31. dzień sierpnia w ostatnich latach kojarzy się nam z poważną przepychanką słowną na temat prawdziwej solidarności i polskiego patriotyzmu. Kto w tym sporze jest po słusznej stronie? Racje każdej ze stron są na tyle ważne, a zarazem rozbieżne, że niemożliwe stało się już wspólne świętowanie. Kiedyś bardziej działali niż dyskutowali. Nie zawsze mieli okazję do ujawniania swoich najgłębszych poglądów. Łączyła ich wspólna pasja przezwyciężania wroga. W kolejnych latach stawało się jednak coraz bardziej oczywiste, jak bardzo rozbieżne mają zapatrywania na Polskę. Dzisiaj, trzydzieści sześć lat później, widać jak na dłoni, że razem już być nie potrafią i nie chcą.
Ujawnianie osobistych poglądów i przekonań zazwyczaj niesie w sobie ryzyko, że przestaniemy się podobać. Akceptowani wcześniej przez lata, nagle zaczynamy być kłopotliwi i niemile widziani. Zyskując aprobatę jednych, gwałtownie tracimy w oczach drugich. Można byłoby oczywiście ze swoimi najgłębszymi przekonaniami po prostu się nie ujawniać. Niektórzy tak robią. Dzięki temu zachowują swe stanowiska i przywileje. Coś takiego ma jednak krótkie nogi. Któregoś dnia i tak trzeba będzie przyznać się do swoich prawdziwych poglądów.
W świetle Biblii widać, że słudzy Boży nie ukrywali swej wiary i przekonań. Mówili tak, jak wierzyli, że jest. Lecz zgodnie z tym, jak nas Bóg wypróbował, by powierzyć nam dobrą nowinę, tak też ją głosimy. Nie czynimy tego, aby podobać się ludziom, lecz Bogu, który bada nasze serce [1Ts 2,4]. Ujawniali swe poglądy, aby dla wszystkich wokoło było wiadome, z kim mają do czynienia. Czytając o tym, możecie się przekonać, jak rozumiem tajemnicę Chrystusa [Ef 3,4] - objaśniał apostoł Paweł cel swego listu. Wiadomo, że jawność wiary w Jezusa Chrystusa i wynikających z tej wiary przekonań oznaczała dla pierwszych chrześcijan odrzucenie i prześladowanie ze strony społeczeństwa. Wielu tę jawność przypłaciło życiem.
A dzisiaj? Są ludzie zachowujący się jak chorągiewka na dachu. W każdym środowisku potrafią się odnaleźć. Do każdego miejsca się dostosują, aby tylko być mile widzianym i lubianym. Niby mają swoje poglądy, ale czy gdy są one skrywane, można je nazywać rzeczywistymi przekonaniami? Pan nie ukrywał tego, kim był i co twierdził. Ja otwarcie przemawiałem do świata. [...]. Potajemnie nic nie mówiłem [Jn 18,20]. Inni z kolei przemilczają odmienność swoich poglądów. Wszakże przemilczanie swojego stanowiska w kontrowersyjnych kwestiach, to może i mądre w polityce, ale nie w chrześcijaństwie. Naśladowców Jezusa obowiązuje jawność poglądów i przekonań. Nie zawsze jest to mile widziane, ale kto powiedział, że ma być miło..?
Nie pierwszy raz to podkreślam, że czytając tego bloga możecie się przekonać, jak rozumiem tajemnicę Chrystusa. Właśnie po to go piszę. Zdaję sobie z tego sprawę, że inni rozumieją ją inaczej. Mają do tego prawo. Ujawniam tu swoje poglądy, aby dla Czytelnika było wiadomo, czy ma tu jeszcze wracać, czy też omijać już to miejsce szerokim łukiem.
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
31 sierpnia, 2016
28 sierpnia, 2016
23 sierpnia, 2016
Pewność wywołująca drżenie serca
Są chwile, gdy nie tylko z zimna zaczynamy drżeć. Drżą nam ręce, głos, ba, cali jesteśmy drżący. Dzieje się tak, gdy jesteśmy np. wystraszeni albo gdy chcemy przed kimś dobrze wypaść. Zdarza się nam też drżeć, gdy zabieramy się za coś bardzo ważnego. Gdy naprawdę nam zależy aby czegoś nie przegapić, nie popsuć, żeby zrobić coś jak najlepiej – to tak bardzo się przejmujemy, że aż zaczynamy drżeć na całym ciele.
A jak podchodzimy do sprawy zbawienia? Biblia wzywa wierzących: Zabiegajcie usilnie z lękiem i drżeniem o własne zbawienie. Bóg bowiem jest sprawcą waszych pragnień i czynów wedle swego upodobania [Flp 2,12-13 w przekładzie Biblii Poznańskiej].
Aby należycie zrozumieć to pouczenie apostolskie, wyjaśnimy sobie kilka użytych w nim pojęć.
1. Lęk – to gr. fobos, co oznacza strach, trwoga, lęk, bojaźń, szacunek, cześć. W Nowym Testamencie pojęcie to występuje na przykład w opisie pierwszego zboru. Każda osoba była przejęta lekiem przed Panem [Dz 2,43]. Pojawia się ono również na okoliczność wydarzeń z Ananiaszem i Safirą. I wielki strach ogarnął cały zbór i wszystkich, którzy to słyszeli [Dz 5,11]. Nawet członkowie zboru się zatrwożyli. Z powodu arbitralnych i ostatecznych skutków grzechu Ananiasza i Safiry, wszystkich ogarnął święty lęk. Biblia Gdańska zaleca atmosferę fobos przy ratowaniu ludzi od wiecznego potępienia. A drugich przez postrach do zbawienia przywódźcie, z ognia ich wyrywając, mając w nienawiści i suknię, która by była od ciała pokalana [Jd 1,23]. To samo fobos w Biblii Ewangelicznej nazwano respektem dla świętości. Dla jeszcze innych miejcie współczucie przeniknięte respektem dla świętości, brzydząc się nawet tuniką splamioną przez ciało.
Biblia najwyraźniej pochwala uczucie bojaźni przed Bogiem i do niego zachęca. Służcie Panu w bojaźni, a rozradujcie się ze drżeniem [Ps 2,11]. Dlatego człowiek wierzący prosi: Wskaż mi, Panie, drogę swoją, bym postępował w prawdzie twojej; Spraw, by serce moje jednego tylko pragnęło, bojaźni imienia twego! [Ps 86,11]. Z Biblii także wiadomo, że uczucie bojaźni Bożej jest pierwszym krokiem do mądrości oraz, że bojaźń Boża powstrzymuje nas przed złym zachowaniem. Jednym słowem, bojaźń jest w świetle Pisma Świętego jak najbardziej pożądanym i godnym naśladowania stanem serca przed Bogiem. Nawet o samym Chrystusie - Mesjaszu Izajasz prorokował: I spocznie na nim Duch Pana; Duch mądrości i rozumu, Duch rady i mocy, Duch poznania i bojaźni Pana. I będzie miał upodobanie w bojaźni Pana [Iz 11,2-3].
2. Drżenie gr. tromos czyli - drżenie, dreszcze. To greckie słowo pojawia się m.in. w opisie kobiet po odkryciu pustego grobu Jezusa. A wyszedłszy prędko, uciekły od grobu: albowiem zdjęło je drżenie i zdumienie, a nikomu nic nie powiadały; bo się bały [Mk 16,8 wg Biblii Gdańskiej]. Dlaczego drżały? Czuły bowiem na przemian strach i ogromną radość – wyjaśnia nam Biblia Ewangeliczna. Zawiera je również świadectwo Pawła apostoła o tym, jak się czuł przed Koryntianami. Stanąłem też przed wami słaby, niepewny i bardzo onieśmielony [1Ko 2,3]. Sporo też w zrozumienie, czym jest tromos wnosi budująca postawa Koryntian w stosunku do Tytusa. A uczucia jego względem was są jeszcze gorętsze, gdy wspomina posłuszeństwo wszystkich was, jak to przyjęliście go z bojaźnią i z drżeniem [2Ko 7,15]. Drżenie pojawia się także w instrukcji dla wierzących niewolników, jak mają służyć swoim ziemskim panom. Słudzy, bądźcie posłuszni panom na ziemi, z bojaźnią i ze drżeniem, w prostocie serca swego, jak Chrystusowi [Ef 6,5].
Jednym słowem, Biblia pochwala postawę drżącego przed Bogiem serca. Nie tylko nie deprecjonuje jej w świetle łaski Bożej ale wręcz taką postawę zaleca. Służcie Panu z bojaźnią i weselcie się. Z drżeniem złóżcie mu hołd, aby się nie rozgniewał i abyście nie zgubili drogi, bo łatwo płonie gniewem. Szczęśliwi wszyscy, którzy mu ufają! [Ps 2,11-12]. Pismo zapewnia o Bożej przychylności dla ludzi drżących przed Bogiem. Tak mówi Pan: Niebo jest moim tronem, a ziemia podnóżkiem moich nóg: Jakiż to dom chcecie mi zbudować i jakież to jest miejsce, gdzie mógłbym spocząć? Przecież to wszystko moja ręka uczyniła tak, że to wszystko powstało - mówi Pan. Lecz Ja patrzę na tego, który jest pokorny i przygnębiony na duchu i który z drżeniem odnosi się do mojego słowa [Iz 66,1-2].
Nawet ludzkie doświadczenie wskazuje na to, że drżące serce jest miłe w oczach tego, przed którym się objawia. Weźmy np. zachowanie dziecka w stosunku do wchodzącego do pokoju ojca. Gdy dziecko w takiej chwili poprawi pozycję ciała, spojrzy w jego kierunku, okaże wrażliwość na to, że się pojawił, wyrazi jakoś należny ojcu respekt – to ojcu jest miło, że syn lub córka tak się nim przejmuje. Wcale nie musi to oznaczać lęku przed ojcem, a miłość, cześć, respekt, szacunek i oddanie. Brak respektu (drżenia) mógłby oznaczać obojętność, niechęć a nawet bunt. Gdy ktoś z racji naszego wieku, płci lub stanowiska okazuje nam respekt, to wyraża właściwą postawę i miłość. Pozwólcie, że wspomnę tu osobistą obserwację sprzed lat. Mieliśmy w zborze kobietę, która przez parę początkowych lat odnosiła się do mnie z dużym respektem. Aż któregoś dnia zwróciła się do mnie po imieniu. Od razu było widać, że coś zmieniło się w jej sercu. Parę dni później słyszałem, jak przed kimś szczyciła się swoją nową odwagą a po kilku miesiącach odeszła od zboru w atmosferze krytyki i osobistej niechęci do mnie.
Jaki jest wniosek? Drżenie przed Bogiem nie oznacza niczego negatywnego. Wręcz przeciwnie, porusza serce Boże i zyskuje upodobanie w Jego oczach. Mało tego, ludzie gardzący osobami z drżącym sercem dostają są na Boży celownik. Słuchajcie słowa Pana wy, którzy z drżeniem odnosicie się do jego Słowa: Powiedzieli wasi bracia, którzy was nienawidzą, którzy wypędzają was z powodu mojego imienia, mówiąc: Niech Pan objawi swoją chwałę, abyśmy mogli oglądać waszą radość. Lecz oni będą zawstydzeni [Iz 66,5]. Lepiej nie wyśmiewajmy tych, co się boją Boga i nie odważają się z Bogiem spoufalać.
3. Zbawienie gr. soteria - ocalenie, wyzwolenie, zachowanie, ratunek, zbawienie. Mówiąc o zbawieniu trzeba nam pamiętać, że dotyczy ono przede wszystkim problemu grzechu – jako źródła oddzielenia od Boga. A urodzi syna i nadasz mu imię Jezus; albowiem On zbawi lud swój od grzechów jego [Mt 1,21]. Zbawienia nie należy rozważać jako abstrakcyjnego pojęcia dotyczącego nieokreślonej bliżej przyszłości. Oto teraz czas łaski, oto teraz dzień zbawienia [2Ko 6,2]. Jest ono nierozerwalnie powiązane z Jezusem Chrystusem – Zbawicielem. On to jest owym kamieniem odrzuconym przez was, budujących, On stał się kamieniem węgielnym. I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,11-12].
Z ludzkiej perspektywy nie można o zbawieniu mówić, jako o dziele już w nas zakończonym. Wciąż przecież zdarza się nam popełniać grzechy. Dopuszczamy się bowiem wszyscy wielu uchybień [Jk 3,2]. Jeśli mówimy, że grzechu nie mamy, sami siebie zwodzimy, i prawdy w nas nie ma [1Jn 1,8]. Możemy jak najbardziej być pewni, że nasz Zbawiciel nie wycofa się z rozpoczętego w nas dzieła zbawienia. Mając tę pewność, że Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa [Flp 1,6] nie boimy się, że Pan się od nas odwróci, bo nawet jeśli my nie dochowujemy wiary, On pozostaje wierny, albowiem samego siebie zaprzeć się nie może [2Tm 2,13].
