28 lutego, 2010

Podziw i wdzięczność za zwycięstwo

Dziś koniec Zimowych Igrzysk Olimpijskich w Vancouver. I tym razem dewiza olimpijska – Citius, Altius, Fortius (Szybciej, Wyżej, Mocniej) nie tylko zaowocowała wspaniałymi osiągnięciami sportowymi ale i dostarczyła mnóstwa emocji.

 Dla Polaków szczególne znaczenie miał sobotni wieczór. Złoty medal Justyny Kowalczyk sprawił, że wszyscy choć trochę, a mieszkańcy Kasiny Wielkiej szczególnie, poczuliśmy się zwycięzcami. Na starcie do trzydziestokilometrowego biegu narciarskiego stanęło 55 kobiet, a złoty medal był tylko jeden. Od razu było wiadomo, że tylko jedna z nich będzie mogła go zdobyć. Ileż wysiłku fizycznego, mądrości, taktyki i hartu ducha było potrzeba, aby przed wszystkimi dobiec na metę i w końcu stanąć na najwyższym podium! Brawo Justyno! Jesteśmy z Ciebie dumni!

 Biblia posługuje się obrazem takiego biegu, aby pouczyć nas i zmotywować w mądrym i wytrwałym staraniu o wieniec żywota wiecznego. Czy nie wiecie, że zawodnicy na stadionie wszyscy biegną, a tylko jeden zdobywa nagrodę? Tak biegnijcie, abyście nagrodę zdobyli [1Ko 9,24]. Pomyślmy o Norweżce Marit Bjoergen: Trzydzieści kilometrów prawie cały czas na pierwszym miejscu, a wystarczyło, że na ostatnich metrach tylko na moment zawahała się co do techniki biegu i złoty medal przypadł komu innemu. W tym biegu tylko Justyna Kowalczyk pobiegła tak, że zdobyła złoty medal!

 Myślę o moich szansach na zdobycie korony żywota wiecznego o własnych siłach i uśmiecham się z politowaniem. Żadnego człowieka nie stać na takie zwycięstwo. Tylko jeden mógł to osiągnąć. Przyjął postać człowieka, stanął do boju i zwyciężył! Jest pierwszy we wszystkim! Teraz do udziału w owocach swego zwycięstwa zaprasza wszystkich chętnych.

 To jest absolutnie niezwykła wspaniałomyślność Syna Bożego! On pobiegł i zdobył nagrodę, a każdy, kto w Niego uwierzy, może cieszyć się koroną żywota! On to wszystko zrobił za nas i dla nas! Ale w tym wszystkim zwyciężamy przez tego, który nas umiłował [Rz 8,37]. Ależ wielkie szczęście spotkało wierzących! My jesteśmy w tym, który jest prawdziwy, w Synu jego, Jezusie Chrystusie. On jest tym prawdziwym Bogiem i życiem wiecznym [1Jn 5,20].

Złoty medal Justyny Kowalczyk cieszy nas wszystkich, chociaż nie będzie to miało większego znaczenia w naszym życiu na przyszłość. Pełne zwycięstwo Syna Bożego na śmiercią, grzechem i szatanem – to gwarancja życia wiecznego i pewność zbawienia dla wszystkich wierzących! A z jego pełni myśmy wszyscy wzięli, i to łaskę za łaską [Jn 1,16].

Bogu niech będą dzięki, który nam zawsze daje zwycięstwo w Chrystusie [2Ko 2,14]. Cała nasza odpowiedzialność to nie to, żeby zwyciężyć, ale - do końca wytrwać we wierze w Jezusa Chrystusa, który zwyciężył dla nas! Nie porzucajcie więc ufności waszej, która ma wielką zapłatę [Hbr 10,35]. Przyjdę rychło; trzymaj, co masz, aby nikt nie wziął korony twojej [Obj 3,11]. 

Justyna po odebraniu trofeum zaprosiła na najwyższe podium stojące po obydwu jej stronach dziewczyny do wspólnego zdjęcia. To był jednak tylko piękny gest, bo przecież nie oddała im swego medalu. Jezus zaprosił tych, którzy w Niego uwierzyli i powiedział: A Ja przekazuję wam Królestwo, jak i mnie Ojciec mój przekazał, abyście jedli i pili przy stole moim w Królestwie moim, i zasiadali na tronach, sądząc dwanaście plemion Izraela [Łk 22,29–30].

 Moja dusza rozpływa się w podziwie i wdzięczności dla naszego Pana i Zbawiciela!

27 lutego, 2010

Zwierzęce odruchy

Wieloma z nas wstrząsnęła w tych dniach wiadomość o tragedii w parku rozrywki SeaWorld na Florydzie. Treserka orki, 40-letnia Dawn Brancheau, podczas objaśniania widzom przebiegu przedstawienia, niefortunnie pośliznęła się i wpadła do basenu. Samiec orki natychmiast zaatakował. Chwycił za kucyk swoją treserkę, wciągnął ją pod wodę i zabił na oczach zszokowanych zwiedzających. Jak na ironię nosił imię Tilikum, co po indiańsku oznacza "przyjaciel".

Sprawą nieszczęścia na Florydzie czym prędzej zajęły się dwie agencje amerykańskiego rządu. Pomyślałem, że urzędnikom federalnym chodzi o ustalenie przyczyn śmierci treserki. Nic bardziej błędnego. Jeden z nich oświadczył, że śledztwo jest prowadzone pod kątem dobra zwierzęcia. Urzędnicy chcą ustalić, czy zostały zachowane wszystkie standardy dotyczące warunków bytowania orki. Jeśli doszło do naruszeń przepisów, dochodzenie może zakończyć się nałożeniem grzywny na park rozrywki lub odebraniem mu licencji. Jeśli okaże się, że zwierzę cierpiało, zostanie ono odebrane dotychczasowym właścicielom.

 Jestem zbulwersowany takim podejściem amerykańskich urzędników do sprawy. Biblia w tego rodzaju zdarzeniach nakazuje całkiem inne postępowanie: Jeżeli wół zabodzie mężczyznę albo kobietę na śmierć, to należy wołu ukamienować i nie jeść jego mięsa, właściciel zaś wołu będzie niewinny. Jeżeli jednak wół bódł od dawna, a ostrzeżono o tym jego właściciela, ten zaś go nie pilnował, i wół zabił mężczyznę albo kobietę, to wół będzie ukamienowany, a jego właściciel poniesie śmierć [2Mo 21,28–29].

Jak się okazało, Tilikum już wcześniej zachowywał się agresywnie. Przed dziewiętnastoma laty w towarzystwie kilku waleni zabił inną treserkę. Ponad wszelką więc wątpliwość nie należy się roztkliwiać nad jego losem, a czym prędzej uśpić go jako zwierzęcego recydywistę. Mało tego. Zgodnie z Biblią konsekwencje powinien ponieść też człowiek, który po tamtym ujawnieniu się krwiożerczych odruchów tej orki jest odpowiedzialny za dopuszczenie jej do dalszych, bezpośrednich kontaktów z ludźmi.

Podobnie należy postąpić z każdym psem i wszelkim innym zwierzęciem, które zaatakowało i zagryzło człowieka. Smak świeżej krwi pozostawia w jego mózgu trwały ślad. Przy takim zwierzęciu już nikt nigdy nie będzie mógł czuć się bezpieczny. Biblia nakazuje je uśmiercić nie dlatego, że Bóg nie lubi zwierząt. Chodzi o bezpieczeństwo i życie człowieka.

A może w obliczu takich zdarzeń należałoby ponownie rozważyć sens oferowania turystom takich form rozrywki?

26 lutego, 2010

Polityka miłości?

Wczoraj wieczorem z ust jednego z dotychczasowych frontmanów najpopularniejszej w Polsce partii, usłyszeliśmy między innymi następujące słowa:
 – Jestem dowodem na to, że Polska jest w dalszym ciągu dzikim krajem. Zabito mi matkę, taka jest prawda. W związku z tym nie mam odrobiny dobrych emocji do ludzi, którzy to zrobili. Na całe szczęście wiem - bo wierzę w Boga - że jest piekło, że ci ludzie trafią do piekła.
 – Jestem 20 lat w parlamencie i nigdy nie myślałem, że polityka jest takim okrutnym zwierzakiem, który potrafi zjadać ludzi po prostu. Gardzę tym, gardzę polityką.


 Próbuję tę wypowiedź byłego już ministra zestawić z wcześniejszymi, pięknymi słowami lidera rządu o polityce miłości i wychodzi mi na to, że z miłością w tych kręgach najwidoczniej nie do końca jest tak, jak trzeba.

Miłość prawdziwa objawia się i szczególnie triumfuje w chwilach próby i przeciwności. Słyszeliście, iż powiedziano: Będziesz miłował bliźniego swego, a będziesz miał w nienawiści nieprzyjaciela swego. A Ja wam powiadam: Miłujcie nieprzyjaciół waszych i módlcie się za tych, którzy was prześladują, abyście byli synami Ojca waszego, który jest w niebie, bo słońce jego wschodzi nad złymi i dobrymi i deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych. Bo jeślibyście miłowali tylko tych, którzy was miłują, jakąż macie zapłatę? Czyż i celnicy tego nie czynią? A jeślibyście pozdrawiali tylko braci waszych, cóż osobliwego czynicie? Czyż i poganie tego nie czynią? Bądźcie wy tedy doskonali, jak Ojciec wasz niebieski doskonały jest [Mt 5,43–48].

 Tak miłować może tylko prawdziwy chrześcijanin. Wielu polskich polityków, nierzadko obnoszących się ze swoją religijnością, gdy tylko ktoś ich obrazi, natychmiast się odgraża i zapodaje go do sądu. O czym to świadczy? Że są naśladowcami Chrystusa? Co Jezus  powiedział o ludziach, którzy Go krzyżowali? Takie reakcje naszych polityków raczej świadczą o tym samym, co Syn Boży odkrył w religijnych Żydach: - ale poznałem was, że nie macie w sobie miłości Bożej [Jn 5,42].

Od dawna mam przekonanie, że polityka i prawdziwe chrześcijaństwo – to dwa przeciwległe światy. Kto chce naśladować Jezusa, nie ma w polityce czego szukać. W polityce nie ma – jak widać – miejsca na czystą miłość. Albo polityka w końcu ograbi z miłości, albo miłość czym prędzej odstąpi od polityki.

 Ze smutkiem przywołuję dziś tę wczorajszą odsłonę 'polityki miłości', bo mam wrażenie, że wielu ludzi jakby tego nie dostrzega. Sam Jezus niejednokrotnie odkrywał prawdę o wewnętrznym stanie ducha ówczesnych kapłanów i starszych ludu, aby zabezpieczyć prostych ludzi przed ich mamiącym wpływem.

 Porzucajmy złudzenia. Dochodźcie tego, co jest miłe Panu i nie miejcie nic wspólnego z bezowocnymi uczynkami ciemności, ale je raczej karćcie, bo to nawet wstyd mówić, co się potajemnie wśród nich dzieje. Wszystko to zaś dzięki światłu wychodzi na jaw jako potępienia godne [Ef 5,10–13].

