29 grudnia, 2012

Z myślą o koronie

Godło Polski według wzoru
i kolorystyki zgodnych z ustawą
Dziś parę słów o złotej koronie białego orła z naszego godła narodowego. Jak powszechnie wiadomo, w czasach politycznej zależności od Związku Radzieckiego, był on tej korony pozbawiony. Czterdzieści pięć lat później, ustawa sejmowa z dnia 29 grudnia 1989 roku o zmianie Konstytucji Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej ogłosiła: […] Użyte w różnych przypadkach wyrazy „Polska Rzeczpospolita Ludowa” zastępuje się użytymi w odpowiednich przypadkach wyrazami „Rzeczpospolita Polska”. […] W artykule 103 ust. 1 otrzymuje brzmienie: Godłem Rzeczypospolitej Polskiej jest wizerunek orła białego w koronie w czerwonym polu.

Niemal natychmiast wizerunek orła w koronie zaczął wypierać zewsząd peerelowskiego orzełka. Towarzyszyła temu dość długa debata o detalach godła i flagi narodowej, co ostatecznie uregulowało obwieszczenie Marszałka Sejmu Rzeczypospolitej Polskiej z dnia 2 listopada 2005 roku. I tak oto korona ponownie pojawiła się na głowie polskiego orła!

Jak w dziejach narodu, tak też w życiu pojedynczego człowieka zdarzają się trudne okresy poniżenia i ucisku. Tym bardziej są one dla nas bolesne, że nieraz poprzedzone latami zwycięskiego życia i duchowych sukcesów. Rzecz w tym, aby pamiętać, że mają one charakter przejściowy. Ta świadomość pomaga nam zachować równowagę i pogodę ducha w obliczu największych przeciwności.

Nie porzucajcie więc ufności waszej, która ma wielką zapłatę. Albowiem wytrwałości wam potrzeba, abyście, gdy wypełnicie wolę Bożą, dostąpili tego, co obiecał. Bo jeszcze tylko mała chwila, a przyjdzie Ten, który ma przyjść, i nie będzie zwlekał; a sprawiedliwy mój z wiary żyć będzie; lecz jeśli się cofnie, nie będzie dusza moja miała w nim upodobania. Lecz my nie jesteśmy z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę [Hbr 10,35-39].

Kto uwierzył w Jezusa Chrystusa i z Nim związał całą swoją przyszłość, ten może spać spokojnie. Jest wybrany i przeznaczony do współkrólowania z Chrystusem!  Owszem, chwilowo tego nie odczuwamy. Ba, nawet sporo wskazuje na to, że w ogóle nie mamy co na to liczyć. Ale nie jest tak, jakoby miało zawieść Słowo Boże [Rz 9,6].

A gdy się objawi Arcypasterz, otrzymacie niezwiędłą koronę chwały [1Pt 5,4]. Przyjdzie czas i na koronę. Teraz jest czas na wierność!

27 grudnia, 2012

Wykorzystaj swoje "pięć minut"!

Ignacy Jan Paderewski
Wczorajszy spacer po Kościanie sporym napisem na tamtejszym ratuszu przypomniał mi o przypadającej na dziś rocznicy wybuchu Powstania Wielkopolskiego. Powracający do Polski  Ignacy Paderewski po krótkiej wizycie w Gdańsku, przyjechał do Poznania, aby 26 grudnia 1918 roku spotkać się z mieszkańcami Wielkopolski na poznańskim rynku i tym razem bynajmniej nie zagrać im pięknie na fortepianie, ale wygłosić do nich przemówienie!

Odradzająca się Rzeczypospolita wzbudzała w polskich mieszkańcach Wielkopolski tak wielkie pragnienie przynależności,  że potrzebny był im już tylko konkretny impuls do powstania. Po przemówieniu Paderewskiego natychmiast więc doszło do starcia ze świętującymi nieopodal Niemcami, a niecałe dwa miesiące później niemal cała Wielkopolska była już od nich wolna.

Wywalczone przez powstańców nowe granice między Polską a Niemcami zostały zatwierdzone przez Traktat Wersalski, ostatecznie porządkujący tego rodzaju kwestie po zakończeniu I wojny światowej. Dodajmy,  że Powstanie Wielkopolskie 1918, to jedno z bardzo nielicznych, a zdaniem niektórych, jedyne w pełni  zwycięskie powstanie w dziejach narodu polskiego.

Nie wdając się w polemikę na ten temat, chcę dziś – korzystając z przywołanego tą rocznicą obrazu – podkreślić znaczenie zajęcia należytego stanowiska i wypowiedzenia właściwych słów w stosownym czasie. Ignacy Paderewski, przecież muzyk przede wszystkim, a jednak odegrał niezwykle ważną rolę polityczną w dziejach II Rzeczypospolitej. Wszystkie uzdolnienia i biorące się z nich znajomości zawarte na całym świecie, w odpowiednim czasie zaangażował w dzieło odzyskania niepodległości narodu polskiego. I okazał się w tym, jak mało kto, bardzo skuteczny.

Każdy chrześcijanin, oczywiście w odpowiednich dla niego granicach, ma swoje, wyznaczone  przez Boga „pięć minut” działania. Całe życie można przepracować w biurze,  przejechać milion kilometrów za kierownicą  czy też zjeść zęby na tzw. budowlance, a najważniejsze będzie jednak to, jak ustosunkujemy się do roli wyznaczonej nam do odegrania na rzecz Królestwa Bożego. Zwykle jest to zadanie długofalowe, wiernie realizowane jakby na marginesie pracy zawodowej czy działalności artystycznej, ale czasem może też chodzić o krótkoterminowy zryw, lub nawet jednorazowy czyn, którym wpiszemy się w dziejową wojnę duchową i przyniesiemy chlubę naszemu Panu, Jezusowi Chrystusowi.

Dlatego trzeba nam, aby każdy wierzący mężczyzna, aby każda chrześcijanka, bez względu na wiek, wykształcenie i sposoby zarabiania na chleb, abyśmy wszyscy żyli w gotowości  do wykonania naszego zadania. Gdy na Bożym zegarze wybije nasz czas, żebyśmy się nie ociągali i nie wymawiali,  lecz żebyśmy wykazali  przed Bogiem konieczną dyspozycyjność. Oto ja służebnica Pańska. Niech mi się stanie według  słowa twego [Łk 1,38] –  powiedziała Maria, na szalę tej gotowości kładąc swą reputację i nieskonsumowane jeszcze pożycie małżeńskie.

Ignacy Paderewski  mógłby się skupić się na swojej muzyce i z pewnością nie straciłby przez to aprobaty swojego otoczenia przy niej pozostając. Jednakże w danym czasie odstawił fortepian i politycznie zawalczył o lepszy los Polaków. Ty również masz prawo wciąż skupiać uwagę na czubku swojego nosa.  Ale uwierz, że też możesz, a nawet powinieneś, w stosownym czasie przestać zajmować się tym, do czego przywykłeś i rzucić się na wielką wodę duchowego przeznaczenia.  Kto zaś wie, czy godności królewskiej nie osiągnęłaś właśnie na taki czas, jak obecny? [Est 4,14] – przygadał  co nieco Mordochaj niezdecydowanej i ociągającej się Esterze.

Być może, że większość z tego, co do tej pory przeżyliśmy i osiągnęliśmy, prowadziło nas i przygotowywało do wykonania tego jednego zadania o charakterze duchowym. Może to być odważne złożenie świadectwa o Jezusie, okazanie pomocy, wygłoszenie kazania, jakiś akt opowiedzenia się po stronie Chrystusa, poświęcenia czegoś dla Bożej sprawy, lub cokolwiek innego w tym rodzaju. I nieważne, czy zostanie to docenione przez ludzi, czy też zupełnie niezauważone. Najmniejszy czyn dokonany z woli Bożej jest ważniejszy od największych czynów podyktowanych wolą człowieka.

Rozpoznaj - proszę - swoje „pięć minut” i należycie je wykorzystaj dla chwały Bożej.

23 grudnia, 2012

Życzenia Świąteczne 2012

Przyjaciele!

Dobrze wiemy, że Syn Boży nie przyszedł na świat po to, by nam umilić czas, pod koniec każdego grudnia dając nam okazję do świętowania. Zostawił chwałę nieba i przyjął postać człowieka, ponieważ wszyscy bez wyjątku potrzebowaliśmy wybawienia z niewoli grzechu. Jezus Chrystus stanął oko w oko z naszym śmiertelnym wrogiem i pokonał  go, byśmy już nadal nie służyli grzechowi [Rz 6,6].   Dopóki ten zasadniczy cel nie zostanie w nas osiągnięty, całe to świętowanie nie tylko nie ma sensu, ale wręcz Zbawiciela zasmuca.

Pragnąc Waszej pomyślności na co dzień, życzę Wam więc z całego serca, abyśmy w  święta Narodzenia Pańskiego 2012 dotarli do ich sedna i aby każdy z nas w pełni skorzystał z daru Bożego, jakim jest posłanie Syna na świat. Życzę Wam, abyśmy ku chwale naszego Pana, Jezusa Chrystusa, wszyscy bez wyjątku zaczęli świętować naszą osobistą wolność od grzechu. Nawet jeśli ta wolność  jeszcze nie w pełni się w nas urzeczywistniła, życzę Wam, abyśmy w te święta z odnowioną wiarą spojrzeli na Jezusa, ogłaszając zwycięstwo nad grzechem, wzywając imienia Pańskiego nad samymi sobą i nad naszymi bliskimi.

Życzę każdemu z nas na tyle odważnego spojrzenia prawdzie w oczy, abyśmy – jeżeli wciąż grzech w nas panuje - tym razem nie zgodzili się już na żaden makijaż kolędowo-prezentowo-rodzinny  naszego wizerunku. Uczcijmy naszego Zbawiciela szczerą pokutą i sprzeciwieniem się – jeśli trzeba – aż do krwi w walce przeciwko grzechowi! [Hbr 12,4]. Tylko w ten sposób nasze świętowanie  zyska upodobanie w oczach naszego Pana!

Prawdziwa to mowa i w całej pełni przyjęcia godna, że Chrystus Jezus przyszedł na świat, aby zbawić grzeszników [1Tm 1,15]. Życzę Wam i sobie, aby Pan Jezus zobaczył w  te święta, że ponad wszelką wątpliwość dostąpiliśmy zbawienia od naszych grzechów. Bądźmy żywym dowodem na to, że On nie na darmo tak się dla nas poświęcił!

Najbardziej sensacyjna operacja wszechczasów!

Wcielenie Syna Bożego to największa sensacja wszechczasów. Znany zaledwie nielicznym wielki plan zbawienia wszedł w kulminacyjną fazę realizacji. W roku 4. przed Chrystusem wszystko zdawało się toczyć zwykłym rytmem. Tymczasem – jakby gdzieś na marginesie codzienności - rozpoczęła się największa w dziejach świata tajna misja ratunkowa. Oto Odwieczny, Święty i Wszechmogący ograniczył się do poziomu stworzenia i przybrał  się w ludzką skórę.

