W mowie przeciwko przywódcom religijnym Jezus - obnażając to, co kryło się w ich sercach - dał do myślenia, że przy takim stanie duszy nie można liczyć na dobre owoce choćby nie wiem jak aktywnej działalności ewangelizacyjnej i duszpasterskiej. Każde drzewo poznaje się po jego owocu - mówił przy innej okazji. Z cierni przecież nie zrywa się fig ani z krzewu jeżyn - winogron [Łk 6,44]. Oto kolejne zdanie z omawianej przez nas wypowiedzi Pana Jezusa, które konkretnie dotyka tego problemu.
Biada wam, znawcy Prawa i faryzeusze, obłudnicy! Potraficie obejść morze i ląd, żeby zyskać jednego wyznawcę, a gdy się wam to uda, czynicie go synem godnym wiecznej kary dwa razy gorszym niż wy [Mt 23,15].
Przywódca chrześcijański - zanim zabierze się za prowadzenie innych - sam najpierw powinien dać się poprowadzić Duchowi Świętemu. Ewangelista - wyruszając z domu, by innym głosić ewangelię - winien we własnym domu i najbliższym otoczeniu mieć świadectwo, że według tej ewangelii rzeczywiście sam żyje. Duszpasterz - zanim zacznie poprawiać i leczyć dusze innych - koniecznie powinien zadbać o własne podwórko, osobistą prawość i uświęcenie życia. Inaczej posługa chrześcijańska nie tylko nie przyniesie dobrych owoców, ale wręcz będzie imię Pańskie narażać na szwank.
Oddajmy ponownie głos Pismu Świętemu w ocenie stanu duchowego religijnych Żydów: Jeśli natomiast ty określasz się Żydem, polegasz na Prawie, szczycisz się Bogiem; jeśli umiesz rozpoznać Jego wolę i pouczony przez Prawo wskazać to, co słuszne; jeśli masz przekonanie, że jesteś przewodnikiem niewidzących, światłem pogrążonych w mroku, wychowawcą niemądrych, nauczycielem ludzi nieświadomych rzeczy, człowiekiem znajdującym w Prawie wyraz poznania i prawdy - jeśli więc ty pouczasz drugiego, dlaczego sam nie czerpiesz z tej wiedzy? Dlaczego głosisz, by nie kraść, a kradniesz? Mówisz, by nie cudzołożyć, a cudzołożysz? Brzydzisz się bożkami, a bezcześcisz świątynię? Szczycisz się Prawem, a przez przekraczanie Prawa znieważasz Boga? Gdyż to z waszego powodu - jak czytamy - imię Boga obraża się wśród pogan [Rz 2,17-24]. Czy te słowa opisują na pewno tylko ówczesnych Żydów?
Problemem współczesnego chrześcijaństwa nie jest to, że jego przywódcy są mało aktywni, albo że nie mają efektów w pomnażaniu swoich wspólnot. Wiele zborów rośnie w liczbę i organizacyjnie rozkwita. Kim jednak są i kim za parę lat będą nowo pozyskiwani i chrzczeni ludzie? Będą co najmniej tacy, jak ich przywódcy. Zbyt często widzę, że ktoś wzywa innych do posłuszeństwa Słowu Bożemu, a sam jest nieposłuszny. Głosi, żeby najpierw szukać Królestwa Bożego, a sam jest skupiony na sprawach doczesnych. Zachęca do ofiarności, a sam nie składa żadnej ofiary. Zaleca pracowitość, a sam jest leniwy. Czy obserwujący go ludzie nie wezmą z niego przykładu? Mówię wam, że z czasem posuną się w takich postawach jeszcze dalej niż ich duszpasterz.
Bracia! To jest nasza wielka odpowiedzialność przed Bogiem. Tego prawa duchowego nie da się oszukać. Zasadźcie drzewo dobre, to i owoc będzie dobry, albo zasadźcie drzewo złe, to i owoc będzie zły [Łk 12,33]. Nasz Pan przygląda się naszemu życiu i dobrze zna zakamarki naszej duszy. Nie bądźmy takimi przywódcami, jak uczeni w Piśmie i faryzeusze z czasów Jezusa, bo będziemy naszą aktywnością pomnażać powierzchowność, samowolę i obłudę. Zadbajmy o to, aby w głębi serca być szczerymi sługami Bożymi.
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
31 lipca, 2018
26 lipca, 2018
Przywódcom chrześcijańskim pod rozwagę - 3
W mowie przeciw przywódcom religijnym Jezus wziął na celownik ówczesnych znawców Prawa i faryzeuszów. Analiza poszczególnych wątków tej wypowiedzi naszego Pana pozwala współczesnym duchownym wnikliwiej wejrzeć we własną duszę i upewnić się, czy przypadkiem nie powielamy starych błędów. Teraz zajmiemy się wersetem, który w niektórych przekładach Pisma Świętego w ogóle nie istnieje. Biada wam znawcy Prawa i faryzeusze, obłudnicy! Pożeracie domy wdów; wasze długie modlitwy to pozory! Dlatego spadnie na was surowszy wyrok [Mt 23,14].
Gdyby ktoś się zastanawiał, czy Jezus w ogóle takie słowa o uczonych w Piśmie i faryzeuszach wypowiedział, to odsyłam do Ewangelii Marka, gdzie już w każdym z przekładów Biblii czytamy: Pożerają oni dobytek wdów i dla pozoru długo sie modlą. Na nich spadnie o wiele surowszy wyrok [Mk 12,40], a także do Ewangelii Łukasza: Strzeżcie się znawców Prawa, którzy chętnie paradują w długich szatach, lubią być publicznie witani, zajmować honorowe krzesła na nabożeństwach i przednie miejsca na ucztach, którzy rujnują domy wdów i dla pozoru długo sie modlą - ci otrzymają surowszy wyrok [Łk 20,46-47].
