Pragnę zaprezentować i polecić wszystkim moim Czytelnikom porcję solidnego, biblijnego nauczania, jakim mogliśmy się cieszyć w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku, w miniony weekend. Naszym gościem był pastor John Gillespie z USA.
Jego posługa była skierowana do różnych grup chrześcijan. W sobotę wieczorem i podczas niedzielnego nabożeństwa przemawiał do wszystkich wierzących, w niedzielę po południu do osób zaangażowanych w służbę chrześcijańską, a w poniedziałek wieczorem do osób posługujących Słowem Bożym.
Cały komplet jego wystąpień z wykazem tematów jest dostępny do odsłuchania (lub skopiowania na dysk) bezpośrednio z serwisu internetowego http://www.ccnz.pl/ po kilknięciu tego linku
Życzę duchowego zbudowania i zachęty!
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
31 marca, 2012
Krzepiące zapewnienie
W ostatnim dniu marca zachwycam się Bogiem i Jego łaską, okazaną mi w Jezusie Chrystusie. Tym razem zobaczyłem to poprzez stosunek Boga do Dawida. Charakter Dawida tak spodobał się Bogu, że między innymi złożył następującą obietnicę:
Jeżeli synowie jego porzucą zakon mój i nie będą postępowali według nakazów moich, Jeżeli znieważą ustawy moje i nie będą przestrzegali przykazań moich, to ukarzę rózgą przestępstwo ich i winę ich plagami, ale łaski mojej nie odmówię mu, ani też nie złamię wierności mojej; Nie naruszę przymierza mego i nie zmienię słowa ust moich [Ps 89,31–35].
Z przymierza Boga z Dawidem korzystali jego synowie. Przez sam fakt, że byli potomkami Dawida, mieli nieustającą łaskę i przychylność Bożą. Owszem, ponosili konsekwencje swoich grzechów, ale Bóg zapewnił, że ze względu na Dawida pozostanie dla nich łaskawy.
Dawid w tym układzie obrazuje Jezusa Chrystusa. Jak synowie Dawida zawsze mieli łaskę Bożą, bo Bóg mu ją obiecał, tak też każdy prawdziwy chrześcijanin korzysta z tego, że Ojciec miłuje Syna [Jn 3,35].
Poza Chrystusem nikt tej łaski nie ma. Człowiek staje się jej beneficjentem przez wiarę w Syna Bożego. Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim [Jn 3,36]. Sam, bez Jezusa, podlegam gniewowi Bożemu.
Jakież to szczęście, że już nie jestem sam! Uwierzyłem w Jezusa i teraz Bóg postępuje ze mną w oparciu o swój stosunek do Syna. My jesteśmy w tym, który jest prawdziwy, w Synu jego, Jezusie Chrystusie. On jest tym prawdziwym Bogiem i życiem wiecznym [1Jn 5,20] - cieszył się natchniony Duchem Świętym apostoł Jan.
Cieszyli się synowie Dawida, że ze względu na swojego ojca wciąż pozostają pod łaską Bożą. I ja się dziś cieszę, że jestem w Chrystusie. Dziękuję Ci, Panie Jezu, że mnie usprawiedliwiłeś i pojednałeś z Ojcem. Dziękuję, że przez wiarę w Ciebie mogę teraz korzystać z niewyczerpanego dziedzictwa łaski, jaką masz u Ojca.
Każdego dnia z tej łaski korzystam pełnymi garściami.
Jeżeli synowie jego porzucą zakon mój i nie będą postępowali według nakazów moich, Jeżeli znieważą ustawy moje i nie będą przestrzegali przykazań moich, to ukarzę rózgą przestępstwo ich i winę ich plagami, ale łaski mojej nie odmówię mu, ani też nie złamię wierności mojej; Nie naruszę przymierza mego i nie zmienię słowa ust moich [Ps 89,31–35].
Z przymierza Boga z Dawidem korzystali jego synowie. Przez sam fakt, że byli potomkami Dawida, mieli nieustającą łaskę i przychylność Bożą. Owszem, ponosili konsekwencje swoich grzechów, ale Bóg zapewnił, że ze względu na Dawida pozostanie dla nich łaskawy.
Dawid w tym układzie obrazuje Jezusa Chrystusa. Jak synowie Dawida zawsze mieli łaskę Bożą, bo Bóg mu ją obiecał, tak też każdy prawdziwy chrześcijanin korzysta z tego, że Ojciec miłuje Syna [Jn 3,35].
Poza Chrystusem nikt tej łaski nie ma. Człowiek staje się jej beneficjentem przez wiarę w Syna Bożego. Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim [Jn 3,36]. Sam, bez Jezusa, podlegam gniewowi Bożemu.
Jakież to szczęście, że już nie jestem sam! Uwierzyłem w Jezusa i teraz Bóg postępuje ze mną w oparciu o swój stosunek do Syna. My jesteśmy w tym, który jest prawdziwy, w Synu jego, Jezusie Chrystusie. On jest tym prawdziwym Bogiem i życiem wiecznym [1Jn 5,20] - cieszył się natchniony Duchem Świętym apostoł Jan.
Cieszyli się synowie Dawida, że ze względu na swojego ojca wciąż pozostają pod łaską Bożą. I ja się dziś cieszę, że jestem w Chrystusie. Dziękuję Ci, Panie Jezu, że mnie usprawiedliwiłeś i pojednałeś z Ojcem. Dziękuję, że przez wiarę w Ciebie mogę teraz korzystać z niewyczerpanego dziedzictwa łaski, jaką masz u Ojca.
Każdego dnia z tej łaski korzystam pełnymi garściami.
29 marca, 2012
Wielka Środa: Bardziej bolesne od samej zdrady
Przez trzy lata chodził z Jezusem jako jeden z Dwunastu, osobiście wybrany przez Pana. Niewątpliwie umiłował Nauczyciela. Tak bardzo, że zostawił wszystko i poszedł za Nim. Nosił wszakże w sobie i drugą pasję – miłość do pieniędzy. Ta druga miłość zaprowadziła go w środę do pałacu arcykapłana. Dostał trzydzieści srebrnych monet, rozdeptując szlachetną miłość do Jezusa.
Pan nie był zaskoczony zdradą Judasza. Jezus bowiem od początku wiedział, którzy są niewierzący i kto go wyda [Jn 6,64]. Niemniej jednak sprawiła mu ona głęboki ból. Po tych słowach Jezus, wstrząśnięty do głębi, oświadczył, mówiąc: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: jeden z was mnie wyda [Jn 13,21]. Dowiedzieć się, że ten, kto spożywa chleb mój, podniósł na mnie piętę swoją [Jn 13,18], to naprawdę wielka przykrość.
Miłość do Pana sprawiła, że Judasza wkrótce dopadły wyrzuty sumienia. Próbował wszystko odkręcić, ale już było za późno. W rozterce duszy porzucił otrzymane pieniądze. Wiedział, że go plamią. Chciał się jakoś oczyścić, uwolnić od tego ciężaru. Co powinien w tej sytuacji zrobić?
Wydawałoby się, że Judasz dostatecznie dobrze poznał Jezusa. Przecież jak mało kto, miał okazję słuchać Go na co dzień i obserwować. Powinien był wiedzieć, że Pan jest miłosierny i wspaniałomyślny. Słyszał, jak Jezus mówił, że tego, który do mnie przychodzi, nie wyrzucę precz [Jn 6,37]. Widział, jak na dziedzińcu świątyni odezwał się do potępionej za cudzołóstwo kobiety. I Ja cię nie potępiam: Idź i odtąd już nie grzesz [Jn 8,11].
Największą nagrodą i błogosławieństwem dla nauczyciela jest możliwość zaobserwowania w życiu uczniów, że udzielona im nauka nie poszła w las. Jezus przez trzy lata ukazywał uczniom Ojca. Upewniał ich o miłości Bożej i możliwości przebaczenia wszystkich grzechów. Teraz chciałby zobaczyć, że się tego nauczyli. Niestety. Judasz, zamiast wyznać swój grzech Bogu i szczerze pokutować, poszedł się powiesić.
To mogło zaboleć Jezusa jeszcze bardziej niż sama zdrada Judasza. Przecież zrobił wszystko, aby grzesznicy wiedzieli, że ich miłuje, że ma moc odpuszczać im grzechy i że chętnie to względem nich czyni widząc ich upamiętanie. Judasz swym samobójstwem zadał Panu jeszcze gorszy cios. Jako Jego bliski uczeń posłał światu fałszywy sygnał, że jakoby Syn Boży był nieprzejednany, że jeśli się Mu podpadnie, to nie zostaje już nic innego, jak tylko targnięcie się na własne życie.
To oczywiste kłamstwo. Jezus miłuje nas i chętnie przebacza nam nasze grzechy. Przekonałem się o tym osobiście tysiące razy. Do ciebie przychodzi wszelki człowiek z wyznaniem grzechów. Gdy zbytnio ciążą nam występki nasze, Ty je przebaczasz [Ps 65,3-4]. Judasz po swoim upadku mógł przynajmniej potwierdzić prawdę o wspaniałomyślności Pana. Niestety, zrobił coś całkiem przeciwnego.
Jaka z tego dla mnie nauka na dzisiaj i jutro? Skoro Jezus, doskonały w miłości, prawdziwy przyjaciel grzeszników, doświadczył takiej przykrości, że Jego winowajca nie zawrócił do Niego, tylko odszedł jeszcze dalej i się całkowicie pogrążył, to czemu miałbym się dziwić, że i mnie coś podobnego się przytrafia?
Wiem już co nieco, jak to boli, gdy czekasz z otwartymi ramionami, chciałbyś znowu serdecznie uścisnąć, a dowiadujesz się, że miłowany i oczekiwany przez ciebie człowiek odchodzi coraz dalej, że się w tym całkowicie zatraca...
Pan nie był zaskoczony zdradą Judasza. Jezus bowiem od początku wiedział, którzy są niewierzący i kto go wyda [Jn 6,64]. Niemniej jednak sprawiła mu ona głęboki ból. Po tych słowach Jezus, wstrząśnięty do głębi, oświadczył, mówiąc: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: jeden z was mnie wyda [Jn 13,21]. Dowiedzieć się, że ten, kto spożywa chleb mój, podniósł na mnie piętę swoją [Jn 13,18], to naprawdę wielka przykrość.
Miłość do Pana sprawiła, że Judasza wkrótce dopadły wyrzuty sumienia. Próbował wszystko odkręcić, ale już było za późno. W rozterce duszy porzucił otrzymane pieniądze. Wiedział, że go plamią. Chciał się jakoś oczyścić, uwolnić od tego ciężaru. Co powinien w tej sytuacji zrobić?
Wydawałoby się, że Judasz dostatecznie dobrze poznał Jezusa. Przecież jak mało kto, miał okazję słuchać Go na co dzień i obserwować. Powinien był wiedzieć, że Pan jest miłosierny i wspaniałomyślny. Słyszał, jak Jezus mówił, że tego, który do mnie przychodzi, nie wyrzucę precz [Jn 6,37]. Widział, jak na dziedzińcu świątyni odezwał się do potępionej za cudzołóstwo kobiety. I Ja cię nie potępiam: Idź i odtąd już nie grzesz [Jn 8,11].
Największą nagrodą i błogosławieństwem dla nauczyciela jest możliwość zaobserwowania w życiu uczniów, że udzielona im nauka nie poszła w las. Jezus przez trzy lata ukazywał uczniom Ojca. Upewniał ich o miłości Bożej i możliwości przebaczenia wszystkich grzechów. Teraz chciałby zobaczyć, że się tego nauczyli. Niestety. Judasz, zamiast wyznać swój grzech Bogu i szczerze pokutować, poszedł się powiesić.
