Mówi się, że Polska to królestwo bocianów. Mamy ich tutaj ponad 50 tysięcy, co stanowi blisko jedną czwartą całej populacji tych pięknych ptaków. Daje to nam pierwsze miejsce na świecie pod względem ich gniazdowania.
Z inicjatywy Polskiego Towarzystwa Przyjaciół Przyrody Pro Natura 31 maja w Polsce – to Dzień Bociana Białego. Celem tego dnia jest chęć zwrócenia uwagi na szczególne miejsce, jakie ten ptak zajmuje w polskiej kulturze i krajobrazie, na czyhające nań zagrożenia oraz na potrzebę jego ochrony. Jest to naprawdę ptak wyjątkowy. Powszechnie przecież wiadomo, że bocian "przynosi dzieci" i cóż byśmy poczęli, gdyby go w Polsce zabrakło? J
Jedną z prawdziwych cech, charakterystycznych dla bociana białego jest to, że w odróżnieniu od swojego czarnego brata, lubi sąsiedztwo siedlisk ludzkich. Bocian czarny unika takiego towarzystwa i zakłada gniazda w lesie, gdzieś na odludziu, natomiast bocian biały wprost przeciwnie, lubi gnieździć się i wychowywać potomstwo w miejscach zamieszkiwanych przez ludzi.
Podobnie bywa z ludźmi. Jedni lubią przebywać w towarzystwie, zawsze szukają możliwości jakiegoś spotkania i kontaktu, drudzy wolą odludzie. Dość często pojawia się tu swego rodzaju prawidłowość, że "bocian czarny" woli się ukrywać ze swoimi słabościami i grzechami, podczas gdy "bocian biały" wychodzi z ukrycia i dąży do światłości, aby wyszło na jaw, że uczynki jego dokonane są w Bogu [Jn 3,21].
Mam dzisiaj jeszcze inną refleksję związaną z bocianem. Otóż bocian biały niechętnie lata siłą własnych mięśni. Częściej posługuje się lotem szybowcowym, czyli wykorzystując powierzchnię swoich skrzydeł i wznoszące, ciepłe prądy powietrzne. Najwidoczniej o tym właśnie wspomina Biblia: Znowu podniosłem oczy i spojrzałem, a oto wyszły dwie kobiety, których skrzydła poruszał wiatr, a miały skrzydła jak skrzydła bocianie [Za 5,9].
Aby móc swobodnie szybować w przestworzach, trzeba mieć odpowiednie skrzydła. Strusica radośnie bije skrzydłami, lecz czy są to skrzydła i pióra bociana? [Jb 39,13]. Struś choćby nie wiem jak bardzo chciał, nie jest w stanie szybować. Gdyby w powietrzu – jak bocian – rozłożył swoje skrzydła, to najnormalniej runąłby na ziemię. Innymi słowy, ażeby bez wysiłku godzinami szybować, trzeba być bocianem!
To jest myśl. Są ludzie, którzy siłą swoich religijnych starań i dobrych uczynków próbują osiągnąć cudowny poziom wewnętrznego pokoju i radości. Niestety, wciąż nie mają pokoju Bożego i nie wiedzą, co to znaczy być usprawiedliwionym i pojednanym z Bogiem. Jak strusica biją skrzydłami, pomnażają swoje wysiłki, ale wciąż nie znają uczucia frajdy z wysokich lotów.
Kto zaś naprawdę uwierzy, że Jezus Chrystus poniósł całą karę za jego grzechy, kto przez wiarę dostąpi oczyszczenia z grzechów i usprawiedliwienia – ten zostaje pojednany z Bogiem i od tej chwili w sensie duchowym może wzbijać się bardzo wysoko. Jak bocian, nie siłą własnych mięśni, ale korzystając z łaski Bożej! Albowiem łaską zbawieni jesteście przez wiarę, i to nie z was: Boży to dar; nie z uczynków, aby się kto nie chlubił [Ef 2,8-9]. Alleluja!
Cieszę się, że od wielu już lat żyję w królestwie "białych bocianów".
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
31 maja, 2011
30 maja, 2011
Co masz w metryce urodzenia?
Dziś w Polsce Dzień Rodzicielstwa Zastępczego – święto o charakterze państwowym, uchwalone przez Sejm RP 24 maja 2006 roku. Oto treść tej uchwały:
Uznając potrzebę poprawy losu dzieci odrzuconych i osieroconych oraz działań na rzecz rozwoju i popularyzacji ruchu rodzicielstwa zastępczego w Rzeczypospolitej Polskiej, uchwala się, co następuje: Art. 1. Dzień 30 maja ustanawia się Dniem Rodzicielstwa Zastępczego. Art. 2. Uchwała wchodzi w życie z dniem ogłoszenia. Marszałek Sejmu: M. Jurek
Rodzina zastępcza - to rodzina zapewniająca opiekę i wychowanie dziecku pozbawionemu opieki rodzicielskiej. Dotyczy to dzieci, które z powodu przeszkód natury prawnej nie mogą być adoptowane, bo na przykład ich biologiczni rodzice nie zostali pozbawieni praw rodzicielskich, albo które mogłyby zostać adoptowane, ale nie udaje się znaleźć dla nich rodziny adopcyjnej.
Z reguły rolę rodziny zastępczej pełnią małżonkowie, którzy albo nie posiadają własnego potomstwa, albo którzy pragną poszerzyć grono własnych dzieci o jedno lub kilkoro dzieci potrzebujących opieki, co w każdym przypadku i dla obydwu stron oznacza niełatwą sytuację.
Idea rodzicielstwa zastępczego spotyka się oczywiście z powszechną pochwałą, co również znalazło odzwierciedlenie w przywołanej uchwale Sejmu RP. Klasyfikowane jako pomoc dzieciom odrzuconym bądź osieroconym, spotyka się z uznaniem i poparciem społeczeństwa a i Pismo Święte, nazywając Boga Ojcem sierot [Ps 68,6], tego rodzaju troskę wynosi na piedestał postaw miłych Bogu.
W świetle Biblii widać, że udzielanie pomocy i troska o dzieci osierocone, bądź w inny sposób pozbawione bezpiecznego gniazda rodzinnego, są szlachetne i godne naśladowania. Zwłaszcza, jeżeli sprawa jest jasno postawiona, a rodzice zastępczy nie popadają w iluzję, że będą lub że powinni być traktowani, jak rodzice prawdziwi. Gdy domownicy są świadomi wzajemnych relacji i specyfiki sytuacji, w której się znajdują, wówczas są zdolni stawić czoła większości nieuchronnie czekających ich napięć i dylematów.
Czerwona lampka zapala się jednak, gdy w grę zaczyna wchodzić adopcja lub próba nadawania rodzinie zastępczej charakteru rodziny rzeczywistej. Proszę pamiętać, że dziecko nie urodzone w danym domu, choćby nie wiem jak był to dom wspaniały, w pewnym okresie odczuwa "zew krwi" i zaczyna szukać prawdziwego ojca, prawdziwej matki i kontaktu ze swoimi rzeczywistymi krewniakami.
Takie świadectwo daje Biblia chociażby na przykładzie Mojżesza. A gdy go wyrzucono, wzięła go córka faraona i wychowała go sobie za syna. Wdrożono też Mojżesza we wszelką mądrość Egipcjan, a był dzielny tak w słowach, jak i w czynach. A kiedy skończył czterdzieści lat, stało się potrzebą jego serca odwiedzić braci swoich, synów Izraela [Dz 7,21–23]. Nieważne, co mu przez lata wpajano. Był Żydem i nim pozostał. Od tego czasu córka faraona straciła go bezpowrotnie.
Bóg nie tworzy grona swoich synów i córek na zasadach adopcji. On przyłącza nas i czyni swoimi domownikami poprzez akt nowego narodzenia. Tym zaś, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego, którzy narodzili się nie z krwi ani z cielesnej woli, ani z woli mężczyzny, lecz z Boga [Jn 1,12–13]. Kto jest chrześcijaninem jedynie "adoptowanym" do Bożej rodziny, ten któregoś dnia z niej odejdzie.
Na stałe pozostają w niej tylko osoby zrodzone z wody i Ducha. A niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze, lecz syn pozostaje na zawsze [Jn 8,35]. Kto w metryce urodzenia nie ma adnotacji: "nowe stworzenie", ten we wspólnocie chrześcijan na dłużej nie zagrzeje miejsca. Tylko osoby zrodzone z góry są i na stałe pozostaną domownikami wiary.
Każdy zbór chrześcijański tego doświadcza, że dla niektórych osób stanowi on jedynie wartość rodziny zastępczej. Jakiś czas się w nim przechowają, a potem – chociażby nawet bracia i siostry próbowali nieba im uchylać – odchodzą w siną dal. Dlaczego? Bo się w nim naprawdę nie narodzili na nowo. Owszem są, nawet cieszą się z tego, ale któregoś dnia poczują jakiś "zew krwi" i pójdą dalej...
Uznając potrzebę poprawy losu dzieci odrzuconych i osieroconych oraz działań na rzecz rozwoju i popularyzacji ruchu rodzicielstwa zastępczego w Rzeczypospolitej Polskiej, uchwala się, co następuje: Art. 1. Dzień 30 maja ustanawia się Dniem Rodzicielstwa Zastępczego. Art. 2. Uchwała wchodzi w życie z dniem ogłoszenia. Marszałek Sejmu: M. Jurek
Rodzina zastępcza - to rodzina zapewniająca opiekę i wychowanie dziecku pozbawionemu opieki rodzicielskiej. Dotyczy to dzieci, które z powodu przeszkód natury prawnej nie mogą być adoptowane, bo na przykład ich biologiczni rodzice nie zostali pozbawieni praw rodzicielskich, albo które mogłyby zostać adoptowane, ale nie udaje się znaleźć dla nich rodziny adopcyjnej.
Z reguły rolę rodziny zastępczej pełnią małżonkowie, którzy albo nie posiadają własnego potomstwa, albo którzy pragną poszerzyć grono własnych dzieci o jedno lub kilkoro dzieci potrzebujących opieki, co w każdym przypadku i dla obydwu stron oznacza niełatwą sytuację.
Idea rodzicielstwa zastępczego spotyka się oczywiście z powszechną pochwałą, co również znalazło odzwierciedlenie w przywołanej uchwale Sejmu RP. Klasyfikowane jako pomoc dzieciom odrzuconym bądź osieroconym, spotyka się z uznaniem i poparciem społeczeństwa a i Pismo Święte, nazywając Boga Ojcem sierot [Ps 68,6], tego rodzaju troskę wynosi na piedestał postaw miłych Bogu.
W świetle Biblii widać, że udzielanie pomocy i troska o dzieci osierocone, bądź w inny sposób pozbawione bezpiecznego gniazda rodzinnego, są szlachetne i godne naśladowania. Zwłaszcza, jeżeli sprawa jest jasno postawiona, a rodzice zastępczy nie popadają w iluzję, że będą lub że powinni być traktowani, jak rodzice prawdziwi. Gdy domownicy są świadomi wzajemnych relacji i specyfiki sytuacji, w której się znajdują, wówczas są zdolni stawić czoła większości nieuchronnie czekających ich napięć i dylematów.
Czerwona lampka zapala się jednak, gdy w grę zaczyna wchodzić adopcja lub próba nadawania rodzinie zastępczej charakteru rodziny rzeczywistej. Proszę pamiętać, że dziecko nie urodzone w danym domu, choćby nie wiem jak był to dom wspaniały, w pewnym okresie odczuwa "zew krwi" i zaczyna szukać prawdziwego ojca, prawdziwej matki i kontaktu ze swoimi rzeczywistymi krewniakami.
Takie świadectwo daje Biblia chociażby na przykładzie Mojżesza. A gdy go wyrzucono, wzięła go córka faraona i wychowała go sobie za syna. Wdrożono też Mojżesza we wszelką mądrość Egipcjan, a był dzielny tak w słowach, jak i w czynach. A kiedy skończył czterdzieści lat, stało się potrzebą jego serca odwiedzić braci swoich, synów Izraela [Dz 7,21–23]. Nieważne, co mu przez lata wpajano. Był Żydem i nim pozostał. Od tego czasu córka faraona straciła go bezpowrotnie.
Bóg nie tworzy grona swoich synów i córek na zasadach adopcji. On przyłącza nas i czyni swoimi domownikami poprzez akt nowego narodzenia. Tym zaś, którzy go przyjęli, dał prawo stać się dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię jego, którzy narodzili się nie z krwi ani z cielesnej woli, ani z woli mężczyzny, lecz z Boga [Jn 1,12–13]. Kto jest chrześcijaninem jedynie "adoptowanym" do Bożej rodziny, ten któregoś dnia z niej odejdzie.
Na stałe pozostają w niej tylko osoby zrodzone z wody i Ducha. A niewolnik nie pozostaje w domu na zawsze, lecz syn pozostaje na zawsze [Jn 8,35]. Kto w metryce urodzenia nie ma adnotacji: "nowe stworzenie", ten we wspólnocie chrześcijan na dłużej nie zagrzeje miejsca. Tylko osoby zrodzone z góry są i na stałe pozostaną domownikami wiary.
Każdy zbór chrześcijański tego doświadcza, że dla niektórych osób stanowi on jedynie wartość rodziny zastępczej. Jakiś czas się w nim przechowają, a potem – chociażby nawet bracia i siostry próbowali nieba im uchylać – odchodzą w siną dal. Dlaczego? Bo się w nim naprawdę nie narodzili na nowo. Owszem są, nawet cieszą się z tego, ale któregoś dnia poczują jakiś "zew krwi" i pójdą dalej...
27 maja, 2011
Święto lokalnej "sprawiedliwości"
Dziś jest Dzień Samorządu Terytorialnego, uchwalony przez Sejm RP w 2000 roku. Jest to święto o charakterze państwowym i ma na celu upamiętniać pierwsze wybory samorządowe, a zarazem pierwsze w pełni wolne wybory w powojennej Polsce z 27 maja 1990 roku.
W uchwale Sejmu na 10–lecie odrodzenia polskiego samorządu terytorialnego napisano m.in.: [...] Dziś w działalności samorządu terytorialnego ma swój bezpośredni i pośredni udział wiele tysięcy obywateli, co jest podstawą demokratycznego państwa i społeczeństwa obywatelskiego. [...] Z perspektywy 10 lat widać, że mimo trudnych warunków, w których przyszło im działać, samorządy spełniają pokładane w nich nadzieje, a dla budowy silnego państwa szczególne znaczenie mają dorobek pokoleń, lokalne więzi, patriotyzm, samoorganizacja, ciągła praca, samodoskonalenie i służba ludziom."
Wspomniane w uchwale - dorobek pokoleń, lokalne więzi i patriotyzm mają w katolickiej Polsce wyjątkowe oblicze. W społeczeństwie zdominowanym przez jedną religię demokracja staje się potężną siłą, dającą poczucie pewności siebie i umożliwiającą ignorowanie mniejszości.
Połączenie rzymskokatolickiej tradycji, wpływu kurii na sprawy lokalne i wynikająca z tego miejscowa 'poprawność polityczna' czyni samorząd państwem w państwie. Ceremonia poświęcania niemal każdego obiektu i każdej instytucji o charakterze publicznym, nieustanne pokazywanie się głównych samorządowców w towarzystwie hierarchy, dają członkom lokalnych mniejszości czytelny sygnał, na co mogą liczyć idąc w swojej sprawie do magistratu.
Każdy nowy pomysł władzy duchownej natychmiast zyskuje poparcie samorządowców i potrzebne na to grunty oraz środki. Miejscowa policja z pewnością solidnie zajmie się sprawą pierścienia arcybiskupa i skutecznie wytropi nie tylko jego złodzieja ale i nabywcę. Inni natomiast ze swoją krzywdą lub potrzebą muszą czekać, bo wciąż nie ma możliwości...
Jako biblijnie wierzący człowiek żyjący i działający w Polsce, od lat jestem w mniejszości i dobrze wiem, o czym tu piszę. Nie jestem tym stanem rzeczy zdziwiony, choć nie ukrywam, że często bywam zbulwersowany, z powodu tych lokalnych układów wciąż natrafiając na ścianę.
Może dlatego tak się dzieje, że 16 stycznia 2007 roku podczas opłatkowego spotkania miast i gmin papieskich, jeden z polskich biskupów ogłosił, że stosowną decyzją Stolicy Apostolskiej patronką polskich samorządowców została ustanowiona św. Kinga, a ja nie czczę świętych katolickich i nie modlę się do nich?
W świetle Biblii widać tę lokalną rzeczywistość bardzo wyraźnie: Jeżeli widzisz, że w kraju ubogi jest gnębiony i że prawo i sprawiedliwość są gwałcone, nie dziw się temu, bo nad wysokim czuwa wyższy, a jeszcze wyższy nad tamtymi. Lecz w każdym razie korzyścią dla kraju jest to, że nad uprawną ziemią czuwa król [Kzn 5,7–8].
W powyższych słowach dostrzegam również i taką myśl, że nie wszystkie lokalne sprawy powinny być w rękach samorządowców. Są sprawy, w których lokalny samorząd, z powodów wyżej wspomnianych zależności, nie jest w stanie podjąć obiektywnej i sprawiedliwej decyzji. Świadczą o tym chociażby liczne wnioski o przeniesienie śledztw w miejscowych sprawach do innej, odległej prokuratury rejonowej.
Mojżesz wybrał mężów dzielnych z całego Izraela i ustanowił ich naczelnikami nad ludem, przełożonymi nad tysiącem, przełożonymi nad setką, przełożonymi nad pięćdziesiątką i przełożonymi nad dziesiątką. I sądzili lud w każdym czasie; tylko sprawę trudniejszą przedkładali Mojżeszowi, a każdą sprawę mniejszą rozsądzali sami [2Mo 18,25–26]. Mojżesz – Boży prawodawca – nie przekazał wszystkiego w lokalne ręce. Ludzie z poczuciem doznanej niesprawiedliwości mieli gdzie się udać.
Połączenie demokracji i samorządu terytorialnego – to sposób sprawowania władzy w duchu tego świata, dopuszczony przez Boga, choć niezgodny z Jego wolą. Chrześcijanin w wymiarze doczesności uznaje te rządy, bo nie ma władzy, jak tylko od Boga [Rz 13,1] i im podlega. Jest jednak świadomy, że stanowią one instrument duchowego ucisku dla prawdziwych chrześcijan, wcale nie mniejszy, niż ucisk ze strony totalitaryzmu, czy dyktatury bezbożnego człowieka.
Z pokojem Bożym w sercu i pogodą ducha będę więc nadal odbijać się od drzwi urzędników samorządu terytorialnego. Łatwiej mi, bo już dawno nie wierzę w prawo i sprawiedliwość na tej ziemi. Jezus powiedział: Na świecie ucisk mieć będziecie, ale ufajcie, Ja zwyciężyłem świat [Jn 16,33].
W uchwale Sejmu na 10–lecie odrodzenia polskiego samorządu terytorialnego napisano m.in.: [...] Dziś w działalności samorządu terytorialnego ma swój bezpośredni i pośredni udział wiele tysięcy obywateli, co jest podstawą demokratycznego państwa i społeczeństwa obywatelskiego. [...] Z perspektywy 10 lat widać, że mimo trudnych warunków, w których przyszło im działać, samorządy spełniają pokładane w nich nadzieje, a dla budowy silnego państwa szczególne znaczenie mają dorobek pokoleń, lokalne więzi, patriotyzm, samoorganizacja, ciągła praca, samodoskonalenie i służba ludziom."
Wspomniane w uchwale - dorobek pokoleń, lokalne więzi i patriotyzm mają w katolickiej Polsce wyjątkowe oblicze. W społeczeństwie zdominowanym przez jedną religię demokracja staje się potężną siłą, dającą poczucie pewności siebie i umożliwiającą ignorowanie mniejszości.
Połączenie rzymskokatolickiej tradycji, wpływu kurii na sprawy lokalne i wynikająca z tego miejscowa 'poprawność polityczna' czyni samorząd państwem w państwie. Ceremonia poświęcania niemal każdego obiektu i każdej instytucji o charakterze publicznym, nieustanne pokazywanie się głównych samorządowców w towarzystwie hierarchy, dają członkom lokalnych mniejszości czytelny sygnał, na co mogą liczyć idąc w swojej sprawie do magistratu.
Każdy nowy pomysł władzy duchownej natychmiast zyskuje poparcie samorządowców i potrzebne na to grunty oraz środki. Miejscowa policja z pewnością solidnie zajmie się sprawą pierścienia arcybiskupa i skutecznie wytropi nie tylko jego złodzieja ale i nabywcę. Inni natomiast ze swoją krzywdą lub potrzebą muszą czekać, bo wciąż nie ma możliwości...
Jako biblijnie wierzący człowiek żyjący i działający w Polsce, od lat jestem w mniejszości i dobrze wiem, o czym tu piszę. Nie jestem tym stanem rzeczy zdziwiony, choć nie ukrywam, że często bywam zbulwersowany, z powodu tych lokalnych układów wciąż natrafiając na ścianę.
Może dlatego tak się dzieje, że 16 stycznia 2007 roku podczas opłatkowego spotkania miast i gmin papieskich, jeden z polskich biskupów ogłosił, że stosowną decyzją Stolicy Apostolskiej patronką polskich samorządowców została ustanowiona św. Kinga, a ja nie czczę świętych katolickich i nie modlę się do nich?
W świetle Biblii widać tę lokalną rzeczywistość bardzo wyraźnie: Jeżeli widzisz, że w kraju ubogi jest gnębiony i że prawo i sprawiedliwość są gwałcone, nie dziw się temu, bo nad wysokim czuwa wyższy, a jeszcze wyższy nad tamtymi. Lecz w każdym razie korzyścią dla kraju jest to, że nad uprawną ziemią czuwa król [Kzn 5,7–8].
W powyższych słowach dostrzegam również i taką myśl, że nie wszystkie lokalne sprawy powinny być w rękach samorządowców. Są sprawy, w których lokalny samorząd, z powodów wyżej wspomnianych zależności, nie jest w stanie podjąć obiektywnej i sprawiedliwej decyzji. Świadczą o tym chociażby liczne wnioski o przeniesienie śledztw w miejscowych sprawach do innej, odległej prokuratury rejonowej.
