lutego. Stąd moje dzisiejsze wspomnienie. Obrońcy fortu mieli świadomość, że poniosą śmierć, ale gdy ich dowódca tuż przed krytycznym szturmem wrogów nakreślił na dziedzińcu linię proponując każdemu, kto ją przekroczy, zwolnienie z obowiązku dalszej walki i możliwość ucieczki z fortu na własną rękę, wszyscy bez wyjątku pozostali. Dobrowolnie oddali życie w walce o niepodległość Teksasu, zyskując sobie pamięć bohaterów narodowych i otwierając dla następnych pokoleń drzwi do wolności.
Zawołanie – Pamiętajcie o Alamo! od tamtych czasów inspiruje ludzi na całym świecie. Można i należy poświęcać się dla dobrej sprawy! Trzeba przeciwnikowi stawić czoła, nawet jeśli nie widać szans na własną wygraną. Nawet jeśli odsiecz nie przychodzi na czas. Z owoców naszej walki wkrótce skorzystają inni, pamiętając ją i doceniając!
Sytuacja, w jakiej znaleźli się żołnierze z twierdzy Alamo, może ilustrować duchowe warunki, w jakich dzisiaj znajdują się prawdziwi chrześcijanie. Siły ciemności na różne sposoby próbują nas przestraszyć i zmusić do rezygnacji z obrony biblijnych stanowisk. Wczorajszy wpis to zaledwie jeden z przykładów nasilającej się walki duchowej. Ważne, żebyśmy w takich chwilach nie spękali!
Trzeba nam w imię Boże stanąć do boju, mając w pamięci nadchodzącego Pana, Jezusa Chrystusa! Świat nie może nas zastraszyć, bo nie ma do tego żadnych skutecznych środków. Gdyby nam zależało na tym doczesnym życiu, na popularności, na pieniądzach, na ludzkiej chwale, to owszem, wróg łatwo mógłby nas zastraszyć i zmusić do wycofania się z pola walki. Ale przecież serca prawdziwych naśladowców Jezusa są już zupełnie gdzie indziej!
Dlatego jesteśmy i możemy w tym sensie być górą! Z powodu Jezusa co dzień nas zabijają, uważają nas za owce ofiarne, ale w tym wszystkim zwyciężamy przez tego, który nas umiłował [Rz 8,36–37]. Może i ze względu na obronę chrześcijańskiej wolności trzeba będzie wkrótce pójść do więzienia, stracić dochody i stanowisko, zapłacić grzywnę, a nawet zginąć. Cóż to takiego dla osoby, która naprawdę wierzy w Jezusa?! Bo wszystko, co się narodziło z Boga, zwycięża świat, a zwycięstwo, które zwyciężyło świat, to wiara nasza [1Jn 5,4].
Stary hymn chrześcijański nawołuje w refrenie: Silno stój! Sprawy broń, sprawy Króla, który wiedzie nas! O cześć Pana swego dbaj, o zwycięstwo dobra walcz. W sile tej wzmacniaj się w każdy czas! (Śpiewnik Pielgrzyma nr 539).
Bracia i Siostry! Nie podawajmy tyłów wrogom ewangelii Chrystusowej! Nie dajmy się zastraszyć ludzkim prawom. Nie pozwólmy odebrać sobie Biblii. Miejmy w pamięci Jezusa Chrystusa! [2Tm 2,8-13].
22 lutego, 2012
Ustawa stawiająca pod ścianą już nie tylko rodziców
Z pewnością niektórzy z nas słyszeli, jak to niedawno pewne małżeństwo w jednym z polskich miast znalazło się w poważnych tarapatach z powodu klapsa danego własnemu dziecku w supermarkecie. Jakaś (nad)wrażliwa na "krzywdę" dziecka pani poszła ich tropem na parking, spisała tablice rejestracyjne, a następnie zgłosiła policji fakt "znęcania się" nad dzieckiem.
Od półtora roku podobnie mamy i w Polsce. Nowe rozwiązania prawne są coraz bardziej popularne i zaczynają robić swoje. Dzieci przestają się bać swoich rodziców. Jednocześnie mamy do czynienia z nagonką na tych, którzy ośmielają się prezentować odmienne stanowisko.
Taki los spotkał ostatnio książki o wychowywaniu dzieci w oparciu o biblijne wzorce, wydane przez oficynę wydawniczą Vocatio. Rzecznik Praw Dziecka na konferencji prasowej w Ministerstwie Sprawiedliwości zapowiedział w tej sprawie złożenie kolejnego wniosku do prokuratury. Szef Vocatio został w związku z tym na najbliższy piątek wezwany do prokuratury na przesłuchanie w charakterze świadka.
Jak na to reagujemy? Nie tylko będziemy się modlić o Ciebie, Piotrze, ale jesteśmy wręcz z Ciebie dumni, że dane Ci jest odważnie stanąć w tych dniach po stronie Słowa Bożego. Niezależnie od rozstrzygnięć, jakie zapadną w tej sprawie, zawsze jest to wielkim honorem przed Panem, gdy zostaje nam darowane to, że możemy nie tylko w niego wierzyć, ale i dla niego cierpieć [Flp 1,29].
Wierzący rodzice wiedzą, co w tej sytuacji robić. Kochają swoje dzieci, a więc nie mogą pozwolić na to, żeby na ich oczach swobodnie rozwijało się w nich zło. Chociaż Biblia wzywa: Bądźcie poddani wszelkiemu ludzkiemu porządkowi ze względu na Pana, czy to królowi jako najwyższemu władcy, czy to namiestnikom, jako przezeń wysyłanym dla karania złoczyńców, a udzielania pochwały tym, którzy dobrze czynią [1Pt 2,13-14], to jednak, gdy świeckie ustawy stają w jawnej sprzeczności ze Słowem Bożym, trzymają się tego, co powiedział Bóg.
W podobnych okolicznościach apostołowie powiedzieli: Czy słuszna to rzecz w obliczu Boga raczej was słuchać aniżeli Boga, sami osądźcie [Dz 4,19]. Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi [Dz 5,29].
Do owej denuncjacji skłoniła ją nagłośniona w mediach ustawa sejmowa z dnia 10 czerwca 2010 roku o zmianie ustawy o przeciwdziałaniu przemocy w rodzinie oraz niektórych innych ustaw. Zakazuje ona bowiem całkowicie stosowania wobec dzieci jakichkolwiek kar cielesnych i nakłada za to na nich określone sankcje.
Powiązany z tą ustawą Kodeks rodzinny i opiekuńczy z jednej strony orzeka: Rodzice wychowują dziecko pozostające pod ich władzą rodzicielską i kierują nim. Obowiązani są troszczyć się o fizyczny i duchowy rozwój dziecka i przygotować je należycie do pracy dla dobra społeczeństwa odpowiednio do jego uzdolnień [Art. 96. § 1]. Jednocześnie, z drugiej strony, pozbawia rodziców ważnego środka oddziaływania na wolę dziecka. Osobom wykonującym władzę rodzicielską oraz sprawującym opiekę lub pieczę nad małoletnim zakazuje się stosowania kar cielesnych [Art. 96.1].
Proszę sobie wyobrazić, jakie szanse na utrzymanie wśród obywateli należytych zachowań społecznych miałby rząd, gdyby policji i innym stróżom prawa odebrać broń i całkowicie zakazać im stosowania przymusu bezpośredniego. A coś takiego właśnie spotkało rodziców w ich obowiązkach utrzymywania ładu w rodzinie.
Sygnalizowałem już szkodliwość tej ustawy w świetle Biblii, pisząc kiedyś m.in. tekst pt. Bicie piany o biciu czy też Kocham. Utrzymuję w karności. Pokłosie tego rodzaju regulacji prawnych w innych krajach wyraźnie wskazują, że nie tędy droga. Wszyscy jesteśmy przeciwko przemocy, jednakże słuszne przeciwdziałanie przemocy w rodzinie nie może prowadzić do tego, że normalni rodzice będą traktowani jak przestępcy.
Biblia jednoznacznie wzywa rodziców do odpowiedzialnego i mądrego wychowywania swoich dzieci na porządnych ludzi, z zastosowaniem także środków dyscyplinarnych. Nie szczędź chłopcu karcenia; jeżeli go uderzysz rózgą, nie umrze. Ty go uderzysz rózgą, a jego duszę wyrwiesz z krainy umarłych [Prz 23,13-14].
Chrześcijański proces wychowawczy, to kompilacja miłości i dyscypliny, rodzicielskiej wyrozumiałości i dziecięcego posłuszeństwa. Dzieci, bądźcie posłuszne rodzicom swoim w Panu, bo to rzecz słuszna. Czcij ojca swego i matkę, to jest pierwsze przykazanie z obietnicą: Aby ci się dobrze działo i abyś długo żył na ziemi. A wy, ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu dzieci swoich, lecz napominajcie i wychowujcie je w karności, dla Pana [Ef 6,1-4].
Niestety, mało kto dziś w Europie przejmuje się tym, co mówi Biblia. Na przykład Szwecja i Wielka Brytania, czyli kraje protestanckie, w których dawniej liczono się ze wskazówkami Pisma Świętego, przyjęły ustawy parlamentarne pozbawiające rodziców władzy nad dziećmi, a jednocześnie, jak najbardziej obarczające matkę i ojca odpowiedzialnością za złe zachowanie potomstwa.
Powiązany z tą ustawą Kodeks rodzinny i opiekuńczy z jednej strony orzeka: Rodzice wychowują dziecko pozostające pod ich władzą rodzicielską i kierują nim. Obowiązani są troszczyć się o fizyczny i duchowy rozwój dziecka i przygotować je należycie do pracy dla dobra społeczeństwa odpowiednio do jego uzdolnień [Art. 96. § 1]. Jednocześnie, z drugiej strony, pozbawia rodziców ważnego środka oddziaływania na wolę dziecka. Osobom wykonującym władzę rodzicielską oraz sprawującym opiekę lub pieczę nad małoletnim zakazuje się stosowania kar cielesnych [Art. 96.1].
Proszę sobie wyobrazić, jakie szanse na utrzymanie wśród obywateli należytych zachowań społecznych miałby rząd, gdyby policji i innym stróżom prawa odebrać broń i całkowicie zakazać im stosowania przymusu bezpośredniego. A coś takiego właśnie spotkało rodziców w ich obowiązkach utrzymywania ładu w rodzinie.
Sygnalizowałem już szkodliwość tej ustawy w świetle Biblii, pisząc kiedyś m.in. tekst pt. Bicie piany o biciu czy też Kocham. Utrzymuję w karności. Pokłosie tego rodzaju regulacji prawnych w innych krajach wyraźnie wskazują, że nie tędy droga. Wszyscy jesteśmy przeciwko przemocy, jednakże słuszne przeciwdziałanie przemocy w rodzinie nie może prowadzić do tego, że normalni rodzice będą traktowani jak przestępcy.