To mogło zaboleć Jezusa jeszcze bardziej niż sama zdrada Judasza. Przecież zrobił wszystko, aby grzesznicy wiedzieli, że ich miłuje, że ma moc odpuszczać im grzechy i że chętnie to względem nich czyni widząc ich upamiętanie. Judasz swym samobójstwem zadał Panu jeszcze gorszy cios. Jako Jego bliski uczeń posłał światu fałszywy sygnał, że jakoby Syn Boży był nieprzejednany, że jeśli się Mu podpadnie, to nie zostaje już nic innego, jak tylko targnięcie się na własne życie.
To oczywiste kłamstwo. Jezus miłuje nas i chętnie przebacza nam nasze grzechy. Przekonałem się o tym osobiście tysiące razy. Do ciebie przychodzi wszelki człowiek z wyznaniem grzechów. Gdy zbytnio ciążą nam występki nasze, Ty je przebaczasz [Ps 65,3-4]. Judasz po swoim upadku mógł przynajmniej potwierdzić prawdę o wspaniałomyślności Pana. Niestety, zrobił coś całkiem przeciwnego.
Jaka z tego dla mnie nauka na dzisiaj i jutro? Skoro Jezus, doskonały w miłości, prawdziwy przyjaciel grzeszników, doświadczył takiej przykrości, że Jego winowajca nie zawrócił do Niego, tylko odszedł jeszcze dalej i się całkowicie pogrążył, to czemu miałbym się dziwić, że i mnie coś podobnego się przytrafia?
Wiem już co nieco, jak to boli, gdy czekasz z otwartymi ramionami, chciałbyś znowu serdecznie uścisnąć, a dowiadujesz się, że miłowany i oczekiwany przez ciebie człowiek odchodzi coraz dalej, że się w tym całkowicie zatraca...
22 marca, 2012
Stary Testament - kopalnia wiedzy o... Chrystusie!
Źródło ilustracji: http://www.piotrandryszczak.pl/kanon.html |
Większość chrześcijan zgadza się z tą myślą, że biblijna historia Izraela stanowi dla nas wielką lekcję poglądową. Studiując teksty Starego Testamentu z uwzględnieniem kontekstu ich powstawania, poznajemy Boga, a jeszcze ściślej mówiąc, poznajemy Chrystusa. Wskazał na to sam Jezus mówiąc ogólnie do Żydów: Badacie Pisma, bo sądzicie, że macie w nich żywot wieczny; a one składają świadectwo o mnie [Jn 5,39] a także do swoich uczniów: I począwszy od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im, co o nim było napisane we wszystkich Pismach [Łk 24,27].
Na obecność Chrystusa w życiu ludu Bożego Starego Przymierza wskazał też bardzo jednoznacznie apostoł Paweł: A chcę, bracia, abyście dobrze wiedzieli, że ojcowie nasi wszyscy byli pod obłokiem i wszyscy przez morze przeszli. I wszyscy w Mojżesza ochrzczeni zostali w obłoku i w morzu, i wszyscy ten sam pokarm duchowy jedli, i wszyscy ten sam napój duchowy pili; pili bowiem z duchowej skały, która im towarzyszyła, a skałą tą był Chrystus [1Ko 10,1–4].
Takie świadectwa Nowego Testamentu, jak np. spotkanie Chrystusa z Mojżeszem i Eliaszem na Górze Przemienienia i ich wspólna rozmowa o Jego zgonie, który miał nastąpić w Jerozolimie [Łk 9,30–31] dają wyraźnie do zrozumienia, że nie można oddzielać Starego Testamentu od Jezusa Chrystusa, a więc i od Kościoła. To, że wielu chrześcijan nie potrafi dostrzec obecności Syna Bożego w życiu biblijnego Izraela wcale nie oznacza, że Go tam nie było.
Wprost przeciwnie. Cała Tora, wszystkie księgi prorockie oraz pozostałe pisma Starego Testamentu w jakiś sposób wskazują na Syna Bożego i Go nam przybliżają. Każde przykazanie, w tym także poruszona przeze mnie w poprzednich wpisach dziesięcina, świątynia i poszczególne elementy jej wystroju, święta Izraela, obrzędy, organizacja życia społecznego itd. – to wszystko kieruje nas ku osobie Jezusa Chrystusa i ma z Nim związek.
Proszę nie pytać mnie o szczegóły. Niektóre z nich już zauważam, ale większości wciąż nie rozumiem. Jedno wszakże jest dla mnie jasne: Cały Stary Testament mówi o Chrystusie. Owocem mojej miłości do Jezusa ma być m.in. badanie tych pism, odkrywanie ich duchowego sensu i życie wg zasad duchowych w tych tekstach objawianych. Cokolwiek bowiem przedtem napisano, dla naszego pouczenia napisano, abyśmy przez cierpliwość i przez pociechę z Pism nadzieję mieli [Rz 15,4].
Chrześcijanin nie kieruje się literą. Żyje według ducha Biblii. W Starym i Nowym Testamencie Bóg jest taki sam. Ten sam Duch kierował prawdziwymi mężami Bożymi Starego i Nowego Przymierza. Jezus Chrystus wczoraj i dziś, ten sam i na wieki [Hbr 13,7]. Owo "wczoraj" - to okres Starego Przymierza. Całe Pismo przez Boga jest natchnione i pożyteczne do nauki, do wykrywania błędów, do poprawy, do wychowywania w sprawiedliwości, aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany [2Tm 3,16–17]. Jakie Pismo miał św. Pawel na myśli? Oczywiste, że miał na uwadze księgi Starego Testamentu.
Proszę mi więc nie mówić, że coś obowiązywało tylko naród izraelski, albo tylko kapłanów, albo zbór koryncki, a nas już nie obowiązuje. Owszem, nie obowiązuje nas dosłowne, literalne zastosowanie tych tekstów, bo w tym sensie dotyczyły one konkretnych ludzi w określonych okolicznościach. Niezmiennie jednak zachowują ważność wszystkie zasady wynikające z tych słów i w pełni obowiązują wierzących żyjących w każdym czasie i narodzie.
Bo zaprawdę powiadam wam: Dopóki nie przeminie niebo i ziemia, ani jedna jota, ani jedna kreska nie przeminie z zakonu, aż wszystko to się stanie. Ktokolwiek by tedy rozwiązał jedno z tych przykazań najmniejszych i nauczałby tak ludzi, najmniejszym będzie nazwany w Królestwie Niebios; a ktokolwiek by czynił i nauczał, ten będzie nazwany wielkim w Królestwie Niebios [Mt 5,18–19].
Mówiąc jeszcze konkretniej, to że żadnej z ofiar starotestamentalnych nie potrzeba już składać, wcale nie oznacza, że te ofiary straciły sens. Każdą z nich złożył za nas Jezus Chrystus i jedną ofiarą uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy są uświęceni [Hbr 10,14]. Każda z tych ofiar wciąż zbawiennie dla nas skutkuje przed obliczem Bożym poprzez jedną ofiarę Baranka Bożego, którą jako Arcykapłan złożył za wszystkich wierzących. Nie świętujemy sabatu, ale zasada siódmego dnia, jako poświęconego Panu, niezmiennie pozostała i obowiązuje. I tak dalej, i tak dalej...
Pozwólcie, że na koniec powrócę jeszcze do sprawy dziesięciny. Z wielką przykrością czytałem ironiczne uwagi jakiegoś autora o "obowiązkowym" zjadaniu z rodziną całej dziesięciny, albo komentarze do moich wpisów, trywializujące tę ważną kwestię np. pomysłem przywożenia snopków i zwierząt pod siedzibę zboru. Bóg poprzez dziesięcinę nakazaną w Izraelu objawił zasadę, wg której powinniśmy dbać o służbę Bożą, dopóki jesteśmy tutaj na ziemi. Powtarzam. Nie chodzi o literę, lecz o zasadę! On ją określił w Biblii, nie ja.
Nie odważyłbym się więc zamydlać tej zasady demagogią oddawania dla sprawy Bożej całych stu procent. Zasada dziesięciny nie ogranicza przecież niczyjej ofiarności i jałmużny. Dobrze jednak pamiętać, co usłyszał Saul: Oto posłuszeństwo lepsze jest niż ofiara, a uważne słuchanie lepsze niż tłuszcz barani [1Sm 15,22]. Z drugiej strony, kto naprawdę już oddał na cele Boże sto procent (nawiasem mówiąc, proszę pokazać mi takiego człowieka), ten nie będzie wyśmiewał kogoś, kto zgodnie z prostolinijnym rozumieniem Słowa Bożego oddaje dziesięć procent. Cokolwiek czynicie, z duszy czyńcie jako dla Pana, a nie dla ludzi, wiedząc, że od Pana otrzymacie jako zapłatę dziedzictwo, gdyż Chrystusowi Panu służycie [Kol 3,23-24].
Ponieważ dostrzegam obecność mojego Zbawiciela i Pana również na kartach Starego Testamentu, oddaję więc dziesięcinę ze względu na Chrystusa! W rzeczywistości, chociaż w innych czasach i w odmiennej formie, robię to z tych samych pobudek, co pobożni synowie Izraela.
Miejmy bojaźń Bożą i pamiętajmy, że to przed Nim, a nie przed ludźmi, zdamy sprawę z naszych słów i czynów. On widzi, jak na dłoni, czy naszą najgłębszą intencją jest wspieranie pracy Bożej, czy też nienaruszalność naszej kieszeni...
21 marca, 2012
Dziesięcina. Dlaczego warto ją oddawać?
Ponieważ mój wczorajszy wpis wzbudził zainteresowanie tematem dziesięciny, chcę jeszcze i dziś przy tym pozostać i krótko przedstawić trzy główne powody, dla których od lat praktykuję oddawanie dziesięciny.
Po pierwsze, dziesięcina jest wspaniale pomyślanym sposobem finansowania duchowej strony życia. Jak wiadomo, Izraelici mieli trzykrotnie w ciągu roku pielgrzymować do Jerozolimy. Na święto Paschy, Pięćdziesiątnicy i święto Namiotów. Ponieważ za każdym razem była to co najmniej tygodniowa wyprawa, a zarazem przerwa w pracy, potrzebna była odpowiednia ilość środków materialnych na to świętowanie.
Ażeby uniknąć niedoboru tych środków, spowodowanych np. wcześniejszą rozrzutnością lub chwilowo szczuplejszym budżetem, Bóg zabezpieczył im te środki na pobyt w świątyni poprzez dziesięcinę. Mieli obowiązek ją odkładać i ze swą dziesięciną, zgromadzoną w naturze udawać się do Jerozolimy, aby tam spożywać ją przed Panem, wielbiąc Go i weseląc się. Jeżeli zaś ktoś mieszkał zbyt daleko, aby dźwigać swą dziesięcinę w naturze, mógł ją spieniężyć. Te pieniądze miał zachować i zabrać ze sobą, aby mieć z czego tam na miejscu kupować żywność i brać udział w całych świętach.
Nie trzeba żadnych głębszych rozważań, aby docenić mądrość takiego zabezpieczenia środków na praktykowanie życia duchowego i wspólne świętowanie. Wystarczy wsłuchać się w to, co mówią dzisiejsi chrześcijanie, gdy zachęcamy ich do wyjazdu na wspólne wczasy, aby razem spędzić trochę czasu przed Panem, albo gdy zapraszamy ich na budującą konferencję. Chętnie by pojechali, ale nie mają na to pieniędzy, albo czasu, bo muszą pracować i zarabiać...
