[zapis słowa mówionego]Będziemy się dzisiaj zajmować piętnastym, przedostatnim rozdziałem Listu do Rzymian. Jak pamiętacie, pierwsza część tego listu, to część teologiczna, gdzie przedstawiono dużo doktryny, nauki Bożej na temat pogan, Żydów i Kościoła. Słuszną rzeczą jest, aby każdy chrześcijanin posiadł dobrą, zdrową doktrynę. Jednakże już od dwunastego rozdziału w Liście do Rzymian pojawiła się strona praktyczna. Rozważaliśmy, jak ta teologia ma być zastosowana. Drugą, nie mniej ważną stroną życia każdego chrześcijanina jest umiejętność przełożenia nauki Bożej na język praktyczny. W jaki sposób zdrową naukę realizować w swoim życiu? Trzeba koniecznie to wiedzieć.
Jednak nie tylko należy znać naukę i potrafić ją umiejscowić w praktyce, ażeby wiedzieć, co w danym momencie należy robić. Potrzebne jest jeszcze coś więcej. Rzecz w tym, by tę dwustronną wiedzę naprawdę zastosować. Nie raz mówimy, że nie mamy problemu z brakiem poznania, jak wierzyć i co w danej sytuacji należałoby zrobić. Nasz problem tkwi w tym, że tak nie postępujemy.
Mamy dobre poglądy. Potrafilibyśmy drugiemu człowiekowi łatwo powiedzieć, co powinien zrobić w danym momencie, tylko że nieraz sami tego nie robimy. Dlatego rozdziały czternasty i piętnasty tego listu są dobitnym przymuszeniem do tego, że nie wolno nam się zatrzymać na samym poznaniu lub teoretycznym przełożeniu tego poznania na język praktyczny. Coś takiego zaledwie pozwala nam na łatwe udzielanie instrukcji dla drugiego człowieka. Koniecznie musimy sami stosować to, co wiemy i czego nauczamy innych. Nie mamy tylko wiedzieć, że trzeba i jak trzeba, ale mamy stosować to w życiu, bo tu dopiero pojawia się prawdziwe chrześcijaństwo.
Wszystko wcześniej to jest tylko teoria. To tylko przygotowanie. To tak, jak człowiek najpierw marzy o jakiej profesji, przygląda się jej, ma pewien obraz danego zawodu i wie, że chce go wykonywać. Idzie więc do szkoły, poznaje ten zawód od kuchni, ale wciąż nie jest tym policjantem, kucharzem czy marynarzem. Aż wreszcie przychodzi dzień, kiedy dają mu uniform i gdy rozpoczyna się jego praca. Dopiero wtedy można o nim powiedzieć, że jest policjantem czy kimś tam innym. Z pewnością nie od chwili, kiedy w przedszkolu ubrał czapkę policyjną i nazwał się policjantem. Wtedy jeszcze nie był policjantem, choć bardzo poważnie to traktował. Nikt nie jest też jeszcze chrześcijaninem, przez to, że ma dobre poglądy, bo się dowiedział, bo poczytał dobrą książkę, albo wysłuchał serii dobrych kazań. Chrześcijanami stajemy się wtedy, kiedy sami zaczynamy wykonywać Słowo Boże.
Mówię to, dlatego, byśmy nie podeszli do dzisiejszego rozważania jedynie teoretycznie. Nikt z nas nie powinien spędzić tego wieczoru w odczuciu, że bawimy się w teoretyczne dywagacje: Jak to czy tamto powinno wyglądać w zborze i czy tak jest? W tych rozważaniach nie chodzi o odpowiedź na pytanie, jak to powinno wyglądać? Najwyższy czas, abyśmy aż do bólu przejęli się tą sprawą, że musimy naprawdę wykonywać Słowo Boże, bo inaczej będzie to tylko zabawa w Kościół, a nie prawdziwe chrześcijaństwo. „A bądźcie wykonawcami Słowa, a nie tylko słuchaczami, oszukującymi samych siebie” [Jk 1,22]. Dlatego nie wolno nam zbagatelizować żadnego słowa i z piętnastego rozdziału, bo apostoł Paweł, natchniony Duchem Świętym, napisał List do Rzymian, by na nich nacisnąć: Hej! Macie być praktyczni! Gdzie jest to wasze chrześcijaństwo?!
Czytamy więc: „A my, którzy jesteśmy mocni, winniśmy wziąć na siebie ułomności słabych, a nie mieć upodobania w sobie samych. Każdy z nas niech się bliźniemu podoba ku jego dobru, dla zbudowania. Bo i Chrystus nie miał upodobania w sobie samym, lecz jak napisano: Urągania urągających tobie na mnie spadły” [w. 1-3].