Mojżesz wybrał mężów dzielnych z całego Izraela i ustanowił ich naczelnikami nad ludem, przełożonymi nad tysiącem, przełożonymi nad setką, przełożonymi nad pięćdziesiątką i przełożonymi nad dziesiątką. I sądzili lud w każdym czasie; tylko sprawę trudniejszą przedkładali Mojżeszowi, a każdą sprawę mniejszą rozsądzali sami [2Mo 18,25–26]. Mojżesz – Boży prawodawca – nie przekazał wszystkiego w lokalne ręce. Ludzie z poczuciem doznanej niesprawiedliwości mieli gdzie się udać.
Połączenie demokracji i samorządu terytorialnego – to sposób sprawowania władzy w duchu tego świata, dopuszczony przez Boga, choć niezgodny z Jego wolą. Chrześcijanin w wymiarze doczesności uznaje te rządy, bo nie ma władzy, jak tylko od Boga [Rz 13,1] i im podlega. Jest jednak świadomy, że stanowią one instrument duchowego ucisku dla prawdziwych chrześcijan, wcale nie mniejszy, niż ucisk ze strony totalitaryzmu, czy dyktatury bezbożnego człowieka.
Z pokojem Bożym w sercu i pogodą ducha będę więc nadal odbijać się od drzwi urzędników samorządu terytorialnego. Łatwiej mi, bo już dawno nie wierzę w prawo i sprawiedliwość na tej ziemi. Jezus powiedział: Na świecie ucisk mieć będziecie, ale ufajcie, Ja zwyciężyłem świat [Jn 16,33].
25 maja, 2011
Protestować?
Dzisiaj mamy w Polsce dzień protestów antyrządowych. Organizuje je związek zawodowy "Solidarność" we wszystkich większych miastach. Związkowcy domagają się podniesienia płacy minimalnej do poziomu pięćdziesięciu procent średniej krajowej, zwiększenia liczby osób upoważnionych do korzystania z pomocy społecznej, czasowego obniżenia akcyzy na paliwa i przeznaczenia większych środków na walkę z bezrobociem.
W moim mieście manifestacja pod hasłem: "Polityka wasza - bieda nasza" ma rozpocząć się na Placu Solidarności. Potem jej uczestnicy przemaszerują pod Urząd Wojewódzki, by złożyć na ręce wojewody list do premiera, dawnego działacza Solidarności. Dziwny jest ten świat...
Prawdą jest, że nie wszystkim w Polsce żyje się lepiej. Niektórym jak najbardziej poprawiło się znacznie, podczas gdy pozostała większość ma coraz trudniej. Całomiesięczna praca za półtora tysiąca złotych, to – niestety – los bardzo wielu Polaków. Czy łatwo się im z tym pogodzić, zwłaszcza gdy słyszą, że ich prezesi i dyrektorzy zarabiają kilka, a nawet kilkadziesiąt razy więcej?!
Jednakże Pismo Święte nigdzie nie wzywa ludzi wierzących do protestów i manifestacji przeciwko władzy. Wszystkich szanujcie, braci miłujcie, Boga się bójcie, króla czcijcie [1Pt 2,17]. Kto jest prawdziwym chrześcijaninem, ten dobrze wie, że na tym świecie nie było, nie ma i nie będzie równości. Bogacz i nędzarz spotykają się; Pan stworzył obydwu [Prz 22,2]. Syn Boży nie przyszedł wyrównać ludziom materialnego poziomu ich życia. Albowiem ubogich zawsze u siebie mieć będziecie [Jn 12,8] – powiedział.
Jako chrześcijanin odkryłem wspaniały sposób na to, ażeby być zadowolonym z życia. Albowiem niczego na świat nie przynieśliśmy, dlatego też niczego wynieść nie możemy. Jeżeli zatem mamy wyżywienie i odzież, poprzestawajmy na tym. A ci, którzy chcą być bogaci, wpadają w pokuszenie i w sidła, i w liczne bezsensowne i szkodliwe pożądliwości, które pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie [1Tm 6,7–9].
Odzież i wyżywienie mam zapewnione przez samego Boga z tej racji, że żyję przede wszystkim sprawami Królestwa Bożego. Nie troszczcie się więc i nie mówcie: Co będziemy jeść? albo: Co będziemy pić? albo: Czym się będziemy przyodziewać? Bo tego wszystkiego poganie szukają; albowiem Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Ale szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam dodane [Mt 6,31–33].
Jestem więc szczęśliwy i zadowolony z życia, niezależnie od tego, ile mam w portfelu. W odniesieniu do władzy natomiast obowiązuje mnie następująca instrukcja biblijna: Każdy człowiek niech się poddaje władzom zwierzchnim; bo nie ma władzy, jak tylko od Boga, a te, które są, przez Boga są ustanowione. Przeto kto się przeciwstawia władzy, przeciwstawia się Bożemu postanowieniu; a ci, którzy się przeciwstawiają, sami na siebie potępienie ściągają [Rz 13,1–2].
Posłuszny Słowu Bożemu nie wdam się więc w żaden protest przeciwko władzy. Przeto trzeba jej się poddawać, nie tylko z obawy przed gniewem, lecz także ze względu na sumienie [Rz 13,5]. Czy mogę postąpić inaczej? Pan tak powiedział i basta.
Z drugiej strony, wiem z Biblii, że każda władza, także władza RP, świadoma tego lub nie, ma swoją sprawę z Bogiem i któregoś dnia zostanie przez Niego rozliczona. Oto Ja wystąpię przeciwko tobie - mówi Pan Zastępów [...] Położę kres twojemu łupiestwu w kraju, już nie będzie słychać głosu twoich posłów [Na 2,14].
Głosu niektórych posłów już dawno nie słychać.. ;) Jest Bóg na niebie!
W moim mieście manifestacja pod hasłem: "Polityka wasza - bieda nasza" ma rozpocząć się na Placu Solidarności. Potem jej uczestnicy przemaszerują pod Urząd Wojewódzki, by złożyć na ręce wojewody list do premiera, dawnego działacza Solidarności. Dziwny jest ten świat...
Prawdą jest, że nie wszystkim w Polsce żyje się lepiej. Niektórym jak najbardziej poprawiło się znacznie, podczas gdy pozostała większość ma coraz trudniej. Całomiesięczna praca za półtora tysiąca złotych, to – niestety – los bardzo wielu Polaków. Czy łatwo się im z tym pogodzić, zwłaszcza gdy słyszą, że ich prezesi i dyrektorzy zarabiają kilka, a nawet kilkadziesiąt razy więcej?!
Jednakże Pismo Święte nigdzie nie wzywa ludzi wierzących do protestów i manifestacji przeciwko władzy. Wszystkich szanujcie, braci miłujcie, Boga się bójcie, króla czcijcie [1Pt 2,17]. Kto jest prawdziwym chrześcijaninem, ten dobrze wie, że na tym świecie nie było, nie ma i nie będzie równości. Bogacz i nędzarz spotykają się; Pan stworzył obydwu [Prz 22,2]. Syn Boży nie przyszedł wyrównać ludziom materialnego poziomu ich życia. Albowiem ubogich zawsze u siebie mieć będziecie [Jn 12,8] – powiedział.
Jako chrześcijanin odkryłem wspaniały sposób na to, ażeby być zadowolonym z życia. Albowiem niczego na świat nie przynieśliśmy, dlatego też niczego wynieść nie możemy. Jeżeli zatem mamy wyżywienie i odzież, poprzestawajmy na tym. A ci, którzy chcą być bogaci, wpadają w pokuszenie i w sidła, i w liczne bezsensowne i szkodliwe pożądliwości, które pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie [1Tm 6,7–9].
Odzież i wyżywienie mam zapewnione przez samego Boga z tej racji, że żyję przede wszystkim sprawami Królestwa Bożego. Nie troszczcie się więc i nie mówcie: Co będziemy jeść? albo: Co będziemy pić? albo: Czym się będziemy przyodziewać? Bo tego wszystkiego poganie szukają; albowiem Ojciec wasz niebieski wie, że tego wszystkiego potrzebujecie. Ale szukajcie najpierw Królestwa Bożego i sprawiedliwości jego, a wszystko inne będzie wam dodane [Mt 6,31–33].
Jestem więc szczęśliwy i zadowolony z życia, niezależnie od tego, ile mam w portfelu. W odniesieniu do władzy natomiast obowiązuje mnie następująca instrukcja biblijna: Każdy człowiek niech się poddaje władzom zwierzchnim; bo nie ma władzy, jak tylko od Boga, a te, które są, przez Boga są ustanowione. Przeto kto się przeciwstawia władzy, przeciwstawia się Bożemu postanowieniu; a ci, którzy się przeciwstawiają, sami na siebie potępienie ściągają [Rz 13,1–2].
Posłuszny Słowu Bożemu nie wdam się więc w żaden protest przeciwko władzy. Przeto trzeba jej się poddawać, nie tylko z obawy przed gniewem, lecz także ze względu na sumienie [Rz 13,5]. Czy mogę postąpić inaczej? Pan tak powiedział i basta.
Z drugiej strony, wiem z Biblii, że każda władza, także władza RP, świadoma tego lub nie, ma swoją sprawę z Bogiem i któregoś dnia zostanie przez Niego rozliczona. Oto Ja wystąpię przeciwko tobie - mówi Pan Zastępów [...] Położę kres twojemu łupiestwu w kraju, już nie będzie słychać głosu twoich posłów [Na 2,14].
Głosu niektórych posłów już dawno nie słychać.. ;) Jest Bóg na niebie!
24 maja, 2011
Daj nam, Boże, takich ratowników!
Równo dwadzieścia lat temu, 24 maja 1991 roku pobito światowy rekord lotniczego przewozu pasażerskiego. W ramach operacji „Salomon” izraelski Boeing 747-400 linii lotniczych El Al zabrał na pokład 1122 pasażerów. Dodajmy, że normalnie, w wariancie najbardziej ekonomicznym, samolot ten ma 624 miejsca pasażerskie.
Operacja Salomon była tajną akcją wojskową Izraela zorganizowaną w celu ratowania Żydów etiopskich tzw. felaszów, którzy z powodu destabilizacji politycznej w Etiopii znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie. Rząd Izraela postanowił ratować rodaków i przetransportować ich drogą powietrzną do Izraela.
Samoloty Izraelskich Sił Powietrznych C–130 latały bez przerwy tam i z powrotem, wyładowane do granic możliwości. W ciągu zaledwie 36 godzin przewieziono 14 325 osób. W akcji wzięły też udział samoloty cywilne. Jeden z tych lotów wyróżnił się szczególnie, ustanawiając wspomniany rekord.
Gdy myślę dziś o Operacji Salomon, to jakoś rośnie mi serce. Zamieszkujący w Etiopii Fedaszowie, potomkowie Żydów, którzy przed wiekami tam się osiedlili, zwani także Czarnymi Żydami, po wybuchu tamtejszej wojny domowej nie pozostali bez pomocy, zdani na pastwę głodu i krwiożerczych rebeliantów. Państwo Izrael spisało się znakomicie!
Serce rośnie mi także z innego powodu. Piloci wspomnianego Boeinga 747 wiedzieli, ile osób normalnie można wpuścić na pokład. Mogli się uprzeć i w świetle przepisów prawa jak najbardziej byliby czyści. Jednakże nie byli tzw. służbistami. Potrafili wejść w położenie ludzi, którym groziło pozostanie w Etiopii, a znając rzeczywistą moc silników i udźwig swojego samolotu, podali im rękę.
Jakże często upierdliwe trzymanie się przepisów utrudnia, a nawet zaprzepaszcza szanse na skuteczne udzielenie ratunku. Płakać się chce, gdy czasem, w sytuacji wyjątkowej, przyjdzie człowiekowi stanąć oko w oko z panią za biurkiem czy jakimś innym tzw. przedstawicielem prawa, bezdusznie cytującymi mu jakiś przepis i odprawiającymi go z kwitkiem. Oto dlaczego tak często mamy w sercach złe emocje w stosunku do policjantów, celników, strażników miejskich i ogólnie - wszelkiej maści urzędników.
W jednej chwili polubiłem tych dwóch nieznaych mi bliżej izraelskich pilotów, a zarazem wszystkich ratowników biorących udział w Operacji Salomon! Jestem przekonany, że ich postawa spodobała się też samemu Bogu, bo On jest Ratownikiem nr 1! On dla ratowania ludzi z ich grzechów posłał własnego Syna! Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny [Jn 3,16].
Syn Boży w osobie Jezusa z Nazaretu był niezwykłym ratownikiem. Miał wielkie współczucie dla ludzi! Przyszedł bowiem Syn Człowieczy, aby szukać i zbawić to, co zginęło [Łk 19,10]. Dobrze wiedział, co należy i co powinien robić, bo kierował nim Duch Święty, a nie martwa litera. Można powiedzieć, że Jezus pomagając ludziom raz po raz łamał rozmaite żydowskie przepisy. Zyskiwał jednak coraz większe upodobanie w oczach Ojca i wśród uratowanych ludzi.
Jeśli ktoś chciałby nazwać decyzję pilotów z Operacji Salomon szaleństwem, to daj Boże, żebyśmy takich szaleńców mieli jak najwięcej. Sam chcę stawać się kimś takim, zwłaszcza w zakresie ratowania ludzkich dusz przed wiecznym potępieniem.
Zachowaj mnie, Boże, przed bezdusznym trzymaniem się litery, choćby nawet miała to być litera samego Pisma Świętego, bo litera zabija, duch zaś ożywia [2Ko 3,6].
Operacja Salomon była tajną akcją wojskową Izraela zorganizowaną w celu ratowania Żydów etiopskich tzw. felaszów, którzy z powodu destabilizacji politycznej w Etiopii znaleźli się w poważnym niebezpieczeństwie. Rząd Izraela postanowił ratować rodaków i przetransportować ich drogą powietrzną do Izraela.
Samoloty Izraelskich Sił Powietrznych C–130 latały bez przerwy tam i z powrotem, wyładowane do granic możliwości. W ciągu zaledwie 36 godzin przewieziono 14 325 osób. W akcji wzięły też udział samoloty cywilne. Jeden z tych lotów wyróżnił się szczególnie, ustanawiając wspomniany rekord.
Gdy myślę dziś o Operacji Salomon, to jakoś rośnie mi serce. Zamieszkujący w Etiopii Fedaszowie, potomkowie Żydów, którzy przed wiekami tam się osiedlili, zwani także Czarnymi Żydami, po wybuchu tamtejszej wojny domowej nie pozostali bez pomocy, zdani na pastwę głodu i krwiożerczych rebeliantów. Państwo Izrael spisało się znakomicie!
Serce rośnie mi także z innego powodu. Piloci wspomnianego Boeinga 747 wiedzieli, ile osób normalnie można wpuścić na pokład. Mogli się uprzeć i w świetle przepisów prawa jak najbardziej byliby czyści. Jednakże nie byli tzw. służbistami. Potrafili wejść w położenie ludzi, którym groziło pozostanie w Etiopii, a znając rzeczywistą moc silników i udźwig swojego samolotu, podali im rękę.
Jakże często upierdliwe trzymanie się przepisów utrudnia, a nawet zaprzepaszcza szanse na skuteczne udzielenie ratunku. Płakać się chce, gdy czasem, w sytuacji wyjątkowej, przyjdzie człowiekowi stanąć oko w oko z panią za biurkiem czy jakimś innym tzw. przedstawicielem prawa, bezdusznie cytującymi mu jakiś przepis i odprawiającymi go z kwitkiem. Oto dlaczego tak często mamy w sercach złe emocje w stosunku do policjantów, celników, strażników miejskich i ogólnie - wszelkiej maści urzędników.
W jednej chwili polubiłem tych dwóch nieznaych mi bliżej izraelskich pilotów, a zarazem wszystkich ratowników biorących udział w Operacji Salomon! Jestem przekonany, że ich postawa spodobała się też samemu Bogu, bo On jest Ratownikiem nr 1! On dla ratowania ludzi z ich grzechów posłał własnego Syna! Albowiem tak Bóg umiłował świat, że Syna swego jednorodzonego dał, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny [Jn 3,16].
Syn Boży w osobie Jezusa z Nazaretu był niezwykłym ratownikiem. Miał wielkie współczucie dla ludzi! Przyszedł bowiem Syn Człowieczy, aby szukać i zbawić to, co zginęło [Łk 19,10]. Dobrze wiedział, co należy i co powinien robić, bo kierował nim Duch Święty, a nie martwa litera. Można powiedzieć, że Jezus pomagając ludziom raz po raz łamał rozmaite żydowskie przepisy. Zyskiwał jednak coraz większe upodobanie w oczach Ojca i wśród uratowanych ludzi.
Jeśli ktoś chciałby nazwać decyzję pilotów z Operacji Salomon szaleństwem, to daj Boże, żebyśmy takich szaleńców mieli jak najwięcej. Sam chcę stawać się kimś takim, zwłaszcza w zakresie ratowania ludzkich dusz przed wiecznym potępieniem.
Zachowaj mnie, Boże, przed bezdusznym trzymaniem się litery, choćby nawet miała to być litera samego Pisma Świętego, bo litera zabija, duch zaś ożywia [2Ko 3,6].
23 maja, 2011
Ja też mam pancerz!
Dziś Światowy Dzień Żółwia (ang. World Turtle Day) – święto zainicjowane w 2000 roku w Stanach Zjednoczonych i obchodzone corocznie 23 maja, w celu uświadamiania społeczeństwu konieczności ochrony wszystkich gatunków żółwi i popularyzowania wiedzy na ich temat.
Żółwie to przebogate źródło interesujących obserwacji i wielka różnorodność gatunków. Według najnowszych klasyfikacji można podzielić je na 14 rodzin tworzonych przez 333 gatunki. Są jedynymi kręgowcami na świecie z zewnętrznym szkieletem – czyli pancerzem, składającym się z części górnej, grzbietowej i części dolnej, brzusznej. Z uwagi na ów pancerz są zwierzętami bardzo tajemniczymi, ponieważ nie przypominają żadnego innego stworzenia. Wciąż też nie jest znane ich dokładne pochodzenie.
Dzięki swojemu wyglądowi żółw od zawsze budził w ludziach uznanie i podziw. Przypisywano mu takie cechy ludzkie, jak miłość czy mądrość, zaś długowieczność żółwia uczyniła go symbolem zdrowia, siły żywotnej i nieśmiertelności.
Biblia wzmiankuje o żółwiu tylko jeden raz, przedstawiając synom Izraela zwierzęta, których nie powinni dotykać, gdy natkną się na ich padlinę. A wśród małych zwierząt, które biegają po ziemi, będą dla was nieczyste: kret, mysz i wszelkie gatunki jaszczurek, łasica, żółw, salamandra, skolopendra i kameleon. Te będą dla was nieczyste spośród wszystkich małych zwierząt. Każdy, kto się ich dotknie, gdy są nieżywe, będzie nieczysty do wieczora [3Mo 11,29–31].
Nakazane Żydom obostrzenia w zakresie higieny miały swoje uzasadnienie i z pewnością służyły ich dobru. Nie o tym jednak chcę dziś pisać. Mnie intryguje w żółwiu stale mu dostępna możliwość schronienia. W obliczu jakiegokolwiek zagrożenia może on natychmiast „wycofać” się do skorupy i bezpiecznie je w niej przeczekać. Pancerz żółwia jest naprawdę bardzo wytrzymały.
Jako chrześcijanin mam podobną możliwość. Od czasu, gdy przez wiarę w Jezusa Chrystusa zostałem dzieckiem Bożym, codziennie korzystam z Jego szczególnej ochrony. Mogę swobodnie iść wszędzie, gdzie mi trzeba, mogę odważnie działać w rozmaitych okolicznościach, bo w razie czego mam natychmiastowe schronienie.
Kto mieszka pod osłoną Najwyższego, kto przebywa w cieniu Wszechmocnego, ten mówi do Pana: Ucieczko moja i twierdzo moja, Boże mój, któremu ufam. Bo On wybawi cię z sidła ptasznika i od zgubnej zarazy. Piórami swymi okryje cię i pod skrzydłami jego znajdziesz schronienie. Wierność jego jest tarczą i puklerzem. Nie ulękniesz się strachu nocnego, ani strzały lecącej za dnia, ani zarazy, która grasuje w ciemności, ani moru, który poraża w południe. Chociaż padnie u boku twego tysiąc, a dziesięć tysięcy po prawicy twojej, ciebie to jednak nie dotknie [Ps 91,1–7].
W Światowym Dniu Żółwia, na nowo zdumiony jego niezwykłością, pozwalam sobie powtórzyć za królem Dawidem: Pan jest opoką moją i twierdzą moją, i wybawicielem moim, Bóg skałą moją, jemu ufam, tarczą moją, rogiem zbawienia mojego, schronieniem moim i ucieczką moją, wybawicielem moim, który mnie od przemocy wybawia [2Sm 22,2–3].
Niczym żółw, mam dostępną na co dzień możliwość schronienia. Spokojnie się ułożę i zasnę, bo Ty sam, Panie, sprawiasz, że bezpiecznie mieszkam [Ps 4,9]. Alleluja!
Żółwie to przebogate źródło interesujących obserwacji i wielka różnorodność gatunków. Według najnowszych klasyfikacji można podzielić je na 14 rodzin tworzonych przez 333 gatunki. Są jedynymi kręgowcami na świecie z zewnętrznym szkieletem – czyli pancerzem, składającym się z części górnej, grzbietowej i części dolnej, brzusznej. Z uwagi na ów pancerz są zwierzętami bardzo tajemniczymi, ponieważ nie przypominają żadnego innego stworzenia. Wciąż też nie jest znane ich dokładne pochodzenie.
Dzięki swojemu wyglądowi żółw od zawsze budził w ludziach uznanie i podziw. Przypisywano mu takie cechy ludzkie, jak miłość czy mądrość, zaś długowieczność żółwia uczyniła go symbolem zdrowia, siły żywotnej i nieśmiertelności.