Zbawienie jest jednakowoż trwającym w człowieku i pochodzącym od Boga procesem. Na podstawie Pisma twierdzimy, że jesteśmy już zbawieni – bo nasz wewnętrzny człowiek został przez wiarę w Chrystusa ożywiony z martwych. I wy umarliście przez upadki i grzechy wasze, w których niegdyś chodziliście według modły tego świata, naśladując władcę, który rządzi w powietrzu, ducha, który teraz działa w synach opornych. Wśród nich i my wszyscy żyliśmy niegdyś w pożądliwościach ciała naszego, ulegając woli ciała i zmysłów, i byliśmy z natury dziećmi gniewu, jak i inni; ale Bóg, który jest bogaty w miłosierdzie, dla wielkiej miłości swojej, którą nas umiłował, i nas, którzy umarliśmy przez upadki, ożywił wraz z Chrystusem - łaską zbawieni jesteście - i wraz z nim wzbudził, i wraz z nim posadził w okręgach niebieskich w Chrystusie Jezusie, aby okazać w przyszłych wiekach nadzwyczajne bogactwo łaski swojej w dobroci wobec nas w Chrystusie Jezusie [Ef 2,1-7].
Twierdzimy - także na podstawie Pisma Świętego - że wciąż jesteśmy zbawiani – bo nasz umysł, nasze uczucia i nasza wola mają upodobnić się do Syna Bożego. Wraz z nowym narodzeniem rozpoczął się i odbywa się w nas trwający przez całe doczesne życie w ciele proces uświęcenia. Dążcie do pokoju ze wszystkimi i do uświęcenia, bez którego nikt nie ujrzy Pana, bacząc, żeby nikt nie pozostał z dala od łaski Bożej, żeby jakiś gorzki korzeń rosnący w górę, nie wyrządził szkody i żeby przezeń nie pokalało się wielu, żeby nikt nie był rozpustny lub lekkomyślny jak Ezaw, który za jedną potrawę sprzedał pierworodztwo swoje. A wiecie, że potem, gdy chciał otrzymać błogosławieństwo, został odrzucony, nie uzyskał bowiem zmiany swego położenia, chociaż o nią ze łzami zabiegał [Hbr 12,14-17]. Trzeba nam więc zachować czujność i ustawicznie dbać o utrzymanie się na właściwym kursie, aż dotrzemy do celu wyznaczonego nam przez samego Pana. Tego miłujecie, chociaż go nie widzieliście, wierzycie w niego, choć go teraz nie widzicie, i weselicie się radością niewysłowioną i chwalebną, osiągając cel wiary, zbawienie dusz [1Pt 1,8-9]. Słowo Boże zapowiada, że tym, którzy przez trwanie w dobrym uczynku dążą do chwały i czci, i nieśmiertelności, da żywot wieczny [Rz 2,7].
Mając już pewność zbawienia głosimy także, że będziemy zbawieni – bo nasze ciało oczekuje na pierwsze zmartwychwstanie! Nasza zaś ojczyzna jest w niebie, skąd też Zbawiciela oczekujemy, Pana Jezusa Chrystusa, który przemieni znikome ciało nasze w postać, podobną do uwielbionego ciała swego, tą mocą, którą też wszystko poddać sobie może [Flp 3,20-21]. Nadchodzi czas, gdy zostaniemy uwolnieni od wszelkich skutków grzechu i nasze zbawienie się dopełni. A sam Bóg pokoju niechaj was w zupełności poświęci, a cały duch wasz i dusza, i ciało niech będą zachowane bez nagany na przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Wierny jest ten, który was powołuje; On też tego dokona [1Ts 5,23-24].
4. Sprawowanie zbawienia gr. katergadzomai - sprawić coś, dokonać, uskutecznić, zapracować, zarobić zdobyć, zjednać, opracować, przerobić, ćwiczyć, uprawiać. Sprawowanie zbawienia zakłada osobisty udział zbawionego w procesie zbawienia.Ożywienie z martwych, nowe narodzenie, usprawiedliwienie, oczyszczenie – to dar łaski Bożej! Nic dodać nie możesz do łaski – głosi stary hymn. Łaska Boża okazuje się w nas skuteczna, bo pod jej wpływem zostajemy pobudzeni do uświęcenia naszego życia. Albowiem objawiła się łaska Boża, zbawienna dla wszystkich ludzi, nauczając nas, abyśmy wyrzekli się bezbożności i światowych pożądliwości i na tym doczesnym świecie wstrzemięźliwie, sprawiedliwie i pobożnie żyli, oczekując błogosławionej nadziei i objawienia chwały wielkiego Boga i Zbawiciela naszego, Chrystusa Jezusa, który dał samego siebie za nas, aby nas wykupić od wszelkiej nieprawości i oczyścić sobie lud na własność, gorliwy w dobrych uczynkach. To mów i tak napominaj, i tak strofuj z całą powagą. Niechaj cię nikt nie lekceważy [Tt 2,11-15].
Zbawienie jest dziełem Bożym, w które wkalkulowane jest osobiste zaangażowanie człowieka zbawianego. Posłużmy się prostą ilustracją. Mówi się, że Kowalski jest jedynym żywicielem swojej rodziny. To znaczy, że ją założył, zarabia pieniądze na jej utrzymanie i zaopatruje rodzinę we wszystko, co jest potrzebne jej do życia. Ale nie gotuje zupy, nie robi im kanapek i nie podaje im do ust. To jest część dzieła utrzymania ich przy życiu, która należy do żony i dzieci. Kowalskiemu jak najbardziej należy się wdzięczność ze strony jego bliskich, bo faktycznie on jest żywicielem swojej rodziny, ale oni w tym procesie utrzymania się przy życiu także mają swoją rolę do spełnienia.
Biblia poucza nas w tym miejscu, że Bóg jest sprawcą naszego chcenia i wykonania. W jakim sensie? Chcenie to gr. ethelo, co znaczy - chcieć, życzyć sobie, mieć upodobanie, kochać. Wykonanie to gr. energeo czyli - działać, czynić, tworzyć, wykonać, przeprowadzić, być skutecznym, skutkować. Trzeba nam pamiętać, że wszystkie zbawienne myśli i działania są inspirowane przez Ducha Świętego! On poddaje myśl, żeby szukać Boga. Z jednego pnia wywiódł też wszystkie narody ludzkie, aby mieszkały na całym obszarze ziemi, ustanowiwszy dla nich wyznaczone okresy czasu i granice ich zamieszkania, żeby szukały Boga, czy go może nie wyczują i nie znajdą, bo przecież nie jest On daleko od każdego z nas [Dz 17,26-27]. On obdarował nas życiem wiecznym. On napełnił nas Duchem Świętym. Od Niego pochodzą siły do codziennego trwania w uświęceniu. Trwajcie we mnie, a Ja w was. Jak latorośl sama z siebie nie może wydawać owocu, jeśli nie trwa w krzewie winnym, tak i wy, jeśli we mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy jesteście latoroślami. Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic uczynić nie możecie [Jn 15,4-5].
Na czym praktycznie ma polegać nasze sprawowanie swojego zbawienia? Na wyznawaniu swoich grzechów, odwracaniu się od nich i codziennym nawracaniu się do Pana Jezusa Chrystusa. Na odpowiedzialności za trwanie w Chrystusie i osobisty rozwój duchowy, ale nie tylko. O to się troszcz, w tym trwaj, żeby postępy twoje były widoczne dla wszystkich. Pilnuj siebie samego i nauki, trwaj w tym, bo to czyniąc, i samego siebie zbawisz, i tych, którzy cię słuchają [1Tm 4,15-16]. Sprawowanie zbawienia ma wykraczać poza własny interes. Oczywiste, że stając się podobnym do Zbawiciela, coraz bardziej zaczynamy troszczyć się także o zbawienie innych ludzi.
Kapitalną wskazówką dla powodzenia całej sprawy jest myśl, że sprawowanie zbawienia ma się odbywać w atmosferze bojaźni i drżenia. Podstawowy powód takiej postawy jest zrozumiały. Bóg to bowiem jest sprawcą waszych pragnień i działań płynących z dobrej woli. Tak jest. On nas zainspirował. On stworzył nam tę możliwość. On uruchomił w nas proces zbawienia i wyposażył we wszystko, co potrzebne do osiągnięcia celu. Boska jego moc obdarowała nas wszystkim, co jest potrzebne do życia i pobożności, przez poznanie tego, który nas powołał przez własną chwałę i cnotę, przez które darowane nam zostały drogie i największe obietnice, abyście przez nie stali się uczestnikami boskiej natury, uniknąwszy skażenia, jakie na tym świecie pociąga za sobą pożądliwość [2Pt 1,3-4]. Jesteśmy szafarzami rozlicznej łaski Bożej [1Pt 4,10]. Odpowiadamy za należyte obchodzenie się z Jego darami.
Dobrze ilustruje to podobieństwo o wiernym i niewiernym słudze. A Pan rzekł: Któż jest tym wiernym i roztropnym szafarzem, którego ustanowił pan nad czeladzią swoją, aby im dawał wyżywienie w czasie właściwym? Błogosławiony ów sługa, którego pan jego, gdy przyjdzie, zastanie tak czyniącego. Zaprawdę, powiadam wam, że postawi go nad całym mieniem swoim. Jeśliby zaś ów sługa rzekł w sercu swoim: Pan mój zwleka z przyjściem, i zacząłby bić sługi i służebnice, jeść, pić i upijać się, przyjdzie pan sługi owego w dniu, w którym tego nie oczekuje, i o godzinie, której nie zna, usunie go i wyznaczy mu los z niewiernymi. Ten zaś sługa, który znał wolę pana swego, a nic nie przygotował i nie postąpił według jego woli, odbierze wiele razów. Lecz ten, który nie znał, choć popełnił coś karygodnego, odbierze niewiele razów. Komu wiele dano, od tego wiele będzie się żądać, a komu wiele powierzono, od tego więcej będzie się wymagać [Łk 12,42-48].
Bez bojaźni i drżenia nie może być mowy o należytym sprawowaniu naszego zbawienia. Trzeba tu powiedzieć, że pogląd o nieutracalności zbawienia niesie w sobie niebezpieczeństwo utraty tej ważnej postawy serca. Spróbuję zilustrować to naszym doczesnym życiem w ciele. Chociaż sam Bóg powołał nas do życia, nie jesteśmy jednak niezatapialni i niezniszczalni. Stwórca dał nam odpowiedzialność za utrzymanie się przy życiu. Wyposażył nas w instynkt samozachowawczy i rozum. Możemy i powinniśmy to życie zachowywać! I tak robimy. Gdy rodzi się niemowlę – drżymy o jego życie. Gdy ruszamy w drogę – modlimy się o bezpieczny lot lub przejazd. Gdy nawiedza nas choroba - drżymy, by wyzdrowieć i sięgamy po lekarstwa. Czy słusznie robimy? Oczywiście, że tak. Zawsze istnieje przecież niebezpieczeństwo narażenia życia na śmierć. Przez nieuwagę. Przez brawurę. Przez zaniedbanie. Istnieje nawet możliwość popełnienia samobójstwa. Ale my jesteśmy pro-life i słusznie!
Podobnie jest z darem zbawienia, z darem życia wiecznego. Dostaliśmy je w darze od Boga, a to zobowiązuje! Dlatego z bojaźnią i ze drżeniem zbawienie swoje sprawujmy! Unikajmy wpływu ludzi, którzy twierdzą, że daru życia wiecznego nie można stracić, bo to może się źle dla nas skończyć. Słyszałem kiedyś o chłopcu, który skoczył z dużej wysokości i był zdziwiony, że się połamał. Myślał, że będzie z nim tak, jak było w grze komputerowej, że wstanie i pobiegnie dalej. Młodzieniec spędzający dużo czasu w wirtualnym świecie zaczyna przenosić zaczerpnięte stamtąd przekonania o życiu. Nie tylko sam może więc narazić się na śmierć w realu ale i zaświecić złym przykładem dla młodszych kolegów.
Kto twierdzi, że daru zbawienia nie można utracić, niejako mówi też Darczyńcy, że utracił wpływ na to, co podarował. Tak z pewnością nie jest. Nawet my, np. obdarowując dziecko jakimś drogocennym gadżetem wciąż mamy możliwość wycofania się ze swej wspaniałomyślności. Gdy zaobserwujemy marnotrawienie naszego daru lub używanie go do wyrządzania krzywdy – wówczas zdecydowanie wkraczamy i nie tylko odbieramy nasz dar ale i wymierzamy słuszną karę. Skoro nawet w doczesnym życiu tak bywa, to jakże my ujdziemy cało, jeżeli zlekceważymy tak wielkie zbawienie? [Hbr 2,3]. O ileż sroższej kary, sądzicie, godzien będzie ten, kto Syna Bożego podeptał i zbezcześcił krew przymierza, przez którą został uświęcony, i znieważył Ducha łaski! [Hbr 10,29].