Oto wezwanie mówiące, że w zborze Pańskim, nawet jeśli pojawia się coś takiego, jak pewna rozbieżność, że jeden jest dojrzały, mocniejszy w wierze, a drugi słabszy, to w ogóle nie może to być odczuwalne. Taka różnica między wierzącymi nie może się w ogóle rysować. Nie może być tak, że ci silniejsi spotykają się we własnych grupach domowych, mają wspólny język, mają dużą wiedzę, są mądrzy, a ci słabsi, to gdziekolwiek mogą się sobie spotykać, bo są to słabi wierzący.
W zborze Pańskim tak być nie może! „A my, którzy jesteśmy mocni, winniśmy wziąć na siebie ułomności słabych ...” [w. 1]. Czujemy się słabi? Nie. Czujemy się mocni! Więc co mamy robić? Co to praktycznie dla nas znaczy? Oznacza to, że już w ogóle nie widać tych ułomności słabszych, bo wzięliśmy je na siebie. Jeśli widzimy jakąś rysę, zauważamy w kimś jakieś ubóstwo duchowe, natychmiast bierzemy to na siebie. Jak to praktycznie wygląda? Silniejsi po prostu wspomagają, a nawet wyręczają, słabszego i wszystko jest wykonane jak trzeba. Jeśli jest jakaś słabość w którymś z wierzących, inni nie wytykają mu tej niemocy, a biorą ją na siebie, robią to za tego słabego i w świadectwie zboru nie widać żadnej luki!
Nie stają obok i nie kpią: „O! Słaby w wierze!”. To nie jest branie na siebie jego ułomności. To jest naigrywanie się z jego słabości. Nie zwołują narady nad jego słabością. Nie zostawiają go też samego, skazując go na pastwę losu. W miłości Chrystusowej pamiętają na Słowo Boże: „Jedni drugich brzemiona noście, a tak wypełnicie zakon Chrystusowy” [Ga 6,2].
W chrześcijańskim zborze ma panować wzajemny szacunek i wszystko ma służyć zbudowaniu. „Każdy z nas niech się bliźniemu podoba ku jego dobru, dla zbudowania” [w. 2]. Każdy z nas ma zadbać o to, by się podobać drugiemu. Nie w znaczeniu „za wszelką cenę”, bo może dojść do nadużycia, do jakiejś skrajności i nawet Bogu wtedy przestaniemy się podobać. Mądrość w tym jest następująca: Mam się podobać bliźniemu dla jego dobra, ku zbudowaniu. Jest to wyższa szkoła jazdy. To jest właśnie to, czego Bóg oczekuje od zboru.
On oczekuje tego, że nie będę miał upodobania w sobie samym, ale w tym, żeby podobać się drugiemu. Po to, żeby zadbać o jego dobro, o jego zbudowanie. Dlaczego? Bo Chrystus, nasz Mistrz, nie miał upodobania w sobie samym. On stanowi nasz wzorzec. Pan nie przyszedł po to, by Jemu służono, żeby Siebie wynosić, ale po to, by szukać dobra drugiego: „Bo i Chrystus nie miał upodobania w sobie samym, lecz jak napisano: Urągania urągających tobie na mnie spadły” [w. 3]. Przemawia do nas mądrość Słowa Bożego?
Czwarty werset powiada nam, że w zborze obecne winno być studiowanie Słowa Bożego: „Cokolwiek bowiem przedtem napisano, dla naszego pouczenia napisano, abyśmy przez cierpliwość i przez pociechę z Pism nadzieję mieli”. Apostoł pokazał zborowi Pańskiemu potrzebę rozpamiętywania, rozczytywania się w pismach, abyśmy przez pociechę z nich płynącą, mieli nadzieję. Zbór charakteryzuje się tym, że ludzie studiują w nim Pismo Święte, bo z tego Pisma płynie pouczenie. Po to zostało ono w ogóle dane ludziom przez Boga, żeby przez studiowanie tego Pisma, ludzie mogli mieć nadzieję.
Nie jest tak, że wierzący ludzie potrafią utrzymać dobry kontakt ze sobą na dłuższą metę, jeżeli nie będą studiować Słowa Bożego. Nie utrzymają się razem, jeżeli nie będą wczytywać się w Pismo i z niego czerpać nadzieję i pociechę dla siebie. Gdy będą się spotykać, a Pismo Święte pójdzie na bok, bo – jak to czasem słyszę – „mamy taką dobrą relację ze sobą, taki wspaniały kontakt, tak się rozumiemy” – to wcześniej czy później dojdzie do krachu w tych relacjach. Pojawi się jakieś nieporozumienie i cudowna grupa się rozleci. Stanie się tak, ponieważ zabraknie tego, co jest fundamentem, podstawą dobrej społeczności i nadziei zboru. Zbór tylko wtedy emanuje nadzieją, gdy jest w nim obecne studiowanie Pisma Świętego.