Biblia wzmiankuje o żółwiu tylko jeden raz, przedstawiając synom Izraela zwierzęta, których nie powinni dotykać, gdy natkną się na ich padlinę. A wśród małych zwierząt, które biegają po ziemi, będą dla was nieczyste: kret, mysz i wszelkie gatunki jaszczurek, łasica, żółw, salamandra, skolopendra i kameleon. Te będą dla was nieczyste spośród wszystkich małych zwierząt. Każdy, kto się ich dotknie, gdy są nieżywe, będzie nieczysty do wieczora [3Mo 11,29–31].
Nakazane Żydom obostrzenia w zakresie higieny miały swoje uzasadnienie i z pewnością służyły ich dobru. Nie o tym jednak chcę dziś pisać. Mnie intryguje w żółwiu stale mu dostępna możliwość schronienia. W obliczu jakiegokolwiek zagrożenia może on natychmiast „wycofać” się do skorupy i bezpiecznie je w niej przeczekać. Pancerz żółwia jest naprawdę bardzo wytrzymały.
Jako chrześcijanin mam podobną możliwość. Od czasu, gdy przez wiarę w Jezusa Chrystusa zostałem dzieckiem Bożym, codziennie korzystam z Jego szczególnej ochrony. Mogę swobodnie iść wszędzie, gdzie mi trzeba, mogę odważnie działać w rozmaitych okolicznościach, bo w razie czego mam natychmiastowe schronienie.
Kto mieszka pod osłoną Najwyższego, kto przebywa w cieniu Wszechmocnego, ten mówi do Pana: Ucieczko moja i twierdzo moja, Boże mój, któremu ufam. Bo On wybawi cię z sidła ptasznika i od zgubnej zarazy. Piórami swymi okryje cię i pod skrzydłami jego znajdziesz schronienie. Wierność jego jest tarczą i puklerzem. Nie ulękniesz się strachu nocnego, ani strzały lecącej za dnia, ani zarazy, która grasuje w ciemności, ani moru, który poraża w południe. Chociaż padnie u boku twego tysiąc, a dziesięć tysięcy po prawicy twojej, ciebie to jednak nie dotknie [Ps 91,1–7].
W Światowym Dniu Żółwia, na nowo zdumiony jego niezwykłością, pozwalam sobie powtórzyć za królem Dawidem: Pan jest opoką moją i twierdzą moją, i wybawicielem moim, Bóg skałą moją, jemu ufam, tarczą moją, rogiem zbawienia mojego, schronieniem moim i ucieczką moją, wybawicielem moim, który mnie od przemocy wybawia [2Sm 22,2–3].
Niczym żółw, mam dostępną na co dzień możliwość schronienia. Spokojnie się ułożę i zasnę, bo Ty sam, Panie, sprawiasz, że bezpiecznie mieszkam [Ps 4,9]. Alleluja!
20 maja, 2011
Czy brać udział w obrzędzie pierwszej komunii?
Maj w Polsce to pora tzw. pierwszych komunii w parafiach rzymskokatolickich. Ośmioletnie dzieci, uczniowie drugich klas szkół podstawowych, po rocznych przygotowaniach uroczyście przystępują po raz pierwszy do najważniejszego w Kościele katolickim sakramentu Eucharystii.
Ponieważ ludzie ewangelicznie wierzący są w naszym kraju w absolutnej mniejszości, napotykają w związku z tym na szereg dylematów. Presja większości społeczeństwa, oczekiwania krewnych, chęć ochrony dziecka przed izolacją w szkolnym środowisku rówieśniczym – to zagadnienia, z którymi corocznie boryka się wielu chrześcijan.
Czy udział w obrzędzie pierwszej komunii można potraktować jak zwyczajną uroczystość rodzinną, czy też ma ona wymiar duchowy i trzeba postawić poważniejsze pytanie o posłuszeństwo Słowu Bożemu i lojalność względem Chrystusa?
Abstrahując od sprawy zasygnalizowanej na dołączonym rysunku, wyjaśnijmy na początek, że pierwsza komunia, to nic innego jak w życiu ośmioletniego dziecka inicjacja dostępu do kluczowego sakramentu w Kościele katolickim, czyli spożywania i pełnego adorowania prawdziwego ciała i krwi Chrystusa.
Oto co na ten temat czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego:
1378 Kult Eucharystii. W liturgii Mszy świętej wyrażamy naszą wiarę w rzeczywistą obecność Chrystusa pod postaciami chleba i wina, między innymi klękając lub skłaniając się głęboko na znak adoracji Pana. „Ten kult uwielbienia należny sakramentowi Eucharystii, okazywał zawsze i okazuje Kościół katolicki nie tylko w czasie obrzędów Mszy świętej, ale i poza nią, przez jak najstaranniejsze przechowywanie konsekrowanych Hostii, wystawianie ich do publicznej adoracji wiernych i obnoszenie w procesjach” – Paweł VI, enc. Misterium fidei.
1413 Przez konsekrację dokonuje się przeistoczenie (transsubstantiatio) chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. Pod konsekrowanymi postaciami chleba i wina jest obecny żywy i chwalebny Chrystus w sposób prawdziwy, rzeczywisty i substancjalny, z Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem.
Kto czyta Pismo, ten zna pouczenie Jezusa, że prawdziwi czciciele będą oddawali Ojcu cześć w duchu i w prawdzie; bo i Ojciec takich szuka, którzy by mu tak cześć oddawali. Bóg jest duchem, a ci, którzy mu cześć oddają, winni mu ją oddawać w duchu i w prawdzie [Jn 4,23–24].
Niewidzialny Bóg nie życzy sobie, abyśmy w jakikolwiek sposób próbowali Go materializować i wizualizować, chociażby w celu łatwiejszego oddawania Mu chwały. Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek, co jest na niebie w górze i co jest na ziemi w dole, i tego, co jest w wodzie pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał i nie będziesz im służył [5Mo 5,8–9]. Jakiekolwiek wyobrażenie Boga jest w świetle powyższego przykazania jakimś „innym” bogiem, a Bóg powiedział: Nie będziesz miał innych bogów obok mnie [2Mo 20,3].
Wbrew temu konsekrowany opłatek jest traktowany w Kościele katolickim jako Bóg, jako Chrystus „prawdziwy, rzeczywisty i substancjalny, z Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem”. Materia fizyczna jest nazwana Bogiem i stosownie do tego oddawana jest jej cześć boska. Czegoś takiego nie ma w nauce apostolskiej Nowego Testamentu, ani w praktyce Wczesnego Kościoła.
Zupełnie też zdumiewające i całkowicie pozabiblijne jest twierdzenie, że w sprawowaniu Eucharystii ofiara Chrystusa łączy się z ofiarami Kościoła. Oto fragment nauki Kościoła katolickiego na ten temat:
1368 Eucharystia jest również ofiarą Kościoła. Kościół, który jest Ciałem Chrystusa, uczestniczy w ofierze swojej Głowy. Razem z Chrystusem ofiaruje się cały i łączy się z Jego wstawiennictwem u Ojca za wszystkich ludzi. W Eucharystii ofiara Chrystusa staje się także ofiarą członków Jego Ciała. Życie wiernych, składane przez nich uwielbienie, ich cierpienia, modlitwy i praca łączą się z życiem, uwielbieniem, cierpieniami, modlitwami i pracą Chrystusa i z Jego ostatecznym ofiarowaniem się oraz nabierają w ten sposób nowej wartości. Ofiara Chrystusa obecna na ołtarzu daje wszystkim pokoleniom chrześcijan możliwość zjednoczenia się z Jego ofiarą.
Z Biblii wiadomo przecież, że jest tylko jeden doskonały Baranek Boży, który gładzi grzech świata. Skuteczność ofiary Chrystusa złożonej za grzech świata zasadza się na jej świętości, to znaczy oddzieleniu od wszystkich innych ofiar. Albowiem jedną ofiarą uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy są uświęceni [Hbr 10,14]. Dlatego też może zbawić na zawsze tych, którzy przez niego przystępują do Boga, bo żyje zawsze, aby się wstawiać za nimi. Takiego to przystało nam mieć arcykapłana, świętego, niewinnego, nieskalanego, odłączonego od grzeszników i wywyższonego nad niebiosa [Hbr 7,25-26]. Czyż przyjmując zaproponowany w Katechizmie Kościoła katolickiego tok myślenia, nie podważamy w ten sposób wyjątkowości i stuprocentowej wystarczalności ofiary Chrystusa?
Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Oto poinformowano cię w twoim kościele, że zupełnie nie ma skąd wziąć pieniędzy na pomoc na odbudowę domu ubogiej rodziny po pożarze. Po głębokim namyśle postanowiłeś więc, że pomożesz tej rodzinie i złożyłeś ofiarę w kwocie całkowicie pokrywającej koszty odbudowy. Co byś na to powiedział, gdyby po miesiącu ksiądz zaczął ogłaszać, że z twoją ofiarą zostały połączone ofiary innych parafian i niejako wszyscy razem odbudowaliście ten dom? Biblia naucza, że do ofiary Chrystusa nie potrzeba, a nawet nie wolno niczego dodawać!
Baranek Boży, Jezus Chrystus mógł swoją ofiarą zadośćuczynić sprawiedliwości Bożej i pojednać nas z Bogiem, ponieważ był całkowicie święty tj. oddzielony od tego, co pospolite i grzeszne. Połączenie ofiary Chrystusa z ludzkimi dziełami - jakkolwiek dla ludu katolickiego górnolotnie i budująco to brzmi - oznaczałoby jakiś rodzaj profanacji tej zbawczej ofiary, a co za tym idzie, utratę jej doskonałości, bowiem tylko Jezus jest bez grzechu, a wszyscy inni zgrzeszyli i brak im chwały Bożej [Rz 3,23].
Obca Biblii jest też idea powtarzania ofiary Chrystusa, co przecież ma miejsce podczas każdej mszy w Kościele katolickim. Nawiązując do pełnionej w świątyni w Jerozolimie służby ofiarniczej i podkreślając absolutną wyższość ofiary Chrystusa, Słowo Boże wyjaśnia: A każdy kapłan sprawuje codziennie swoją służbę i składa wiele razy te same ofiary, które nie mogą w ogóle zgładzić grzechów; lecz gdy On złożył raz na zawsze jedną ofiarę za grzechy, usiadł po prawicy Bożej [Hbr 10,11–12]. Setki tysięcy codziennych rzekomych powtórzeń tej ofiary nie znajduje żadnego uzasadnienia w Biblii.
Każda katolicka Msza, to także nieodłączny akt kultu maryjnego. Katechizm Kościoła Katolickiego głosi:
1370 Nie tylko wierni żyjący na ziemi jednoczą się z ofiarą Chrystusa, lecz także ci, którzy już są w chwale nieba. Kościół składa Ofiarę eucharystyczną w łączności z Najświętszą Dziewicą Maryją, którą wspomina wraz ze wszystkimi świętymi. W Eucharystii Kościół znajduje się wraz Maryją jakby u stóp krzyża, zjednoczony z ofiarą i wstawiennictwem Chrystusa.
1419 [...] udział w Najświętszej Ofierze utożsamia nas z Jego Sercem, podtrzymuje nasze siły w czasie ziemskiej pielgrzymki, budzi pragnienie życia wiecznego i już teraz jednoczy nas z Kościołem niebieskim, ze świętą Dziewicą Maryją i wszystkimi świętymi.
Pismo Święte piętnuję samowolę w praktykowaniu wiary w Boga i ostrzega, że gniew Boży z nieba objawia się przeciwko wszelkiej bezbożności i nieprawości ludzi, którzy przez nieprawość tłumią prawdę [Rz 1,18]. W dalszej części św. Paweł tak opisuje tę samowolę: Mienili się mądrymi, a stali się głupi. I zamienili chwałę nieśmiertelnego Boga na obrazy przedstawiające śmiertelnego człowieka, a nawet ptaki, czworonożne zwierzęta i płazy; dlatego też wydał ich Bóg na łup pożądliwości ich serc ku nieczystości, aby bezcześcili ciała swoje między sobą, ponieważ zamienili Boga prawdziwego na fałszywego i oddawali cześć, i służyli stworzeniu zamiast Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki. Amen [Rz 1,22–25]. Maria i wszyscy inni "święci" przynależą do kategorii stworzenia. Są stworzeniem, a nie Stwórcą!
Ktoś może powiedzieć, że w przypadku Eucharystii w Kościele katolickim chodzi przecież o tego samego Boga. Jest przecież mowa o ofierze Jezusa Chrystusa i nieważne, jak w szczegółach będziemy ją pojmować. Najważniejsze, abyśmy zachowali jedność i zgodę w podstawowych kwestiach, bo przecież jest jeden Bóg, jedna wiara i jeden chrzest...
Otóż Jezus eucharystyczny to nie ten sam Jezus, którego spotykamy na kartach Nowego Testamentu, a nauka Kościoła katolickiego, to nie to samo, co Ewangelia o Jezusie Chrystusie. W czasach Reformacji stało się to na tyle wyraziste, że i sam Kościół rzymskokatolicki postanowił to wyartykułować.
W połowie XVI wieku, w obliczu trwającej już od lat Reformacji, w celu wytępienia szerzącej się herezji protestantyzmu, papież zwołał Sobór trydencki [1545-1563], który jest dziś uznawany za początek kontrreformacji. Jednym z tematów szeroko omawianych w Trydencie była właśnie sprawa Eucharystii. W aktualnym Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy:
1376 Sobór Trydencki streszcza wiarę katolicką, nauczając: „Ponieważ Chrystus, nasz Odkupiciel, powiedział, że to, co podawał pod postacią chleba, jest prawdziwie Jego ciałem, przeto zawsze było w Kościele Bożym to przekonanie, które święty Sobór wyraża dzisiaj na nowo, że przez konsekrację chleba i wina dokonuje się przemiana całej substancji chleba w substancję Ciała Chrystusa, Pana naszego i całej substancji wina w substancję Jego Krwi. Święty Kościół katolicki słusznie i właściwie nazwał tę przemianę przeistoczeniem.
Sobór Trydencki nie ograniczył się jednak do powyższych stwierdzeń. Wypowiedział się także o rzekomych błędach w postrzeganiu Eucharystii. We wstępie do kanonów o sakramencie Eucharystii napisano: Skoro nie wystarczy powiedzieć prawdy bez odsłonięcia i odparcia błędów, święty sobór uznał, żeby dołączyć poniższe kanony, aby wszyscy - poznawszy już naukę katolicką - zrozumieli także, jakich herezji winni się wystrzegać i unikać.
A oto niektóre z Kanonów o Najświętszym Sakramencie Eucharystii:
Czy jako uczeń Pana Jezusa powinienem zbagatelizować te fakty i dla miłej rodzinnej zgody uczestniczyć w tych niebiblijnych obrzędach, unikając w ten sposób konfliktu i ewentualnego odrzucenia czy nawet prześladowań ze strony krewnych?
Gdybym miał tu jakieś wątpliwości, to może warto sobie uświadomić, że z racji moich ewangelicznych poglądów podpadam pod każdy z wyżej wymienionych Kanonów o Najświętszym Sakramencie Eucharystii. Kościół katolicki mnie wyklął. Jako wyłączony ze społeczności Kościoła katolickiego jestem niemile tam widziany, a nawet nie mam prawa tam się pojawiać. Cóż mi innego pozostaje, jak tylko uszanować ich stanowisko?
Mam więc prostą odpowiedź dla wszystkich ośmiolatków, zapraszających mnie na swoją „pierwszą komunię” i pytających, czy wezmę udział w ich uroczystości.
A tak na marginesie, może dzięki wyraźniejszemu określeniu w katolickim społeczeństwie mojego ewangelicznego stanowiska - poza tym, że z pewnością doznam rozmaitych przykrości - będę mógł też wreszcie czytelniej pokazać moim krewnym drogę zbawienia?
Czyż sprawa uratowania naszych bliskich przed wiecznym potępieniem nie jest warta takich wstrząsów?
PS. W artykule nic nie wspomniałem o innej jeszcze, niebagatelnej kwestii, a mianowicie o tym, że pierwsza komunia, w ślad za chrzcinami, jest - niezależnym od woli młodego człowieka - elementem określania jego przynależności religijnej, co potem - w okresie dojrzewania - stwarza dogodne podstawy do trzymania go w swoistym szachu narzuconego mu w dzieciństwie rzymskiego katolicyzmu.
Rodzice oczywiście mają prawo do wywchowywania swoich dzieci zgodnie z wlasnymi przekonaniami. Mogą więc prowadzać je do kościoła i rozmawiać z nimi na tematy religijne, lecz o osobistej przynależności wyznaniowej człowiek powinien zadecydować samodzielnie, gdy osiągnie już zdolność do świadomego wyboru.
Ponieważ ludzie ewangelicznie wierzący są w naszym kraju w absolutnej mniejszości, napotykają w związku z tym na szereg dylematów. Presja większości społeczeństwa, oczekiwania krewnych, chęć ochrony dziecka przed izolacją w szkolnym środowisku rówieśniczym – to zagadnienia, z którymi corocznie boryka się wielu chrześcijan.
Czy udział w obrzędzie pierwszej komunii można potraktować jak zwyczajną uroczystość rodzinną, czy też ma ona wymiar duchowy i trzeba postawić poważniejsze pytanie o posłuszeństwo Słowu Bożemu i lojalność względem Chrystusa?
Abstrahując od sprawy zasygnalizowanej na dołączonym rysunku, wyjaśnijmy na początek, że pierwsza komunia, to nic innego jak w życiu ośmioletniego dziecka inicjacja dostępu do kluczowego sakramentu w Kościele katolickim, czyli spożywania i pełnego adorowania prawdziwego ciała i krwi Chrystusa.
Oto co na ten temat czytamy w Katechizmie Kościoła Katolickiego:
1378 Kult Eucharystii. W liturgii Mszy świętej wyrażamy naszą wiarę w rzeczywistą obecność Chrystusa pod postaciami chleba i wina, między innymi klękając lub skłaniając się głęboko na znak adoracji Pana. „Ten kult uwielbienia należny sakramentowi Eucharystii, okazywał zawsze i okazuje Kościół katolicki nie tylko w czasie obrzędów Mszy świętej, ale i poza nią, przez jak najstaranniejsze przechowywanie konsekrowanych Hostii, wystawianie ich do publicznej adoracji wiernych i obnoszenie w procesjach” – Paweł VI, enc. Misterium fidei.
1413 Przez konsekrację dokonuje się przeistoczenie (transsubstantiatio) chleba i wina w Ciało i Krew Chrystusa. Pod konsekrowanymi postaciami chleba i wina jest obecny żywy i chwalebny Chrystus w sposób prawdziwy, rzeczywisty i substancjalny, z Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem.
Kto czyta Pismo, ten zna pouczenie Jezusa, że prawdziwi czciciele będą oddawali Ojcu cześć w duchu i w prawdzie; bo i Ojciec takich szuka, którzy by mu tak cześć oddawali. Bóg jest duchem, a ci, którzy mu cześć oddają, winni mu ją oddawać w duchu i w prawdzie [Jn 4,23–24].
Niewidzialny Bóg nie życzy sobie, abyśmy w jakikolwiek sposób próbowali Go materializować i wizualizować, chociażby w celu łatwiejszego oddawania Mu chwały. Nie czyń sobie podobizny rzeźbionej czegokolwiek, co jest na niebie w górze i co jest na ziemi w dole, i tego, co jest w wodzie pod ziemią. Nie będziesz się im kłaniał i nie będziesz im służył [5Mo 5,8–9]. Jakiekolwiek wyobrażenie Boga jest w świetle powyższego przykazania jakimś „innym” bogiem, a Bóg powiedział: Nie będziesz miał innych bogów obok mnie [2Mo 20,3].
Wbrew temu konsekrowany opłatek jest traktowany w Kościele katolickim jako Bóg, jako Chrystus „prawdziwy, rzeczywisty i substancjalny, z Ciałem, Krwią, Duszą i Bóstwem”. Materia fizyczna jest nazwana Bogiem i stosownie do tego oddawana jest jej cześć boska. Czegoś takiego nie ma w nauce apostolskiej Nowego Testamentu, ani w praktyce Wczesnego Kościoła.
Zupełnie też zdumiewające i całkowicie pozabiblijne jest twierdzenie, że w sprawowaniu Eucharystii ofiara Chrystusa łączy się z ofiarami Kościoła. Oto fragment nauki Kościoła katolickiego na ten temat:
1368 Eucharystia jest również ofiarą Kościoła. Kościół, który jest Ciałem Chrystusa, uczestniczy w ofierze swojej Głowy. Razem z Chrystusem ofiaruje się cały i łączy się z Jego wstawiennictwem u Ojca za wszystkich ludzi. W Eucharystii ofiara Chrystusa staje się także ofiarą członków Jego Ciała. Życie wiernych, składane przez nich uwielbienie, ich cierpienia, modlitwy i praca łączą się z życiem, uwielbieniem, cierpieniami, modlitwami i pracą Chrystusa i z Jego ostatecznym ofiarowaniem się oraz nabierają w ten sposób nowej wartości. Ofiara Chrystusa obecna na ołtarzu daje wszystkim pokoleniom chrześcijan możliwość zjednoczenia się z Jego ofiarą.
Z Biblii wiadomo przecież, że jest tylko jeden doskonały Baranek Boży, który gładzi grzech świata. Skuteczność ofiary Chrystusa złożonej za grzech świata zasadza się na jej świętości, to znaczy oddzieleniu od wszystkich innych ofiar. Albowiem jedną ofiarą uczynił na zawsze doskonałymi tych, którzy są uświęceni [Hbr 10,14]. Dlatego też może zbawić na zawsze tych, którzy przez niego przystępują do Boga, bo żyje zawsze, aby się wstawiać za nimi. Takiego to przystało nam mieć arcykapłana, świętego, niewinnego, nieskalanego, odłączonego od grzeszników i wywyższonego nad niebiosa [Hbr 7,25-26]. Czyż przyjmując zaproponowany w Katechizmie Kościoła katolickiego tok myślenia, nie podważamy w ten sposób wyjątkowości i stuprocentowej wystarczalności ofiary Chrystusa?
