Dziś o wydarzeniu, jakie miało miejsce na terenie Galilei, w pierwszym roku publicznej działalności Jezusa. Gdy Jezus powrócił łodzią do Kafarnaum, natychmiast zgłosił się do Niego niejaki Jair, przełożony synagogi, z błaganiem o ratunek dla jego umierającej córki. Dwunastoletnia jedynaczka była ich oczkiem w głowie i najwidoczniej cała tamtejsza społeczność synagogalna została postawiona w stan alarmowy z powodu jej agonalnego stanu.
Jezus ponaglany przez Jaira natychmiast wyruszył w drogę w towarzystwie uczniów i w otoczeniu licznego tłumu, który jednak wcale nie pomagał w szybszym dotarciu do umierającej dziewczynki. Liczyła się każda sekunda, więc próbuję sobie wyobrazić, co działo się w głowie Jaira, gdy cokolwiek spowalniało ich marsz ratunkowy.
Nagle Jezus się zatrzymał. Przystanął pytając: Kto się dotknął szat moich? [Mk 5,30]. Dziwne zachowanie, jak na wędrówkę w otoczeniu cisnących się zewsząd ludzi. Gdy tak rozglądali się z pytającym wzrokiem, Piotr nie wytrzymał napięcia chwili: Mistrzu, tłumy cisną się do ciebie i tłoczą. Jezus zaś rzekł: Dotknął się mnie ktoś; poczułem bowiem, że moc wyszła ze mnie [Łk 8,45–46].
Sprawczynią zastoju okazała się kobieta od dwunastu lat cierpiąca na krwotok. Ona także, jak Jair, potrzebowała pomocy i liczyła na Jezusa. Wykorzystała okazję, docisnęła się jakoś do Niego i z wiarą dotknęła się Jego szaty, bo mówiła: Jeśli się dotknę choćby szaty jego, będę uzdrowiona [Mk 5,28].
Ojciec konającej jedynaczki miał prawo być zniecierpliwiony, a nawet zrezygnowany. Nie dość, że stanęli, zamiast czym prędzej śpieszyć córce na ratunek, to jeszcze Jezus złożył intrygujące oświadczenie, że uszła z Niego moc. Uzdrowiona kobieta mogła się już cieszyć, ale oni przecież nie po znaleźli się na tej drodze. Śpieszyli się do jego domu, a utknęli w pół drogi.
Jego rozgorączkowana wyobraźnia szybko doczekała się swego. Już nawet nie słuchał uważnie tego, co Jezus mówił do kobiety, bo oto nadeszli domownicy przełożonego synagogi i donieśli: Córka twoja umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela? [Mk 5,35]. Najgorszy scenariusz stał się faktem: Nie zdążyli.
Czy nie wezbrała w nim złość na tę kobietę? Dwanaście lat była chora, czy nie mogła jeszcze chociaż z godzinę poczekać? Czy nie zirytowało go to, że Jezus śpieszący jego córce na pomoc, tak łatwo dał się zdekoncentrować?
Nie wiadomo, co mogłoby jeszcze wypełnić jego serce po otrzymaniu tej dramatycznej wiadomości, ale Jezus, usłyszawszy, co mówili, rzekł do przełożonego synagogi: Nie bój się, tylko wierz! [Mk 5,36]. Tych kilka słów Jezusa postawiło go znowu na nogi. Chociaż wszystko wskazywało mu na to, że już za późno na uratowanie jego córeczki, pewność Jezusa uspokoiła jego serce.
I nie były to czcze nadzieje. Dotarli na miejsce i wkrótce – chwała niech będzie Jezusowi Chrystusowi – Jair trzymał w ramionach żywą córeczkę. Zdrową i bardzo głodną.
Nieraz możemy odnieść takie wrażenie, że Jezus, chociaż obiecał nam pomoc, tej pomocy nam w czas nie udzielił. Bywa, że złe wiadomości - jak czarne chmury słońce - zakrywają nam obraz miłosiernego i wszechmogącego Boga. Ta ewangeliczna historia przekonuje, że mimo wszystko nadal można i należy ufać Chrystusowi Panu.