Głównym bohaterem tych niezwykłych wydarzeń jest Syn Boży. Pojawił się na ziemi w postaci niemowlęcia dyskretnie narodzonego gdzieś na obrzeżach Betlejem. Aż dreszcze przechodzą mi po plecach,  gdy z ludzkiego punktu widzenia myślę o stopniu ryzyka tej misji. Ponieważ jednak miała ona za cel przeprowadzenie niezwykle skomplikowanej operacji o charakterze duchowym, nie można było pominąć żadnego z jej szczegółów.

Zabezpieczeniem wszystkich etapów Wcielenia zajęli się aniołowie, tajni agenci Boga. Nic nie miało prawa skutecznie przeszkodzić Synowi Bożemu w przeprowadzeniu akcji ratowania grzeszników. Trzydzieści parę lat później etap zwany Inkarnacją dobiegł  końca. Zmartwychwstały Jezus Chrystus wstąpił do nieba i zasiadł na prawicy Ojca. Rozpoczęła się faza zwana czasem łaski.

Cały, wciąż jeszcze realizowany plan zbawienia, wiąże się z problemem ludzkiego grzechu. Człowiek został okłamany i śmiertelnie zniewolony przez grzech.  Bóg, ze względu na samego Siebie postanowił obejść się z upadłym stworzeniem miłosiernie. Użycie fizycznej siły nic by tu nie dało. Zaszła potrzeba przeprowadzenia i zgrania ze sobą tak bardzo unikatowych działań duchowych, że największe misje elitarnych jednostek wojskowych w porównaniu z Bożym planem zbawienia wyglądają, jak zabawa w piaskownicy.

Chociaż w następnych latach i wiekach miliony ludzi zostało zapoznanych z tymi wydarzeniami, to jednak wiąż tylko nieliczni mają pojęcie o rozmiarach i prawdziwym znaczeniu misji Syna Bożego. W międzyczasie wielu przeciwników Boga wciąż  próbuje zatrzeć jej ślady, a przynajmniej ją pomniejszyć.

Dlatego w myśl Słowa Bożego wołam w przeddzień świąt Narodzenia Pańskiego: Prawdziwa to mowa i w całej pełni przyjęcia godna, że Chrystus Jezus przyszedł na świat,  aby zbawić grzeszników [1Tm 1,15]. A Syn Boży na to się objawił, aby zniweczyć dzieła diabelskie [1Jn 3,8]. Jezus doskonale osiągnął wszystkie cele swojego pierwszego przyjścia na świat.  Alleluja!

22 grudnia, 2012

Czeskie Kladno - to dla mnie Grażyna Pawlas-Kaletowa

Pomimo tego, że wszędzie już panuje tematyka świąteczna, pozwólcie, że wyłamię się  z tego i napiszę dziś kilka słów o mojej dawnej towarzyszce wiary i służby Bogu, Grażynie Pawlas. Bodźcem do tego wpisu jest dzisiejsza rocznica uzyskania w 1561 roku praw miejskich przez czeskie Kladno. W tym właśnie, 13. pod względem wielkości mieście w Czechach, 23 km na zachód od Pragi, mieszka obecnie Grażyna Pawlas – Kaletova, a jej mąż, Daniel Kaleta, jest pastorem tamtejszego zboru.

Grażynę Pawlas poznałem w połowie lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku w Gdańsku. Nawróciła się szczerze do Pana Jezusa i bardzo aktywnie włączyła się w życie naszego zboru. Wszędzie chodziła z gitarą i śpiewała. Potrafiła zainteresować ludzi tym, co miała do przekazania, więc szybko stała się liderką zborowej grupy młodzieżowej. Dla mnie, dorastającego wówczas chłopaka, Grażyna, z racji jej duchowo głębokiej gorliwości i oddania sprawie Bożej, była prawdziwym autorytetem. Chętnie włączałem się wszystko, co naszej grupie proponowała, aż do tego stopnia, że gdy w 1979 roku wyszła za mąż za Daniela Kaletę i wyjechała do Czech, przejąłem jej odpowiedzialność za młodzież zborową.

Z wielką przyjemnością wciąż śpiewam w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku pieśni autorstwa Grażynki, takie jak np. Nie mam nic, co bym mogła Tobie dać,  wspominając jej delikatny, charakterystyczny głos, który w tamtych latach przyozdabiał niemal wszystkie nasze spotkania. Jej winylowa płyta Głosem Twoim zostać chcę, w elektronicznej już wersji, wciąż zajmuje ważne miejsce w mojej audiotece. To był naprawdę wielki przywilej, mieć za towarzysza wiary kogoś takiego jak ona.

Gdybym,  jak swego czasu św. Paweł  do Rzymian, miał dziś pisać list chrześcijan z Kladna, to bez wahania napisałbym podobnie, jak on: A polecam wam Febę, siostrę naszą, która jest diakonisą zboru w Kenchreach,  abyście ją przyjęli w Panu, jak przystoi świętym, i wspierali ją w każdej sprawie, jeśliby od was tego potrzebowała, bo i ona była wielu pomocna, również mnie samemu [Rz 16,1-2]. Domyślam się, że ta droga mi Gdańszczanka nie jeden raz potrzebowała dobrego słowa i szczerej życzliwości ze strony tamtejszych braci i sióstr w Chrystusie.

Dziś, po trzydziestu trzech latach od jej wyjazdu z Gdańska, Grażyna Pawlas – Kaletova nadal jest przede wszystkim rozmiłowaną w Panu Jezusie chrześcijanką. Jest także matką trzech dorosłych synów i żoną pastora, ale nie tylko. Grażyna jest również wziętą artystką. Zawsze zresztą miała takie predyspozycje. Własnoręcznie wykonany przez nią żyrandol wiele lat wisiał w naszym mieszkaniu po jej wyjeździe do Czech. Teraz prowadzi stałą galerię swoich prac w Pradze  - Grażyna, gdzie można zapoznać się z jej aktualną twórczością.

Rozpisałem się trochę, ale nie przesadziłem, ani trochę. Myślę, że ci, którzy poznali Grażynkę bliżej, podpisaliby się pod moimi słowami. Gdyby zaś ktoś z Was znalazł się w Pradze, to koniecznie zajrzyjcie do tej Galerii i serdecznie pozdrówcie ode mnie jej Autorkę.

21 grudnia, 2012

Beka z końca świata?

Od samego rana świat tryska dziś humorem. Zapowiadany przez Majów na 21. dzień grudnia koniec świata nie nastąpił. Twórcy reklam, celebryci, imprezowicze, dziennikarze, politycy, a nawet pierwsi z brzegu przechodnie, wszyscy naśmiewają się z niewydarzonego końca. Nie mam zamiaru dawać tu ani jednego przykładu ich głupkowatej wesołości, bo się nie godzi.

Chcę natomiast, po pierwsze, wyraźnie podkreślić, że "Majowy" koniec świata, to nie to samo, co koniec zapowiadany przez Biblię. Jezus zagadnięty przez uczniów: Powiedz nam, kiedy się to stanie i jaki będzie znak twego przyjścia i końca świata? [...] odpowiadając rzekł im: Baczcie, żeby was kto nie zwiódł. Następnie przedstawił szereg okoliczności, jakie wystąpią i podsumował: I wtedy nadejdzie koniec [Mt 24,3-14]. Tak więc dzisiejsze kpinki i ogólne odprężenie, całkowicie chybiają celu, ponieważ w żaden sposób nie odnoszą się do prawdziwego końca, który nadchodzi.

Po drugie, Pismo Święte zapowiedziało tego rodzaju, jak dzisiejsze, pośmiewiska z Powtórnego
Przyjścia Chrystusa. Wiedzcie przede wszystkim to, że w dniach ostatecznych przyjdą szydercy z drwinami, którzy będą postępować według swych własnych pożądliwości i mówić: Gdzież jest przyobiecane przyjście jego? Odkąd bowiem zasnęli ojcowie, wszystko tak trwa, jak było od początku stworzenia [2Pt 3,3-4]. Żaden prawdziwy chrześcijanin nie podziela tego rodzaju poczucia humoru, bo wie, co dalej, w natchnieniu Ducha św. Piotr napisał.

I po trzecie, ażeby podnieść poziom koniecznej powagi w sprawach końca świata, przypominam ostrzeżenie Słowa Bożego: Nie błądźcie, Bóg się nie da z siebie naśmiewać [Ga 6,7]. Można się śmiać z Majów i z ich kalendarza. Boga zaś i Jego Słowa radzę brać na poważnie.

Niebo i ziemia przeminą, ale słowa moje nie przeminą. Ale o tym dniu i godzinie nikt nie wie: ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko Ojciec. Baczcie, czuwajcie; nie wiecie bowiem, kiedy ten czas nastanie [Mk 13,31-33].

20 grudnia, 2012

Pogaństwo w Świętach Narodzenia Pańskiego?

Zbliżają się kolejne święta Narodzenia Pańskiego. Podobnie jak w poprzednich latach, tak i teraz niektórzy chrześcijanie sprzeciwiają się im, dopatrując się ich związku z pogaństwem. Pogańskie konotacje ma już sama data tych świąt i choinka - podkreślają - odsądzając od czci i wiary chrześcijan, którzy w grudniu Narodziny Pana Jezusa jak najbardziej świętują.

Zarzut tzw. "pogańskich korzeni" łatwo  jest postawić. Wszystko, co robią biblijni chrześcijanie, w jakimś sensie i okresie robili lub robią poganie. Ludzie wierzący się modlą. Poganie również się modlili i modlą do swoich bożków. Czy to znaczy, że powinniśmy poszukać jakiejś inne formy kontaktu z Bogiem, bo poganie już modlitwę wcześniej nam "podebrali"? Chrześcijanie śpiewają. Poganie również śpiewali na cześć swoich bogów i to dużo wcześniej, zanim powstały pieśni chrześcijańskie. Czy to znaczy, że nie powinniśmy grać i śpiewać, bo te elementy wystąpiły w dawnych kultach pogańskich?

Nie dajmy się zwariować, Bracia i Siostry!  Bracia, nie bądźcie dziećmi w myśleniu, ale bądźcie w złem jak niemowlęta, natomiast w myśleniu bądźcie dojrzali [1Ko 14,20]. Dlaczego krytycy świętowania Narodzin Jezusa Chrystusa nie pomyślą, że to w pogańskich kultach znaleźć można ślady biblijnych zachowań, a nie odwrotnie? Przecież poganie,  pomimo tego, że nie mieli takiego jak my poznania Boga, już z samej racji, że byli stworzeniem Bożym, nosili w sobie obraz Boży, co w jakimś stopniu przejawiało się w ich życiu i uprawianym kulcie. Widziałem żmudne zadania, które Bóg zadał ludziom, aby się nimi trudzili. Wszystko pięknie uczynił w swoim czasie, nawet wieczność włożył w ich serca; a jednak człowiek nie może pojąć dzieła, którego dokonał Bóg od początku do końca [Kzn 3,10-11].

W pewnym sensie wszystko, co robią chrześcijanie, robił już ktoś wcześniej. To, co było, znowu będzie, a co się stało, znowu się stanie: nie ma nic nowego pod słońcem. Czy jest coś, o czym można by powiedzieć: Oto jest coś nowego? Dawno to już było w czasach, które były przed nami [Kzn 1,9-10]. Czy mamy więc odrzucić np. wiarę w biblijny opis potopu tylko dlatego, że opisy podobnego kataklizmu można odnaleźć w wierzeniach starożytnych pogan? Czy mamy zaniechać wiary we Wcielenie Syna Bożego, bo w niektórych pogańskich  kultach wierzono w narodziny boga na ziemi?