Wyobraźmy sobie następującą sytuację. Oto poinformowano cię w twoim kościele, że zupełnie nie ma skąd wziąć pieniędzy na pomoc na odbudowę domu ubogiej rodziny po pożarze. Po głębokim namyśle postanowiłeś więc, że pomożesz tej rodzinie i złożyłeś ofiarę w kwocie całkowicie pokrywającej koszty odbudowy. Co byś na to powiedział, gdyby po miesiącu ksiądz zaczął ogłaszać, że z twoją ofiarą zostały połączone ofiary innych parafian i niejako wszyscy razem odbudowaliście ten dom? Biblia naucza, że do ofiary Chrystusa nie potrzeba, a nawet nie wolno niczego dodawać!
Baranek Boży, Jezus Chrystus mógł swoją ofiarą zadośćuczynić sprawiedliwości Bożej i pojednać nas z Bogiem, ponieważ był całkowicie święty tj. oddzielony od tego, co pospolite i grzeszne. Połączenie ofiary Chrystusa z ludzkimi dziełami - jakkolwiek dla ludu katolickiego górnolotnie i budująco to brzmi - oznaczałoby jakiś rodzaj profanacji tej zbawczej ofiary, a co za tym idzie, utratę jej doskonałości, bowiem tylko Jezus jest bez grzechu, a wszyscy inni zgrzeszyli i brak im chwały Bożej [Rz 3,23].
Obca Biblii jest też idea powtarzania ofiary Chrystusa, co przecież ma miejsce podczas każdej mszy w Kościele katolickim. Nawiązując do pełnionej w świątyni w Jerozolimie służby ofiarniczej i podkreślając absolutną wyższość ofiary Chrystusa, Słowo Boże wyjaśnia: A każdy kapłan sprawuje codziennie swoją służbę i składa wiele razy te same ofiary, które nie mogą w ogóle zgładzić grzechów; lecz gdy On złożył raz na zawsze jedną ofiarę za grzechy, usiadł po prawicy Bożej [Hbr 10,11–12]. Setki tysięcy codziennych rzekomych powtórzeń tej ofiary nie znajduje żadnego uzasadnienia w Biblii.
Każda katolicka Msza, to także nieodłączny akt kultu maryjnego. Katechizm Kościoła Katolickiego głosi:
1370 Nie tylko wierni żyjący na ziemi jednoczą się z ofiarą Chrystusa, lecz także ci, którzy już są w chwale nieba. Kościół składa Ofiarę eucharystyczną w łączności z Najświętszą Dziewicą Maryją, którą wspomina wraz ze wszystkimi świętymi. W Eucharystii Kościół znajduje się wraz Maryją jakby u stóp krzyża, zjednoczony z ofiarą i wstawiennictwem Chrystusa.
1419 [...] udział w Najświętszej Ofierze utożsamia nas z Jego Sercem, podtrzymuje nasze siły w czasie ziemskiej pielgrzymki, budzi pragnienie życia wiecznego i już teraz jednoczy nas z Kościołem niebieskim, ze świętą Dziewicą Maryją i wszystkimi świętymi.
Pismo Święte piętnuję samowolę w praktykowaniu wiary w Boga i ostrzega, że gniew Boży z nieba objawia się przeciwko wszelkiej bezbożności i nieprawości ludzi, którzy przez nieprawość tłumią prawdę [Rz 1,18]. W dalszej części św. Paweł tak opisuje tę samowolę: Mienili się mądrymi, a stali się głupi. I zamienili chwałę nieśmiertelnego Boga na obrazy przedstawiające śmiertelnego człowieka, a nawet ptaki, czworonożne zwierzęta i płazy; dlatego też wydał ich Bóg na łup pożądliwości ich serc ku nieczystości, aby bezcześcili ciała swoje między sobą, ponieważ zamienili Boga prawdziwego na fałszywego i oddawali cześć, i służyli stworzeniu zamiast Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki. Amen [Rz 1,22–25]. Maria i wszyscy inni "święci" przynależą do kategorii stworzenia. Są stworzeniem, a nie Stwórcą!
Ktoś może powiedzieć, że w przypadku Eucharystii w Kościele katolickim chodzi przecież o tego samego Boga. Jest przecież mowa o ofierze Jezusa Chrystusa i nieważne, jak w szczegółach będziemy ją pojmować. Najważniejsze, abyśmy zachowali jedność i zgodę w podstawowych kwestiach, bo przecież jest jeden Bóg, jedna wiara i jeden chrzest...
Otóż Jezus eucharystyczny to nie ten sam Jezus, którego spotykamy na kartach Nowego Testamentu, a nauka Kościoła katolickiego, to nie to samo, co Ewangelia o Jezusie Chrystusie. W czasach Reformacji stało się to na tyle wyraziste, że i sam Kościół rzymskokatolicki postanowił to wyartykułować.
W połowie XVI wieku, w obliczu trwającej już od lat Reformacji, w celu wytępienia szerzącej się herezji protestantyzmu, papież zwołał Sobór trydencki [1545-1563], który jest dziś uznawany za początek kontrreformacji. Jednym z tematów szeroko omawianych w Trydencie była właśnie sprawa Eucharystii. W aktualnym Katechizmie Kościoła Katolickiego czytamy:
1376 Sobór Trydencki streszcza wiarę katolicką, nauczając: „Ponieważ Chrystus, nasz Odkupiciel, powiedział, że to, co podawał pod postacią chleba, jest prawdziwie Jego ciałem, przeto zawsze było w Kościele Bożym to przekonanie, które święty Sobór wyraża dzisiaj na nowo, że przez konsekrację chleba i wina dokonuje się przemiana całej substancji chleba w substancję Ciała Chrystusa, Pana naszego i całej substancji wina w substancję Jego Krwi. Święty Kościół katolicki słusznie i właściwie nazwał tę przemianę przeistoczeniem.
Sobór Trydencki nie ograniczył się jednak do powyższych stwierdzeń. Wypowiedział się także o rzekomych błędach w postrzeganiu Eucharystii. We wstępie do kanonów o sakramencie Eucharystii napisano: Skoro nie wystarczy powiedzieć prawdy bez odsłonięcia i odparcia błędów, święty sobór uznał, żeby dołączyć poniższe kanony, aby wszyscy - poznawszy już naukę katolicką - zrozumieli także, jakich herezji winni się wystrzegać i unikać.
A oto niektóre z Kanonów o Najświętszym Sakramencie Eucharystii:
- Gdyby ktoś przeczył temu, że w Najświętszym Sakramencie Eucharystii zawarte są prawdziwie, rzeczywiście i substancjalnie ciało i krew wraz z duszą i Bóstwem Pana naszego Jezusa Chrystusa, a więc cały Chrystus, a twierdził, że jest On w nim tylko jako w znaku, obrazie lub mocy – niech będzie wyklęty.
- Gdyby ktoś mówił, że w Najświętszym Sakramencie Eucharystii pozostaje substancja chleba i wina wraz z ciałem i krwią Pana naszego Jezusa Chrystusa, i przeczył tej przedziwnej i jedynej w swoim rodzaju przemianie całej substancji chleba w ciało i całej substancji wina w krew, z zachowaniem jedynie postaci chleba i wina, przemianie, którą Kościół katolicki bardzo trafnie nazywa przeistoczeniem - niech będzie wyklęty.
- Gdyby ktoś przeczył temu, że w czcigodnym sakramencie Eucharystii pod każdą postacią i w każdej oddzielonej cząstce obecny jest cały Chrystus - niech będzie wyklęty.
- Gdyby ktoś mówił, że w świętym sakramencie Eucharystii nie należy adorować Chrystusa, Jednorodzonego Syna Bożego, kultem uwielbienia, również zewnętrznym, i dlatego nie należy czcić go w szczególnych uroczystościach świątecznych, ani uroczyście obnosić w procesjach zgodnie z chwalebnym i powszechnym obrzędem i zwyczajem świętego Kościoła, ani publicznie wystawiać dla ludu, aby był adorowany, i że jego czciciele są bałwochwalcami - niech będzie wyklęty.
Niezależnie od tego jak bardzo groźnie brzmią powyższe słowa, w świetle Biblii widzę wyraźnie, że katolickie poglądy na temat Eucharystii nie trzymają się nauki Pisma Świętego. Chrystus Pan bez wątpienia powiedziałby: tak to unieważniliście słowo Boże przez naukę swoją [Mt 15,6]. A ja?
Czy jako uczeń Pana Jezusa powinienem zbagatelizować te fakty i dla miłej rodzinnej zgody uczestniczyć w tych niebiblijnych obrzędach, unikając w ten sposób konfliktu i ewentualnego odrzucenia czy nawet prześladowań ze strony krewnych?
Gdybym miał tu jakieś wątpliwości, to może warto sobie uświadomić, że z racji moich ewangelicznych poglądów podpadam pod każdy z wyżej wymienionych Kanonów o Najświętszym Sakramencie Eucharystii. Kościół katolicki mnie wyklął. Jako wyłączony ze społeczności Kościoła katolickiego jestem niemile tam widziany, a nawet nie mam prawa tam się pojawiać. Cóż mi innego pozostaje, jak tylko uszanować ich stanowisko?
Mam więc prostą odpowiedź dla wszystkich ośmiolatków, zapraszających mnie na swoją „pierwszą komunię” i pytających, czy wezmę udział w ich uroczystości.
A tak na marginesie, może dzięki wyraźniejszemu określeniu w katolickim społeczeństwie mojego ewangelicznego stanowiska - poza tym, że z pewnością doznam rozmaitych przykrości - będę mógł też wreszcie czytelniej pokazać moim krewnym drogę zbawienia?
Czyż sprawa uratowania naszych bliskich przed wiecznym potępieniem nie jest warta takich wstrząsów?
PS. W artykule nic nie wspomniałem o innej jeszcze, niebagatelnej kwestii, a mianowicie o tym, że pierwsza komunia, w ślad za chrzcinami, jest - niezależnym od woli młodego człowieka - elementem określania jego przynależności religijnej, co potem - w okresie dojrzewania - stwarza dogodne podstawy do trzymania go w swoistym szachu narzuconego mu w dzieciństwie rzymskiego katolicyzmu.
Rodzice oczywiście mają prawo do wywchowywania swoich dzieci zgodnie z wlasnymi przekonaniami. Mogą więc prowadzać je do kościoła i rozmawiać z nimi na tematy religijne, lecz o osobistej przynależności wyznaniowej człowiek powinien zadecydować samodzielnie, gdy osiągnie już zdolność do świadomego wyboru.
19 maja, 2011
Moralizowanie zamiast ewangelizowania
Jednym z głównych zadań każdego chrześcijanina jest głoszenie ewangelii. Idąc na cały świat, głoście ewangelię wszystkiemu stworzeniu [Mk 16,15]. Podkreślmy przy tym jednak, że Jezus rozsyłając swoich uczniów, skonkretyzował to zadanie, skupiając ich uwagę w zasadzie tylko na jednym: Weźmiecie moc Ducha Świętego, kiedy zstąpi na was, i będziecie mi świadkami w Jerozolimie i w całej Judei, i w Samarii, i aż po krańce ziemi [Dz 1,8].
Innymi słowy, chrześcijanie mają być świadkami Jezusa! Właściwe ewangelizowanie – to konfrontowanie ludzi z osobą Syna Bożego Jezusa Chrystusa! Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata [Mt 28,19–20].
Jezus Chrystus jest ze swoimi uczniami. Stale obecny w nich, ale też wciąż uwidoczniający się w ich życiu i działaniach misyjnych. Wszystko, cokolwiek czynicie w słowie lub w uczynku, wszystko czyńcie w imieniu Pana Jezusa, dziękując przez Niego Bogu Ojcu [Kol 3,17]. Nie ma ani godziny chrześcijańskiej misji, w której Jezus miałby być gdzieś na boku.
Tymczasem spora część aktywności misyjnej współczesnych zborów chrześcijańskich a też pojedynczych chrześcijan skupia się jedynie na poprawie życia adresatów prowadzonej przez nich ewangelizacji. Oto niektóre z typowych wezwań, kierowanych do ludzi niewierzących: Miłujmy się! Przebaczajmy sobie nawzajem! Rzućmy palenie i picie! Znajdujmy czas dla bliskich! Zauważajmy potrzeby bliźniego! Wyciągajmy pomocną dłoń! Zadbajmy o zdrowie! Przestańmy krytykować i dzielić! Bądźmy pozytywni!
Takie i podobne hasła to jednak nic innego, jak tylko zwykłe moralizowanie. Ileż razy przyłapałem się na tym, że wzywam ludzi do jakiejś tam poprawy życia, bez ścisłego powiązania moich słów z osobą Jezusa Chrystusa. „Panie Leszku, niech pan rzuci to palenie, bo to przecież panu szkodzi”. „Pani Kasiu, niedobrze pani robi, że się tak pani gniewa na swojego męża i źle o nim mówi”.
Syn Boży nie powołał mnie do tego, bym poprawiał i polepszał życie ludzi w ogóle nie związanych z Jezusem. Moim pierwszoplanowym zadaniem w stosunku do napotykanych ludzi jest skonfrontowanie ich z osobą Jezusa Chrystusa – jedynego Zbawiciela a zarazem nadchodzącego Sędziego! Co z tego, że ktoś stanie się trochę lepszy? Jeżeli nie zostanie zbawiony przez wiarę w Jezusa Chrystusa, jeżeli nie narodzi się na nowo, to i tak pójdzie do piekła!
Dziś w Polsce Dzień Dobrych Uczynków. Biblia jednak wzywa do dobrych uczynków wyłącznie ludzi wierzących. „Prawdziwa to mowa i chcę, abyś przy tym obstawał, żeby ci, którzy uwierzyli w Boga, starali się celować w dobrych uczynkach. To jest dobre i użyteczne dla ludzi” [Tt 3,8]. Niewierzących trzeba najpierw doprowadzić do osobistej wiary w Jezusa Chrystusa, a dopiero w dalszej kolejności, gdy już w Niego uwierzą, uczyć ich wszystkiego, co Jezus przykazał.
Jedne z ostatnich słów Biblii brzmią: Kto czyni nieprawość, niech nadal czyni nieprawość, a kto brudny, niech nadal się brudzi, lecz kto sprawiedliwy, niech nadal czyni sprawiedliwość, a kto święty, niech nadal się uświęca [Obj 22,11]. Nie ma tu mowy o ogólnym poprawianiu świata, a o coraz większej polaryzacji. Uświęcenie i trwanie w sprawiedliwości ludzi usprawiedliwionych przez wiarę w Jezusa Chrystusa ma stanowić wyrazisty kontrast dla ludzi nieodrodzonych z Ducha. Robienie im "makijażu", poprawianie im samopoczucia zachętami do dobrych uczynków, bez bezpośredniego wiązania tego z osobą Jezusa, oddala ich tylko od prawdziwego nawrócenia.
Każde więc wezwanie do opamiętania z grzechów ma być jednoczesnym zwróceniem serc ku Chrystusowi Jezusowi i stosunkiem do Niego zmotywowane! Bóg wprawdzie puszczał płazem czasy niewiedzy, teraz jednak wzywa wszędzie wszystkich ludzi, aby się upamiętali, gdyż wyznaczył dzień, w którym będzie sądził świat sprawiedliwie przez męża, którego ustanowił, potwierdzając to wszystkim przez wskrzeszenie go z martwych [Dz 17,30–31].
Jestem świadkiem Jezusa Chrystusa! Reprezentuję Go w swoim środowisku i na każdym kroku powinno to być czytelne. Przemilczanie mojego osobistego związku z Jezusem czyni mnie jakimś marnym poprawiaczem ludzkiego życia, a nie głosicielem ewangelii Chrystusowej.
Ewangelia, to nie jakiś dobry zbiór moralnych i etycznych zasad życia. Ewangelia – to dobra nowina o Jezusie Chrystusie!
Innymi słowy, chrześcijanie mają być świadkami Jezusa! Właściwe ewangelizowanie – to konfrontowanie ludzi z osobą Syna Bożego Jezusa Chrystusa! Idźcie tedy i czyńcie uczniami wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego, ucząc je przestrzegać wszystkiego, co wam przykazałem. A oto Ja jestem z wami po wszystkie dni aż do skończenia świata [Mt 28,19–20].
Jezus Chrystus jest ze swoimi uczniami. Stale obecny w nich, ale też wciąż uwidoczniający się w ich życiu i działaniach misyjnych. Wszystko, cokolwiek czynicie w słowie lub w uczynku, wszystko czyńcie w imieniu Pana Jezusa, dziękując przez Niego Bogu Ojcu [Kol 3,17]. Nie ma ani godziny chrześcijańskiej misji, w której Jezus miałby być gdzieś na boku.
Tymczasem spora część aktywności misyjnej współczesnych zborów chrześcijańskich a też pojedynczych chrześcijan skupia się jedynie na poprawie życia adresatów prowadzonej przez nich ewangelizacji. Oto niektóre z typowych wezwań, kierowanych do ludzi niewierzących: Miłujmy się! Przebaczajmy sobie nawzajem! Rzućmy palenie i picie! Znajdujmy czas dla bliskich! Zauważajmy potrzeby bliźniego! Wyciągajmy pomocną dłoń! Zadbajmy o zdrowie! Przestańmy krytykować i dzielić! Bądźmy pozytywni!
Takie i podobne hasła to jednak nic innego, jak tylko zwykłe moralizowanie. Ileż razy przyłapałem się na tym, że wzywam ludzi do jakiejś tam poprawy życia, bez ścisłego powiązania moich słów z osobą Jezusa Chrystusa. „Panie Leszku, niech pan rzuci to palenie, bo to przecież panu szkodzi”. „Pani Kasiu, niedobrze pani robi, że się tak pani gniewa na swojego męża i źle o nim mówi”.
Syn Boży nie powołał mnie do tego, bym poprawiał i polepszał życie ludzi w ogóle nie związanych z Jezusem. Moim pierwszoplanowym zadaniem w stosunku do napotykanych ludzi jest skonfrontowanie ich z osobą Jezusa Chrystusa – jedynego Zbawiciela a zarazem nadchodzącego Sędziego! Co z tego, że ktoś stanie się trochę lepszy? Jeżeli nie zostanie zbawiony przez wiarę w Jezusa Chrystusa, jeżeli nie narodzi się na nowo, to i tak pójdzie do piekła!
Dziś w Polsce Dzień Dobrych Uczynków. Biblia jednak wzywa do dobrych uczynków wyłącznie ludzi wierzących. „Prawdziwa to mowa i chcę, abyś przy tym obstawał, żeby ci, którzy uwierzyli w Boga, starali się celować w dobrych uczynkach. To jest dobre i użyteczne dla ludzi” [Tt 3,8]. Niewierzących trzeba najpierw doprowadzić do osobistej wiary w Jezusa Chrystusa, a dopiero w dalszej kolejności, gdy już w Niego uwierzą, uczyć ich wszystkiego, co Jezus przykazał.
Jedne z ostatnich słów Biblii brzmią: Kto czyni nieprawość, niech nadal czyni nieprawość, a kto brudny, niech nadal się brudzi, lecz kto sprawiedliwy, niech nadal czyni sprawiedliwość, a kto święty, niech nadal się uświęca [Obj 22,11]. Nie ma tu mowy o ogólnym poprawianiu świata, a o coraz większej polaryzacji. Uświęcenie i trwanie w sprawiedliwości ludzi usprawiedliwionych przez wiarę w Jezusa Chrystusa ma stanowić wyrazisty kontrast dla ludzi nieodrodzonych z Ducha. Robienie im "makijażu", poprawianie im samopoczucia zachętami do dobrych uczynków, bez bezpośredniego wiązania tego z osobą Jezusa, oddala ich tylko od prawdziwego nawrócenia.
Każde więc wezwanie do opamiętania z grzechów ma być jednoczesnym zwróceniem serc ku Chrystusowi Jezusowi i stosunkiem do Niego zmotywowane! Bóg wprawdzie puszczał płazem czasy niewiedzy, teraz jednak wzywa wszędzie wszystkich ludzi, aby się upamiętali, gdyż wyznaczył dzień, w którym będzie sądził świat sprawiedliwie przez męża, którego ustanowił, potwierdzając to wszystkim przez wskrzeszenie go z martwych [Dz 17,30–31].
Jestem świadkiem Jezusa Chrystusa! Reprezentuję Go w swoim środowisku i na każdym kroku powinno to być czytelne. Przemilczanie mojego osobistego związku z Jezusem czyni mnie jakimś marnym poprawiaczem ludzkiego życia, a nie głosicielem ewangelii Chrystusowej.
Ewangelia, to nie jakiś dobry zbiór moralnych i etycznych zasad życia. Ewangelia – to dobra nowina o Jezusie Chrystusie!
18 maja, 2011
Lepiej się dać przestawić
Dziś przypomnienie niezwykłej i zarazem największej operacji budowlanej w powojennej Warszawie - przesunięcie osiemnastowiecznego Pałacu Lubomirskich.
Zabytkowy, odbudowany po wojnie, trzypiętrowy gmach pałacu o długości 65 metrów, szerokości 16 metrów i masie około 8 tysięcy ton, odcięto od fundamentów, a następnie przesunięto i obrócono o 74 stopni, ustawiając go tak, by zamykał kompozycję Osi Saskiej.
Nie licząc czasu przygotowań, sama akcja trwała 49 dni i zakończyła się pełnym sukcesem w dniu 18 maja 1970 roku.
Muszę przyznać, że jestem pełen podziwu dla pomysłodawców i wykonawców tej operacji. Jednakże dziś, bez wdawania się w jej szczegóły techniczne, chcę użyć obrazu tego niecodziennego przedsięwzięcia, jedynie po to, by uzmysłowić stan uporu i zatwardziałości niejednego ludzkiego serca.