Wdowa w czasach biblijnego Izraela z rozkazu Boga otoczona była szczególną troską. Po śmierci jej męża sam Bóg brał ją pod swoją ochronę. Bóg jest ojcem sierot oraz sędzią wdów [Ps 68,6]. Stąd wyraźna przestroga Słowa Bożego: Nie będziesz gnębił żadnej wdowy ani sieroty. Bo jeśli będziesz to czynił, a oni zaczną wołać do Mnie, na pewno wysłucham ich wołania [2Mo 22,22-23]. Obowiązek zatroszczenia się o pobożne wdowy Bóg nałożył także na zbory chrześcijańskie, [zob. 1Tm 5,9-10]. Wrażliwość na potrzeby wdów i udzielanie im materialnego wsparcia jest wolą Bożą dla każdej społeczności ludzi wierzących.
Przywódcy religijni Izraela zachowywali się jednak całkiem inaczej. Traktowali wdowy jako jedno z ważnych źródeł pozyskiwania funduszy dla swojej działalności. Bezbronne, ufne we wszystko, co kapłan mówi, im starsze, tym bardziej religijne, ofiarne - łatwo dawały się łupić. Zwłaszcza, gdy duchowny obiecywał długą modlitwę w intencji rzeczonej wdowy, a także gwarantował zbawienie duszy jej męża. W takich okolicznościach dobytek nawet zasobnej wdowy topnieje z miesiąca na miesiąc.
Modlitwy faryzeuszów to pozory - wyjaśnił Jezus. Choćby nie wiadomo jak długo się modlili, ich modlitwa nie dociera przed oblicze Najwyższego. Czy wobec tego ma to jakikolwiek sens, aby wdowa wydawała swoje skromne fundusze na coś, co jest tylko pozorem? Wdowy robią tak, bo są święcie przekonane, że ich przywódcy religijni mówią prawdę. Chrystus Pan bardzo oburza się na takich duszpasterzy. Jako sędzia wdów powiedział: Dlatego spadnie na was surowszy wyrok.
Czego współczesny przywódca chrześcijański powinien nauczyć się z omówionych słów Jezusa? Tego, że jeśli wśród członków jego społeczności są pobożne wdowy, to niech mu do głowy nie przyjdzie, aby próbować ciągnąć je za kieszeń. Wręcz przeciwnie. Otocz opieką te wdowy, które już raczej pozostaną we wdowieństwie (…). Wdowa, której wdowieństwo jest trwałe i która jest przy tym samotna, pokłada nadzieję w Bogu [1Tm 5,3-5]. Dlatego Bóg bacznie nam się przygląda, jak postępujemy z wdowami.
Im bardziej nam jakaś wdowa ufa, tym większą mamy odpowiedzialność, aby - nie daj Boże - nie połasić się na jej dobytek.
Gdyby ktoś się zastanawiał, czy Jezus w ogóle takie słowa o uczonych w Piśmie i faryzeuszach wypowiedział, to odsyłam do Ewangelii Marka, gdzie już w każdym z przekładów Biblii czytamy: Pożerają oni dobytek wdów i dla pozoru długo sie modlą. Na nich spadnie o wiele surowszy wyrok [Mk 12,40], a także do Ewangelii Łukasza: Strzeżcie się znawców Prawa, którzy chętnie paradują w długich szatach, lubią być publicznie witani, zajmować honorowe krzesła na nabożeństwach i przednie miejsca na ucztach, którzy rujnują domy wdów i dla pozoru długo sie modlą - ci otrzymają surowszy wyrok [Łk 20,46-47].
Wdowa w czasach biblijnego Izraela z rozkazu Boga otoczona była szczególną troską. Po śmierci jej męża sam Bóg brał ją pod swoją ochronę. Bóg jest ojcem sierot oraz sędzią wdów [Ps 68,6]. Stąd wyraźna przestroga Słowa Bożego: Nie będziesz gnębił żadnej wdowy ani sieroty. Bo jeśli będziesz to czynił, a oni zaczną wołać do Mnie, na pewno wysłucham ich wołania [2Mo 22,22-23]. Obowiązek zatroszczenia się o pobożne wdowy Bóg nałożył także na zbory chrześcijańskie, [zob. 1Tm 5,9-10]. Wrażliwość na potrzeby wdów i udzielanie im materialnego wsparcia jest wolą Bożą dla każdej społeczności ludzi wierzących.
Przywódcy religijni Izraela zachowywali się jednak całkiem inaczej. Traktowali wdowy jako jedno z ważnych źródeł pozyskiwania funduszy dla swojej działalności. Bezbronne, ufne we wszystko, co kapłan mówi, im starsze, tym bardziej religijne, ofiarne - łatwo dawały się łupić. Zwłaszcza, gdy duchowny obiecywał długą modlitwę w intencji rzeczonej wdowy, a także gwarantował zbawienie duszy jej męża. W takich okolicznościach dobytek nawet zasobnej wdowy topnieje z miesiąca na miesiąc.
Modlitwy faryzeuszów to pozory - wyjaśnił Jezus. Choćby nie wiadomo jak długo się modlili, ich modlitwa nie dociera przed oblicze Najwyższego. Czy wobec tego ma to jakikolwiek sens, aby wdowa wydawała swoje skromne fundusze na coś, co jest tylko pozorem? Wdowy robią tak, bo są święcie przekonane, że ich przywódcy religijni mówią prawdę. Chrystus Pan bardzo oburza się na takich duszpasterzy. Jako sędzia wdów powiedział: Dlatego spadnie na was surowszy wyrok.