Jestem przekonany w Panu, że takie elementy u pogan są oznakami ich  poszukiwań i nieudolnego  "wyczuwania"  Boga w myśl Słowa Bożego: Z jednego pnia wywiódł też wszystkie narody ludzkie, aby mieszkały na całym obszarze ziemi, ustanowiwszy dla nich wyznaczone okresy czasu i granice ich zamieszkania,  żeby szukały Boga, czy go może nie wyczują i nie znajdą, bo przecież nie jest On daleko od każdego z nas.  Albowiem w nim żyjemy i poruszamy się, i jesteśmy, jak to i niektórzy z waszych poetów powiedzieli: Z jego bowiem rodu jesteśmy [Dz 17,26-28].

Chrześcijanin żyjący w bliskiej społeczności z Panem nie musi żyć obawami, że w każdej chwili może się czymś skazić. Wiem i jestem przekonany w Panu Jezusie, że nie ma niczego, co by samo w sobie było nieczyste; nieczyste jest jedynie dla tego, kto je za nieczyste uważa [Rz 14,14]. Co jest grzechem to jest. Biblia jasno to precyzuje. Nie jest natomiast grzechem przyozdobić mieszkanie lub salę zgromadzeń chrześcijańskich na okoliczność Dnia Narodzin Jezusa Chrystusa. Nie jest grzechem zjeść uroczystą kolację na Jego cześć, zaśpiewać okolicznościowe pieśni itd.

Dlatego w grudniowe święta skupiam całą moją uwagę na Panu Jezusie Chrystusie i - jak to jest w znanej piosence - całą postawą staram się Synowi Bożemu powiedzieć: Wszystko, czego pragnę w te Święta, to Ciebie Samego!

Więcej o stosunku chrześcijanina do świąt Narodzenia Pańskiego w artykule pt.  Świętować, czy nie?

19 grudnia, 2012

Chwila zadumy nad OB

Dziś rocznica narodzin Edmunda Biernackiego (19.12.1866 r. – 29.12.1911 r.), znanego na całym świecie polskiego lekarza i filozofa medycyny. Jako pierwszy zaobserwował on związek między szybkością opadania krwinek w osoczu a ogólnym stanem organizmu.

Opracował on w 1897 roku bardzo popularny później test pn. Odczyn Biernackiego (OB)  lub Opad Biernackiego (ang. BR - Biernacki Reaction). Jest to miara szybkości opadania czerwonych krwinek w osoczu w ciągu jednej godziny, pozwalająca wstępnie zorientować się w tym, co dzieje się z organizmem człowieka.

U zdrowej kobiety w wieku poniżej 60. roku życia czerwone krwinki opadają z prędkością nie większą niż 12 mm/h, natomiast u mężczyzny w tym samym wieku, nie szybciej niż 8 mm/h. Jeżeli test OB wskazuje wartości podwyższone, oznacza to np. jakiś stan zapalny w organizmie, uraz, niedokrwistość, wstrząs czy np. proces nowotworowy. Jeżeli natomiast krwinki opadają wolniej, wówczas w organizmie występuje nadkrwistość, niewydolność krążenia czy np. jakaś alergia.

Z racji mojego nazwiska zamyślam się dziś nad duchowym Odczynem Biernackiego. Medyczny test OB nie jest tak ważny, jak ten dotyczący mojego wewnętrznego człowieka. Mój fizyczny organizm i tak któregoś dnia przestanie żyć, natomiast wewnętrzny człowiek jest przeznaczony do życia wiecznego! Dlatego Biblia wzywa: Poddawajcie samych siebie próbie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie [2Ko 13,5]. Czy potrafię zdiagnozować stany zapalne w moim życiu duchowym?

Zauważyłem, że procesy duchowe we mnie mają różne prędkości. Czasem mój wewnętrzny człowiek intensywniej domaga się bliskiej społeczności z Panem Jezusem, a innym razem robi się bardzo ociężały. Co to oznacza, gdy mniej mnie ciągnie do czytania Biblii? Czemu czasem złe emocje tak powoli we mnie opadają i trzymają się mnie całymi godzinami? Czy potrafię rozpoznać rodzaj duchowej alergii, która we mnie coś takiego wywołuje?

Norma testu jest mi znana. Jest nią Chrystusowy sposób myślenia i postępowania. Mam myśleć, mówić i postępować jak Jezus. Niestety, Odczyn Biernackiego zbyt często nie jest w normie. Badaj mnie, Boże, i poznaj serce moje, doświadcz  mnie i poznaj myśli moje! [Ps 139,22]. Pragnę w porę zauważać objawy duchowej choroby i w zarodku gasić wszystkie ogniste pociski złego [Ef 6,16].

A jak tam mają się sprawy z twoim OB?

18 grudnia, 2012

Znowu zaświecisz!

Latarnia Niechorze
18 grudnia to ważny dzień w historii żeglugi statków na polskim brzegu Morza Bałtyckiego. Tego dnia  uruchomiono ponownie latarnię morską w miejscowości Niechorze. Przestała świecić w 1945 roku trafiona pociskiem artyleryjskim. Na szczęście nie zrezygnowano z niej z powodu tych zniszczeń. Była bardzo potrzebna. Odbudowano ją więc i po trzech  mrocznych latach, 18 grudnia 1948 roku znowu zaczęła wysyłać na odległość 37 kilometrów snop światła dla  żeglujących po Bałtyku marynarzy.

Powołaniem każdego chrześcijanina jest wysyłanie orientacyjnych sygnałów świetlnych dla ludzi żyjących w duchowych  mrokach. Wy jesteście światłością świata; nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapalają też świecy i nie stawiają jej pod korcem, lecz na świeczniku, i świeci wszystkim, którzy są w domu. Tak niechaj świeci wasza światłość przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie [Mt 5,14-16].

Jednak czasem zdarza się, że chrześcijanin przestaje świecić. Trafiony w chwilach pokuszenia pociskiem grzechu, gaśnie niespodziewanie, pozostawiając w dezorientacji wiele osób, które na niego liczyły. Zawsze jest to jakiś rodzaj tragedii, lecz rzecz w tym, aby nie zgasnąć na zawsze. Można i trzeba się podnieść z upadku. Dzisiejsza rocznica ponownego uruchomienia Latarni Niechorze dobrze tę myśl ilustruje.

Biblia zapewnia o miłosierdziu Bożym. W Chrystusie Jezusie mamy przebaczenie i możliwości odnowy. Bo choć sprawiedliwy siedem razy upadnie, jednak znowu się podniesie [Prz 24,16].  Być chrześciajninem nie znaczy nigdy nie upaść. Być chrześcijaninem znaczy wiedzieć, że trzeba wstawać!

Niechby o każdym chrześcijaninie, choćby nawet po kilku latach trwania w ciemnościach grzechu i zwątpienia, z łaski Bożej można było powiedzieć: Byliście bowiem niegdyś ciemnością, a teraz jesteście światłością w Panu [Ef 5,8]. To jest możliwe. Łaska Boża może podnieść i odnowić każdego.

Zgaszony bracie, posłuchaj! Zarówno cała wspólnota Kościoła, jak i pojedynczy chrześcijanie, czekają na twój "18 grudnia". Czekamy, że znowu zaświecisz!

17 grudnia, 2012

Lot bezsamolotowy

Dziś rocznica pierwszego, udanego lotu samolotem. 17 grudnia 1903 roku przed południem  Orville Wright wzbił się w powietrze i dokonał krótkiego lotu na odległość około 37 metrów. Tego samego dnia jego brat, Wilbur Wright, przeleciał 279 metrów. Zazwyczaj za pierwszy lot samolotu uznawany jest przelot Orville'a, chociaż dopiero przy późniejszym o kilka godzin wyczynie Wilbura, z uwagi na udaną próbę sterowania, można mówić o wystąpieniu wszystkich elementów składających się na lot samolotem.

Zaledwie trochę ponad sto lat temu, a jakże ogromny postęp technologiczny zapoczątkowali Bracia Wright! Kto już widział Boeinga 787, Dreamlinera, ten może złapać się za głowę, patrząc na załączoną do tekstu fotografię. Samolot nie tylko stał się normalnym środkiem transportu dla milionów ludzi, lecz zapewnia też przy tym najwyższy komfort podróży.  Poetycki opis nadnaturalnych możliwości Boga z Psalmu 104: Czynisz obłoki rydwanem swoim, suniesz na skrzydłach wiatru, można dziś odnieść również i do człowieka.

Podziwiając niezwykły upór w dążeniu do celu i pomysłowość Braci Wright, którzy nauczyli nas latać samolotem, kieruję dziś swoje myśli w stronę przelotu innej kategorii. Biblia mówi: Życie nasze trwa lat siedemdziesiąt, a gdy sił stanie, lat osiemdziesiąt; A to, co się ich chlubą wydaje, to tylko trud i znój, gdyż chyżo mijają, a my odlatujemy [Ps 90,10]. Któregoś dnia, już bliżej niż dalej, przyjdzie i na mnie pora. Odlecę bez wsiadania do jakiegokolwiek samolotu. Tutaj zostanie tylko moje ciało. Poczeka sobie do chwili zmartwychwstania.

Niewykluczone też, że od razu odlecę z ciałem, bo przecież czekam na pochwycenie Kościoła. Gdyż sam Pan na dany rozkaz, na głos archanioła i trąby Bożej zstąpi z nieba; wtedy najpierw powstaną ci, którzy umarli w Chrystusie, potem my, którzy pozostaniemy przy życiu, razem z nimi porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem [1Ts 4,16-17]. W takim przypadku, w jednej chwili moje śmiertelne ciało nabierze cech nieśmiertelności i będę mógł śmiać się z grawitacji.

Czyż to nie ekscytujące być chrześcijaninem? Bez żadnego samolotu, jak Bracia Wright, bez żadnego balonu i kapsuły, jak Baumgartner, a zostaniemy porwani w obłokach, w powietrze, na spotkanie i tak już na zawsze z Nim pozostaniemy. Nie spadniemy po paru minutach, jak oni, na ziemię. Alleluja!

Nie pytajcie mnie o szczegóły. Wiem na ten temat tyle, ile każdy czytelnik Biblii. Ale wiem też, że Biblia na pewno mówi prawdę.

16 grudnia, 2012

Walka o prawo do pamięci o walce

16 grudnia 1980 roku, w dziesiątą rocznicę Wydarzeń Grudniowych na Wybrzeżu, odsłonięto w Gdańsku Pomnik Poległych Stoczniowców. Normalna kolej rzeczy w tego rodzaju sprawach: Zwolennicy i duchowi spadkobiercy bojowników o słuszną sprawę uczcili ich pamięć, wystawiając im pomnik i organizując pod tym pomnikiem uroczystości rocznicowe.