To, że będąc w pilnej potrzebie, widzimy Jego moc i łaskę objawiającą się w życiu innych ludzi, a w naszym jej wciąż nie dostrzegamy, wcale nie oznacza, że nasz los nie jest Mu drogi, albo że Bóg zajął się ważniejszymi sprawami.
Rzecz tylko w tym, ażeby zrozumieć, że nikt z ludzi nie może Jezusa ani na jedną godzinę zawłaszczyć dla siebie. On zatrzymuje się przy każdym, kto o Jego pomoc i łaskę zabiega. Przy tym z całą pewnością nie zapomina i o nas.
Więc nie bój się, tylko Mu wierz!
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
30 listopada, 2011
29 listopada, 2011
Iść w zaparte
Pamiętam jak swego czasu były prezydent Gdańska, pełniący swoją funkcję na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, oskarżony o wzięcie łapówki, pokazywał przed kamerą dłonie i z wielkim przekonaniem w głosie mówił: "Te ręce są czyste". Jak było naprawdę? Trwało to, bo trwało, w Polsce chyba nie może być szybciej, ale dziesięć lat później ponad wszelką wątpliwość okazało się, że jego ręce nie były czyste i Franciszek J. poszedł do więzienia.
Przykładów ukrywania prawdy metodą pójścia w zaparte, mamy bez liku. Raz po raz ktoś publicznie twierdzi, że jest w porządku, że nie złamał prawa, że nie naruszył żadnych zasad przyzwoitości, jednym słowem, że nie ma sobie nic do zarzucenia, a potem się okazuje, że jednak było inaczej. Dlatego w najnowszych 'rozgrywkach' okołosportowych już nawet nie jestem ciekaw, kto kręci(na) prawo i na lewo, a kto nie.
Serce człowieka jest ułomne i potrafi zachować się bardzo przewrotnie. Nawet ktoś o tak szlachetnym sercu, jak apostoł Piotr, któremu jako jednemu z pierwszych dane było poznać Jezusa z Nazaretu, a nawet zostało mu objawione, że Jezus jest Synem Bożym – prawdziwym Mesjaszem, w pewnym momencie poszedł w zaparte i twierdził, że Go w ogóle nie zna. Wbrew oczywistym faktom począł się zaklinać i przysięgać: Nie znam tego człowieka [Mt 26,74].
Jednym z najświeższych przykładów takiej postawy jest zachowanie znanego lidera chrześcijańskiego, któremu zarzuca się wspieranie, a nawet inspirowanie, coraz modniejszej w USA idei chrislamu, czyli zbliżania do siebie wyznawców obydwu religii, o czym niedawno pisałem. W świetle oczywistych faktów, takich np. jak jego zaangażowanie w fundację stawiającą sobie za cel zjednoczenie wszystkich religii, czy też jego czynny udział w konwencie amerykańskich muzułmanów, lider ów twierdzi, że te zarzuty, to czysty nonsens.
Gdy nasze dziecko mówi, że nie podebrało danej zabawki koledze, jakże by się chciało, żeby było to prawdą! Jakże miło byłoby się przekonać o prawdziwości zapewnień koleżanki, że naprawdę nie zdradziła naszego sekretu! Jakże byłoby to budujące, gdyby można było mieć pewność, że jest tak, jak dany brat mówi, że jest. Niestety, zbyt często prawda okazuje się inna.
Można przez jakiś czas iść w zaparte i w ten sposób skutecznie przekonywać do siebie cześć swojego otoczenia. Jednak czy na dłuższą metę coś takiego może się udać? Póki co, można o sobie twierdzić cokolwiek, co jest nam dzisiaj na rękę, by inni tak, a nie inaczej, o nas myśleli. Jednak to nie nasze własne słowa przesądzają o tym, jak jest faktycznie. Albowiem nie ten, kto sam siebie zaleca, jest wypróbowany, ale ten, kogo Pan poleca [2Ko 10,18]. Wcześniej czy później, prawda wychodzi na jaw.