Oto jak Bóg przygotowywał proroka Jeremiasza na oporność serc ludzi, którym miał w imię Boże ogłaszać: Oto Ja przygotowuję na was nieszczęście i podejmuję przeciwko wam postanowienie: Zawróćcie więc każdy ze swojej złej drogi i poprawcie swoje postępowanie i swoje czyny! Lecz oni odpowiedzą: Nic z tego! Pójdziemy raczej za naszymi zamysłami i każdy z nas kierować się będzie uporem swojego złego serca [Jr 18,11–12].
Judejczycy pozostali niewzruszeni i twardzi jak głaz. Popadli w stan jakiegoś tajemniczego zobojętnienia i uporu. Ty ich smagasz, lecz oni nie czują bólu, Ty ich wytracasz, lecz oni nie przyjmują karcenia; uczynili swoje oblicze twardsze niż skała, nie chcą się nawrócić [Jr 5,3].
Takie potrafi być ludzkie serce. Uparte i nieprzejednane. Nie chce się ugiąć, wybaczyć, wyciągnąć ręki ku pojednaniu, zgodzić się, że nie wszystko musi być po jego myśli.
Ogromny Pałac Lubomirskich dał się przesunąć i obrócić. Nie odnotowano przy tym – o dziwo – żadnych odkształceń i uszkodzeń jego murów! A niejeden człowiek tak się upiera i obstaje przy swoim, że w żaden sposób bezboleśnie nie można zmienić jego postawy.
Kto mimo wielu upomnień trwa w uporze, będzie nagle, bez ratunku zdruzgotany [Prz 29,1] - ostrzega Biblia. Nie chcę zostać zdruzgotany. Uniżam się więc przed Bogiem i posłusznie się Mu poddaję.
Jeżeli chcesz, Panie, przestawić mnie i należycie dopasować moje życie do Twojego planu, to nawet jeżeli ból tej przemiany miałby trwać – jak obracanie Pałacu Lubomirskich – aż 49 dni, chcę się poddać wszystkiemu, co Twoim zdaniem jest mi niezbędne, abym w końcu stał się podobny do Jezusa.
Zabytkowy, odbudowany po wojnie, trzypiętrowy gmach pałacu o długości 65 metrów, szerokości 16 metrów i masie około 8 tysięcy ton, odcięto od fundamentów, a następnie przesunięto i obrócono o 74 stopni, ustawiając go tak, by zamykał kompozycję Osi Saskiej.
Nie licząc czasu przygotowań, sama akcja trwała 49 dni i zakończyła się pełnym sukcesem w dniu 18 maja 1970 roku.
Muszę przyznać, że jestem pełen podziwu dla pomysłodawców i wykonawców tej operacji. Jednakże dziś, bez wdawania się w jej szczegóły techniczne, chcę użyć obrazu tego niecodziennego przedsięwzięcia, jedynie po to, by uzmysłowić stan uporu i zatwardziałości niejednego ludzkiego serca.
Oto jak Bóg przygotowywał proroka Jeremiasza na oporność serc ludzi, którym miał w imię Boże ogłaszać: Oto Ja przygotowuję na was nieszczęście i podejmuję przeciwko wam postanowienie: Zawróćcie więc każdy ze swojej złej drogi i poprawcie swoje postępowanie i swoje czyny! Lecz oni odpowiedzą: Nic z tego! Pójdziemy raczej za naszymi zamysłami i każdy z nas kierować się będzie uporem swojego złego serca [Jr 18,11–12].
Judejczycy pozostali niewzruszeni i twardzi jak głaz. Popadli w stan jakiegoś tajemniczego zobojętnienia i uporu. Ty ich smagasz, lecz oni nie czują bólu, Ty ich wytracasz, lecz oni nie przyjmują karcenia; uczynili swoje oblicze twardsze niż skała, nie chcą się nawrócić [Jr 5,3].
Takie potrafi być ludzkie serce. Uparte i nieprzejednane. Nie chce się ugiąć, wybaczyć, wyciągnąć ręki ku pojednaniu, zgodzić się, że nie wszystko musi być po jego myśli.
Ogromny Pałac Lubomirskich dał się przesunąć i obrócić. Nie odnotowano przy tym – o dziwo – żadnych odkształceń i uszkodzeń jego murów! A niejeden człowiek tak się upiera i obstaje przy swoim, że w żaden sposób bezboleśnie nie można zmienić jego postawy.
Kto mimo wielu upomnień trwa w uporze, będzie nagle, bez ratunku zdruzgotany [Prz 29,1] - ostrzega Biblia. Nie chcę zostać zdruzgotany. Uniżam się więc przed Bogiem i posłusznie się Mu poddaję.
Jeżeli chcesz, Panie, przestawić mnie i należycie dopasować moje życie do Twojego planu, to nawet jeżeli ból tej przemiany miałby trwać – jak obracanie Pałacu Lubomirskich – aż 49 dni, chcę się poddać wszystkiemu, co Twoim zdaniem jest mi niezbędne, abym w końcu stał się podobny do Jezusa.
17 maja, 2011
Jak uniknąć nadciśnienia?
Dziś Światowy Dzień Nadciśnienia Tętniczego – schorzenia powodowanego nadwagą, otyłością i zbyt małą aktywnością fizyczną. Został on ustanowiony przez Światową Ligę Nadciśnienia Tętniczego w celu zwrócenia uwagi społeczeństwa na zagrożenie zdrowotne, jakim jest nadciśnienie tętnicze i zachęcenia do regularnej kontroli ciśnienia.
Nadciśnienie tętnicze to najpoważniejszy czynnik ryzyka chorób serca, udaru mózgu, chorób nerek oraz cukrzycy. Statystyki światowe biją na alarm! Na nadciśnienie choruje ponad 1,5 miliarda ludzi na całym świecie, a 7 milionów umiera z tego powodu każdego roku. W naszym kraju z problemem nadciśnienia zmaga się aż 9 milionów Polaków, a drugie 9 milionów wykazuje tzw. wysokie prawidłowe ciśnienie (130-139/85-89 mmHg), co również jest niepokojące, gdyż w ciągu kilku lat może przejść w pełne nadciśnienie.
Co robić w obliczu zagrożenia nadciśnieniem tętniczym? Na pierwszy plan wysuwa się tu kwestia normalizacji masy ciała, czyli zrzucenia ewentualnej nadwagi, unikania słonych potraw oraz aktywności fizycznej.
Właściwa dieta i ruch, to prawdziwi sprzymierzeńcy w walce z nadciśnieniem. Są to środki dostępne niemal dla wszystkich. Ażeby jednak z nich skorzystać, trzeba przede wszystkim zmierzyć się z problemem złych nawyków żywieniowych oraz lenistwa.
Pomijając sprawę obżerania się niezdrowymi smakołykami, co nieuchronnie prowadzi do nadwagi, skoncentrujmy się na zapewnieniu naszym ciałom niezbędnej dawki ruchu.
Wyjść na spacer, poruszać się, pobiegać, zdobyć się na jakikolwiek wysiłek fizyczny może każdy, pod warunkiem, że będzie mu się chciało. Człowiek leniwy zawsze znajduje jakąś przeszkodę, która usprawiedliwi jego bezruch. Droga leniwego jest jak płot kolczasty [Prz 15,19]. Wprawdzie ćwiczenie cielesne przynosi niewielki pożytek [1Tm 4,8], ale jednak jakiś przynosi, zwłaszcza w obliczu groźby nadciśnienia.
Dobrze jest tu wziąć pod uwagę następujące przypomnienie: Albo czy nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który jest w was i którego macie od Boga, i że nie należycie też do siebie samych? Drogoście bowiem kupieni. Wysławiajcie tedy Boga w ciele waszym [1Ko 6,19–20].
Kończę już, bo mam pilną sprawę na mieście. Ale nie pojadę tam samochodem. Wykorzystam to, jako okazję do spaceru J
Nadciśnienie tętnicze to najpoważniejszy czynnik ryzyka chorób serca, udaru mózgu, chorób nerek oraz cukrzycy. Statystyki światowe biją na alarm! Na nadciśnienie choruje ponad 1,5 miliarda ludzi na całym świecie, a 7 milionów umiera z tego powodu każdego roku. W naszym kraju z problemem nadciśnienia zmaga się aż 9 milionów Polaków, a drugie 9 milionów wykazuje tzw. wysokie prawidłowe ciśnienie (130-139/85-89 mmHg), co również jest niepokojące, gdyż w ciągu kilku lat może przejść w pełne nadciśnienie.
Co robić w obliczu zagrożenia nadciśnieniem tętniczym? Na pierwszy plan wysuwa się tu kwestia normalizacji masy ciała, czyli zrzucenia ewentualnej nadwagi, unikania słonych potraw oraz aktywności fizycznej.
Właściwa dieta i ruch, to prawdziwi sprzymierzeńcy w walce z nadciśnieniem. Są to środki dostępne niemal dla wszystkich. Ażeby jednak z nich skorzystać, trzeba przede wszystkim zmierzyć się z problemem złych nawyków żywieniowych oraz lenistwa.
Pomijając sprawę obżerania się niezdrowymi smakołykami, co nieuchronnie prowadzi do nadwagi, skoncentrujmy się na zapewnieniu naszym ciałom niezbędnej dawki ruchu.
Wyjść na spacer, poruszać się, pobiegać, zdobyć się na jakikolwiek wysiłek fizyczny może każdy, pod warunkiem, że będzie mu się chciało. Człowiek leniwy zawsze znajduje jakąś przeszkodę, która usprawiedliwi jego bezruch. Droga leniwego jest jak płot kolczasty [Prz 15,19]. Wprawdzie ćwiczenie cielesne przynosi niewielki pożytek [1Tm 4,8], ale jednak jakiś przynosi, zwłaszcza w obliczu groźby nadciśnienia.
Dobrze jest tu wziąć pod uwagę następujące przypomnienie: Albo czy nie wiecie, że ciało wasze jest świątynią Ducha Świętego, który jest w was i którego macie od Boga, i że nie należycie też do siebie samych? Drogoście bowiem kupieni. Wysławiajcie tedy Boga w ciele waszym [1Ko 6,19–20].
Kończę już, bo mam pilną sprawę na mieście. Ale nie pojadę tam samochodem. Wykorzystam to, jako okazję do spaceru J
16 maja, 2011
Skuteczne znieczulanie
Jedną z najważniejszych spraw dla chrześcijanina jest zachowanie wiary w powtórne przyjście Syna Bożego na ten świat. Nieodłącznym aspektem tej wiary jest oczekiwanie, że Chrystus Pan przyjdzie nagle i o godzinie, której się nie domyślamy. Stąd bierze się konieczność zachowania duchowej czujności i utrzymywanie się w stanie gotowości do odejścia w każdej chwili.
Ludzie odwołujący się do tej szczególnej nadziei chrześcijanina i ośmielający się wyznaczać jakieś konkretne daty końca tego porządku rzeczy, jakimikolwiek motywacjami by się nie kierowali, w rzeczy samej wyrządzają sprawie Królestwa Bożego w ludzkich sercach wielką szkodę.
Wprawdzie wywołują temat końca świata, ale jednocześnie czynią zeń sprawę mało poważną. Tak właśnie jest z najnowszą kampanią amerykańskiej stacji Family Radio, zapowiadającej koniec świata na 21 maja 2011 roku. Stoi ona w oczywistej sprzeczności ze słowami Jezusa: Ale o tym dniu i godzinie nikt nie wie: ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec. Baczcie, czuwajcie; nie wiecie bowiem, kiedy ten czas nastanie [Mk 13,32–33].
Dzięki tej niewiedzy chrześcijanin na co dzień ma utrzymywać się w stanie gotowości na spotkanie z Chrystusem. Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny, o której Syn Człowieczy przyjdzie [Mt 25,13]. Kto ośmiela się wyliczać i wyznaczać konkretną datę powrotu Jezusa, ten nie tylko nie trzyma się granic wyznaczonych przez Słowo Boże, ale wręcz szkodzi całej sprawie.
Przede wszystkim, wyznaczanie przez ludzi terminów końca świata, czyni temat coraz bardziej niepoważnym. Słyszałem dziś rano, jak jeden z dziennikarzy powiedział: „Jakiś oszołom z Ameryki zapowiedział na 21 maja koniec świata”. Taki komentarz na ustach świeckiego dziennikarza oczywiście nas nie dziwi, bo wiadomo, że ludzie niewierzący z zasady nie przejmują się Biblią. Dużo szkodliwszym jednak skutkiem tego rodzaju rewelacji o końcu świata w konkretnym dniu, jest sukcesywne znieczulanie ludzkich serc na fakt zbliżającego się powrotu Chrystusa.
Każdy kolejny wymyślony przez ludzi i - siłą rzeczy - niespełniony termin końca świata, pomnaża szeregi niedowiarków, sceptyków, a nawet szyderców. Wiedzcie przede wszystkim to, że w dniach ostatecznych przyjdą szydercy z drwinami, którzy będą postępować według swych własnych pożądliwości i mówić: Gdzież jest przyobiecane przyjście jego? Odkąd bowiem zasnęli ojcowie, wszystko tak trwa, jak było od początku stworzenia [2Pt 3,3–4].
W świetle Biblii widać jak na dłoni, że kampania Family Radio nie tylko nie pomaga, ale wręcz wielce szkodzi sprawie powtórnego przyjścia Chrystusa, czyniąc zeń temat dla oszołomów i znieczulając ludzkie serca na zapowiedź rzeczywistego powrotu Jezusa Chrystusa.
Osobiście całą duszą wierzę w rychłe, powtórne przyjście Jezusa Chrystusa. Wyglądam go każdego dnia i wcale nie jestem pewien, czy nie nastąpi ono nawet wcześniej, niż głosi wspomniana stacja radiowa i jej billboardy...
Ludzie odwołujący się do tej szczególnej nadziei chrześcijanina i ośmielający się wyznaczać jakieś konkretne daty końca tego porządku rzeczy, jakimikolwiek motywacjami by się nie kierowali, w rzeczy samej wyrządzają sprawie Królestwa Bożego w ludzkich sercach wielką szkodę.
Wprawdzie wywołują temat końca świata, ale jednocześnie czynią zeń sprawę mało poważną. Tak właśnie jest z najnowszą kampanią amerykańskiej stacji Family Radio, zapowiadającej koniec świata na 21 maja 2011 roku. Stoi ona w oczywistej sprzeczności ze słowami Jezusa: Ale o tym dniu i godzinie nikt nie wie: ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec. Baczcie, czuwajcie; nie wiecie bowiem, kiedy ten czas nastanie [Mk 13,32–33].
Dzięki tej niewiedzy chrześcijanin na co dzień ma utrzymywać się w stanie gotowości na spotkanie z Chrystusem. Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny, o której Syn Człowieczy przyjdzie [Mt 25,13]. Kto ośmiela się wyliczać i wyznaczać konkretną datę powrotu Jezusa, ten nie tylko nie trzyma się granic wyznaczonych przez Słowo Boże, ale wręcz szkodzi całej sprawie.
Przede wszystkim, wyznaczanie przez ludzi terminów końca świata, czyni temat coraz bardziej niepoważnym. Słyszałem dziś rano, jak jeden z dziennikarzy powiedział: „Jakiś oszołom z Ameryki zapowiedział na 21 maja koniec świata”. Taki komentarz na ustach świeckiego dziennikarza oczywiście nas nie dziwi, bo wiadomo, że ludzie niewierzący z zasady nie przejmują się Biblią. Dużo szkodliwszym jednak skutkiem tego rodzaju rewelacji o końcu świata w konkretnym dniu, jest sukcesywne znieczulanie ludzkich serc na fakt zbliżającego się powrotu Chrystusa.
Każdy kolejny wymyślony przez ludzi i - siłą rzeczy - niespełniony termin końca świata, pomnaża szeregi niedowiarków, sceptyków, a nawet szyderców. Wiedzcie przede wszystkim to, że w dniach ostatecznych przyjdą szydercy z drwinami, którzy będą postępować według swych własnych pożądliwości i mówić: Gdzież jest przyobiecane przyjście jego? Odkąd bowiem zasnęli ojcowie, wszystko tak trwa, jak było od początku stworzenia [2Pt 3,3–4].
W świetle Biblii widać jak na dłoni, że kampania Family Radio nie tylko nie pomaga, ale wręcz wielce szkodzi sprawie powtórnego przyjścia Chrystusa, czyniąc zeń temat dla oszołomów i znieczulając ludzkie serca na zapowiedź rzeczywistego powrotu Jezusa Chrystusa.
Osobiście całą duszą wierzę w rychłe, powtórne przyjście Jezusa Chrystusa. Wyglądam go każdego dnia i wcale nie jestem pewien, czy nie nastąpi ono nawet wcześniej, niż głosi wspomniana stacja radiowa i jej billboardy...
12 maja, 2011
Zawód godny szacunku
Mamy ich w Polsce około dwieście tysięcy, o pięćdziesiąt tysięcy za mało. Pielęgniarki. Wkrótce, po złagodzeniu przez Wielką Brytanię wymagań wobec zagranicznej kadry medycznej, kolejnych kilka tysięcy polskich pielęgniarek, kuszonych lepszym zarobkiem, wyjedzie pracować na Wyspach. Po 2004 roku z takich powodów za granicę pojechało ich już kilkanaście tysięcy.
Dziś ich dzień – Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek. Chyba każdy, kto zna jakąś pielęgniarkę, ten wie, że to niełatwy kawałek chleba. I nie tylko o niskie zarobki tu chodzi. Obciąża je zbyt wielka ilość obowiązków, świadomość bycia zdanym na „humory” pacjentów i ich rodzin, a do tego zawsze praca w cieniu, niekoniecznie dobrego lekarza.
A jednak pielęgniarki dzielnie pełnią swą misję społeczną. "W chwili cierpienia, ciężkiej choroby, umierania i przychodzenia na świat pacjenci mogą liczyć na to, że zawsze będziemy przy nich. Mimo tego, że są trudności, że wprowadzana jest kolejna reforma i protestujemy, bo czujemy się niedowartościowane, to nigdy naszych pacjentów nie zostawiłyśmy" - oświadczyła Pani Elżbieta Buczkowska - prezes Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych.
Pielęgniarstwo to bardzo stara profesja. Jak świat światem pomoc pielęgniarek była potrzebna i to w najróżniejszych przypadkach. Również Biblia o nich wspomina.
Za wzór dobrej pielęgniarki mogą służyć dwie położne izraelskie z okresu niewoli egipskiej. Ich mądrości i niezłomnej postawie cały naród zawdzięczał swoje przetrwanie, a nawet rozwój. Wtedy król egipski rzekł do położnych hebrajskich, z których jedna nazywała się Szifra, a druga Pua, mówiąc: Gdy będziecie przy porodach niewiast hebrajskich, uważajcie, co się rodzi: Jeżeli rodzi się chłopiec, zabijcie go, a jeżeli dziewczynka, niech zostanie przy życiu. Lecz położne bały się Boga i nie czyniły tak, jak im nakazał król egipski, ale pozostawiały chłopców przy życiu. Wtedy król egipski wezwał położne i rzekł do nich: Czemuście to uczyniły i pozostawiały przy życiu także chłopców? Położne odpowiedziały faraonowi: Kobiety hebrajskie nie są takie jak kobiety egipskie; są one tak żywotne, że rodzą wcześniej, niż przyjdzie do nich położna. A Bóg nagradzał te położne dobrym powodzeniem, lud zaś rozmnażał się i potężniał [2Mo 1,15–20]. W jakże skomplikowanej sytuacji się znalazły. A jednak stawiły jej czoła!
Niezwykła rola pielęgniarki przypadła też w udziale młodej dziewczynie z Szunem. Została osobistą pielęgniarką króla. Gdy król Dawid się zestarzał i posunął się w latach, choć go okrywano derkami, nie mógł się rozgrzać. Rzekli do niego jego słudzy: Należałoby poszukać dla naszego pana, króla, młodej dziewczyny, która by była przy królu i pielęgnowała go, i sypiając z nim, ogrzewała naszego pana, króla. I szukano pięknej dziewczyny po całym obszarze Izraela, a gdy znaleziono Abiszag, Szunamitkę, przyprowadzono ją do króla. Była to bardzo piękna dziewczyna; pielęgnowała i obsługiwała króla, lecz król z nią nie obcował [1Kr 1,1–4]. Czy był to szczyt marzeń młodej i pięknej dziewczyny? Cóż miała jednak zrobić? Odmówić opieki królowi?
Opieka nad ludźmi chorymi, sędziwymi i niedołężnymi – to zadanie dla osób o dużej wrażliwości, cechujących się silną odpornością psychiczną, a przy tym także zdolnych do wysiłku fizycznego. Mało kto – jeśli nawet mógłby – chce się tym zajmować.
Właśnie. W Międzynarodowym Dniu Pielęgniarek dobrze byłoby pomyśleć, że nie zawsze można robić tylko to, co jest dla nas miłe i przyjemne. Czasem przychodzi nam stanąć oko w oko z zadaniem mniej dla nas atrakcyjnym, a nawet bardzo przykrym i niewygodnym. Domownicy, bądźcie poddani z wszelką bojaźnią panom, nie tylko dobrym i łagodnym, ale i przykrym, albowiem to jest łaska, jeśli ktoś związany w sumieniu przed Bogiem znosi utrapienie i cierpi niewinnie. Bo jakaż to chluba, jeżeli okazujecie cierpliwość, policzkowani za grzechy? Ale, jeżeli okazujecie cierpliwość, gdy za dobre uczynki cierpicie, to jest łaska u Boga. Na to bowiem powołani jesteście, gdyż i Chrystus cierpiał za was, zostawiając wam przykład, abyście wstępowali w jego ślady [1Pt 2,18-21].
Mówi się, że pielęgniarką trzeba być z powołania. Warto więc pomyśleć, jakie jest nasze osobiste powołanie? Jeżeli robimy coś w życiu w niezgodzie z tym powołaniem, to wciąż będziemy niezadowoleni z życia. Jeśli natomiast dobrze je rozpoznamy, to będziemy w życiu szczęśliwi i spełnieni, nawet jeżeli będziemy pracować za niewielkie pieniądze, narażeni na rozmaite nieprzyjemności i zawsze w cieniu innych „ważniejszych” osób. Tak jak pielęgniarki.