Jednakże w przypadku gdańskiego pomnika po trzydziestu paru latach sprawa bardzo się skomplikowała. Sukces tamtej walki okazuje się mieć dzisiaj kilku ojców, którzy ścierają się w walce o to, kto rzeczywiście ma prawo do spuścizny Grudnia ’70. Każda z tych grup widzi siebie jako jego uprawnionych spadkobierców, a przeradza się to w kłótnię, która atmosferze i motywom tamtej walki oraz ofiarom Wydarzeń Grudniowych najzwyczajniej uwłacza.

Przypomina mi to trochę licytowanie się rozmaitych kościołów o to, kto ma większe prawo do zwania się chrześcijanami. Biblia mówi, że po raz pierwszy ta nazwa pojawiła się w okresie wczesnego Kościoła, w odniesieniu do zboru antiocheńskiego. W Antiochii też nazwano po raz pierwszy uczniów chrześcijanami [Dz 11,26]. Dziś za chrześcijan uważają się rzymskokatolicy, prawosławni, ewangelicy, zielonoświątkowcy, baptyści, adwentyści a nawet mormoni. Niektóre z tych grup zarówno w doktrynie jak i w praktycznej pobożności w żaden sposób nie są dziś podobne do chrześcijan z I wieku. A mimo to roszczą sobie prawo do miana naśladowców Chrystusa.

Podobnie ma się sprawa w odniesieniu do pojedynczych osób. Swego czasu apostoł Paweł został zaatakowany przez część ówczesnych chrześcijan i pomówiony o brak należytego związku z Chrystusem. Kwestionowali oni prawo Pawła z Tarsu do nazywania się apostołem i chcieli to prawo zawłaszczyć tylko dla siebie. Czy nie jestem apostołem? Czy nie widziałem Jezusa, Pana naszego? Czy wy nie jesteście dziełem moim w Panu? Jeśli dla innych nie jestem apostołem, to jednak dla was nim jestem; wszak pieczęcią apostolstwa mego wy jesteście w Panu [1Ko 9,1-2].

Paweł, owszem,  był świadomy grzechów swojej przeszłości, ale dobrze znał też swoją wartość w oczach Bożych. Lecz uważam, że ja w niczym nie ustępuję tym arcyapostołom [2Ko 11,5] - pisał. Znamiona potwierdzające godność apostoła wystąpiły wśród was we wszelakiej cierpliwości, w znakach, cudach i przejawach mocy [2Ko 12,12]. W życiu Pawła, jak w życiu mało kogo innego, widać było wszystkie charakterystyczne cechy życia i służby Jezusa Chrystusa. Dlatego uciął tę dyskusję: Odtąd niech mi nikt przykrości nie sprawia; albowiem stygmaty Jezusowe noszę na ciele moim [Ga 6,17].

Sprawa wydaje się oczywista. Kto dziś chce mieć moralne prawo do dziedzictwa Solidarności, ten powinien niezmiennie obstawać przy jej postulatach z tamtych lat i potwierdzać to codziennym życiem. Samo przypięcie sobie znaczka „S” lub rejestracja  komitetu ze słowem „Pomnik” w nazwie, nie oznacza prawa do stawania z podniesioną głową w cieniu trzech krzyży.

Tak samo jest z prawem do nazwy „Chrześcijanin”. Słowa Jezusa nie pozostawiają żadnych wątpliwości: Jeżeli wytrwacie w słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie [ Jn 8,31]. Samo zawieszenie krzyża lub wypowiedzenie kilku biblijnych haseł  nikogo nie czyni prawdziwym chrześcijaninem.  W owym dniu wielu mi powie: Panie, Panie, czyż nie prorokowaliśmy w imieniu twoim i w imieniu twoim nie wypędzaliśmy demonów, i w imieniu twoim nie czyniliśmy wielu cudów? A wtedy im powiem: Nigdy was nie znałem. Idźcie precz ode mnie wy, którzy czynicie bezprawie [Mt 7,22-23].

Licytowanie się o prawo do pamięci o Grudniu '70 nie ma sensu. Gołym okiem widać, kto kim jest dzisiaj. Tak samo nie ma co się spierać o prawo do nazywania się chrześcijaninem, bo zna Pan tych, którzy są Jego [2Tm 2,19]. Nie można zostać i być chrześcijaninem bez aprobaty samego Chrystusa.

15 grudnia, 2012

Miłość ważniejsza od wspólnego języka

W wielu polskich miastach istnieją ulice nazwane  jego imieniem, a niektórzy ludzie na całym świecie obchodzą dziś Dzień Ludwika Zamenhofa. Któż to taki? Jest on twórcą esperanto, czyli międzynarodowego języka  pomocniczego, który z racji swej neutralności i łatwości przyswajania miał stać się uniwersalnym środkiem komunikacji.

Narodzony w Białymstoku 15 grudnia 1859 roku (stąd data obchodów jego Dnia) Ludwik Zamenhof już w wieku 10 lat, pisząc dramat pt. Wieża Babel, czyli tragedia białostocka w pięciu aktach, dał wyraz swoim poglądom, że główną przyczyną nieporozumień i sporów między ludźmi jest bariera językowa. Stąd jego pomysł, aby stworzyć jeden wspólny język, którym mogliby komunikować się ludzie na całym świecie.

Pierwszą wersję języka esperanto opracował Zamenhof w wieku gimnazjalnym. Ujrzała ona światło dzienne w 1878 roku. Kolejne lata pracy zaowocowały w 1885 roku projektem końcowym języka znanego w dzisiejszej formie. Niestety, język esperanto, zyskując uznanie i zwolenników na całym świecie, nigdy międzynarodowym językiem użytkowym się nie stał.

Potem rzekli: Nuże, zbudujmy sobie miasto i wieżę, której szczyt sięgałby aż do nieba, i uczyńmy sobie imię, abyśmy nie rozproszyli się po całej ziemi! Wtedy zstąpił Pan, aby zobaczyć miasto i wieżę, które budowali ludzie. I rzekł Pan: Oto jeden lud i wszyscy mają jeden język, a to dopiero początek ich dzieła. Teraz już dla nich nic nie będzie niemożliwe, cokolwiek zamierzą uczynić. Przeto zstąpmy tam i pomieszajmy ich język, aby nikt nie rozumiał języka drugiego! I rozproszył ich Pan stamtąd po całej ziemi, i przestali budować miasto. Dlatego nazwano je Babel, bo tam pomieszał Pan język całej ziemi i rozproszył ich stamtąd po całej powierzchni ziemi [1Mo 11,4-9].

Dziesięcioletni Ludwik Zamenhof, z  racji swojej narodowości dobrze znający biblijną opowieść o wieży Babel, chciał usunąć skutki grzesznych zapędów jej budowniczych. Myślał, że wystarczy dać ludziom łatwe i uniwersalne narzędzie komunikacji, a chętnie zaczną z niego korzystać i będą dążyć do jedności.  Niestety, pycha zatruwająca od czasów wieży Babel ludzkie serca jest o wiele głębszym problemem.

Trudności w komunikacji werbalnej można przezwyciężyć. Gdy dwoje ludzi, nawet z diametralnie różnych kultur, zakocha się w sobie nawzajem, wówczas bariera językowa nie jest w stanie zagrodzić im drogi do wzajemnego porozumienia i związku. Gdy zaś miłości w ludzkich relacjach zabraknie, to nawet mieszkający pod jednym dachem wieloletni małżonkowie tracą zdolność porozumienia.

Zamenhof stworzył język, który, niestety, nie zjednoczył ludzi i w tym sensie pozostał bezużyteczny. Bóg ustanowił lepszą drogę do jedności.  Ostatnie słowa Starego Przymiesza ogłaszają: Oto Ja poślę wam proroka Eliasza, zanim przyjdzie wielki i straszny dzień Pana, i zwróci serca ojców ku synom, a serca synów ku ich ojcom, abym, gdy przyjdę, nie obłożył ziemi klątwą [Ml 3,23-24].

Bóg zaś daje dowód swojej miłości ku nam przez to, że kiedy byliśmy jeszcze grzesznikami, Chrystus za nas umarł [Rz 5,8]. Rozlana w ludzkich sercach miłość zbliża ludzi do siebie i prawdziwie jednoczy.

14 grudnia, 2012

Czy należysz do duchowej OECD?

Piszę te słowa w rocznicę powstania Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (ang. Organization for Economic Co-operation and Development, w skrócie OECD ). Utworzyło ją w dniu 14 grudnia 1960 roku dwadzieścia dobrze rozwiniętych państw Europy Zachodniej wraz z Turcją, USA i Kanadą, podpisując  w tym celu specjalną konwencję.  OECD zastąpiła istniejącą od 1948 roku Organizację Europejskiej Współpracy Gospodarczej, zajmującą się integrowaniem wysiłków gospodarczych państw podnoszących się ze zniszczeń wojennych. Obecnie Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju skupia 34 demokratyczne  i wysoko rozwinięte państwa świata. Polska przystąpiła do OECD w roku 1996 wraz z Węgrami i Koreą Południową.

Bardzo to  interesujące, dlaczego takie giganty światowej ekonomii i gospodarki, jak np. Stany Zjednoczone, Japonia lub Niemcy, nie chcą działać w pojedynkę i tak bardzo dbają o przynależność do OECD?  Zaraz po wojnie państwa te to może i potrzebowały wsparcia, ale teraz?  Cóż takiego ważnego trzyma ich razem?  Odpowiedź jest dość prosta. Chcą dalej się rozwijać! Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju zajmuje się bowiem wspieraniem państw członkowskich w osiągnięciu jak najwyższego poziomu wzrostu gospodarczego i stopy życiowej obywateli.

W tych dniach dużo myślę o duchowym rozwoju członków Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE. Mamy w naszym gronie sporo dojrzałych, dobrze uformowanych duchowo chrześcijan. Mogłoby się zdawać, że owi wspaniali bracia i te duchowe siostry są w stanie już w pojedynkę poradzić sobie na drodze wiary. A jednak nawet nie próbują!  Nieustannie garną się do społeczności. Wciąż ich widzę,  jak przychodzą, aby spotkać się z innymi wierzącymi. Nie tylko w niedzielę. Przybywają również w środę wieczorem, zmęczeni, niektórzy bezpośrednio po pracy, ale chcą być, aby chociaż przez tę jedną godzinę doświadczać obopólnego zbudowania.

Członkowie wzorcowego zboru w Jerozolimie czynili podobnie. I trwali w nauce apostolskiej i we wspólnocie, w łamaniu chleba i w modlitwach [Dz 2,42]. Codziennie też jednomyślnie uczęszczali do świątyni, a łamiąc chleb po domach, przyjmowali pokarm z weselem i w prostocie serca, chwaląc Boga i ciesząc się przychylnością całego ludu. Pan zaś codziennie pomnażał liczbę tych, którzy mieli być zbawieni [Dz 2,46-47]. I zgromadzali się wszyscy jednomyślnie w przysionku Salomonowym [Dz 5,12]. Przybywało też coraz więcej wierzących w Pana, mnóstwo mężczyzn i kobiet [Dz 5,14]. Pierwsi naśladowcy Chrystusa byli pełni Ducha Świętego, ale jakoś nie przychodziło im do głowy, ażeby opuszczać wspólne zgromadzenia zboru.