25 lutego, 2010

Zaszczyt służenia Osobistościom

Dziś w Polsce święto 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego – czyli jednostki odpowiedzialnej za loty krajowe i zagraniczne najważniejszych osób w państwie [Prezydenta RP, Premiera, Marszałków Sejmu i Senatu, Ministrów i in.]. Wchodzi on w skład Sił Powietrznych Rzeczypospolitej Polskiej i podlega pod ich Dowództwo. Miejscem bazowania Pułku jest Wojskowy Port Lotniczy Warszawa-Okęcie.

Święto obchodzone jest 25 lutego, bowiem właśnie tego dnia w 1945 roku 36 SPLT został utworzony na mocy rozkazu Naczelnego Dowództwa Wojska Polskiego. Łatwo zauważyć, że tegoroczne święto Pułku zbiega się z 65. Rocznicą jego utworzenia.

Trzeba przyznać, że żołnierze 36. Specjalnego Pułku Lotnictwa Transportowego pełnią wyjątkowo zaszczytną służbę. Nie są zwykłymi pracownikami i żołnierzami a ich samoloty nie są, jak każde inne. Mają do czynienia z najważniejszymi głowami Rzeczypospolitej Polskiej. Są do ich dyspozycji i zapewniają im bezpieczną podróż. Każdy ich samolot i każdy ich lot ma więc charakter szczególny, bo służy szczególnym Osobistościom.

Przypomina mi się pewne zdarzenie z życia znanego kaznodziei radiowego Earla Poysti, mieszkającego przed laty w malutkim Księstwie Monaco [powierzchnia niecałe 2 km kw.]. Opowiadał on, jak któregoś dnia zadzwonił do niego osobiście książę Monaco z prośbą, czy nie zgodziłby się użyczyć mu na niedzielne popołudnie swojego minibusa. Przyjeżdżali do niego krewni i chciałby pojechać z nimi na przejażdżkę, a nie miał odpowiednio dużego samochodu. Wiedział natomiast, że Earl Poysti jeździ takim busem po ulicach Monaco.

Earl opowiadał, jak wielkim przeżyciem była dla niego ta chwila. Sam książę Monaco zainteresował się jego samochodem i chciał z niego skorzystać! Wow! Wysprzątał go więc, wszystko posprawdzał czy dobrze działa, zawiesił w środku odświeżacz powietrza itd. Dlaczego? Bo tej niedzieli jego zwykły samochód miał służyć ważnej Osobistości!

Piotr też miał kiedyś podobne przeżycie związane z jego łodzią i Jezusem. Pewnego razu, gdy On stał nad jeziorem Genezaret, a tłum tłoczył się dokoła niego, by słuchać Słowa Bożego, ujrzał dwie łodzie, stojące u brzegu jeziora; ale rybacy, wyszedłszy z nich, płukali sieci. A wszedłszy do jednej z tych łodzi, należącej do Szymona, prosił go, aby nieco odjechał od brzegu; i usiadłszy, nauczał rzesze z łodzi [Łk 5,1–3]. W tej jednej chwili zwykła łódź rybacka stała się niezwykła, bo siedział w niej Syn Boży – Król królów!

Jakiegoż wielkiego zaszczytu dostąpić może każdy z nas, gdy użycza np. samochodu do celów służących interesom Królestwa Bożego, albo gdy w swoim domu udziela ludziom gościny w imię ich przynależności do Jezusa! Cokolwiek uczyniliście jednemu z tych najmniejszych moich braci, mnie uczyniliście [Mt 25,40]. Gościnności nie zapominajcie; przez nią bowiem niektórzy, nie wiedząc o tym, aniołów gościli [Hbr 13,2].

Żołnierze 36 SPLT wiedzą, komu na co dzień służą i są z tego dumni. Ja też wiem, Komu służę. Mam ten zaszczyt, że należę do grona sług Bożych. Poczytuję to sobie za najwyższy honor, gdy Chrystus Pan chce posłużyć się mną osobiście lub czymś z tego, co dał mi do codziennej dyspozycji.

24 lutego, 2010

Nie iść w zaparte

Jakiś czas temu, pod tytułem: „Dlaczego to nie jest rola dla kobiet” pisałem o wyborze Margot Käßmann [51 lat] na stanowisko przewodniczącej Rady Kościołów Ewangelickich w Niemczech. Przypomnijmy, że jako pierwsza kobieta na tym stanowisku, od października ubiegłego roku reprezentuje ona około 25 mln niemieckich protestantów.

Dzisiaj serwisy prasowe donoszą, że owa pani biskup została w sobotę zatrzymana przez policję, gdy przejechała na czerwonych światłach. Test alkoholowy wykazał 1,54 promila alkoholu we krwi. Prokuratura w Hanowerze oceniła Käßmann jako "całkowicie niezdolną do jazdy" i ukarała mandatem w wysokości miesięcznej pensji. Pani biskup utraciła też prawo jazdy na okres roku.

A teraz parę słów o Ilonie Felicjańskiej [lat 37], wicemiss Polski z 1993 roku, a ostatnio znanej z pięknej działalności społecznej. Jej Fundacja Niezapominajka, opłaca turnusy rehabilitacyjne dla dzieci z porażeniem mózgowym, wspiera domy dziecka oraz samotne matki. W nocy z poniedziałku na wtorek, pani Ilona kompletnie pijana, prowadziła Alfa Romeo na warszawskim Ursynowie. Nagle straciła panowanie nad samochodem i wbiła się w zaparkowane samochody. Miała we krwi 2,3 promila alkoholu.

Dlaczego dzisiaj na ten temat i właśnie o tych dwóch kobietach? Otóż zaintrygowało mnie to, że obydwie te panie, pomimo pełnienia ważnych ról społecznych, nie potrafiły zapanować nad tym, co właśnie robiły. Taki chyba jest ten duch czasów, o którym mówiła w październiku pani biskup. To oczywiście daje do myślenia, ale urzekło mnie, że na szczęście jedna i druga szczerze się przyznały do swojej niemocy i przeprosiły, kogo trzeba.

Pani biskup wyznała: Błąd, który popełniłam, przeraża mnie samą. Jestem świadoma, jak niebezpieczne i nieodpowiedzialne jest prowadzenie pod wpływem alkoholu. Oczywiście poddam się wszystkim konsekwencjom prawnym.

Pani Ilona złożyła oświadczenie: Nic nie tłumaczy mojego zachowania, w którym brałam udział. Nie będę próbować w żaden sposób tłumaczyć się z tego karygodnego postępowania. Zdaję sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogę ponieść w wyniku prowadzenia przeze mnie samochodu pod wpływem alkoholu i z całą świadomością mam zamiar je ponieść. Pomimo tego, że w wypadku nie uczestniczyła żadna osoba, pragnę przeprosić za moje zachowanie wszystkich, zwłaszcza moją najbliższą rodzinę oraz inne osoby, które poczuły się dotknięte przez to wydarzenie.

Chciałbym powiedzieć, że niezależnie od konsekwencji prawnych, które obydwie panie z pewnością poniosą, przez przyjęcie takiej postawy zyskały moją sympatię. Kto ukrywa występki, nie ma powodzenia, lecz kto je wyznaje i porzuca, dostępuje miłosierdzia [Prz 28,13].

Biblia przypomina, że dopuszczamy się bowiem wszyscy wielu uchybień [Jk 3,2]. Ważne, żeby nie iść w zaparte, tylko uznać swoją winę. Wspomniane kobiety potrafiły to zrobić. A my?

23 lutego, 2010

Nie brać, ale też nie dawać!

Mamy dziś ogólnopolski Dzień bez Łapówki, zaproponowany kilka lat temu przez Ruch Normalne Państwo pod hasłem: „Nie daję, nie biorę łapówek”. Czy rzeczywiście jest to choroba naszego społeczeństwa? Według najnowszych badań opinii publicznej, aż 94 proc. respondentów twierdzi, że jest to częste zjawisko w naszym kraju. Za łapówkę wciąż można załatwić przyjęcie do pracy (78%) przychylną decyzję w urzędzie (75%), korzystny wyrok sądu (65%), a nawet unieważnienie ślubu kościelnego (26%).

 Sondaż wskazał też, że najbardziej skorumpowani w Polsce są sędziowie sportowi ( 52%), lekarze (48%), posłowie (42%), policjanci (35%), prokuratorzy (33%) oraz sędziowie (32%). O dziwo, w stosunku do badań sprzed kilku lat, zdecydowanie mniej (spadek 24%) osób opowiada się za surowym karaniem łapówkarstwa, co bynajmniej nie świadczy o zdrowieniu naszego społeczeństwa.

 Mniej więcej wiadomo też, co ile kosztuje: Załatwienie państwowej posady – 20 tys. zł, uchylenie aresztu – 10 tys. zł, otrzymanie unijnej dotacji – 4,5 tys. zł, przyspieszenie operacji – 4 tys. zł, przyznanie renty – 2,7 tys. zł, przyjęcie na oddział onkologiczny bez kolejki – 1000 zł, danie egzaminu na prawo jazdy – 700 – 1600 zł, zwolnienie lekarskie – 50 – 300 zł, wizyta u specjalisty – do 250 zł, odstąpienie od wypisywania mandatu – 20 – 200 zł, otrzymanie zasiłku dla bezrobotnego – 100 zł.

 A co na to Biblia? Pismo Święte potwierdza przedziwną moc dyskretnie wręczonego podarunku. Zażegnuje on napięcie w relacjach: Dar po kryjomu dany uśmierza gniew, a największą nawet złość upominek z zanadrza [Prz 21,14] ale także pomaga załatwiać różne sprawy: Za kamień czarodziejski uchodzi dar w oczach tego, kto go daje; gdziekolwiek się zwróci, ma powodzenie [Prz 17,8]. Dary torują człowiekowi drogę i prowadzą go przed wielkich [Prz 18,16].

 Z tego powodu rzeczywistość stała się następująca: Bezbożny przyjmuje łapówki ukradkiem, aby wykrzywiać ścieżki prawa [Prz 17,23]. Dotyczy to głównie ludzi wysoko postawionych, bo oni szczególnie są narażeni na korupcję: Twoi przewodnicy są buntownikami i wspólnikami złodziei, wszyscy lubią łapówki i gonią za darami, nie wymierzają sprawiedliwości sierocie, a sprawa wdów nie dochodzi przed nich [Iz 1,23].

 Bóg tym, którzy należą do Niego, wyraźnie zabronił takich praktyk: Nie będziesz naginał prawa, nie będziesz stronniczy, nie będziesz brał łapówki, gdyż łapówka zaślepia oczy mądrych i zniekształca sprawy tych, którzy mają słuszność [5Mo 16,19]. Zapowiedział też nietrwałość tego, co zostało zdobyte za łapówki: Bo rzesza niegodziwych jest bezpłodna, a ogień trawi namioty postawione za łapówki [Jb 15,4].

 Korupcja nie dotyczy tylko narodów pogańskich. Potrafi zainfekować także szeregi ludu Bożego: Budujecie Syjon, przelewając krew, a Jeruzalem, popełniając zbrodnię. Jego naczelnicy wymierzają sprawiedliwość za łapówki, a jego kapłani nauczają za zapłatę, jego prorocy wieszczą za pieniądze, i na Pana się powołują, mówiąc: Czy nie ma Pana wśród nas? Nie spadnie na nas nieszczęście! Dlatego z powodu was Syjon będzie zorany jak pole, Jeruzalem stanie się kupą gruzu, a góra świątyni zalesionym wzgórzem [Mi 3,10–12].