Pełny szacunek – drogie Panie!
Dziś ich dzień – Międzynarodowy Dzień Pielęgniarek. Chyba każdy, kto zna jakąś pielęgniarkę, ten wie, że to niełatwy kawałek chleba. I nie tylko o niskie zarobki tu chodzi. Obciąża je zbyt wielka ilość obowiązków, świadomość bycia zdanym na „humory” pacjentów i ich rodzin, a do tego zawsze praca w cieniu, niekoniecznie dobrego lekarza.
A jednak pielęgniarki dzielnie pełnią swą misję społeczną. "W chwili cierpienia, ciężkiej choroby, umierania i przychodzenia na świat pacjenci mogą liczyć na to, że zawsze będziemy przy nich. Mimo tego, że są trudności, że wprowadzana jest kolejna reforma i protestujemy, bo czujemy się niedowartościowane, to nigdy naszych pacjentów nie zostawiłyśmy" - oświadczyła Pani Elżbieta Buczkowska - prezes Naczelnej Izby Pielęgniarek i Położnych.
Pielęgniarstwo to bardzo stara profesja. Jak świat światem pomoc pielęgniarek była potrzebna i to w najróżniejszych przypadkach. Również Biblia o nich wspomina.
Za wzór dobrej pielęgniarki mogą służyć dwie położne izraelskie z okresu niewoli egipskiej. Ich mądrości i niezłomnej postawie cały naród zawdzięczał swoje przetrwanie, a nawet rozwój. Wtedy król egipski rzekł do położnych hebrajskich, z których jedna nazywała się Szifra, a druga Pua, mówiąc: Gdy będziecie przy porodach niewiast hebrajskich, uważajcie, co się rodzi: Jeżeli rodzi się chłopiec, zabijcie go, a jeżeli dziewczynka, niech zostanie przy życiu. Lecz położne bały się Boga i nie czyniły tak, jak im nakazał król egipski, ale pozostawiały chłopców przy życiu. Wtedy król egipski wezwał położne i rzekł do nich: Czemuście to uczyniły i pozostawiały przy życiu także chłopców? Położne odpowiedziały faraonowi: Kobiety hebrajskie nie są takie jak kobiety egipskie; są one tak żywotne, że rodzą wcześniej, niż przyjdzie do nich położna. A Bóg nagradzał te położne dobrym powodzeniem, lud zaś rozmnażał się i potężniał [2Mo 1,15–20]. W jakże skomplikowanej sytuacji się znalazły. A jednak stawiły jej czoła!
Niezwykła rola pielęgniarki przypadła też w udziale młodej dziewczynie z Szunem. Została osobistą pielęgniarką króla. Gdy król Dawid się zestarzał i posunął się w latach, choć go okrywano derkami, nie mógł się rozgrzać. Rzekli do niego jego słudzy: Należałoby poszukać dla naszego pana, króla, młodej dziewczyny, która by była przy królu i pielęgnowała go, i sypiając z nim, ogrzewała naszego pana, króla. I szukano pięknej dziewczyny po całym obszarze Izraela, a gdy znaleziono Abiszag, Szunamitkę, przyprowadzono ją do króla. Była to bardzo piękna dziewczyna; pielęgnowała i obsługiwała króla, lecz król z nią nie obcował [1Kr 1,1–4]. Czy był to szczyt marzeń młodej i pięknej dziewczyny? Cóż miała jednak zrobić? Odmówić opieki królowi?
Opieka nad ludźmi chorymi, sędziwymi i niedołężnymi – to zadanie dla osób o dużej wrażliwości, cechujących się silną odpornością psychiczną, a przy tym także zdolnych do wysiłku fizycznego. Mało kto – jeśli nawet mógłby – chce się tym zajmować.
Właśnie. W Międzynarodowym Dniu Pielęgniarek dobrze byłoby pomyśleć, że nie zawsze można robić tylko to, co jest dla nas miłe i przyjemne. Czasem przychodzi nam stanąć oko w oko z zadaniem mniej dla nas atrakcyjnym, a nawet bardzo przykrym i niewygodnym. Domownicy, bądźcie poddani z wszelką bojaźnią panom, nie tylko dobrym i łagodnym, ale i przykrym, albowiem to jest łaska, jeśli ktoś związany w sumieniu przed Bogiem znosi utrapienie i cierpi niewinnie. Bo jakaż to chluba, jeżeli okazujecie cierpliwość, policzkowani za grzechy? Ale, jeżeli okazujecie cierpliwość, gdy za dobre uczynki cierpicie, to jest łaska u Boga. Na to bowiem powołani jesteście, gdyż i Chrystus cierpiał za was, zostawiając wam przykład, abyście wstępowali w jego ślady [1Pt 2,18-21].
Mówi się, że pielęgniarką trzeba być z powołania. Warto więc pomyśleć, jakie jest nasze osobiste powołanie? Jeżeli robimy coś w życiu w niezgodzie z tym powołaniem, to wciąż będziemy niezadowoleni z życia. Jeśli natomiast dobrze je rozpoznamy, to będziemy w życiu szczęśliwi i spełnieni, nawet jeżeli będziemy pracować za niewielkie pieniądze, narażeni na rozmaite nieprzyjemności i zawsze w cieniu innych „ważniejszych” osób. Tak jak pielęgniarki.
Pełny szacunek – drogie Panie!
11 maja, 2011
Letnie świętych obcowanie
Zrobiło się ciepło. Niemal automatycznie myśli biegną ku wakacjom. Nie każdemu się to uda, ale większość postara się o jakiś – choćby kilkudniowy – wyjazd, żeby oderwać się od codzienności i przeżyć coś niezwykłego.
Sezon urlopowy i czas letniego wypoczynku to okres ważny także z duchowego punktu widzenia. Szkoda, że takie cele, jak; poznawanie Boga, umacnianie się w wierze i wzajemne zbudowanie, zwykliśmy sytuować gdzieś w okresie od września czy października, natomiast wraz z nadejściem wakacji dajemy sobie nieco „na luz” w tych sprawach. Przecież właśnie w sezonie ogórkowym kalendarz obowiązków szkolnych i zawodowych z reguły rozluźnia się nieco, co stwarza dogodną możliwość poświecenia większej uwagi relacjom z Bogiem i ludźmi.
Jeżeli chodzi o ludzi, to szczególnie namawiam do spędzenia w te wakacje przynajmniej kilku dni w gronie osób odrodzonych duchowo. Z ludźmi ze szkoły, pracy, sąsiedztwa, a nawet z krewnymi, siłą rzeczy mamy wiele kontaktów w ciągu całego roku. Z osobami wierzącymi natomiast, w większości przypadków widujemy się raptem parę godzin na tydzień – i to wszystko. Czy nam to wystarcza?
Nawet jeśli czyjeś osobiste zapotrzebowanie na kontakt z chrześcijanami wydaje się być w ten sposób zaspokojone, to w świetle Biblii widać, że potrzebujemy bliższych i dłużej trwających kontaktów ze współwyznawcami Chrystusa. Skoro zostaliśmy wezwani: baczmy jedni na drugich w celu pobudzenia się do miłości i dobrych uczynków [Hbr 10m24], to jak można okazać posłuszeństwo temu Słowu Bożemu, jeżeli nie poświecimy więcej czasu dla siebie nawzajem?
Oto inne pouczenie, możliwe do zrealizowania tylko w warunkach wspólnego przebywania: Przetoż napominajcie jedni drugich i budujcie jeden drugiego, jako i czynicie. A prosimy was, bracia! abyście poznali tych, którzy pracują między wami i którzy są przełożonymi waszymi w Panu, i napominają was; Abyście ich jak najbardziej miłowali dla ich pracy. Pokój też zachowajcie między sobą. A prosimy was, bracia! napominajcie tych, którzy nie stoją w rzędzie, cieszcie bojaźliwych, znaszajcie słabych, nieskwapliwymi bądźcie przeciwko wszystkim [1Ts 5,11–14 wg Biblii Gdańskiej].
Zbudować duchowo braci i siostry. Odkryć szczegóły niezbędne do rozumnego i skutecznego zachęcania lub napominania. Poznać bliżej przełożonych w Panu, których znamy tylko z kazalnicy, a o których krążą przecież rozmaite opinie. Zorientować się, kto naprawdę stoi w rzędzie, a kto się z niego wyłamuje. Dodać otuchy słabym i bojaźliwym. - To wszystko staje się ciałem, gdy chrześcijanie spędzą razem trochę więcej czasu, niż tylko w trakcie niedzielnego nabożeństwa.
Serdecznie wiec namawiam do takiego planowania wakacji, ażeby przynajmniej kilka dni pobyć w gronie świętych, czyli braci i sióstr w Chrystusie. Umówić się. Razem pojechać, pomieszkać, znaleźć czas na wspólną modlitwę i rozważnie Słowa Bożego. Mieć wspólne przeżycia. - Poza powyższymi walorami duchowymi, razem z wierzącymi będzie też taniej, raźniej i bezpieczniej!
Nie pozwólmy w te wakacje okraść się z tak wartościowego czasu za cenę własnego indywidualizmu, „świętego” spokoju, świeckiej rozrywki, czy własnej wygody! Rzekłem do Pana: Tyś Panem moim, nie ma dla mnie dobra poza tobą. Do świętych zaś, którzy są na ziemi: To są szlachetni, w nich mam całe upodobanie [Ps 16,2–3]. Nawet nie wypowiadając ani jednego słowa w zbliżające się wakacje, i Bogu, i naszym współwyznawcom, będziemy dawać do zrozumienia i dość dobitnie mówić, jak bardzo są dla nas ważni.
Decyzja zapadła. W to lato - jeśli tylko Bóg pozwoli - znowu przynajmniej jeden tydzień ciurkiem, spędzę w gronie ludzi miłujących Pana Jezusa.
Sezon urlopowy i czas letniego wypoczynku to okres ważny także z duchowego punktu widzenia. Szkoda, że takie cele, jak; poznawanie Boga, umacnianie się w wierze i wzajemne zbudowanie, zwykliśmy sytuować gdzieś w okresie od września czy października, natomiast wraz z nadejściem wakacji dajemy sobie nieco „na luz” w tych sprawach. Przecież właśnie w sezonie ogórkowym kalendarz obowiązków szkolnych i zawodowych z reguły rozluźnia się nieco, co stwarza dogodną możliwość poświecenia większej uwagi relacjom z Bogiem i ludźmi.
Jeżeli chodzi o ludzi, to szczególnie namawiam do spędzenia w te wakacje przynajmniej kilku dni w gronie osób odrodzonych duchowo. Z ludźmi ze szkoły, pracy, sąsiedztwa, a nawet z krewnymi, siłą rzeczy mamy wiele kontaktów w ciągu całego roku. Z osobami wierzącymi natomiast, w większości przypadków widujemy się raptem parę godzin na tydzień – i to wszystko. Czy nam to wystarcza?
Nawet jeśli czyjeś osobiste zapotrzebowanie na kontakt z chrześcijanami wydaje się być w ten sposób zaspokojone, to w świetle Biblii widać, że potrzebujemy bliższych i dłużej trwających kontaktów ze współwyznawcami Chrystusa. Skoro zostaliśmy wezwani: baczmy jedni na drugich w celu pobudzenia się do miłości i dobrych uczynków [Hbr 10m24], to jak można okazać posłuszeństwo temu Słowu Bożemu, jeżeli nie poświecimy więcej czasu dla siebie nawzajem?
Oto inne pouczenie, możliwe do zrealizowania tylko w warunkach wspólnego przebywania: Przetoż napominajcie jedni drugich i budujcie jeden drugiego, jako i czynicie. A prosimy was, bracia! abyście poznali tych, którzy pracują między wami i którzy są przełożonymi waszymi w Panu, i napominają was; Abyście ich jak najbardziej miłowali dla ich pracy. Pokój też zachowajcie między sobą. A prosimy was, bracia! napominajcie tych, którzy nie stoją w rzędzie, cieszcie bojaźliwych, znaszajcie słabych, nieskwapliwymi bądźcie przeciwko wszystkim [1Ts 5,11–14 wg Biblii Gdańskiej].
Zbudować duchowo braci i siostry. Odkryć szczegóły niezbędne do rozumnego i skutecznego zachęcania lub napominania. Poznać bliżej przełożonych w Panu, których znamy tylko z kazalnicy, a o których krążą przecież rozmaite opinie. Zorientować się, kto naprawdę stoi w rzędzie, a kto się z niego wyłamuje. Dodać otuchy słabym i bojaźliwym. - To wszystko staje się ciałem, gdy chrześcijanie spędzą razem trochę więcej czasu, niż tylko w trakcie niedzielnego nabożeństwa.
Serdecznie wiec namawiam do takiego planowania wakacji, ażeby przynajmniej kilka dni pobyć w gronie świętych, czyli braci i sióstr w Chrystusie. Umówić się. Razem pojechać, pomieszkać, znaleźć czas na wspólną modlitwę i rozważnie Słowa Bożego. Mieć wspólne przeżycia. - Poza powyższymi walorami duchowymi, razem z wierzącymi będzie też taniej, raźniej i bezpieczniej!
Nie pozwólmy w te wakacje okraść się z tak wartościowego czasu za cenę własnego indywidualizmu, „świętego” spokoju, świeckiej rozrywki, czy własnej wygody! Rzekłem do Pana: Tyś Panem moim, nie ma dla mnie dobra poza tobą. Do świętych zaś, którzy są na ziemi: To są szlachetni, w nich mam całe upodobanie [Ps 16,2–3]. Nawet nie wypowiadając ani jednego słowa w zbliżające się wakacje, i Bogu, i naszym współwyznawcom, będziemy dawać do zrozumienia i dość dobitnie mówić, jak bardzo są dla nas ważni.
Decyzja zapadła. W to lato - jeśli tylko Bóg pozwoli - znowu przynajmniej jeden tydzień ciurkiem, spędzę w gronie ludzi miłujących Pana Jezusa.
10 maja, 2011
Tak też i teraz się stanie...
10 maja to rocznica rozpoczęcia w roku 70. A.D. oblężenia Jerozolimy przez Rzymian.
Czterdzieści lat wcześniej Jezus bardzo jednoznacznie zapowiedział dla Jerozolimy koniec. A gdy się przybliżył, ujrzawszy miasto, zapłakał nad nim, mówiąc: Gdybyś i ty poznało w tym to dniu, co służy ku pokojowi. Lecz teraz zakryte to jest przed oczyma twymi. Gdyż przyjdą na ciebie dni, że twoi nieprzyjaciele usypią wał wokół ciebie i otoczą, i ścisną cię zewsząd. I zrównają cię z ziemią i dzieci twoje w murach twoich wytępią, i nie pozostawią z ciebie kamienia na kamieniu, dlatego żeś nie poznało czasu nawiedzenia swego [Łk 19,41–44].
I tak też się stało. Nadciągnęła siedemdziesięciotysięczna armia rzymska pod wodzą Tytusa, otoczyła Jerozolimę i rozpoczęła wykonywanie sądu Bożego nad nieposłusznymi Bogu mieszkańcami miasta. Rzymianie oczyścili okolicę z sadów, pól uprawnych, gajów i urządzeń nawadniających, stwarzając sobie dogodniejsze warunki do ustawienia machin oblężniczych i wszelkich manewrów. Po piętnastu dniach oblężenia, 25 maja zrobiono wyłom w trzecim, licząc od wewnątrz, murze obronnym Jerozolimy. Obrońcy miasta przenieśli się za drugi mur, ale pięć dni później i ta zapora została przez Rzymian przełamana.
Żydzi wciąż stawiali zaciekły opór. Rzymianie postanowili więc otoczyć Jerozolimę własnym murem, ażeby uniemożliwić im nocne wypady po żywność i w ten sposób zamorzyć ich głodem. To był największy dramat obrońców i mieszkańców Jerozolimy. Ludzie próbowali żywić się korą z drzew, mierzwą, gryzoniami oraz owadami, ale ostatecznie zaczęli masowo umierać.
24 lipca padła twierdza Antonia, a miesiąc później nastąpił kolejny szturm, tym razem na samo serce miasta, czyli na świątynię. Jakiś samozwańczy prorok wołał wcześniej po ulicach, żeby się chować do świątyni, bo każdy, kto się w niej znajdzie, zostanie w cudowny sposób uratowany. Niestety, w ostatnich dniach sierpnia spalono i zburzono świątynię. I w świątyni nikt nie znalazł bezpiecznego schronienia.
W końcu nadszedł ostatni dzień oblężenia Jerozolimy, czyli 26 września 70 roku. Nic nie przetrwało. Całe miasto zostało splądrowane i spalone.
Dlaczego? Ponieważ Bóg zapowiedział nieodwracalny sąd Boży dla mieszkańców Jerozolimy z powodu odrzucenia Syna Bożego. Po raz kolejny okazało się, że ze Słowem Bożym należy się liczyć. Gdy Bóg coś mówi, to tak się dzieje.
Pismo Święte zapowiada zbliżający się sąd Boży dla wszystkich mieszkańców Ziemi, gdyż On wyznaczył dzień, w którym będzie sądził świat sprawiedliwie przez męża, którego ustanowił, potwierdzając to wszystkim przez wskrzeszenie go z martwych [Dz 17,31].
Jak było z zapowiedzianym przez Boga zburzeniem Jerozolimy, tak też będzie z końcem świata. Za późno będzie na myślenie o ratunku, gdy się objawi Pan Jezus z nieba ze zwiastunami mocy swojej, w ogniu płomienistym, wymierzając karę tym, którzy nie znają Boga, oraz tym, którzy nie są posłuszni ewangelii Pana naszego Jezusa. Poniosą oni karę: zatracenie wieczne, oddalenie od oblicza Pana i od mocy chwały jego, gdy przyjdzie w owym dniu... [2Ts 1,7-10].
Boże postanowienie w tej sprawie ma charakter nieodwołalny. Jednakowoż Biblia wskazuje na jakąś możliwość przeżycia. W dniu narodzin Kościoła, apostoł Piotr wezwał: Ratujcie się spośród tego pokolenia przewrotnego [Dz 2,40] a apostoł Paweł wyjaśnił: Gdy zaś jesteśmy sądzeni przez Pana, znaczy to, że nas wychowuje, abyśmy wraz ze światem nie zostali potępieni [1Ko 11,32]. Wiele fragmentów Biblii zapewnia, że Bóg przygotował plan zbawienia.
W porę, póki jeszcze jest na to czas, trzeba zastanowić się, dopytać, wyczytać z Biblii, jak można się uratować, bo gdy skończy się czas łaski Bożej – podobnie jak dla mieszkańców Jerozolimy po 10 maja w roku 70. – będzie już za późno na jakiekolwiek plany ratunkowe.
Czterdzieści lat wcześniej Jezus bardzo jednoznacznie zapowiedział dla Jerozolimy koniec. A gdy się przybliżył, ujrzawszy miasto, zapłakał nad nim, mówiąc: Gdybyś i ty poznało w tym to dniu, co służy ku pokojowi. Lecz teraz zakryte to jest przed oczyma twymi. Gdyż przyjdą na ciebie dni, że twoi nieprzyjaciele usypią wał wokół ciebie i otoczą, i ścisną cię zewsząd. I zrównają cię z ziemią i dzieci twoje w murach twoich wytępią, i nie pozostawią z ciebie kamienia na kamieniu, dlatego żeś nie poznało czasu nawiedzenia swego [Łk 19,41–44].
I tak też się stało. Nadciągnęła siedemdziesięciotysięczna armia rzymska pod wodzą Tytusa, otoczyła Jerozolimę i rozpoczęła wykonywanie sądu Bożego nad nieposłusznymi Bogu mieszkańcami miasta. Rzymianie oczyścili okolicę z sadów, pól uprawnych, gajów i urządzeń nawadniających, stwarzając sobie dogodniejsze warunki do ustawienia machin oblężniczych i wszelkich manewrów. Po piętnastu dniach oblężenia, 25 maja zrobiono wyłom w trzecim, licząc od wewnątrz, murze obronnym Jerozolimy. Obrońcy miasta przenieśli się za drugi mur, ale pięć dni później i ta zapora została przez Rzymian przełamana.
Żydzi wciąż stawiali zaciekły opór. Rzymianie postanowili więc otoczyć Jerozolimę własnym murem, ażeby uniemożliwić im nocne wypady po żywność i w ten sposób zamorzyć ich głodem. To był największy dramat obrońców i mieszkańców Jerozolimy. Ludzie próbowali żywić się korą z drzew, mierzwą, gryzoniami oraz owadami, ale ostatecznie zaczęli masowo umierać.
24 lipca padła twierdza Antonia, a miesiąc później nastąpił kolejny szturm, tym razem na samo serce miasta, czyli na świątynię. Jakiś samozwańczy prorok wołał wcześniej po ulicach, żeby się chować do świątyni, bo każdy, kto się w niej znajdzie, zostanie w cudowny sposób uratowany. Niestety, w ostatnich dniach sierpnia spalono i zburzono świątynię. I w świątyni nikt nie znalazł bezpiecznego schronienia.
W końcu nadszedł ostatni dzień oblężenia Jerozolimy, czyli 26 września 70 roku. Nic nie przetrwało. Całe miasto zostało splądrowane i spalone.
Dlaczego? Ponieważ Bóg zapowiedział nieodwracalny sąd Boży dla mieszkańców Jerozolimy z powodu odrzucenia Syna Bożego. Po raz kolejny okazało się, że ze Słowem Bożym należy się liczyć. Gdy Bóg coś mówi, to tak się dzieje.
Pismo Święte zapowiada zbliżający się sąd Boży dla wszystkich mieszkańców Ziemi, gdyż On wyznaczył dzień, w którym będzie sądził świat sprawiedliwie przez męża, którego ustanowił, potwierdzając to wszystkim przez wskrzeszenie go z martwych [Dz 17,31].