Prawidłowo rozwijający się chrześcijanin dobrze wie, że mimo większego już poznania i nabytej dojrzałości, wciąż potrzebna mu jest duchowa OECD. Nie chce w swoim życiu żadnego zastoju. Wystrzega się postawy spoczywania na laurach. Pragnie piąć się w górę i robić postępy w wierze. Do tego potrzebuje wspólnoty wierzących, bo zdrowy rozwój następuje wyłącznie poprzez jednoczesne branie i dawanie!  Pragnę bowiem ujrzeć was, abym mógł wam udzielić nieco z duchowego daru łaski dla umocnienia was,  to znaczy, aby doznać wśród was pociechy przez obopólną wiarę, waszą i moją [Rz 1,11-12]. Kto myśli o udziale w życiu zboru wyłącznie w kategoriach własnych potrzeb, ten już się nie rozwija.

Przyjaciele! Każde dziecko Boże z racji nowego narodzenia zostało przypisane do chrześcijańskiego zboru. Sam Bóg ustanowił taką duchową OECD, ażebyśmy jako członkowie zboru wspierali się wzajemnie w osiągnięciu jak najwyższego poziomu, aż dojdziemy wszyscy do jedności wiary i poznania Syna Bożego, do męskiej doskonałości, i dorośniemy do wymiarów pełni Chrystusowej [Ef 4,13].

Jeżeli jeszcze nie jesteś członkiem wspólnoty chrześcijańskiej, czym prędzej się przyłącz. Sam na tym bardzo skorzystasz, a jednocześnie staniesz się użyteczny dla innych.

13 grudnia, 2012

Słabe wyniki stosowania siły

Ściana nadmorskiego kościoła w Trzęsaczu.
Symboliczna pozostałość po reformacji dokonanej
na mocy Sejmiku Trzebiatowskiego?
Dzień 13 grudnia współczesnym Polakom kojarzy się przede wszystkim z wprowadzeniem w 1981 roku stanu wojennego. Jednakże mieszkańcy Polski Północnej, skąd piszę te słowa, mają w swej duchowej historii też inne, wcale nie mniej znaczące wydarzenie, związane z tym grudniowym dniem. Otóż zwołany na 13 grudnia 1534 roku do Trzebiatowa sejm ziemski, pomimo sprzeciwu duchowieństwa katolickiego i szlachty, decyzją książąt pomorskich dokonał  konwersji Pomorza na protestantyzm i utworzył  kościół państwowy o nazwie Pomorski Kościół Ewangelicki.
 
Tak zapoczątkowana na Pomorzu Zachodnim reformacja weszła w życie w 1535 roku zgodnie z ordynacją kościelną autorstwa dr Jana Bugenhagena, byłego norbertanina z Trzebiatowa. Przyjęcie reformacji przez władców Pomorza oznaczało wiele radykalnych zmian, sprowokowanych wewnętrznym kryzysem struktur Kościoła Rzymskokatolickiego, narastającą w społeczeństwie krytyką poczynań poszczególnych duchownych, licznymi przywilejami kleru oraz jego zeświecczeniem. W wyniku postanowień Sejmiku Trzebiatowskiego dobra kościelne w księstwach pomorskich przeszły pod zarząd świecki, a w kościołach zaczęła obowiązywać liturgia protestancka. Czy jednak tak wprowadzona konwersja religijna zmieniła duchowe oblicze Pomorza?
 
Co łączy 13 grudnia 1534 roku z 13 dniem grudnia 1981 roku? W obydwu przypadkach mamy do czynienia z radykalnymi decyzjami władzy, które oznaczały drastyczne zmiany w życiu społeczeństwa. Nie były one jednak w stanie odmienić ludzkich serc. Książęta pomorscy nie zmienili w ten sposób rzeczywistej wiary mieszkańców Pomorza, a dekret Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego nie wygasił polskich marzeń o zmianie systemu politycznego i władzy. Zmieniły się zewnętrzne warunki życia i działalności wielu ludzi, lecz w głębi serc tym bardziej zaczęli oni obstawać przy swoim.
 
Kto chce mieć władzę nad ludzkimi sercami, ten nie powinien sięgać po rozwiązania administracyjne i przemoc, choćby i nawet prawnie usankcjonowaną. Myślę teraz o Synu Bożym, Jezusie Chrystusie. On przyszedł zrewolucjonizować ludzkie życie. Zamierzał całkowicie przeorientować miliony osób na całym świecie, ale ani na chwilę nie sięgnął po instrumenty władzy administracyjnej i tego rodzaju środki nacisku. A jednak swój cel osiągnął. Tak więc, jeśli ktoś jest w Chrystusie, nowym jest stworzeniem; stare przeminęło, oto wszystko stało się nowe [2Ko 5,17]. Jak Chrystus Pan tego dokonał?

04 grudnia, 2012

Ross McGinnis. Tak trzeba!

Sześć lat temu, 4 grudnia 2006 roku zginął w Bagdadzie dziewiętnastoletni żołnierz amerykański, Ross McGinnis. Była to śmierć niezwykła. Pluton Rossa został wysłany na patrol w celu ograniczenia aktywności wroga. Nagle ktoś pod nogi Amerykanów rzucił z dachu odpalony granat. Młodzieniec widząc śmiertelne zagrożenie dla swoich kolegów natychmiast położył się na nim, wchłaniając swoim ciałem całe jego rażenie. Zginął na miejscu ratując tym samym życie czterech kolegów.

Wzruszam się. Ross McGinnis urodził się w 1987 roku, w tym samym, co mój syn. Podobnie jak mój Tomek był radosnym, pełnym poczucia humoru chłopakiem. Skądkolwiek wychodził, wszędzie pozostawiał roześmianych ludzi. Był powszechnie lubiany. Znalazł się w Iraku, bo od przedszkola chciał zostać żołnierzem.

Nie wiedział, że spośród wszystkich żołnierzy amerykańskich biorących udział w II wojnie w Zatoce Perskiej wkrótce zostanie jednym z czterech, którzy za szczególne bohaterstwo pośmiertnie otrzymali Medal Honoru, najwyższe odznaczenie wojskowe Stanów Zjednoczonych. Honory te złożył mu osobiście prezydent George W. Bush w dniu 2 czerwca 2008 roku.

Można pomyśleć, że Ross McGinnis nie ma żadnego pożytku z Medalu Honoru. Leży pod trawnikiem, a ocaleni przez niego koledzy cieszą się życiem. Nieprawda. Sensu i wartości ludzkiego życia nie mierzy się ilością zjedzonego chleba i liczbą przeżytych dni. Życie bowiem jest czymś więcej niż pokarm, a ciało niż odzienie [Łk 12,23] mówi Biblia. Śmierć jest nieodłącznym elementem istnienia każdego z nas. Wcześniej czy później każdy pożegna się z tym życiem, bo postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd [Hbr 9,27]. Trzeba się koncentrować nie na tym, aby jak najdłużej tu żyć, lecz na tym, aby to nasze krótkie życie znalazło upodobanie w oczach Bożych.

Ross McGinnis zachował się w sposób niewątpliwie bliski Bogu. W roku 30. Syn Boży, Jezus Chrystus, oddał życie, aby inni mogli żyć wiecznie. Poświęcenie Syna Bożego to najbardziej chwalebny czyn pod słońcem. Żadna inna śmierć nie może dorównać jej rangą, ale każde życie oddane w duchu ratowania bliźnich, nie ma sobie równych w oczach Bożych. Dlaczego? Ponieważ wyraża miłość Bożą. Ponieważ w pewnym, wprawdzie ograniczonym stopniu, ale jednak przypomina i naśladuje śmierć Syna Bożego.

Kto upodabnia się do Pana Jezusa, ten z pewnością podoba się Bogu.  Miłowanie bliźnich do tego stopnia, żeby oddać za nich swoje życie, to postawa w pełni godna prawdziwego chrześcijanina. Po tym poznaliśmy miłość, że On za nas oddał życie swoje; i my winniśmy życie oddawać za braci [1Jn 3,16].

Rzadko się nam dziś to zdarza, żeby poświęcać się aż tak, jak McGinnis. Każdego dnia jednak mamy rozmaite okazje, aby wykazywać się podobną postawą. Czy komuś trzeba podpowiadać, na czym polega codzienne oddawanie życia za braci?

03 grudnia, 2012

Komu wierzyć? Wróżce, czy Biblii?

Do poniższej refleksji sprowokował mnie dziś tytuł artykułu z trójmiejskiej gazety. Stanowią go słowa tutejszej wróżki: Żadnego końca świata nie będzie. Za to skończy się kryzys. Z artykułu wynika, że najważniejsze jest, aby myśleć pozytywnie, bo to zapewnia dobrą przyszłość. Cóż za wspaniałe przesłanie! Od przedstawicieli rządu, bankierów i biznesmenów po przeciętnego zjadacza chleba, wszyscy mogliby odetchnąć z ulgą…

Mogliby, gdyby rzeczona wróżka powiedziała prawdę. Koniec świata tyle ostatnio jest popularny, co i ośmieszany na różne sposoby. Mało już kto bierze na poważnie jego kolejne zapowiedzi. Gdy więc dobra wróżka potwierdza odczucia społeczne w tej sprawie, nic dziwnego, że nawet poważna gazeta zechciała to wydrukować.

Niestety, już nawet w kwestii kryzysu owa pani zasadniczo rozmija się z prawdą. Żaden poważny znawca światowej ekonomii nie podpisałby się pod jej optymistyczną prognozą. Tym bardziej bez pokrycia są jej słowa o końcu świata. W tych sprawach człowiek niczego nie może przewidzieć, a tym bardziej nie powinien czegokolwiek oświadczać. A o tym dniu i godzinie nikt nie wie; ani aniołowie w niebie, ani Syn, tylko sam Ojciec [Mt 24,36]. Błądzą więc zarówno ci, którzy wyznaczają kolejne daty końca świata, jak i ci, którzy jego nadejście bagatelizują i próbują go włożyć między bajki.

Z Biblii wiadomo, że ten koniec na pewno nastąpi! A gdy siedział na Górze Oliwnej, przystąpili do niego uczniowie na osobności, mówiąc: Powiedz nam, kiedy się to stanie i jaki będzie znak twego przyjścia i końca świata? A Jezus odpowiadając, rzekł im: Baczcie, żeby was kto nie zwiódł. Albowiem wielu przyjdzie w imieniu moim, mówiąc: Jam jest Chrystus, i wielu zwiodą. Potem usłyszycie o wojnach i wieści wojenne. Baczcie, abyście się nie trwożyli, bo musi się to stać, ale to jeszcze nie koniec. Powstanie bowiem naród przeciwko narodowi i królestwo przeciwko królestwu, i będzie głód, i mór, a miejscami trzęsienia ziemi. Ale to wszystko dopiero początek boleści. Wtedy wydawać was będą na udrękę i zabijać was będą, i wszystkie narody pałać będą nienawiścią do was dla imienia mego. I wówczas wielu się zgorszy i nawzajem wydawać się będą, i nawzajem nienawidzić. I powstanie wielu fałszywych proroków, i zwiodą wielu. A ponieważ bezprawie się rozmnoży, przeto miłość wielu oziębnie. A kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony. I będzie głoszona ta ewangelia o Królestwie po całej ziemi na świadectwo wszystkim narodom, i wtedy nadejdzie koniec [Mt 24,3-14].