Biblia jednoznacznie wzywa rodziców do odpowiedzialnego i mądrego wychowywania swoich dzieci na porządnych ludzi, z zastosowaniem także środków dyscyplinarnych. Nie szczędź chłopcu karcenia; jeżeli go uderzysz rózgą, nie umrze. Ty go uderzysz rózgą, a jego duszę wyrwiesz z krainy umarłych [Prz 23,13-14].
Chrześcijański proces wychowawczy, to kompilacja miłości i dyscypliny, rodzicielskiej wyrozumiałości i dziecięcego posłuszeństwa. Dzieci, bądźcie posłuszne rodzicom swoim w Panu, bo to rzecz słuszna. Czcij ojca swego i matkę, to jest pierwsze przykazanie z obietnicą: Aby ci się dobrze działo i abyś długo żył na ziemi. A wy, ojcowie, nie pobudzajcie do gniewu dzieci swoich, lecz napominajcie i wychowujcie je w karności, dla Pana [Ef 6,1-4].
Niestety, mało kto dziś w Europie przejmuje się tym, co mówi Biblia. Na przykład Szwecja i Wielka Brytania, czyli kraje protestanckie, w których dawniej liczono się ze wskazówkami Pisma Świętego, przyjęły ustawy parlamentarne pozbawiające rodziców władzy nad dziećmi, a jednocześnie, jak najbardziej obarczające matkę i ojca odpowiedzialnością za złe zachowanie potomstwa.
Od półtora roku podobnie mamy i w Polsce. Nowe rozwiązania prawne są coraz bardziej popularne i zaczynają robić swoje. Dzieci przestają się bać swoich rodziców. Jednocześnie mamy do czynienia z nagonką na tych, którzy ośmielają się prezentować odmienne stanowisko.
Taki los spotkał ostatnio książki o wychowywaniu dzieci w oparciu o biblijne wzorce, wydane przez oficynę wydawniczą Vocatio. Rzecznik Praw Dziecka na konferencji prasowej w Ministerstwie Sprawiedliwości zapowiedział w tej sprawie złożenie kolejnego wniosku do prokuratury. Szef Vocatio został w związku z tym na najbliższy piątek wezwany do prokuratury na przesłuchanie w charakterze świadka.
Jak na to reagujemy? Nie tylko będziemy się modlić o Ciebie, Piotrze, ale jesteśmy wręcz z Ciebie dumni, że dane Ci jest odważnie stanąć w tych dniach po stronie Słowa Bożego. Niezależnie od rozstrzygnięć, jakie zapadną w tej sprawie, zawsze jest to wielkim honorem przed Panem, gdy zostaje nam darowane to, że możemy nie tylko w niego wierzyć, ale i dla niego cierpieć [Flp 1,29].
Wierzący rodzice wiedzą, co w tej sytuacji robić. Kochają swoje dzieci, a więc nie mogą pozwolić na to, żeby na ich oczach swobodnie rozwijało się w nich zło. Chociaż Biblia wzywa: Bądźcie poddani wszelkiemu ludzkiemu porządkowi ze względu na Pana, czy to królowi jako najwyższemu władcy, czy to namiestnikom, jako przezeń wysyłanym dla karania złoczyńców, a udzielania pochwały tym, którzy dobrze czynią [1Pt 2,13-14], to jednak, gdy świeckie ustawy stają w jawnej sprzeczności ze Słowem Bożym, trzymają się tego, co powiedział Bóg.
W podobnych okolicznościach apostołowie powiedzieli: Czy słuszna to rzecz w obliczu Boga raczej was słuchać aniżeli Boga, sami osądźcie [Dz 4,19]. Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi [Dz 5,29].
21 lutego, 2012
Pomysły rodem ze świeckich "wyprzedaży"
Wygląda jednak na to, że wielu współczesnych chrześcijan przechadza się po rynkach świata i stamtąd sprowadza do zboru to, co w świecie było popularne i dobrze się sprzedawało. "Zakupione" tam pomysły przechodzą swoisty lifting, ażeby były do przyjęcia w środowisku kościelnym, a następnie stają się "nowościami" w działalności zboru.
Czy to normalne? Kościół to przecież społeczność ludzi wybranych przez Boga, usprawiedliwionych przez wiarę w Jezusa Chrystusa, odrodzonych z Ducha Świętego i duchowo oddzielonych od świata. Kto na kim ma się wzorować? To raczej my, nakierowani na wartości nadchodzącego Królestwa Bożego, stanowimy awangardę! Niech świat zobaczy, niech się dobrze przyjrzy i niech się uczy, co naprawdę jest trendy!
Dlaczego cała pomysłowość dzieci Bożych zazwyczaj ogranicza się do małpowania osiągnięć świeckich speców od reklamy i marketingu!? Przeraźcie się, niebiosa, nad tym, zadrżyjcie i zatrwóżcie się bardzo! - mówi Pan - gdyż mój lud popełnił dwojakie zło: Mnie, źródło wód żywych, opuścili, a wykopali sobie cysterny, cysterny dziurawe, które wody zatrzymać nie mogą [Jr 2,12–13]. Większość korzeni sił napędzających twórczość świata zanurzonych jest w ludzkiej pysze, umiłowaniu pieniędzy, alkoholu, seksie itd. Karmienie ludzi w zborze z takich naczyń nie nasyci ich duszy i nie da dobrych oraz trwałych rezultatów.
Kto naprawdę jest wierzący, ten nie upodabnia się do świata. Bądźcie więc naśladowcami Boga jako dzieci umiłowane [...] A rozpusta i wszelka nieczystość lub chciwość niech nawet nie będą wymieniane wśród was, jak przystoi świętym, także bezwstyd i błazeńska mowa lub nieprzyzwoite żarty, które nie przystoją, lecz raczej dziękczynienie. Gdyż to wiedzcie na pewno, iż żaden rozpustnik albo nieczysty, lub chciwiec, to znaczy bałwochwalca, nie ma udziału w Królestwie Chrystusowym i Bożym. Niechaj was nikt nie zwodzi próżnymi słowy, z powodu nich bowiem spada gniew Boży na nieposłusznych synów. Nie bądźcie tedy wspólnikami ich. [...] Dochodźcie tego, co jest miłe Panu i nie miejcie nic wspólnego z bezowocnymi uczynkami ciemności, ale je raczej karćcie, bo to nawet wstyd mówić, co się potajemnie wśród nich dzieje. Wszystko to zaś dzięki światłu wychodzi na jaw jako potępienia godne [Ef 5,1–13].
Od lat obserwuję, jak najróżniejsze formy świeckiej popkultury, oczywiście z pewnym poślizgiem, przenikają do środowisk chrześcijańskich i stają się w nich normą. Najdziksze style muzyczne, taniec, gra świateł, przedstawienia teatralne, imprezy rozrywkowe i temu podobne rzeczy wypierają ze zboru zachowania duchowe zajmując ich miejsce.
Na przykład, jeden z dużych zborów amerykańskich przeprowadza w tych dniach akcję pod hasłem "Pop God", polegającą na prezentowaniu w kościele świeckich utworów, nominowanych do nagrody GRAMMY i próbie czerpania z nich wartości, ważnych podobno także dla chrześcijan. Nie potrzeba jednak szukać takich przykładów gdzieś daleko, za oceanem. Wystarczy zajrzeć na ktoryś z krajowych zjazdów młodzieży chrześcijańskiej i zobaczyć jak wiele jego elementów zostało "odkupionych" od świata.
Świat nie zasypia gruszek w popiele. Rynek popkultury pulsuje od pomysłów i każdego roku można znaleźć na nim wiele kolejnych nowości. A Kościół? Rozglądam się za nowymi owocami naszego chodzenia w pełni Ducha Świętego, a nie za produktami sprowadzonymi doń ze świata.
Bracia i Siostry! Przestańmy chodzić po rynku świata i na jego wyprzedażach kupować pomysły na działalność Kościoła. Mamy przecież Ducha Świętego! Naszym powołaniem jest być tu awangardą!
18 lutego, 2012
Smutny "powrót" do zboru
Dziś pogrzeb amerykańskiej piosenkarki Whitney Houston, która 11 lutego 2012 roku znaleziona została martwa, jak dotąd z nieznanych przyczyn, w łazience pokoju hotelowego w Beverly Hills, w Kalifornii.
Nabożeństwo pogrzebowe odbędzie się w baptystycznym zborze New Hope w Newark, gdzie gwiazda uczęszczała w dzieciństwie, gdzie śpiewała w chórze kościelnym pod kierownictwem swej matki, Cissy Houston i gdzie w wieku 11 lat po raz pierwszy wystąpiła solo, śpiewając piosenkę pt. "Prowadź mnie, o wielki Jahwe!"
Niestety, dziesięć laty później Whitney Houston była już z dala od swojego zboru i coraz dalej od Boga, w wirze rozkręcającej się kariery. Kontrakty, trasy koncertowe, występy w telewizji, nagrania studyjne, sesje zdjęciowe, rosnąca popularność i duże pieniądze. Wraz z tym coraz więcej alkoholu, a potem i narkotyki. Prośba z pierwszej piosenki jakby przestała być ważna.
Dziś jednak Whitney wraca do swojego miasteczka i zboru. Ciało piosenkarki zostało już przewiezione do Newark złotym karawanem, a niewielki zbór baptystów szykuje się do smutnej uroczystości. Ich dawna siostra w Chrystusie o godzinie osiemnastej naszego czasu znowu pojawi się w kaplicy, gdzie kiedyś śpiewała i gdzie się kiedyś modliła...
Coś ściska mnie za gardło i łzy napływają mi do oczu. Ileż zborów na świecie już przeżyło, a ile jeszcze przeżyje smutek takich powrotów?! Dlaczego blichtr świeckiej kariery tak łatwo odciąga wielu chrześcijan z drogi wiary? Co z tego, że Whitney Houston stała się tak popularna, że nawet flagi stanu New Jersey zostały dziś opuszczone do pół masztu? Albowiem cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za duszę swoją? [Mt 16,26].
Każdemu może się przytrafić, że pobłądzi duchowo. Najczęściej wiąże się to z zaniedbaniem społeczności z Bogiem i porzuceniem swojej wspólnoty. Bóg jest jednak miłosierny i wspaniałomyślnie czeka na powrót. Niechby nie był to powrót poniewczasie, kiedy już za późno, żeby cokolwiek można było zmienić w wiecznym przeznaczeniu powracającego.