Jak było z zapowiedzianym przez Boga zburzeniem Jerozolimy, tak też będzie z końcem świata. Za późno będzie na myślenie o ratunku, gdy się objawi Pan Jezus z nieba ze zwiastunami mocy swojej, w ogniu płomienistym, wymierzając karę tym, którzy nie znają Boga, oraz tym, którzy nie są posłuszni ewangelii Pana naszego Jezusa. Poniosą oni karę: zatracenie wieczne, oddalenie od oblicza Pana i od mocy chwały jego, gdy przyjdzie w owym dniu... [2Ts 1,7-10].
Boże postanowienie w tej sprawie ma charakter nieodwołalny. Jednakowoż Biblia wskazuje na jakąś możliwość przeżycia. W dniu narodzin Kościoła, apostoł Piotr wezwał: Ratujcie się spośród tego pokolenia przewrotnego [Dz 2,40] a apostoł Paweł wyjaśnił: Gdy zaś jesteśmy sądzeni przez Pana, znaczy to, że nas wychowuje, abyśmy wraz ze światem nie zostali potępieni [1Ko 11,32]. Wiele fragmentów Biblii zapewnia, że Bóg przygotował plan zbawienia.
W porę, póki jeszcze jest na to czas, trzeba zastanowić się, dopytać, wyczytać z Biblii, jak można się uratować, bo gdy skończy się czas łaski Bożej – podobnie jak dla mieszkańców Jerozolimy po 10 maja w roku 70. – będzie już za późno na jakiekolwiek plany ratunkowe.
09 maja, 2011
Pierwszy mały krok do wielkich zmian
Nie każdy wie, że dzień dzisiejszy, to data na tyle ważna dla naszego Kontynentu, że zebrani w 1985 roku w Mediolanie przywódcy europejscy postanowili ją upamiętnić ustanowieniem 9 maja Dniem Europy.
Otóż 9 maja 1950 roku uczyniono pierwszy krok w tworzeniu tego, co nazywamy dziś Unią Europejską. Tego właśnie dnia w Paryżu, minister spraw zagranicznych Francji, Robert Schuman, zaproponował stworzenie ponadnarodowej instytucji europejskiej i odczytał przedstawicielom prasy deklarację nawołującą Francję, Niemcy i inne państwa europejskie do połączenia produkcji węgla i stali jako "pierwszą konkretną podstawę Federacji Europejskiej".
Jednoczenie Europy to długofalowy proces. Rozpoczął się hen kiedyś, tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej i trwa do dzisiaj. Na początku wysiłki te opierały się na dominacji jednej grupy państw nad drugą. Dzisiaj, przynajmniej teoretycznie, mówi się o budowaniu takiej Europy, w której szanowane są wolność i tożsamość wszystkich tworzących ją narodów. Nastąpiły ogromne zmiany, bo ktoś kiedyś zrobił pierwszy krok.
W Dniu Europy chcę jako chrześcijanin przywołać inny fakt o równie kapitalnym znaczeniu dla Starego Kontynentu, tyle że nie pod względem gospodarczo-politycznym, a duchowym. Tysiąc dziewięćset lat wcześniej, inny człowiek zrobił pierwszy krok, który zaowocował ogromnymi przemianami i całkiem nową kulturą życia Europejczyków.
I miał Paweł w nocy widzenie: Jakiś Macedończyk stał i prosił go, mówiąc: Przepraw się do Macedonii i pomóż nam. Gdy tylko ujrzał to widzenie, staraliśmy się zaraz wyruszyć do Macedonii, wnioskując, iż nas Bóg powołał, abyśmy im zwiastowali dobrą nowinę. Odpłynąwszy z Troady, zdążaliśmy wprost do Samotraki, a nazajutrz do Neapolu, stamtąd zaś do Filippi, które jest przodującym miastem okręgu macedońskiego i kolonią rzymską. I zatrzymaliśmy się w tym mieście dni kilka [Dz 16,9–12].
Podróż apostoła Pawła i jego towarzyszy nie była wyprawą turystyczną. W wyniku tej apostolskiej wizyty w Filippi nawrócili się pierwsi mieszkańcy Europy i zaczęły powstawać zbory chrześcijańskie. Rozpoczął się wielki pochód Ewangelii przez nasz Kontynent. Od was bowiem rozeszło się Słowo Pańskie nie tylko w Macedonii i w Achai, ale też wiara wasza w Boga rozkrzewiła się na każdym miejscu, tak iż nie mamy potrzeby o tym mówić; [1Ts 1,8].
Nawet największa sprawa ma swój, często bardzo niepozorny, początek. Warto więc być świadomy znaczenia każdej chwili. Kto wie, czy i nasza dzisiejsza decyzja, spotkanie, podróż, modlitwa, nie są pierwszym krokiem do wielkich zmian w przyszłości, i to nie tylko naszej osobistej?
Otóż 9 maja 1950 roku uczyniono pierwszy krok w tworzeniu tego, co nazywamy dziś Unią Europejską. Tego właśnie dnia w Paryżu, minister spraw zagranicznych Francji, Robert Schuman, zaproponował stworzenie ponadnarodowej instytucji europejskiej i odczytał przedstawicielom prasy deklarację nawołującą Francję, Niemcy i inne państwa europejskie do połączenia produkcji węgla i stali jako "pierwszą konkretną podstawę Federacji Europejskiej".
Jednoczenie Europy to długofalowy proces. Rozpoczął się hen kiedyś, tuż po zakończeniu drugiej wojny światowej i trwa do dzisiaj. Na początku wysiłki te opierały się na dominacji jednej grupy państw nad drugą. Dzisiaj, przynajmniej teoretycznie, mówi się o budowaniu takiej Europy, w której szanowane są wolność i tożsamość wszystkich tworzących ją narodów. Nastąpiły ogromne zmiany, bo ktoś kiedyś zrobił pierwszy krok.
W Dniu Europy chcę jako chrześcijanin przywołać inny fakt o równie kapitalnym znaczeniu dla Starego Kontynentu, tyle że nie pod względem gospodarczo-politycznym, a duchowym. Tysiąc dziewięćset lat wcześniej, inny człowiek zrobił pierwszy krok, który zaowocował ogromnymi przemianami i całkiem nową kulturą życia Europejczyków.
I miał Paweł w nocy widzenie: Jakiś Macedończyk stał i prosił go, mówiąc: Przepraw się do Macedonii i pomóż nam. Gdy tylko ujrzał to widzenie, staraliśmy się zaraz wyruszyć do Macedonii, wnioskując, iż nas Bóg powołał, abyśmy im zwiastowali dobrą nowinę. Odpłynąwszy z Troady, zdążaliśmy wprost do Samotraki, a nazajutrz do Neapolu, stamtąd zaś do Filippi, które jest przodującym miastem okręgu macedońskiego i kolonią rzymską. I zatrzymaliśmy się w tym mieście dni kilka [Dz 16,9–12].
Podróż apostoła Pawła i jego towarzyszy nie była wyprawą turystyczną. W wyniku tej apostolskiej wizyty w Filippi nawrócili się pierwsi mieszkańcy Europy i zaczęły powstawać zbory chrześcijańskie. Rozpoczął się wielki pochód Ewangelii przez nasz Kontynent. Od was bowiem rozeszło się Słowo Pańskie nie tylko w Macedonii i w Achai, ale też wiara wasza w Boga rozkrzewiła się na każdym miejscu, tak iż nie mamy potrzeby o tym mówić; [1Ts 1,8].
Nawet największa sprawa ma swój, często bardzo niepozorny, początek. Warto więc być świadomy znaczenia każdej chwili. Kto wie, czy i nasza dzisiejsza decyzja, spotkanie, podróż, modlitwa, nie są pierwszym krokiem do wielkich zmian w przyszłości, i to nie tylko naszej osobistej?
08 maja, 2011
Zapomnij o krzywdach!
Dziś i jutro, to ustanowiony przez Zgromadzenie Ogólne ONZ czas Upamiętniający i Jednoczący Tych, Którzy Stracili Życie Podczas II Wojny Światowej.
W rezolucji 59/26 z 22 listopada 2004 roku Zgromadzenie Ogólne ogłosiło dni 8 i 9 maja czasem pamięci i jedności oraz wezwało państwa członkowskie, organy Narodów Zjednoczonych, organizacje pozarządowe i osoby indywidualne do corocznych obchodów jednego bądź obu tych dni, by w ten sposób oddać hołd tym, którzy stracili swe życie podczas II Wojny Światowej.
Jak sięgam pamięcią, od dziecka byłem karmiony wspomnieniami krzywd ze strony Tatarów, Szwedów, Niemców, Rosjan, Ukraińców itd. Dopiero później odkryłem, że idea pamiętania o doznanych krzywdach i ich ofiarach - choć tak popularna i godna pochwały w świecie - nie znajduje uzasadnienia w świetle Słowa Bożego.
Biblia wielokrotnie świadczy o potrzebie upamiętniania miejsc i okoliczności, w których Bóg dokonał jakiegoś cudu i objawił swą obecność wśród ludzi. W miejscu budujących i pozytywnych wydarzeń należy stawiać znaki pamiątkowe, aby podtrzymywały na duchu i budowały wiarę. Oto dwa przykłady:
I odszedł Bóg od niego w górę z miejsca, gdzie z nim rozmawiał. Jakub zaś postawił pomnik na tym miejscu, gdzie Bóg z nim rozmawiał, pomnik kamienny, i wylał nań ofiarę z płynów, i polał go oliwą. Miejsce, gdzie Bóg z nim rozmawiał, nazwał Jakub Betel [1Mo 35,13–15].
A owe dwanaście kamieni, które zabrali z Jordanu, postawił Jozue w Gilgal i rzekł do synów izraelskich: Gdy w przyszłości wasi potomkowie pytać się będą swoich ojców: Co znaczą te kamienie? Pouczcie waszych synów, mówiąc: Suchą nogą przeszedł tu Izrael przez Jordan, gdyż Pan, Bóg wasz, wysuszył wody Jordanu przed wami, aż się przeprawiliście, podobnie jak Pan, Bóg wasz, uczynił z Morzem Czerwonym, które wysuszył przed nami, aż się przeprawiliśmy, aby poznały wszystkie ludy ziemi, że ręka Pana jest mocna, i abyście się bali Pana, Boga waszego, po wszystkie dni [Joz 4,20–24].
Tak więc wg Biblii należy pamiętać i uwieczniać to, co dobrego z łaski Bożej wydarzyło się w naszym życiu. A co z krzywdami i nieszczęściami? W cierpliwości zaznacza się roztropność człowieka, a chlubą jego jest, gdy zapomina o krzywdach [Prz 19,11] - poucza Pismo Święte.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że każdego roku ktoś karmi nas wspomnieniami nieszczęść, tragedii, mordów i strat. Co wnosi to do naszych serc? Poza rozdrapywaniem starych konfliktów i wzbudzaniem negatywnych emocji, poza karmieniem ducha żalem minionych krzywd, niewiele dobrego i pozytywnego mamy z tej praktyki.
Zastanawiam się więc dzisiaj, z czyjej inspiracji ONZ ustanowiło kolejne dni, by – poza tym, że i tak poszczególne nieszczęścia i krzywdy z okresu II Wojny Światowej mają swoje rocznice - jeszcze dodatkowo zbierać je razem i wokół nich jednoczyć ludzką pamięć?
Biblia prezentuje inny sposób nastawienia do krzywd: I kamienowali Szczepana, który się modlił tymi słowy: Panie Jezu, przyjmij ducha mego. A padłszy na kolana, zawołał donośnym głosem: Panie, nie policz im grzechu tego. A gdy to powiedział, skonał [Dz 7,59–60]. Czy z powyższych słów można wywnioskować oczekiwanie Szczepana, że ludzie w tym miejscu postawią pomnik pamięci o jego krzywdzie?
W oczach Bożych chlubą człowieka jest to, że zapomina o krzywdach, od szkolnych, sąsiedzkich i rodzinnych zaczynając...
W rezolucji 59/26 z 22 listopada 2004 roku Zgromadzenie Ogólne ogłosiło dni 8 i 9 maja czasem pamięci i jedności oraz wezwało państwa członkowskie, organy Narodów Zjednoczonych, organizacje pozarządowe i osoby indywidualne do corocznych obchodów jednego bądź obu tych dni, by w ten sposób oddać hołd tym, którzy stracili swe życie podczas II Wojny Światowej.
Jak sięgam pamięcią, od dziecka byłem karmiony wspomnieniami krzywd ze strony Tatarów, Szwedów, Niemców, Rosjan, Ukraińców itd. Dopiero później odkryłem, że idea pamiętania o doznanych krzywdach i ich ofiarach - choć tak popularna i godna pochwały w świecie - nie znajduje uzasadnienia w świetle Słowa Bożego.
Biblia wielokrotnie świadczy o potrzebie upamiętniania miejsc i okoliczności, w których Bóg dokonał jakiegoś cudu i objawił swą obecność wśród ludzi. W miejscu budujących i pozytywnych wydarzeń należy stawiać znaki pamiątkowe, aby podtrzymywały na duchu i budowały wiarę. Oto dwa przykłady:
I odszedł Bóg od niego w górę z miejsca, gdzie z nim rozmawiał. Jakub zaś postawił pomnik na tym miejscu, gdzie Bóg z nim rozmawiał, pomnik kamienny, i wylał nań ofiarę z płynów, i polał go oliwą. Miejsce, gdzie Bóg z nim rozmawiał, nazwał Jakub Betel [1Mo 35,13–15].
A owe dwanaście kamieni, które zabrali z Jordanu, postawił Jozue w Gilgal i rzekł do synów izraelskich: Gdy w przyszłości wasi potomkowie pytać się będą swoich ojców: Co znaczą te kamienie? Pouczcie waszych synów, mówiąc: Suchą nogą przeszedł tu Izrael przez Jordan, gdyż Pan, Bóg wasz, wysuszył wody Jordanu przed wami, aż się przeprawiliście, podobnie jak Pan, Bóg wasz, uczynił z Morzem Czerwonym, które wysuszył przed nami, aż się przeprawiliśmy, aby poznały wszystkie ludy ziemi, że ręka Pana jest mocna, i abyście się bali Pana, Boga waszego, po wszystkie dni [Joz 4,20–24].
Tak więc wg Biblii należy pamiętać i uwieczniać to, co dobrego z łaski Bożej wydarzyło się w naszym życiu. A co z krzywdami i nieszczęściami? W cierpliwości zaznacza się roztropność człowieka, a chlubą jego jest, gdy zapomina o krzywdach [Prz 19,11] - poucza Pismo Święte.
Przyzwyczailiśmy się do tego, że każdego roku ktoś karmi nas wspomnieniami nieszczęść, tragedii, mordów i strat. Co wnosi to do naszych serc? Poza rozdrapywaniem starych konfliktów i wzbudzaniem negatywnych emocji, poza karmieniem ducha żalem minionych krzywd, niewiele dobrego i pozytywnego mamy z tej praktyki.
Zastanawiam się więc dzisiaj, z czyjej inspiracji ONZ ustanowiło kolejne dni, by – poza tym, że i tak poszczególne nieszczęścia i krzywdy z okresu II Wojny Światowej mają swoje rocznice - jeszcze dodatkowo zbierać je razem i wokół nich jednoczyć ludzką pamięć?
Biblia prezentuje inny sposób nastawienia do krzywd: I kamienowali Szczepana, który się modlił tymi słowy: Panie Jezu, przyjmij ducha mego. A padłszy na kolana, zawołał donośnym głosem: Panie, nie policz im grzechu tego. A gdy to powiedział, skonał [Dz 7,59–60]. Czy z powyższych słów można wywnioskować oczekiwanie Szczepana, że ludzie w tym miejscu postawią pomnik pamięci o jego krzywdzie?
W oczach Bożych chlubą człowieka jest to, że zapomina o krzywdach, od szkolnych, sąsiedzkich i rodzinnych zaczynając...
07 maja, 2011
Ostry obłęd
Duch Antychryst, owa – tajemna moc nieprawości już działa [2Ts 2,7]. Nie każdy jest tego świadomy, bowiem duch ten przenika i ogarnia ludzkie umysły metodą podstępnych oszustw wobec tych, którzy mają zginąć, ponieważ nie przyjęli miłości prawdy, która mogła ich zbawić. I dlatego zsyła Bóg na nich ostry obłęd, tak iż wierzą kłamstwu, aby zostali osądzeni wszyscy, którzy nie uwierzyli prawdzie, lecz znaleźli upodobanie w nieprawości [2Ts 2,10–11].
Przykład takiego ostrego już obłędu można zaobserwować odwiedzając Central United Methodist Church w USA. Zasłynął on ostatnio z kampanii społecznej, że bycie gejem lub lesbijką jest darem od Boga.
Pastor tego kościoła mówi: Naprawdę uważamy, że bycie gejem jest darem od Boga i że nie jest to coś, za co trzeba przepraszać, lub czego należy się wstydzić. Większość dowodów naukowych mówi o tym, że ludzie rodzą się ze swą orientacją seksualną i że nie zależy ona od osobistego wyboru. Pełna akceptacja swojej orientacji i tożsamości stanowi klucz do prowadzenia normalnego i zdrowego życia. Zmuszanie ludzi do działania wbrew otrzymanej przez nich od Boga orientacji seksualnej będzie prowadzić do życia w nieładzie. Natomiast pozwolenie im, by żyli w zgodzie ze swą orientacją, prowadzi do pojednania.
Taki sposób rozumowania w kościele? Nie budziłoby ono większego zdziwienia w środowisku ludzi odrzucających wiarę w Boga i nie czytających Pisma Świętego. Lecz gdy w kościele ktoś zaczyna wygłaszać tego rodzaju rewelacje, to musi szokować. Tak jawnego przemianowania wartości mogą dopuścić się wyłącznie ludzie znajdujący się w stanie jakiegoś obłędu.
Co byśmy powiedzieli o człowieku, który w prezencie otrzymał od rodziców samochód, odwrócił go do góry kołami, wyciął dziurę w podwoziu, zwodował i zaczął ogłaszać, że dostał od nich łódkę? Powiedzielibyśmy, że to jakiś pomyleniec. Niech sobie robi, co chce, ale niech nie twierdzi, że dostał od rodziców łódkę!
Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemność w światłość, a światłość w ciemność, zamieniają gorycz w słodycz, a słodycz w gorycz [Iz 5,20]. Już lepiej, żeby w ogóle nic nie mówili, jeżeli nazywanie rzeczy po imieniu jest dla nich niewygodne czy niebezpieczne.
Nie dziwię się, że ludzie spod znaku tęczowej flagi mówią pozytywnie o swojej orientacji seksualnej, że są z niej dumni i gloryfikują swą miłość, przypisując jej boskie pochodzenie. Cóż innego wypada im powiedzieć? Każdy człowiek ma prawo mówić i robić, co chce, jeżeli nie godzi to w wolność drugiego człowieka.
Kościół jest jednak powołany do trwania w prawdzie Słowa Bożego i ogłaszania jej światu. Niestety, jak widać na przywołanym przykładzie, może też stać się miejsce głoszenia obłędnych teorii.
Przykład takiego ostrego już obłędu można zaobserwować odwiedzając Central United Methodist Church w USA. Zasłynął on ostatnio z kampanii społecznej, że bycie gejem lub lesbijką jest darem od Boga.
Pastor tego kościoła mówi: Naprawdę uważamy, że bycie gejem jest darem od Boga i że nie jest to coś, za co trzeba przepraszać, lub czego należy się wstydzić. Większość dowodów naukowych mówi o tym, że ludzie rodzą się ze swą orientacją seksualną i że nie zależy ona od osobistego wyboru. Pełna akceptacja swojej orientacji i tożsamości stanowi klucz do prowadzenia normalnego i zdrowego życia. Zmuszanie ludzi do działania wbrew otrzymanej przez nich od Boga orientacji seksualnej będzie prowadzić do życia w nieładzie. Natomiast pozwolenie im, by żyli w zgodzie ze swą orientacją, prowadzi do pojednania.
Taki sposób rozumowania w kościele? Nie budziłoby ono większego zdziwienia w środowisku ludzi odrzucających wiarę w Boga i nie czytających Pisma Świętego. Lecz gdy w kościele ktoś zaczyna wygłaszać tego rodzaju rewelacje, to musi szokować. Tak jawnego przemianowania wartości mogą dopuścić się wyłącznie ludzie znajdujący się w stanie jakiegoś obłędu.
Co byśmy powiedzieli o człowieku, który w prezencie otrzymał od rodziców samochód, odwrócił go do góry kołami, wyciął dziurę w podwoziu, zwodował i zaczął ogłaszać, że dostał od nich łódkę? Powiedzielibyśmy, że to jakiś pomyleniec. Niech sobie robi, co chce, ale niech nie twierdzi, że dostał od rodziców łódkę!
Biada tym, którzy zło nazywają dobrem, a dobro złem, którzy zamieniają ciemność w światłość, a światłość w ciemność, zamieniają gorycz w słodycz, a słodycz w gorycz [Iz 5,20]. Już lepiej, żeby w ogóle nic nie mówili, jeżeli nazywanie rzeczy po imieniu jest dla nich niewygodne czy niebezpieczne.
Nie dziwię się, że ludzie spod znaku tęczowej flagi mówią pozytywnie o swojej orientacji seksualnej, że są z niej dumni i gloryfikują swą miłość, przypisując jej boskie pochodzenie. Cóż innego wypada im powiedzieć? Każdy człowiek ma prawo mówić i robić, co chce, jeżeli nie godzi to w wolność drugiego człowieka.
Kościół jest jednak powołany do trwania w prawdzie Słowa Bożego i ogłaszania jej światu. Niestety, jak widać na przywołanym przykładzie, może też stać się miejsce głoszenia obłędnych teorii.
06 maja, 2011
Pokonam dziś siebie...
W biegu na milę – popularnej konkurencji biegowej – pokonanie dystansu 1609 metrów w ciągu 4 minut przez całe lata w pierwszej połowie XX wieku wydawało się szczytem możliwości ludzkiego organizmu. Kolejni lekkoatleci docierali do tej magicznej granicy i żaden z nich jej nie przekraczał, co zdawało się potwierdzać tezę, że szybciej człowiek już nie jest w stanie pobiegnąć.