Kwestia nadziei pojawia się także w wersecie 13.: „A Bóg nadziei niechaj was napełni wszelką radością i pokojem w wierze, abyście obfitowali w nadzieję przez moc Ducha Świętego”. Nadzieja w zborze jest więc elementem niezwykle ważnym. Prawdziwe grono wierzących ludzi charakteryzuje się nadzieją. Jeżeli zaczyna nam brakować nadziei, co może się zdarzyć, znaczy to, że coś jest nie tak w naszej społeczności z Bogiem. Prawdziwie wierzący ludzie nigdy nie tracą nadziei. Zawsze są pełni nadziei.
Mamy w nadzieję obfitować. Obfitujemy? Czy też łatwiej nam przychodzi widzieć przyszłość w ciemnych barwach? Wierzący człowiek obfituje w nadzieję. Nigdy jej nie traci. Mamy troszczyć się o to, by ta nadzieja była w zborze wyraźna i żywa. Byśmy, jako społeczność, nigdy nie dali się wpędzić w jakiś ślepy zaułek, tam gdzie nadzieja wygasa.
Wersety 5. i 6. powiadają: „A Bóg, który jest źródłem cierpliwości i pociechy, niech sprawi, abyście byli jednomyślni między sobą na wzór Jezusa Chrystusa, abyście jednomyślnie, jednymi usty wielbili Boga i Ojca Pana naszego, Jezusa Chrystusa”. Jest tu więc także wezwanie do jednomyślności. Zbór ludzi wierzących ma być jednomyślny. Niekiedy, może dlatego, że żyjemy w czasach demokracji i każdy ma prawo do własnego zdania, nie bardzo nam pasuje, że wszyscy mamy się ze sobą zgadzać. Nie chcemy, żeby między nami było tak, jak „za komuny”. Gotowi jesteśmy przyjąć taki punkt widzenia, że jeśli w zborze ludzie myślą rozmaicie, że im bardziej różnorodne mają poglądy, tym lepiej.
Oczywiście, że każdy powinien zachowywać swoją osobowość, odrębność i samodzielność myślenia. W apostolskim wezwaniu chodzi jednak o to, żebyśmy w Duchu Świętym, dlatego, że jesteśmy kierowani tym samym Duchem Świętym, osiągali jednomyślność. Wzorcem dla nas wszystkich jest Jezus. Wszyscy mamy tak samo czynić jak On. W ten sposób stajemy się do siebie podobni i w myśleniu, i w działaniu.
Jest w tym coś złego? Nie. Wręcz przeciwnie. Jest w tym coś dobrego, budującego i pięknego! I nie wolno do siebie dopuszczać tej diabelskiej myśli, że to rzekomo nie za bardzo dobrze wygląda, gdy wszyscy podobnie myślimy i działamy. Mamy być na wzór Jezusa Chrystusa. Można się wstydzić wzorowania na jakimś innym człowieku, ale nie wolno się nigdy wstydzić wzorowania się na Chrystusie. Wręcz odwrotnie. Należy dążyć do tego, by się na Nim wzorować. A czy w Chrystusie jest jakieś rozdwojenie?
Niestety, pomiędzy wierzących ludzi może się coś takiego zakraść, że szczere i prostolinijne naśladowanie Jezusa Chrystusa będzie odbierane jako przesada i fanatyzm. Może się zdarzyć, że jednomyślny zbór spotka się z zarzutem prania ludziom mózgów, despotycznego kierownictwa i działania jak sekta. W oczach tego świata dużo lepiej postrzegana jest taka sytuacja, gdy ludzie w zborze nie są za bardzo jednomyślni duchowo i chętni do dzieł duchowych. Ten duch może się zakraść do zboru. Kiedyś trafiłem w takie środowisko, niby bardzo chrześcijańskie, w którym zaproponowanie wspólnej modlitwy było odbierane, jak jakiś fanatyzm. Przecież wiadomo, że jesteśmy wierzący, że się modlimy, więc co nam tu będziesz proponował modlitwę? Co ty taki pobożniś jesteś? Coś takiego wisiało tam w powietrzu. Słowo Boże natomiast nakreśla następujący obraz zboru: „(...) niech [Bóg] sprawi, abyście byli jednomyślni (...), abyście jednomyślnie, jednymi usty wielbili Boga i Ojca Pana naszego, Jezusa Chrystusa” [w. 4-5].
Jednomyślnie, jednym chórem. Bez skrępowania, bez ograniczeń. Wszystko zawdzięczamy naszemu Panu i nie ma takiej obawy, abyśmy mogli przesadzić w oddaniu Mu chwały i w składaniu Mu dziękczynienia. Niech sobie o nas mówią, że jesteśmy fanatykami, żeśmy monotematyczni, bo ciągle mówimy tylko o tym Jezusie! Ach, żeby ktoś kiedyś o naszym zborze tak powiedział! Byłby to dla nas największy komplement. Gdybym usłyszał taką opinię o naszym zborze, to mógłbym już odchodzić do nieba. Nie wolno nam spocząć, dopóki praktycznie do tego nie dojdziemy.