Po drugie, ażeby Izraelici mieli gdzie świętować i aby po dotarciu do Jerozolimy mogli zastać świątynię tętniącą życiem, potrzebne były środki na całą tamtejszą służbę świątynną. Kapłani i lewici nie otrzymali normalnego przydziału ziemi, ażeby mieli czas na doglądanie i wykonywanie posługi w świątyni. Ponieważ jednak potrzebowali z czegoś żyć, Bóg zorganizował im zaopatrzenie z dziesięcin synów Izraela oraz z ofiar składanych przez nich w świątyni. Dzięki temu Dom Boży na okrągło przez cały rok tętnił życiem.
By docenić mądrość takiego rozwiązania, wystarczy przyjrzeć się funkcjonowaniu zborów, których członkowie nie praktykują oddawania dziesięciny. Zazwyczaj ich pastor musi pracować zarobkowo, z trudem płacą bieżące rachunki i na nic ponadto nie mają pieniędzy. Niezbyt przyjemnie jest iść na zgromadzenie takiego zboru, gdzie pastor przyjeżdża prosto z pracy, niezbyt przygotowany do posługi Słowem Bożym, a sala zgromadzeń wyziębiona. Wierne składanie dziesięcin przez członków zboru umożliwia wypłacenie pastorowi średniej pensji i owocuje dobrze zaopatrzoną materialnie siedzibą zboru.
I po trzecie, praktykując oddawanie dziesięciny, Żydzi na co dzień uczyli się zachowywania należytego dystansu do rzeczy materialnych. Konieczność potraktowania co dziesiątej narodzonej owcy, co dziesiątej efy zebranej pszenicy lub bańki oliwy – jako poświęconych Panu – była ustawicznym sprawdzianem ich miłości do Jahwe. Serce człowieka tak łatwo przywiązuje się do dóbr materialnych. Umiłowanie pieniędzy jest wg Biblii źródłem wszelkiego zła. Dlatego Bóg daje w nasze ręce określone dobra materialne i sumy pieniędzy i chce, abyśmy to my, a nie On, oddzielali z tego 10% jako wartość, która do nas nie należy. W każdym naszym przychodzie dziesięć procent nie jest nasze. Formalnie rzecz biorąc, wszystko nam mówi, że w całości jest to nasz zarobek, spadek, kieszonkowe, premia itd. Ale z Biblii wynika, że dziesięć procent należy do Pana i powinno trafić do domu Bożego. Zawsze, zarówno w czasach obfitości materialnej, jak i w czasach niedostatku, jest to sprawdzian pokazujący, do czego jest przywiązane nasze serce.
Idea dziesięciny nie od dziś ma w środowiskach chrześcijańskich wielu przeciwników. Uważny czytelnik Biblii zauważa jednak, że w życiu pobożnych ludzi pojawia się ona na długo przez nadaniem Izraelowi prawa Mojżeszowego, a potem wyraźnie jest nakazana w Zakonie. W Kościele znowu, literalnie rzecz biorąc, nie jest obowiązkiem, ale wyżej przedstawione trzy główne cele dziesięciny jak najbardziej mają swoje zbawienne zastosowanie w życiu każdego chrześcijanina i każdego chrześcijańskiego zboru.
Chyba każdy chrześcijanin uważa, że jest dobrze, gdy nie brakuje nam środków materialnych na kultywowanie naszej osobistej pobożności. Zgadzamy się też z tym, że zbór, gdzie karmimy się duchowo i otrzymujemy potrzebne nam wsparcie, powinien mieć środki finansowe, niezbędne do jego funkcjonowania. Jesteśmy także świadomi, że nasze serca dość łatwo przywiązują się do dóbr doczesnych. Trzeba je więc na bieżąco sprawdzać i utrzymywać w zdrowym dystansie do pieniędzy.
Dziesięcina, to naprawdę złoty, biblijny środek!
Po pierwsze, dziesięcina jest wspaniale pomyślanym sposobem finansowania duchowej strony życia. Jak wiadomo, Izraelici mieli trzykrotnie w ciągu roku pielgrzymować do Jerozolimy. Na święto Paschy, Pięćdziesiątnicy i święto Namiotów. Ponieważ za każdym razem była to co najmniej tygodniowa wyprawa, a zarazem przerwa w pracy, potrzebna była odpowiednia ilość środków materialnych na to świętowanie.
Ażeby uniknąć niedoboru tych środków, spowodowanych np. wcześniejszą rozrzutnością lub chwilowo szczuplejszym budżetem, Bóg zabezpieczył im te środki na pobyt w świątyni poprzez dziesięcinę. Mieli obowiązek ją odkładać i ze swą dziesięciną, zgromadzoną w naturze udawać się do Jerozolimy, aby tam spożywać ją przed Panem, wielbiąc Go i weseląc się. Jeżeli zaś ktoś mieszkał zbyt daleko, aby dźwigać swą dziesięcinę w naturze, mógł ją spieniężyć. Te pieniądze miał zachować i zabrać ze sobą, aby mieć z czego tam na miejscu kupować żywność i brać udział w całych świętach.
Nie trzeba żadnych głębszych rozważań, aby docenić mądrość takiego zabezpieczenia środków na praktykowanie życia duchowego i wspólne świętowanie. Wystarczy wsłuchać się w to, co mówią dzisiejsi chrześcijanie, gdy zachęcamy ich do wyjazdu na wspólne wczasy, aby razem spędzić trochę czasu przed Panem, albo gdy zapraszamy ich na budującą konferencję. Chętnie by pojechali, ale nie mają na to pieniędzy, albo czasu, bo muszą pracować i zarabiać...
Po drugie, ażeby Izraelici mieli gdzie świętować i aby po dotarciu do Jerozolimy mogli zastać świątynię tętniącą życiem, potrzebne były środki na całą tamtejszą służbę świątynną. Kapłani i lewici nie otrzymali normalnego przydziału ziemi, ażeby mieli czas na doglądanie i wykonywanie posługi w świątyni. Ponieważ jednak potrzebowali z czegoś żyć, Bóg zorganizował im zaopatrzenie z dziesięcin synów Izraela oraz z ofiar składanych przez nich w świątyni. Dzięki temu Dom Boży na okrągło przez cały rok tętnił życiem.
By docenić mądrość takiego rozwiązania, wystarczy przyjrzeć się funkcjonowaniu zborów, których członkowie nie praktykują oddawania dziesięciny. Zazwyczaj ich pastor musi pracować zarobkowo, z trudem płacą bieżące rachunki i na nic ponadto nie mają pieniędzy. Niezbyt przyjemnie jest iść na zgromadzenie takiego zboru, gdzie pastor przyjeżdża prosto z pracy, niezbyt przygotowany do posługi Słowem Bożym, a sala zgromadzeń wyziębiona. Wierne składanie dziesięcin przez członków zboru umożliwia wypłacenie pastorowi średniej pensji i owocuje dobrze zaopatrzoną materialnie siedzibą zboru.
I po trzecie, praktykując oddawanie dziesięciny, Żydzi na co dzień uczyli się zachowywania należytego dystansu do rzeczy materialnych. Konieczność potraktowania co dziesiątej narodzonej owcy, co dziesiątej efy zebranej pszenicy lub bańki oliwy – jako poświęconych Panu – była ustawicznym sprawdzianem ich miłości do Jahwe. Serce człowieka tak łatwo przywiązuje się do dóbr materialnych. Umiłowanie pieniędzy jest wg Biblii źródłem wszelkiego zła. Dlatego Bóg daje w nasze ręce określone dobra materialne i sumy pieniędzy i chce, abyśmy to my, a nie On, oddzielali z tego 10% jako wartość, która do nas nie należy. W każdym naszym przychodzie dziesięć procent nie jest nasze. Formalnie rzecz biorąc, wszystko nam mówi, że w całości jest to nasz zarobek, spadek, kieszonkowe, premia itd. Ale z Biblii wynika, że dziesięć procent należy do Pana i powinno trafić do domu Bożego. Zawsze, zarówno w czasach obfitości materialnej, jak i w czasach niedostatku, jest to sprawdzian pokazujący, do czego jest przywiązane nasze serce.
Idea dziesięciny nie od dziś ma w środowiskach chrześcijańskich wielu przeciwników. Uważny czytelnik Biblii zauważa jednak, że w życiu pobożnych ludzi pojawia się ona na długo przez nadaniem Izraelowi prawa Mojżeszowego, a potem wyraźnie jest nakazana w Zakonie. W Kościele znowu, literalnie rzecz biorąc, nie jest obowiązkiem, ale wyżej przedstawione trzy główne cele dziesięciny jak najbardziej mają swoje zbawienne zastosowanie w życiu każdego chrześcijanina i każdego chrześcijańskiego zboru.
Chyba każdy chrześcijanin uważa, że jest dobrze, gdy nie brakuje nam środków materialnych na kultywowanie naszej osobistej pobożności. Zgadzamy się też z tym, że zbór, gdzie karmimy się duchowo i otrzymujemy potrzebne nam wsparcie, powinien mieć środki finansowe, niezbędne do jego funkcjonowania. Jesteśmy także świadomi, że nasze serca dość łatwo przywiązują się do dóbr doczesnych. Trzeba je więc na bieżąco sprawdzać i utrzymywać w zdrowym dystansie do pieniędzy.
Dziesięcina, to naprawdę złoty, biblijny środek!
20 marca, 2012
I w tym pora wrócić do Biblii!
Dziś rocznica powołania w dniu 20 marca 1950 roku Funduszu Kościelnego. O tyle ważna, że trwa właśnie w Polsce gorąca debata o jego likwidacji. Rząd ogłosił zamiar zastąpienia Funduszu Kościelnego innymi, bardziej nowoczesnymi sposobami finansowania działalności kościołów i związków wyznaniowych.
Z mocy owej ustawy o przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki, poręczeniu proboszczom posiadania gospodarstw rolnych i utworzeniu Funduszu Kościelnego kościoły i związki wyznaniowe posiadające uregulowany status prawny w RP czerpią z budżetu państwa określone środki. W ubiegłym roku była to w skali całego kraju kwota 89 milionów złotych. Z oczywistych powodów głównym beneficjentem tych środków jest kościół katolicki, ale także inne wspólnoty kościelne, nawet te, którym państwo nic nie zabrało, bo przed 1950 rokiem formalnie ich nie było, teoretycznie mają prawo z tego przywileju korzystać.
Gros środków z Funduszu Kościelnego (np. w 2004 roku aż 86%] przeznacza się na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne duchownych. Teraz ma to się zmienić. Kościoły, względnie bezpośrednio sami duchowni, będą pokrywać te koszty z własnych środków. Budżet państwa natomiast odstąpi jakiś ułamek procentowy podatku dochodowego obywatela (być może 0,3%) , jeżeli ten obywatel osobiście go swojemu kościołowi zadeklaruje. Czy sprawy idą więc w dobrą stronę?
Patrząc na kwestię finansów Kościoła w świetle Biblii można się zdziwić, że na tym polu chrześcijanie w ogóle mają względem świeckiego państwa jakiekolwiek oczekiwania. Pismo Święte prezentuje inne, całkiem dostateczne źródło finansowania wspólnoty kościelnej. Jest to dziesięcina, czyli 10% dochodów każdego członka, przeznaczana na działalność miejscowego zboru, do którego ów wierzący przynależy i w którym korzysta z potrzebnego mu wsparcia duchowego.