 Biblia wzywa lud Boży do uporządkowania tej sfery życia: Bo wiem, że liczne są wasze zbrodnie i wielkie wasze grzechy. Gnębicie niewinnego, bierzecie łapówki, a prawo ubogich obalacie w bramie. Przeto, kto rozumny, niech milczy w tym czasie, gdyż jest to czas zły! Szukajcie dobrego, a nie złego, abyście żyli i aby Pan, Bóg Zastępów, był z wami tak, jak to mówicie! [Am 5,12–14].

 I w końcu powiedzmy, że Bóg daje też w tej sferze obietnicę: Kto postępuje sprawiedliwie i mówi szczerze, kto gardzi wymuszonym zyskiem, kto cofa swoje dłonie, aby nie brać łapówki, kto zatyka ucho, aby nie słyszeć o krwi przelewie, kto zamyka oczy, aby nie patrzeć na zło, ten będzie mieszkał na wysokościach [Iz 33,15–16].

Ludziom, do których nikt nie przychodzi, by załatwić jakąś sprawę, łatwo powiedzieć, że nie biorą łapówek. Ale czy tak samo są im przeciwni, gdy sami mają pilną sprawę i napotykają na mur w jej załatwieniu? Niechże w Dniu Bez Łapówki powyższe fragmenty Pisma Świętego tak nas oświecą, aby w naszym życiu o łapówce w ogóle nie mogło być mowy.

22 lutego, 2010

Nie podnoś kamienia, którym cię uderzono

Już od ponad dwudziestu lat w Zjednoczonej Europie, a w Polsce od lat siedmiu, 22 lutego obchodzony jest Europejski Dzień Ofiar Przestępstw (ang. European Victims Day). W każdym społeczeństwie żyje wiele osób poszkodowanych i cierpiących z rozmaitych powodów, lecz ten Dzień ustanowiony został z myślą wyłącznie o osobach pokrzywdzonych w wyniku przestępstw. Nie jest on oczywiście żadną okazją do świętowania. Jest raczej czasem zadumy i wezwaniem do pochylenia się nad trudnym losem ofiar przestępstw.

 Do idei tego Dnia bardzo pasuje podobieństwo Jezusa o miłosiernym Samarytaninie: Pewien człowiek szedł z Jerozolimy do Jerycha i wpadł w ręce zbójców, którzy go obrabowali, poranili i odeszli, zostawiając go na pół umarłego. Przypadkiem szedł tą drogą jakiś kapłan i zobaczywszy go, przeszedł mimo. Podobnie i Lewita, gdy przyszedł na to miejsce i zobaczył go, przeszedł mimo. Pewien Samarytanin zaś, podróżując tędy, podjechał do niego i ujrzawszy, ulitował się nad nim. I podszedłszy opatrzył rany jego, zalewając je oliwą i winem, po czym wsadził go na swoje bydlę, zawiózł do gospody i opiekował się nim. A nazajutrz dobył dwa denary, dał je gospodarzowi i rzekł: Opiekuj się nim, a co wydasz ponad to, ja w drodze powrotnej oddam ci. Który z tych trzech, zdaniem twoim, był bliźnim temu, który wpadł w ręce zbójców? A on rzekł: Ten, który się ulitował nad nim. Rzekł mu Jezus: Idź, i ty czyń podobnie [Łk 10,30–37].

Pamiętajmy, że ludzie w ten sposób pokrzywdzeni, nie dość, że zmagają się z osobistym bólem i rozmaitymi stratami, to jeszcze wyjątkowo realnie stają oko w oko z problemem przebaczenia. Nierzadko nienawiść do winowajcy może wyrządzić zranionemu człowiekowi straty o wiele większe od samej krzywdy, która ją wywołała. A jeśli nie odpuścicie ludziom, i Ojciec wasz nie odpuści wam przewinień waszych [Mt 6,15].

 Ponad trzydzieści lat temu wynotowałem sobie z jakiejś książki następującą radę: Nie podnoś kamienia, którym cię uderzono. Nie bierz go w rękę, bo się zarazisz nienawiścią. Ona błyskawicznie rozprzestrzeni się w tobie, spęta cię, stoczy jak robak. Staniesz się w krótkim czasie podobny do swoich wrogów. To nie oni cię zabiją. Ty sam siebie zabijesz. Nie schylaj się po kamień, którym cię uderzono. Idź dalej!

Nie wiem niestety, kto jest autorem tych słów, ale myślę, że w Dniu Ofiar Przestępstw naprawdę warto je przywołać. Osobom pokrzywdzonym przez złych ludzi, poza praktyczną pomocą i poradami prawnymi, świadczonymi już przez wiele organizacji, z pewnością potrzeba okazania serca, a także budowania w nich motywacji do przebaczenia swoim winowajcom. Naśladowcy Jezusa w tym mają wielką rolę do spełnienia.

 Krzyżowany Jezus rzekł: Ojcze, odpuść im, bo nie wiedzą, co czynią [Łk 23,34]. Nie będę schylać się po kamień, którym mnie uderzono. A Ty?

20 lutego, 2010

Kto liczy tu na sprawiedliwość społeczną?

Decyzją Zgromadzenia Ogólnego ONZ dwudziesty dzień lutego został proklamowany jako Światowy Dzień Sprawiedliwości Społecznej (ang. World Day of Social Justice). Wszyscy członkowie Zgromadzenia jednogłośnie przyjęli rezolucję, w której wzywają kraje członkowskie, by poświęciły ten dzień promocji inicjatyw w zakresie walki z ubóstwem, pełnego i godnego zatrudnienia, równości płci, dostępu do świadczeń socjalnych i sprawiedliwości dla wszystkich obywateli.

 Trzeba przyznać, że Dzień Sprawiedliwości Społecznej to piękna inicjatywa. Nie po raz pierwszy odnoszę jednak wrażenie, że niektóre rezolucje ONZ, pomimo dobrych zamiarów i jednomyślnych głosowań, nie mają niestety większych szans na spełnienie w praktycznym życiu poszczególnych narodów. Tym światem rządzi miłość do pieniędzy, a nie miłość do bliźniego, pojęcie sprawiedliwości zaś ma rozmaite oblicza. Nierzadko bywa tak, że gnębieni przez lata przeradzają się w gnębicieli. Nawet w najbardziej cywilizowanych społeczeństwach wciąż występuje strefa ubóstwa, nierówność w dostępie do przywilejów socjalnych czy choćby zjawisko wyzysku.

 Można tworzyć piękne hasła, wystosowywać apele, uchwalać nowe ustawy a nawet rewolucyjnie zmieniać ustrój społeczny, a jednak niczego w tej sferze nie daje się trwale zmienić. Dlaczego? Rewolucje zazwyczaj polegają jedynie na przeszeregowaniu nazwisk, natomiast magnetyzm tzw. 'koryta' pozostaje bez zmian i po niedługim czasie wszystko jest znowu po staremu. Demokracja? Jaka to sprawiedliwość, gdy 51% społeczeństwa może narzucić swą wolę 49% pozostałych? Gdzie tu mowa o równości, gdy urzędnik unijny zarabia kilkadziesiąt tysięcy, a urzędnik krajowy, choćby nie wiem jak dobrze przez cały miesiąc pracował, nie dostanie więcej niż dwa tysiące?

Wierzę Słowu Bożemu, bo ono nie rozgłasza złudzeń, że na tej ziemi przed powrotem Chrystusa można będzie ustanowić sprawiedliwość społeczną. Na przykład, Jezus powiedział: Albowiem ubogich zawsze u siebie mieć będziecie [Jn 12,8] i gdy zechcecie, możecie im dobrze czynić [Mk 14,7]. Rzecz więc nie w tym, jak to zrobić, żeby ich na świecie nie było, lecz w tym, jak należycie się o nich zatroszczyć.

 Nigdzie w Biblii nie mamy zapowiedzi, że w końcu uda się stworzyć na ziemi nowy, lepszy świat. Dopóki nie przyjdzie Pan, biblijne prognozy dla tego świata są raczej następujące: A to wiedz, że w dniach ostatecznych nastaną trudne czasy: Ludzie bowiem będą samolubni, chciwi, chełpliwi, pyszni, bluźnierczy, rodzicom nieposłuszni, niewdzięczni, bezbożni, bez serca, nieprzejednani, przewrotni, niepowściągliwi, okrutni, nie miłujący tego, co dobre, zdradzieccy, zuchwali, nadęci, miłujący więcej rozkosze niż Boga [2Tm 3,1–4]. Czyż z ludźmi o takich sercach można ustanowić sprawiedliwość społeczną?

Smucę się, że wbrew tym zapowiedziom, prorocy tzw. ruchu nowoapostolskiego propagują wśród ewangelicznych chrześcijan ideę lepszego świata i wzywają wierzących do angażowania się w tzw.  uwalnianie narodów. Ta mrzonka stworzenia na ziemi sprawiedliwego świata bardzo dobrze zdaje się współgrać z rozmaitymi rezolucjami ONZ, ale czy zgadza się z duchem Biblii? Postrzegam ją raczej jako chytry sposób przekierowania aktywności gorliwych chrześcijan na niewłaściwe tory.

 Wiem jedno: Pan Jezus nie wezwał mnie do walki o sprawiedliwość społeczną na ziemi. Jako Jego uczeń mam natomiast obowiązek praktycznego okazywania miłości swoim bliźnim, trwania w uświęceniu i zwiastowania ewangelii Chrystusowej. W ONZ-towskim Dniu Sprawiedliwości Społecznej ogłaszam więc sobie po prostu Dzień Posłuszeństwa Słowu Bożemu, nie tylko na dzisiaj ale na zawsze!

19 lutego, 2010

Dlaczego ręka rękę myje?

Czy na tym świecie można liczyć na obiektywizm i sprawiedliwość? Czy można się spodziewać, że ujawnienie prawdy spowoduje jakąkolwiek korektę? Z powodu skażenia grzechem, ludzka natura charakteryzuje się skłonnością do przekory. Mało kto gotów jest przyznać się do błędu. Niewielu jest zdolnych do tego, by uznać swą winę i przeprosić. Raczej uparcie trwa przy swoim, nawet jeśli wyraźnie już widać, że nie ma racji.

 Na przykład, trwający od paru miesięcy spektakl zwany aferą hazardową ujawnia, że niektórzy członkowie partii rządzącej nie zasypiali gruszek w popiele i wykorzystując swoje pięć minut przy władzy kręcili lody, na ile tylko mogli. Czy jednak są gotowi przyznać się do tego i przeprosić? W świetle chociażby wypowiedzi przesłuchiwanego wczoraj młodego ‘żołnierza’ Platformy widać, że absolutnie nie mają oni sobie nic do zarzucenia.

 Mało tego, podobne postawy przejawia większość społeczeństwa. Najnowsze wyniki badań opinii publicznej wskazują, że poparcie społeczne nie zależy już od etyki i moralności przedstawicieli władzy, a jedynie od tego, czy przynależą oni do ‘właściwych’ kręgów, czy trzymają z kim należy i czy dają się lubić. Wyraźnie pokazało to niedawne głosowanie w Senacie nad immunitetem jednego z senatorów albo choćby poparcie udzielane sławnemu reżyserowi z polskim nazwiskiem.