Poruszony przedwczesną śmiercią tej wspaniałej piosenkarki, apeluję do wszystkich braci i sióstr, którzy z różnych powodów są dziś z dala od Boga i od swojego zboru, jak to przedtem zostało powiedziane: Dziś, jeśli głos jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych [Hbr 4,7].
Wracajcie tak, żeby - jak to jest w przypowieści o synu marnotrawnym - zbór Pański mógł się z tego weselić. Powrót w trumnie, to powrót spóźniony i już bez znaczenia.
Nabożeństwo pogrzebowe odbędzie się w baptystycznym zborze New Hope w Newark, gdzie gwiazda uczęszczała w dzieciństwie, gdzie śpiewała w chórze kościelnym pod kierownictwem swej matki, Cissy Houston i gdzie w wieku 11 lat po raz pierwszy wystąpiła solo, śpiewając piosenkę pt. "Prowadź mnie, o wielki Jahwe!"
Niestety, dziesięć laty później Whitney Houston była już z dala od swojego zboru i coraz dalej od Boga, w wirze rozkręcającej się kariery. Kontrakty, trasy koncertowe, występy w telewizji, nagrania studyjne, sesje zdjęciowe, rosnąca popularność i duże pieniądze. Wraz z tym coraz więcej alkoholu, a potem i narkotyki. Prośba z pierwszej piosenki jakby przestała być ważna.
Dziś jednak Whitney wraca do swojego miasteczka i zboru. Ciało piosenkarki zostało już przewiezione do Newark złotym karawanem, a niewielki zbór baptystów szykuje się do smutnej uroczystości. Ich dawna siostra w Chrystusie o godzinie osiemnastej naszego czasu znowu pojawi się w kaplicy, gdzie kiedyś śpiewała i gdzie się kiedyś modliła...
Coś ściska mnie za gardło i łzy napływają mi do oczu. Ileż zborów na świecie już przeżyło, a ile jeszcze przeżyje smutek takich powrotów?! Dlaczego blichtr świeckiej kariery tak łatwo odciąga wielu chrześcijan z drogi wiary? Co z tego, że Whitney Houston stała się tak popularna, że nawet flagi stanu New Jersey zostały dziś opuszczone do pół masztu? Albowiem cóż pomoże człowiekowi, choćby cały świat pozyskał, a na duszy swej szkodę poniósł? Albo co da człowiek w zamian za duszę swoją? [Mt 16,26].
Każdemu może się przytrafić, że pobłądzi duchowo. Najczęściej wiąże się to z zaniedbaniem społeczności z Bogiem i porzuceniem swojej wspólnoty. Bóg jest jednak miłosierny i wspaniałomyślnie czeka na powrót. Niechby nie był to powrót poniewczasie, kiedy już za późno, żeby cokolwiek można było zmienić w wiecznym przeznaczeniu powracającego.
Poruszony przedwczesną śmiercią tej wspaniałej piosenkarki, apeluję do wszystkich braci i sióstr, którzy z różnych powodów są dziś z dala od Boga i od swojego zboru, jak to przedtem zostało powiedziane: Dziś, jeśli głos jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych [Hbr 4,7].
Wracajcie tak, żeby - jak to jest w przypowieści o synu marnotrawnym - zbór Pański mógł się z tego weselić. Powrót w trumnie, to powrót spóźniony i już bez znaczenia.
17 lutego, 2012
Służba publiczna, czy koryto?
Polska opinia publiczna wałkuje w tych dniach sprawę niebotycznej premii, ujawnionej przy okazji zmian w kierownictwie Narodowego Centrum Sportu. Sprawa bulwersuje, bo jak wiadomo, instytucje zawierające w nazwie przymiotnik "narodowy" finansowane są z pieniędzy publicznych, a ich pracownicy pełnią swego rodzaju misję społeczną.
Zasadniczo rzecz ujmując, osoby zainteresowane zarabianiem dużych pieniędzy powinny trzymać się z dala od służby publicznej. Kto w narodzie chce uchodzić za człowieka użytecznego społecznie, powinien to robić z pobudek wyższych, niż finansowe. Nieetyczne jest bowiem kreowanie się na bohatera narodowego, a w tym samym czasie branie za to kupy pieniędzy.
Biblia naucza: Godzien jest robotnik zapłaty swojej [1Tm 5,18]. Oczywiste, że pracownik nie powinien dokładać do dobrze wykonywanej pracy, jednakże jego zapłata powinna być adekwatna do poniesionego trudu. Zdrowy rozsądek podpowiada, że nawet najlepszy polski menadżer nie może pracować dłużej niż 24 godziny na dobę. Nie przeprowadzi stu rozmów więcej niż inni i nie odbędzie w tym samym czasie kilkakrotnie więcej podróży. Dlaczego wycena jego pracy miałaby więc aż tak drastycznie odbiegać od wartości wysiłków innych, zdolnych i pracowitych menadżerów?
Dlatego właśnie zżymamy się na myśl o półmilionowej premii dla jednego, podczas gdy pół miliona innych marzy o choćby jednym dodatkowym tysiącu złotych.
Jeszcze bardziej nieetyczne jest chciwe sięganie po społeczne pieniądze w Kościele. Owszem, z nauki apostolskiej wynika, że służba duchowa zasługuje na godziwe wynagrodzenie. Kto kiedy pełni służbę żołnierską własnym kosztem? Kto zakłada winnicę, a owocu jej nie spożywa? Albo kto pasie trzodę, a mleka od trzody nie spożywa? Czy to tylko ludzkie mówienie? Czy i zakon tego nie mówi? Albowiem w zakonie Mojżeszowym napisano: Młócącemu wołowi nie zawiązuj pyska. Czy Bóg to mówi ze względu na woły? Czy nie mówi tego raczej ze względu na nas? Tak jest, ze względu na nas jest napisane, że oracz winien orać w nadziei, a młocarz młócić w nadziei, że będzie uczestniczył w plonach. Jeżeli my dla was dobra duchowe posialiśmy, to cóż wielkiego, jeżeli wasze ziemskie dobra żąć będziemy? [1Ko 9,7–11].
Z powyższych słów Pisma Świętego nikt chyba jednak nie wyciąga wniosku, że na ich podstawie można brać coś ponadto, co jest potrzebne do codziennego życia na poziomie zbliżonym do poziomu życia braci i sióstr tworzących daną wspólnotę. Młócący wół nie zjada dziesięć razy więcej ziarna od innych wołów tylko dlatego, że ma to ziarno blisko pyska. Zużywa go tylko tyle, ile potrzebuje, by przeżyć do następnego dnia. Tak właśnie postępuje prawdziwy sługa Boży, którego serce jest przy Panu Jezusie, a nie przy korzyściach materialnych, i który pamięta, że w każdej chwili Pan Kościoła może go odwołać z tego świata.
Praca w Kościele, podobnie jak służba publiczna, nie może być obmierzona na zysk materialny. Starszych więc wśród was napominam, jako również starszy i świadek cierpień Chrystusowych oraz współuczestnik chwały, która ma się objawić: Paście trzodę Bożą, która jest między wami, nie z przymusu, lecz ochotnie, po Bożemu, nie dla brzydkiego zysku, lecz z oddaniem, nie jako panujący nad tymi, którzy są wam poruczeni, lecz jako wzór dla trzody [1Pt 5,1–3].
Wszystkich więc, którzy zabierają się za służbę w Kościele, proszę: Miejmy bojaźń Bożą i poprzestawajmy na tym, co jest nam niezbędne do życia. Nie wyciągajmy ręki po społeczne pieniądze i nie ośmielajmy się zatrzymywać ich dla siebie. Któregoś dnia bowiem będziemy musieli z tego zdać sprawę.
We wszystkim winniśmy być wzorem dla ludzi, którym posługujemy.
Zasadniczo rzecz ujmując, osoby zainteresowane zarabianiem dużych pieniędzy powinny trzymać się z dala od służby publicznej. Kto w narodzie chce uchodzić za człowieka użytecznego społecznie, powinien to robić z pobudek wyższych, niż finansowe. Nieetyczne jest bowiem kreowanie się na bohatera narodowego, a w tym samym czasie branie za to kupy pieniędzy.
Biblia naucza: Godzien jest robotnik zapłaty swojej [1Tm 5,18]. Oczywiste, że pracownik nie powinien dokładać do dobrze wykonywanej pracy, jednakże jego zapłata powinna być adekwatna do poniesionego trudu. Zdrowy rozsądek podpowiada, że nawet najlepszy polski menadżer nie może pracować dłużej niż 24 godziny na dobę. Nie przeprowadzi stu rozmów więcej niż inni i nie odbędzie w tym samym czasie kilkakrotnie więcej podróży. Dlaczego wycena jego pracy miałaby więc aż tak drastycznie odbiegać od wartości wysiłków innych, zdolnych i pracowitych menadżerów?
Dlatego właśnie zżymamy się na myśl o półmilionowej premii dla jednego, podczas gdy pół miliona innych marzy o choćby jednym dodatkowym tysiącu złotych.
Jeszcze bardziej nieetyczne jest chciwe sięganie po społeczne pieniądze w Kościele. Owszem, z nauki apostolskiej wynika, że służba duchowa zasługuje na godziwe wynagrodzenie. Kto kiedy pełni służbę żołnierską własnym kosztem? Kto zakłada winnicę, a owocu jej nie spożywa? Albo kto pasie trzodę, a mleka od trzody nie spożywa? Czy to tylko ludzkie mówienie? Czy i zakon tego nie mówi? Albowiem w zakonie Mojżeszowym napisano: Młócącemu wołowi nie zawiązuj pyska. Czy Bóg to mówi ze względu na woły? Czy nie mówi tego raczej ze względu na nas? Tak jest, ze względu na nas jest napisane, że oracz winien orać w nadziei, a młocarz młócić w nadziei, że będzie uczestniczył w plonach. Jeżeli my dla was dobra duchowe posialiśmy, to cóż wielkiego, jeżeli wasze ziemskie dobra żąć będziemy? [1Ko 9,7–11].
Z powyższych słów Pisma Świętego nikt chyba jednak nie wyciąga wniosku, że na ich podstawie można brać coś ponadto, co jest potrzebne do codziennego życia na poziomie zbliżonym do poziomu życia braci i sióstr tworzących daną wspólnotę. Młócący wół nie zjada dziesięć razy więcej ziarna od innych wołów tylko dlatego, że ma to ziarno blisko pyska. Zużywa go tylko tyle, ile potrzebuje, by przeżyć do następnego dnia. Tak właśnie postępuje prawdziwy sługa Boży, którego serce jest przy Panu Jezusie, a nie przy korzyściach materialnych, i który pamięta, że w każdej chwili Pan Kościoła może go odwołać z tego świata.