Bardzo zależy mi na tym, ażeby w stosunku do mnie zawsze mogły mieć zastosowanie następujące słowa Biblii: Uradowałem się bowiem bardzo, gdy przyszli bracia i złożyli świadectwo o rzetelności twojej, że ty istotnie żyjesz w prawdzie. Nie ma zaś dla mnie większej radości, jak słyszeć, że dzieci moje żyją w prawdzie [3Jn 1,3–4].
Czy i ty istotnie żyjesz w prawdzie?
Nieco więcej o zaangażowaniu chrześcijan w ideę chrislamu - tutaj.
28 listopada, 2011
Jak w porę wyczuć podstęp?
Jan Hus na Soborze w Konstancji |
Zaproszony na Sobór w Konstancji, Hus ogólnie zdawał sobie sprawę z grożącego mu niebezpieczeństwa. Wiedział, że kwestionowanie przez niego boskiego pochodzenia władzy papieskiej przysporzyło mu licznych wrogów. Zgodził się jednak tam stawić, bowiem Zygmunt Luksemburski, król Węgier i Niemiec, listem żelaznym zagwarantował mu nietykalność.
Jednakże na polecenie tegoż króla Jan Hus zaraz po dotarciu na miejsce został uwięziony i oskarżony jako heretyk. A co z listem żelaznym? Anulowano go, uznając, że heretykowi nie należą się żadne prawa i dla niepoznaki wyjaśniając, że list taki jest ważny jedynie wobec władzy świeckiej, a nie kościelnej.
Okazało się, że król Zygmunt od samego początku był w zmowie z hierarchią kościelną, ażeby Husa podstępnie sprowadzić do Konstancji i zrobić z nim porządek. Los Czecha był przesądzony, ponieważ większość uczestników Soboru uważała go za niebezpiecznego heretyka. Zainscenizowany proces okazał się szytą grubymi nićmi fikcją. W jego wyniku, jak wiadomo, 6 lipca 1415 roku spalono Husa na stosie.
W świetle Biblii to raczej antypapież Jan XXIII i król Zygmunt powinni ponieść śmierć. Jeżeli ktoś zastawia na bliźniego swego zasadzkę, by go podstępnie zabić, to weźmiesz go nawet od ołtarza mojego, by go ukarać śmiercią [2Mo 21,14]. Jednakże od lat w niektórych środowiskach kościelnych nikt na poważnie do Biblii nie zagląda.
Jak widać, nie tylko swego czasu w Jerozolimie zebrali się arcykapłani i starsi ludu w pałacu arcykapłana, którego zwano Kajfasz i naradzali się, aby Jezusa podstępem pojmać i zabić [Mt 26,3–4]. W każdym środowisku można natknąć się na człowieka, który udaje wargami innego, lecz w sercu knuje podstęp; nie wierz mu, choć odzywa się miłym głosem, gdyż siedem obrzydliwości jest w jego sercu [Prz 26,24–25].
Jest w podstępie coś niepokojącego, wręcz iście diabelskiego, jak u tajemniczego króla z księgi Daniela, o którym jest napisane, że działając podstępnie dzięki mądrości, będzie miał powodzenie; będzie pyszny w sercu i wielu zniszczy niespodzianie [Dn 8,25].
Z zachowania człowieka podstępnego możesz wnioskować, że nic ci nie grozi, że jesteś szanowany, a nawet lubiany przez niego. Tymczasem jednak gardzi on tobą i z zimną krwią wprowadza cię w jakąś zasadzkę. Okropne, ale to prawda. Sam parę razy nie rozpoznałem w porę podstępu i znam jego gorzki smak.