Teoretycznie to jak najbardziej wiemy, że wierzący powinni razem uwielbiać Boga i robić to jednymi usty. A praktycznie? Praktycznie, to wiemy tylko tyle, że tak trzeba i że tak kiedyś będziemy robić. Jednak, gdy się spotykamy, każdy mówi o czymś innym i nierzadko ograniczamy się do krótkiej modlitwy dziękczynnej za jedzenie, które stoi na stole, a jednymi zgodnymi usty, to co najwyżej zabieramy się do konsumpcji.
Dalej Słowo Boże wzywa wierzących do wzajemnej otwartości i przychylności. Bez tego zbór nie istnieje. Czytamy od 7. do 13. wersetu: „Przeto przyjmujcie jedni drugich, jak i Chrystus przyjął nas, ku chwale Boga. Gdyż powiadam, że Chrystus stał się sługą obrzezanych ze względu na prawdę Bożą, aby potwierdzić obietnice dane ojcom. I aby poganie wielbili Boga za miłosierdzie, jak napisano:, Dlatego będę cię wyznawał między poganami i będę śpiewał imieniu twemu. I znowu mówi: Weselcie się, poganie, z jego ludem. I znowu: Chwalcie Pana, wszyscy poganie, i niech go wysławiają wszystkie ludy. I znowu Izajasz powiada: Wyrośnie odrośl z pnia Jessego i powstanie, aby panować nas poganami; W nim poganie nadzieję pokładać będą. A Bóg nadziei niechaj was napełni wszelką radością i pokojem w wierze, abyście obfitowali w nadzieję przez moc Ducha Świętego”.
Słowo Boże wzywa nas do tego, abyśmy byli w stosunku do siebie otwarci i przyjmowali się nawzajem, bez względu na pochodzenie. W zborze rzymskim był taki problem, że niektórzy byli z Żydów, inni zaś z pogan. Jeden zbór skupiał różnych ludzi. Tak i dzisiaj, nawet w Polsce, w niektórych większych zborach mamy ludzi różnej narodowości, rasy i o różnym wykształceniu. A apostoł napisał: „(...) przyjmujcie jedni drugich, jak i Chrystus przyjął nas, ku chwale Boga” [w. 7]. Co jest tym argumentem, dla którego mamy się tak otworzyć, jak Chrystus? Właśnie przykład samego Chrystusa.
Chrystus przyszedł i dla Żydów, i dla pogan. Chociaż wiemy, że w pierwszej kolejności Pan przyszedł do owiec, które zginęły z Izraela i im głosił zbawienie, im najpierw mówił o Królestwie Bożym. Jednak w praktyce okazało się, że przyszedł nie tylko do Żydów. Powiedział, że ma i inne owce, które także musi przyprowadzić, żeby była jedna owczarnia i jeden pasterz. Żeby wszyscy byli razem.
Apostoł Paweł, żeby nie zostać posądzonym o herezję dopuszczania pogan, przytoczył tutaj cztery miejsca ze Starego Testamentu, które stanowią dowód na to, że już prorocy Starego Testamentu głosili, że Chrystus przyjdzie także ze względu na pogan. Jest to dowód historyczny, dowód Pisma Świętego Starego Testamentu. Już Dawid mówił: „Dlatego będę cię wyznawał między poganami (...)” A Izajasz: „Wyrośnie odrośl z pnia Jessego i powstanie, aby panować nad poganami; W nim poganie nadzieję pokładać będą”.
Jest to dowód na to, że skoro Chrystus, chociaż był z innego narodu, gdyż według ciała narodził się jako Żyd – a trzeba tu pamiętać o silnym nacjonalizmie narodu żydowskiego – skoro On przyjął pogan – to i nam nie wolno odsuwać kogoś od siebie, trzymać go na dystans, tylko dlatego, że jest słaby w wierze lub ma inne poglądy. Nie wolno nam się od niego odsuwać tylko dlatego, że jest inny. „(...) przyjmujcie jedni drugich, jak i Chrystus przyjął nas, ku chwale Boga” [w.7].
Bóg ma w tym chwałę, gdy jeden wierzący jest otwarty dla drugiego wierzącego, pomimo tego, że ten drugi inaczej się modli, inne ma poglądy, inaczej reaguje na rozmaite sytuacje. Mamy być otwarci i przychylni dla siebie nawzajem. I nie ma to pozostawać samą tylko teorią. Nikt z nas nie może spokojnie pójść spać, dopóki nie zostanie to wprowadzone w praktykę. Jeżeli ktoś zamyka swoje serce dla drugiego chrześcijanina dlatego, że on inaczej wierzy, myśli, wygląda – to nie spełnia norm Słowa Bożego i nie może spokojnie iść spać. Jest to poważna sprawa, bo będziemy z tego rozliczeni przed obliczem Bożym. Wszystko stanie się tam jawne.