Praca w Kościele, podobnie jak służba publiczna, nie może być obmierzona na zysk materialny. Starszych więc wśród was napominam, jako również starszy i świadek cierpień Chrystusowych oraz współuczestnik chwały, która ma się objawić: Paście trzodę Bożą, która jest między wami, nie z przymusu, lecz ochotnie, po Bożemu, nie dla brzydkiego zysku, lecz z oddaniem, nie jako panujący nad tymi, którzy są wam poruczeni, lecz jako wzór dla trzody [1Pt 5,1–3].
Wszystkich więc, którzy zabierają się za służbę w Kościele, proszę: Miejmy bojaźń Bożą i poprzestawajmy na tym, co jest nam niezbędne do życia. Nie wyciągajmy ręki po społeczne pieniądze i nie ośmielajmy się zatrzymywać ich dla siebie. Któregoś dnia bowiem będziemy musieli z tego zdać sprawę.
We wszystkim winniśmy być wzorem dla ludzi, którym posługujemy.
16 lutego, 2012
Tłusty Czwartek
Dziś w Polsce tzw. "Tłusty Czwartek", czyli dzień uprawnionego obżarstwa. Symbolizują to wszechobecne pączki, zjadane w dużych ilościach. Według katolickiej tradycji i kalendarza kościelnego, jest to ostatni Czwartek przed tzw. Wielkim Postem, rozpoczynający ostatni tydzień karnawału. Karnawał zakończy się Środą Popielcową i w następny Czwartek katolicy powinni już ze względów religijnych, aż do Niedzieli Wielkanocnej zachowywać wstrzemięźliwość.
Tłusty Czwartek ma się nijak do Biblii i to pod paroma względami.
Po pierwsze, dlatego, że Nowy Testament, podstawowe źródło wiary chrześcijańskiej, nigdzie nie nakazuje postu dla wyznawców Jezusa Chrystusa, a tym bardziej nie określa jego ram czasowych. Post pojawia się w praktyce życia chrześcijańskiego jako rezygnacja z wszelkich przyjemności zmysłowych, w tym, z jedzenia i picia, z powodu osobistego pragnienia pełniejszego skoncentrowania się na społeczności z Bogiem, a nie z powodu jakiegoś zewnętrznego nakazu.
Owszem, mamy w Biblii wzmianki o ogłaszaniu postów w okresie Starego Przymierza na okoliczność jakiegoś poażwnego problemu, lecz w Nowym Testamencie, za sprawą napełnienia prawdziwych chrześcijan Duchem Świętym, z reguły każdy o poście i jego terminie rozstrzyga indywidualnie.
Po drugie, idea Tłustego Czwartku kłóci się z biblijną prawdą o tym, że każde "dzisiaj" jest dniem stosownym do pokuty. Przeto znowu wyznacza pewien dzień, "dzisiaj", mówiąc przez Dawida po tak długim czasie, jak to przedtem zostało powiedziane: Dziś, jeśli głos jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych [Hbr 4,7].
Poważne niebezpieczeństwo tkwi w takim przesłaniu dla wiernych, że jakoby dziś mogą się obżerać, jeszcze przez tydzień folgować swoim pożądliwościom, a dopiero od środy zacząć się ograniczać. A co, jeśli dziś wieczorem jakiś młodzieniec już nie dojedzie cały do domu i trzeba mu będzie stanąć przed Bogiem?
W świetle Biblii nie ma ani jednego dnia, w którym Bóg zgadzałby się na to, żeby człowiek robił to, co jest grzechem w Jego oczach (obżarstwo należy przecież do tzw. siedmiu grzechów głównych). W każdym dniu natomiast człowiek może i powinien robić to, co jest dobre i miłe dla niego samego, przynosi chwałę Bogu oraz jest pożyteczne dla ludzi.
Kto żyje według kalendarza kościelnego, może nigdy nie osiągnąć takiej jakości życia. W karnawale bowiem będzie luzował swoim zachciankom i zasmucał tym Boga, a w narzuconym mu okresie postu będzie czuć się skrępowany zakazami, które nie wypływają z pragnienia odrodzonego serca i przez to jego post nie będzie miły w oczach Bożych.
Czy to jest post, w którym mam upodobanie, dzień, w którym człowiek umartwia swoją duszę, że się zwiesza swoją głowę jak sitowie, wkłada wór i kładzie się w popiele? Czy coś takiego nazwiesz postem i dniem miłym Panu? [Iz 58,5].
W okresie postu, jeśli już jakiś chrześcijanin pragnie go sobie urządzić, powinniśmy wyglądać i zachowywać się tak, żebyśmy na zewnątrz wyglądali tak, jak i w czasie karnawału. A gdy pościcie, nie bądźcie smętni jak obłudnicy; szpecą bowiem twarze swoje, aby ludziom pokazać, że poszczą. Zaprawdę powiadam wam: Odbierają zapłatę swoją. Ale ty, gdy pościsz, namaść głowę swoją i umyj twarz swoją. Aby nie ludzie cię widzieli, że pościsz, lecz Ojciec twój, który jest w ukryciu, a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odpłaci tobie [Mt 6,16–18].
Dziś pączków nie jadłem, ale kto wie, czy nie będę cieszył się tym darem Bożym w przyszły czwartek? Nie żyję wg kalendarza kościelnego. Pragnę za to na co dzień żyć pod kierownictwem Ducha Świętego. Trzymanie się ludzkich nauk i zwyczajów nas nie zbawi, ale jeśli Duchem sprawy ciała umartwiacie, żyć będziecie. Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi [Rz 8,13–14].
Większość ludzi żyjących wg Tradycji kościelnej, zdaje się, że tak mocno przywiązana do ideałów wolności, a jakoś nie zauważa, że chodzi w jej kieracie. Na jej komendę zajada się pączkami, tańczy, potem posypuje głowę popiołem, obowiązkowo wzbudza w sobie skruchę, a potem znowu zdejmuje wór pokutny, hasa na całego, znowu obżera się w Tłusty Czwartek i zaczyna post...
Czy o to chodzi w chrześcijaństwie?
Tłusty Czwartek ma się nijak do Biblii i to pod paroma względami.
Po pierwsze, dlatego, że Nowy Testament, podstawowe źródło wiary chrześcijańskiej, nigdzie nie nakazuje postu dla wyznawców Jezusa Chrystusa, a tym bardziej nie określa jego ram czasowych. Post pojawia się w praktyce życia chrześcijańskiego jako rezygnacja z wszelkich przyjemności zmysłowych, w tym, z jedzenia i picia, z powodu osobistego pragnienia pełniejszego skoncentrowania się na społeczności z Bogiem, a nie z powodu jakiegoś zewnętrznego nakazu.
Owszem, mamy w Biblii wzmianki o ogłaszaniu postów w okresie Starego Przymierza na okoliczność jakiegoś poażwnego problemu, lecz w Nowym Testamencie, za sprawą napełnienia prawdziwych chrześcijan Duchem Świętym, z reguły każdy o poście i jego terminie rozstrzyga indywidualnie.
Po drugie, idea Tłustego Czwartku kłóci się z biblijną prawdą o tym, że każde "dzisiaj" jest dniem stosownym do pokuty. Przeto znowu wyznacza pewien dzień, "dzisiaj", mówiąc przez Dawida po tak długim czasie, jak to przedtem zostało powiedziane: Dziś, jeśli głos jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych [Hbr 4,7].
Poważne niebezpieczeństwo tkwi w takim przesłaniu dla wiernych, że jakoby dziś mogą się obżerać, jeszcze przez tydzień folgować swoim pożądliwościom, a dopiero od środy zacząć się ograniczać. A co, jeśli dziś wieczorem jakiś młodzieniec już nie dojedzie cały do domu i trzeba mu będzie stanąć przed Bogiem?
W świetle Biblii nie ma ani jednego dnia, w którym Bóg zgadzałby się na to, żeby człowiek robił to, co jest grzechem w Jego oczach (obżarstwo należy przecież do tzw. siedmiu grzechów głównych). W każdym dniu natomiast człowiek może i powinien robić to, co jest dobre i miłe dla niego samego, przynosi chwałę Bogu oraz jest pożyteczne dla ludzi.
Kto żyje według kalendarza kościelnego, może nigdy nie osiągnąć takiej jakości życia. W karnawale bowiem będzie luzował swoim zachciankom i zasmucał tym Boga, a w narzuconym mu okresie postu będzie czuć się skrępowany zakazami, które nie wypływają z pragnienia odrodzonego serca i przez to jego post nie będzie miły w oczach Bożych.
Czy to jest post, w którym mam upodobanie, dzień, w którym człowiek umartwia swoją duszę, że się zwiesza swoją głowę jak sitowie, wkłada wór i kładzie się w popiele? Czy coś takiego nazwiesz postem i dniem miłym Panu? [Iz 58,5].
W okresie postu, jeśli już jakiś chrześcijanin pragnie go sobie urządzić, powinniśmy wyglądać i zachowywać się tak, żebyśmy na zewnątrz wyglądali tak, jak i w czasie karnawału. A gdy pościcie, nie bądźcie smętni jak obłudnicy; szpecą bowiem twarze swoje, aby ludziom pokazać, że poszczą. Zaprawdę powiadam wam: Odbierają zapłatę swoją. Ale ty, gdy pościsz, namaść głowę swoją i umyj twarz swoją. Aby nie ludzie cię widzieli, że pościsz, lecz Ojciec twój, który jest w ukryciu, a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odpłaci tobie [Mt 6,16–18].
Dziś pączków nie jadłem, ale kto wie, czy nie będę cieszył się tym darem Bożym w przyszły czwartek? Nie żyję wg kalendarza kościelnego. Pragnę za to na co dzień żyć pod kierownictwem Ducha Świętego. Trzymanie się ludzkich nauk i zwyczajów nas nie zbawi, ale jeśli Duchem sprawy ciała umartwiacie, żyć będziecie. Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi [Rz 8,13–14].
Większość ludzi żyjących wg Tradycji kościelnej, zdaje się, że tak mocno przywiązana do ideałów wolności, a jakoś nie zauważa, że chodzi w jej kieracie. Na jej komendę zajada się pączkami, tańczy, potem posypuje głowę popiołem, obowiązkowo wzbudza w sobie skruchę, a potem znowu zdejmuje wór pokutny, hasa na całego, znowu obżera się w Tłusty Czwartek i zaczyna post...
Czy o to chodzi w chrześcijaństwie?
13 lutego, 2012
Wróć duszo do spokoju swego
Większość ludzi nosi w pamięci miejsca, w których czuli się dobrze i byli tam szczęśliwi. Niestety, przywrócenie takiego poczucia dziecięcej beztroski i szczęścia zazwyczaj okazuje się już niemożliwe...