Pismo Święte przypomina, że podobnie jak niegdyś na mocy Słowa Bożego świat ówczesny, zalany wodą, zginął, tak też teraźniejsze niebo i ziemia mocą tego samego Słowa zachowane są dla ognia i utrzymane na dzień sądu i zagłady bezbożnych ludzi [2Pt 3,6-7]. A dzień Pański nadejdzie jak złodziej; wtedy niebiosa z trzaskiem przeminą, a żywioły rozpalone stopnieją, ziemia i dzieła ludzkie na niej spłoną [2Pt 3,10].

Wydarzenia minionych wieków, dzieje całych narodów, a także osobiste przeżycia milionów ludzi potwierdzają, że Biblia jest Słowem Bożym i objawia prawdę. Skoro więc Słowo Boże zapowiada, że się pewnego dnia objawi Pan Jezus z nieba ze zwiastunami mocy swojej, w ogniu płomienistym, wymierzając karę tym, którzy nie znają Boga, oraz tym, którzy nie są posłuszni ewangelii Pana naszego Jezusa. Poniosą oni karę: zatracenie wieczne, oddalenie od oblicza Pana i od mocy chwały jego, gdy przyjdzie w owym dniu, aby być uwielbionym wśród świętych swoich i podziwianym przez wszystkich, którzy uwierzyli [2Ts 1,7-10] - to jakże można to zignorować?

A jednak duch tego świata, objawiony również we wspomnianych słowach wróżki, lekceważy Słowo Boże, łudząc ludzi tzw. pozytywnym przesłaniem. Ten duch ma też coraz więcej do powiedzenia w środowiskach chrześcijańskich. Większość członków wspólnot kościelnych nie chce już słuchać o grzechu, nadchodzącym sądzie Bożym i o konieczności pokuty. Woli w niedzielę posłuchać czegoś milszego dla ucha. Gdyż jest to lud przekorny, synowie zakłamani, synowie, którzy nie chcą słuchać zakonu Pana, którzy mówią do jasnowidzów: Nie miejcie widzeń! a do wieszczów: Nie wieszczcie nam prawdy! Mówcie nam raczej słowa przyjemne, wieszczcie rzeczy złudne! Zejdźcie z drogi, zboczcie ze ścieżki, dajcie nam spokój ze Świętym Izraelskim [Iz 30,9-11].

Dlatego, jako sługa Słowa Bożego odzywam się, aby zawołać, że wbrew społecznym oczekiwaniom, zbliża się dzień sądu Bożego! W dniach, gdy w Gdańsku wiszą nam nad głowami ateistyczne bilbordy głoszące, że Boga nie ma, podnoszę głos i przypominam, że te bezbożne życzenia nie są w stanie zmienić rzeczywistości. Koniec świata zbliża się nieodwołalnie. Nadchodzi, ponieważ takie jest postanowienie samego Boga.

Zamiast żyć złudzeniami, lepiej zająć się osobistym przygotowaniem na spotkanie z Bogiem. Wówczas myśl o końcu świata nie będzie nas trwożyła. Nasze serce wypełni się błogim pokojem i radością, że ten dzień nadchodzi. Cóż śmiertelnie choremu człowiekowi to pomoże, że przeczyta gdzieś, aby się niczym nie przejmował, bo będzie fajnie? Lepiej, żeby czym prędzej skontaktował się z dobrym lekarzem i zastosował do jego wskazówek.

Dlatego zapraszam do czytania Biblii.

30 listopada, 2012

Spokojnie poczekam

Wiara wyraża się między innymi poprzez spokojne oczekiwanie na urzeczywistnienie się woli Bożej. Pomimo niesprzyjających okoliczności, nawet gdy sprawy przybierają niekorzystny obrót, człowiek wierzący nie popada w panikę i się nie gorączkuje. Ufa, że Bóg widzi, co się dzieje i trzyma rękę na pulsie. Ma pewność, że Wszechmogący w stosownej chwili wkroczy do akcji.

Wielokrotnie się przekonałem, że pośpiech nie licuje z prawdziwą wiarą. Kto wierzy, nie pokwapi się [Iz 28,16] poucza Pismo Święte w przekładzie Biblii Gdańskiej. Innymi słowy, chrześcijanin nie wycofuje się pośpiesznie i nie ucieka. Nie rezygnuje tak łatwo. Nie spieszy się z decyzją o zmianie planów i się nie zniechęca w wierze.

Owszem, są w życiu sprawy, które nie cierpią zwłoki. Na przykład, trzeba się pośpieszyć z wyznaniem   grzechów  i pojednaniem się z Bogiem. Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych [Hbr 3,15].  Oto teraz czas łaski, oto teraz dzień zbawienia  [2Ko 6,2].  Z tym nie należy czekać nawet do jutra. Gdy zaś otrzymaliśmy od Boga jakąś obietnicę, to chociaż długo nie widać jej spełnienia, nie spieszmy się. Spokojnie czekajmy.

Ile czasu czekał Abraham na spełnienie obietnicy o narodzinach Izaaka? Ile lat Józef doznawał przeżyć przeciwnych jego proroczym snom o wywyższeniu? Jak szybko Mojżesz, po tym, jak dowiedział się o swoim powołaniu, mógł to powołanie zrealizować i wyprowadzić synów Izraela z egipskiej niewoli?  Cały szereg historii biblijnych wskazuje na to, że prawdziwa wiara dość często wiąże się z długim oczekiwaniem. Wiara się nie spieszy.

Przypominają mi się słowa starego hymnu chrześcijańskiego ze Śpiewnika Pielgrzyma (Nr 403).
Nie wiem, co dzień przyniesie mi
Lecz to nie trwoży mnie
Gdyż moja dusza ufa Ci
Na Ciebie spuszcza się
 
A więc spokojnie czekać chcę
Jak, Panie, Sam powiedziesz mnie
Bo zaprowadzisz pewnie mię
Tam, gdzie Twą chwałę widzieć śmiem 

Mam w moim życiu i służbie co najmniej parę spraw do wyjaśnienia i rozwiązania. Nie ukrywam, że na to czekam. Jeżeli jednak naprawdę wierzę Bogu, to się nie będę niecierpliwił. Spokojnie poczekam.

28 listopada, 2012

Pamiątkowy kamień

Mniej więcej czterdzieści lat temu, jako czternastoletni chłopiec, opuściłem miejsce swego dzieciństwa. Przenieśliśmy się z głębokiej wsi do odległej o niespełna osiem kilometrów miejscowości, by rok później wyjechać do Gdańska. Razem ze starszym bratem własnoręcznie rozebraliśmy nasz stary dom oraz zabudowania gospodarcze i tętniące tam przez wiele lat życie zupełnie zamarło. Z dala widniała jedynie studnia, z której piliśmy wodę...

Pozostał też wyjątkowy dla mnie płaski kamień stanowiący przedproże wejścia do naszego domu. Był najbardziej uczęszczanym miejscem całego domostwa. Lubiłem siadać na progu i wpatrywać się w strukturę tego kamienia. Pamiętam, że jesienią rozbijaliśmy na nim orzechy laskowe, wkładając je w rowki wydrążone przez kapiącą ze strzechy wodę. W tym kamieniu zapisane jest niemal całe moje dzieciństwo.

Już wtedy wiedziałem, że po ten kamień powrócę. Sądziłem, że jest płaski również od spodu i gdy dorosnę, to bez trudu go kiedyś stamtąd zabiorę. Po latach miałem się jednak dowiedzieć, że nie będzie to takie proste. Trzeba było poczekać, bo płaski ze znanej mi strony od spodu okazał się on być dość poważnym głazem ważącym aż 520 kilogramów!

Jednak nie odpuściłem. Minionego lata podjąłem stosowne starania i po czterdziestu latach, przy wydatnej pomocy Tomka, mojego syna, Marcina, syna moich dawnych sąsiadów oraz Zdzisława, wspaniałomyślnego przyjaciela ze zboru, 18 listopada 2012 roku kamień mojego dzieciństwa przyjechał do Gdańska i spoczął w stosownym miejscu.

Swego czasu Jozue, następca Mojżesza wyznaczył dwunastu ludzi i rzekł do nich: Przejdźcie przed Skrzynią Przymierza Pana, Boga waszego, na środek Jordanu i przynieście każdy na swoich barkach jeden kamień według liczby plemion izraelskich, aby to było znakiem pośród was, gdy wasze dzieci w przyszłości pytać się będą: Co znaczą dla was te kamienie? Odpowiecie im, że wody Jordanu zostały rozdzielone przed Skrzynią Przymierza Pana, gdy przechodziła przez Jordan; zostały rozdzielone wody Jordanu, i te kamienie są dla synów izraelskich pamiątką na wieki [Joz 4,5-7].

Z Biblii wynika, że kamienie wielokrotnie miały zgodnie z wolą Bożą upamiętniać ważne wydarzenia lub miejsca z dziejów Izraela. Ja też mam taki swój kamień.

W moim przypadku w sprowadzeniu owego kamienia nie należy dopatrywać się żadnego głębszego sensu. To raczej zwykły sentymentalizm starzejącego się człowieczka. Ale jakby na to nie patrzeć, wychodząc z domu mam radochę i komukolwiek raczej trudno będzie mi ją wykraść... J

19 listopada, 2012

Niejeden nasz Stalingrad zaczyna się w ten sposób

Siedemdziesiąt lat temu, 19 listopada 1942 roku rozpoczęła się spektakularna akcja okrążenia wojsk niemieckich pod Stalingradem zwana Operacją Uran. Armia radziecka pod dowództwem gen. Żukowa w ciągu zaledwie czterech dni przełamała opór Państw Osi i otoczyła VI armię niemiecką. Tak zapoczątkowany został  paromiesięczny kocioł, który zakończył się całkowitą klęską Niemców  pod Stalingradem i odmienił losy II Wojny Światowej na froncie wschodnim.

Jak to możliwe, że armia niemiecka tak łatwo dała się okrążyć i potem wykończyć? Przede wszystkim Niemcy nie docenili zdolności bojowej Armii Czerwonej. Nie sądzili, że czerwonoarmiści są zdolni, by czegoś takiego dokonać. Do tego stopnia byli ślepi w swojej pewności siebie, że nawet gdy sowieci zbliżali się w czołgach T-34 na zapalonych światłach, żołnierze gen. Paulusa raczej byli skłonni wierzyć, że jadą nimi żołnierze niemieccy, którzy te czołgi przejęli od wroga, aniżeli przyjąć prosty fakt, że wojska radzieckie rzeczywiście mogą im zagrozić.

Niech Operacja Uran posłuży nam jako przestroga na polu walki duchowej. Biblia poucza: Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć.  Przeciwstawcie mu się, mocni w wierze [1Pt 5,8-9]. Iluż to współczesnych chrześcijan najpierw bagatelizuje taktyczne posunięcia wroga, a potem całymi miesiącami daje się wyniszczać, aż do poniesienia całkowitej klęski duchowej? Nie pomyśleli, że poprzez coś tak niepozornego; jakąś drobną zmianę okoliczności albo  mało widoczne pokuszenie do złego, szatan może im poważniej zaszkodzić.