Każdego dnia powstaje film z naszych myśli, postaw i zachowań. Niewidzialny, duchowy „tachometr” wszystko dokładnie rejestruje. Zapisuje to, co dzieje się w naszej duszy, gdy patrzymy na innych i co sobie przy tym myślimy. To wszystko zostanie kiedyś ujawnione. Dopóki więc na naszym koncie zapisują się złe rzeczy, nie wolno nam iść spokojnie spać. Przecież powinniśmy się nawzajem przyjmować z otwartością i w przychylności. 13. werset oznajmił nam, że prawdziwą społeczność chrześcijańską cechuje nadzieja, radość, pokój w wierze i zbór, przez moc Ducha Świętego, obfituje w nadzieję!
Teraz przechodzimy do fragmentu, w którym apostoł Paweł przedstawia motywy swojego działania. Czytamy wersety 14. i 15. „Ja sam zaś, bracia moi, mam pewność co do was, że i wy jesteście pełni dobroci, napełnieni umiejętnością wszelkiego rodzaju i możecie jedni drugich pouczać. Jednak napisałem do was, bracia, tu i ówdzie nieco śmielej, chcąc wam to odświeżyć w pamięci, a to na mocy łaski, która mi jest dana przez Boga (...)”.
Zwróćmy uwagę, jak wielkim taktem wykazał się apostoł Paweł, pisząc do zboru w Rzymie. W powyższych słowach dał wyraz pewności, że wierzący Rzymianie są umiejętni, wypełnieni dobrocią, że mogą jedni drugich pouczać. Nie miał takiej postawy, że on wie wszystko, a oni nic. Zobaczmy, jak potrafił doceniać zbór, z którym faktycznie nie miał jeszcze do czynienia. Nawet ich wcześniej nie widział, a tylko słyszał o zborze rzymskim. Pisząc rzeczy mocne, śmiałe, jednocześnie potrafił docenić wartość tego zboru. Wierzył w ich zdolność napominania się i usługiwania sobie nawzajem. Jednakże chociaż był przekonany o ich wysokim poziomie, napisał do nich, chcąc im odświeżyć w pamięci pewne rzeczy.
Oto piękna postawa troski o drugiego człowieka, w tym wypadku o cały zbór. Uwzględnia ona osiągniętą już dojrzałość i nabytą wiedzę zboru, ale pamięta, że nie wolno nikogo zostawiać samego z tym, co wie, ponieważ w chrześcijaństwie niezwykle ważne jest wzajemne przypominanie i motywowanie się do dalszego działania.
Powiedzieliśmy już sobie, że raczej nie mamy problemu ze rozumieniem tego, jak należy postępować. Trudność mamy z tym, że brakuje nam bodźca, by w danym momencie zadziałać tak, jak wiemy, że należałoby zadziałać. Dlatego właśnie potrzebny jest nam zbór, społeczność, żeby jeden wierzący przychodził do drugiego i przypominał mu, nawet te najbardziej oczywiste rzeczy.
Rozmawiałem niedawno z jednym z naszych braci. Gdy zacząłem wskazywać mu określone prawdy Słowa Bożego, on się uśmiechnął i powiedział, że to samo dosłownie przed chwilą mówił komuś innemu. Był podekscytowany, że mu to powiedziałem. Odrzekłem, że faktycznie wypowiedziałem mu same oczywistości, że aż mi wstyd, bo to wszystko jest powszechnie wiadome. A on mi na to, że bardzo dobrze się stało, bo dla upewnienia się w swoich przekonaniach, potrzebował od kogoś to usłyszeć.
Oto dlaczego wzajemnie się potrzebujemy. Dlaczego nikt z nas nie może w odniesieniu do drugiego wierzącego pomyśleć, że skoro jest on dorosły, ma Biblię, uwierzył w Jezusa Chrystusa – to niech sam sobie radzi. W razie czego, gdy będzie miał problem i nas poprosi, to ewentualnie mu pomożemy. A teraz? Po cóż mielibyśmy wtrącać się mu w życie?
Gdybyśmy byli ludźmi niewierzącymi, może i moglibyśmy taką postawę przyjąć, zwłaszcza będąc w opozycji jedni wobec drugich. Jednakże dlatego, że jesteśmy braćmi i siostrami, przynależymy jedni do drugich – to jesteśmy zobowiązani do okazywania zainteresowania sobą nawzajem. Mamy oczywiście podchodzić do bliźnich taktownie. Nie jak do zupełnych laików, którzy nic nie wiedzą. Mamy uwzględniać to, że inni wierzący też żyją z Bogiem, że mają własne, często już bardzo bogate, doświadczenia z Bogiem i rozmawiają z Nim może nawet więcej niż my. Doceniając ich poznanie, trzeba jednak odważyć się mówić im też pewne rzeczy, które już może są oczywiste. Należy do nich powracać z miłością, by im ją przypomnieć, by ich zmotywować do dalszej wytrwałości. Wtedy przyjdą do nas któregoś dnia i powiedzą z miłością coś, co my z kolei wiemy, ale czego być może od jakiegoś czasu już nie robimy. I wtedy dla nas będzie to zbawienne. Tak trzeba nam ze sobą wzajemnie współdziałać.