Zbawienie trzeba nam sprawować z bojaźnią i drżeniem. Właśnie po to Bóg wraz z odrodzeniem naszego serca obdarował nas dobrym sumieniem. Dzięki temu mamy na co dzień wewnętrzną busolę, która na bieżąco informuje nas, czy jesteśmy na właściwym kursie. Kto płynie w dobrą stronę, absolutnie nie żyje obawami, czy dotrze do celu. Umiłowani, jeżeli nas serce nie oskarża, możemy śmiało stanąć przed Bogiem i otrzymamy od niego, o cokolwiek prosić będziemy, gdyż przykazań jego przestrzegamy i czynimy to, co miłe jest przed obliczem jego [1Jn 3,21-22]. Jeżeli natomiast odzywa się w nas niepokojący głos sumienia – to znak, że trzeba skorygować współrzędne dalszego biegu życia. Gdyby zbawiony człowiek nie mógł już utracić daru żywota wiecznego, wówczas instrument dobrego sumienia byłby mu niepotrzebny. Po cóż Pan mówiłby zwycięzcy ze zboru w Sardes, że nie wymażę imienia jego z księgi żywota, i wyznam imię jego przed moim Ojcem i przed jego aniołami [Obj 3,5], skoro miałoby to dotyczyć wszystkich członków tego zboru?
Trzeba nam z bojaźnią i drżeniem sprawować swoje zbawienie, bowiem wszystko, co się ze zbawieniem wiąże pochodzi z góry i jest dane nam przez samego Boga. Wyobraźmy sobie, że prowadzimy zakład krawiecki i otrzymaliśmy od prezydenta zlecenie uszycia mu spodni z powierzonej tkaniny. Przy innych zleceniach wiele czynności wykonujemy rutynowo i bez większego namysłu. W tym jednak przypadku kroimy materiał z drżeniem. Wielokrotnie upewniamy się, czy nie popełniamy błędu i wszystko staramy się zrobić jak najlepiej. Powód jest oczywisty. Sam prezydent powierzył nam swój materiał i dał zlecenie. Z jednej strony serce nam rośnie, ale jednocześnie i drży, bo takiego materiału nie wolno nam zmarnować. Czy to jest jasne?
Gdy rozmyślam nad sprawą mojego stosunku do daru zbawienia przychodzą mi do głowy słowa śpiewanej niegdyś pieśni.
Poznałem imię najpiękniejsze w świecie
Na dźwięk imienia tego serce drży
Choć życie nieraz wieniec z cierni plecie
Lecz imię „Jezus” suszy gorzkie łzy
Ref. Me serce drży gdy myślę o Jezusie
Wśród mroków imię to nadzieją lśni
W imieniu tym jest duszy mej zbawienie
To imię „Jezus” jest najdroższe mi!
To imię może w smutku mnie pocieszyć
Rozjaśnić może życia ciemną noc
Zbolałe serce może wnet uleczyć
Dzisiejszą słabość zmienić w jutra moc
To imię żyje, będzie żyć na wieki
Choć świat pokryje zapomnienia pył
Choć wyschną morza, bieg swój zmienią rzeki
Przez imię to ja także będę żył
Przyjaciele! Pismo Święte wyraźnie świadczy, że Bogu jest to miłe, gdy ciesząc się darem zbawienia, z bojaźnią i drżeniem bierzemy udział w biegu po wieniec sprawiedliwości. Bogu jest to miłe, gdy z drżącym sercem wiernie czekamy na chwilę, gdy On da nam koronę żywota. Bojaźń i drżenie świadczy o nieustającej wdzięczności i respekcie dla Zbawiciela, który tak niesamowicie nas obdarował.
Bojaźń i drżenie nie świadczy o braku wiary i pewności zbawienia. Jest raczej wyrazem głębszej świadomości, jak wielkie wyróżnienie nas spotkało. Gdy przed laty po raz pierwszy samodzielnie zasiadłem za sterami długiego pociągu, cały drżałem. Nie ze strachu i niepewności, lecz z poczucia młodzieńczej dumy, że coś takiego mi się przydarza. Jak najbardziej byłem pewny, że jestem maszynistą i to wywoływało we mnie drżenie serca.
Żadna żona nie będzie szczęśliwa, gdy jest z mężem tylko dlatego, że najwidoczniej nie ma dla niej już innej opcji. Żadnego męża nie cieszy taka wierność żony. Ich miłość rozkwita i nabiera wartości w okolicznościach, gdy żona mogłaby i miałaby możliwość związania się z kimś innym, a jednak wiernie trwa przy swoim mężu. Bóg nie złapał nas do klatki zwanej zbawieniem. Sprawiamy Mu radość, gdy mogąc pójść w świat, trwamy przy Nim.
Niech zawsze drży nam serce gdy pomyślimy o Jezusie. Niech sprawowanie zbawienia nigdy nie przerodzi się w naszym życiu w rutynę. Amen.
A jak podchodzimy do sprawy zbawienia? Biblia wzywa wierzących: Zabiegajcie usilnie z lękiem i drżeniem o własne zbawienie. Bóg bowiem jest sprawcą waszych pragnień i czynów wedle swego upodobania [Flp 2,12-13 w przekładzie Biblii Poznańskiej].
Aby należycie zrozumieć to pouczenie apostolskie, wyjaśnimy sobie kilka użytych w nim pojęć.
1. Lęk – to gr. fobos, co oznacza strach, trwoga, lęk, bojaźń, szacunek, cześć. W Nowym Testamencie pojęcie to występuje na przykład w opisie pierwszego zboru. Każda osoba była przejęta lekiem przed Panem [Dz 2,43]. Pojawia się ono również na okoliczność wydarzeń z Ananiaszem i Safirą. I wielki strach ogarnął cały zbór i wszystkich, którzy to słyszeli [Dz 5,11]. Nawet członkowie zboru się zatrwożyli. Z powodu arbitralnych i ostatecznych skutków grzechu Ananiasza i Safiry, wszystkich ogarnął święty lęk. Biblia Gdańska zaleca atmosferę fobos przy ratowaniu ludzi od wiecznego potępienia. A drugich przez postrach do zbawienia przywódźcie, z ognia ich wyrywając, mając w nienawiści i suknię, która by była od ciała pokalana [Jd 1,23]. To samo fobos w Biblii Ewangelicznej nazwano respektem dla świętości. Dla jeszcze innych miejcie współczucie przeniknięte respektem dla świętości, brzydząc się nawet tuniką splamioną przez ciało.
Biblia najwyraźniej pochwala uczucie bojaźni przed Bogiem i do niego zachęca. Służcie Panu w bojaźni, a rozradujcie się ze drżeniem [Ps 2,11]. Dlatego człowiek wierzący prosi: Wskaż mi, Panie, drogę swoją, bym postępował w prawdzie twojej; Spraw, by serce moje jednego tylko pragnęło, bojaźni imienia twego! [Ps 86,11]. Z Biblii także wiadomo, że uczucie bojaźni Bożej jest pierwszym krokiem do mądrości oraz, że bojaźń Boża powstrzymuje nas przed złym zachowaniem. Jednym słowem, bojaźń jest w świetle Pisma Świętego jak najbardziej pożądanym i godnym naśladowania stanem serca przed Bogiem. Nawet o samym Chrystusie - Mesjaszu Izajasz prorokował: I spocznie na nim Duch Pana; Duch mądrości i rozumu, Duch rady i mocy, Duch poznania i bojaźni Pana. I będzie miał upodobanie w bojaźni Pana [Iz 11,2-3].
2. Drżenie gr. tromos czyli - drżenie, dreszcze. To greckie słowo pojawia się m.in. w opisie kobiet po odkryciu pustego grobu Jezusa. A wyszedłszy prędko, uciekły od grobu: albowiem zdjęło je drżenie i zdumienie, a nikomu nic nie powiadały; bo się bały [Mk 16,8 wg Biblii Gdańskiej]. Dlaczego drżały? Czuły bowiem na przemian strach i ogromną radość – wyjaśnia nam Biblia Ewangeliczna. Zawiera je również świadectwo Pawła apostoła o tym, jak się czuł przed Koryntianami. Stanąłem też przed wami słaby, niepewny i bardzo onieśmielony [1Ko 2,3]. Sporo też w zrozumienie, czym jest tromos wnosi budująca postawa Koryntian w stosunku do Tytusa. A uczucia jego względem was są jeszcze gorętsze, gdy wspomina posłuszeństwo wszystkich was, jak to przyjęliście go z bojaźnią i z drżeniem [2Ko 7,15]. Drżenie pojawia się także w instrukcji dla wierzących niewolników, jak mają służyć swoim ziemskim panom. Słudzy, bądźcie posłuszni panom na ziemi, z bojaźnią i ze drżeniem, w prostocie serca swego, jak Chrystusowi [Ef 6,5].
Jednym słowem, Biblia pochwala postawę drżącego przed Bogiem serca. Nie tylko nie deprecjonuje jej w świetle łaski Bożej ale wręcz taką postawę zaleca. Służcie Panu z bojaźnią i weselcie się. Z drżeniem złóżcie mu hołd, aby się nie rozgniewał i abyście nie zgubili drogi, bo łatwo płonie gniewem. Szczęśliwi wszyscy, którzy mu ufają! [Ps 2,11-12]. Pismo zapewnia o Bożej przychylności dla ludzi drżących przed Bogiem. Tak mówi Pan: Niebo jest moim tronem, a ziemia podnóżkiem moich nóg: Jakiż to dom chcecie mi zbudować i jakież to jest miejsce, gdzie mógłbym spocząć? Przecież to wszystko moja ręka uczyniła tak, że to wszystko powstało - mówi Pan. Lecz Ja patrzę na tego, który jest pokorny i przygnębiony na duchu i który z drżeniem odnosi się do mojego słowa [Iz 66,1-2].
Nawet ludzkie doświadczenie wskazuje na to, że drżące serce jest miłe w oczach tego, przed którym się objawia. Weźmy np. zachowanie dziecka w stosunku do wchodzącego do pokoju ojca. Gdy dziecko w takiej chwili poprawi pozycję ciała, spojrzy w jego kierunku, okaże wrażliwość na to, że się pojawił, wyrazi jakoś należny ojcu respekt – to ojcu jest miło, że syn lub córka tak się nim przejmuje. Wcale nie musi to oznaczać lęku przed ojcem, a miłość, cześć, respekt, szacunek i oddanie. Brak respektu (drżenia) mógłby oznaczać obojętność, niechęć a nawet bunt. Gdy ktoś z racji naszego wieku, płci lub stanowiska okazuje nam respekt, to wyraża właściwą postawę i miłość. Pozwólcie, że wspomnę tu osobistą obserwację sprzed lat. Mieliśmy w zborze kobietę, która przez parę początkowych lat odnosiła się do mnie z dużym respektem. Aż któregoś dnia zwróciła się do mnie po imieniu. Od razu było widać, że coś zmieniło się w jej sercu. Parę dni później słyszałem, jak przed kimś szczyciła się swoją nową odwagą a po kilku miesiącach odeszła od zboru w atmosferze krytyki i osobistej niechęci do mnie.
Jaki jest wniosek? Drżenie przed Bogiem nie oznacza niczego negatywnego. Wręcz przeciwnie, porusza serce Boże i zyskuje upodobanie w Jego oczach. Mało tego, ludzie gardzący osobami z drżącym sercem dostają są na Boży celownik. Słuchajcie słowa Pana wy, którzy z drżeniem odnosicie się do jego Słowa: Powiedzieli wasi bracia, którzy was nienawidzą, którzy wypędzają was z powodu mojego imienia, mówiąc: Niech Pan objawi swoją chwałę, abyśmy mogli oglądać waszą radość. Lecz oni będą zawstydzeni [Iz 66,5]. Lepiej nie wyśmiewajmy tych, co się boją Boga i nie odważają się z Bogiem spoufalać.