 Pismo Święte pomaga zrozumieć, skąd w społeczeństwie bierze się tak dobra ocena ludzi, którzy obiektywnie rzecz biorąc, powinni być raczej napiętnowani za swoje zachowanie. Otóż ma to związek ze stanem duchowym całego społeczeństwa. Są oni pełni wszelkiej nieprawości, złości, chciwości, nikczemności, pełni są również zazdrości, morderstwa, zwady, podstępu, podłości; potwarcy, oszczercy, nienawidzący Boga, zuchwali, pyszni, chełpliwi, wynalazcy złego, rodzicom nieposłuszni; nierozumni, niestali, bez serca, bez litości; oni, którzy znają orzeczenie Boże, że ci, którzy to czynią, winni są śmierci, nie tylko to czynią, ale jeszcze pochwalają tych, którzy to czynią [Rz 1,29–32].

Jezus wytłumaczył swoim uczniom, dlaczego na tym świecie zawsze będzie tak, że choćby nie wiem jak wspaniale postępowali, to świat i tak będzie ich nienawidził, a ludzie świata, choćby nie wiem jak źle postąpili, to i tak będą chwaleni i wybierani. Gdybyście byli ze świata, świat miłowałby to, co jest jego; że jednak ze świata nie jesteście, ale Ja was wybrałem ze świata, dlatego was świat nienawidzi [Jn 15,19].

 Prawdziwi naśladowcy Pana nie są tym stanem rzeczy zdziwieni. Prowadzimy na tym świecie nienaganne życie, nie dlatego, żeby przypodobać się ludziom i zyskać ich względy. Czynimy tak, aby zyskać upodobanie w oczach Bożych. Towarzyszy nam przy tym świadomość, że chociaż wzywanie ludzi do upamiętania rzadko kiedy przynosi pozytywny skutek, to jednak powinniśmy to robić. Jeremiasz wiedział, że jego poselstwo zostanie odrzucone, a jednak miał wzywać: Zawróćcie więc każdy ze swojej złej drogi i poprawcie swoje postępowanie i swoje czyny! Lecz oni odpowiedzą: Nic z tego! Pójdziemy raczej za naszymi zamysłami i każdy z nas kierować się będzie uporem swojego złego serca [Jr 18,11–12]. Ludzie bezbożni zawsze będą się upierać przy swoim. Będą też chwalić i bronić innych bezbożnych. Ludzie pobożni zaś zawsze będą mieli ucisk na świecie.

Jaką wobec tego przyjmuję postawę? Chcę aż do końca głosić Słowo Boże jak Jeremiasz. Chcę być podobny do Jezusa, który chodząc po ziemi troszczył się tylko o to, aby podobać się Ojcu w niebie.  Wiem z Biblii, że dopóki jestem uczniem Jezusa, wszelkie moje próby przypodobywania się światu nie gwarantują mi trwałych rezultatów, a na pewno mogą postawić pod znakiem zapytania moją przynależność do Pana [zobacz Jk 4,4].

Nie chcę uczestniczyć w dziwnym sepktaklu nazywania białym tego, co jest szare, a nieraz nawet czarne. Pragnę z całego serca trwać przy Bogu i trzymać się Jego ludu.

17 lutego, 2010

"Nie mam wiedzy na ten temat"

Z inicjatywy dwóch miesięczników hobbystycznych, 17 lutego mamy w Polsce Dzień Kota – święto podkreślające znaczenie kotów w życiu człowieka. Koty są najpopularniejszymi zwierzętami domowymi na świecie. Pomysłodawcy obchodów tego dnia propagują wiedzę o kotach i pod hasłem: „Rasowce – dachowcom”, przeprowadzają akcję pomocy kotom bezdomnym.

 Kot ma słabo rozwinięty instynkt stadny. Lubi chadzać własnym drogami, a w stanie dzikim sam potrafi zadbać o swoje podstawowe potrzeby. Udomowiony zdradza jednak pewne cechy towarzyskie. Jakby przywiązuję się do swego właściciela i na swój sposób okazuje mu przyjazne uczucia, np. wybiegając na spotkanie, towarzysząc przy pracy czy też domagając się głaskania.

 Ludzie hodują koty od wieków. Koty w tej symbiozie zdają się dostrzegać różnice gatunków i wiedzą, że ich opiekunowie nie są kotami. Obawiam się jednak, że w odwrotnej relacji, ludzie jakby nie zawsze zdawali sobie z tego sprawę. W starożytnym Egipcie koty były lubiane i czczone do tego stopnia, że w razie pożaru ratowano je jako pierwsze, nawet dzieci wynoszono dopiero po kotach! Teraz też można czasem odnieść wrażenie, że niektórzy na ich punkcie mają niezłego kota.

Podobno gdy kot zasnął na szacie proroka Mahometa, ten, chcąc się oddalić, odciął jej kawałek, by go nie zbudzić. Ernest Hemingway specjalnie hodował krowę, aby mieć mleko dla swoich czterdziestu kotów! Winston Churchill spał z kotem, jadał śniadania i stale miał go przy sobie podczas rozmaitych spotkań i narad wojennych. Papież Benedykt XVI, miał gdzieś powiedzieć: Plotki, że papież kocha koty są nieprawdziwe. Papież uwielbia koty!

Gwoli ścisłości przypomnijmy, że koty zostały udomowione tysiące lat temu i były tak bardzo cenione przez ludzi, przede wszystkim z powodu ich zdolności do niszczenia szkodników. Dzisiejsze koty, przetrzymywane w mieszkaniach i karmione coraz bardziej wyszukanymi smakołykami, całkowicie straciły instynkt polowania i już żadnego praktycznego pożytku ludziom raczej nie przynoszą. Są po prostu miłymi mruczkami do wygłaskiwania ich przed telewizorem i ewentualnymi towarzyszami zabaw dla dzieci.

 A co o kotach mówi Biblia? Może kogoś to zdziwi, ale Biblia o kotach absolutnie nic nie wspomina. Więc nie pozostaje mi nic innego, jak – posiłkując się spopularyzowanymi ostatnio słowami – zakończyć, a wręcz uciąć mój wpis następująco: Nie mam wiedzy na ten temat  :)

16 lutego, 2010

Więcej praktycznej miłości

Dzisiejszy Dziennik Gazeta Prawna porusza kwestię lawinowego wzrostu samobójstw w naszym kraju. W zeszłym roku na swoje życie targnęło się niemal 5,9 tysięcy Polaków. Większość z nich niestety skutecznie.

 Statystyczny polski samobójca to mężczyzna mający problemy z pracą, nadużywający alkoholu i zdradzający objawy depresji. W 2009 roku aż 4839 takich mężczyzn dokonało zamachu na swoje życie i tylko tysiąc z nich zrobiło to nieskutecznie. Dla porównania, w tym samym okresie samobójczą śmiercią zmarło 645 kobiet. Polacy są od Polek słabsi psychicznie. Piją więcej alkoholu, częściej używają środków odurzających, są mniej religijni niż kobiety a do tego przy próbach samobójczych wybierają bardziej śmiertelne środki.

 Bezrobocie, narastające konflikty rodzinne, choroba. Wiele osób nie wytrzymuje już wyścigu szczurów, stresu i tempa życia. Nie ma przy tym żadnego klucza społecznego ani zawodowego. Na samobójstwo decydują się ludzie z rozmaitych środowisk; zarówno dobrze wykształceni jak i prości, ateiści i religijni, biedni i bogaci, z dużym bagażem doświadczeń życiowych ale i dzieci.

 Nie jest oczywiście największym problemem to, że ci ludzie w ogóle umierają, bo przecież wszyscy bez wyjątku któregoś dnia musimy odejść z tego świata. Rzecz w tym, że chociaż fizycznie można się zabić, to jednak ludzka dusza nadal żyje. Człowiek z chwilą śmierci fizycznej musi stanąć przed Bogiem, który odda każdemu według uczynków jego: tym, którzy przez trwanie w dobrym uczynku dążą do chwały i czci, i nieśmiertelności, da żywot wieczny; tych zaś, którzy o uznanie dla siebie zabiegają i sprzeciwiają się prawdzie, a hołdują nieprawości, spotka gniew i pomsta [Rz 2,6–8].

 Samobójstwo jest tak straszne, bo jest zabójstwem samego siebie, a żaden zabójca nie ma w sobie żywota wiecznego [1Jn 3,15]. Dopóki człowiek żyje, jest szansa, że uwierzy w Jezusa Chrystusa i dostąpi odpuszczenia swoich grzechów, bo krew Jezusa Chrystusa, Syna jego, oczyszcza nas od wszelkiego grzechu [1Jn 1,7]. Nie ma takiego grzechu, którego Bóg nie mógłby odpuścić.

 Ażeby dostąpić Bożego usprawiedliwienia, trzeba jednak samemu wyznać Bogu swoje grzechy. Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości [1Jn 1,9]. Choćby nawet miało to być w ostatniej chwili życia, jak w przypadku jednego z ukrzyżowanych wraz Jezusem łotrów, takie wyznanie wzbudza łaskę Bożą. Kto zaś tego nie zrobił i umarł, już nie może wyznać ani swych grzechów, ani swej wiary w Jezusa. W tym tkwi istota tragizmu samobójstwa.

 Co wobec tego narastającego dramatu mogę i powinienem robić? Mam być wrażliwy na los napotykanych na mej drodze ludzi. Mam być wsłuchany w głos Ducha Świętego, by nie ominąć nikogo, komu Bóg chciałby przez moje świadectwo objawić Syna swego, Jezusa Chrystusa. Ginący ludzie potrzebują kogoś, kto okaże im zainteresowanie, praktyczną miłość i kto zapozna ich z Jezusem.

Bardzo jest mi przykro, że tak wielu moich rodaków popełnia samobójstwo. Wiem, że powinienem usilniej troszczyć się o ich zbawienie. Przecież Zbawiciel jest tak blisko...

15 lutego, 2010

Prostowanie granicy

15 lutego 1951 roku miało miejsce absolutnie niecodzienne przesunięcie granic międzypaństwowych, a zdarzyło się to w kraju nad Wisłą! Na mocy podpisanej tego dnia specjalnej umowy, Polska przekazała Związkowi Radzieckiemu 480 km kw. obszaru województwa lubelskiego, a w zamian dostała 480 km kw. ziemi w Bieszczadach.

 Oficjalnie podawano, że zamiana terytoriów odbyła się z inicjatywy polskiej i miała przynieść Polsce konkretne korzyści ekonomiczne. A jak było naprawdę? ZSRR przejął ważną strategicznie linię kolejową przebiegającą nad Bugiem i żyzne czarnoziemy dodatkowo kryjące w sobie bogate i łatwo dostępne złoża węgla kamiennego, gdzie po 8 latach zbudowano cztery wielkie kopalnie.

 Rzekomo korzystna dla Polski wymiana oznaczała, że po jej stronie znalazły się górzyste i mało żyzne ziemie w Bieszczadach z wyczerpanymi już złożami ropy naftowej. Dziś można mówić otwarcie, że pod przykrywką idei prostowania granicy, faktycznie Sowieci zyskali tzw. kolano Bugu, a Polacy nie mieli innego wyjścia, jak tylko zgodzić się na tak ‘korzystną’ dla nas zamianę.