Apostoł Paweł, odnosząc się z takim szacunkiem do wierzących w Rzymie, jednocześnie przedstawił charakter swojej służby. Objaśnił, że dana mu była przez Boga ta moc łaski, żeby „(...) był dla pogan sługą Chrystusa Jezusa, sprawującym świętą służbę zwiastowania ewangelii Bożej, aby poganie stali się ofiarą przyjemną, poświęconą przez Ducha Świętego” [w. 16].
On traktował swoją służbę jako wielki zaszczyt, jako wyróżnienie dane mu przez Boga. Miał przekonanie, że służy to konkretnemu celowi. Był jakby narzędziem w ręku Jezusa Chrystusa, ażeby poganie, czyli ci, którzy przedtem byli dalecy, bez obietnic Bożych, bez żadnej nadziei w tym świecie, „stali się ofiarą przyjemną, poświęconą przez Ducha Świętego”.
Poświęcenie przez Ducha Świętego – to wielka myśl! Co to praktycznie znaczy „być poświęconym”? Znaczy to być oddzielonym od wszystkiego, co pospolite i grzeszne, i przeznaczonym dla Boga. Taka jest – przypominam – główna idea poświęcenia. Święty to nie ktoś z aureolą nad głową, lecz ktoś, kto jest oddzielony od grzechu i jest całym sercem nakierowany na Boga, połączony z Nim. Apostoł Paweł właśnie stwierdził w powyższych słowach, że ma taką służbę w Jezusie Chrystusie, aby ci poganie, którzy dotąd byli zatopieni w grzechu i bez Boga, przez Ducha Świętego stali się święci, aby Duch Święty ich ogarnął i oddzielił od tego wszystkiego, co ich otaczało, a co było grzeszne.
Wyobrażam to sobie następująco: Oto był jakiś poganin, który przeżył ileś tam lat obracając się w towarzystwie, które organizowało imprezy rozrywkowe, mocno zakrapiane alkoholem. Pewnego dnia usłyszał on ewangelię od apostoła Pawła, przyjął ją i narodził się na nowo. Duch Święty zamieszkał w nim. Nadszedł kolejny piątek i wszyscy jak zwykle szykowali się do tego, by wyskoczyć do pubu czy dyskoteki, by sobie popić i się zabawić. Lecz ten poświęcony przez Ducha Świętego czlowiek, gdy inni ruszali, on nigdzie w takie miejsca już nie chciał iść. Pytali go więc: Co się stało? Czy ci żona zabroniła? Nie masz pieniędzy? Może chory jesteś? Takie powody, to by jeszcze zrozumieli. Ale on im odpowiadał: Nie. Ja się tam źle czuję! Narodziłem na nowo. Chcę teraz w piątek iść na modlitwę, a nie do pubu! Chcę być z wierzącymi.
Tak oto widzimy, że ten poświęcony człowiek, praktycznie zaczął oddzielać się od towarzystwa, któremu przedtem wszędzie dotrzymywał kroku. Faktycznie, nadal wśród nich się obraca, na przykład ze względów zawodowych, ale są już pewne momenty, w których się od nich oddziela. Dlaczego? Ponieważ Duch Święty poświęcił go, czyli oddzielił go w jego myślach, w sercu od tego, co jest grzeszne. Z tego powodu ten chrześcijanin już nie pójdzie wszędzie tam, gdzie wcześniej chodził.
Taką właśnie rolę pełnił apostoł Paweł i taką rolę również my mamy na tym świecie. Mamy tę zaszczytną służbę, żeby w sercach, w umysłach pogan, czyli w ludziach żyjących bez Boga – chociaż żyjących w chrześcijańskim kraju – mamy zapalać Boże światło, zapoczątkować Boże działanie! Czynimy starania, aby ci ludzie, choć świat brnie sobie coraz bardziej w grzech, oddzielali się od świata i w poświęceniu przez Ducha nie szli już tam, gdzie wcześniej chodzili, a wybierali to, co dobre, czyste i święte! Takim właśnie zaszczytem chlubił się apostoł Paweł: „Mam tedy powód do chluby w Chrystusie Jezusie ze służby dla Boga” [w. 17].
Oto powód do chluby! Byłem w różnych miastach i głosiłem. Przeszedłem rozmaite trudności i idę dalej, i nie mogę spokojnie usiedzieć, bo gdzieś tam przede mną są ludzie, którzy potrzebują Chrystusa, bo gdzieś tam, na rubieżach świata są miejsca, gdzie nie dotarła jeszcze ewangelia. I apostoł Paweł napisał dalej: „Nie odważę się bowiem mówić o czymkolwiek, czego Chrystus nie dokonał przeze mnie, aby przywieść pogan do posłuszeństwa. Słowem i czynem, przez moc znaków i cudów oraz przez moc Ducha Świętego, tak iż, począwszy od Jerozolimy i okolicznych krajów aż po Ilirię, rozkrzewiłem ewangelię Chrystusową” [w. 18-19].