3. Zbawienie gr. soteria - ocalenie, wyzwolenie, zachowanie, ratunek, zbawienie. Mówiąc o zbawieniu trzeba nam pamiętać, że dotyczy ono przede wszystkim problemu grzechu – jako źródła oddzielenia od Boga. A urodzi syna i nadasz mu imię Jezus; albowiem On zbawi lud swój od grzechów jego [Mt 1,21]. Zbawienia nie należy rozważać jako abstrakcyjnego pojęcia dotyczącego nieokreślonej bliżej przyszłości. Oto teraz czas łaski, oto teraz dzień zbawienia [2Ko 6,2]. Jest ono nierozerwalnie powiązane z Jezusem Chrystusem – Zbawicielem. On to jest owym kamieniem odrzuconym przez was, budujących, On stał się kamieniem węgielnym. I nie ma w nikim innym zbawienia; albowiem nie ma żadnego innego imienia pod niebem, danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni [Dz 4,11-12].
Z ludzkiej perspektywy nie można o zbawieniu mówić, jako o dziele już w nas zakończonym. Wciąż przecież zdarza się nam popełniać grzechy. Dopuszczamy się bowiem wszyscy wielu uchybień [Jk 3,2]. Jeśli mówimy, że grzechu nie mamy, sami siebie zwodzimy, i prawdy w nas nie ma [1Jn 1,8]. Możemy jak najbardziej być pewni, że nasz Zbawiciel nie wycofa się z rozpoczętego w nas dzieła zbawienia. Mając tę pewność, że Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa [Flp 1,6] nie boimy się, że Pan się od nas odwróci, bo nawet jeśli my nie dochowujemy wiary, On pozostaje wierny, albowiem samego siebie zaprzeć się nie może [2Tm 2,13].
Zbawienie jest jednakowoż trwającym w człowieku i pochodzącym od Boga procesem. Na podstawie Pisma twierdzimy, że jesteśmy już zbawieni – bo nasz wewnętrzny człowiek został przez wiarę w Chrystusa ożywiony z martwych. I wy umarliście przez upadki i grzechy wasze, w których niegdyś chodziliście według modły tego świata, naśladując władcę, który rządzi w powietrzu, ducha, który teraz działa w synach opornych. Wśród nich i my wszyscy żyliśmy niegdyś w pożądliwościach ciała naszego, ulegając woli ciała i zmysłów, i byliśmy z natury dziećmi gniewu, jak i inni; ale Bóg, który jest bogaty w miłosierdzie, dla wielkiej miłości swojej, którą nas umiłował, i nas, którzy umarliśmy przez upadki, ożywił wraz z Chrystusem - łaską zbawieni jesteście - i wraz z nim wzbudził, i wraz z nim posadził w okręgach niebieskich w Chrystusie Jezusie, aby okazać w przyszłych wiekach nadzwyczajne bogactwo łaski swojej w dobroci wobec nas w Chrystusie Jezusie [Ef 2,1-7].
Twierdzimy - także na podstawie Pisma Świętego - że wciąż jesteśmy zbawiani – bo nasz umysł, nasze uczucia i nasza wola mają upodobnić się do Syna Bożego. Wraz z nowym narodzeniem rozpoczął się i odbywa się w nas trwający przez całe doczesne życie w ciele proces uświęcenia. Dążcie do pokoju ze wszystkimi i do uświęcenia, bez którego nikt nie ujrzy Pana, bacząc, żeby nikt nie pozostał z dala od łaski Bożej, żeby jakiś gorzki korzeń rosnący w górę, nie wyrządził szkody i żeby przezeń nie pokalało się wielu, żeby nikt nie był rozpustny lub lekkomyślny jak Ezaw, który za jedną potrawę sprzedał pierworodztwo swoje. A wiecie, że potem, gdy chciał otrzymać błogosławieństwo, został odrzucony, nie uzyskał bowiem zmiany swego położenia, chociaż o nią ze łzami zabiegał [Hbr 12,14-17]. Trzeba nam więc zachować czujność i ustawicznie dbać o utrzymanie się na właściwym kursie, aż dotrzemy do celu wyznaczonego nam przez samego Pana. Tego miłujecie, chociaż go nie widzieliście, wierzycie w niego, choć go teraz nie widzicie, i weselicie się radością niewysłowioną i chwalebną, osiągając cel wiary, zbawienie dusz [1Pt 1,8-9]. Słowo Boże zapowiada, że tym, którzy przez trwanie w dobrym uczynku dążą do chwały i czci, i nieśmiertelności, da żywot wieczny [Rz 2,7].
Mając już pewność zbawienia głosimy także, że będziemy zbawieni – bo nasze ciało oczekuje na pierwsze zmartwychwstanie! Nasza zaś ojczyzna jest w niebie, skąd też Zbawiciela oczekujemy, Pana Jezusa Chrystusa, który przemieni znikome ciało nasze w postać, podobną do uwielbionego ciała swego, tą mocą, którą też wszystko poddać sobie może [Flp 3,20-21]. Nadchodzi czas, gdy zostaniemy uwolnieni od wszelkich skutków grzechu i nasze zbawienie się dopełni. A sam Bóg pokoju niechaj was w zupełności poświęci, a cały duch wasz i dusza, i ciało niech będą zachowane bez nagany na przyjście Pana naszego, Jezusa Chrystusa. Wierny jest ten, który was powołuje; On też tego dokona [1Ts 5,23-24].
4. Sprawowanie zbawienia gr. katergadzomai - sprawić coś, dokonać, uskutecznić, zapracować, zarobić zdobyć, zjednać, opracować, przerobić, ćwiczyć, uprawiać. Sprawowanie zbawienia zakłada osobisty udział zbawionego w procesie zbawienia.Ożywienie z martwych, nowe narodzenie, usprawiedliwienie, oczyszczenie – to dar łaski Bożej! Nic dodać nie możesz do łaski – głosi stary hymn. Łaska Boża okazuje się w nas skuteczna, bo pod jej wpływem zostajemy pobudzeni do uświęcenia naszego życia. Albowiem objawiła się łaska Boża, zbawienna dla wszystkich ludzi, nauczając nas, abyśmy wyrzekli się bezbożności i światowych pożądliwości i na tym doczesnym świecie wstrzemięźliwie, sprawiedliwie i pobożnie żyli, oczekując błogosławionej nadziei i objawienia chwały wielkiego Boga i Zbawiciela naszego, Chrystusa Jezusa, który dał samego siebie za nas, aby nas wykupić od wszelkiej nieprawości i oczyścić sobie lud na własność, gorliwy w dobrych uczynkach. To mów i tak napominaj, i tak strofuj z całą powagą. Niechaj cię nikt nie lekceważy [Tt 2,11-15].
Zbawienie jest dziełem Bożym, w które wkalkulowane jest osobiste zaangażowanie człowieka zbawianego. Posłużmy się prostą ilustracją. Mówi się, że Kowalski jest jedynym żywicielem swojej rodziny. To znaczy, że ją założył, zarabia pieniądze na jej utrzymanie i zaopatruje rodzinę we wszystko, co jest potrzebne jej do życia. Ale nie gotuje zupy, nie robi im kanapek i nie podaje im do ust. To jest część dzieła utrzymania ich przy życiu, która należy do żony i dzieci. Kowalskiemu jak najbardziej należy się wdzięczność ze strony jego bliskich, bo faktycznie on jest żywicielem swojej rodziny, ale oni w tym procesie utrzymania się przy życiu także mają swoją rolę do spełnienia.
Biblia poucza nas w tym miejscu, że Bóg jest sprawcą naszego chcenia i wykonania. W jakim sensie? Chcenie to gr. ethelo, co znaczy - chcieć, życzyć sobie, mieć upodobanie, kochać. Wykonanie to gr. energeo czyli - działać, czynić, tworzyć, wykonać, przeprowadzić, być skutecznym, skutkować. Trzeba nam pamiętać, że wszystkie zbawienne myśli i działania są inspirowane przez Ducha Świętego! On poddaje myśl, żeby szukać Boga. Z jednego pnia wywiódł też wszystkie narody ludzkie, aby mieszkały na całym obszarze ziemi, ustanowiwszy dla nich wyznaczone okresy czasu i granice ich zamieszkania, żeby szukały Boga, czy go może nie wyczują i nie znajdą, bo przecież nie jest On daleko od każdego z nas [Dz 17,26-27]. On obdarował nas życiem wiecznym. On napełnił nas Duchem Świętym. Od Niego pochodzą siły do codziennego trwania w uświęceniu. Trwajcie we mnie, a Ja w was. Jak latorośl sama z siebie nie może wydawać owocu, jeśli nie trwa w krzewie winnym, tak i wy, jeśli we mnie trwać nie będziecie. Ja jestem krzewem winnym, wy jesteście latoroślami. Kto trwa we mnie, a Ja w nim, ten wydaje wiele owocu; bo beze mnie nic uczynić nie możecie [Jn 15,4-5].
Na czym praktycznie ma polegać nasze sprawowanie swojego zbawienia? Na wyznawaniu swoich grzechów, odwracaniu się od nich i codziennym nawracaniu się do Pana Jezusa Chrystusa. Na odpowiedzialności za trwanie w Chrystusie i osobisty rozwój duchowy, ale nie tylko. O to się troszcz, w tym trwaj, żeby postępy twoje były widoczne dla wszystkich. Pilnuj siebie samego i nauki, trwaj w tym, bo to czyniąc, i samego siebie zbawisz, i tych, którzy cię słuchają [1Tm 4,15-16]. Sprawowanie zbawienia ma wykraczać poza własny interes. Oczywiste, że stając się podobnym do Zbawiciela, coraz bardziej zaczynamy troszczyć się także o zbawienie innych ludzi.
Kapitalną wskazówką dla powodzenia całej sprawy jest myśl, że sprawowanie zbawienia ma się odbywać w atmosferze bojaźni i drżenia. Podstawowy powód takiej postawy jest zrozumiały. Bóg to bowiem jest sprawcą waszych pragnień i działań płynących z dobrej woli. Tak jest. On nas zainspirował. On stworzył nam tę możliwość. On uruchomił w nas proces zbawienia i wyposażył we wszystko, co potrzebne do osiągnięcia celu. Boska jego moc obdarowała nas wszystkim, co jest potrzebne do życia i pobożności, przez poznanie tego, który nas powołał przez własną chwałę i cnotę, przez które darowane nam zostały drogie i największe obietnice, abyście przez nie stali się uczestnikami boskiej natury, uniknąwszy skażenia, jakie na tym świecie pociąga za sobą pożądliwość [2Pt 1,3-4]. Jesteśmy szafarzami rozlicznej łaski Bożej [1Pt 4,10]. Odpowiadamy za należyte obchodzenie się z Jego darami.
Dobrze ilustruje to podobieństwo o wiernym i niewiernym słudze. A Pan rzekł: Któż jest tym wiernym i roztropnym szafarzem, którego ustanowił pan nad czeladzią swoją, aby im dawał wyżywienie w czasie właściwym? Błogosławiony ów sługa, którego pan jego, gdy przyjdzie, zastanie tak czyniącego. Zaprawdę, powiadam wam, że postawi go nad całym mieniem swoim. Jeśliby zaś ów sługa rzekł w sercu swoim: Pan mój zwleka z przyjściem, i zacząłby bić sługi i służebnice, jeść, pić i upijać się, przyjdzie pan sługi owego w dniu, w którym tego nie oczekuje, i o godzinie, której nie zna, usunie go i wyznaczy mu los z niewiernymi. Ten zaś sługa, który znał wolę pana swego, a nic nie przygotował i nie postąpił według jego woli, odbierze wiele razów. Lecz ten, który nie znał, choć popełnił coś karygodnego, odbierze niewiele razów. Komu wiele dano, od tego wiele będzie się żądać, a komu wiele powierzono, od tego więcej będzie się wymagać [Łk 12,42-48].
Bez bojaźni i drżenia nie może być mowy o należytym sprawowaniu naszego zbawienia. Trzeba tu powiedzieć, że pogląd o nieutracalności zbawienia niesie w sobie niebezpieczeństwo utraty tej ważnej postawy serca. Spróbuję zilustrować to naszym doczesnym życiem w ciele. Chociaż sam Bóg powołał nas do życia, nie jesteśmy jednak niezatapialni i niezniszczalni. Stwórca dał nam odpowiedzialność za utrzymanie się przy życiu. Wyposażył nas w instynkt samozachowawczy i rozum. Możemy i powinniśmy to życie zachowywać! I tak robimy. Gdy rodzi się niemowlę – drżymy o jego życie. Gdy ruszamy w drogę – modlimy się o bezpieczny lot lub przejazd. Gdy nawiedza nas choroba - drżymy, by wyzdrowieć i sięgamy po lekarstwa. Czy słusznie robimy? Oczywiście, że tak. Zawsze istnieje przecież niebezpieczeństwo narażenia życia na śmierć. Przez nieuwagę. Przez brawurę. Przez zaniedbanie. Istnieje nawet możliwość popełnienia samobójstwa. Ale my jesteśmy pro-life i słusznie!