A jak jest z ludzką duszą? Czy jest takie miejsce dla duszy, taki stan, w którym może ona czuć się spokojna i szczęśliwa? Tak. Jest to życie w pojednaniu i bliskości z Bogiem. W takim właśnie celu człowiek został stworzony. Zerwanie więzi z Bogiem i wygnanie człowieka z raju do dziś skutkuje tym, że ludzie żyją na co dzień w duchowym niepokoju.
Ten stan dobrze ilustruje przypowieść Jezusa o synu marnotrawnym [zobacz: Łk 15,11-24]. Młodszy syn miał dobrze w domu. Był na swoim miejscu, miał dobrego ojca i żył z nim w dobrych relacjach. Coś go jednak podkusiło, że opuścił swoje miejsce i zaczął szukać nie wiadomo czego. Niestety, początkowe złudzenie wolności i szczęścia zostało okupione utratą wewnętrznego spokoju, a swawola przeobraziła się w końcu w poczucie całkowitego nieszczęścia.
Wtedy nasiliło się wspomnienie ojcowskiego domu. Pamiętał to miejsce, gdzie jego dusza na co dzień doznawała spokoju. W końcu zadecydował: Wstanę i wrócę tam, gdzie było mi dobrze! Można wręcz odnieść wrażenie, że Jezus włożył w usta tego młodzieńca słowa Psalmu: Wróć duszo moja do spokoju swego, bo Pan był dobry dla ciebie [Ps 116,7].
Powtórzmy: Dla duszy każdego człowieka zostało wyznaczone dobre i bezpieczne miejsce. Jest nim bliska więź i pokój z Bogiem. Oczywiście, urodzeni w grzechu i żyjący bez Boga na świecie, z natury rzeczy nie jesteśmy tego świadomi. Staje się to jasne dopiero wtedy, gdy dotrze do nas światło Słowa Bożego.
Każdy człowiek z powodu grzechu jest w oczach Bożych, jak wspomniany syn marnotrawny. Syn Boży przyszedł nam to uświadomić, a zarazem umożliwić nam powrót do społeczności z Bogiem. Ten, kto prawdziwie się nawróci, tzn. uwierzy w Jezusa Chrystusa, opamięta się ze swoich grzechów i podejmie decyzję powrotu do Boga, ten uspokaja się w głębi swojej duszy i wchodzi w stan pokoju z Bogiem. Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa [Rz 5,1].
W oparciu o tę biblijną prawdę chcę dziś zaapelować: Wróć duszo do spokoju swego!
Do kogo jest to wezwanie? Oczywiście do wszystkich, którzy żyją bez Boga na świecie. W szczególności jednak apeluję do tych, którzy uwikłali się w jakiś grzech i w nim trwają. Także do tych, którzy porzucili swoje chrześcijańskie powołanie, zaniedbali służbę Bożą, by robić coś bardziej teraz dla nich atrakcyjnego. I wreszcie, ten apel jest do tych, którzy weszli w jakiś konflikt z bliskimi im ludźmi, opuścili swoje miejsce (rodzinę, zbór) i zaczęli szukać nie wiadomo czego.
Każdego, kto wcześniej już poznał Jezusa, proszę: Wspomnij, jak dobrze ci było, gdy trwałeś w uświęceniu, gdy sprawy Królestwa Bożego przedkładałeś ponad wszystko inne w swoim życiu i gdy żyłeś w dobrych relacjach z twoimi domownikami oraz braćmi i siostrami w zborze. Sprzeniewierzając się Panu utraciłeś wewnętrzny pokój. W takim stanie zawsze będzie cię coś gryzło. Nie mają pokoju bezbożni - mówi Pan [Iz 48,22]. Wróć więc duszo do spokoju swego!
Jeżeli zaś jeszcze nigdy wcześniej Boga nie poznałeś, to oczywiste, że nie wiesz o jakim pokoju tu dziś piszę. Dlatego chcę cię w imię Boże zapewnić, że jest u Niego miejsce zarezerwowane specjalnie dla ciebie, gdzie będziesz mógł się uspokoić. Jego wspaniałomyślność objawiła się także w stosunku do ciebie tym, że Syn Boży przyszedł, aby szukać i zbawić to, co zginęło [Łk 19,10]. Gdy się do Niego zwrócisz, On z pewnością cię przyjmie i obdarzy nieznanym ci wcześniej pokojem.
Jednym słowem, jest do kogo wracać! Jest gdzie wracać! Trzeba więc wstać i wrócić!
Powiedz dziś do siebie samego: Wróć duszo moja do spokoju swego!
Posłuchaj tego zwiastowania w całości
A jak jest z ludzką duszą? Czy jest takie miejsce dla duszy, taki stan, w którym może ona czuć się spokojna i szczęśliwa? Tak. Jest to życie w pojednaniu i bliskości z Bogiem. W takim właśnie celu człowiek został stworzony. Zerwanie więzi z Bogiem i wygnanie człowieka z raju do dziś skutkuje tym, że ludzie żyją na co dzień w duchowym niepokoju.
Ten stan dobrze ilustruje przypowieść Jezusa o synu marnotrawnym [zobacz: Łk 15,11-24]. Młodszy syn miał dobrze w domu. Był na swoim miejscu, miał dobrego ojca i żył z nim w dobrych relacjach. Coś go jednak podkusiło, że opuścił swoje miejsce i zaczął szukać nie wiadomo czego. Niestety, początkowe złudzenie wolności i szczęścia zostało okupione utratą wewnętrznego spokoju, a swawola przeobraziła się w końcu w poczucie całkowitego nieszczęścia.
Wtedy nasiliło się wspomnienie ojcowskiego domu. Pamiętał to miejsce, gdzie jego dusza na co dzień doznawała spokoju. W końcu zadecydował: Wstanę i wrócę tam, gdzie było mi dobrze! Można wręcz odnieść wrażenie, że Jezus włożył w usta tego młodzieńca słowa Psalmu: Wróć duszo moja do spokoju swego, bo Pan był dobry dla ciebie [Ps 116,7].
Powtórzmy: Dla duszy każdego człowieka zostało wyznaczone dobre i bezpieczne miejsce. Jest nim bliska więź i pokój z Bogiem. Oczywiście, urodzeni w grzechu i żyjący bez Boga na świecie, z natury rzeczy nie jesteśmy tego świadomi. Staje się to jasne dopiero wtedy, gdy dotrze do nas światło Słowa Bożego.
Każdy człowiek z powodu grzechu jest w oczach Bożych, jak wspomniany syn marnotrawny. Syn Boży przyszedł nam to uświadomić, a zarazem umożliwić nam powrót do społeczności z Bogiem. Ten, kto prawdziwie się nawróci, tzn. uwierzy w Jezusa Chrystusa, opamięta się ze swoich grzechów i podejmie decyzję powrotu do Boga, ten uspokaja się w głębi swojej duszy i wchodzi w stan pokoju z Bogiem. Usprawiedliwieni tedy z wiary, pokój mamy z Bogiem przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa [Rz 5,1].
W oparciu o tę biblijną prawdę chcę dziś zaapelować: Wróć duszo do spokoju swego!
Do kogo jest to wezwanie? Oczywiście do wszystkich, którzy żyją bez Boga na świecie. W szczególności jednak apeluję do tych, którzy uwikłali się w jakiś grzech i w nim trwają. Także do tych, którzy porzucili swoje chrześcijańskie powołanie, zaniedbali służbę Bożą, by robić coś bardziej teraz dla nich atrakcyjnego. I wreszcie, ten apel jest do tych, którzy weszli w jakiś konflikt z bliskimi im ludźmi, opuścili swoje miejsce (rodzinę, zbór) i zaczęli szukać nie wiadomo czego.
Każdego, kto wcześniej już poznał Jezusa, proszę: Wspomnij, jak dobrze ci było, gdy trwałeś w uświęceniu, gdy sprawy Królestwa Bożego przedkładałeś ponad wszystko inne w swoim życiu i gdy żyłeś w dobrych relacjach z twoimi domownikami oraz braćmi i siostrami w zborze. Sprzeniewierzając się Panu utraciłeś wewnętrzny pokój. W takim stanie zawsze będzie cię coś gryzło. Nie mają pokoju bezbożni - mówi Pan [Iz 48,22]. Wróć więc duszo do spokoju swego!
Jeżeli zaś jeszcze nigdy wcześniej Boga nie poznałeś, to oczywiste, że nie wiesz o jakim pokoju tu dziś piszę. Dlatego chcę cię w imię Boże zapewnić, że jest u Niego miejsce zarezerwowane specjalnie dla ciebie, gdzie będziesz mógł się uspokoić. Jego wspaniałomyślność objawiła się także w stosunku do ciebie tym, że Syn Boży przyszedł, aby szukać i zbawić to, co zginęło [Łk 19,10]. Gdy się do Niego zwrócisz, On z pewnością cię przyjmie i obdarzy nieznanym ci wcześniej pokojem.
Jednym słowem, jest do kogo wracać! Jest gdzie wracać! Trzeba więc wstać i wrócić!
Powiedz dziś do siebie samego: Wróć duszo moja do spokoju swego!
Posłuchaj tego zwiastowania w całości
09 lutego, 2012
Prosto zza kazalnicy w ramiona Pana
Barnett Thoroughgood |
Barnett Thoroughgood, syn kaznodziei, założył wraz z dwoma innymi osobami swój zbór zielonoświątkowy czterdzieści dwa lata temu, rozpoczynając spotkania w niewielkim budynku kościelnym bez bieżącej wody. Od tak skromnych początków wspólnota rozrosła się do największej w mieście, a pastor Thoroughgood stał się jednym z najbardziej respektowanych liderów miejscowej społeczności murzyńskiej.
Znany z głoszenia prawdy, nawet jeżeli było to dyskomfortowe dla jego słuchaczy, na kilka minut przed śmiercią powiedział: Wiem, że staję się staroświecki. Nie ma już zbyt wielu kaznodziejów, którzy głoszą, jak ja głoszę.
(...) Niektórzy z was myślą, że będą tu żyć na zawsze, ponieważ nie jesteście chorzy. Skoro cieszycie się dobrym zdrowiem, sądzicie, że macie mnóstwo czasu. Ale nigdy nie wiesz, kiedy śmierć cię dopadnie. Tylko dlatego, że dzisiaj przyszedłeś do zboru, wcale nie oznacza, że śmierć na zewnątrz na ciebie nie czeka. Napraw swoje relacje z Bogiem! - wzywał - Dzień dzisiejszy jest tutaj, lecz jutrzejszy nie został nam przyobiecany.