Apostoł Paweł nie chlubił się tym, co sam zrobił, ale tym, co było mu dane zrobić z łaski Bożej. Traktował się bowiem jako narzędzie w rękach Chrystusa, a narzędzie samo z siebie nic by nie mogło zrobić. Łopata nie może stanąć nad dołem i powiedzieć, że wykopała dół. Nic by nie uczyniła sama, gdyby nie przyszedł odpowiednio silny człowiek i nie zaczął nią kopać, wziąwszy ją w swoje ręce.
Zdarza się tu i ówdzie, że jakiś chrześcijanin, który coś tam zrobił, zaczyna z tego tytułu wypinać pierś do orderu. Pamiętajmy: Niczego byśmy nie dokonali, gdyby nie to, że Chrystus wziął nas w swoje ręce – „bo beze mnie nic uczynić nie możecie” – powiedział Pan [Jn 15,5]. Apostoł Paweł czuł, że jest narzędziem w rękach Chrystusa. Był takim narzędziem, które dało się używać Panu.
Był narzędziem, które całkowicie oddało się Chrystusowi we władanie. A my? Może i nie chlubimy się, żeśmy czegoś sami dokonali, ale czy mamy powody do chluby z tego, że czegoś dokonał przez nas Chrystus? Czasem możemy zetknąć się z taką skromnością, gdy wierzący mówi: Ja nic sam z siebie nie dokonałem, a prawda jest taka, że i Pan niczego przez niego nie dokonał.
Chodzi nie o to, żebyśmy sami czegoś dokonali, ale żeby każdy z nas, choć troszeczkę, miał takie świadectwo, jak apostoł Paweł. Że w miejscu naszej pracy, w miejscu naszego zamieszkania albo gdzieś w podróży byliśmy narzędziem Chrystusowym. W jakichkolwiek okolicznościach, ale że Pan mógł nami się posłużyć. I dopóki tak nie jest, to wyglądamy dość żałośnie.
Zacznijmy zabiegać o to, by Pan nas zechciał użyć: Panie! Oto ja, marne narzędzie, ale weź mnie i użyj choć troszeczkę! Nie chcę rdzewieć! Nie chcę mieć w życiu tzw. świętego spokoju, jak jakaś łopata, stojąca od lat w tym samym kącie i w ogóle już nie brana przez gospodarza do rąk. Chcę być pożyteczny w Twoich rękach.
Apostoł Paweł powiedział, że nie odważyłby się mówić o czymkolwiek, czego Chrystus przez niego nie dokonał. Ale jak najbardziej mógłby się odważyć mówić o tym, czego dokonał Chrystus, bo dokonał wiele. A czy my moglibyśmy coś takiego powiedzieć? Czego dokonał przez nas Chrystus w tym roku? Mamy starać się o to, by On nas używał! Taką właśnie postawę miał apostoł Paweł i miał powód do chluby. I nie zadowalał się chodzeniem ścieżkami już przetartymi przez poprzedników. Pragnął być pionierem! Tak przynajmniej wynika z dwóch kolejnych wersetów: „A przy tym chlubą moją było głosić ewangelię nie tam, gdzie imię Chrystusa było znane, abym nie budował na cudzym fundamencie, lecz jak napisano: Ujrzą go ci, do których wieść o nim nie doszła, a ci, co o nim nie słyszeli, poznają go” [w. 20-21].
Takie właśnie miał powołanie święty Paweł. Miał pragnienie od Ducha Świętego, żeby iść tam, gdzie nikt jeszcze nie był, żeby nieść ewangelię tam, gdzie jeszcze ludzie jej nie słyszeli. Wprost nie mógł usiedzieć w miejscu. Robił ciągle nowe plany w służbie Bożej, o czym mówią następne wersety: „Dlatego też często miałem przeszkody, które mi nie dozwoliły przyjść do was; lecz teraz, nie mając już pola pracy w tych stronach, a pragnąc już od wielu lat przyjść do was, mam nadzieję, że po drodze, kiedy pójdę do Hiszpanii, ujrzę was i że wy mnie tam wyprawicie, gdy się już wami trochę nacieszę. A teraz idę do Jerozolimy z posługą dla świętych. Macedonia bowiem i Achaja postanowiły urządzić składkę na ubogich spośród świętych w Jerozolimie. Tak jest, postanowiły, bo też w samej rzeczy są ich dłużnikami, gdyż jeżeli poganie stali się uczestnikami ich dóbr duchowych, to powinni usłużyć im dobrami doczesnymi" [w. 22-27].