Czego współczesny przywódca chrześcijański powinien nauczyć się z omówionych słów Jezusa? Tego, że jeśli wśród członków jego społeczności są pobożne wdowy, to niech mu do głowy nie przyjdzie, aby próbować ciągnąć je za kieszeń. Wręcz przeciwnie. Otocz opieką te wdowy, które już raczej pozostaną we wdowieństwie (…). Wdowa, której wdowieństwo jest trwałe i która jest przy tym samotna, pokłada nadzieję w Bogu [1Tm 5,3-5]. Dlatego Bóg bacznie nam się przygląda, jak postępujemy z wdowami.
Im bardziej nam jakaś wdowa ufa, tym większą mamy odpowiedzialność, aby - nie daj Boże - nie połasić się na jej dobytek.
25 lipca, 2018
Przywódcom chrześcijańskim pod rozwagę - 2
Chciałoby się, ażeby nakreślony niegdyś przez Jezusa portret przywódców religijnych Izraela po dwudziestu wiekach istnienia Kościoła w żaden sposób nie pasował już do przywódców chrześcijańskich. I na szczęście w wielu przypadkach tak jest, bowiem obecność i kierownictwo Ducha Świętego chroni zbór przed złym duszpasterstwem. Wierzę, że zawdzięczamy to również wyrazistej nauce naszego Pana, którą od wczoraj zaczęliśmy tutaj rozważać. Oto kolejny jej fragment: Biada wam, znawcy Prawa i faryzeusze, obłudnicy! Zamykacie Królestwo Niebios przed ludźmi. Sami bowiem nie wchodzicie i tym, którzy pragną wejść, zabraniacie [Mt 23,13].
Według utartego w społeczeństwie sposobu myślenia, osobami znającymi się na sprawach duchowych, mogącymi innych wprowadzić w tajemnice Królestwa Bożego, są przywódcy religijni. Tak jak woźny ma klucz do szkolnej sali gimnastycznej i wiadomo, że właśnie on wpuszcza tam chętnych, tak przeciętny człowiek pragnący wejść do Królestwa Bożego zwraca się z tą sprawą do księdza lub pastora. Jest dobrze, gdy woźny ma życzliwy stosunek do dzieci uprawiających sport. Jest idealnie gdy sam go lubi i też chciałby potrenować. Gorzej, gdy woźny sportu nie lubi i złoszczą go prośby o otwarcie sali gimnastycznej, a jeszcze gorzej, gdy ludzie myślą, że woźny ma do niej klucz, a on go gdzieś zagubił...
Zadaniem duchowego przywódcy jest doprowadzanie powierzonych mu ludzi do szeroko otwartych drzwi Królestwa Bożego. Wymaga to miłości do ludzi i gorliwej troski o ich zbawienie przy jednoczesnym osobistym trwaniu w procesie uświęcenia. Jeżeli bowiem duchowny podobny jest do drogowskazu, który innym wyznacza drogę, a sam stoi w miejscu i nie podąża do miejsca, które wskazuje, to jego posługa staje się dla ludzi mało przekonująca. Prawdziwe duszpasterstwo nierozerwalnie związane jest z osobistą fascynacją duchownego sprawami Królestwa Bożego. Gdy tej pasji w nim brakuje, duchowny nie tylko przestaje przyprowadzać ludzi do Boga, ale wręcz staje się dla nich przeszkodą.
Jak to wygląda praktycznie? Są duchowni, którzy chociaż nadal pełnią swe funkcje, dawno już przestali żyć sprawami Królestwa Bożego. W odbiorze społecznym wciąż pozostają ekspertami w sprawach duchowych, lecz faktycznie nie mają już o nim zielonego pojęcia, albowiem Królestwo Boże, to nie pokarm i napój, lecz sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym [Rz 14,17]. Tylko pełen Ducha Świętego duszpasterz sam pasjonuje się Chrystusem i cieszy się, gdy jego podopieczni są coraz bliżej Boga. Martwy duchowo duszpasterz zamyka przed innymi Królestwo Boże. Ludzie myślą, że właśnie on ma do niego klucze, a on je zgubił.
Duchowny, który przestał już wchodzić głębiej w sprawy Królestwa Bożego, staje się niechętny osobom, które udziału w Królestwie Bożym bardzo pragną. Zaczyna im odradzać angażowanie się w dodatkowe spotkania biblijne, przestrzega przed nadgorliwością, podważa wartość niektórych społeczności, a nawet różnych rzeczy zabrania. Czasem może to wynikać z jego lenistwa duchowego, które w zderzeniu z gorliwością osób pragnących dalszego rozwoju czuje się zawstydzone i zagrożone. Do głosu może tu niestety dochodzić także zazdrość, że zwykli wierzący mogliby zajść duchowo dalej niż ich duszpasterz. Wtedy duchowny wręcz zaczyna zwalczać wszelką aktywność zmierzająca do pogłębienia życia duchowego wierzących. A ponieważ cieszy się autorytetem wśród swoich owieczek, może robić to naprawdę skutecznie.
Biada takim przywódcom chrześcijańskim, którzy zamykają Królestwo Niebios przed ludźmi - powiedział Pan. (cdn.)
Według utartego w społeczeństwie sposobu myślenia, osobami znającymi się na sprawach duchowych, mogącymi innych wprowadzić w tajemnice Królestwa Bożego, są przywódcy religijni. Tak jak woźny ma klucz do szkolnej sali gimnastycznej i wiadomo, że właśnie on wpuszcza tam chętnych, tak przeciętny człowiek pragnący wejść do Królestwa Bożego zwraca się z tą sprawą do księdza lub pastora. Jest dobrze, gdy woźny ma życzliwy stosunek do dzieci uprawiających sport. Jest idealnie gdy sam go lubi i też chciałby potrenować. Gorzej, gdy woźny sportu nie lubi i złoszczą go prośby o otwarcie sali gimnastycznej, a jeszcze gorzej, gdy ludzie myślą, że woźny ma do niej klucz, a on go gdzieś zagubił...