 Abstrahując od kwestii historyczności i sprawiedliwego przebiegu granic z naszymi wschodnimi sąsiadami, podkreślmy, że granice narodów są zazwyczaj okupione wielką pracą i krwawą walką swych wcześniejszych pokoleń. Mało tego, z Biblii wynika, że sam Bóg z jednego pnia wywiódł też wszystkie narody ludzkie, aby mieszkały na całym obszarze ziemi, ustanowiwszy dla nich wyznaczone okresy czasu i granice ich zamieszkania [Dz 17,26]. Nikt nie powinien łatwo godzić się na żadne 'kuszące' propozycje zmian w tym zakresie.

 Bardzo interesujące jest przyjrzeć się, jak precyzyjnie Bóg określał granice poszczególnych plemion Izraela, gdy osiedlał go w Ziemi Obiecanej. Nie mogło być tu mowy o żadnej dowolności ani o samowolnym przesuwaniu tych granic. Owe granice były Bożym postanowieniem na zawsze i nie mogły zależeć od okresowych korzyści którejś ze stron, co wiele nam mówi także o stałości wyznaczanych przez Boga granic duchowych.

Przesuwaniem granicy z 15 lutego 1951 roku dobrze można zilustrować rozmaite zmiany i przesunięcia granic pomiędzy współczesnym Kościołem a światem. Odnoszę wrażenie, że synowie tego świata są przebieglejsi w rodzaju swoim od synów światłości [Łk 16,8]. Niektórym chrześcijanom zbyt łatwo można wmówić, że to tylko prostowanie granicy, i że wyjdzie im to na dobre.

13 lutego, 2010

Życie na medal!

Dziś nad ranem według czasu polskiego, rozpoczęły się Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver – największa w tym roku impreza sportowa na świecie. Potrwa ona do ostatniej niedzieli lutego i każdego dnia będzie przyciągać uwagę co najmniej 1/3 populacji świata. Ludzie na całym świecie, jak za czasów wielkiego Rzymu, chcą chleba i igrzysk!

Owszem, rywalizacja sportowa może być i bywa piękna. Może i dostarcza wielu wspaniałych emocji i wrażeń. Jak najbardziej może też  rozwijać w młodzieży szlachetne postawy. Jednak z dzisiejszym sportem dzieje się coś chyba niepokojącego...

Wiadomo, że współczesny sport, również ten olimpijski, to wielkie pieniądze, zarówno po stronie wydatków, jak i zysków. Kanadyjczycy początkowo oszacowali, że na zorganizowanie turnieju wydadzą 660 milionów dolarów, jednak koszty te wzrosły niemal dziesięciokrotnie i sięgnęły kwoty 6 miliardów. Teraz wszyscy, i organizatorzy, i działacze, i zawodnicy będą chcieli jak najwięcej zarobić. Ruszył totalizator sportowy: Kto straci, a kto zyska?

Z powodu tych pieniędzy już dawno nie można mówić o pięknej i radosnej rywalizacji sportowej. Wyśrubowane oczekiwania na mecie doprowadziły zawody na skraj przepaści. Na kilka godzin przez otwarciem kanadyjskiej Olimpiady, w trakcie treningu życie stracił gruziński saneczkarz, bo w przygotowaniu toru przedłożono szybkość ponad bezpieczeństwo. Powiedzenie "sport to zdrowie" też chyba należy już do historii. Lista sportowców, którzy zmarli z powodu przeciążenia organizmu staje się coraz dłuższa. Słyszeliśmy też niedawno o norweskiej biathlonistce, która z powodu kłopotów zdrowotnych na trasie zatrzymywała się nie wiedząc, w którą stronę i po co w ogóle biegnie.

Próbując spojrzeć na zawody sportowe z biblijnego punktu widzenia, można powiedzieć, że chociaż udział w Igrzyskach to prestiż i niezły biznes, to jednak od strony duchowej nie przedstawia on większej wartości, albowiem ćwiczenie cielesne przynosi niewielki pożytek pobożność natomiast do wszystkiego jest przydatna, ponieważ ma obietnicę żywota teraźniejszego i przyszłego  [1Tm 4,8]. Narastające w sporcie szaleństwo wyścigu po medal i większe pieniądze, tym bardziej wyraziście nakierowuje nas na cele duchowe.

Prawdziwy chrześcijanin koncentruje swoją uwagę na zdobyciu wieńca żywota wiecznego. Wie, że musi wszystko zrobić, aby na mecie życia okazać się podobnym do Jezusa Chrystusa. Wspomniane ryzyko i wysiłki sportowców, co najwyżej służą mu więc za ilustrację postawy, jaką powinien przyjąć w tym świecie, aby osiągnąć wskazany mu przez Boga cel.

Czy nie wiecie, że zawodnicy na stadionie wszyscy biegną, a tylko jeden zdobywa nagrodę? Tak biegnijcie, abyście nagrodę zdobyli. A każdy zawodnik od wszystkiego się wstrzymuje, tamci wprawdzie, aby znikomy zdobyć wieniec, my zaś nieznikomy [1Ko 9,24–25]. Pieniądze i 'ekologiczne' medale olimpijskie nic nie znaczą w porównaniu z koroną żywota wiecznego!

 Niech więc Zimowe Igrzyska Olimpijskie w Vancouver dostarczą nam wielu przykładów, jak bardzo powinniśmy być zdeterminowani, aby każdy z nas mógł na mecie życia powiedzieć za apostołem Pawłem: Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem; a teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście Jego [2Tm 4,7–8].

12 lutego, 2010

One powinny się bawić

Z inicjatywy UNICEF mamy dziś Międzynarodowy Dzień Dzieci-Żołnierzy. Nie wszyscy są tego świadomi, że gdy w krajach Trzeciego Świata rozpoczyna się nowy konflikt, to w pierwszej kolejności rekrutowani są najmłodsi. Większość tych rekrutów ma 15-18 lat, ale czasem pod broń powołuje się chłopców już od 10 roku życia. Zdarza się, że oddziały armii rządowej porywają setki dzieci ze wsi i wcielają je do swoich szeregów.

 Dziecko-żołnierz to każda osoba poniżej 18. roku życia, która jest członkiem rządowych sił zbrojnych albo innych regularnych bądź nieregularnych grup zbrojnych. Dotyczy to ponad 350 tysięcy młodocianych, wcielonych do wojska i wykorzystywanych podczas konfliktów jako żołnierze, szpiedzy, żywe tarcze, tragarze itd. Kolejne tysiące chłopców i dziewcząt są członkami rezerwowych sił zbrojnych, które w każdej chwili mogą zostać wysłane do walki.

 Według najnowszych raportów, dzieci są wykorzystywane jako żołnierze w co najmniej 21 toczących się na całym świecie wojnach. Dzieci-żołnierze stały się wręcz symbolem zbrojnych konfliktów naszych czasów. Są i sprawcami wielu cierpień, i jednocześnie sami są ofiarami. Przecież w tym wieku powinny co najwyżej bawić się w wojnę, tymczasem jak najpoważniej biorą w niej udział. Pomijając nieodwracalny, szkodliwy wpływ na ich psychikę powiedzmy prawdę, że te dzieciaki masowo giną. W ciągu ostatniej dekady ponad 2 miliony z nich zginęło w konfliktach zbrojnych na świecie, a 6 milionów zostało rannych.

 Konflikty zbrojne, to sprawa stara jak świat. Normalnie jednak są one domeną dorosłych mężczyzn. Zadaniem dzieci jest nauka i szacunek dla starszych. Jednak Jezus zapowiedział nadejście czasów, gdy powstaną dzieci przeciwko rodzicom, i przyprawią ich o śmierć [Mk 13,12]. Uzbrojenie nastolatków w sposób drastyczny przerywa możliwość ich dalszego wychowywania. Jakkolwiek by na to nie patrzeć, dziecko z karabinem w ręku jest bardzo niebezpieczne dla dorosłych.

 Gdy dzieci chodzą po ulicach z karabinami, to może oznaczać, że nad danym narodem lub regionem Bóg odbywa jakiś sąd. Swego czasu prorok Izajasz zapowiedział, że w ramach sądu nad Judą, Bóg zabierze władzę dojrzałych mężczyzn i da im chłopców na zwierzchników, a dzieciny będą nad nimi panować. Ludzie będą się wzajemnie gnębić, każdy swego bliźniego, chłopiec porwie się na starca, a nikczemnik na poważanego [Iz 3,4–5].

 Tylko wówczas, gdy naród nawraca się do Boga, wszystko powraca do normy. Tak mówi Pan Zastępów: Na placach Jeruzalemu znowu będą siedzieć starcy i staruszki, każdy z laską w ręku z powodu podeszłego wieku. A place miasta będą pełne chłopców i dziewcząt, bawiących się na placach [Za 8,4–5]. Niedawno temu byłem w Jerozolimie. Chłopcy i dziewczęta wciąż chodzą tam jeszcze z karabinami.

Czy jako Polak i chrześcijanin mogę mieć jakiś wpływ na to, aby w krajach Trzeciego Świata zaprzestano wcielania dzieci do wojska? Jedno wiem: Wszyscy potrzebujemy nawrócenia się do Boga. Wtedy życie społeczne staje się normalne. Wtedy młodzieńcy, zamiast  rzucać  śmietnikiem w tramwaj i mordować policjanta, są zajęci zdobywaniem wiedzy, okazywaniem szacunku starszym i dobrą, radosną zabawą.

11 lutego, 2010

Kogo obchodzi los ptaków i zwierząt?

Jakby na przekór teorii globalnego ocieplenia, mamy wyjątkowo mroźną i śnieżną zimę. Oznacza ona nie tylko nasze problemy drogowe i ciepłownicze ale także bardzo trudne warunki dla mieszkańców pól i lasów. Zwierzęta i ptaki napotykają na ogromne trudności w dotarciu do pożywienia. Padają z głodu i wyziębienia.

 11 lutego obchodzimy Dzień Dokarmiania Zwierzyny Leśnej. Chodzi w nim o zwrócenie uwagi na los ptaków i zwierząt oraz zmotywowanie nas do zaangażowania się w niesienie im pomocy, zwłaszcza w czasie tak surowej zimy, jak tegoroczna.

 Systemowej, przemyślanej pomocy w tym zakresie dostarczają oczywiście służby leśne odśnieżając drogi leśne i miejsca występowania naturalnego pokarmu, ułatwiając dostęp do naturalnych wodopojów, ścinając drzewa do ogryzania kory przez zwierzęta, budując paśniki i wykładając w nich siano oraz karmę soczystą, np. buraki, marchew, ziemniaki i jabłka.

 Należy pamiętać, że zwierzęta leśne można dokarmiać tylko w porozumieniu z miejscowym leśniczym lub przedstawicielem koła łowieckiego. Na własną rękę każdy z nas może jednak pomyśleć o ptakach i zwierzętach przydomowych.

 Nadana człowiekowi przez Boga rola władcy nad wszelkim innym stworzeniem, wiąże się nie tylko z prawem do eksploatowania flory i fauny ale także z obowiązkiem troszczenia się o nią. Jednym z przejawów tej troski jest zapewnianie zwierzętom i ptakom pożywienia.