Prawdziwi chrześcijanie nigdy niczego nie knują. Są szczerzy i czytelni. Nie posługują się żadnymi pochlebstwami, a gdy zauważą coś niezgodnego ze Słowem Bożym, to od razu jasno o tym mówią. Albowiem kazanie nasze nie wywodzi się z błędu ani z nieczystych pobudek i nie kryje w sobie podstępu, lecz jak zostaliśmy przez Boga uznani za godnych, aby nam została powierzona ewangelia, tak mówimy, nie aby się podobać ludziom, lecz Bogu, który bada nasze serca [1Ts 2,3–4].
Skąd możemy wiedzieć, czy przypadkiem nie stajemy się obiektem postępu? Potrzeba tu daru rozpoznawania duchów. Taką zdolność miał Jezus. Nie dał się omamić miłymi słowami: Nauczycielu, wiemy, że dobrze mówisz i nauczasz, i nie masz względu na osobę, lecz zgodnie z prawdą drogi Bożej nauczasz. Czy godzi się nam płacić podatek cesarzowi, czy nie? Lecz On, przejrzawszy ich podstęp, rzekł do nich... [Łk 20,21–23].
Jan Hus najwidoczniej zagapił się duchowo i podstępu w porę nie rozpoznał. Dał się wrobić, bo zaufał "żelaznym listom" króla. A ty? Czy nie zdarzają ci się podobne błędy położenia ufności w człowieku, tylko dlatego, że posługuje się on gładkim językiem albo posiada silną pozycję społeczną? Niestety, dość często za czymś takim może kryć się jakiś rodzaj podstępu...
Potrzeba nam codziennie chodzić w społeczności z Duchem Świętym, a wtedy człowieka z podstępnym sercem będziemy – jak Jezus – rozpoznawać na kilometr.
27 listopada, 2011
Okazuje się w praniu
Crystal Cathedral Roberta Schullera 17 listopada 2011 trafiła pod młotek |
Uzasadniane fragmentami Pisma Świętego idee doktryny dobrobytu dość łatwo przyjmują się w środowisku średnio lub mało zamożnych ludzi, sprowadzając ich chrześcijańskie marzenia do poziomu dóbr materialnych, a ich wiarę wyprowadzając na duchowe manowce. Jedynym rzeczywistym owocem ewangelii sukcesu jest rosnące konto bankowe jej głosicieli, którzy wprawdzie dla niepoznaki tu i ówdzie przeznaczają dla biednych część otrzymywanych ofiar, ale przecież muszą też dbać o budujący image głoszonego przez siebie sukcesu.
Ponad wszelką wątpliwość tzw. ewangelia sukcesu nie jest drogą wyznaczoną nam przez Jezusa Chrystusa i naukę apostolską. Biblia jednoznacznie odwraca naszą uwagę od dóbr materialnych i nakierowuje na wartości duchowe Królestwa Bożego. A tak, jeśliście wzbudzeni z Chrystusem, tego co w górze szukajcie, gdzie siedzi Chrystus po prawicy Bożej; o tym, co w górze, myślcie, nie o tym, co na ziemi [Kol 3,1–2].
Materialny sukces chrześcijańskich propagatorów 'prosperity teaching' nie ma zamocowania w Słowie Bożym. W swej istocie jest przeciwny duchowi ewangelii Chrystusowej, a więc wcześniej czy później jest skazany na fiasko. Czasem następuje to na drodze ujawnienia niemoralności i malwersacji finansowych 'ewangelistów' sukcesu, czy choćby ich skandalicznie wystawnego życia, a czasem wystarczy zwykłe pogorszenie się sytuacji materialnej ich darczyńców.
Za przykład może posłużyć słynna amerykańska Crystal Cathedral w Garden Grave. Zbudowana z dziesięciu tysięcy szklanych paneli przytwierdzonych silikonem do stalowej konstrukcji, z trzema tysiącami miejsc do siedzenia i imponującymi organami o trzystu dwudziestu głosach jest największym szklanym budynkiem świata.