Zadaniem duchowego przywódcy jest doprowadzanie powierzonych mu ludzi do szeroko otwartych drzwi Królestwa Bożego. Wymaga to miłości do ludzi i gorliwej troski o ich zbawienie przy jednoczesnym osobistym trwaniu w procesie uświęcenia. Jeżeli bowiem duchowny podobny jest do drogowskazu, który innym wyznacza drogę, a sam stoi w miejscu i nie podąża do miejsca, które wskazuje, to jego posługa staje się dla ludzi mało przekonująca. Prawdziwe duszpasterstwo nierozerwalnie związane jest z osobistą fascynacją duchownego sprawami Królestwa Bożego. Gdy tej pasji w nim brakuje, duchowny nie tylko przestaje przyprowadzać ludzi do Boga, ale wręcz staje się dla nich przeszkodą.
Jak to wygląda praktycznie? Są duchowni, którzy chociaż nadal pełnią swe funkcje, dawno już przestali żyć sprawami Królestwa Bożego. W odbiorze społecznym wciąż pozostają ekspertami w sprawach duchowych, lecz faktycznie nie mają już o nim zielonego pojęcia, albowiem Królestwo Boże, to nie pokarm i napój, lecz sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym [Rz 14,17]. Tylko pełen Ducha Świętego duszpasterz sam pasjonuje się Chrystusem i cieszy się, gdy jego podopieczni są coraz bliżej Boga. Martwy duchowo duszpasterz zamyka przed innymi Królestwo Boże. Ludzie myślą, że właśnie on ma do niego klucze, a on je zgubił.
Duchowny, który przestał już wchodzić głębiej w sprawy Królestwa Bożego, staje się niechętny osobom, które udziału w Królestwie Bożym bardzo pragną. Zaczyna im odradzać angażowanie się w dodatkowe spotkania biblijne, przestrzega przed nadgorliwością, podważa wartość niektórych społeczności, a nawet różnych rzeczy zabrania. Czasem może to wynikać z jego lenistwa duchowego, które w zderzeniu z gorliwością osób pragnących dalszego rozwoju czuje się zawstydzone i zagrożone. Do głosu może tu niestety dochodzić także zazdrość, że zwykli wierzący mogliby zajść duchowo dalej niż ich duszpasterz. Wtedy duchowny wręcz zaczyna zwalczać wszelką aktywność zmierzająca do pogłębienia życia duchowego wierzących. A ponieważ cieszy się autorytetem wśród swoich owieczek, może robić to naprawdę skutecznie.
Biada takim przywódcom chrześcijańskim, którzy zamykają Królestwo Niebios przed ludźmi - powiedział Pan. (cdn.)
24 lipca, 2018
Przywódcom chrześcijańskim pod rozwagę - 1
Syn Boży, Jezus Chrystus od nikogo nie potrzebował świadectwa o człowieku; sam bowiem wiedział, co było w człowieku [Jn 2,25]. Za każdym razem, gdy o kimś się wypowiadał, objawiał prawdę i trafiał w sedno jego problemów. Pod koniec swej publicznej służby powiedział też parę słów o ówczesnych przywódcach religijnych. Ich portret nakreślony przez Jezusa jest dziś moją poranną lekturą Pisma Świętego, a ponieważ łudząco przypomina znane mi twarze, poświęcę tym słowom naszego Pana trochę uwagi.
Wtedy Jezus przemówił do tłumów oraz do swoich uczniów tymi słowy: Wykładem praw Mojżesza zajęli się znawcy Prawa i faryzeusze. Przestrzegajcie zatem wszystkich zasad, które wam podają, lecz z nich samych nie bierzcie przykładu, bo tego, co głoszą, sami nie stosują. Wiążą oni ciężkie brzemiona, trudne do udźwignięcia, i kładą ludziom na ramiona. Tymczasem sami nawet małym palcem nie chcą ich podeprzeć. Wszystko robią na pokaz. Chcą być zauważani. Powiększają więc swoje modlitewne szkatułki, wydłużają frędzle swoich szat. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i honorowe krzesła w synagogach. Pochlebiają im pozdrowienia na rynkach i tytułowanie przez ludzi: Rabbi. Wy natomiast nie pozwalajcie nazywać się Rabbi. Macie jednego Nauczyciela, a dla siebie nawzajem wszyscy jesteście braćmi. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie swoim ojcem. Macie jednego Ojca — Tego, który mieszka w niebie. Niech was też nie tytułują: Mistrzu. Jeden jest waszym Mistrzem — Chrystus. Ten, kto większy wśród was, niech będzie sługą innych. Kto się będzie wywyższał, zostanie poniżony, a kto się będzie uniżał — zostanie wywyższony [Mt 23,1-12].
Całkiem dobrze się stało, że objaśnianiem Pisma zajęli się znawcy tematu. Jak nie zgadzamy się, aby operację na sercu wykonywał nam mechanik samochodowy, a jedynie prawdziwy chirurg, tak też Słowa Bożego powinien nauczać nas wyłącznie ktoś mający do tego Bożą licencję. W świetle Biblii musi to być człowiek przede wszystkim napełniony Duchem Świętym. Powinien być nienaganny, nie samowolny, nieskory do gniewu, nie oddający się pijaństwu, nie porywczy, nie chciwy brudnego zysku,ale gościnny, zamiłowany w tym, co dobre, roztropny, sprawiedliwy, pobożny, wstrzemięźliwy, trzymający się prawowiernej nauki, aby mógł zarówno udzielać napomnień w słowach zdrowej nauki, jak też dawać odpór tym, którzy jej się przeciwstawiają. Wielu bowiem jest niekarnych, pustych gadułów, zwodzicieli... [Tt 1,7-10].