Spójrzcie, jak dalekosiężne były te plany apostolskie. Paweł chciał iść i głosić w Hiszpanii i w Rzymie. W swoich stronach już był i chciał ruszać dalej. Nie chciał osiąść w jednym miejscu, ale pełen energii pragnął pójść dalej. Jednocześnie, oprócz głoszenia ewangelii, zajmował się niesieniem pomocy materialnej. Zbór w Jerozolimie potrzebował pomocy, a zbory w Macedonii i Achai postanowiły urządzić dla nich składkę. Paweł zauważył, że ta pomoc, to nawet swego rodzaju ich powinność. Bo skoro z Jerozolimy wyszła ewangelia i oni mogli uwierzyć, mogli karmić się dobrami duchowymi, to czymże było to, że po jakimś czasie usłużyli wierzącym z Jerozolimy dobrami materialnymi? To była ich braterska powinność.
Paweł nie ograniczał się więc tylko i wyłącznie do głoszenia ewangelii, pozostawiając sprawy pomocy materialnej służbom charytatywnym. Nie. O różne sprawy się troszczył. Jedną z ważnych rzeczy, które bracia wyznaczyli mu, gdy miał iść do pogan, to właśnie to, że miał się troszczyć o ubogich, o wdowy i sieroty. I tym się gorliwie zajął. Tym razem, idąc do Jerozolimy, też zbierał pieniądze, żeby zanieść je wierzącym. Tak wielki, duchowy człowiek, a zajął się organizacją wsparcia materialnego. I dalej zapowiedział: „Gdy więc załatwię tę sprawę i doręczę im ten plon, wybiorę się do Hiszpanii, wstępując po drodze do was. A wiem, że idąc do was, przyjdę z pełnią błogosławieństwa Chrystusowego. Proszę was tedy, bracia, przez Pana naszego, Jezusa Chrystusa, i przez miłość Ducha, abyście wespół ze mną walczyli w modlitwach, zanoszonych za mnie do Boga, bym został wyrwany z rąk niewierzących w Judei i by posługa moja dla Jerozolimy została dobrze przyjęta przez świętych, tak iżbym za wolą Bożą z radością przyszedł do was i wśród was zaznał odpoczynku, a Bóg pokoju niech będzie z wami wszystkimi. Amen” [w. 28-33].
A więc apostoł Paweł miał wspaniałe plany, by pójść do Hiszpanii. Doszedł do Jerozolimy i przyniósł te datki, które zebrali i tam został aresztowany. Miał wspaniałe plany i realizował je z wielkim zapałem. Chciał służyć Panu wciąż dalej i dalej. Jak wiemy, jeśli chodzi o dotarcie do Hiszpanii, nic z tych planów nie wyszło, gdyż został aresztowany. Dwa lata siedział w więzieniu u Żydów, dwa lata potem w Rzymie i skończyło się. Kropka. O ile dobrze wiemy, nie zobaczył Hiszpanii.
Wspominam te fakty, żeby na koniec dzisiejszego rozważania zwrócić nam uwagę na jedną jeszcze sprawę. To nie jest prawda, że należy robić tylko plany krótkoterminowe, dotyczące działań, co do których już widać jak na dłoni, że da się je zrealizować. Apostoł Paweł jest przykładem człowieka, który miał w sobie wielką pasję służenia Bogu, niesienia ewangelii na krańce świata. Planował więc na szeroką skalę i nie wstydził się wcale, że z części tych planów nic nie wyszło. Plany bowiem były jak najbardziej słuszne. Kierunek był właściwy. Bogu jednak upodobało się, żeby swojego, tak pełnego zapału sługę, pewnego dnia zatrzymać.
Potrzeba było, aby trochę pogłosić ewangelię więźniom i strażnikom w Rzymie. Taki był Boży plan. To, co mnie jednak bardzo ujmuje w postawie apostoła, to właśnie ta pasja! – Iść do przodu, wciąż planować, jak dalej służyć Panu. Chrześcijanin, który nie ma pomysłu na to, co jutro będzie robił dla Pana, który nie planuje, do kogo, gdzie może dotrzeć z ewangelią – to chyba jakiś półżywy chrześcijanin. Apostoł Paweł jest przykładem człowieka, który ma marzenia i plany, i je realizuje aż do momentu, kiedy Pan powie mu: Stop. Chodź do domu. Pora odpocząć.
Niech charakter i motywy działania apostoła Pawła, niech jego dalekosiężne planowanie, pomimo tego, że nie wszystko zostało zrealizowane, rozbudzą nas do tego, byśmy i my ruszyli się z miejsca! Kto wie, ile nam czasu zostało? Być może już mamy go całkiem niewiele. A gdy ruszymy do działania, rzecz w tym, byśmy przed obliczem Bożym nie próbowali chlubić się tym, cośmy sami osiągnęli, ale żeby było dużo tego, co przez nas zrobił Pan. (cdn.)