Otwarta w 1980 roku, przez ponad trzydzieści lat była chlubą pastora Roberta Schullera i jego Crystal Cathedral Ministries, gdzie przygotowywano popularny program telewizyjny "Godzina Mocy" (Hour of Power) do emisji w ponad 150 krajach świata.
Już rok temu dziennik Los Angeles Times w artykule pod tytułem "Pęknięty kryształ. Pesymistyczne czasy przebiły optymizm wielebnego Schullera" donosił o bankructwie słynnego megazboru, propagującego pozytywne myślenie, który zgłosił wówczas postępowanie upadłościowe.
Kilka dni temu, 17 listopada 2011 roku federalny sąd upadłościowy postawił kropkę nad i. Kryształowa Katedra została sprzedana tamtejszej diecezji rzymskokatolickiej za cenę 57,5 milionów dolarów, tj. za kwotę zbliżoną do zadłużenia Crystal Cathedral Ministries.
Wprawdzie zbór Kryształowa Katedra jeszcze przez najbliższe trzy lata będzie mógł pozostać w swojej dotychczasowej siedzibie, ale już stało się faktem, że ta kolebka ewangelii sukcesu i pozytywnego myślenia w zetknięciu z rzeczywistością trudnych czasów światowego kryzysu rozprysła się jak bańka mydlana. W praniu się okazało, że pozytywne myślenie Roberta Schullera gwarantowało mu sukces tylko w dobrych czasach.
Rzeczywista służba Boża nie jest uzależniona od pieniędzy. Dlaczego? Bo prawdziwi słudzy Słowa Bożego ani sami nie służą mamonie, ani w nikim ze swoich słuchaczy nie rozbudzają takich pragnień. Oczywiście, Bóg troszczy się o chleb powszedni dla swoich dzieci. Byłem młody i zestarzałem się, a nie widziałem, żeby sprawiedliwy był opuszczony, ani potomków jego żebrzących chleba [Ps 37,25]. Dziecko Boże nie musi się martwić o zaspokojenie swoich podstawowych potrzeb materialnych, dopóki szuka przede wszystkim Królestwa Bożego [zobacz: Mt 6,33].
W kwestiach materialnych prawdziwi naśladowcy Jezusa Chrystusa w tej krótkiej doczesnej pielgrzymce trzymają się zasady poprzestawiania na małym. Albowiem niczego na świat nie przynieśliśmy, dlatego też niczego wynieść nie możemy. Jeżeli zatem mamy wyżywienie i odzież, poprzestawajmy na tym. A ci, którzy chcą być bogaci, wpadają w pokuszenie i w sidła, i w liczne bezsensowne i szkodliwe pożądliwości, które pogrążają ludzi w zgubę i zatracenie [1Tm 6,7–9].
Uczniom Jezusa nie grozi też żadne bankructwo materialne. Skąd taka pewność? Ponieważ ich życie nie jest wypełnione tęsknotą za bogactwem i doczesnym sukcesem, więc nie rzucają się w wir ryzykownych przedsięwzięć i kredytów. Nie są łasi na pieniądze, nie żyją ponad stan, więc niczego nie zdefraudują ani nie zrobią niczego nieuczciwego, co mogłoby ich w takie tarapaty wprowadzić.
Nasze serca są nakierowane na wartości, które gwarantują nam zgromadzenie skarbu w niebie!
Alert modlitewny!
Jako że dziś Dzień Pański i ludzie wierzący gromadzą się w najróżniejszych miejscach, aby w szczególny sposób razem stanąć przed Bogiem, pozwalam sobie zgłosić sprawę do wspólnej modlitwy.
Otóż mój przyjaciel, Henryk Bijok, pastor zboru w Hażlachu k. Cieszyna, znalazł się w szpitalu. Przeszedł operację tętniaka oraz udar mózgu i nie może się po tej operacji wybudzić.