Bardzo niedobrze się stało, że ówcześni wykładowcy Pisma okazali się ludźmi niegodnymi naśladowania. Pięknie i dobrze mówili, lecz sami tak nie żyli. Według Jezusa, owszem, należało brać pod uwagę ich słowa, lecz nie wolno było wzorować się ich postępowaniem. Było to przywództwo całkowicie niepraktyczne. Z przykrością trzeba przyznać, że i w Kościele trafiają się tacy przywódcy. Bardzo dobrze przemawiają. Świetnie motywują innych do dobrych czynów i postaw. Byłoby jednak najlepiej, aby nikt z ich słuchaczy nigdy nie zetknął się z ich codziennym zachowaniem. Trzeba nam, Bracia, potwierdzać głoszoną ewangelię praktyką własnego życia. Jeżeli zgodnie z nauką apostolską zalecamy chrześcijanom poprzestawanie na małym, to niech i nasza własna pobożność na tym polega! [1Tm 6,6-8]. Jeżeli wzywamy ludzi do pracowitości, to i sami zakaszmy rękawy! Inaczej jesteśmy podobni do przywódców religijnych Izraela z czasów Jezusa.
Chrystus Pan zaobserwował w nich dziwną chęć bycia zauważanym. Honory, tytuły, prestiż społeczny, rozpoznawalność na ulicy, pozdrowienia i zaproszenia, zaszczytne miejsca, specjalne traktowanie, jednym słowem - popularność! Prawdziwy naśladowca Jezusa nie jest celebrytą. Ma naturę sługi. W świetle reflektorów czuje się nieswojo. Ten wzorzec zachowania wciąż pozostaje aktualny. Bo któż to jest Apollos? Albo, któż to jest Paweł? Słudzy, dzięki którym uwierzyliście, a z których każdy dokonał tyle, ile mu dał Pan [1Ko 3,5]. Bądźcie wobec siebie jednakowo usposobieni; nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniajcie; nie uważajcie sami siebie za mądrych [Rz 12,16].
Bracia, skromność wasza niech będzie znana wszystkim ludziom [Flp 4,5], a nie to, jaka jest wasza ulubiona restauracja, marka samochodu czy kurort wypoczynkowy. Bóg powołał nas i postawił pośród ludu Bożego, abyśmy paśli trzodę Bożą ochotnie, po Bożemu, nie dla brzydkiego zysku, lecz z oddaniem, nie jako panujący nad tymi, którzy są wam poruczeni, lecz jako wzór dla trzody [1Pt 5,2-3]. Chrystus Pan przygląda się przywódcom chrześcijańskim. Niechby miał na ustach słowa całkiem inne, niż te, które wypowiedział o faryzeuszach i ówczesnych uczonych w Piśmie. (cdn.)
Wtedy Jezus przemówił do tłumów oraz do swoich uczniów tymi słowy: Wykładem praw Mojżesza zajęli się znawcy Prawa i faryzeusze. Przestrzegajcie zatem wszystkich zasad, które wam podają, lecz z nich samych nie bierzcie przykładu, bo tego, co głoszą, sami nie stosują. Wiążą oni ciężkie brzemiona, trudne do udźwignięcia, i kładą ludziom na ramiona. Tymczasem sami nawet małym palcem nie chcą ich podeprzeć. Wszystko robią na pokaz. Chcą być zauważani. Powiększają więc swoje modlitewne szkatułki, wydłużają frędzle swoich szat. Lubią zaszczytne miejsca na ucztach i honorowe krzesła w synagogach. Pochlebiają im pozdrowienia na rynkach i tytułowanie przez ludzi: Rabbi. Wy natomiast nie pozwalajcie nazywać się Rabbi. Macie jednego Nauczyciela, a dla siebie nawzajem wszyscy jesteście braćmi. Nikogo też na ziemi nie nazywajcie swoim ojcem. Macie jednego Ojca — Tego, który mieszka w niebie. Niech was też nie tytułują: Mistrzu. Jeden jest waszym Mistrzem — Chrystus. Ten, kto większy wśród was, niech będzie sługą innych. Kto się będzie wywyższał, zostanie poniżony, a kto się będzie uniżał — zostanie wywyższony [Mt 23,1-12].
Całkiem dobrze się stało, że objaśnianiem Pisma zajęli się znawcy tematu. Jak nie zgadzamy się, aby operację na sercu wykonywał nam mechanik samochodowy, a jedynie prawdziwy chirurg, tak też Słowa Bożego powinien nauczać nas wyłącznie ktoś mający do tego Bożą licencję. W świetle Biblii musi to być człowiek przede wszystkim napełniony Duchem Świętym. Powinien być nienaganny, nie samowolny, nieskory do gniewu, nie oddający się pijaństwu, nie porywczy, nie chciwy brudnego zysku,ale gościnny, zamiłowany w tym, co dobre, roztropny, sprawiedliwy, pobożny, wstrzemięźliwy, trzymający się prawowiernej nauki, aby mógł zarówno udzielać napomnień w słowach zdrowej nauki, jak też dawać odpór tym, którzy jej się przeciwstawiają. Wielu bowiem jest niekarnych, pustych gadułów, zwodzicieli... [Tt 1,7-10].