Zbytnia pewność siebie zgubiła nie tylko Niemców pod Stalingradem. Kto mniema, że stoi, niech baczy, aby nie upadł [1Ko 10,12].

17 listopada, 2012

Stara miłość nie rdzewieje

Kadr z nagranej uroczystości
pożegnania ze zborem w Gorzowie
27 września 1992 roku
Jestem w Gorzowie Wielkopolskim. Przyjechałem tu dziś z posługą Słowa na zaproszenie wspólnoty, z którą ze łzami w oczach pożegnałem się dwadzieścia lat temu [patrz foto]. Gdy wjeżdżałem do zatopionego we mgle miasta, a zwłaszcza gdy stanąłem przed zgromadzonym audytorium, sławiłem w duszy łaskę Bożą.

W żaden sposób nie zasługuję na taką serdeczność ludzi, którym posługiwałem przed laty i nieraz przecież zalazłem im za skórę. To, że zechcieli mnie zaprosić i przyszli wieczorem na dodatkowe, parogodzinne spotkanie oznacza nie tylko to, że Bóg okazał mi wielką wspaniałomyślność, pozwalając mi po wyjeździe z Gorzowa przez kolejne dwie dekady głosić Słowo Boże i z tej racji stanąć tu znowu za kazalnicą. Dzisiejsze spotkanie po latach świadczy mi również o niezwykłej miłości tutejszych  chrześcijan. To, że wśród wielu  nieznanych mi już  nowych  chrześcijan,  mogłem rozpoznać oblicza osób sprzed lat, sprawiło, że stali mi się oni jeszcze bardziej kochani. Po dzisiejszym spotkaniu wiem jedno: Ta wspólnota chrześcijańska na zawsze pozostanie bliska memu sercu.

Jutro kolejne zgromadzenie gorzowskiego zboru Hosanna, w którym mam wziąć udział. Już sama myśl o tym rozjaśnia moją duszę. Bardzo miłuję zbór w Gdańsku i od kilkunastu lat z radością poświęcam mu zasadniczą część mojego życia. Dziś odkrywam, że również niezmiennie kocham osoby, którym służyłem przed wieloma laty. Stara miłość nie rdzewieje.

Zauważając w gorzowskim zborze wierzących sprzed dwudziestu paru lat, dostąpiłem radości wyrażonej swego czasu przez apostoła Pawła: bo żyjemy teraz, skoro wy trwacie w Panu [1Ts 3,8]. Bracia i Siostry w Gorzowie trwają przy Panu Jezusie Chrystusie! Jestem szczęśliwy, że chociaż niektórzy - niestety -  odpadli od wiary, oni wiernie trzymają się drogi Bożej. Bogu niech będą dzięki.

Po nabożeństwie wyjadę z Gorzowa. Zastanawiam się, jaką pamiątkę z pobytu w tym mieście zawieźć mojemu synowi, który się tutaj urodził i spędził tu pierwsze, beztroskie lata swojego życia? Może ktoś mi podpowie..?

16 listopada, 2012

Operacja "Filar Obrony"

Dziś trzeci dzień izraelskiej operacji wojskowej w Strefie Gazy pn. Pillar of Defense [Filar Obrony]. Nękani od długiego czasu palestyńskim ostrzałem rakietowym Izraelczycy postanowili precyzyjnie uderzyć w wybrane, najbardziej aktywne ośrodki Hamasu i je unieszkodliwić. Na świecie – jak zwykle – przeciwko Izraelowi podnosi się fala krytyki. Prawda jest jednak taka, że agresorem jest palestyński Hamas. Operacja armii izraelskiej ma na celu obronę swoich obywateli.

Nie ukrywam, że jako człowiek Biblii żywo interesuję się tym, co dzieje się w Izraelu. Moje zaniepokojenie tą nową odsłoną konfliktu izraelsko-palestyńskiego bierze się i z tego, że wkrótce planuję podróż do Izraela. Wraz z dziesięcioosobową grupą z Centrum Chrześcijańskiego NOWE  ŻYCIE   lecimy tam, aby na własną rękę zapoznać się bliżej z miejscami do tej  pory znanymi nam tylko z lektury Biblii. Wojna może poważnie pokrzyżować nasze plany.

Powróćmy jednak do Izraela w świetle Biblii.  Dziś rano czytałem Psalm 137, który opisuje los Izraelitów w niewoli babilońskiej. Deportacja i siedemdziesiąt lat życia na wygnaniu było konsekwencją ich nieposłuszeństwa Bogu. To ważna wskazówka dotycząca również najnowszego konfliktu. Obydwa narody biją się o prawo do tej samej ziemi. Kto ma rację?

Biblia mówi, że ziemia Kanaan została przez Boga odebrana narodom tam mieszkającym z powodu ich grzechów i podarowana synom Izraela. Gdy tedy wejdziesz do ziemi, którą Pan, Bóg twój, ci daje, nie naucz się czynić obrzydliwości tych ludów; niech nie znajdzie się u ciebie taki, który przeprowadza swego syna czy swoją córkę przez ogień, ani wróżbita, ani wieszczbiarz, ani guślarz, ani czarodziej, ani zaklinacz, ani wywoływacz duchów, ani znachor, ani wzywający zmarłych; gdyż obrzydliwością dla Pana jest każdy, kto to czyni, i z powodu tych obrzydliwości Pan, Bóg twój, wypędza ich przed tobą [5Mo 18,9-12].
 
Jak wynika z powyższych słów, prawo do osadzenia się na danym terenie i możliwość utrzymania się tam na stałe, powiązane jest z postępowaniem, które podoba się Bogu. Gdy ktoś, jak np. Abraham, spodoba się Bogu, może liczyć na to, że Bóg da mu dobre i bezpieczne miejsce do życia na ziemi, jednocześnie pozbawiając go ludzi bezbożnych. Z powodu niegodziwości tych narodów wypędza je Pan, Bóg twój, przed tobą i aby dotrzymać słowa, które Pan dał pod przysięgą twoim ojcom, Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi [5Mo 9,5]. Gdyby owe narody (w tym również starożytni Filistyni) żyły w bojaźni Bożej, Bóg pozostawiłby je w ich siedzibach, a potomków Abrahama osadziłby w jakimś innym miejscu.
 
W świetle Biblii wszystko wskazuje na to, że obecnie zarówno Palestyńczycy jak i Izraelici nie znajdują upodobania w oczach Bożych. Skoro się bowiem od lat biją o tę samą ziemię, to znaczy, że aktualnie Bóg nie przyznaje się do żadnej z tych stron. Wystarczyłoby, żeby ukorzyli się przed Bogiem i z całego serca nawrócili się do Niego, a jedni i drudzy - pojednani z Bogiem - zostaliby pobłogosławieni przez Boga bezpiecznym mieszkaniem. Spokojnie się ułożę i zasnę, Bo Ty sam, Panie, sprawiasz, że bezpiecznie mieszkam [Ps 4,9].

Jaki wniosek się nasuwa? Kto chce żyć, pracować i służyć Bogu na swojej ziemi, ten starania o to powinien zacząć od ukorzenia się przed Bogiem i  posłuszeństwa Słowu Bożemu.

13 listopada, 2012

Kto odpowiada za nasze uzbrojenie?

Dziś wątek militarny. Mamy w Polsce Święto Służby Uzbrojenia i Elektroniki. Data nie jest przypadkowa. 13 listopada 1918 roku rozkazem Ministra Spraw Wojskowych powołany został Departament Techniczno-Artyleryjski, przemianowany w 1926 roku na Departament Uzbrojenia, czyli protoplasta dzisiejszej Służby Uzbrojenia i Elektroniki, odpowiedzialnej za uzbrojenie Polskich Sił Zbrojnych.

Święto Służby Uzbrojenia i Elektroniki w swoich założeniach łączy obecnych i byłych żołnierzy odpowiedzialnych za uzbrojenie polskiej armii. Pomaga utrwalać w pamięci jej początki i różne okresy funkcjonowania. Stanowi też okazję do uhonorowania pracy wielu pokoleń naszych uzbrojeniowców.

Jako że Biblia przyrównuje życie chrześcijanina do służby wojskowej, pomyślmy dziś o stanie naszego uzbrojenia. Przede wszystkim pocieszmy się myślą, że nie musimy sami sobie tego organizować, bo kto kiedy pełni służbę żołnierską własnym kosztem? [1Ko 9,7]. Bóg nas powołał do armii duchowej i określił rodzaj oraz zakres uzbrojenia. Dzięki temu każdy normalny chrześcijanin jest na co dzień uzbrojony po zęby i całkiem bezpieczny.

Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi. Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich. Dlatego weźcie całą zbroję Bożą, abyście mogli stawić opór w dniu złym i, dokonawszy wszystkiego, ostać się. Stójcie tedy, opasawszy biodra swoje prawdą, przywdziawszy pancerz sprawiedliwości i obuwszy nogi, by być gotowymi do zwiastowania ewangelii pokoju, a przede wszystkim, weźcie tarczę wiary, którą będziecie mogli zgasić wszystkie ogniste pociski złego; weźcie też przyłbicę zbawienia i miecz Ducha, którym jest Słowo Boże [Ef 6,11-17].

Takie są duchowe standardy uzbrojenia chrześcijanina. Kto się do nich stosuje, ten jest w stanie przetrwać  każdy atak i ostać się na stanowisku wyznaczonym mu przez Pana. Cierp wespół ze mną jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa. Żaden żołnierz nie daje się wplątać w sprawy doczesnego życia, aby się podobać temu, który go do wojska powołał [2Tm 2,3-4]. Życie żołnierza łatwe nie jest, ale właśnie stąd bierze się jego chwała!

Chociaż nie jestem człowiekiem munduru wojskowego, to jednak dzisiejsze święto ma i dla mnie znaczenie. Pobudziło mnie do refleksji nad stanem mojej zbroi duchowej. Każe mi dostrzec związek pomiędzy moimi rozlicznymi porażkami, a zaniedbaniami w jej przywdziewaniu. Ileż to razy stałem się łatwym celem dla przeciwnika tylko dlatego, że moje uzbrojenie w danym dniu było niekompletne.

A może w lokalnej wspólnocie Kościoła przydałby się ktoś, kto przypominałby nam o potrzebie codziennego korzystania z przypisanego nam uzbrojenia i czasem zrobił nam jego przegląd?

12 listopada, 2012

Szansa dla schorowanych

Tym razem pragnę zaprosić was do Jerozolimy. Razem z Jezusem udamy się do sadzawki Betezda, zlokalizowanej na północ od Wzgórza Świątynnego.

Potem było święto żydowskie i udał się Jezus do Jerozolimy. A jest w Jerozolimie przy Owczej Bramie sadzawka, zwana po hebrajsku Betezda, mająca pięć krużganków. W nich leżało mnóstwo chorych, ślepych, chromych i wycieńczonych, którzy czekali na poruszenie wody. Od czasu do czasu zstępował bowiem anioł Pana do sadzawki i poruszał wodę. Kto więc po poruszeniu wody pierwszy do niej wstąpił, odzyskiwał zdrowie, jakąkolwiek chorobą był dotknięty [Jn 5,1-4]. Nietrudno wyobrazić sobie atmosferę owego miejsca. Nagromadziło się tam tak wiele problemów, że można by nimi obdzielić parę miejscowości. Wszyscy czekali na cud.