Wszelka dziesięcina z płodów ziemi, czy to z plonów polnych, czy z owoców drzew, należy do Pana. Jest ona poświęcona Panu [3Mo 27,30]. Podkreślmy przy tym, że środki z dziesięcin bynajmniej nie były potrzebne Bogu. Służyć miały zaspokojeniu potrzeb ludu Bożego. Na miejsce, które Pan, Bóg wasz, wybierze na mieszkanie dla swego imienia, będziecie przynosić wszystko, co wam dziś nakazuję: wasze całopalenia i rzeźne ofiary, wasze dziesięciny i dary ofiarne waszych rąk, i cały wybór ofiar ślubowanych, jakie ślubować będziecie Panu. I będziecie się radować przed obliczem Pana, Boga waszego, wraz z synami i córkami swymi, sługami i służebnicami swymi oraz z Lewitą, który jest w twoich bramach, gdyż on nie ma działu i dziedzictwa z wami [5Mo 12,11–12].
Biblijne wezwanie do oddawania dziesięciny, jako części dochodu chrześcijanina, która już przed jego uzyskaniem, mocą Słowa Bożego została przypisana do domu Bożego, jest najbardziej sprawiedliwą i niezwykle mądrą formą finansowania zboru. Po prostu, każdy członek wspólnoty, proporcjonalnie do swoich przychodów, partycypuje w pokrywaniu kosztów jej funkcjonowania.
Oczywiście, wiemy że w naśladowaniu Jezusa liczą się nie tylko te sprawy, ale Jezus wskazał, żebyśmy przypadkiem nie popadli w drugą skrajność i nie zaniechali oddawania dziesięciny. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że dajecie dziesięcinę z mięty i z kopru, i z kminku, a zaniedbaliście tego, co ważniejsze w zakonie: sprawiedliwości, miłosierdzia i wierności; te rzeczy należało czynić, a tamtych nie zaniedbywać [Mt 23,23].
Przynieście całą dziesięcinę do spichlerza, aby był zapas w moim domu, i w ten sposób wystawcie mnie na próbę! - mówi Pan Zastępów - czy wam nie otworzę okien niebieskich i nie wyleję na was błogosławieństwa ponad miarę. I zabronię potem szarańczy pożerać wasze plony rolne, wasz winograd zaś w polu nie będzie bez owocu - mówi Pan Zastępów. Wszystkie narody będą was nazywać szczęśliwymi, bo będziecie krajem uroczym - mówi Pan Zastępów [Ml 3,10–12].
Jak widać, ludzie wierzący, z ochotą okazujący posłuszeństwo temu wezwaniu, nie tylko mają szczęście udziału w życiu dobrze zaopatrzonej finansowo wspólnoty i mogą stale z tego w sposób uprawniony korzystać, ale także doświadczają błogosławieństwa Bożego w życiu prywatnym.
To błogosławieństwo bierze się z tego, że oddając dziesięcinę, chrześcijanie nie zatrzymują dla siebie tego, co w świetle Biblii do nich nie należy. Czy człowiek może oszukiwać Boga? Bo wy mnie oszukujecie! Lecz wy pytacie: W czym cię oszukaliśmy? W dziesięcinach i daninach [Ml 3,8]. Kto kombinuje przy dziesięcinie zaniżając jej wysokość lub wcale jej nie oddaje, ten sprzeniewierza Bożą własność. Kto z radością i skwapliwie ją oddaje, ten jest błogosławiony. Czy dobrze rozumiem ten fragment Pisma?
Jakkolwiek byśmy nie pojmowali nauki biblijnej na ten temat, lokalna wspólnota chrześcijańska, zasilana na bieżąco dziesięcinami swoich wiernych, jest w stanie prawidłowo funkcjonować bez żadnych dotacji, oczywiście pod warunkiem, że nie będzie obligowana do ponoszenia kosztów funkcjonowania administracji kościelnej tzw. wyższego szczebla lub płacenia jakichś dodatkowych podatków.
Jeżeli jakiś zbór ma trudności finansowe, to tylko dlatego, że spora część jego członków nie okazuje posłuszeństwa Słowu Bożemu w kwestii oddawania dziesięciny. Oglądają się na innych, wyciągają ręce po dotacje unijne, wpatrują się w portfele bogatszych współwyznawców, ubolewają z powodu likwidacji państwowego Funduszu Kościelnego, a tymczasem wystarczy, żeby bardziej rozmiłowali się w Jezusie Chrystusie.
Po tym poznajemy, iż dzieci Boże miłujemy, jeżeli Boga miłujemy i przykazania jego spełniamy. Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe [1Jn 5,2–3]. Kto miłuje Pana Jezusa, ten z radością bierze też udział we wspieraniu wspólnoty Jego wyznawców, której notabene sam jest członkiem.
Wspólnocie chrześcijańskiej złożonej z takich wiernych ani Fundusz Kościelny, ani 0,3% podatku kościelnego nie są konieczne do życia...
Z mocy owej ustawy o przejęciu przez państwo dóbr martwej ręki, poręczeniu proboszczom posiadania gospodarstw rolnych i utworzeniu Funduszu Kościelnego kościoły i związki wyznaniowe posiadające uregulowany status prawny w RP czerpią z budżetu państwa określone środki. W ubiegłym roku była to w skali całego kraju kwota 89 milionów złotych. Z oczywistych powodów głównym beneficjentem tych środków jest kościół katolicki, ale także inne wspólnoty kościelne, nawet te, którym państwo nic nie zabrało, bo przed 1950 rokiem formalnie ich nie było, teoretycznie mają prawo z tego przywileju korzystać.
Gros środków z Funduszu Kościelnego (np. w 2004 roku aż 86%] przeznacza się na ubezpieczenie społeczne i zdrowotne duchownych. Teraz ma to się zmienić. Kościoły, względnie bezpośrednio sami duchowni, będą pokrywać te koszty z własnych środków. Budżet państwa natomiast odstąpi jakiś ułamek procentowy podatku dochodowego obywatela (być może 0,3%) , jeżeli ten obywatel osobiście go swojemu kościołowi zadeklaruje. Czy sprawy idą więc w dobrą stronę?
Patrząc na kwestię finansów Kościoła w świetle Biblii można się zdziwić, że na tym polu chrześcijanie w ogóle mają względem świeckiego państwa jakiekolwiek oczekiwania. Pismo Święte prezentuje inne, całkiem dostateczne źródło finansowania wspólnoty kościelnej. Jest to dziesięcina, czyli 10% dochodów każdego członka, przeznaczana na działalność miejscowego zboru, do którego ów wierzący przynależy i w którym korzysta z potrzebnego mu wsparcia duchowego.
Wszelka dziesięcina z płodów ziemi, czy to z plonów polnych, czy z owoców drzew, należy do Pana. Jest ona poświęcona Panu [3Mo 27,30]. Podkreślmy przy tym, że środki z dziesięcin bynajmniej nie były potrzebne Bogu. Służyć miały zaspokojeniu potrzeb ludu Bożego. Na miejsce, które Pan, Bóg wasz, wybierze na mieszkanie dla swego imienia, będziecie przynosić wszystko, co wam dziś nakazuję: wasze całopalenia i rzeźne ofiary, wasze dziesięciny i dary ofiarne waszych rąk, i cały wybór ofiar ślubowanych, jakie ślubować będziecie Panu. I będziecie się radować przed obliczem Pana, Boga waszego, wraz z synami i córkami swymi, sługami i służebnicami swymi oraz z Lewitą, który jest w twoich bramach, gdyż on nie ma działu i dziedzictwa z wami [5Mo 12,11–12].
Biblijne wezwanie do oddawania dziesięciny, jako części dochodu chrześcijanina, która już przed jego uzyskaniem, mocą Słowa Bożego została przypisana do domu Bożego, jest najbardziej sprawiedliwą i niezwykle mądrą formą finansowania zboru. Po prostu, każdy członek wspólnoty, proporcjonalnie do swoich przychodów, partycypuje w pokrywaniu kosztów jej funkcjonowania.
Oczywiście, wiemy że w naśladowaniu Jezusa liczą się nie tylko te sprawy, ale Jezus wskazał, żebyśmy przypadkiem nie popadli w drugą skrajność i nie zaniechali oddawania dziesięciny. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, że dajecie dziesięcinę z mięty i z kopru, i z kminku, a zaniedbaliście tego, co ważniejsze w zakonie: sprawiedliwości, miłosierdzia i wierności; te rzeczy należało czynić, a tamtych nie zaniedbywać [Mt 23,23].
Przynieście całą dziesięcinę do spichlerza, aby był zapas w moim domu, i w ten sposób wystawcie mnie na próbę! - mówi Pan Zastępów - czy wam nie otworzę okien niebieskich i nie wyleję na was błogosławieństwa ponad miarę. I zabronię potem szarańczy pożerać wasze plony rolne, wasz winograd zaś w polu nie będzie bez owocu - mówi Pan Zastępów. Wszystkie narody będą was nazywać szczęśliwymi, bo będziecie krajem uroczym - mówi Pan Zastępów [Ml 3,10–12].
Jak widać, ludzie wierzący, z ochotą okazujący posłuszeństwo temu wezwaniu, nie tylko mają szczęście udziału w życiu dobrze zaopatrzonej finansowo wspólnoty i mogą stale z tego w sposób uprawniony korzystać, ale także doświadczają błogosławieństwa Bożego w życiu prywatnym.
To błogosławieństwo bierze się z tego, że oddając dziesięcinę, chrześcijanie nie zatrzymują dla siebie tego, co w świetle Biblii do nich nie należy. Czy człowiek może oszukiwać Boga? Bo wy mnie oszukujecie! Lecz wy pytacie: W czym cię oszukaliśmy? W dziesięcinach i daninach [Ml 3,8]. Kto kombinuje przy dziesięcinie zaniżając jej wysokość lub wcale jej nie oddaje, ten sprzeniewierza Bożą własność. Kto z radością i skwapliwie ją oddaje, ten jest błogosławiony. Czy dobrze rozumiem ten fragment Pisma?
Jakkolwiek byśmy nie pojmowali nauki biblijnej na ten temat, lokalna wspólnota chrześcijańska, zasilana na bieżąco dziesięcinami swoich wiernych, jest w stanie prawidłowo funkcjonować bez żadnych dotacji, oczywiście pod warunkiem, że nie będzie obligowana do ponoszenia kosztów funkcjonowania administracji kościelnej tzw. wyższego szczebla lub płacenia jakichś dodatkowych podatków.
Jeżeli jakiś zbór ma trudności finansowe, to tylko dlatego, że spora część jego członków nie okazuje posłuszeństwa Słowu Bożemu w kwestii oddawania dziesięciny. Oglądają się na innych, wyciągają ręce po dotacje unijne, wpatrują się w portfele bogatszych współwyznawców, ubolewają z powodu likwidacji państwowego Funduszu Kościelnego, a tymczasem wystarczy, żeby bardziej rozmiłowali się w Jezusie Chrystusie.
Po tym poznajemy, iż dzieci Boże miłujemy, jeżeli Boga miłujemy i przykazania jego spełniamy. Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe [1Jn 5,2–3]. Kto miłuje Pana Jezusa, ten z radością bierze też udział we wspieraniu wspólnoty Jego wyznawców, której notabene sam jest członkiem.
Wspólnocie chrześcijańskiej złożonej z takich wiernych ani Fundusz Kościelny, ani 0,3% podatku kościelnego nie są konieczne do życia...