Bardzo niedobrze się stało, że ówcześni wykładowcy Pisma okazali się ludźmi niegodnymi naśladowania. Pięknie i dobrze mówili, lecz sami tak nie żyli. Według Jezusa, owszem, należało brać pod uwagę ich słowa, lecz nie wolno było wzorować się ich postępowaniem. Było to przywództwo całkowicie niepraktyczne. Z przykrością trzeba przyznać, że i w Kościele trafiają się tacy przywódcy. Bardzo dobrze przemawiają. Świetnie motywują innych do dobrych czynów i postaw. Byłoby jednak najlepiej, aby nikt z ich słuchaczy nigdy nie zetknął się z ich codziennym zachowaniem. Trzeba nam, Bracia, potwierdzać głoszoną ewangelię praktyką własnego życia. Jeżeli zgodnie z nauką apostolską zalecamy chrześcijanom poprzestawanie na małym, to niech i nasza własna pobożność na tym polega! [1Tm 6,6-8]. Jeżeli wzywamy ludzi do pracowitości, to i sami zakaszmy rękawy! Inaczej jesteśmy podobni do przywódców religijnych Izraela z czasów Jezusa.
Chrystus Pan zaobserwował w nich dziwną chęć bycia zauważanym. Honory, tytuły, prestiż społeczny, rozpoznawalność na ulicy, pozdrowienia i zaproszenia, zaszczytne miejsca, specjalne traktowanie, jednym słowem - popularność! Prawdziwy naśladowca Jezusa nie jest celebrytą. Ma naturę sługi. W świetle reflektorów czuje się nieswojo. Ten wzorzec zachowania wciąż pozostaje aktualny. Bo któż to jest Apollos? Albo, któż to jest Paweł? Słudzy, dzięki którym uwierzyliście, a z których każdy dokonał tyle, ile mu dał Pan [1Ko 3,5]. Bądźcie wobec siebie jednakowo usposobieni; nie bądźcie wyniośli, lecz się do niskich skłaniajcie; nie uważajcie sami siebie za mądrych [Rz 12,16].
Bracia, skromność wasza niech będzie znana wszystkim ludziom [Flp 4,5], a nie to, jaka jest wasza ulubiona restauracja, marka samochodu czy kurort wypoczynkowy. Bóg powołał nas i postawił pośród ludu Bożego, abyśmy paśli trzodę Bożą ochotnie, po Bożemu, nie dla brzydkiego zysku, lecz z oddaniem, nie jako panujący nad tymi, którzy są wam poruczeni, lecz jako wzór dla trzody [1Pt 5,2-3]. Chrystus Pan przygląda się przywódcom chrześcijańskim. Niechby miał na ustach słowa całkiem inne, niż te, które wypowiedział o faryzeuszach i ówczesnych uczonych w Piśmie. (cdn.)
03 lipca, 2018
Skąd pomysł głoszenia ewangelii na ulicy?
W dobie parad, marszów i rozmaitych imprez ulicznych, tak chętnie organizowanych również przez środowiska kościelne, odważę się publicznie to powiedzieć, nawet jeśli nie przez wszystkich zostanę dobrze zrozumiany, a nawet jeśli niektórzy z tego powodu odsądzą mnie od czci i wiary. Otóż w sprawie ulicznych ewangelizacji mam zdanie znacznie odbiegające od poglądów powszechnie panujących.
Nie wiem skąd się to wzięło, ale większość chrześcijan jest święcie przekonana, że głoszenie ewangelii na ulicy jest nakazem Pańskim, a nawet swego rodzaju heroizmem duchowym. Tymczasem przy wnikliwszej lekturze pism Nowego Testamentu trudno nie zauważyć, że we wczesnym Kościele takiej praktyki nie było. Jezus nauczał w świątyni, w synagogach i w domach. Czasem nauczał też w wybranych miejscach pod gołym niebem, ale tam, gdzie ludzie schodzili się do Niego. Nie znalazłem w ewangelii żadnego przypadku, ażeby Jezus stał na ulicy i nagabywał przechodniów. To raczej Jego nagabywano, gdy przechodził z miejsca na miejsce.
Nakazywał im jednak, by nie czynili wokół Niego rozgłosu. W ten sposób wypełniło się to, co zostało powiedziane przez proroka Izajasza: Oto mój Sługa, którego wybrałem. Mój Ukochany. Stał się On źródłem radości mojej duszy. Złożę na Nim mojego Ducha i On ogłosi narodom sprawiedliwe prawa. Nie będzie toczył sporów i nie będzie krzyczał. Nikt na ulicach nie usłyszy Jego głosu. Trzciny nadłamanej nie dołamie i tlącego się knota nie dogasi, dopóki nie doprowadzi do zwycięstwa sprawiedliwości. W Jego imieniu narody będą pokładać nadzieję [Mt 12,16-21].
Sporo do myślenia w tej materii daje nam też wystąpienie Jana Chrzciciela. Proszę zauważyć, że to nie Jan przychodził do ludzi, lecz ludzie wychodzili do Jana. Wtedy wychodziła do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nadjordańska. I byli chrzczeni przezeń w rzece Jordanie, wyznając grzechy swoje [Mt 3,5-6]. Nie inaczej było potem z głoszeniem ewangelii przez uczniów Jezusa. Zasadniczo robili to w synagogach, domach prywatnych i zamkniętych salach. Czasem opowiadali o Jezusie na zewnątrz w miejscach publicznych, ale przeznaczonych do takich właśnie celów , jak np. ateński areopag. Głoszenie i słuchanie Słowa Bożego wymaga bowiem skupienia uwagi, co w rozgwarze ulicy mało jest możliwe.
Ulica jako synonim tego co potoczne, popularne i ogólnodostępne ale także jako mało ambitne, a nawet próżne i bezprawne - jest miejscem przeżyć na takim właśnie poziomie. Gdy mówimy, że kogoś wychowała ulica albo, że ktoś pracuje na ulicy, to raczej są to określenia o zabarwieniu negatywnym. Owszem, ulica jest miejscem, w którym można coś obwieścić, zagrać, zareklamować, oprotestować, nawiązać kontakt itp., ale nie jest miejscem przeżywania rzeczy wartościowych i głębokich. Spraw naprawdę ważnych nie załatwia się na ulicy. Do tego służą zaciszne gabinety, salony oraz kościoły.