 Ujawniło się to w czasie potopu. Bóg nakazał Noemu zgromadzenie odpowiedniej ilości pokarmu, nie tylko z myślą o nim samym i jego rodzinie. Ty zaś weź z sobą wszelką żywność, którą się jada, i zgromadź u siebie, aby była na pokarm dla ciebie i dla nich [1Mo 6,21]. Gdy potop szalał już na dobre, Bóg wciąż troszczył się o los zwierząt w arce. Potem wspomniał Bóg na Noego i na wszystkie zwierzęta, i na wszystko bydło, które było z nim w arce, i sprawił, że powiał wiatr po ziemi, i wody zaczęły opadać [1Mo 8,1].

Oczywicie, w świetle Biblii widać wyraźnie, że zwierząt nie należy ubóstwiać. Są stworzone po to, aby służyły potrzebom człowieka. Życie żadnego zwierzęcia nie ma tej rangi, co życie człowieka, bowiem żadne zwierzę nie nosi w sobie obrazu Bożego. Jako stworzenie Boże wszakże zwierzęta są obiektem Bożej troski. Panie, pomagasz ludziom i zwierzętom [Ps 36,7].

 W jaki sposób Bóg pomaga zwierzętom? Między innymi rękami wrażliwych na ich los ludzi. Teraz w zimę trzeba je mądrze dokarmiać. Nawet w mieście można się rozejrzeć i pomóc w imię Boże małym wróbelkom, okazując tym samym Bożą troskę o ich los.

10 lutego, 2010

Czy mu odbiło?

We wczorajszej prasie można było przeczytać, że niejaki Karl Rabeder, milioner z Austrii, sprzedaje swoje posiadłości i pozbywa się wszystkiego, aby uzyskane w ten sposób pieniądze przeznaczyć na cele charytatywne. Zrozumiał, że pieniądze szczęścia nie dają, a wielkie bogactwo jest nieetyczne. Dlatego nie chce mieć niczego ponad niezbędny do życia mały domek w górach i kawalerkę w Innsbrucku.

 W rozmowie z dziennikarzami The Daily Telegraph wyznał, że pochodzi z biednej rodziny, skąd wyniósł zasadę, że trzeba pracować, aby zgromadzić jak najwięcej dóbr. Postępował więc zgodnie z nią przez całe lata. Z roku na rok nawiedzało go jednak coraz więcej wątpliwości, co do prowadzonego stylu życia. Był świadomy tego, że jest niewolnikiem rzeczy, których nie potrzebuje. Nie był jednak wystarczająco odważny, aby porzucić te wszystkie pułapki stojące za komfortową egzystencją.

 Moment zwrotny nastąpił na wakacjach, które spędzał wraz żoną na Hawajach. Tam Rabeder przeraził się swoim własnym życiem. „Zrozumiałem, jak bezduszne, nudne i okropne może być "pięciogwiazdkowe" życie. Przez te trzy tygodnie wydaliśmy tyle pieniędzy ile fizycznie się dało, ale przez cały ten czas mieliśmy poczucie, że nie spotkaliśmy żadnej prawdziwej osoby” - wyznał dziennikarzom.

 Ta wewnętrzna metamorfoza pana Rabedera każe mi przypomnieć sobie o pierwszych chrześcijanach, którzy po nawróceniu do Chrystusa nabierali nowego stosunku do rzeczy materialnych. Wszyscy zaś, którzy uwierzyli, byli razem i mieli wszystko wspólne, i sprzedawali posiadłości i mienie, i rozdzielali je wszystkim, jak komu było potrzeba [Dz 2,44–45]. Tak jest do dzisiaj. Poznanie Boga i oświecenie duszy przez Słowo Boże, z jednej strony natychmiast odwiązuje serce od rzeczy materialnych, a z drugiej wzbudza praktyczną miłość do bliźnich w potrzebie.

 Nie było też między nimi nikogo, który by cierpiał niedostatek, ci bowiem, którzy posiadali ziemię albo domy, sprzedając je, przynosili pieniądze uzyskane ze sprzedaży i kładli u stóp apostołów; i wydzielano każdemu, ile komu było potrzeba. I tak, Józef, nazwany przez apostołów Barnabą, co się wykłada Syn Pocieszenia, lewita, rodem z Cypru, sprzedał rolę, którą posiadał, przyniósł pieniądze i złożył u stóp apostołów [Dz 4,34–37].

 Pamiętam jak swego czasu pewien wschodzący na polskim rynku biznesmen z nutką politowania komentował powyższe zachowanie członków wczesnego Kościoła, jako pochopne i świadczące o niedojrzałości ich myślenia. Jego zdaniem popełnili oni błąd myśląc, że Jezus przyjdzie wkrótce. O ile wiem, zgromadził już spory majątek, żyje ponad stan i sam siebie niezmiennie uważa za dobrego chrześcijanina.

Zastanawiam się, kto w swojej postawie bliższy jest ideałom Ewangelii? Karl Rabeder czy wspomniany chrześcijański biznesmen?

 Na szczęście Bóg wciąż znajduje takich ludzi, którzy są gotowi wyzbyć się wszystkiego, co nie jest im niezbędne do życia, aby móc hojnie łożyć na wszelką dobrą sprawę i wspomóc potrzebujących. Karl Rabeder z pewnością spodobał się Bogu, gdyż ochotnego dawcę Bóg miłuje [2Ko 9,7].

Mając w pamięci centuriona Korneliusza, coś mi się zdaje, że Bóg w swoim czasie znajdzie sposób na to, aby panu Karlowi objawić Syna Bożego, jeśli oczywiście jeszcze tego nie zrobił.

09 lutego, 2010

Smak godny rozgłoszenia

Mamy dziś Międzynarodowy Dzień Pizzy, jednej z najpopularniejszych potraw na świecie. Pizza uznawana za typowo włoskie danie, faktycznie miała swoje odpowiedniki już w starożytnej Grecji czy Azji. We Włoszech początkowo była typową potrawą biedoty i chłopów. Dopiero pod koniec XIX wieku szybko zaczęła zyskiwać popularność w wyższych sferach społecznych.

Stało się to za sprawą królowej Włoch, Małgorzaty Sabaudzkiej. W 1889 roku zwiedzała ona wraz z mężem Humbertem I swoje włości i podobno zapragnęła spróbować tej prostej potrawy. Pizza tak jej zasmakowała, że na swoim dworze zatrudniła kucharza, którego zadaniem było przygotowywanie pizzy dla królowej Małgorzaty. Najbardziej ulubioną przez królową pizzę nazwano na jej cześć – Margherita.

 Ta włoska opowieść o wprowadzeniu pizzy na dwór królewski przypomniała mi wezwanie Pisma Świętego: Skosztujcie i zobaczcie, że dobry jest Pan [Ps 34,9]. Wielu ludzi przez całe lata, owszem, karmi się znanymi w świecie smakołykami, ale zupełnie nie zna smaku społeczności z Bogiem. Nie wiedzą oni, jaka to przyjemność żyć blisko Boga, karmić się Jego Słowem i chodzić w uświęceniu.

 Nuże, wszyscy, którzy macie pragnienie, pójdźcie do wód, a którzy nie macie pieniędzy, pójdźcie, kupujcie i jedzcie! Pójdźcie, kupujcie bez pieniędzy i bez płacenia wino i mleko! Czemu macie płacić pieniędzmi za to, co nie jest chlebem, dawać ciężko zdobyty zarobek za to, co nie syci? Słuchajcie mnie uważnie, a będziecie jedli dobre rzeczy, a tłustym pokarmem pokrzepi się wasza dusza! [Iz 55,1–2].

 Sam przed wieloma laty skosztowałem, że dobry jest Pan, doświadczając nieznanych mi wcześniej uniesień duchowych i od razu chciałem opowiadać o tym innym ludziom. Tego rodzaju rozsmakowanie w społeczności z Bogiem obserwuję wciąż na nowo w życiu kolejnych osób. Jest to naprawdę niezwykłe wrażenie widzieć, jak duchowa rzeczywistość, w której sam żyję od lat, u nowo nawróconych wzbudza tyle zachwytu. Ich rozmiłowanie w modlitwie, czytaniu Biblii i społeczności z innymi ludźmi wierzącymi, nie może pozostać bez wpływu na otoczenie. Tak właśnie ewangelia przenosi się z miejsca na miejsce i dociera do najdalszych zakątków świata.

 Czasem jednak można zaobserwować tendencję przeciwną. Z jakiegoś powodu, gorliwy wcześniej człowiek, może popaść w taki stan niechęci do Boga, że już nie będzie chciał ponownie cieszyć się tymi duchowymi przysmakami. Jest bowiem rzeczą niemożliwą, żeby tych - którzy raz zostali oświeceni i zakosztowali daru niebiańskiego, i stali się uczestnikami Ducha Świętego, i zakosztowali Słowa Bożego, że jest dobre oraz cudownych mocy wieku przyszłego – gdy odpadli, powtórnie odnowić i przywieść do pokuty [Hbr 6,4–6].

 Gdy skosztujemy jakiejś nowej potrawy i w niej zasmakujemy, to opowiadamy o niej innym ludziom, zdobywamy przepis na jej przygotowanie i przekazujemy go dalej. Tak właśnie, dzięki królowej Małgorzacie szerzej nie znana potrawa ubogich ludzi stała się znana na całym świecie. Gdyżeście zakosztowali, iż dobrotliwy jest Pan [1Pt 2,3] pamiętajmy, że mamy nie tylko sami cieszyć się tym smakiem, ale że po to dane nam jest poznać Boga, abyście rozgłaszali cnoty tego, który was powołał z ciemności do cudownej swojej światłości [1Pt 2,9].

A jak daleko sięga ta nasza powinność? Słyszałem ciekawostkę, że w 2001 roku pewien pracownik pizzerii z RPA otrzymał zlecenie na dostarczenie pizzy aż do Sydney w Australii. Dostawca przemierzył więc ponad 11 tysięcy kilometrów. Ewangelię trzeba nam głosić przede wszystkim wśród bliskich, ale powinniśmy też być gotowi nieść ją aż po krańce ziemi [Dz 1,8].

08 lutego, 2010

Siła sumienia

Niezwykły list w tych dniach dostali właściciele pewnego pawilonu odzieżowego w Białymstoku. Anonimowa klientka wręczyła jednej z pracownic sklepu kopertę z kwotą 150 złotych i wyjaśnieniem: „Szanowni państwo! Dziesięć lat temu ukradłam w państwa sklepie - bluzkę. Dziś bardzo tego żałuję i zwracam pieniądze.”

 Najwidoczniej czyn sprzed lat nie dawał jej spokoju i właśnie teraz obciążone sumienie popchnęło ją do tak desperackiego, a zarazem budującego kroku.

 Powyższa historyjka tak świetnie ilustruje to, co zachodzi w człowieku, gdy przeżywa nowe narodzenie, że przyszło mi do głowy, czy aby czasem nie mamy tu do czynienia z porządkowaniem przeszłości jakiejś nowo nawróconej do Boga Białostoczanki?