Dorosła córka biskupa, Mekia Thoroughgood, szlochając przedwczoraj przy oglądaniu nagrania z ostatnich chwil życia jej ojca, powiedziała: On zawsze mówił, że gdy przyjdzie na niego pora, to chciałby odejść głosząc Słowo Boże. I tak się stało.
Pastor Barnett był starszy ode mnie o dziesięć lat. Niewiele, jak na przebytą już pięćdziesięcioparoletnią drogę. Myślę, że to prawdziwy honor i znak łaski Bożej – móc odchodzić podobnie jak on. Do ostatnich chwil życia pozostać aktywnym sługą Słowa Bożego. Powiedzieć - Amen i zejść; i z kazalnicy i z tego świata. Dumny jestem z Ciebie, bracie Barnett.
Którejś niedzieli i ja wygłoszę swoje ostatnie kazanie. Oby było ono należycie żarliwe, głoszone z miłością, jednoznacznie wskazujące na Jezusa Chrystusa i wywyższające naszego Pana. Gdybym próbował uciekać od tej myśli, to musiałbym zaprzeć się mojej największej nadziei, albowiem dla mnie życiem jest Chrystus, a śmierć zyskiem [Flp 1,21]. Z tej prostej przyczyny, ani z jednego kazania nie należałoby wycofywać się przedwcześnie, ale też nie wygłaszać nawet o jedno za dużo.
Poruszony tym nagłym odejściem czarnoskórego brata i współsługi w zwiastowaniu Słowa Bożego, wyrażam pragnienie, aby i mnie – jak jemu – Bóg pozwolił do ostatnich chwil mojego życia zachować aktywność w służbie i głosić Słowo Boże. Wytrwać w powołaniu aż do samego końca. Szczęśliwy ów sługa, którego pan jego, gdy przyjdzie, zastanie tak czyniącego [Mt 24,46]. Chciałbym, żeby Pan zastał i mnie w wirze pracy dla Niego.
Mówiąc krótko, emerytura na ziemi mnie nie interesuje ;) Po dokonaniu biegu i dopełnieniu służby, pragnę iść prosto do Domu.
08 lutego, 2012
Więźniowie po obydwu stronach krat
Mamy dziś w Polsce Święto Służby Więziennej. Zostało ono ustanowione na mocy art. 15 Ustawy sejmowej z dnia 9 kwietnia 2010 roku o Służbie Więziennej, który brzmi: Ustanawia się dzień 8 lutego świętem Służby Więziennej. Data ta nawiązuje do dekretu Naczelnika Państwa, Józefa Piłsudskiego, o organizacji okręgowych dyrekcji więziennych, który wszedł w życie 8 lutego 1919 roku i dał początek więziennictwu w odrodzonej Polsce.
Służba Więzienna to podlegająca Ministrowi Sprawiedliwości uzbrojona formacja mundurowa, realizująca zadania w zakresie wykonywania kar pozbawienia wolności i tymczasowego aresztowania. Aktualnie w polskich zakładach karnych i aresztach śledczych przebywa ponad 81 tysięcy osób, których pilnuje 27,5 tysiąca funkcjonariuszy. Świadczy to o rozmiarach przestępczości w naszym, chrześcijańskim ponoć kraju.
Parę miesięcy temu miałem okazję przemawiania w Areszcie Śledczym w Gdańsku do grupy ok. 150 więźniów i mówienia im o Jezusie. W takich chwilach wyraźnie można się przekonać, że to nie mury i kraty pozbawiają ludzi wolności. Okazuje się bowiem, że reakcja na wezwanie do upamiętania i zachętę do pojednania z Bogiem przez wiarę w Jezusa Chrystusa jest tam najzupełniej podobna do reakcji ludzi żyjących na tzw. wolności. Tylko w nielicznych oczach widać błysk zainteresowania. Większość - jak i po tej stronie krat - jakoś dziwnie stroni od Tego, który przyszedł wypuścić dusze na wolność i ogłosić więźniom wyzwolenie [por. Łk 4,18].
Podstawowym i pierwszym czynnikiem trzymającym człowieka na uwięzi jest grzech. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu [Jn 8,34]. Czy za kratkami, czy na ulicy, wszyscy – dopóki nie wyzwolą się z sideł diabła, który ich zmusza do pełnienia swojej woli [2Tm 2,26] – jadą na jednym wózku. Są w niewoli grzechu.
Co innego, gdy człowiek na co dzień chodzi z Bogiem. Taki, nawet jak trafi do więzienia, wciąż pozostaje wolnym człowiekiem. Biblijne wzmianki o więzieniu, dość często dotyczą właśnie takich przypadków. Józef, Jeremiasz, Daniel, Jan Chrzciciel, Piotr, Jan Apostoł, Sylas czy Paweł – to przykłady wtrącania do więzienia ludzi prawych, żyjących na co dzień z Bogiem. którzy absolutnie na uwięzienie nie zasłużyli. Mury więzienne przytrzymały ich fizycznie na jakiś czas, lecz nie odebrały im wolności.
Wiara w Syna Bożego sprawiała, że spokojnie czekali na dalszy rozwój wydarzeń, śpiewali i wielbili Boga w więzieniu, dostępowali cudownego uwalnienia, bądź ponosili śmierć męczeńską, ale nigdy nie przeklinali swego losu i złej władzy, która ich uwięziła. Jeśli więc Syn was wyswobodzi prawdziwie wolnymi będziecie [Jn 3,36]. Tacy ludzie, dzięki swej wierze nawet w więzieniu byli wolni!
Do czego zmierzam? Prawda jest taka, że na polskich ulicach jest dziś znacznie więcej więźniów niż w aresztach i zakładach karnych. Ludzie związani grzechem nałogów, pychy, nienawiści, zazdrości, pożądania itd. w niczym nie są lepsi od tych, którzy siedzą za kratkami. Prawdziwą różnicę robi dopiero nowe narodzenie z Ducha i z wody. Kto dostąpi tego cudu i rozpocznie nowe życie z Jezusem, ten nawet w więzieniu, gdy musi ponosić konsekwencje wcześniej popełnionych przestępstw, jest całkiem inny od pozostałych.
W święto Służby Więziennej chciałoby się życzyć jej funkcjonariuszom, żeby jak najwięcej z nich dostąpiło osobistej wolności od grzechu. Chciałoby się też, żeby jak najwięcej ludzi, których przyszło się im pilnować, przeżyło duchowe odrodzenie i pojednało się Bogiem. Wtedy polskie więzienia przestałyby być tak ponurymi miejscami.
A tak na marginesie, szkoda, że ewangelicznych duszpasterzy wciąż tak opornie dopuszcza się do osób osadzonych w więzieniach. Dziś na prośbę jednego z więźniów próbowałem do niego dotrzeć i okazało się, że muszę poczekać... :(
Służba Więzienna to podlegająca Ministrowi Sprawiedliwości uzbrojona formacja mundurowa, realizująca zadania w zakresie wykonywania kar pozbawienia wolności i tymczasowego aresztowania. Aktualnie w polskich zakładach karnych i aresztach śledczych przebywa ponad 81 tysięcy osób, których pilnuje 27,5 tysiąca funkcjonariuszy. Świadczy to o rozmiarach przestępczości w naszym, chrześcijańskim ponoć kraju.
Parę miesięcy temu miałem okazję przemawiania w Areszcie Śledczym w Gdańsku do grupy ok. 150 więźniów i mówienia im o Jezusie. W takich chwilach wyraźnie można się przekonać, że to nie mury i kraty pozbawiają ludzi wolności. Okazuje się bowiem, że reakcja na wezwanie do upamiętania i zachętę do pojednania z Bogiem przez wiarę w Jezusa Chrystusa jest tam najzupełniej podobna do reakcji ludzi żyjących na tzw. wolności. Tylko w nielicznych oczach widać błysk zainteresowania. Większość - jak i po tej stronie krat - jakoś dziwnie stroni od Tego, który przyszedł wypuścić dusze na wolność i ogłosić więźniom wyzwolenie [por. Łk 4,18].
Podstawowym i pierwszym czynnikiem trzymającym człowieka na uwięzi jest grzech. Zaprawdę, zaprawdę powiadam wam, każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu [Jn 8,34]. Czy za kratkami, czy na ulicy, wszyscy – dopóki nie wyzwolą się z sideł diabła, który ich zmusza do pełnienia swojej woli [2Tm 2,26] – jadą na jednym wózku. Są w niewoli grzechu.
Co innego, gdy człowiek na co dzień chodzi z Bogiem. Taki, nawet jak trafi do więzienia, wciąż pozostaje wolnym człowiekiem. Biblijne wzmianki o więzieniu, dość często dotyczą właśnie takich przypadków. Józef, Jeremiasz, Daniel, Jan Chrzciciel, Piotr, Jan Apostoł, Sylas czy Paweł – to przykłady wtrącania do więzienia ludzi prawych, żyjących na co dzień z Bogiem. którzy absolutnie na uwięzienie nie zasłużyli. Mury więzienne przytrzymały ich fizycznie na jakiś czas, lecz nie odebrały im wolności.
Wiara w Syna Bożego sprawiała, że spokojnie czekali na dalszy rozwój wydarzeń, śpiewali i wielbili Boga w więzieniu, dostępowali cudownego uwalnienia, bądź ponosili śmierć męczeńską, ale nigdy nie przeklinali swego losu i złej władzy, która ich uwięziła. Jeśli więc Syn was wyswobodzi prawdziwie wolnymi będziecie [Jn 3,36]. Tacy ludzie, dzięki swej wierze nawet w więzieniu byli wolni!
Do czego zmierzam? Prawda jest taka, że na polskich ulicach jest dziś znacznie więcej więźniów niż w aresztach i zakładach karnych. Ludzie związani grzechem nałogów, pychy, nienawiści, zazdrości, pożądania itd. w niczym nie są lepsi od tych, którzy siedzą za kratkami. Prawdziwą różnicę robi dopiero nowe narodzenie z Ducha i z wody. Kto dostąpi tego cudu i rozpocznie nowe życie z Jezusem, ten nawet w więzieniu, gdy musi ponosić konsekwencje wcześniej popełnionych przestępstw, jest całkiem inny od pozostałych.
W święto Służby Więziennej chciałoby się życzyć jej funkcjonariuszom, żeby jak najwięcej z nich dostąpiło osobistej wolności od grzechu. Chciałoby się też, żeby jak najwięcej ludzi, których przyszło się im pilnować, przeżyło duchowe odrodzenie i pojednało się Bogiem. Wtedy polskie więzienia przestałyby być tak ponurymi miejscami.