Podobnie jest z darem zbawienia, z darem życia wiecznego. Dostaliśmy je w darze od Boga, a to zobowiązuje! Dlatego z bojaźnią i ze drżeniem zbawienie swoje sprawujmy! Unikajmy wpływu ludzi, którzy twierdzą, że daru życia wiecznego nie można stracić, bo to może się źle dla nas skończyć. Słyszałem kiedyś o chłopcu, który skoczył z dużej wysokości i był zdziwiony, że się połamał. Myślał, że będzie z nim tak, jak było w grze komputerowej, że wstanie i pobiegnie dalej. Młodzieniec spędzający dużo czasu w wirtualnym świecie zaczyna przenosić zaczerpnięte stamtąd przekonania o życiu. Nie tylko sam może więc narazić się na śmierć w realu ale i zaświecić złym przykładem dla młodszych kolegów.
Kto twierdzi, że daru zbawienia nie można utracić, niejako mówi też Darczyńcy, że utracił wpływ na to, co podarował. Tak z pewnością nie jest. Nawet my, np. obdarowując dziecko jakimś drogocennym gadżetem wciąż mamy możliwość wycofania się ze swej wspaniałomyślności. Gdy zaobserwujemy marnotrawienie naszego daru lub używanie go do wyrządzania krzywdy – wówczas zdecydowanie wkraczamy i nie tylko odbieramy nasz dar ale i wymierzamy słuszną karę. Skoro nawet w doczesnym życiu tak bywa, to jakże my ujdziemy cało, jeżeli zlekceważymy tak wielkie zbawienie? [Hbr 2,3]. O ileż sroższej kary, sądzicie, godzien będzie ten, kto Syna Bożego podeptał i zbezcześcił krew przymierza, przez którą został uświęcony, i znieważył Ducha łaski! [Hbr 10,29].
Zbawienie trzeba nam sprawować z bojaźnią i drżeniem. Właśnie po to Bóg wraz z odrodzeniem naszego serca obdarował nas dobrym sumieniem. Dzięki temu mamy na co dzień wewnętrzną busolę, która na bieżąco informuje nas, czy jesteśmy na właściwym kursie. Kto płynie w dobrą stronę, absolutnie nie żyje obawami, czy dotrze do celu. Umiłowani, jeżeli nas serce nie oskarża, możemy śmiało stanąć przed Bogiem i otrzymamy od niego, o cokolwiek prosić będziemy, gdyż przykazań jego przestrzegamy i czynimy to, co miłe jest przed obliczem jego [1Jn 3,21-22]. Jeżeli natomiast odzywa się w nas niepokojący głos sumienia – to znak, że trzeba skorygować współrzędne dalszego biegu życia. Gdyby zbawiony człowiek nie mógł już utracić daru żywota wiecznego, wówczas instrument dobrego sumienia byłby mu niepotrzebny. Po cóż Pan mówiłby zwycięzcy ze zboru w Sardes, że nie wymażę imienia jego z księgi żywota, i wyznam imię jego przed moim Ojcem i przed jego aniołami [Obj 3,5], skoro miałoby to dotyczyć wszystkich członków tego zboru?
Trzeba nam z bojaźnią i drżeniem sprawować swoje zbawienie, bowiem wszystko, co się ze zbawieniem wiąże pochodzi z góry i jest dane nam przez samego Boga. Wyobraźmy sobie, że prowadzimy zakład krawiecki i otrzymaliśmy od prezydenta zlecenie uszycia mu spodni z powierzonej tkaniny. Przy innych zleceniach wiele czynności wykonujemy rutynowo i bez większego namysłu. W tym jednak przypadku kroimy materiał z drżeniem. Wielokrotnie upewniamy się, czy nie popełniamy błędu i wszystko staramy się zrobić jak najlepiej. Powód jest oczywisty. Sam prezydent powierzył nam swój materiał i dał zlecenie. Z jednej strony serce nam rośnie, ale jednocześnie i drży, bo takiego materiału nie wolno nam zmarnować. Czy to jest jasne?
Gdy rozmyślam nad sprawą mojego stosunku do daru zbawienia przychodzą mi do głowy słowa śpiewanej niegdyś pieśni.
Poznałem imię najpiękniejsze w świecie
Na dźwięk imienia tego serce drży
Choć życie nieraz wieniec z cierni plecie
Lecz imię „Jezus” suszy gorzkie łzy
Ref. Me serce drży gdy myślę o Jezusie
Wśród mroków imię to nadzieją lśni
W imieniu tym jest duszy mej zbawienie
To imię „Jezus” jest najdroższe mi!
To imię może w smutku mnie pocieszyć
Rozjaśnić może życia ciemną noc
Zbolałe serce może wnet uleczyć
Dzisiejszą słabość zmienić w jutra moc
To imię żyje, będzie żyć na wieki
Choć świat pokryje zapomnienia pył
Choć wyschną morza, bieg swój zmienią rzeki
Przez imię to ja także będę żył
Przyjaciele! Pismo Święte wyraźnie świadczy, że Bogu jest to miłe, gdy ciesząc się darem zbawienia, z bojaźnią i drżeniem bierzemy udział w biegu po wieniec sprawiedliwości. Bogu jest to miłe, gdy z drżącym sercem wiernie czekamy na chwilę, gdy On da nam koronę żywota. Bojaźń i drżenie świadczy o nieustającej wdzięczności i respekcie dla Zbawiciela, który tak niesamowicie nas obdarował.
Bojaźń i drżenie nie świadczy o braku wiary i pewności zbawienia. Jest raczej wyrazem głębszej świadomości, jak wielkie wyróżnienie nas spotkało. Gdy przed laty po raz pierwszy samodzielnie zasiadłem za sterami długiego pociągu, cały drżałem. Nie ze strachu i niepewności, lecz z poczucia młodzieńczej dumy, że coś takiego mi się przydarza. Jak najbardziej byłem pewny, że jestem maszynistą i to wywoływało we mnie drżenie serca.
Żadna żona nie będzie szczęśliwa, gdy jest z mężem tylko dlatego, że najwidoczniej nie ma dla niej już innej opcji. Żadnego męża nie cieszy taka wierność żony. Ich miłość rozkwita i nabiera wartości w okolicznościach, gdy żona mogłaby i miałaby możliwość związania się z kimś innym, a jednak wiernie trwa przy swoim mężu. Bóg nie złapał nas do klatki zwanej zbawieniem. Sprawiamy Mu radość, gdy mogąc pójść w świat, trwamy przy Nim.
Niech zawsze drży nam serce gdy pomyślimy o Jezusie. Niech sprawowanie zbawienia nigdy nie przerodzi się w naszym życiu w rutynę. Amen.
14 sierpnia, 2016
08 sierpnia, 2016
Manowce nauki o nieutracalności zbawienia
Czytałem wczoraj u jednego z kalwinistów, że jeżeli wierzący człowiek odchodzi do świata, to właściwie są dwie możliwości wytłumaczenia tego faktu: 1. Jako człowiek naprawdę zbawiony tylko chwilowo jest w stanie upadku. Bóg go zachowa, a on pewnego dnia opamięta się i powróci do społeczności zbawionych. Zbawienia więc nie utracił. 2. Człowiek ten nigdy tak naprawdę daru zbawienia nie otrzymał. Zaangażował się w chrześcijaństwo jedynie na poziomie umysłowym lub intelektualnym. Zbawienia nie utracił, bo nigdy go nie miał. Jednym słowem, jeżeli jakiś chrześcijanin zszedł z drogi Bożej, to albo na nią wróci, albo nigdy na drodze Bożej nie był. W żadnym razie nie może być mowy o utracie zbawienia.
Takie postawienie sprawy - wypływające z poglądu o nieutracalności zbawienia - ma niby wyjaśniać wszystko i pozwalać wierzącym cieszyć się pewnością zbawienia. Czy naprawdę tak jest? Zechciejmy bliżej przyjrzeć się tej sprawie.
Prawdą jest, że zdarzało się, zdarza i będzie zdarzać się niektórym chrześcijanom, także kaznodziejom i pastorom, upadać duchowo i opuszczać społeczność Kościoła. Wariant pierwszy zakłada, że przytrafiło się to człowiekowi, który naprawdę jest zbawiony i tego zbawienia nie może utracić. Po jakimś więc czasie nurzania się w grzechu, targany wyrzutami sumienia, chrześcijanin ów na pewno ukorzy się przed Bogiem i powróci. Alleluja! Całe niebo się raduje, gdy grzesznik się upamięta. Ale uwaga! Czy jest to jakiś dowód na nieutracalność zbawienia? A skąd pewność, że już więcej mu się coś takiego nie przytrafi? Jak ma on zmierzyć prawdziwość swego żalu za grzechy i szczerość swoich postanowień, aby mógł być pewny, że należy do grona tych, którzy nie mogą utracić zbawienia? A co z nim, jeżeli po jakimś czasie ponownie odejdzie i nie powróci już na drogę Bożą? Taki przypadek kalwiniści kwitują wyjaśnieniem, że ów człowiek nigdy tak naprawdę nie był zbawiony. Całe jego chrześcijaństwo było fikcją. Nie ma się więc co cieszyć jego pierwszym powrotem, bo jeszcze nie wiadomo, czy upadek nie zdarzy mu się ponownie.
W konsekwencji takiego rozumowania należałoby też uznać, że Pismo Święte w niektórych przypadkach - o zgrozo - rozmija się z prawdą. Tacy ludzie jak np. Himeneusz i Aleksander nie stali się rozbitkami w wierze [1Tm 1,19-20]. Gdyby bowiem naprawdę mieli wiarę, to nie mogliby jej odrzucić. Ananiasz i Safira nie mogli być chrześcijańskim małżeństwem. Biblia myli się przypisując ich do grona pierwszych chrześcijan [Dz 4,34-5,11]. A jednak Himeneusz i Aleksander musieli wcześniej wierzyć, skoro jest napisane, że stali się rozbitkami w wierze. Nie nazywa się rozbitkiem kogoś, kto wcale nie płynął. Ananiasz i Safira z pewnością byli chrześcijanami. Zabrakło im jednak duchowej czujności i szatan omotał ich serce. Czy teraz należą do grona zbawionych w niebie?
Nauka o predestynacji to duchowe manowce! Pomyślmy, jakie znaczenie mają – w świetle tej nauki - nasze bieżące wyznania, decyzje, postanowienia i śluby składane Bogu? Przecież będziemy zachowani w zbawczej wierze i bez tego, albo jutrzejszy upadek tylko potwierdzi kalwinistom, że nigdy nie byliśmy zbawieni. Po cóż innych ewangelizować lub napominać? Przecież kto jest przeznaczony do zbawienia, to i tak będzie zbawiony. Kto zaś - pomimo tego, że należy do zboru – zbawienia nie przyjął, tego nie ma sensu napominać i go poprawiać, bo co byśmy nie zrobili, to i tak któregoś dnia odejdzie on w świat. Mało tego, jeżeli zbawienie nie zależy od aktualnej wiary i stanu naszego serca przed Bogiem, to jak mamy ustalić, czy jesteśmy zbawieni? Nauka o predestynacji – to są duchowe manowce!
Wszystko w kwestii naszego zbawienia staje się jasne, gdy spojrzymy na nie z ewangeliczną prostotą. Biblia mówi, że Syn Boży przyszedł na świat, aby zbawić ludzi z ich grzechów, usprawiedliwić i pojednać z Bogiem. Następuje to przez osobistą wiarę człowieka. Gdy uwierzymy w Jezusa Chrystusa otrzymujemy dar życia wiecznego. Zostajemy przez wiarę umieszczeni w Chrystusie i rozpoczyna się w nas proces zbawienia trwający przez całe doczesne życie, a polegający na upodabnianiu się do Chrystusa. Pan ze Swej strony zapewnia, że chce aby wszyscy ludzie byli zbawieni. Napełnia wierzących Duchem Świętym, który jest rękojmią naszego zbawienia. Kto trwa w Chrystusie, ten jest zbawiony. Kto porzuca drogę wiary i powraca do świata, ten naraża się na gniew i sąd Boży. Bóg - chociaż jest miłością - może nie okazać łaski temu, kto ją zlekceważył i przestał o nią zabiegać.
Zasada jest prosta: Sprawiedliwość nie uratuje sprawiedliwego, gdy popełnia występek, a bezbożność nie doprowadzi bezbożnego do upadku, gdy się odwróci od swojej bezbożności. Lecz i sprawiedliwy nie może żyć, gdy grzeszy. Gdy mówię do sprawiedliwego: Na pewno będziesz żył, a on, polegając na swojej sprawiedliwości, popełni występek, wtedy nie będzie się pamiętało wszystkich jego sprawiedliwych uczynków, lecz umrze z powodu występku, który popełnił. Lecz gdy mówię do bezbożnego: Na pewno umrzesz, a on odwróci się od swojego grzechu, będzie wypełniał prawo i sprawiedliwość, będzie oddawał zastaw, zwracał to, co zagrabił, postępował zgodnie z zasadami życia, nie popełniając występku, na pewno będzie żył, nie umrze. Nie będzie się pamiętało żadnych jego grzechów, które popełnił; będzie wypełniał prawo i sprawiedliwość, na pewno będzie żył [Ez 33,12-16].