Wystawianie na ulicę swej pobożności nie ma w Biblii dobrych notowań. A gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy, gdyż oni lubią modlić się, stojąc w synagogach i na rogach ulic, aby pokazać się ludziom; zaprawdę powiadam wam: Otrzymali zapłatę swoją. Ale ty, gdy się modlisz, wejdź do komory swojej, a zamknąwszy drzwi za sobą, módl się do Ojca swego, który jest w ukryciu, a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odpłaci tobie [Mt 6,5-6]. Skąd więc pomysł, żeby na ulicy urządzać nabożeństwo, modlitwę, uwielbianie Boga itp.?
Ktoś wzburzony moim wywodem powie: Przecież sam Pan głosił na ulicach! Czy aby na pewno? Starajcie się wejść przez wąską bramę, gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, ale nie będą mogli. Gdy wstanie gospodarz i zamknie bramę, a wy staniecie na dworze i pukać będziecie w bramę, mówiąc: Panie, otwórz nam, a on odpowie: Nie wiem, skąd jesteście. Wówczas zaczniecie mówić: Jadaliśmy i pijaliśmy przed tobą, i na ulicach naszych nauczałeś; a on powie wam: Nie wiem, skąd jesteście, odstąpcie ode mnie wszyscy, którzy czynicie nieprawość [Łk 13,24-26]. Z powyższych słów Pisma wynika, że – owszem – ktoś nauczał na ich ulicach, ale najwyraźniej nie był to PAN, skoro nie zostali przez Niego rozpoznani.
Jaki jest więc mój aktualny ogląd omawianych tu spraw? Otóż ulica jak najbardziej może być miejscem kontaktowym, miejscem właściwym na przykład do rozdawania zaproszeń do kościoła. Mówiąc słowami gospodarza z Jezusowej przypowieści o uczcie weselnej, powiedziałbym: Wyjdź prędko na place i ulice miasta i sprowadź tutaj ubogich i ułomnych, i ślepych, i chromych [Łk 14,21]. Jeżeli bowiem chcemy kogoś doprowadzić do duchowego odrodzenia i osobistej relacji z Panem Jezusem Chrystusem, to nie zrobimy tego proponując mu w rozgwarze ulicy wypowiedzenie tzw. "modlitwy grzesznika". Jest to na tyle głęboka i poważna sprawa, że wymaga stosownego miejsca skupienia, namysłu i decyzji. Inaczej powierzchowność i hałaśliwość ulicy zacznie przenosić się do naszych dusz, a następnie do miejsc zgromadzeń zboru, nadając nowy ton naszym nabożeństwom. W niektórych zaś przypadkach stało się nawet tak, że członkowie zboru z całą swą pobożnością przenieśli się na ulicę i nie biorą już udziału w zgromadzeniach ludu Bożego. Swoboda ulicznej pobożności jakoś bardziej przypadła im do gustu.
Mam świadomość, że to co tutaj napisałem może w potocznym odbiorze być uznane za subiektywne i jednostronne. Zastanawiam się więc, co napisałbym, gdyby moim celem było przekonanie czytelników do wyjścia z ewangelią na ulicę i np. założenia kościoła ulicznego? Czy Jezus albo Jego apostołowie dali w tym jakiś przykład? A może to tylko nowatorski pomysł kogoś, kto z jakiegoś powodu nabrał negatywnego stosunku do zboru zgromadzającego się w zaciszu swej sali nabożeństw?
Czy ktoś chciałby mi pomóc tę kwestię lepiej wyjaśnić?
PS. Celem mojego wpisu jest zachęta do tym aktywniejszego głoszenia ewangelii w obrębie osobistych wpływów i kontaktów. Głośmy Słowo poparte czynami we własnym domu, szkole, miejscu pracy i sąsiedztwie. Głośmy ewangelię poprzez aktywne wykorzystanie siedziby i możliwości naszego zboru! Tak prezentowana ewangelia nie jest oderwana od rzeczywistości. Ma zamocowanie w praktyce życia pojedynczego chrześcijanina i lokalnego kościoła.
Nie wiem skąd się to wzięło, ale większość chrześcijan jest święcie przekonana, że głoszenie ewangelii na ulicy jest nakazem Pańskim, a nawet swego rodzaju heroizmem duchowym. Tymczasem przy wnikliwszej lekturze pism Nowego Testamentu trudno nie zauważyć, że we wczesnym Kościele takiej praktyki nie było. Jezus nauczał w świątyni, w synagogach i w domach. Czasem nauczał też w wybranych miejscach pod gołym niebem, ale tam, gdzie ludzie schodzili się do Niego. Nie znalazłem w ewangelii żadnego przypadku, ażeby Jezus stał na ulicy i nagabywał przechodniów. To raczej Jego nagabywano, gdy przechodził z miejsca na miejsce.
Nakazywał im jednak, by nie czynili wokół Niego rozgłosu. W ten sposób wypełniło się to, co zostało powiedziane przez proroka Izajasza: Oto mój Sługa, którego wybrałem. Mój Ukochany. Stał się On źródłem radości mojej duszy. Złożę na Nim mojego Ducha i On ogłosi narodom sprawiedliwe prawa. Nie będzie toczył sporów i nie będzie krzyczał. Nikt na ulicach nie usłyszy Jego głosu. Trzciny nadłamanej nie dołamie i tlącego się knota nie dogasi, dopóki nie doprowadzi do zwycięstwa sprawiedliwości. W Jego imieniu narody będą pokładać nadzieję [Mt 12,16-21].