A tak na marginesie, szkoda, że ewangelicznych duszpasterzy wciąż tak opornie dopuszcza się do osób osadzonych w więzieniach. Dziś na prośbę jednego z więźniów próbowałem do niego dotrzeć i okazało się, że muszę poczekać... :(
06 lutego, 2012
Czy Madzi z Sosnowca to potrzebne?
Fot. Grzegorz Celejewski, Agencja Gazeta |
Współczucie to postawa dobra i jak najbardziej mile widziana. Obyśmy mieli w polskim społeczeństwie jak najwięcej życzliwości. Niechby zawsze osobom w tarapatach towarzyszyła nasza nieudawana empatia. W Sosnowcu jednak widać zagubienie duchowe polskiego społeczeństwa. Współczucie dla niemowlęcia zaczyna mieszać się z jakąś formą ubóstwienia. Niektórzy gotowi są zrobić już z tej dziewczynki świętą Madzię. Smutny widok. Najwyraźniej naród nie jest należycie uformowany duchowo.
Brak właściwej orientacji w sferze duchowej świadczy o nieznajomości Boga. Objawia się chaosem w myśleniu i działaniu, popadaniem w skrajności. Ludzie w takim stanie ducha zaczynają czcić wszystko, co wpadnie im w oko, nie zastanawiając się głębiej nad zasadnością tak daleko idących uniesień. Niestety, równie szybko potrafią też od obiektów swego kultu się odwracać.
Biblia wzmiankuje o podobnym kryzysie duchowym w historii Izraela. Wymyślili też synowie izraelscy rzeczy niewłaściwe o Panu, Bogu swoim, pobudowali sobie świątynki na wzgórzach we wszystkich swoich miejscowościach, począwszy od baszty strażniczej aż do grodu warownego; i nastawiali sobie słupów i posągów Aszery na każdym wyniosłym pagórku i pod każdym zielonym drzewem; i spalali tam we wszystkich świątynkach na wyżynach kadzidła jak ludy, które Pan uprowadził przed nimi do niewoli; popełniali złe czyny, pobudzając Pana do gniewu. Czcili też bałwany, o których powiedział im Pan: Nie czyńcie tego [2Kr 17,9–12].
Kto żyje w nieświadomości i chodzi po omacku, tego łatwo wprowadzić w błąd. Wszystko może mu się wydać godne czci i każde miejsce do tego sposobne. Jezus przejmował się takim stanem duchowym swoich rodaków. A widząc lud, użalił się nad nim, gdyż był utrudzony i opuszczony jak owce, które nie mają pasterza [Mt 9,36]. I ja się dziś zamyślam nad duchowością Polaków. Tylu wspaniałych, wrażliwych, poświęcających się ludzi, a przyszło im żyć w duchowych mrokach. Nie znają Słowa Bożego, więc kierują się własną intuicją i tym, co wpojono im przez wieki religijności ludowej.
Czy miejsce ukrycia zwłok Madzi należy upamiętniać? Czy te ruiny mogą stać się celem ludzkich pielgrzymek? Biblia mówi o upamiętnianiu czynów dobrych i wspaniałych. Niech na zawsze zostaną widoczne, aby świadczyć o dobroci i wielkości Boga, który w danym miejscu się objawił i poprzez ludzi dokonał czegoś wielkiego. To miejsce raczej niczego takiego by nie upamiętniało.
Mała Madzia, niezależnie od tego, w jakich okolicznościach poniosła śmierć, jest w niebie! Zagwarantował to sam Syn Boży, mówiąc: Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie i nie zabraniajcie im, albowiem do takich należy Królestwo Boże [Łk 18,16]. Dorosły, ażeby dostąpić zbawienia, potrzebuje uwierzyć, że śmierć Jezusa na krzyżu stała się ofiarą przebłagalną również i za jego grzechy. Musi się w tej wierze stać prostolinijny i ufny jak dziecko. Dziecko zaś, dopóki jest małe i nie jest w stanie podejmować świadomych decyzji w sprawach wiary, ma dostęp do tej łaski bez żadnych warunków wstępnych.
Ta mała dziewczynka z pewnością ma się dziś bardzo dobrze! Jest szczęśliwa w społeczności z Panem Jezusem, którzy przyszedł zgładzić grzech świata. Co jednak z duszami z jej najbliższego otoczenia, które wciąż pozostają w ciele, czyli, co z jej rodzicami, dziadkami i innymi krewnymi?
Ktoś powinien wskazać im drogę zbawienia, ażeby mogli pewnego dnia spotkać się z Madzią.
04 lutego, 2012
Czy to jest biznes dla chrześcijanina?
Jeden z Czytelników zapytał mnie o zdanie na temat MLM (ang. Multi Level Marketing) czyli po naszemu marketing wielopoziomowy lub po prostu marketing sieciowy. Ktoś zaproponował mu wejście w ten biznes i zastanawia się, czy metoda tzw. sprzedaży bezpośredniej, to dla chrześcijanina dobry sposób zarabiania na życie? Jakiej rady należałoby mu udzielić?
Sprawa nie jest nowa. Mieliśmy swego czasu wielki bum marketingu sieciowego, gdy na polskim rynku pojawiła się firma Amway z pokusami wspaniałych zarobków. Jej uwodzicielskie metody rekrutacji, szkolenia i motywowania sprzedawców okazały się na tyle wątpliwe etycznie, a nawet szkodliwe dla ludzkiej psychiki, że zaczęły trafiać do sądu.
Sprzedaż bezpośrednia może dobrze funkcjonować tylko wówczas, gdy wciągnięte w nią osoby mają możliwość stałych kontaktów, szerszych niż tylko krewni i sąsiedzi. Idealnym więc dla marketingu sieciowego jest środowisko kościelne, zwłaszcza, jeżeli ktoś pełni w nim posługę wykraczającą poza zasięg lokalnej wspólnoty.
Z tej prostej przyczyny nieraz może się nam zdarzyć zaproszenie na kawę lub obiad po niedzielnym nabożeństwie z udziałem gościa odwiedzającego zbór, gdy jakby ni stąd, ni zowąd, ów gość zaczyna opowiadać o niezwykłych walorach jakiegoś produktu. Mało tego, okazuje się, że ma ze sobą w walizce takie cudo, a wziął je, bo jakżeby braciom i siostrom w Panu nie miał stworzyć możliwości nabycia takiego dobrodziejstwa?
Powiem tak: Nie obchodzi mnie to, co ludzie robią w innych kręgach i jak w nich patrzą na sprawę sprzedaży bezpośredniej. Mają prawo robić w swoim gronie, co imi się podoba. Skupiam się za to bardzo na środowisku wspólnoty kościelnej i pragnę stać na straży jej wyjątkowego, biblijnego charakteru. Chrześcijański zbór to absolutnie szczególny krąg ludzi, z definicji bezinteresownych, serdecznych i pomocnych.
Kto trafia do zboru, ma prawo czuć się tu bezpieczny i nie zagrożony jakimkolwiek wykorzystaniem. Wspólnota chrześcijańska jest tak wspaniałą enklawą na tym świecie, że powinniśmy jej strzec jak oka w głowie, zwłaszcza przed ludźmi, którzy chcieliby się nią posługiwać dla osiągnięcia jakiegoś zysku. Duch komercji opanował już dostatecznie dużo relacji międzyludzkich. Zbór ma pozostać od tego wolny!
Nie można przymykać oczu na to, że ktoś zaprasza nowo nawróconego brata lub siostrę na kawę, w domyśle - żeby pocieszyć się wzajemną społecznością i doznać duchowego zbudowania, a tam wyciąga potem jakieś kremy czy ustrojstwa, z wypiekami na twarzy o nich (zamiast o Panu Jezusie) godzinę opowiada i proponuje mu ich nabycie, oczywiście, na bardzo korzystnych warunkach.
Staram się zrozumieć ludzi, którzy chcą jakoś zarobić na życie, dali się wciągnąć w marketing sieciowy i teraz próbują wykorzystać każdy możliwy kontakt, by sprzedać to, co mają w zanadrzu. Nie mogę jednak się zgodzić na wykorzystywanie do tego społeczności ludu Bożego. Oburzam się na taką myśl, zwłaszcza, gdy coś takiego poważa się robić osoba jeżdżąca po zborach z posługą duchową. Paście trzodę Bożą, która jest między wami, nie z przymusu, lecz ochotnie, po Bożemu, nie dla brzydkiego zysku, lecz z oddaniem [1Pt 5,2] – napomina nas Słowo Boże.
Kto musi i chce w ten sposób zarabiać na życie, niech robi to na bazie innych, pozazborowych kontaktów. Chcę mieć pewność, że członkowie naszego zboru będą przy kawie relaksować się i budować w społeczności z braćmi i siostrami, a nie będą nagabywani do kupowania czegoś, czego wcześniej nie planowali. Zwłaszcza w Dniu Pańskim powinniśmy postawić temu tamę. A jeśli poganie tej ziemi będą wystawiali na sprzedaż towary, i różnorodne zboże w dzień sabatu, nie będziemy go od nich kupować w sabat lub w dzień święta [Neh 10,32].
Marketing wielopoziomowy istnieć będzie i po obydwu stronach zawsze znajdzie swoich amatorów. Nie życzę mu źle. Przestrzegam jednak ludzi wierzących przed wprowadzaniem i uprawianiem go w obrębie chrześcijańskiego zboru, zważając, że zbór jest cząstką Ciała Chrystusowego.
Sprawa nie jest nowa. Mieliśmy swego czasu wielki bum marketingu sieciowego, gdy na polskim rynku pojawiła się firma Amway z pokusami wspaniałych zarobków. Jej uwodzicielskie metody rekrutacji, szkolenia i motywowania sprzedawców okazały się na tyle wątpliwe etycznie, a nawet szkodliwe dla ludzkiej psychiki, że zaczęły trafiać do sądu.
Sprzedaż bezpośrednia może dobrze funkcjonować tylko wówczas, gdy wciągnięte w nią osoby mają możliwość stałych kontaktów, szerszych niż tylko krewni i sąsiedzi. Idealnym więc dla marketingu sieciowego jest środowisko kościelne, zwłaszcza, jeżeli ktoś pełni w nim posługę wykraczającą poza zasięg lokalnej wspólnoty.
Z tej prostej przyczyny nieraz może się nam zdarzyć zaproszenie na kawę lub obiad po niedzielnym nabożeństwie z udziałem gościa odwiedzającego zbór, gdy jakby ni stąd, ni zowąd, ów gość zaczyna opowiadać o niezwykłych walorach jakiegoś produktu. Mało tego, okazuje się, że ma ze sobą w walizce takie cudo, a wziął je, bo jakżeby braciom i siostrom w Panu nie miał stworzyć możliwości nabycia takiego dobrodziejstwa?