Tak więc w imieniu jego najbliższych, zboru oraz swoim własnym, apeluję o modlitwę przyczynną w tej sprawie. Stańmy razem przed naszym Panem, Jezusem Chrystusem, i przedłóżmy Mu życie pastora Henryka oraz strapione serce jego żony, synów oraz innych jego bliskich i zboru.
Biblia mówi: Powierz Panu drogę swoją, zaufaj mu, a On wszystko dobrze uczyni [Ps 37,5]. Módlmy się razem z wiarą, że nasz Pan ma niczym nieograniczoną moc, mądrość i łaskę, aby w pełni zachować Henryka od złego i obdarzyć tym, co dla niego dobre.
Otóż mój przyjaciel, Henryk Bijok, pastor zboru w Hażlachu k. Cieszyna, znalazł się w szpitalu. Przeszedł operację tętniaka oraz udar mózgu i nie może się po tej operacji wybudzić.
Tak więc w imieniu jego najbliższych, zboru oraz swoim własnym, apeluję o modlitwę przyczynną w tej sprawie. Stańmy razem przed naszym Panem, Jezusem Chrystusem, i przedłóżmy Mu życie pastora Henryka oraz strapione serce jego żony, synów oraz innych jego bliskich i zboru.
Biblia mówi: Powierz Panu drogę swoją, zaufaj mu, a On wszystko dobrze uczyni [Ps 37,5]. Módlmy się razem z wiarą, że nasz Pan ma niczym nieograniczoną moc, mądrość i łaskę, aby w pełni zachować Henryka od złego i obdarzyć tym, co dla niego dobre.
26 listopada, 2011
Kto jest przeciwko karze śmierci?
Jak bumerang powraca w naszym kraju temat kary śmierci. Zniesiona i zastąpiona w 1998 roku dożywociem, wciąż wywołuje kontrowersje, bo za jej przywróceniem opowiada się większość społeczeństwa. Według badań CBOS poparcie dla kary śmierci w polskim społeczeństwie w 2004 roku wynosiło aż 77%.
Ponieważ jednak zjednoczona Europa wymaga od państw członkowskich całkowitej rezygnacji z tej formy wymierzania sprawiedliwości przestępcom, powrót do stosowania kary śmierci oznaczałby dla Polski konflikt z prawodawstwem unijnym i wykluczenie z Rady Europy.
Tendencje światowe są jednoznaczne. Pomimo tego, że w niektórych krajach wyroki śmierci wciąż jeszcze są wykonywane, to jednak na całym świecie zasadniczo odchodzi się już od tej kary i z roku na rok coraz więcej państw wykreśla karę ostateczną ze swoich kodeksów prawnych.
Z Biblii wiadomo, że Bóg, organizując życie Izraela, jako narodu wybranego w ziemi obiecanej i określając prawa, do których mieli się stosować, zobowiązał ich do stosowania kary śmierci w niektórych przypadkach. Oto kilka przykładów:
Kto uderzy ojca swego albo matkę swoją, poniesie śmierć. Kto porwie człowieka, to czy go sprzedał, czy też znaleziono go jeszcze w jego ręku, poniesie śmierć. Kto złorzeczy ojcu swemu albo matce swojej, poniesie śmierć [2Mo 21,15–17].
Mężczyzna, który cudzołoży z żoną swego bliźniego, poniesie śmierć, zarówno cudzołożnik jak i cudzołożnica [3Mo 20,10].
Jeżeli kto zabije człowieka, poniesie śmierć [3Mo 24,17]. Chodzi o świadome i celowe morderstwo. Jeżeli z nienawiści wymierzył komu cios albo w złym zamiarze rzucił czymś na niego, tak iż ten umarł, albo z wrogim nastawieniem uderzył go ręką tak, iż umarł, to ten, który uderzył, poniesie śmierć, bo jest mordercą [4Mo 35,20–21].