Jeżeli grzeszący chrześcijanin czym prędzej się opamięta i ukorzy się przed Bogiem, dostąpi odpuszczenia grzechów, a jego duchowe życie zostanie odnowione. Jeżeli natomiast umrze w stanie duchowego odstępstwa od wiary, czeka go surowy sąd Boży. Pamiętajmy, że kres doczesnego życia może też nastąpić poprzez zapowiedziane Słowem Bożym nagłe, powtórne przyjście Chrystusa Pana. Przeto, umiłowani, oczekując tego starajcie się, abyście znalezieni zostali przed nim bez skazy i bez nagany, w pokoju [2Pt 3,14]. Ciesząc się darem wiecznego zbawienia powinniśmy doceniać okazaną nam łaskę Bożą i stale mieć się na baczności, bo jakże ujdziemy cało, jeżeli zlekceważymy tak wielkie zbawienie? [Hbr 2,3].
Czyż droga zbawienia nie jest prosta? Jest na tyle prosta, że nawet głupi na niej nie zbłądzi. Unikajmy duchowych manowców, ażeby, jak wąż chytrością swoją zwiódł Ewę, tak i myśli wasze nie zostały skażone i nie odwróciły się od szczerego oddania się Chrystusowi [2Ko 11,3].
Takie postawienie sprawy - wypływające z poglądu o nieutracalności zbawienia - ma niby wyjaśniać wszystko i pozwalać wierzącym cieszyć się pewnością zbawienia. Czy naprawdę tak jest? Zechciejmy bliżej przyjrzeć się tej sprawie.
Prawdą jest, że zdarzało się, zdarza i będzie zdarzać się niektórym chrześcijanom, także kaznodziejom i pastorom, upadać duchowo i opuszczać społeczność Kościoła. Wariant pierwszy zakłada, że przytrafiło się to człowiekowi, który naprawdę jest zbawiony i tego zbawienia nie może utracić. Po jakimś więc czasie nurzania się w grzechu, targany wyrzutami sumienia, chrześcijanin ów na pewno ukorzy się przed Bogiem i powróci. Alleluja! Całe niebo się raduje, gdy grzesznik się upamięta. Ale uwaga! Czy jest to jakiś dowód na nieutracalność zbawienia? A skąd pewność, że już więcej mu się coś takiego nie przytrafi? Jak ma on zmierzyć prawdziwość swego żalu za grzechy i szczerość swoich postanowień, aby mógł być pewny, że należy do grona tych, którzy nie mogą utracić zbawienia? A co z nim, jeżeli po jakimś czasie ponownie odejdzie i nie powróci już na drogę Bożą? Taki przypadek kalwiniści kwitują wyjaśnieniem, że ów człowiek nigdy tak naprawdę nie był zbawiony. Całe jego chrześcijaństwo było fikcją. Nie ma się więc co cieszyć jego pierwszym powrotem, bo jeszcze nie wiadomo, czy upadek nie zdarzy mu się ponownie.
W konsekwencji takiego rozumowania należałoby też uznać, że Pismo Święte w niektórych przypadkach - o zgrozo - rozmija się z prawdą. Tacy ludzie jak np. Himeneusz i Aleksander nie stali się rozbitkami w wierze [1Tm 1,19-20]. Gdyby bowiem naprawdę mieli wiarę, to nie mogliby jej odrzucić. Ananiasz i Safira nie mogli być chrześcijańskim małżeństwem. Biblia myli się przypisując ich do grona pierwszych chrześcijan [Dz 4,34-5,11]. A jednak Himeneusz i Aleksander musieli wcześniej wierzyć, skoro jest napisane, że stali się rozbitkami w wierze. Nie nazywa się rozbitkiem kogoś, kto wcale nie płynął. Ananiasz i Safira z pewnością byli chrześcijanami. Zabrakło im jednak duchowej czujności i szatan omotał ich serce. Czy teraz należą do grona zbawionych w niebie?
Nauka o predestynacji to duchowe manowce! Pomyślmy, jakie znaczenie mają – w świetle tej nauki - nasze bieżące wyznania, decyzje, postanowienia i śluby składane Bogu? Przecież będziemy zachowani w zbawczej wierze i bez tego, albo jutrzejszy upadek tylko potwierdzi kalwinistom, że nigdy nie byliśmy zbawieni. Po cóż innych ewangelizować lub napominać? Przecież kto jest przeznaczony do zbawienia, to i tak będzie zbawiony. Kto zaś - pomimo tego, że należy do zboru – zbawienia nie przyjął, tego nie ma sensu napominać i go poprawiać, bo co byśmy nie zrobili, to i tak któregoś dnia odejdzie on w świat. Mało tego, jeżeli zbawienie nie zależy od aktualnej wiary i stanu naszego serca przed Bogiem, to jak mamy ustalić, czy jesteśmy zbawieni? Nauka o predestynacji – to są duchowe manowce!
Wszystko w kwestii naszego zbawienia staje się jasne, gdy spojrzymy na nie z ewangeliczną prostotą. Biblia mówi, że Syn Boży przyszedł na świat, aby zbawić ludzi z ich grzechów, usprawiedliwić i pojednać z Bogiem. Następuje to przez osobistą wiarę człowieka. Gdy uwierzymy w Jezusa Chrystusa otrzymujemy dar życia wiecznego. Zostajemy przez wiarę umieszczeni w Chrystusie i rozpoczyna się w nas proces zbawienia trwający przez całe doczesne życie, a polegający na upodabnianiu się do Chrystusa. Pan ze Swej strony zapewnia, że chce aby wszyscy ludzie byli zbawieni. Napełnia wierzących Duchem Świętym, który jest rękojmią naszego zbawienia. Kto trwa w Chrystusie, ten jest zbawiony. Kto porzuca drogę wiary i powraca do świata, ten naraża się na gniew i sąd Boży. Bóg - chociaż jest miłością - może nie okazać łaski temu, kto ją zlekceważył i przestał o nią zabiegać.
Zasada jest prosta: Sprawiedliwość nie uratuje sprawiedliwego, gdy popełnia występek, a bezbożność nie doprowadzi bezbożnego do upadku, gdy się odwróci od swojej bezbożności. Lecz i sprawiedliwy nie może żyć, gdy grzeszy. Gdy mówię do sprawiedliwego: Na pewno będziesz żył, a on, polegając na swojej sprawiedliwości, popełni występek, wtedy nie będzie się pamiętało wszystkich jego sprawiedliwych uczynków, lecz umrze z powodu występku, który popełnił. Lecz gdy mówię do bezbożnego: Na pewno umrzesz, a on odwróci się od swojego grzechu, będzie wypełniał prawo i sprawiedliwość, będzie oddawał zastaw, zwracał to, co zagrabił, postępował zgodnie z zasadami życia, nie popełniając występku, na pewno będzie żył, nie umrze. Nie będzie się pamiętało żadnych jego grzechów, które popełnił; będzie wypełniał prawo i sprawiedliwość, na pewno będzie żył [Ez 33,12-16].
Jeżeli grzeszący chrześcijanin czym prędzej się opamięta i ukorzy się przed Bogiem, dostąpi odpuszczenia grzechów, a jego duchowe życie zostanie odnowione. Jeżeli natomiast umrze w stanie duchowego odstępstwa od wiary, czeka go surowy sąd Boży. Pamiętajmy, że kres doczesnego życia może też nastąpić poprzez zapowiedziane Słowem Bożym nagłe, powtórne przyjście Chrystusa Pana. Przeto, umiłowani, oczekując tego starajcie się, abyście znalezieni zostali przed nim bez skazy i bez nagany, w pokoju [2Pt 3,14]. Ciesząc się darem wiecznego zbawienia powinniśmy doceniać okazaną nam łaskę Bożą i stale mieć się na baczności, bo jakże ujdziemy cało, jeżeli zlekceważymy tak wielkie zbawienie? [Hbr 2,3].
Czyż droga zbawienia nie jest prosta? Jest na tyle prosta, że nawet głupi na niej nie zbłądzi. Unikajmy duchowych manowców, ażeby, jak wąż chytrością swoją zwiódł Ewę, tak i myśli wasze nie zostały skażone i nie odwróciły się od szczerego oddania się Chrystusowi [2Ko 11,3].
07 sierpnia, 2016
06 sierpnia, 2016
Z cyklu: Nie jestem kalwinistą!
Od czterdziestu lat cieszę się darem żywota wiecznego i pewnością zbawienia. Jestem zbawiony z łaski Bożej, przez wiarę w Jezusa Chrystusa. Gdyż z łaski jesteście zbawieni przez wiarę. Nie jest to waszym osiągnięciem, ale darem Boga [Ef 2,8]. Faktycznie wszystko zawdzięczam łasce Bożej. Także samą wiarę otrzymałem w darze od Boga, bo przecież wiara nie jest rzeczą wszystkich [2Ts 3,2].
Czy wobec tego już w żaden sposób nie grozi mi utrata wiary? Czy temu, kto wierzy w Boga nie może się przytrafić odstępstwo od wiary? A Duch wyraźnie mówi, że w czasach ostatecznych niektórzy odstąpią od wiary, a uchwycą się zwodniczych duchów i demonicznych nauk [1Tm 4,1]. Zdaniem ludzi głoszących nieutracalność zbawienia jeżeli ktoś pozostawia drogę naśladowania Pana Jezusa i odchodzi w świat, to znaczy, że nigdy wierzącym nie był. Dlaczego więc Duch wyraźnie mówi, że niektórzy odstąpią od wiary? Czyżby Duch nie wiedział o odstępcach tego, co wiedzą ludzie nauczający, że zbawienia stracić nie można?
Tajemnicą mojej pewności zbawienia jest to, że jestem w Chrystusie i moje życie jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu [Kol 3,3]. Podobnie jak Noe w arce był całkowicie bezpieczny w czasach potopu, tak i ja – trwając w Chrystusie - nie muszę drżeć, że wypadnę z łaski Bożej. Chrystus Pan jest moją arką zbawienia. Chociaż proces mojego zbawienia jeszcze trwa, to jednak codziennie cieszę się tym zbawieniem, jakby było ono już w pełni dokonane, mając tę pewność, że Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa [Flp 1,6].
Czy jednak w ogóle nie ma takiej opcji, że mógłbym dać się zwieść i opuścić drogę zbawienia? Czy Noe w arce był zbawiony, czy uwięziony? Miał wolność, by otworzyć okno i wyskoczyć, czy nie? Oczywiście, że mógłby opuścić arkę, ale tego nie zrobił. Wytrwał w niej aż do zakończenia potopu i dlatego przeżył. Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony [Mk 13,13]. Mnie też nie przychodzi do głowy, by odwracać się od mojego kochanego Zbawiciela, Pana Jezusa Chrystusa. Rozumiejąc, jak wielka wspaniałomyślność spotkała mnie z Jego strony, absolutnie nie chcę opuszczać arki zbawienia. Czy jednak oznacza to, że w ogóle nie mam takiej możliwości?
Gdyby człowiek wierzący odchodząc w świat miał pewność, że - jak utrzymują kalwiniści - pomimo tego któregoś dnia łaska Boża i tak przywróci go z powrotem do społeczności z Bogiem, to w jakim celu Pan Jezus parę razy ostrzegł: Baczcie na siebie, aby serca wasze nie były ociężałe wskutek obżarstwa i opilstwa oraz troski o byt i aby ów dzień was nie zaskoczył niby sidło; przyjdzie bowiem znienacka na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc, modląc się cały czas, abyście mogli ujść przed tym wszystkim, co nastanie, i stanąć przed Synem Człowieczym [Łk 21,34-36]. Przecież kogoś, kto nie może odpaść, nie ma potrzeby w ten sposób napominać i niepotrzebnie niepokoić... Ostrzegać jak najbardziej należy tego, kto otrzymał i posiada drogocenny skarb, ale może go stracić, jeśli nie będzie czujny.
Duch wyraźnie mówi, że w czasach ostatecznych niektórzy odstąpią od wiary… Lecz my nie jesteśmy z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę [Hbr 10,39]. Nie jestem kalwinistą. Mam wszakże w Chrystusie pewność zbawienia i z radością ją zwiastuję wszystkim wierzącym!