 Taki objaw pojawił się u biblijnego celnika w wyniku spotkania z Jezusem: Zacheusz zaś stanął i rzekł do Pana: Panie, oto połowę majątku mojego daję ubogim, a jeśli na kim co wymusiłem, jestem gotów oddać w czwórnasób. A Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem domu tego [Łk 19,8–9]. Takie niezwykłe zmiany zachodzą w człowieku z chwilą, gdy uwierzy w Jezusa Chrystusa. Można wręcz powiedzieć, że gdyby nie wystąpiły, to mogłoby świadczyć o braku jego szczerej pokuty.

 Kto naprawdę chce naśladować Jezusa, ten  w myśl nauki apostolskiej – Kto kradnie, niech kraść przestanie [Ef 4,28] – nie tylko zmienia swoje bieżące postępowanie, ale też odczuwa silną potrzebę naprawienia krzywd, które ludziom wyrządził przed swoim nawróceniem.

 A co zrobić, gdy w niektórych przypadkach nie ma już możliwości dotarcia do pokrzywdzonych? Na pewno każdy taki grzech trzeba wyznać Bogu i wsłuchać się w głos Ducha Świętego, czy On mimo to nie wskaże nam jakiego praktycznego gestu w celu zamknięcia owej sprawy przed Bogiem.

 Przestrzegam przed wchodzeniem w nowe życie z ogonem starych spraw. Przeszłość należy uporządkować. Jeśli wyznajemy grzechy swoje, wierny jest Bóg i sprawiedliwy i odpuści nam grzechy, i oczyści nas od wszelkiej nieprawości [1Jn 1,9]. Polega to między innymi na tym, że - będąc już pojednani z Bogiem - przyjmujemy na siebie niektóre konsekwencje swoich grzesznych czynów. W ten sposób składamy światu świadectwo o działającej w nas łasce i mocy Bożej.

Duchowe odrodzenie owocuje między innymi tym, że już dłużej nie musimy się kryć i uciekać. Zaczynamy chodzić w światłości.

Wracając do tajemniczej pani z Białegostoku możemy powiedzieć, że nawet jeżeli nie ma to związku z jej nawróceniem do Boga, to z pewnością jest to objaw niezwykłej siły sumienia, które Bóg wpisał w naturę człowieka. Dzięki niemu dawna złodziejka bluzki może znowu chodzić po mieście z podniesioną głową. Brawo!

05 lutego, 2010

Dzieło najdrożej kupione w historii

Widoczna na załączonej fotografii figura została przedwczoraj sprzedana w Londynie za kwotę 65 mln funtów, czyli około 300 milionów złotych. Jest to wykonana z brązu rzeźba przedstawiająca człowieka naturalnego wzrostu, zatytułowana "Idący człowiek I". Jej twórcą jest szwajcarski artysta, Alberto Giacometti (1901-1966).

 Jest to najdrożej sprzedane dzieło sztuki w historii. Przed aukcją rzeźbę wyceniano na 12-18 mln funtów. Kilka minut po rozpoczęciu burzliwej aukcji zadzwonił anonimowy dla mediów nabywca i zaproponował 58 mln funtów, co łącznie z 7 mln ubezpieczenia dało sensacyjną kwotę 65 milionów funtów.

 Przyglądam się tej rzeźbie okiem miłośnika sztuki użytkowej, żeby nie powiedzieć dyletanta, i zastanawiam się, jaką wartość ma ona w moich oczach? Gdybym latem zobaczył ją na Jarmarku Dominikańskim, to prawdopodobnie nie dałbym za nią złamanego grosza. Jednak dla kogoś ten "Idący człowiek I" jest tak cenny, że aby go nabyć, zapłacił 300 milionów złotych! Niewątpliwie musi to być jakiś wielki miłośnik sztuki Alberto Giacomettiego.

Staram się spojrzeć na siebie oczami innych ludzi. Jaką wartość przedstawiam? Do czego mógłbym komuś się przydać? To zależy od kryterium oceny. Dla większości pozostaję niezauważony. Jestem nic nie wart, chyba, że ktoś mnie kocha...

Otwieram Biblię i oglądam siebie w jej świetle. Przypatrzcie się zatem sobie, bracia, kim jesteście według powołania waszego, że niewielu jest między wami mądrych według ciała, niewielu możnych, niewielu wysokiego rodu, ale to, co u świata głupiego, wybrał Bóg, aby zawstydzić mądrych, i to, co u świata słabego, wybrał Bóg, aby zawstydzić to, co mocne, i to, co jest niskiego rodu u świata i co wzgardzone, wybrał Bóg, w ogóle to, co jest niczym, aby to, co jest czymś, unicestwić, aby żaden człowiek nie chełpił się przed obliczem Bożym [1Ko 1,26–29].

Jestem wybrany i wykupiony przez Boga, bo dane mi jest wierzyć w Jezusa Chrystusa, Syna Bożego, w nim bowiem wybrał nas przed założeniem świata, abyśmy byli święci i nienaganni przed obliczem jego; w miłości przeznaczył nas dla siebie do synostwa przez Jezusa Chrystusa według upodobania woli swojej [Ef 1,4–5]. Sam w sobie nie przedstawiam żadnej wartości, ale Ojciec miłuje Syna [Jn 3,35]. Oto tajemnica miłości Bożej do mnie: To dlatego, że przez wiarę jestem w Synu Jego, jestem tak cenny w oczach Bożych.

Tajemniczy nabywca z giełdy londyńskiej wydał pieniądze. Owszem, wielkie, ale raczej nie ostatnie. Natomiast Chrystus wykupił nas od przekleństwa zakonu, stawszy się za nas przekleństwem [Ga 3,13]. Wzruszam się i zachwycam miłością Syna Bożego do grzeszników, wiedząc, że nie rzeczami znikomymi, srebrem albo złotem, zostaliście wykupieni z marnego postępowania waszego, przez ojców wam przekazanego, lecz drogą krwią Chrystusa, jako baranka niewinnego i nieskalanego [1Pt 1,18–19]. Najwyraźniej Pan Jezus musi być wielkim miłośnikiem zgubionych dusz.

 "Idący człowiek I" – to najdrożej sprzedane dzieło sztuki. A jakie dzieło jest najdrożej kupione? Znam je. To Kościół nabyty własną jego krwią [Dz 20,28], do którego należy każdy człowiek idący przez życie z Jezusem, każdy, kto z całego serca uwierzył w Jezusa Chrystusa. Dzięki łasce Bożej ja też jestem objęty tym wykupem, a Ty?

04 lutego, 2010

Sposób na nieśmiertelność

Czwarty dzień lutego – to Międzynarodowy Dzień Walki z Rakiem (ang. World Cancer Day). Został on ustanowiony na Światowym Szczycie do Walki z Rakiem, jaki miał miejsce w lutym 2000 roku w Paryżu. Odtąd co roku, 4 lutego jest okazją do propagowania zdrowego stylu życia, profilaktyki choroby nowotworowej i walki z nią.

 Według Światowej Organizacji Zdrowia co roku na świecie odnotowuje się prawie 11 milionów zachorowań na raka. W ciągu najbliższego dwudziestolecia liczba ta ma się podwoić. W Polsce corocznie 130 tysięcy osób dowiaduje się o chorobie, z czego 85 tysięcy umiera. Do zdrowia powraca jedynie 30% dorosłych Polaków i 75% dzieci. Co godzinę nowotwór atakuje w naszym kraju dwanaście nowych osób, a dziewięć z tego powodu umiera.

 Jak ta przykra sprawa wygląda w świetle Biblii? Czy Słowo Boże mówi coś o raku i czy cokolwiek w tej kwestii wyjaśnia? Odpowiedzmy dziś na to pytanie w następujący sposób:

Jeżeli można powiedzieć, że choroby nowotworowe skracają życie, to Biblia radzi, jak je przedłużyć: Synu mój! Nie zapominaj mojej nauki, a twoje serce niech przestrzega moich przykazań, bo one przedłużą ci dni i lata życia oraz zapewnią ci pokój [Prz 3,1–2].

Jeżeli zdiagnozowanie raka kładzie się cieniem na życiu człowieka i jego dni stają się ponure, to Pismo Święte radzi: Bo kto chce być zadowolony z życia i oglądać dni dobre, ten niech powstrzyma język swój od złego, a wargi swoje od mowy zdradliwej. Niech się odwróci od złego, a czyni dobre, niech szuka pokoju i dąży do niego [1Pt 3,10–11].

Jeżeli rak zdaje się przerywać czyjąś aktywność, udaremniać życiowe dzieła, gasić talent i burzyć karierę zawodową, to Biblia wyjaśnia, że dopóki człowiek szczerze zaangażowany w wypełnianie woli Bożej nie wykona wszystkiego, co Bóg mu wyznaczył do zrobienia na tej ziemi, w pewnym sensie jest nieśmiertelny. Dawid bowiem, gdy wykonał służbę, jaką mu wyroki Boże za jego pokolenia wyznaczyły, zasnął, został przyłączony do ojców swoich i oglądał skażenie [Dz 13,36].

Najlepiej widać to na przykładzie św. Pawła. Swego czasu napisał do Filipian: Albowiem jedno i drugie mnie pociąga: pragnę rozstać się z życiem i być z Chrystusem, bo to daleko lepiej; lecz z drugiej strony pozostać w ciele, to ze względu na was rzecz potrzebniejsza. A to wiem na pewno, że pozostanę przy życiu i będę z wami wszystkimi, abyście robili postępy i radowali się w wierze [Flp 1,23–25].

 Kilka lat później, w ostatnim jego liście czytamy: Albowiem już niebawem będę złożony w ofierze, a czas rozstania mego z życiem nadszedł. Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem; a teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście Jego [2Tm 4,6–8]. Gdy dokonał wyznaczonego mu biegu, stało się jasne, że przyszła pora, by pójść tam, gdzie od dawna pragnął się znaleźć.

 Czy cokolwiek w międzyczasie mogło przerwać jego życie? W czasie śmiertelnego zagrożenia na Morzu Śródziemnym oznajmił towarzyszom podróży: Lecz mimo obecnego położenia wzywam was, abyście byli dobrej myśli; bo nikt z was nie zginie, tylko statek. Albowiem tej nocy stanął przy mnie anioł tego Boga, do którego należę i któremu cześć oddaję, i rzekł: Nie bój się, Pawle; przed cesarzem stanąć musisz i oto darował ci Bóg wszystkich, którzy płyną z tobą [Dz 27,22–24].

 Jaki z tego wniosek na okoliczność Dnia Walki z Rakiem? Owszem, trzeba dbać o właściwe odżywianie, ruch na świeżym powietrzu i wczesne wykrywanie nowotworów, ale nade wszystko trzeba przez wiarę w Jezusa Chrystusa narodzić się na nowo i stać się człowiekiem codziennie pełniącym wolę Bożą. Wtedy żaden rak, ani nic innego, nie zabierze nas z tego świata wcześniej, niż wykonamy wszystkie wyznaczone nam przez Boga zadania.

 Są ludzie, którzy niemal codziennie z drżeniem serca wsłuchują się w swój organizm, czy czasem już nie dobiera się do nich jakiś nowotwór. Biblia radzi nam codziennie raczej wsłuchiwać się w głos Boży i skwapliwie być Mu posłusznym, bo zaangażowanie w pełnienie woli Bożej jest najpewniejszym zabezpieczeniem przed przedwczesną śmiercią.