19 marca, 2012
Jak wędka, to wędka, a nie sieć!
Dziś w Polsce Dzień Wędkarza. Upamiętnia on datę powstania Polskiego Związku Wędkarskiego. 19 marca 1950 roku 270 delegatów Związku Sportowych Towarzystw Wędkarskich zebranych w Warszawie podjęło uchwałę o zakończeniu działalności tego Związku i utworzeniu Polskiego Związku Wędkarskiego. Obecnie PZW zrzesza około 650 tysięcy miłośników wędkowania.
Moje osobiste związki z wędkarstwem są takie, że od 1974 roku byłem członkiem PZW, ale już od dawna pomimo corocznych chęci tylko od czasu do czasu wybierałem się na ryby. W ostatnich latach zaś już ani razu nie zdarzyło mi się pojechać nad wodę, więc w ubiegłym roku zaprzestałem opłacania składki i całkiem pożegnałem się z wędkarstwem.
Chociaż wędkarstwo uważam za dobre hobby, to po prostu brakuje mi na nie czasu. Od lat mam w życiu inną, wielką pasję, która zdominowała wszystkie pozostałe. Chcę cały pozostały mi czas poświęcać służbie Słowa. Z upływem czasu widzę coraz większą potrzebę niesienia chrześcijanom zachęty do trwania w wierze. Tylko zwiastowanie zdrowej nauki Słowa Bożego może nas na drodze wiary zachować. Jeżeli naprawdę chcę być sługą Słowa, potrzebuję więcej czasu spędzać nad Biblią. Dlatego bez żalu odłożyłem moją wędkę, chociaż Biblia w paru miejscach wspomina o wędkowaniu.
Najbardziej chyba znanym przypadkiem użycia wędki w Biblii jest polecony Piotrowi sposób zdobycia monety na zapłacenie podatku. A gdy wchodził do domu, uprzedził go Jezus, mówiąc: Jak ci się wydaje, Szymonie? Od kogo królowie ziemi pobierają cło lub czynsz? Od synów własnych czy od obcych? A on rzekł: Od obcych. Na to Jezus: A zatem synowie są wolni. Ale żebyśmy ich nie zgorszyli, idź nad morze, zarzuć wędkę i weź pierwszą złowioną rybę, otwórz jej pyszczek, a znajdziesz stater; tego zabierz i daj im za mnie i za siebie [Mt 17,25–27].
Motyw wędkarski pojawia się też w pouczającej mowie Boga do Hioba: Czy krokodyla zdołasz złapać na wędkę albo powrozem skrępować jego język? [Jb 40,25] oraz w zapowiedzi sądu Bożego nad Egiptem: Zniknie wszystko sitowie na brzegach Nilu i wszystkie zasiewy nad Nilem uschną, zostaną rozwiane, nie będzie ich. I będą narzekać rybacy i skarżyć się wszyscy, którzy zarzucają w Nilu wędkę, a ci, którzy rozciągają sieć w wodzie, omdleją z wycieńczenia [Iz 19,7–8].
Powróćmy jednak do Piotra. Oto zawodowy rybak, przez całe lata łowiący siecią, otrzymał polecenie, aby posłużyć się wędką. To mniej więcej tak, jakby zawodowemu kombajniście kazano iść na żniwa z kosą. Jednak wierzę, że Piotr posłusznie wziął wędkę, nie sieć, i zarzucił ją w wody Jeziora Galilejskiego. Skąd w nim taka zmiana? Ponieważ od jakiegoś czasu już nie jego rozum, doświadczenie i przyzwyczajenie kierowały jego postępowaniem. Jezus stał się jego Panem! Skoro On powiedział, by zarzucić wędkę, to jakże Piotr miałby postąpić inaczej?
Chcę być takim uczniem Jezusa, który nie polemizuje z wezwaniami Słowa Bożego. Nieważne, czy potwierdza je moja wiedza i życiowe doświadczenie. Błogosławieństwo Boże spoczywa na tych, którzy okazują Mu pełne posłuszeństwo. Jozue, młody wódz Izraela, następca Mojżesza, otrzymał następującą wskazówkę: Niechaj nie oddala się księga tego zakonu od twoich ust, ale rozmyślaj o niej we dnie i w nocy, aby ściśle czynić wszystko, co w niej jest napisane, bo wtedy poszczęści się twojej drodze i wtedy będzie ci się powodziło [Jz 1,8].
Dziś rano przeczytałem w Biblii: Niczego nie dodacie do tego, co ja wam nakazuję, i niczego z tego nie ujmiecie, przestrzegając przykazań Pana, waszego Boga, które ja wam nakazuję [5Mo 4,2].
Tyle już razy zrobiłem po swojemu. Tyle razy zbagatelizowałem Słowo Boże, bo gdy przyszło co do czego, to ważniejsze okazały się moje własne racje i pragnienia, niż posłuszeństwo Słowu Bożemu.
W Dniu Wędkarza mówię więc przede wszystkim do samego siebie: Jak wędka, to wędka, a nie sieć!
Moje osobiste związki z wędkarstwem są takie, że od 1974 roku byłem członkiem PZW, ale już od dawna pomimo corocznych chęci tylko od czasu do czasu wybierałem się na ryby. W ostatnich latach zaś już ani razu nie zdarzyło mi się pojechać nad wodę, więc w ubiegłym roku zaprzestałem opłacania składki i całkiem pożegnałem się z wędkarstwem.
Chociaż wędkarstwo uważam za dobre hobby, to po prostu brakuje mi na nie czasu. Od lat mam w życiu inną, wielką pasję, która zdominowała wszystkie pozostałe. Chcę cały pozostały mi czas poświęcać służbie Słowa. Z upływem czasu widzę coraz większą potrzebę niesienia chrześcijanom zachęty do trwania w wierze. Tylko zwiastowanie zdrowej nauki Słowa Bożego może nas na drodze wiary zachować. Jeżeli naprawdę chcę być sługą Słowa, potrzebuję więcej czasu spędzać nad Biblią. Dlatego bez żalu odłożyłem moją wędkę, chociaż Biblia w paru miejscach wspomina o wędkowaniu.
Najbardziej chyba znanym przypadkiem użycia wędki w Biblii jest polecony Piotrowi sposób zdobycia monety na zapłacenie podatku. A gdy wchodził do domu, uprzedził go Jezus, mówiąc: Jak ci się wydaje, Szymonie? Od kogo królowie ziemi pobierają cło lub czynsz? Od synów własnych czy od obcych? A on rzekł: Od obcych. Na to Jezus: A zatem synowie są wolni. Ale żebyśmy ich nie zgorszyli, idź nad morze, zarzuć wędkę i weź pierwszą złowioną rybę, otwórz jej pyszczek, a znajdziesz stater; tego zabierz i daj im za mnie i za siebie [Mt 17,25–27].
Motyw wędkarski pojawia się też w pouczającej mowie Boga do Hioba: Czy krokodyla zdołasz złapać na wędkę albo powrozem skrępować jego język? [Jb 40,25] oraz w zapowiedzi sądu Bożego nad Egiptem: Zniknie wszystko sitowie na brzegach Nilu i wszystkie zasiewy nad Nilem uschną, zostaną rozwiane, nie będzie ich. I będą narzekać rybacy i skarżyć się wszyscy, którzy zarzucają w Nilu wędkę, a ci, którzy rozciągają sieć w wodzie, omdleją z wycieńczenia [Iz 19,7–8].
Powróćmy jednak do Piotra. Oto zawodowy rybak, przez całe lata łowiący siecią, otrzymał polecenie, aby posłużyć się wędką. To mniej więcej tak, jakby zawodowemu kombajniście kazano iść na żniwa z kosą. Jednak wierzę, że Piotr posłusznie wziął wędkę, nie sieć, i zarzucił ją w wody Jeziora Galilejskiego. Skąd w nim taka zmiana? Ponieważ od jakiegoś czasu już nie jego rozum, doświadczenie i przyzwyczajenie kierowały jego postępowaniem. Jezus stał się jego Panem! Skoro On powiedział, by zarzucić wędkę, to jakże Piotr miałby postąpić inaczej?
Chcę być takim uczniem Jezusa, który nie polemizuje z wezwaniami Słowa Bożego. Nieważne, czy potwierdza je moja wiedza i życiowe doświadczenie. Błogosławieństwo Boże spoczywa na tych, którzy okazują Mu pełne posłuszeństwo. Jozue, młody wódz Izraela, następca Mojżesza, otrzymał następującą wskazówkę: Niechaj nie oddala się księga tego zakonu od twoich ust, ale rozmyślaj o niej we dnie i w nocy, aby ściśle czynić wszystko, co w niej jest napisane, bo wtedy poszczęści się twojej drodze i wtedy będzie ci się powodziło [Jz 1,8].
Dziś rano przeczytałem w Biblii: Niczego nie dodacie do tego, co ja wam nakazuję, i niczego z tego nie ujmiecie, przestrzegając przykazań Pana, waszego Boga, które ja wam nakazuję [5Mo 4,2].
Tyle już razy zrobiłem po swojemu. Tyle razy zbagatelizowałem Słowo Boże, bo gdy przyszło co do czego, to ważniejsze okazały się moje własne racje i pragnienia, niż posłuszeństwo Słowu Bożemu.
W Dniu Wędkarza mówię więc przede wszystkim do samego siebie: Jak wędka, to wędka, a nie sieć!
15 marca, 2012
Podglądnijmy Jezusa: Otwartość na nietypowe zachowania
Kto interesuje się bliżej życiem i publiczną działalnością Jezusa, ten wie, że przemierzał On wzdłuż i wszerz ziemię Izraela, zwłaszcza Galileę, chodząc na piechotę. I stało się potem, że chodził po miastach i wioskach, zwiastując dobrą nowinę o Królestwie Bożym, a dwunastu z nim [Łk 8,1]. A potem chodził Jezus po Galilei; nie chciał bowiem iść do Judei, bo Żydzi zamierzali go zabić [Jn 7,1].
Z ewangelii wynika, że wielokrotnie tak właśnie przemieszczał się pomiędzy Galileą i Judeą. Opuścił Judeę i odszedł z powrotem do Galilei. A musiał przechodzić przez Samarię [Jn 4,3–4]. Ba, nawet dłuższe wyprawy poza północne granice Izraela odbywał na piechotę. I wyszedłszy stamtąd, udał się Jezus w okolice Tyru i Sydonu [Mt 15,21].
Zupełnym więc zaskoczeniem dla Jego uczniów mogło się okazać polecenie, skierowane do dwójki z nich: Idźcie do wioski, która jest przed wami, a zaraz przy wejściu do niej znajdziecie oślę uwiązane, na którym jeszcze nikt z ludzi nie siedział; odwiążcie je i przyprowadźcie. A jeśliby ktoś wam rzekł: Cóż to czynicie? Powiedzcie: Pan go potrzebuje. I zaraz je tutaj z powrotem odeśle [Mk 11,2–3]. Takiego zapotrzebowania Jezus wcześniej nigdy nie zgłaszał. Czyżby na kilometr od bram Jerozolimy nagle zasłabł? Czyżby nie mógł dojść piechotą, zwłaszcza, że tego dnia szli tylko z Betanii, oddalonej o niecałe trzy kilometry?