Skupieni w krużgankach sadzawki ludzie z problemami,  to dobra ilustracja niejednego zboru.  Tutaj też zbierają się bezsilni, chorzy na duszy, przygnani do wspólnoty kościoła rozmaitymi potrzebami.  Mamy w swoim gronie osoby duchowo ślepe, nie mające wglądu w duchową rzeczywistość, nie widzące ani swojej nędzy duchowej, ani nie potrafiące dostrzec innych ludzi w potrzebie. Współczesny zbór gromadzi też osoby chrome. Niezdolne do tego, by wstać i ponieść ewangelię do zgubionych, by przyprowadzić  innych do Pana, albo chociażby pójść do ludzi i pojednać się z nimi. Są tu także osoby duchowo wycieńczone, wyniszczone i uschłe. Niegdyś tryskali świeżością, a dziś zwiędli z powodu wieloletnich niepowodzeń.

Ludzie, którzy niedawno temu zostali skrzywdzeni, charakteryzują się tym, że bardzo dotkliwie i spektakularnie przeżywają swój ból. Dlatego przyciągają uwagę, wzbudzają ogólne współczucie, co czasem owocuje też tym, że ktoś stara się im jakoś pomóc. Natomiast jeżeli czyjś problem się wydłuża i przedawnia, wówczas otoczenie przyzwyczaja się do tego, a osoba cierpiąca na nikim już nie robi większego wrażenia.

W pobliżu sadzawki Betezda leżał właśnie człowiek z bardzo zastarzałym problemem. Gdyby Jezus był do nas podobny, to prawdopodobnie w pierwszej kolejności zająłby się kimś, kto robił wokół swojego problemu więcej hałasu, alb przynajmniej kimś młodszym, kto ma więcej lat życia przed sobą. Tymczasem Pan skupił  się na tym schorowanym człowieku.

A był tam pewien człowiek, który chorował od trzydziestu ośmiu lat. I gdy Jezus ujrzał go leżącego, i poznał, że już od dłuższego czasu choruje, zapytał go: Chcesz być zdrowy? Odpowiedział mu chory: Panie, nie mam człowieka, który by mnie wrzucił do sadzawki, gdy woda się poruszy; zanim zaś ja sam dojdę, inny przede mną wchodzi. Rzecze mu Jezus: Wstań, weź łoże swoje i chodź. I zaraz ten człowiek odzyskał zdrowie, wziął łoże swoje i chodził. A właśnie tego dnia był sabat [Jn 5,5-9].

Trzydzieści osiem lat życia z nierozwiązanym problemem. To przyciągnęło uwagę Pana! Na pomocy w tego rodzaju przypadkach Jezusowi zależy i dziś. Typowy zbór jest zbiorowiskiem  ludzi oczekujących na cud, gdzie zazwyczaj poświęca się wiele uwagi osobom świeżo skrzywdzonym, problemy wiekowe traktując jako już coś normalnego. Na szczęście Jezus przychodzi dziś do zboru, jak wówczas poszedł  do sadzawki Betezda, aby zająć się sprawami dokuczającymi nam od lat. Przyszedł do nas, aby zająć się naszym zastarzałym problemem.  

Chrystus Pan w każdym tłumie dostrzega pojedyncze osoby. Dziś szczególnie zwraca się do osób mających zastarzałe rany i nierozwiązane od lat sprawy. Przychodzi do ludzi przez całe lata żyjących w duchowym zastoju i już na wpół żywych. Zwraca się do obciążonych wieloletnimi grzechami albo zaniedbaniami i pyta: Chcesz być zdrowy?

Dlaczego pyta? Ponieważ postanowił dać szansę również osobom schorowanym. Ludziom od lat samotnie cierpiącym w cieniu spraw bardziej nagłaśnianych i przyciągających uwagę wspólnoty, Pan chce okazać  łaskę Bożą i uzdrowić ich życie.

Obecność Pana Jezusa to nasza szansa. Uwierz, że twój nawet kilkudziesięcioletni problem może zniknąć w jednej chwili. Szczerze porozmawiaj o tym w dzisiejszej modlitwie.

08 listopada, 2012

Biblia, a reelekcja Obamy

 Od pewnego czasu prawdziwi słudzy Słowa Bożego ze smutkiem i troską o zdrową naukę ewangelii ostrzegają przed zwodniczymi ideami tzw. Wyłaniającego się Kościoła (ang. The Emergent Church). Zjawisko jest tym bardziej niepokojące, że proces wyłaniania się owej nowej koncepcji Kościoła wiąże się z bardzo znanymi i wpływowymi ludźmi.

 Gdyby ktoś nieznany zaczął odkrywać przed nami tajemny plan ustanowienia Królestwa Bożego np. przez socjalną ewangelię, to raczej nie dalibyśmy mu wiary. Jeżeli zaś ludzie uznani na całym świecie, zapraszani nawet do Białego Domu, z pełnym przekonaniem ogłaszają nam tzw. ewangelię Królestwa i twierdzą, że wolą Pana jest to, byśmy rozpoczęli polityczną, socjalną, religijną, artystyczną, ekonomiczną, intelektualną i duchową rewolucję, która spowoduje narodziny nowego świata - to wielu prostolinijnych chrześcijan daje im wiarę. Idea ratowania Planety i stworzenia Królestwa Bożego na ziemi wydaje się brzmieć w ich ustach całkiem biblijnie.

 Jednakże ów wyłaniający się zgodnie z ideami Ruchu New Age kościół, oznacza nadejście czasów wielkiej próby dla Kościoła prawdziwego. Duch łączenia się wszystkich idei, religii, i środowisk dla wspólnego dobra może się i ludziom podobać, ale nie ma nic wspólnego z Duchem Świętym. Oznacza odwrócenie aktywności Kościoła od ratowania dusz przed wiecznym potępieniem i przekierowanie jej na tory budowania jedności ze światem.

 Na przykład, gdy jeden ze znanych liderów ewangelikalnych, były przewodniczący Narodowego Stowarzyszenia Ewangelicznych Chrześcijan (NAE) w Ameryce mówi, że "jeśli ktoś ma pociąg homoseksualny i chce, by jego partnerem była osoba tej samej płci, to choć powinniśmy być przeciwni takiemu związkowi w naszych kościołach, państwo powinno go uznawać" - to z pewnością zjednuje w ten sposób środowiska LGBT i zachęca do współdziałania z nimi. Gdy w innym, znanym na całym świecie zborze usuwa się krzyż, aby nie urazić gości z innych wyznań i religii, to wprawdzie owa kaplica staje się "przyjazna" dla wszystkich ale jednocześnie przestaje być jawnym miejscem głoszenia Chrystusa Ukrzyżowanego.  Tak oto, powoli ale konsekwentnie, "wyłaniający się" kościół zaczyna przysłaniać Kościół prawdziwy.

 Wczorajsza reelekcja Baraka Obamy dobitnie potwierdza nasze spostrzeżenia. Miliony amerykańskich chrześcijan zagłosowało na człowieka, który w minionej kadencji wyraźnie dał do zrozumienia, że jego chrześcijaństwo jest niczym więcej jak tylko częścią gry politycznej. Legalizacja aborcji, małżeństw homoseksualnych i innych zachowań niezgodnych z duchem ewangelii - za czasów jego prezydentury staje się rzeczą już całkiem normalną. Jeżeli tak dalej pójdzie, to niedługo można będzie w chrześcijańskiej Ameryce robić wszystko czego się zapragnie, byleby tylko nie praktykować biblijnego chrześcijaństwa.

 Zwycięstwo Obamy jest ważnym znakiem czasu. Słowo Boże najwyraźniej przestaje mieć dla ludzi znaczenie. Bardziej od Biblii, nie tylko zresztą w Ameryce, liczy się przede wszystkim jedność między ludźmi, wzajemna tolerancja i współdziałanie nawet krańcowo różnych środowisk. Wszystko dla tzw. wspólnego dobra i spełnienia hipotetycznych marzeń o świetlanej przyszłości. Posłuszeństwo Słowu Bożemu zeszło na dalszy plan.

 Po której stronie stanąć? Wyłaniającego się, czy odchodzącego Kościoła? Ludzie Biblii obstają przy tym, że nie "wyłonieni" na ziemi, a porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem [1Ts 4,17].

07 listopada, 2012

Człowiek, którego się nie zapomina

śp. pastor Sergiusz Waszkiewicz
przy swoim biurku w Gdańsku
Siódmy dzień listopada to dobra okazja do wspomnienia prezbitera Sergiusza Waszkiewicza. Właśnie dzisiaj przypada 105 rocznica jego narodzin w 1907 roku. Po przyjęciu chrztu wiary w 1930 roku stał się wędrownym ewangelistą na terenach Wileńszczyzny, Polesia i Wołynia, aby na rok przed wybuchem II wojny światowej przyjąć na siebie zadanie prowadzenia zboru zielonoświątkowego w Baranowiczach (dzisiaj Białoruś).

 Po wojnie, w 1947 roku przyjechał do Gdańska. Od razu rozpoczął tu służbę duszpasterską. Po burzliwym okresie represjonowania Kościoła i odsiadce swego w więzieniu, w 1953 roku został przełożonym gdańskiego zboru. W takiej roli poznałem go, gdy jesienią 1974 roku trafiłem w Gdańsku na środowe nabożeństwo.

 Sergiusz Waszkiewicz równo trzydzieści lat temu oficjalnie zakończył służbę, odchodząc na emeryturę i przekazując w 1982 roku prowadzenie gdańskiego zboru w ręce nowego pastora. Jednakże jego posługa nieoficjalnie wciąż trwa. Skutkuje dalszą troską o zachowanie zdrowej nauki i równowagi w praktykowaniu pobożności. Przecież nie tylko ja przechowuję w sercu jego wiarę, sposób życia, poczucie humoru i żarliwość w pracy na niwie Pańskiej.

 Gdyby pastor Waszkiewicz wciąż żył, to z pewnością do niejednego z dzisiejszych pastorów i kaznodziejów mógłby za apostołem Pawłem napisać: Lecz ty poszedłeś za moją nauką, za moim sposobem życia, za moimi dążnościami, za moją wiarą, wyrozumiałością, miłością, cierpliwością, za moimi prześladowaniami,  cierpieniami, które mnie spotkały w Antiochii, w Ikonium, w Listrze. Jakież to prześladowania zniosłem, a z wszystkich wyrwał mnie Pan! [2Tm 3,10-11].

 Wspominając dziś narodziny śp. pastora Sergiusza Waszkiewicza dziękuję Bogu, że pozwolił mi poznać kogoś takiego jak on i przez wiele lat uczyć się od niego, jak należy postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podwaliną prawdy [1Tm 3,15]. To dało mi więcej niż parę lat w szkole biblijnej.

Ciekaw jestem kto jeszcze, poza mną, wdzięczny jest Bogu za wzorzec sługi Bożego, jaki mieliśmy w tym nietuzinkowym człowieku?

PS. Więcej informacji i wspomnień o Sergiuszu Waszkiewiczu w listopadowym numerze miesięcznika PS z 2007 roku.