Wiem, że to, co powyżej napisałem, nasuwa mnóstwo pytań, które pozostały tu bez odpowiedzi. Radzę jednak, żebyśmy nie skupiali się na filozofowaniu np. nad tym, co w takim razie z małymi dziećmi umierającymi na raka, a skupili się na tym, co chcemy zrobić z własnym życiem.

03 lutego, 2010

Czy trzeba żyć, chociaż się nie chce?

Przyjaciele z Islandii podesłali mi dziś link do artykułu z Gazety Wyborczej o rozkręcanej w Wielkiej Brytanii kampanii na rzecz wspomaganego samobójstwa. Motorem akcji jest autor powieści fantasy Terry Pratchett [na zdjęciu]. Od trzech lat chory na Alzheimera, 61–letni pisarz apeluje o powołanie specjalnych trybunałów, które dawałyby zgodę na pomoc w samobójstwie.

 Pratchett uważa, że osobom, które nie są w stanie dalej żyć należy otworzyć furtkę pomocy. Kluczowym dla sprawy byłoby sprawdzenie, czy osoba, która chce ze sobą skończyć z powodu nieuleczalnej bądź degenerującej ciało choroby, jest świadoma, zdrowa na umyśle i nie znajduje się pod presją innych. Dokonywałby tego specjalny sąd składający się z kilku specjalistów i udzielał stosownego pozwolenia. Dzięki temu bliscy i lekarze chorego, pomagający mu w odejściu z tego świata, byliby prawnie chronieni przed ewentualnym procesem.

 Pisarz gotów jest przetestować działanie takiego trybunału na własnej skórze. Przedwczoraj wygłosił w Londynie wykład pod tytułem "Uścisnąć dłoń śmierci", który odbił się szerokim echem w brytyjskim społeczeństwie. Przekonywał w nim o prawie człowieka do wyboru momentu i okoliczności własnego odejścia z tego świata. Sprzeciwiają się temu zarówno Kościół jak i organizacje promujące opiekę paliatywną. Jednak z sondaży wynika, że 75 proc. Brytyjczyków popiera pomysł sławnego pisarza.

 A co na to Biblia? Najsłynniejszy nieszczęśnik, biblijny Hiob, powiedział: Obrzydło mi życie, toteż puszczę wodze mojej skardze i będę mówił w goryczy mojej duszy. Powiem Bogu: Nie potępiaj mnie! Objaw mi, dlaczego ze mną spór wiedziesz! [Jb 10,1–2]. W krańcowo bolesnych okolicznościach nie myślał, jak by tu popełnić samobójstwo, lecz się modlił. Chciał się dowiedzieć, o co Bogu chodzi, że dopuścił do udręczenia go tak strasznymi cierpieniami.

 Gdy prorok Eliasz doszedł do granicy swoich sił psychofizycznych, nie chciał, żeby był przy nim nawet jego sługa. Sam zaś poszedł na pustynię o jeden dzień drogi, a doszedłszy tam, usiadł pod krzakiem jałowca i życzył sobie śmierci, mówiąc: Dosyć już, Panie, weź życie moje, gdyż nie jestem lepszy niż moi ojcowie. Potem położył się i zasnął pod krzakiem jałowca [1Krl 19,4–5]. Bóg jednak postąpił inaczej. Wysłał do niego anioła, który go posilił do dalszego życia.

 Nie inaczej było z rozgoryczonym Jonaszem. A gdy wzeszło słońce, zesłał Bóg suchy wiatr wschodni i słońce prażyło głowę Jonasza, tak że omdlewał i życzył sobie śmierci, mówiąc: Lepiej mi umrzeć niż żyć [Jo 4,8]. Tym razem okazało się, że przyczyną pragnienia śmierci nie był strach przed ludźmi, jak w przypadku Eliasza, a wielka złość, że zdaniem Jonasza sprawy przybrały niepożądany obrót.

 Wymieniliśmy trzy przypadki, gdy osoba – zgodnie z kryterium proponowanym przez Pratchett’a – świadoma, zdrowa na umyśle i nie będąca pod presją innych, stwierdziła, że nie chce już dłużej żyć. Bóg jednak nie spełnił tych życzeń śmierci. Dla Hioba przewidział jeszcze wiele lat wspaniałego życia, dla Eliasza odjazd z tego świata na ognistym rydwanie. Jaki miał scenariusz dla Jonasza? Nie wiadomo, co tym bardziej warte jest dalszego życia.

Biblia stoi na stanowisku, że to Bóg - Dawca życia, On sam decyduje kiedy i jak to ziemskie życie człowieka zakończyć. Pratchett jest ateistą. Może tego nie wiedzieć lub się z tym nie zgadzać, ale Ty i ja?

02 lutego, 2010

Bardzo wciągające

2 lutego 1971 roku w irańskim kurorcie Ramsar podpisana została tzw. Konwencja Ramsarska (ang. Ramsar Convention on Wetlands). Pełna nazwa tego aktu prawnego brzmi: Konwencja o obszarach wodno-błotnych mających znaczenie międzynarodowe, zwłaszcza jako środowisko życiowe ptactwa wodnego.

 W celu upamiętnienia tego faktu, drugi dzień lutego ustanowiono Światowym Dniem Obszarów Wodno-Błotnych [World Wetland Day]. Daje to coroczną okazję do przypominania potrzeby ochrony i utrzymania w niezmienionym stanie obszarów określanych jako "wodno-błotne". Szczególnie chodzi w tym o utrzymanie populacji ptaków wodnych zamieszkujących owe tereny.

 Dotyczy to 40 typów obszarów bagien, błot, torfowisk lub zbiorników wodnych. Według danych z października 2009 roku konwencją ramsarską objętych jest 1869 obszarów na całym świecie o łącznej powierzchni ponad 183 mln hektarów. Na terenie Polski mamy 13 takich miejsc przyrody chronionej (łącznie ponad 125 tys. ha), wpisanych na listę konwencji ramsarskiej.

 Samą ideę ochrony takich terenów pozostawię bez komentarza. Wydaje mi się, że w większości przypadków i tak pozostają one poza obrębem zainteresowania inwestorów przemysłowych. Robieniu wielkiego szumu medialnego w sprawie ich ochrony przyświeca raczej chęć osiągnięcia dobrych wyników w innej dziedzinie. Jedna z największych na świecie organizacji działających na rzecz ochrony środowiska naturalnego WWF (Word Wildlife Fund) już w samej nazwie ten element zawiera.

Chcę na okoliczność Światowego Dnia Mokradeł wspomnieć o całkiem innej sprawie. Mokradła wg słownika języka polskiego to – grząski, podmokły obszar; grzęzawisko, trzęsawisko, bagno, moczar. Jest to więc miejsce, owszem, przyjazne i miłe dla dzikiego ptactwa, natomiast bardzo niebezpieczne dla ludzi. Niejeden koszmar wydarzył się w ludzkim życiu, niejeden horror został nakręcony po tym, jak ktoś niechcący znalazł się na takim trzęsawisku.

Wszędzie, w każdym ludzkim zbiorowisku, można napotkać też bagno w sensie duchowym. Niebezpieczeństwo, jak to z bagnem bywa, tkwi w tym, że na pierwszy rzut oka, przy pierwszym podejściu, wszystko wygląda bardzo zachęcająco, a nawet bezpiecznie. Jednak po jakimś czasie zaczynamy zdawać sobie sprawę, że coś nas zaczyna wciągać.

Czasem, żeby popaść w jakieś życiowe grzęzawisko, wystarczy zły wpływ pojedynczego człowieka.  Zostaniemy gdzieś zaproszeni. Otrzymamy ciekawą propozycję. Skusi nas oferta wspaniałych doznań, a przynajmniej chwilowej odskoczni od szarzyzny życia. Niepozorny początek, a potem życiowy dramat. Nieraz też pochłonąć potrafi nas coś, co samo w sobie nie jest złe, ale na tyle nas wciągnie, że stracimy grunt pod nogami.

 Co wtedy robić? Tęsknie oczekiwałem Pana: Skłonił się ku mnie i wysłuchał wołania mojego. Wyciągnął mnie z dołu zagłady, z błota grząskiego. Postawił na skale nogi moje. Umocnił kroki moje [Ps 40,2–3]. Duchowych mokradeł na szczęście Bóg nie ochrania. Gdy zaczynamy wzywać Jego pomocy, to albo wkrótce osuszy bagno, w którym się znaleźliśmy, albo cudownie nas z niego wyciągnie. Każdy bowiem, kto wzywa imienia Pańskiego, zbawiony będzie [Rz 10,13].

01 lutego, 2010

Czy Bóg dba o dobry PR?

Jak sięgam pamięcią, tak jakoś bywało, że gdy polskim sportowcom udało się gdzieś na ważnych zawodach międzynarodowych zdobyć medal mistrzowski, wówczas byli oni nie tylko radośnie witani przez swoich kibiców, ale też honorowani specjalnym przyjęciem u prezydenta lub premiera.

Wczoraj zakończyły się Mistrzostwa Europy w Piłce Ręcznej. Polska drużyna, chociaż rozbudziła w narodzie wiele emocji, przegrała jednak w półfinale z Islandią i zakończyła występ w tych mistrzostwach nie zdobywając żadnego medalu. Jednak dziś po powrocie z Austrii, prosto z lotniska szczypiorniści pojadą do Pałacu Prezydenckiego. Prezydent zaprosił ich do siebie już kilka dni wcześniej, jakby niezależnie od ostatecznych osiągnięć.

 Jak najbardziej podziwiam sportowców i jestem też za tym, aby Prezydent codziennie spotykał się rozmaitymi ludźmi, ale ta sytuacja wzbudziła we mnie ważną refleksję o charakterze duchowym.

 Pismo Święte naucza, że Bóg wynagrodzi i uhonoruje w niebie wyłącznie tych, którzy okażą się duchowymi zwycięzcami przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Kto zwycięży, ten będzie obleczony w szaty białe i nie wymażę imienia jego z ksiąg żywota, ale wyznam imię jego przed obliczem Ojca mojego i przed Aniołami jego [Obj 3,5 wg Biblii Gdańskiej]. Z tego ma się rozumieć, że kto nie zwycięży, kto osobiście nie uwierzy w Chrystusa Jezusa, nie zostanie uhonorowany.

 Z tym jednoznacznym stanowiskiem biblijnym sprzecza się coraz bardziej upowszechniany pogląd, że ostatecznie zbawieni będą wszyscy ludzie. Zdaniem liberalnej teologii, Bóg jest na tyle miłosierny i pobłażliwy, że ostatecznie przebaczy ludziom wszystkie ich grzechy i wszyscy, niezależnie od swego postępowania, będą zabrani do nieba. Głoszenie, że wielu z tych, którzy śpią w prochu ziemi, obudzą się, jedni do żywota wiecznego, a drudzy na hańbę i wieczne potępienie [Dn 12,2] jest niepoprawne politycznie i dla wielu uszu brzmi dziś zbyt nieznośnie.

 Myślę, że zarówno współcześni teologowie liberalni, głoszący uniwersalność zbawienia, jak i Pan Prezydent zapraszający dziś do pałacu sportowców bez zdobytego medalu, jedno mają wspólne: starają się o jak najlepszy pijar w oczach społeczeństwa.

 Czy Bóg jest do nich podobny?