Powód tak nagłej zmiany w sposobie podróżowania Jezusa wynikał z kierownictwa Ducha Świętego. Nie należało więc dyskutować z Nim, tylko czym prędzej wykonać polecenie. A Jezus znalazłszy oślę, wsiadł na nie, jak napisano: Nie bój się, córko syjońska! Oto król twój przychodzi, siedząc na źrebięciu oślicy. Tego początkowo nie zrozumieli uczniowie jego, lecz gdy Jezus został uwielbiony, wtedy przypomnieli sobie, że to było o nim napisane i że to uczynili dla niego [Jn 12,14–16].
Zrozumienie tak wyjątkowego zachowania Jezusa miało przyjść dopiero po jakimś czasie. Wtedy stało się uczniom jasne, że owo nagłe zapotrzebowanie Pana na oślę było zamocowane w Piśmie Świętym i tak właśnie należało postąpić.
Czego uczę się z dzisiejszego podglądania Jezusa? Po pierwsze, tego, że Duch Święty może pobudzić mnie do zrobienia czegoś, co jest dla mnie nietypowe, niezgodne z moimi kanonami zachowań i codziennym stylem życia. Gdy Duch Boży na coś takiego mi wskaże, to niezależnie od tego, jak ocenią mnie ludzie, mam być otwarty i gotowy, by postąpić zgodnie z Jego poleceniem.
Po drugie zaś, uczę się z tego ostrożności w ocenie zachowania moich bliźnich. Jeżeli komuś z nich Pan powiedział, że ma dziś zrobić coś, co znacznie odbiega od ogólnie przyjętej normy, to okazałbym się duchowym głupcem, gdybym na podstawie tego pojedynczego czynu zmieniał o nim zdanie lub go krytykował. Prawda bowiem o tym jego wyjątkowym zachowaniu może się okazać zaskakująco pozytywna na jego korzyść.
Kimże ty jesteś, że osądzasz cudzego sługę? Czy stoi, czy pada, do pana swego należy; ostoi się jednak, bo Pan ma moc podtrzymać go [Rz 14,4]. Jeżeli Pan mu powiedział, że ma postąpić w sposób dla mnie choćby nie wiem jak dziwny i niezrozumiały, to przecież – jeśli jest to człowiek posłuszny Bogu – nie może zrobić inaczej! Jeżeli zaś Pan mu nie powiedział, ażeby tak robił, jak zrobił, to ma przecież swojego Pana, i nie ja, a On go za tę samowolę rozliczy.
Dojrzałością takiego podejścia do sprawy wykazał się król Dawid, gdy pewien człowiek o imieniu Szymei złorzeczył mu publicznie. Dysponował środkami pozwalającymi go czym prędzej uciszyć, a jednak tego nie zrobił. Wtedy rzekł Abiszaj, syn Serui, do króla: Dlaczego ten zdechły pies ośmiela się złorzeczyć mojemu panu, królowi? Pozwól, że podejdę do niego i utnę mu głowę! Lecz król odpowiedział: Co wam do tego, synowie Serui? Niech złorzeczy, gdyż to Pan nakazał mu: Złorzecz Dawidowi! W takim razie zaś któż może rzec: Dlaczego to czynisz? [2Sm 16,9-10].
Chcę pamiętać, że tak jak mnie samego Bóg ma prawo użyć do zrobienia czegoś nietypowego, tak też może On pobudzić innych ludzi, by postąpili w sposób dla mnie zupełnie w danej chwili niezrozumiały.
Nie wszystko muszę od razu rozumieć i nie wszystko musi się w moim móżdżku zawsze zgadzać...
Z ewangelii wynika, że wielokrotnie tak właśnie przemieszczał się pomiędzy Galileą i Judeą. Opuścił Judeę i odszedł z powrotem do Galilei. A musiał przechodzić przez Samarię [Jn 4,3–4]. Ba, nawet dłuższe wyprawy poza północne granice Izraela odbywał na piechotę. I wyszedłszy stamtąd, udał się Jezus w okolice Tyru i Sydonu [Mt 15,21].
Zupełnym więc zaskoczeniem dla Jego uczniów mogło się okazać polecenie, skierowane do dwójki z nich: Idźcie do wioski, która jest przed wami, a zaraz przy wejściu do niej znajdziecie oślę uwiązane, na którym jeszcze nikt z ludzi nie siedział; odwiążcie je i przyprowadźcie. A jeśliby ktoś wam rzekł: Cóż to czynicie? Powiedzcie: Pan go potrzebuje. I zaraz je tutaj z powrotem odeśle [Mk 11,2–3]. Takiego zapotrzebowania Jezus wcześniej nigdy nie zgłaszał. Czyżby na kilometr od bram Jerozolimy nagle zasłabł? Czyżby nie mógł dojść piechotą, zwłaszcza, że tego dnia szli tylko z Betanii, oddalonej o niecałe trzy kilometry?
Powód tak nagłej zmiany w sposobie podróżowania Jezusa wynikał z kierownictwa Ducha Świętego. Nie należało więc dyskutować z Nim, tylko czym prędzej wykonać polecenie. A Jezus znalazłszy oślę, wsiadł na nie, jak napisano: Nie bój się, córko syjońska! Oto król twój przychodzi, siedząc na źrebięciu oślicy. Tego początkowo nie zrozumieli uczniowie jego, lecz gdy Jezus został uwielbiony, wtedy przypomnieli sobie, że to było o nim napisane i że to uczynili dla niego [Jn 12,14–16].
Zrozumienie tak wyjątkowego zachowania Jezusa miało przyjść dopiero po jakimś czasie. Wtedy stało się uczniom jasne, że owo nagłe zapotrzebowanie Pana na oślę było zamocowane w Piśmie Świętym i tak właśnie należało postąpić.
Czego uczę się z dzisiejszego podglądania Jezusa? Po pierwsze, tego, że Duch Święty może pobudzić mnie do zrobienia czegoś, co jest dla mnie nietypowe, niezgodne z moimi kanonami zachowań i codziennym stylem życia. Gdy Duch Boży na coś takiego mi wskaże, to niezależnie od tego, jak ocenią mnie ludzie, mam być otwarty i gotowy, by postąpić zgodnie z Jego poleceniem.
Po drugie zaś, uczę się z tego ostrożności w ocenie zachowania moich bliźnich. Jeżeli komuś z nich Pan powiedział, że ma dziś zrobić coś, co znacznie odbiega od ogólnie przyjętej normy, to okazałbym się duchowym głupcem, gdybym na podstawie tego pojedynczego czynu zmieniał o nim zdanie lub go krytykował. Prawda bowiem o tym jego wyjątkowym zachowaniu może się okazać zaskakująco pozytywna na jego korzyść.
Kimże ty jesteś, że osądzasz cudzego sługę? Czy stoi, czy pada, do pana swego należy; ostoi się jednak, bo Pan ma moc podtrzymać go [Rz 14,4]. Jeżeli Pan mu powiedział, że ma postąpić w sposób dla mnie choćby nie wiem jak dziwny i niezrozumiały, to przecież – jeśli jest to człowiek posłuszny Bogu – nie może zrobić inaczej! Jeżeli zaś Pan mu nie powiedział, ażeby tak robił, jak zrobił, to ma przecież swojego Pana, i nie ja, a On go za tę samowolę rozliczy.
Dojrzałością takiego podejścia do sprawy wykazał się król Dawid, gdy pewien człowiek o imieniu Szymei złorzeczył mu publicznie. Dysponował środkami pozwalającymi go czym prędzej uciszyć, a jednak tego nie zrobił. Wtedy rzekł Abiszaj, syn Serui, do króla: Dlaczego ten zdechły pies ośmiela się złorzeczyć mojemu panu, królowi? Pozwól, że podejdę do niego i utnę mu głowę! Lecz król odpowiedział: Co wam do tego, synowie Serui? Niech złorzeczy, gdyż to Pan nakazał mu: Złorzecz Dawidowi! W takim razie zaś któż może rzec: Dlaczego to czynisz? [2Sm 16,9-10].
Chcę pamiętać, że tak jak mnie samego Bóg ma prawo użyć do zrobienia czegoś nietypowego, tak też może On pobudzić innych ludzi, by postąpili w sposób dla mnie zupełnie w danej chwili niezrozumiały.
Nie wszystko muszę od razu rozumieć i nie wszystko musi się w moim móżdżku zawsze zgadzać...
09 marca, 2012
Boże, chroń nas od takich teologów
Kanał BBC Knowledge emituje w tych dniach cykl programów pod tytułem: Czy Bóg istnieje? Nie zdziwił mnie pierwszy film z tej serii - Korzenie zła?, w którym prof. Richard Dawkins przekonuje widza, że wszelkie zło na świecie bierze się z wiary w Boga. Wniosek nasuwa się niejako samoczynnie: Gdyby nie było ludzi religijnych, życie na świecie toczyłoby się bezkonfliktowo i stałoby się jedną wielką sielanką ;). Nawiasem mówiąc, opinię na temat twórczości Dawkinsa wyraziłem parę lat temu tekstem "Urojony postulat".
Dużo boleśniej przeżyłem drugi odcinek tej serii, pod tytułem: Kim naprawdę był Jezus? (ang. The Real Jesus). Tym razem niejaki Robert Beckford, brytyjski teolog akademicki, stawia sobie za cel "oświecenie" widza w kwestii rzekomo rzeczywistego obrazu sylwetki Jezusa. Materiały do swoich rewelacji o Jezusie czerpie z luźnej rozmowy z jakimś muzułmaninem, buddystą, czy dziwnie uśmiechniętym, z wiankiem kwiatów na szyi, wyznawcą Kriszny, lub oglądając zagubione gdzieś w trawach ruiny świątyni boga Mitry.
W miarę kolejnych rozmów i wojaży Beckford zadziwia się coraz bardziej odkryciem, że Jezus wcale nie był wyjątkową postacią, a inne religie są tak samo wspaniałe i dobre jak chrześcijaństwo. Historia życia Jezusa, to prawie dokładna kopia dziejów Buddy lub Kriszny. Mało tego, ów znany teolog wyraża przekonanie, że Jezus chciałby, ażeby ludzie pozostali przy swoich wierzeniach, ponieważ wszystkie te drogi są jednakowo dobre i prowadzą do Boga.
W wypowiedzi Jezusa: Ja jestem droga, prawda i żywot [Jn 14,6] pan Beckford pomija myśl, że nie można inaczej przyjść do Ojca, jak tylko przez Jezusa. Wspominając, że jest chrześcijaninem, a jednocześnie mówiąc, że zbawienie można osiągnąć także poza wiarą w Jezusa, przeczy podstawowej doktrynie chrześcijańskiej, wskazującej na Jezusa, jako jedynego Zbawiciela: On to jest owym kamieniem odrzuconym przez was, budujących, On stał się kamieniem węgielnym. I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,11-12]. Oczywiście, o zmartwychwstaniu Jezusa ten program w ogóle nie wspomina, bo to już zbyt drastycznie różni zalożycieli innych religii od osoby Jezusa Chrystusa.
Zrobiło mi się naprawdę przykro, bo tenże "teolog" z głową w dredach, chwali się gdzieś, że wyrósł w środowisku zielonoświątkowców. Rozumiem, że w szkółce niedzielnej na Jamajce mógł nie mieć dostępu do solidnej doktryny biblijnej, ale przecież pobyt w środowiskach akademickich w Wielkiej Brytanii umożliwiał mu lekturę naprawdę dobrych książek o Jezusie Chrystusie i Jego nauce. Najwyraźniej przegapił tę lekcję, skoro opowiada o Jezusie takie banały, zupełnie wykrzywiające Jego obraz.