Powiem tak: Nie obchodzi mnie to, co ludzie robią w innych kręgach i jak w nich patrzą na sprawę sprzedaży bezpośredniej. Mają prawo robić w swoim gronie, co imi się podoba. Skupiam się za to bardzo na środowisku wspólnoty kościelnej i pragnę stać na straży jej wyjątkowego, biblijnego charakteru. Chrześcijański zbór to absolutnie szczególny krąg ludzi, z definicji bezinteresownych, serdecznych i pomocnych.
Kto trafia do zboru, ma prawo czuć się tu bezpieczny i nie zagrożony jakimkolwiek wykorzystaniem. Wspólnota chrześcijańska jest tak wspaniałą enklawą na tym świecie, że powinniśmy jej strzec jak oka w głowie, zwłaszcza przed ludźmi, którzy chcieliby się nią posługiwać dla osiągnięcia jakiegoś zysku. Duch komercji opanował już dostatecznie dużo relacji międzyludzkich. Zbór ma pozostać od tego wolny!
Nie można przymykać oczu na to, że ktoś zaprasza nowo nawróconego brata lub siostrę na kawę, w domyśle - żeby pocieszyć się wzajemną społecznością i doznać duchowego zbudowania, a tam wyciąga potem jakieś kremy czy ustrojstwa, z wypiekami na twarzy o nich (zamiast o Panu Jezusie) godzinę opowiada i proponuje mu ich nabycie, oczywiście, na bardzo korzystnych warunkach.
Staram się zrozumieć ludzi, którzy chcą jakoś zarobić na życie, dali się wciągnąć w marketing sieciowy i teraz próbują wykorzystać każdy możliwy kontakt, by sprzedać to, co mają w zanadrzu. Nie mogę jednak się zgodzić na wykorzystywanie do tego społeczności ludu Bożego. Oburzam się na taką myśl, zwłaszcza, gdy coś takiego poważa się robić osoba jeżdżąca po zborach z posługą duchową. Paście trzodę Bożą, która jest między wami, nie z przymusu, lecz ochotnie, po Bożemu, nie dla brzydkiego zysku, lecz z oddaniem [1Pt 5,2] – napomina nas Słowo Boże.
Kto musi i chce w ten sposób zarabiać na życie, niech robi to na bazie innych, pozazborowych kontaktów. Chcę mieć pewność, że członkowie naszego zboru będą przy kawie relaksować się i budować w społeczności z braćmi i siostrami, a nie będą nagabywani do kupowania czegoś, czego wcześniej nie planowali. Zwłaszcza w Dniu Pańskim powinniśmy postawić temu tamę. A jeśli poganie tej ziemi będą wystawiali na sprzedaż towary, i różnorodne zboże w dzień sabatu, nie będziemy go od nich kupować w sabat lub w dzień święta [Neh 10,32].
Marketing wielopoziomowy istnieć będzie i po obydwu stronach zawsze znajdzie swoich amatorów. Nie życzę mu źle. Przestrzegam jednak ludzi wierzących przed wprowadzaniem i uprawianiem go w obrębie chrześcijańskiego zboru, zważając, że zbór jest cząstką Ciała Chrystusowego.
03 lutego, 2012
Serpico pilnie potrzebny
Frank Serpico |
Nieugięta postawa młodego policjanta walczącego z korupcją we własnych szeregach, nie spodobała się kolegom. Serpico był w swych idealistycznych dążeniach coraz bardziej osamotniony. Większość policjantów do tego stopnia została nastawiona przeciwko niemu, że gdy 3 lutego 1971 roku, przy próbie aresztowania handlarzy narkotyków na Brooklynie, Serpico utknął w miejscu przyciśnięty drzwiami, jego partnerzy nie udzielili mu pomocy. Mało tego, gdy Frank tak wystawiony przestępcom na cel, został postrzelony w twarz, żaden z trzech policjantów biorących udział w akcji nie użył kodu alarmowego, informującego o postrzeleniu oficera policji.
Wprawdzie, dzięki pomocy pewnego starszego mężczyzny Serpico przeżył, wprawdzie trzy miesiące później został awansowany na detektywa, a następnego roku otrzymał najwyższe odznaczenie NYPD – Medal of Honor i przeszedł w stan spoczynku, jednakże jego historia wciąż świadczy o smutnej prawdzie, że przeciwstawianie się korupcji jest walką z wiatrakami, a człowiek, który rusza tą drogą, skazuje się na osamotnienie.
Gdy myślę o tej sprawie, od razu przychodzi mi do głowy niezwykła deklaracja Dawida, króla Izraela: Oczy moje zwrócone są na wiernych w kraju, aby mieszkali ze mną. Kto chodzi drogą prawa, ten mi służyć będzie. Oszust nie zamieszka w domu moim, kłamca nie ostoi się w oczach moich. Każdego ranka tępić będę wszystkich bezbożnych w kraju, wygubię z miasta Pana wszystkich złoczyńców [Ps 101,6–8]. Wierzący człowiek nie może pochwalać korupcji. Jest zawsze jej zdeklarowanym przeciwnikiem!
Korupcja ma jednak i bardziej zawoalowane oblicze. Mamy z nią do czynienia w środowisku chrześcijańskim. Są ludzie, którzy oficjalnie walczą z grzechem, a potajemnie sami go popełniają. Biblia przyciska takich do ściany w następujący sposób: Uważasz siebie samego za wodza ślepych, za światłość dla tych, którzy są w ciemności, za wychowawcę nierozumnych, za nauczyciela dzieci, mającego w zakonie ucieleśnienie wiedzy i prawdy, ty więc, który uczysz drugiego, siebie samego nie pouczasz? Który głosisz, żeby nie kradziono, kradniesz? Który mówisz, żeby nie cudzołożono, cudzołożysz? Który wstręt czujesz do bałwanów, dopuszczasz się świętokradztwa? Który się chlubisz zakonem, przez przekraczanie zakonu bezcześcisz Boga? Albowiem z waszej winy, jak napisano, poganie bluźnią imieniu Bożemu [Rz 2,19–24].
Mowa tu o postawach, które zazwyczaj nie podlegają ściganiu z mocy świeckiego prawa. Świadczą jednak o skorumpowaniu duchowym niektórych chrześcijan i są obrzydliwością w oczach Bożych. Na taką dwulicowość w środowisku chrześcijańskim nie może być zgody!
Dziś, w rocznicę postrzelenia Franka Serpico, chciałbym schylić głowę przed każdym, kto i w moim kraju naraża się na rozmaite przykrości, ponieważ ma odwagę przeciwstawiać się złu w życiu publicznym. Wyrażam także głęboki szacunek wobec chrześcijan, i tych, co już odeszli, i tych wciąż żyjących, którzy dawali i dają świadectwo prawdzie, odważnie rzucając wyzwanie wszelkiej obłudzie, relatywizmowi i kolesiostwu w szeregach kościelnych. To dzięki takim osobom jeszcze Polska nie zginęła. To dzięki prawości i odwadze takich naśladowców Jezusa, wciąż nie każdy ma podstawy, by bluźnić imieniu Bożemu!
Dzięki Bogu, że i w środowiskach chrześcijańskich trafił się niejeden "Serpico". Tacy nadal są nam pilnie potrzebni.
01 lutego, 2012
Sprawa nie cierpiąca zwłoki
Zgliszcza po wybuchu gazu w Gdańsku w 1976 roku fot. Zbigniew Kosycarz/KFP |
Przyczyną katastrofy był wybuch gazu pochodzącego z przebiegającego pod budynkiem, nieszczelnego gazociągu. Jak na ironię losu, ten budynek w ogóle nie był podłączony do sieci gazowej. Jednakże gaz z rozszczelnionej rury zebrał się w jego piwnicy i gdy wieczorem jeden z mieszkańców zszedł tam po coś i zapalał światło, iskra normalnie powstająca w wyłączniku prądu, spowodowała zapłon oparów gazowych.
Śmierć poniosło 17 osób, 11 zostało rannych, a dwupiętrowy budynek przestał istnieć. Zginęli od wybuchu gazu, którego w swoim domu nie mieli i na co dzień z niego nie korzystali.
Akurat dzisiaj w rozważaniach życia Jezusa, które prowadzimy w naszej wspólnocie kościelnej w Gdańsku, docieramy do momentu, gdy ktoś przyniósł Jezusowi wiadomość o niezawinionej śmierci pobożnych Żydów składających ofiary w świątyni.
W tym samym czasie przybyli do niego niektórzy z wiadomością o Galilejczykach, których krew Piłat pomieszał z ich ofiarami. I odpowiadając, rzekł do nich: Czy myślicie, że ci Galilejczycy byli większymi grzesznikami niż wszyscy inni Galilejczycy, że tak ucierpieli? Bynajmniej, powiadam wam, lecz jeżeli się nie upamiętacie, wszyscy podobnie poginiecie. Albo czy myślicie, że owych osiemnastu, na których upadła wieża przy Syloe i zabiła ich, było większymi winowajcami niż wszyscy ludzie zamieszkujący Jerozolimę? Bynajmniej, powiadam wam, lecz jeżeli się nie upamiętacie, wszyscy tak samo poginiecie [Łk 13,1–5].
Wniosek z tych słów Jezusa jest prosty. Każdego dnia trzeba żyć w pojednaniu z Bogiem, ponieważ niezależnie od tego, czy ktoś żyje tak, jakby prosił się o śmierć, czy jest Bogu ducha winny, moment, gdy trzeba będzie stanąć przed Bogiem, może nastąpić w każdej chwili.
Tydzień temu była u mnie w biurze, a potem i na środowym nabożeństwie, matka jednego z trzech gdańskich chłopaków, którzy 14 stycznia br. wraz z koleżanką jechali Jeepem i w Granicznej Wsi, w gminie Trąbki Wielkie, wpadli w poślizg, dachowali, a następnie ich samochód wpadł do przydrożnego stawu, gdzie wszyscy zginęli. Gdy jej niespełna trzydziestoletni syn wychodził z domu, nic nie wskazywało na to, że jest to ostatni dzień jego życia. Do zobaczenia, Mamuś - powiedział, ale słowa dotrzymać już nie może.
Gdyby więc dzień 1 lutego – jak dla wspomnianych dziś mieszkańców Gdańska – miał być ostatnim dniem Twojego życia, jak myślisz? – Gdzie spędzałbyś wieczność? Biblia naucza, że można ją spędzać tylko albo w niebie, albo w piekle.
Czyż nie warto przemyśleć tej kwestii i zawczasu uporządkować swoich relacji z Bogiem?
Subskrybuj:
Posty (Atom)