Sporo do myślenia w tej materii daje nam też wystąpienie Jana Chrzciciela. Proszę zauważyć, że to nie Jan przychodził do ludzi, lecz ludzie wychodzili do Jana. Wtedy wychodziła do niego Jerozolima oraz cała Judea i cała okolica nadjordańska. I byli chrzczeni przezeń w rzece Jordanie, wyznając grzechy swoje [Mt 3,5-6]. Nie inaczej było potem z głoszeniem ewangelii przez uczniów Jezusa. Zasadniczo robili to w synagogach, domach prywatnych i zamkniętych salach. Czasem opowiadali o Jezusie na zewnątrz w miejscach publicznych, ale przeznaczonych do takich właśnie celów , jak np. ateński areopag. Głoszenie i słuchanie Słowa Bożego wymaga bowiem skupienia uwagi, co w rozgwarze ulicy mało jest możliwe.
Ulica jako synonim tego co potoczne, popularne i ogólnodostępne ale także jako mało ambitne, a nawet próżne i bezprawne - jest miejscem przeżyć na takim właśnie poziomie. Gdy mówimy, że kogoś wychowała ulica albo, że ktoś pracuje na ulicy, to raczej są to określenia o zabarwieniu negatywnym. Owszem, ulica jest miejscem, w którym można coś obwieścić, zagrać, zareklamować, oprotestować, nawiązać kontakt itp., ale nie jest miejscem przeżywania rzeczy wartościowych i głębokich. Spraw naprawdę ważnych nie załatwia się na ulicy. Do tego służą zaciszne gabinety, salony oraz kościoły.
Wystawianie na ulicę swej pobożności nie ma w Biblii dobrych notowań. A gdy się modlicie, nie bądźcie jak obłudnicy, gdyż oni lubią modlić się, stojąc w synagogach i na rogach ulic, aby pokazać się ludziom; zaprawdę powiadam wam: Otrzymali zapłatę swoją. Ale ty, gdy się modlisz, wejdź do komory swojej, a zamknąwszy drzwi za sobą, módl się do Ojca swego, który jest w ukryciu, a Ojciec twój, który widzi w ukryciu, odpłaci tobie [Mt 6,5-6]. Skąd więc pomysł, żeby na ulicy urządzać nabożeństwo, modlitwę, uwielbianie Boga itp.?
Ktoś wzburzony moim wywodem powie: Przecież sam Pan głosił na ulicach! Czy aby na pewno? Starajcie się wejść przez wąską bramę, gdyż wielu, powiadam wam, będzie chciało wejść, ale nie będą mogli. Gdy wstanie gospodarz i zamknie bramę, a wy staniecie na dworze i pukać będziecie w bramę, mówiąc: Panie, otwórz nam, a on odpowie: Nie wiem, skąd jesteście. Wówczas zaczniecie mówić: Jadaliśmy i pijaliśmy przed tobą, i na ulicach naszych nauczałeś; a on powie wam: Nie wiem, skąd jesteście, odstąpcie ode mnie wszyscy, którzy czynicie nieprawość [Łk 13,24-26]. Z powyższych słów Pisma wynika, że – owszem – ktoś nauczał na ich ulicach, ale najwyraźniej nie był to PAN, skoro nie zostali przez Niego rozpoznani.
Jaki jest więc mój aktualny ogląd omawianych tu spraw? Otóż ulica jak najbardziej może być miejscem kontaktowym, miejscem właściwym na przykład do rozdawania zaproszeń do kościoła. Mówiąc słowami gospodarza z Jezusowej przypowieści o uczcie weselnej, powiedziałbym: Wyjdź prędko na place i ulice miasta i sprowadź tutaj ubogich i ułomnych, i ślepych, i chromych [Łk 14,21]. Jeżeli bowiem chcemy kogoś doprowadzić do duchowego odrodzenia i osobistej relacji z Panem Jezusem Chrystusem, to nie zrobimy tego proponując mu w rozgwarze ulicy wypowiedzenie tzw. "modlitwy grzesznika". Jest to na tyle głęboka i poważna sprawa, że wymaga stosownego miejsca skupienia, namysłu i decyzji. Inaczej powierzchowność i hałaśliwość ulicy zacznie przenosić się do naszych dusz, a następnie do miejsc zgromadzeń zboru, nadając nowy ton naszym nabożeństwom. W niektórych zaś przypadkach stało się nawet tak, że członkowie zboru z całą swą pobożnością przenieśli się na ulicę i nie biorą już udziału w zgromadzeniach ludu Bożego. Swoboda ulicznej pobożności jakoś bardziej przypadła im do gustu.
Mam świadomość, że to co tutaj napisałem może w potocznym odbiorze być uznane za subiektywne i jednostronne. Zastanawiam się więc, co napisałbym, gdyby moim celem było przekonanie czytelników do wyjścia z ewangelią na ulicę i np. założenia kościoła ulicznego? Czy Jezus albo Jego apostołowie dali w tym jakiś przykład? A może to tylko nowatorski pomysł kogoś, kto z jakiegoś powodu nabrał negatywnego stosunku do zboru zgromadzającego się w zaciszu swej sali nabożeństw?
Czy ktoś chciałby mi pomóc tę kwestię lepiej wyjaśnić?
PS. Celem mojego wpisu jest zachęta do tym aktywniejszego głoszenia ewangelii w obrębie osobistych wpływów i kontaktów. Głośmy Słowo poparte czynami we własnym domu, szkole, miejscu pracy i sąsiedztwie. Głośmy ewangelię poprzez aktywne wykorzystanie siedziby i możliwości naszego zboru! Tak prezentowana ewangelia nie jest oderwana od rzeczywistości. Ma zamocowanie w praktyce życia pojedynczego chrześcijanina i lokalnego kościoła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)