A co z samą Biblią? Czyżby jej nie czytał? Owszem. Uczył się jej już – jak twierdzi – siedząc na kolanach matki i wyrastał w przekonaniu, że Biblia jest prawdą. Ale teraz, po dwudziestu latach, nasz doktor teologii już nie wierzy, że jest ona nieskażonym Słowem Bożym. Oczywiście, tych wątpliwości nie zachowuje dla siebie. Dzieli się nimi w innym programie telewizyjnym pod tytułem: Kto napisał Biblię?
Dlaczego w ogóle wspominam dr Beckforda i jego programy? Głównie z powodu ich tytułów. Wsłuchajmy się w ich melodię: Kto napisał Biblię? Kim naprawdę jest Jezus? Nietrudno się domyślić, że statystyczny widz, zwłaszcza ten odczuwający dotychczasowy brak naukowych programów o tematyce chrześcijańskiej, będzie oglądać te filmy z zaciekawieniem, obdarzając je dużą dozą zaufania. I w tym właśnie tkwi ich niebezpieczeństwo...
Zapowiedź cyklu "Czy Bóg istnieje?" zdawała się stwarzać nadzieję na uczciwe i solidne przedstawienie tematu. Tymczasem widz otrzymuje sporą porcję wiedzy pozornej i absolutnie tendencyjnej. Jedyną wartością, jaka może wyniknąć z programu "Kim naprawdę byl Jezus?" jest zaalarmowanie środowisk ewangelikalnych, aby w swoich szeregach położyły większy nacisk na solidne nauczanie biblijne. Może wtedy nie będziemy musieli się wstydzić takich teologów, jak jego gospodarz?
A tak swoją drogą, czy tacy ludzie, jak dr Beckford, powinni nazywać się teologami? Przecież teologia – to nauka o Bogu.
Dużo boleśniej przeżyłem drugi odcinek tej serii, pod tytułem: Kim naprawdę był Jezus? (ang. The Real Jesus). Tym razem niejaki Robert Beckford, brytyjski teolog akademicki, stawia sobie za cel "oświecenie" widza w kwestii rzekomo rzeczywistego obrazu sylwetki Jezusa. Materiały do swoich rewelacji o Jezusie czerpie z luźnej rozmowy z jakimś muzułmaninem, buddystą, czy dziwnie uśmiechniętym, z wiankiem kwiatów na szyi, wyznawcą Kriszny, lub oglądając zagubione gdzieś w trawach ruiny świątyni boga Mitry.
W miarę kolejnych rozmów i wojaży Beckford zadziwia się coraz bardziej odkryciem, że Jezus wcale nie był wyjątkową postacią, a inne religie są tak samo wspaniałe i dobre jak chrześcijaństwo. Historia życia Jezusa, to prawie dokładna kopia dziejów Buddy lub Kriszny. Mało tego, ów znany teolog wyraża przekonanie, że Jezus chciałby, ażeby ludzie pozostali przy swoich wierzeniach, ponieważ wszystkie te drogi są jednakowo dobre i prowadzą do Boga.
W wypowiedzi Jezusa: Ja jestem droga, prawda i żywot [Jn 14,6] pan Beckford pomija myśl, że nie można inaczej przyjść do Ojca, jak tylko przez Jezusa. Wspominając, że jest chrześcijaninem, a jednocześnie mówiąc, że zbawienie można osiągnąć także poza wiarą w Jezusa, przeczy podstawowej doktrynie chrześcijańskiej, wskazującej na Jezusa, jako jedynego Zbawiciela: On to jest owym kamieniem odrzuconym przez was, budujących, On stał się kamieniem węgielnym. I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,11-12]. Oczywiście, o zmartwychwstaniu Jezusa ten program w ogóle nie wspomina, bo to już zbyt drastycznie różni zalożycieli innych religii od osoby Jezusa Chrystusa.
Zrobiło mi się naprawdę przykro, bo tenże "teolog" z głową w dredach, chwali się gdzieś, że wyrósł w środowisku zielonoświątkowców. Rozumiem, że w szkółce niedzielnej na Jamajce mógł nie mieć dostępu do solidnej doktryny biblijnej, ale przecież pobyt w środowiskach akademickich w Wielkiej Brytanii umożliwiał mu lekturę naprawdę dobrych książek o Jezusie Chrystusie i Jego nauce. Najwyraźniej przegapił tę lekcję, skoro opowiada o Jezusie takie banały, zupełnie wykrzywiające Jego obraz.
A co z samą Biblią? Czyżby jej nie czytał? Owszem. Uczył się jej już – jak twierdzi – siedząc na kolanach matki i wyrastał w przekonaniu, że Biblia jest prawdą. Ale teraz, po dwudziestu latach, nasz doktor teologii już nie wierzy, że jest ona nieskażonym Słowem Bożym. Oczywiście, tych wątpliwości nie zachowuje dla siebie. Dzieli się nimi w innym programie telewizyjnym pod tytułem: Kto napisał Biblię?
Dlaczego w ogóle wspominam dr Beckforda i jego programy? Głównie z powodu ich tytułów. Wsłuchajmy się w ich melodię: Kto napisał Biblię? Kim naprawdę jest Jezus? Nietrudno się domyślić, że statystyczny widz, zwłaszcza ten odczuwający dotychczasowy brak naukowych programów o tematyce chrześcijańskiej, będzie oglądać te filmy z zaciekawieniem, obdarzając je dużą dozą zaufania. I w tym właśnie tkwi ich niebezpieczeństwo...
Zapowiedź cyklu "Czy Bóg istnieje?" zdawała się stwarzać nadzieję na uczciwe i solidne przedstawienie tematu. Tymczasem widz otrzymuje sporą porcję wiedzy pozornej i absolutnie tendencyjnej. Jedyną wartością, jaka może wyniknąć z programu "Kim naprawdę byl Jezus?" jest zaalarmowanie środowisk ewangelikalnych, aby w swoich szeregach położyły większy nacisk na solidne nauczanie biblijne. Może wtedy nie będziemy musieli się wstydzić takich teologów, jak jego gospodarz?
A tak swoją drogą, czy tacy ludzie, jak dr Beckford, powinni nazywać się teologami? Przecież teologia – to nauka o Bogu.
07 marca, 2012
Kto nie pracuje, ten...
7 marca 1950 roku przyjęto w Polsce ustawę sejmową, wprowadzającą obowiązek pracy. Miało to zapewnić kadry pracownicze w zawodach szczególnie ważnych dla gospodarki. Ogólnie rzecz biorąc, chodziło o zwiększenie rozwoju gospodarczego kraju, zlikwidowanie bezrobocia i okazanie praktycznego poparcia dla władzy ludowej.
Osobom bez pracy oraz absolwentom szkół średnich i wyższych wystawiano nakaz pracy i kierowano ich do określonego w nakazie miejsca na terenie całego kraju. Tak więc np. ktoś z Gdańska, po medycynie, dostawał skierowanie do pracy w przychodni zdrowia gdzieś na Kielecczyźnie i musiał tam wyjechać. Oczywiście, jeżeli miał dobre wyniki końcowe lub znajomości, to miał szanse na miejsce bardziej korzystne pod względem lokalizacji i warunków zakwaterowania.
Administracyjne skierowanie do pracy obowiązywało przez trzy lata, po czym pracownik mógł już sam zadecydować o ewentualnej zmianie miejsca, gdzie chce pracować. Stosowania nakazu pracy w zawodach cywilnych zaniechano w latach 60. ubiegłego wieku.
Uśmiechamy się dziś, myśląc o takich rozwiązaniach. Jednakże, chociaż - jak to się mówi - z niewolnika nie ma robotnika, to przecież obowiązkowa przez trzy lata praca dawała ludziom zbawienną możliwość wyrobienia w sobie nawyku wczesnego wstawania i wdrożenia się w rytm codziennych obowiązków. Jakże by się to przydało wielu dzisiejszym niebieskim ptakom, którzy na myśl o chodzeniu w takim kieracie dostają dreszczy i o własnych siłach od lat do stałej pracy jakoś nie mogą się przekonać?!
Oczywiście, w czasach gospodarki rynkowej nikt takich rozwiązań nie stosuje, ale ponadczasowa Biblia jednoznacznie pracę nakazuje. My zaś napominamy was, bracia, żebyście tym bardziej obfitowali i gorliwie się starali prowadzić żywot cichy, pełnić swe obowiązki i pracować własnymi rękami, jak wam przykazaliśmy, tak abyście wobec tych, którzy są poza zborem, uczciwie postępowali i na niczyją pomoc nie byli zdani [1Ts 4,10–12].
Bo gdy byliśmy u was, nakazaliśmy wam: Kto nie chce pracować, niechaj też nie je. Albowiem dochodzą nas słuchy, że niektórzy pomiędzy wami postępują nieporządnie: nic nie robią, a zajmują się tylko niepotrzebnymi rzeczami. Tym też nakazujemy i napominamy ich przez Pana Jezusa Chrystusa, aby w cichości pracowali i własny chleb jedli [2Ts 3,10–12].
Wspomniany, ustawowy nakaz pracy odwoływał się poniekąd do powyższych słów Pisma poprzez leninowskie hasło "Kto nie pracuje, ten niech nie je", ale jednocześnie wypaczał naukę biblijną. Przecież nie każdy, kto nie pracuje, jest leniwy i niechętnie do pracy nastawiony. Kto nie chce pracować, niechaj też nie je – precyzuje Biblia. Są ludzie przez lata do pracy niezdolni, albo okresowo pracy pozbawieni, z przyczyn od siebie niezależnych. Tacy jeść mają prawo.
Zresztą, ta apostolska uwaga ma raczej służyć autorefleksji wierzącego człowieka nad własnym stosunkiem do pracy, a nie stanowić podstawy do osądzania bliźnich.
A tak przy okazji, z uwagi na narastające z drugiej strony zjawisko pracoholizmu, przypominam, że biblijna norma dla wszystkich brzmi następująco: Sześć dni będziesz pracował i wykonywał wszelką swoją pracę, ale siódmego dnia jest sabat Pana, Boga twego: Nie będziesz wykonywał żadnej pracy ani ty, ani twój syn, ani twoja córka, ani twój sługa, ani twoja służebnica, ani twoje bydło, ani obcy przybysz, który mieszka w twoich bramach [2Mo 20,9-10].
Osobom bez pracy oraz absolwentom szkół średnich i wyższych wystawiano nakaz pracy i kierowano ich do określonego w nakazie miejsca na terenie całego kraju. Tak więc np. ktoś z Gdańska, po medycynie, dostawał skierowanie do pracy w przychodni zdrowia gdzieś na Kielecczyźnie i musiał tam wyjechać. Oczywiście, jeżeli miał dobre wyniki końcowe lub znajomości, to miał szanse na miejsce bardziej korzystne pod względem lokalizacji i warunków zakwaterowania.
Administracyjne skierowanie do pracy obowiązywało przez trzy lata, po czym pracownik mógł już sam zadecydować o ewentualnej zmianie miejsca, gdzie chce pracować. Stosowania nakazu pracy w zawodach cywilnych zaniechano w latach 60. ubiegłego wieku.
Uśmiechamy się dziś, myśląc o takich rozwiązaniach. Jednakże, chociaż - jak to się mówi - z niewolnika nie ma robotnika, to przecież obowiązkowa przez trzy lata praca dawała ludziom zbawienną możliwość wyrobienia w sobie nawyku wczesnego wstawania i wdrożenia się w rytm codziennych obowiązków. Jakże by się to przydało wielu dzisiejszym niebieskim ptakom, którzy na myśl o chodzeniu w takim kieracie dostają dreszczy i o własnych siłach od lat do stałej pracy jakoś nie mogą się przekonać?!