Czy wobec tego już w żaden sposób nie grozi mi utrata wiary? Czy temu, kto wierzy w Boga nie może się przytrafić odstępstwo od wiary? A Duch wyraźnie mówi, że w czasach ostatecznych niektórzy odstąpią od wiary, a uchwycą się zwodniczych duchów i demonicznych nauk [1Tm 4,1]. Zdaniem ludzi głoszących nieutracalność zbawienia jeżeli ktoś pozostawia drogę naśladowania Pana Jezusa i odchodzi w świat, to znaczy, że nigdy wierzącym nie był. Dlaczego więc Duch wyraźnie mówi, że niektórzy odstąpią od wiary? Czyżby Duch nie wiedział o odstępcach tego, co wiedzą ludzie nauczający, że zbawienia stracić nie można?
Tajemnicą mojej pewności zbawienia jest to, że jestem w Chrystusie i moje życie jest ukryte wraz z Chrystusem w Bogu [Kol 3,3]. Podobnie jak Noe w arce był całkowicie bezpieczny w czasach potopu, tak i ja – trwając w Chrystusie - nie muszę drżeć, że wypadnę z łaski Bożej. Chrystus Pan jest moją arką zbawienia. Chociaż proces mojego zbawienia jeszcze trwa, to jednak codziennie cieszę się tym zbawieniem, jakby było ono już w pełni dokonane, mając tę pewność, że Ten, który rozpoczął w was dobre dzieło, będzie je też pełnił aż do dnia Chrystusa Jezusa [Flp 1,6].
Czy jednak w ogóle nie ma takiej opcji, że mógłbym dać się zwieść i opuścić drogę zbawienia? Czy Noe w arce był zbawiony, czy uwięziony? Miał wolność, by otworzyć okno i wyskoczyć, czy nie? Oczywiście, że mógłby opuścić arkę, ale tego nie zrobił. Wytrwał w niej aż do zakończenia potopu i dlatego przeżył. Kto wytrwa do końca, ten będzie zbawiony [Mk 13,13]. Mnie też nie przychodzi do głowy, by odwracać się od mojego kochanego Zbawiciela, Pana Jezusa Chrystusa. Rozumiejąc, jak wielka wspaniałomyślność spotkała mnie z Jego strony, absolutnie nie chcę opuszczać arki zbawienia. Czy jednak oznacza to, że w ogóle nie mam takiej możliwości?
Gdyby człowiek wierzący odchodząc w świat miał pewność, że - jak utrzymują kalwiniści - pomimo tego któregoś dnia łaska Boża i tak przywróci go z powrotem do społeczności z Bogiem, to w jakim celu Pan Jezus parę razy ostrzegł: Baczcie na siebie, aby serca wasze nie były ociężałe wskutek obżarstwa i opilstwa oraz troski o byt i aby ów dzień was nie zaskoczył niby sidło; przyjdzie bowiem znienacka na wszystkich, którzy mieszkają na całej ziemi. Czuwajcie więc, modląc się cały czas, abyście mogli ujść przed tym wszystkim, co nastanie, i stanąć przed Synem Człowieczym [Łk 21,34-36]. Przecież kogoś, kto nie może odpaść, nie ma potrzeby w ten sposób napominać i niepotrzebnie niepokoić... Ostrzegać jak najbardziej należy tego, kto otrzymał i posiada drogocenny skarb, ale może go stracić, jeśli nie będzie czujny.
Duch wyraźnie mówi, że w czasach ostatecznych niektórzy odstąpią od wiary… Lecz my nie jesteśmy z tych, którzy się cofają i giną, lecz z tych, którzy wierzą i zachowują duszę [Hbr 10,39]. Nie jestem kalwinistą. Mam wszakże w Chrystusie pewność zbawienia i z radością ją zwiastuję wszystkim wierzącym!
05 sierpnia, 2016
Polscy bogowie
Od wielu miesięcy trwa w Polsce konflikt z sędziami w roli głównej. Przyzwyczajeni do absolutnej władzy panowie i panie nie są w stanie pogodzić się z myślą, że ktoś ośmieliłby się wkroczyć w ich lukratywny światek i cokolwiek w nim zmienił. Zdają się być całkowicie nietykalni. Nieraz słyszymy, że sąd skazał kogoś niesłusznie, lecz sędziowie nie ponoszą z tego tytułu żadnych konsekwencji. Pracują w tempie wołającym o pomstę do nieba, jednakże któż z poszkodowanych z powodu przedłużającego się procesu poda ich do sądu? Wielu Polakom nie chce się już na to patrzeć, jak dobrze odżywieni panowie z poczuciem wyższości w głosie lekceważą wszystko i wszystkich.
Dzisiejsze media uświadamiają nam dodatkowo, że pozycja sędziego – poza jego nietykalnością osobistą - wiąże się również z wieloma innymi przywilejami. Dowiadujemy się na przykład, że wyżej postawieni sędziowie zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie i już po dziewięciu latach pracy mogą przejść na wypasioną emeryturę. Kto, słysząc takie rzeczy, potrafi nadal żywić przekonanie, że sędziowie są gwarancją sprawiedliwości społecznej w naszym państwie? Tylko jedno zdaje się być oczywiste. Sędzia ma w społeczeństwie praktycznie najwyższą pozycję. Z punktu widzenia zwykłego obywatela jest, jak bóg.
Właśnie tak postrzega sędziów Pismo Święte. Oto jak Bóg – nazywając ich bogami - dobiera się sędziom izraelskim do skóry: Bóg wstaje w zgromadzeniu Bożym, pośród bogów sprawuje sąd. Jak długo sądzić będziecie niesprawiedliwie i stawać po stronie bezbożnych? Bierzcie w obronę biedaka i sierotę, ubogiemu i potrzebującemu wymierzajcie sprawiedliwość! Ratujcie biedaka i nędzarza, wyrwijcie go z ręki bezbożnych! Lecz oni nic nie wiedzą i nic nie pojmują, w ciemności postępują, chwieją się wszystkie posady ziemi. Rzekłem: Wyście bogami i wy wszyscy jesteście synami Najwyższego, lecz jak ludzie pomrzecie i upadniecie jak każdy książę [Ps 82,1-7].
Od dawna w niektórych środowiskach charyzmatycznych funkcjonuje pogląd, że człowiek może stać się bogiem, a powyższe słowa rzekomo mają to potwierdzać. Zupełnie nie dostrzegam w nich takiej myśli. Owszem, Jezus przywołał je rozmawiając z Żydami, którzy odmawiali Mu prawa do tego, by zwał się Synem Bożym [zobacz Jn 10,34], ale On faktycznie Nim był. Gdy ktoś z ludzi twierdzi, że przez wiarę w Chrystusa stał się bogiem, mówi nieprawdę. Owszem, mamy stawać się podobni do Syna Bożego w sensie nabywania cech Jego charakteru, Jego sposobu myślenia i postępowania. Owszem, w Chrystusie staliśmy się uczestnikami boskiej natury, lecz nikt z nas nie może stać się Bogiem. Bóg jest tylko jeden! Do mnie się zwróćcie, wszystkie krańce ziemi, abyście były zbawione, bo Ja jestem Bogiem i nie ma innego [Iz 45,22]. Nie o tym jednak dzisiaj piszę, więc powróćmy do kwestii zachowania naszych sędziów.
Nie myślę, że środowisko sędziowskie da sobie odebrać jakieś przywileje. Utrzymają swą pozycję i dla milionów ludzi nadal będą bogami. Ponieważ jednak z racji swej roli społecznej powinni zachowywać się jak synowie Najwyższego, a tak się nie zachowują, któregoś dnia Najwyższy postawi ich przed Swoim tronem sędziowskim. Niech szumi morze i to, co je napełnia, świat i jego mieszkańcy! Niech rzeki klaszczą w dłonie, a góry niech się radują razem przed Panem, bo idzie, aby sądzić ziemię! Będzie sądził świat sprawiedliwie i narody według słuszności [Ps 98,7-9].
Polskich bogów też to dotyczy.
Dzisiejsze media uświadamiają nam dodatkowo, że pozycja sędziego – poza jego nietykalnością osobistą - wiąże się również z wieloma innymi przywilejami. Dowiadujemy się na przykład, że wyżej postawieni sędziowie zarabiają po kilkadziesiąt tysięcy miesięcznie i już po dziewięciu latach pracy mogą przejść na wypasioną emeryturę. Kto, słysząc takie rzeczy, potrafi nadal żywić przekonanie, że sędziowie są gwarancją sprawiedliwości społecznej w naszym państwie? Tylko jedno zdaje się być oczywiste. Sędzia ma w społeczeństwie praktycznie najwyższą pozycję. Z punktu widzenia zwykłego obywatela jest, jak bóg.
Właśnie tak postrzega sędziów Pismo Święte. Oto jak Bóg – nazywając ich bogami - dobiera się sędziom izraelskim do skóry: Bóg wstaje w zgromadzeniu Bożym, pośród bogów sprawuje sąd. Jak długo sądzić będziecie niesprawiedliwie i stawać po stronie bezbożnych? Bierzcie w obronę biedaka i sierotę, ubogiemu i potrzebującemu wymierzajcie sprawiedliwość! Ratujcie biedaka i nędzarza, wyrwijcie go z ręki bezbożnych! Lecz oni nic nie wiedzą i nic nie pojmują, w ciemności postępują, chwieją się wszystkie posady ziemi. Rzekłem: Wyście bogami i wy wszyscy jesteście synami Najwyższego, lecz jak ludzie pomrzecie i upadniecie jak każdy książę [Ps 82,1-7].
Od dawna w niektórych środowiskach charyzmatycznych funkcjonuje pogląd, że człowiek może stać się bogiem, a powyższe słowa rzekomo mają to potwierdzać. Zupełnie nie dostrzegam w nich takiej myśli. Owszem, Jezus przywołał je rozmawiając z Żydami, którzy odmawiali Mu prawa do tego, by zwał się Synem Bożym [zobacz Jn 10,34], ale On faktycznie Nim był. Gdy ktoś z ludzi twierdzi, że przez wiarę w Chrystusa stał się bogiem, mówi nieprawdę. Owszem, mamy stawać się podobni do Syna Bożego w sensie nabywania cech Jego charakteru, Jego sposobu myślenia i postępowania. Owszem, w Chrystusie staliśmy się uczestnikami boskiej natury, lecz nikt z nas nie może stać się Bogiem. Bóg jest tylko jeden! Do mnie się zwróćcie, wszystkie krańce ziemi, abyście były zbawione, bo Ja jestem Bogiem i nie ma innego [Iz 45,22]. Nie o tym jednak dzisiaj piszę, więc powróćmy do kwestii zachowania naszych sędziów.
Nie myślę, że środowisko sędziowskie da sobie odebrać jakieś przywileje. Utrzymają swą pozycję i dla milionów ludzi nadal będą bogami. Ponieważ jednak z racji swej roli społecznej powinni zachowywać się jak synowie Najwyższego, a tak się nie zachowują, któregoś dnia Najwyższy postawi ich przed Swoim tronem sędziowskim. Niech szumi morze i to, co je napełnia, świat i jego mieszkańcy! Niech rzeki klaszczą w dłonie, a góry niech się radują razem przed Panem, bo idzie, aby sądzić ziemię! Będzie sądził świat sprawiedliwie i narody według słuszności [Ps 98,7-9].
Polskich bogów też to dotyczy.
02 sierpnia, 2016
Staram się ich zrozumieć
Chociaż w tych dniach jestem zajęty pracami wykończeniowymi przy sali zgromadzeń Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE w Gdańsku, to i tak dochodzą mnie słuchy, że sporo ewangelicznie wierzących chrześcijan zaangażowało się w zakończone już Światowe Dni Młodzieży. Jedni użyli danych im przed Boga talentów i na tę okoliczność oprawiali muzycznie rzymskokatolickie imprezy. Drudzy rozmaicie opiewali rozmiary, wspaniałość i doniosłość wydarzenia, zachwycając się sylwetką papieża, duchowością młodzieży i odbywającą się na ogromną skalę – ich zdaniem – ewangelizacją Polaków.
Znam niektórych spośród rzeczonych chrześcijan osobiście. Nie wątpię w ich szczere nawrócenie przed laty i oddanie się sprawom Królestwa Bożego. Tym bardziej więc staram się zrozumieć, skąd w nich dziś taka otwartość i gotowość do uczestniczenia w duchowości, którą jeszcze wczoraj uznawali za bałwochwalczą? Wytężam serce i umysł aby pojąć, co powoduje ludźmi, którzy kiedyś opuścili swoje parafie, przyłączyli się do któregoś z ewangelicznych zborów, stanęli dzięki temu na nogi, rozwinęli się, zostali obdarowani, a teraz ów nabyty duchowy potencjał oddają w służbę niebiblijnej religii? Do jakich wniosków dochodzę?