Aż nadszedł dzień 6 maja 1954 roku, kiedy do biegu stanął Brytyjczyk Roger Bannister i na trasie Iffley Road Track przy Oxford University jako pierwszy przebiegł milę w czasie – 3:59,4. Niemożliwe okazało się możliwe! Zniknęła bariera psychologiczna i w następnych latach także inni lekkoatleci zaczęli osiągać na tym dystansie wyniki poniżej 4 minut.
Bieg Rogera Bannistera stał się kamieniem milowym w historii lekkoatletyki. Nam dziś natomiast niech posłuży jako ilustracja działania w wierze. Wcześniej nikt z biegaczy nie pobiegł szybciej, ponieważ żaden z nich nie wierzył, że jest to możliwe. Po 6 maja 1954 roku wstąpiła w nich wiara, że ten dystans można jednak pokonać w czasie krótszym niż cztery minuty.
Niejednego z nas ogarnia poczucie niemocy i braku nadziei. Przestaliśmy marzyć, rozwijać się, wyznaczać sobie nowe cele. Utknęliśmy w martwym punkcie, w przekonaniu, że dotarliśmy do granicy naszych możliwości i nie stać nas już na nic nowego.
To nieprawda! Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie [Flp 4,13]. Gdy karmię się ludzkim niedowiarstwem i sceptycyzmem, to ręce mi opadają i nie widzę żadnych nowych możliwości. Gdy jednak popatrzę na Jezusa, nabieram wiary, że jednak mogę!
Przetoż i my, mając tak wielki około siebie leżący obłok świadków, złożywszy wszelaki ciężar i grzech, który nas snadnie obstępuje, przez cierpliwość bieżmy w zawodzie, który nam jest wystawiony; Patrząc na Jezusa, wodza i dokończyciela wiary, który dla wystawionej sobie radości, podjął krzyż, wzgardziwszy sromotę, i usiadł na prawicy stolicy Bożej. Przetoż uważajcie, jaki jest ten, który podejmował takowe od grzeszników przeciwko sobie sprzeciwianie, abyście osłabiwszy w umysłach waszych, nie ustawali [Hbr 12,1–3 wg Biblii Gdańskiej].
W rocznicę wyczynu Rogera Bannistera, który lekkoatletom otworzył drogę do kolejnych rekordów, odwracam wzrok od ludzkich ograniczeń i wpatruję się w Jezusa! Nie dam się zatrzymać. Dzięki Niemu nie jestem z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę [Hbr 10,39].
Pamiętam, jak parę lat temu zespół Feel śpiewał: Pokonam dziś siebie, pokonam siebie, udowodnię, że można lepiej! Tak jest. Kolejne bariery zostaną pokonane!
Aż nadszedł dzień 6 maja 1954 roku, kiedy do biegu stanął Brytyjczyk Roger Bannister i na trasie Iffley Road Track przy Oxford University jako pierwszy przebiegł milę w czasie – 3:59,4. Niemożliwe okazało się możliwe! Zniknęła bariera psychologiczna i w następnych latach także inni lekkoatleci zaczęli osiągać na tym dystansie wyniki poniżej 4 minut.
Bieg Rogera Bannistera stał się kamieniem milowym w historii lekkoatletyki. Nam dziś natomiast niech posłuży jako ilustracja działania w wierze. Wcześniej nikt z biegaczy nie pobiegł szybciej, ponieważ żaden z nich nie wierzył, że jest to możliwe. Po 6 maja 1954 roku wstąpiła w nich wiara, że ten dystans można jednak pokonać w czasie krótszym niż cztery minuty.
Niejednego z nas ogarnia poczucie niemocy i braku nadziei. Przestaliśmy marzyć, rozwijać się, wyznaczać sobie nowe cele. Utknęliśmy w martwym punkcie, w przekonaniu, że dotarliśmy do granicy naszych możliwości i nie stać nas już na nic nowego.
To nieprawda! Wszystko mogę w tym, który mnie wzmacnia, w Chrystusie [Flp 4,13]. Gdy karmię się ludzkim niedowiarstwem i sceptycyzmem, to ręce mi opadają i nie widzę żadnych nowych możliwości. Gdy jednak popatrzę na Jezusa, nabieram wiary, że jednak mogę!
Przetoż i my, mając tak wielki około siebie leżący obłok świadków, złożywszy wszelaki ciężar i grzech, który nas snadnie obstępuje, przez cierpliwość bieżmy w zawodzie, który nam jest wystawiony; Patrząc na Jezusa, wodza i dokończyciela wiary, który dla wystawionej sobie radości, podjął krzyż, wzgardziwszy sromotę, i usiadł na prawicy stolicy Bożej. Przetoż uważajcie, jaki jest ten, który podejmował takowe od grzeszników przeciwko sobie sprzeciwianie, abyście osłabiwszy w umysłach waszych, nie ustawali [Hbr 12,1–3 wg Biblii Gdańskiej].
W rocznicę wyczynu Rogera Bannistera, który lekkoatletom otworzył drogę do kolejnych rekordów, odwracam wzrok od ludzkich ograniczeń i wpatruję się w Jezusa! Nie dam się zatrzymać. Dzięki Niemu nie jestem z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę [Hbr 10,39].
Pamiętam, jak parę lat temu zespół Feel śpiewał: Pokonam dziś siebie, pokonam siebie, udowodnię, że można lepiej! Tak jest. Kolejne bariery zostaną pokonane!
05 maja, 2011
Operacja Nimrod
Wprawdzie dzisiejsza uwaga świata skupia się jeszcze na niedawnej akcji amerykańskich komandosów w Pakistanie i zabiciu czołowej postaci światowego terroryzmu, Osamy bin Ladena, jednakże 5 maja to dobra okazja do wspomnienia Operacji Nimrod, czyli akcji uwolnienia zakładników przetrzymywanych przez terrorystów z tzw. Demokratycznego Frontu Rewolucyjnego Wyzwolenia Arabistanu w ambasadzie Iranu w Londynie.
Operacja Nimrod została przeprowadzona 5 maja 1980 roku przez brytyjską jednostkę specjalną SAS i trwała jedynie 15 minut. Dwie grupy komandosów zaatakowały budynek jednocześnie od góry, zjeżdżając na linach i od dołu, wyłamując drzwi wejściowe. Pomimo szybkości działania i zabicia już w pierwszych minutach dowódcy, terroryści zdążyli zastrzelić jedną osobę, a 2 kolejne ciężko ranić, zanim sami, z wyjątkiem jednego, zostali zabici przez antyterrorystów.
Jako że nazwa Operacji wydała mi się dość intrygująca, więc pozwólcie na kilka słów komentarza.. Nimrod to postać biblijna. A Kusz zrodził Nimroda, który był pierwszym mocarzem na ziemi. Był on dzielnym myśliwym przed Panem. Dlatego mówi się: Dzielny myśliwy przed Panem jak Nimrod. A zaczątkiem jego królestwa był Babilon... [1Mo 10,8–10].
Domyślam się, że pomysłodawcom nadania takiej właśnie nazwy dla operacji SAS–u chodziło o dzielność i celność Nimroda, o jego wysokiej klasy myślistwo, co było ważne w planowanej akcji brytyjskich komandosów. Jednakże ten starożytny bohater zasłynął także z innej postawy.
Historyk żydowski Józef Flawiusz, tak w I wieku pisał o Nimrodzie: „Stopniowo zaprowadził w państwie ustrój despotyczny; sądził bowiem, że jedynym sposobem oderwania ludzi od bojaźni Bożej jest całkowite uzależnienie ich życia i pomyślności od potęgi władcy. A groził również, że gdyby Bóg chciał jeszcze raz zalać ziemię, potrafi on już sobie przeciw Niemu poradzić: zbuduje wieżę wyższą, niż zdoła dosięgnąć woda, i pomści nawet zagładę przodków. Pospólstwo ochoczo poddało się nakazom (...) [Nimroda], uległość wobec Boga uważając za niewolę. Zaczęli budować wieżę i (...) wieża dźwigała się w górę nadspodziewanie szybko” (Dawne dzieje Izraela, I, IV, 2, 3).
Zaczątkiem jego królestwa był Babilon – odczytaliśmy z Biblii. To dość znamienna kolej rzeczy, możliwa do zaobserwowania w życiorysie wielu wybitnych ludzi: Talent, szczególne predyspozycje, silny charakter, odwaga i – w dalszej perspektywie – poczucie niezależności, bunt przeciwko Bogu i coraz większe odstępstwo od Niego.
Wybitność Jutrzenki, czołowej postaci wśród aniołów, skończyło się tym, że został szatanem – Bożym przeciwnikiem. Nimrod, dzielny myśliwy przed Panem, a zapoczątkował budowę Babilonu – symboli sprzeciwu wobec Boga i duchowego zamieszania. A w czasach nowożytnych? Iluż wybitnych ludzi na początku żyjących blisko Pana Jezusa, wraz z rozwojem kariery odeszło od Niego!
To dlatego, np. przy ustanawianiu przywódców w Kościele, gdzie pojawia się jakiś tam element społecznego prestiżu, Biblia ostrzega: Nie może to być dopiero co nawrócony, gdyż mógłby wzbić się w pychę i popaść w potępienie diabelskie [1Tm 3,6].
Popularność, władza, pieniądze – to podłoże, na którym łatwo wyrasta pycha i brak bojaźni Bożej. Kto w życiu osiąga jakiś sukces, powinien szczególnie na to uważać, bo może, jak Nimrod, nie tylko sam odrzucić zależność od Boga, ale jeszcze zacząć innych buntować przeciwko Niemu.
Ciekawostka: Załączony obraz "Wieża Babel" został namalowany w XVI wieku przez Pietera Bruegela w Brukseli. "Prorocze" malarstwo? – powiedzieliby niektórzy.
Operacja Nimrod została przeprowadzona 5 maja 1980 roku przez brytyjską jednostkę specjalną SAS i trwała jedynie 15 minut. Dwie grupy komandosów zaatakowały budynek jednocześnie od góry, zjeżdżając na linach i od dołu, wyłamując drzwi wejściowe. Pomimo szybkości działania i zabicia już w pierwszych minutach dowódcy, terroryści zdążyli zastrzelić jedną osobę, a 2 kolejne ciężko ranić, zanim sami, z wyjątkiem jednego, zostali zabici przez antyterrorystów.
Jako że nazwa Operacji wydała mi się dość intrygująca, więc pozwólcie na kilka słów komentarza.. Nimrod to postać biblijna. A Kusz zrodził Nimroda, który był pierwszym mocarzem na ziemi. Był on dzielnym myśliwym przed Panem. Dlatego mówi się: Dzielny myśliwy przed Panem jak Nimrod. A zaczątkiem jego królestwa był Babilon... [1Mo 10,8–10].
Domyślam się, że pomysłodawcom nadania takiej właśnie nazwy dla operacji SAS–u chodziło o dzielność i celność Nimroda, o jego wysokiej klasy myślistwo, co było ważne w planowanej akcji brytyjskich komandosów. Jednakże ten starożytny bohater zasłynął także z innej postawy.
Historyk żydowski Józef Flawiusz, tak w I wieku pisał o Nimrodzie: „Stopniowo zaprowadził w państwie ustrój despotyczny; sądził bowiem, że jedynym sposobem oderwania ludzi od bojaźni Bożej jest całkowite uzależnienie ich życia i pomyślności od potęgi władcy. A groził również, że gdyby Bóg chciał jeszcze raz zalać ziemię, potrafi on już sobie przeciw Niemu poradzić: zbuduje wieżę wyższą, niż zdoła dosięgnąć woda, i pomści nawet zagładę przodków. Pospólstwo ochoczo poddało się nakazom (...) [Nimroda], uległość wobec Boga uważając za niewolę. Zaczęli budować wieżę i (...) wieża dźwigała się w górę nadspodziewanie szybko” (Dawne dzieje Izraela, I, IV, 2, 3).
Zaczątkiem jego królestwa był Babilon – odczytaliśmy z Biblii. To dość znamienna kolej rzeczy, możliwa do zaobserwowania w życiorysie wielu wybitnych ludzi: Talent, szczególne predyspozycje, silny charakter, odwaga i – w dalszej perspektywie – poczucie niezależności, bunt przeciwko Bogu i coraz większe odstępstwo od Niego.
Wybitność Jutrzenki, czołowej postaci wśród aniołów, skończyło się tym, że został szatanem – Bożym przeciwnikiem. Nimrod, dzielny myśliwy przed Panem, a zapoczątkował budowę Babilonu – symboli sprzeciwu wobec Boga i duchowego zamieszania. A w czasach nowożytnych? Iluż wybitnych ludzi na początku żyjących blisko Pana Jezusa, wraz z rozwojem kariery odeszło od Niego!
To dlatego, np. przy ustanawianiu przywódców w Kościele, gdzie pojawia się jakiś tam element społecznego prestiżu, Biblia ostrzega: Nie może to być dopiero co nawrócony, gdyż mógłby wzbić się w pychę i popaść w potępienie diabelskie [1Tm 3,6].
Popularność, władza, pieniądze – to podłoże, na którym łatwo wyrasta pycha i brak bojaźni Bożej. Kto w życiu osiąga jakiś sukces, powinien szczególnie na to uważać, bo może, jak Nimrod, nie tylko sam odrzucić zależność od Boga, ale jeszcze zacząć innych buntować przeciwko Niemu.
Ciekawostka: Załączony obraz "Wieża Babel" został namalowany w XVI wieku przez Pietera Bruegela w Brukseli. "Prorocze" malarstwo? – powiedzieliby niektórzy.
04 maja, 2011
Nie wstydź się Jezusa!
Dziś kilka słów o akcji "Nie wstydzę się Jezusa", zorganizowanej przez młodych katolików i zapoczątkowanej mniej więcej dwa miesiące temu. Za swoje motto obrali oni słowa Jezusa: kto się Mnie zaprze przed ludźmi, tego zaprę się i Ja przed moim Ojcem [Mt 10,33].
Na stronie internetowej propagującej przedsięwzięcie napisali: Przez akcję „Nie wstydzę się Jezusa” chcemy obudzić sumienia Polaków. Młodych i dojrzałych. Stań do walki z samym sobą! Ze wstydem i obojętnością. Zdecydowanie opowiedz się za Jezusem i własną postawą nakłoń innych do odważnego wyznania wiary. Chcesz podjąć walkę ze złem w swoim otoczeniu? Daj świadectwo. Zamów symbol akcji: brelok „Nie wstydzę się Jezusa” (otrzymasz go bezpłatnie) i noś go w widocznym miejscu. [...] Dołącz! Razem utworzymy Krucjatę Młodych!
Jestem pod dużym wrażeniem wystąpień Przemysława Babiarza i Krzysztofa Ziemca, którzy dołączyli do akcji, wspierając ją osobistymi wypowiedziami o Jezusie, zarazem apelując o noszenie breloka "Nie wstydzę się Jezusa". Obydwaj bardzo mnie zbudowali swoim stosunkiem do Jezusa.
Zawsze podnosi mnie to na duchu, gdy słyszę dobre słowa o Panu Jezusie i zachętę do bliższego z Nim kontaktu. Mam świadomość, że wielu katolików mówi o Chrystusie eucharystycznym, o Jezusie z katechizmu, a nie o tym bezpośrednio z Biblii. Różne są przecież poziomy poznania Syna Bożego. Jednakowoż - teoretycznie rzecz biorąc - Pan Jezus jest w centrum tej akcji i baaardzo się z tego cieszę!
Gdy swego czasu, jeszcze w trakcie ziemskiej służby Jezusa, Jego uczniowie chcieli komuś zabronić występowania w imieniu Jezusa dlatego, że z nimi nie chodził, wtedy Jezus powiedział: Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami. [Łk 9,50].
My również pamiętajmy, że Jezus nie jest niczyją prywatną własnością. Nikt nie może Go zawłaszczać tylko dla siebie i swojej wspólnoty kościelnej. On jest Zbawicielem całego świata, dostępny dla wszystkich, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny [Jn 3,16].
Kto naprawdę uwierzył w Niego, pokochał Go i na co dzień żyje z Jezusem, ten nie tylko nie ma się czego wstydzić, ale ma wręcz prawdziwy powód do dumy! Albowiem nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy [Rz 1,16]. Jezus jest postacią Nr 1 we wszechświecie, a Jego narodziny stanowią oś czasu. Być z kimś takim w serdecznym związku, to wielki zaszczyt! Nie wstydź się więc świadectwa o Panu naszym [2Tm 1,8].
Oczywiste, że nie wszyscy tak samo znają Jezusa. Nie wszyscy jednakowo mają prawo do występowania w Jego imieniu. Na szczęście nie nam wyrokować w tych kwestiach. Zna Pan tych, którzy są jego [2Tm 2,19]. Określanie rzeczywistej przynależności do Jezusa nie leży w ludzkiej gestii. To domena samego Boga.
A co do mnie należy? Rozgłaszanie Dobrej Nowiny o Jezusie. Naśladowanie Go i jawne przyznawanie się do moich serdecznych relacji z Synem Bożym. Oddawanie chwały Bogu oraz okazywanie zadowolenia i radości, gdy ktoś obok mnie również miłość do Jezusa wyznaje, co niniejszym czynię.
PS.
Bardzo dziękuję za wszystkie głosy troski o prawdziwy obraz Jezusa, którego akcja "Nie wstydzę się Jezusa" - jak wiadomo - niestety nie prezentuje. Tekstem "Nie wstydź się Jezusa" absolutnie nie przyłączam się do rzeczonej akcji i nie chcę wspierać popularyzowania jakiegoś "innego Jezusa". Chciałem natomiast na jej przykładzie zachęcić wszystkich moich Czytelników do otwartego wyznawania Jezusa, którego poznaliśmy i pokochaliśmy.
Przepraszam za niedostateczną klarowność mojego wpisu, co - jak rozumiem - dla niektórych z Was stało się powodem poważnego niepokoju.
Na stronie internetowej propagującej przedsięwzięcie napisali: Przez akcję „Nie wstydzę się Jezusa” chcemy obudzić sumienia Polaków. Młodych i dojrzałych. Stań do walki z samym sobą! Ze wstydem i obojętnością. Zdecydowanie opowiedz się za Jezusem i własną postawą nakłoń innych do odważnego wyznania wiary. Chcesz podjąć walkę ze złem w swoim otoczeniu? Daj świadectwo. Zamów symbol akcji: brelok „Nie wstydzę się Jezusa” (otrzymasz go bezpłatnie) i noś go w widocznym miejscu. [...] Dołącz! Razem utworzymy Krucjatę Młodych!
Jestem pod dużym wrażeniem wystąpień Przemysława Babiarza i Krzysztofa Ziemca, którzy dołączyli do akcji, wspierając ją osobistymi wypowiedziami o Jezusie, zarazem apelując o noszenie breloka "Nie wstydzę się Jezusa". Obydwaj bardzo mnie zbudowali swoim stosunkiem do Jezusa.
Zawsze podnosi mnie to na duchu, gdy słyszę dobre słowa o Panu Jezusie i zachętę do bliższego z Nim kontaktu. Mam świadomość, że wielu katolików mówi o Chrystusie eucharystycznym, o Jezusie z katechizmu, a nie o tym bezpośrednio z Biblii. Różne są przecież poziomy poznania Syna Bożego. Jednakowoż - teoretycznie rzecz biorąc - Pan Jezus jest w centrum tej akcji i baaardzo się z tego cieszę!
Gdy swego czasu, jeszcze w trakcie ziemskiej służby Jezusa, Jego uczniowie chcieli komuś zabronić występowania w imieniu Jezusa dlatego, że z nimi nie chodził, wtedy Jezus powiedział: Nie zabraniajcie; kto bowiem nie jest przeciwko wam, ten jest z wami. [Łk 9,50].
My również pamiętajmy, że Jezus nie jest niczyją prywatną własnością. Nikt nie może Go zawłaszczać tylko dla siebie i swojej wspólnoty kościelnej. On jest Zbawicielem całego świata, dostępny dla wszystkich, aby każdy, kto weń wierzy, nie zginął, ale miał żywot wieczny [Jn 3,16].
Kto naprawdę uwierzył w Niego, pokochał Go i na co dzień żyje z Jezusem, ten nie tylko nie ma się czego wstydzić, ale ma wręcz prawdziwy powód do dumy! Albowiem nie wstydzę się Ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy [Rz 1,16]. Jezus jest postacią Nr 1 we wszechświecie, a Jego narodziny stanowią oś czasu. Być z kimś takim w serdecznym związku, to wielki zaszczyt! Nie wstydź się więc świadectwa o Panu naszym [2Tm 1,8].
Oczywiste, że nie wszyscy tak samo znają Jezusa. Nie wszyscy jednakowo mają prawo do występowania w Jego imieniu. Na szczęście nie nam wyrokować w tych kwestiach. Zna Pan tych, którzy są jego [2Tm 2,19]. Określanie rzeczywistej przynależności do Jezusa nie leży w ludzkiej gestii. To domena samego Boga.
A co do mnie należy? Rozgłaszanie Dobrej Nowiny o Jezusie. Naśladowanie Go i jawne przyznawanie się do moich serdecznych relacji z Synem Bożym. Oddawanie chwały Bogu oraz okazywanie zadowolenia i radości, gdy ktoś obok mnie również miłość do Jezusa wyznaje, co niniejszym czynię.
PS.
Bardzo dziękuję za wszystkie głosy troski o prawdziwy obraz Jezusa, którego akcja "Nie wstydzę się Jezusa" - jak wiadomo - niestety nie prezentuje. Tekstem "Nie wstydź się Jezusa" absolutnie nie przyłączam się do rzeczonej akcji i nie chcę wspierać popularyzowania jakiegoś "innego Jezusa". Chciałem natomiast na jej przykładzie zachęcić wszystkich moich Czytelników do otwartego wyznawania Jezusa, którego poznaliśmy i pokochaliśmy.
Przepraszam za niedostateczną klarowność mojego wpisu, co - jak rozumiem - dla niektórych z Was stało się powodem poważnego niepokoju.
Subskrybuj:
Posty (Atom)