Oczywiście, w czasach gospodarki rynkowej nikt takich rozwiązań nie stosuje, ale ponadczasowa Biblia jednoznacznie pracę nakazuje. My zaś napominamy was, bracia, żebyście tym bardziej obfitowali i gorliwie się starali prowadzić żywot cichy, pełnić swe obowiązki i pracować własnymi rękami, jak wam przykazaliśmy, tak abyście wobec tych, którzy są poza zborem, uczciwie postępowali i na niczyją pomoc nie byli zdani [1Ts 4,10–12].
Bo gdy byliśmy u was, nakazaliśmy wam: Kto nie chce pracować, niechaj też nie je. Albowiem dochodzą nas słuchy, że niektórzy pomiędzy wami postępują nieporządnie: nic nie robią, a zajmują się tylko niepotrzebnymi rzeczami. Tym też nakazujemy i napominamy ich przez Pana Jezusa Chrystusa, aby w cichości pracowali i własny chleb jedli [2Ts 3,10–12].
Wspomniany, ustawowy nakaz pracy odwoływał się poniekąd do powyższych słów Pisma poprzez leninowskie hasło "Kto nie pracuje, ten niech nie je", ale jednocześnie wypaczał naukę biblijną. Przecież nie każdy, kto nie pracuje, jest leniwy i niechętnie do pracy nastawiony. Kto nie chce pracować, niechaj też nie je – precyzuje Biblia. Są ludzie przez lata do pracy niezdolni, albo okresowo pracy pozbawieni, z przyczyn od siebie niezależnych. Tacy jeść mają prawo.
Zresztą, ta apostolska uwaga ma raczej służyć autorefleksji wierzącego człowieka nad własnym stosunkiem do pracy, a nie stanowić podstawy do osądzania bliźnich.
A tak przy okazji, z uwagi na narastające z drugiej strony zjawisko pracoholizmu, przypominam, że biblijna norma dla wszystkich brzmi następująco: Sześć dni będziesz pracował i wykonywał wszelką swoją pracę, ale siódmego dnia jest sabat Pana, Boga twego: Nie będziesz wykonywał żadnej pracy ani ty, ani twój syn, ani twoja córka, ani twój sługa, ani twoja służebnica, ani twoje bydło, ani obcy przybysz, który mieszka w twoich bramach [2Mo 20,9-10].
01 marca, 2012
Czy starać się o zmniejszenie ich chwały?
kamienowanie Szczepana |
Wdzięczna pamięć o tych, którzy przed laty walczyli z reżimem komunistycznym o lepszą przyszłość narodu polskiego, doznając z tego tytułu rozmaitych krzywd, ma oczywiście swoje uzasadnienie i jest godna uwagi, ale mnie bardziej dziś zajmuje temat właściwego stosunku do kwestii prześladowania chrześcijan.
Docierające do nas informacje o reperkusjach i uciskach, na jakie narażeni są ludzie wierzący w różnych częściach świata rozbudzają naszą wyobraźnię, napełniają współczuciem i mobilizują do modlitwy. Nierzadko też wywołują w nas poczucie winy, że tak niewiele robimy w ich sprawie.
Spójrzmy więc na to zagadnienie w świetle Biblii. Pomijając prześladowania ludzi wierzących w Boga w okresie Starego Testamentu, przywołajmy kilka przykładów reakcji na prześladowanie wierzących w okresie Nowego Przymierza.
Najważniejszym dla nas wzorem, i to pod każdym względem, jest oczywiście nasz Pan, Jezus Chrystus. Jak więc On zareagował na wieść o aresztowaniu za wiarę Jana Chrzciciela? A gdy Jezus usłyszał, że Jana uwięziono, usunął się do Galilei [Mt 4,12]. Po jakimś czasie, Jan, usłyszawszy w więzieniu o czynach Chrystusa, wysłał uczniów swoich i kazał mu powiedzieć: Czy Ty jesteś tym, który ma przyjść, czy też mamy oczekiwać innego? A Jezus im odpowiedział: Idźcie i oznajmijcie Janowi, co słyszycie i widzicie [...] a błogosławiony jest ten, kto się mną nie zgorszy. A gdy ci odchodzili, zaczął Jezus mówić do tłumów o Janie: Co wyszliście oglądać na pustyni? Czy trzcinę chwiejącą się od wiatru? [...] Ujrzeć proroka? Owszem, powiadam wam, nawet więcej niż proroka [...]. Zaprawdę powiadam wam: Nie powstał z tych, którzy z niewiast się rodzą, większy od Jana Chrzciciela ale najmniejszy w Królestwie Niebios większy jest niż on [Mt 11,2–11].
Z tych słów wyraźnie wynika, że Jezus miał jak najlepsze zdanie o Janie Chrzcicielu, a jednak nie podjął żadnej próby wyciągnięcia go z więzienia. Po egzekucji Jana przyszli uczniowie jego, wzięli ciało i pogrzebali je, i poszedłszy, opowiedzieli Jezusowi. Gdy Jezus o tym usłyszał, oddalił się stamtąd w łodzi na miejsce puste, na osobność [Mt 14,12–13].
Innym, obowiązującym nas wzorcem zachowań jest prazbór w Jerozolimie. A w owym czasie targnął się król Herod na niektórych członków zboru i począł ich gnębić. Jakuba, brata Janowego, kazał ściąć. Gdy zaś widział, że się to podoba Żydom, kazał pojmać i Piotra; a były to dni Przaśników. A gdy go ujął, wtrącił do więzienia i przekazał czterem czwórkom żołnierzy, aby go strzegli, zamierzając po święcie Paschy stawić go przed ludem. Strzeżono tedy Piotra w więzieniu; zbór zaś modlił się nieustannie za niego do Boga [Dz 12,1–5].
Zbór się modlił o Piotra, lecz nie czytamy, żeby czynił starania na dworze królewskim o uwolnienie Jakuba, ani też, żeby pikietował na rzecz uwolnienia Piotra. Była to przecież społeczność niemała. Już przy pierwszym aresztowaniu Piotra i Jana wielu zaś z tych, którzy słyszeli tę mowę, uwierzyło, a liczba mężów wzrosła do około pięciu tysięcy [Dz 4,3–4]. A Słowo Boże rosło i poczet uczniów w Jerozolimie bardzo się pomnażał [Dz 6,7]. Wydawać by się mogło, że głos wielotysięcznej wspólnoty chrześcijańskiej miałby szanse wiele zdziałać i zatrzymać te prześladowania. Czemu więc pierwsi chrześcijanie nawet nie zwołali żadnego wiecu poparcia dla uwięzionych braci?
Nie inaczej też było z apostołem Pawłem. Jeszcze przed jego aresztowaniem stało się jasne, że starania o uwolnienie z więzienia nie będą tym, czego będzie on oczekiwał od zboru. A gdy przez dłuższy czas tam pozostawaliśmy, nadszedł z Judei pewien prorok, imieniem Agabus, i przyszedłszy do nas, wziął pas Pawła, związał sobie nogi i ręce i rzekł: To mówi Duch Święty: Męża, do którego ten pas należy, tak oto zwiążą Żydzi w Jerozolimie i wydadzą w ręce pogan. A gdy to usłyszeliśmy, prosiliśmy zarówno my, jak i miejscowi, aby nie szedł do Jerozolimy. Wtedy Paweł odrzekł: Co czynicie, płacząc i rozdzierając serce moje? Ja przecież gotów jestem nie tylko dać się związać, lecz i umrzeć w Jerozolimie dla imienia Pana Jezusa. A gdy się nie dał nakłonić, daliśmy spokój i powiedzieliśmy: Niech się dzieje wola Pańska [Dz 21,10–14].
Właśnie. Wedle nauki Jezusa i apostołów, prześladowanie ze względu na wiarę, to zaszczyt i najwyższy honor chrześcijanina. Błogosławieni, którzy cierpią prześladowanie z powodu sprawiedliwości, albowiem ich jest Królestwo Niebios [Mt 5,11]. Wychłostani publicznie, Piotr i Jan, odchodzili sprzed oblicza Rady Najwyższej, radując się, że zostali uznani za godnych znosić zniewagę dla imienia jego [Dz 5,40–41], a Paweł napisał do Filipian: Gdyż wam dla Chrystusa zostało darowane to, że możecie nie tylko w niego wierzyć, ale i dla niego cierpieć [Flp 1,29].
Wiadomo, że jeżeli jakiś członek lokalnej wspólnoty chrześcijańskiej zostanie z powodu Chrystusa wtrącony do więzienia, jego współbraci obowiązuje wskazówka: Pamiętajcie o więźniach, jakbyście współwięźniami byli, o uciskanych, skoro sami również w ciele jesteście [Hbr 13,3]. Powinni modlić się o niego, nieść mu duchową pociechę i inną możliwą dla nich pomoc. Czy jednak najważniejszym ich celem powinno być staranie o jego uwolnienie? Przecież jeżeli Bóg kogoś chciał mieć poza murami więzienia, to go stamtąd po prostu uwalniał, jak np. apostoła Piotra czy Pawła i Sylasa.
Skoro zaś w świetle Biblii prześladowanie ze względu na wiarę w Jezusa Chrystusa jest błogosławieństwem w życiu chrześcijanina, to czy inni chrześcijaninie powinni dwoić się i troić, żeby jak najszybciej to błogosławieństwo powstrzymać?
A może zamiast tak bardzo martwić się o prześladowanych za wiarę gdzieś hen daleko, należałoby tutaj i teraz zacząć tak żyć i tak głosić Chrystusa, żeby wreszcie nam zaczęto - jak im - naprawdę dobierać się do skóry?! Może wtedy poznalibyśmy, jak smakuje prawdziwe chrześcijaństwo i jaka to chwała, móc cierpieć prześladowanie ze względu na Pana? Przecież nawet gdyby trzeba było z tego powodu umierać, to rozstać się z życiem i być z Chrystusem, to daleko lepiej [Flp 1,23].
W świetle Biblii, prześladowania za wiarę są prawdziwym powodem do dumy. Najmilsi! Nie dziwcie się, jakby was coś niezwykłego spotkało, gdy was pali ogień, który służy doświadczeniu waszemu, ale w tej mierze, jak jesteście uczestnikami cierpień Chrystusowych, radujcie się, abyście i podczas objawienia chwały jego radowali się i weselili. Błogosławieni jesteście, jeśli was znieważają dla imienia Chrystusowego, gdyż Duch chwały, Duch Boży, spoczywa na was. A niech nikt z was nie cierpi jako zabójca albo złodziej, albo złoczyńca, albo jako człowiek, który się wtrąca do cudzych spraw. Wszakże jeśli cierpi jako chrześcijanin, niech tego nie uważa za hańbę, niech raczej tym imieniem wielbi Boga [1Pt 4,12-16].
Sam już nie wiem, co o tym myśleć? Wiem jednak z autopsji, że chwalebność mojego życia chrześcijańskiego była i jest wprost proporcjonalna do stopnia wyklinania, wyszydzania, poniewierania, czy chociażby lekceważenia mnie ze względu na mój związek z Panem Jezusem Chrystusem.
W razie czego, proszę więc o modlitwę nie przede wszystkim o uwolnienie "wyklętego" żołnierza Jezusa Chrystusa, a o jego wytrwanie przy Panu w godzinie próby...
Subskrybuj:
Posty (Atom)