Ludzie od zawsze pragną pochwał i popularności. Chcą przynależeć do środowiska o dużej liczebności i noszą w sobie potrzebę udziału w sprawach powszechnie cenionych. Im większa społeczność, tym więcej kamer, świateł i zaciekawionych spojrzeń. Tym też liczniejsze grono odbiorców i wdzięcznych nabywców. Nie każdemu przytrafia się tak okazja!
Przyłączający się do ewangelicznego zboru początkujący chrześcijanie zdają się czuć wyróżnieni z powodu wybrania i powołania Bożego. Miłują Pana oraz prostych Jego naśladowców. Cieszą się ich towarzystwem i chętnie z nimi przebywają. Po pewnym jednak czasie niektórzy z nich odczuwają brak tzw. szerszego kontekstu. Powoli zaczyna do nich docierać, że w zborze nie zrobią żadnej kariery. Zawsze będą w nim po prostu bratem lub siostrą w Chrystusie i nikim więcej. Większość polskich zborów nie sięga setki ludzi, nie ma więc jak wypłynąć na szersze wody. Nie zaglądają tu dziennikarze, politycy, artyści i biznesmeni. Niewielu tu mądrych według ciała, niewielu możnych, niewielu wysokiego rodu [1Ko 1,26], a oni chcą teraz sięgać gwiazd. Wyrośli w zborze, otrzymali dobry życiowy fundament, podnieśli się z upadku, zostali wyzwoleni z nałogów, wyszli z długów, jednym słowem – wszystko zawdzięczają biblijnej wierze w Jezusa Chrystusa. Tak wyposażeni, za apostołem powtarzając: zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie [Flp 3,14], mogliby wieść piękny i spokojny żywot ku chwale i czci Pana, gdyby nie obudziła się w nich miłość do świata i jego atrakcji.
Wiadomo, są na tyle uświadomieni duchowo, że - ot tak, wprost - nie odwrócą się od wiary i nie odejdą umiłowawszy świat doczesny. Ale też nie wystarcza im już występowanie w zaledwie kilkudziesięcioosobowym zborze. Chcą być popularni, przynajmniej na tyle, aby można było z tego wyżyć. Perspektywa obracania się przez całe życie w środowisku mniejszościowej społeczności na tyle nie jest po ich myśli, że zaczynają rozglądać się za możliwością pokazania się całemu światu.
Kościoły większościowe mają - spragnionym szerszego aplauzu - ewangelicznie wierzącym artystom wiele do zaoferowania. Dają dużą scenę, tłumne audytoria, godziwe honoraria, a do tego – co wciąż ma tu duże znaczenie – złudzenie służenia Bogu i poczucie udziału w wielkiej ewangelizacji naszego narodu. Wow! Przecież niemal każdy zbór modli się o coś takiego od lat, przecież o to zawsze nam chodziło! Lokalnego zboru jakoś wciąż nie stać na zorganizowanie ewangelizacji o takich rozmiarach, a tu pod ręką mikrofon, dobry instrument i aplauz chrześcijańskich przecież tłumów. Jakże tu nie skorzystać z tak wspaniałej okazji do dzielenia się ewangelią!?
Tylko nieliczni chrześcijanie zdają sobie sprawę z tego, że wypływając szerokie wody zbiorowej religijności, popełniają grzech duchowego wszeteczeństwa. Przypomina mi się tutaj postawa Aarona w czasie, gdy Mojżesz na górze wsłuchiwał się w głos Boży i odbierał kamienne tablice Dekalogu. Skonfrontowany z większościowym myśleniem ów sługa Boży nie stanął, niestety, na wysokości zadania. Nie tylko nie skarcił ludu, ale postarał się o to, aby ich niewierności nadać cechy normalnej dotychczasowej służby Bogu. Zobaczywszy to, zbudował Aaron ołtarz przed nim i kazał obwołać: Jutro będzie święto Pana. I wstawszy nazajutrz wcześnie rano, złożyli ofiary całopalne i przynieśli ofiary pojednania; i usiadł lud, aby jeść i pić. Potem wstali, aby się bawić [2Mo 32,5-6]. Niewykluczone, że Aaron był nawet przekonany o słuszności swego postępowania, jednakże Bóg widział to inaczej. Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: Zejdź na dół, gdyż sprzeniewierzył się lud twój, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej. Rychło zeszli z drogi, jaką im nakazałem. Zrobili sobie cielca ulanego, oddali mu pokłon, złożyli mu ofiarę … [2Mo 32,7-8].
Izraelici według nauki apostolskiej zamienili Boga prawdziwego na fałszywego i oddawali cześć, i służyli stworzeniu zamiast Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki. Amen. [Rz 1,25]. Niby te same słowa, nazwy, gesty i ofiary, a jednak Bóg był całkowicie nie ten sam. Nie bądźcie też bałwochwalcami, jak niektórzy z nich; jak napisano: Usiadł lud, aby jeść i pić, i wstali, aby się bawić [1Ko 10,7]. Czyż naprawdę nie dostrzegali różnicy pomiędzy Niewidzialnym, a ulanym z biżuterii złotym cielcem?
Staram się zrozumieć braci i siostry w Chrystusie, którzy spragnieni ludzkiej chwały, w imię bardziej efektywnego służenia Bogu przyjmują zaproszenia do wystąpień i akcji, atrakcyjniejszych od tych, jakie oferuje im ich lokalny zbór czy też mniejszościowy kościół. Czy są przy tym świadomi rozmiarów duchowego kompromisu, na jaki się decydują? Czyż przy tym nie dostrzegają, że swoim pięknym przecież śpiewem lub mądrym wykładem utwierdzają ludzi w niebiblijnej religijności? Czy Jezus zaproszony przez faryzeuszy i kapłanów na ich doroczny kongres np. w celu odczytania, ale bez możliwości komentarza, fragmentu Tory, wziąłby w czymś takim udział?
Staram się zrozumieć moich kochanych braci i siostry w Chrystusie, ale jakoś nie potrafię…
Znam niektórych spośród rzeczonych chrześcijan osobiście. Nie wątpię w ich szczere nawrócenie przed laty i oddanie się sprawom Królestwa Bożego. Tym bardziej więc staram się zrozumieć, skąd w nich dziś taka otwartość i gotowość do uczestniczenia w duchowości, którą jeszcze wczoraj uznawali za bałwochwalczą? Wytężam serce i umysł aby pojąć, co powoduje ludźmi, którzy kiedyś opuścili swoje parafie, przyłączyli się do któregoś z ewangelicznych zborów, stanęli dzięki temu na nogi, rozwinęli się, zostali obdarowani, a teraz ów nabyty duchowy potencjał oddają w służbę niebiblijnej religii? Do jakich wniosków dochodzę?
Ludzie od zawsze pragną pochwał i popularności. Chcą przynależeć do środowiska o dużej liczebności i noszą w sobie potrzebę udziału w sprawach powszechnie cenionych. Im większa społeczność, tym więcej kamer, świateł i zaciekawionych spojrzeń. Tym też liczniejsze grono odbiorców i wdzięcznych nabywców. Nie każdemu przytrafia się tak okazja!
Przyłączający się do ewangelicznego zboru początkujący chrześcijanie zdają się czuć wyróżnieni z powodu wybrania i powołania Bożego. Miłują Pana oraz prostych Jego naśladowców. Cieszą się ich towarzystwem i chętnie z nimi przebywają. Po pewnym jednak czasie niektórzy z nich odczuwają brak tzw. szerszego kontekstu. Powoli zaczyna do nich docierać, że w zborze nie zrobią żadnej kariery. Zawsze będą w nim po prostu bratem lub siostrą w Chrystusie i nikim więcej. Większość polskich zborów nie sięga setki ludzi, nie ma więc jak wypłynąć na szersze wody. Nie zaglądają tu dziennikarze, politycy, artyści i biznesmeni. Niewielu tu mądrych według ciała, niewielu możnych, niewielu wysokiego rodu [1Ko 1,26], a oni chcą teraz sięgać gwiazd. Wyrośli w zborze, otrzymali dobry życiowy fundament, podnieśli się z upadku, zostali wyzwoleni z nałogów, wyszli z długów, jednym słowem – wszystko zawdzięczają biblijnej wierze w Jezusa Chrystusa. Tak wyposażeni, za apostołem powtarzając: zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie [Flp 3,14], mogliby wieść piękny i spokojny żywot ku chwale i czci Pana, gdyby nie obudziła się w nich miłość do świata i jego atrakcji.
Wiadomo, są na tyle uświadomieni duchowo, że - ot tak, wprost - nie odwrócą się od wiary i nie odejdą umiłowawszy świat doczesny. Ale też nie wystarcza im już występowanie w zaledwie kilkudziesięcioosobowym zborze. Chcą być popularni, przynajmniej na tyle, aby można było z tego wyżyć. Perspektywa obracania się przez całe życie w środowisku mniejszościowej społeczności na tyle nie jest po ich myśli, że zaczynają rozglądać się za możliwością pokazania się całemu światu.
Kościoły większościowe mają - spragnionym szerszego aplauzu - ewangelicznie wierzącym artystom wiele do zaoferowania. Dają dużą scenę, tłumne audytoria, godziwe honoraria, a do tego – co wciąż ma tu duże znaczenie – złudzenie służenia Bogu i poczucie udziału w wielkiej ewangelizacji naszego narodu. Wow! Przecież niemal każdy zbór modli się o coś takiego od lat, przecież o to zawsze nam chodziło! Lokalnego zboru jakoś wciąż nie stać na zorganizowanie ewangelizacji o takich rozmiarach, a tu pod ręką mikrofon, dobry instrument i aplauz chrześcijańskich przecież tłumów. Jakże tu nie skorzystać z tak wspaniałej okazji do dzielenia się ewangelią!?
Tylko nieliczni chrześcijanie zdają sobie sprawę z tego, że wypływając szerokie wody zbiorowej religijności, popełniają grzech duchowego wszeteczeństwa. Przypomina mi się tutaj postawa Aarona w czasie, gdy Mojżesz na górze wsłuchiwał się w głos Boży i odbierał kamienne tablice Dekalogu. Skonfrontowany z większościowym myśleniem ów sługa Boży nie stanął, niestety, na wysokości zadania. Nie tylko nie skarcił ludu, ale postarał się o to, aby ich niewierności nadać cechy normalnej dotychczasowej służby Bogu. Zobaczywszy to, zbudował Aaron ołtarz przed nim i kazał obwołać: Jutro będzie święto Pana. I wstawszy nazajutrz wcześnie rano, złożyli ofiary całopalne i przynieśli ofiary pojednania; i usiadł lud, aby jeść i pić. Potem wstali, aby się bawić [2Mo 32,5-6]. Niewykluczone, że Aaron był nawet przekonany o słuszności swego postępowania, jednakże Bóg widział to inaczej. Wtedy rzekł Pan do Mojżesza: Zejdź na dół, gdyż sprzeniewierzył się lud twój, który wyprowadziłeś z ziemi egipskiej. Rychło zeszli z drogi, jaką im nakazałem. Zrobili sobie cielca ulanego, oddali mu pokłon, złożyli mu ofiarę … [2Mo 32,7-8].
Izraelici według nauki apostolskiej zamienili Boga prawdziwego na fałszywego i oddawali cześć, i służyli stworzeniu zamiast Stwórcy, który jest błogosławiony na wieki. Amen. [Rz 1,25]. Niby te same słowa, nazwy, gesty i ofiary, a jednak Bóg był całkowicie nie ten sam. Nie bądźcie też bałwochwalcami, jak niektórzy z nich; jak napisano: Usiadł lud, aby jeść i pić, i wstali, aby się bawić [1Ko 10,7]. Czyż naprawdę nie dostrzegali różnicy pomiędzy Niewidzialnym, a ulanym z biżuterii złotym cielcem?
Staram się zrozumieć braci i siostry w Chrystusie, którzy spragnieni ludzkiej chwały, w imię bardziej efektywnego służenia Bogu przyjmują zaproszenia do wystąpień i akcji, atrakcyjniejszych od tych, jakie oferuje im ich lokalny zbór czy też mniejszościowy kościół. Czy są przy tym świadomi rozmiarów duchowego kompromisu, na jaki się decydują? Czyż przy tym nie dostrzegają, że swoim pięknym przecież śpiewem lub mądrym wykładem utwierdzają ludzi w niebiblijnej religijności? Czy Jezus zaproszony przez faryzeuszy i kapłanów na ich doroczny kongres np. w celu odczytania, ale bez możliwości komentarza, fragmentu Tory, wziąłby w czymś takim udział?
Staram się zrozumieć moich kochanych braci i siostry w Chrystusie, ale jakoś nie potrafię…
Subskrybuj:
Posty (Atom)