Jeżeli ktoś ma syna upartego i krnąbrnego, który nie słucha ani głosu swojego ojca, ani głosu swojej matki, a choć oni go karcą, on ich nie słucha, to pochwycą go jego ojciec i matka i przyprowadzą do starszych jego miasta, do bramy tej miejscowości, i powiedzą do starszych miasta: Ten nasz syn jest uparty i krnąbrny, nie słucha naszego głosu, żarłok to i pijak. Wtedy wszyscy mężowie tego miasta ukamienują go i poniesie śmierć. Wytępisz zło spośród siebie, a cały Izrael to usłyszy i będzie się bał [5Mo 21,18–21].
Zabójstwo, porwanie, cudzołóstwo, złe traktowanie rodziców – oto niektóre z przypadków, gdy zgodnie z wolą Bożą należało zastosować karę śmierci, a wszystko po to, aby ludzie stosowali się do przepisów prawa i dzięki temu mieli dobre relacje z Bogiem i z bliźnimi. Oby ich serce było takie, aby się mnie bali i przestrzegali wszystkich moich przykazań po wszystkie dni, aby im i ich synom dobrze się powodziło na wieki [5Mo 5,29].
Bóg wielokrotnie podkreśla, że Jego celem było i jest dobro człowieka. Dlatego jednoznacznie wzywa do posłuszeństwa, błogosławi bogobojność i ostrzega przed bezbożnością. I będą moim ludem, a Ja będę ich Bogiem. I dam im jedno serce, i wskażę jedną drogę, aby się mnie bali po wszystkie dni dla dobra ich samych i ich dzieci po nich. I zawrę z nimi wieczne przymierze, że się od nich nie odwrócę i nie przestanę im dobrze czynić; a w ich serce włożę bojaźń przede mną, aby ode mnie nie odstąpili [Jr 32,38–40].
W świetle Biblii kara śmierci doskonale spełnia swoją rolę. Absolutnie nie muszą się jej obawiać ludzie żyjący zgodnie z prawem. Nie podlegają jej również osoby, które niechcący popełniły choćby nawet najcięższe przestępstwo. Kara śmierci jest dobitnym straszakiem dla zdeklarowanych przestępców. Taki powinien być i taki jest jej podstawowy wydźwięk społeczny!
Człowiek, który wie, że na pewno nie grozi mu śmierć, nie boi się grzeszyć. Dlaczego Bóg powiedział, że zapłatą za grzech jest śmierć? [Rz 6,23]. Ażeby ludzie przestraszyli się i odwrócili się od swoich grzechów. Opamiętajcie się nareszcie i nie grzeszcie [1Ko 15,34].
Skuteczność instrumentu strachu przed konsekwencjami przestępstwa jest wprost proporcjonalna do wysokości zapowiadanej kary. Niewielki mandat za przekroczenie prędkości nie jest w stanie dostatecznie pobudzić kierowcy do zdjęcia nogi z pedału gazu. Tam, gdzie kara jest wysoka, tam kierowcy - o dziwo - gremialnie zwalniają!
Bojaźń może poniekąd warunkować także prawidłowe postawy chrześcijanina. Tych, którzy grzeszą, strofuj wobec wszystkich, aby też inni się bali. Zaklinam cię przed Bogiem i Chrystusem Jezusem i wybranymi aniołami, abyś się tego trzymał bez zastrzeżeń, nie czyniąc niczego stronniczo [1Tm 5,20–21]. Potrzeba nam niezachwianie trzymać się tej myśli apostolskiej, zwłaszcza że nadeszły czasy, gdy tego rodzaju podejście do sprawy przestało być mile widziane i uważane za słuszne.
W Królestwie Bożym nie ma i nigdy nie będzie kary śmierci. Dlaczego? Bo nie wejdzie do niego nic nieczystego ani nikt, kto czyni obrzydliwość i kłamie, tylko ci, którzy są zapisani w księdze żywota Baranka [Obj 21,27]. Wciąż oczekujemy, według obietnicy nowych niebios i nowej ziemi, w których mieszka sprawiedliwość [2Pt 3,13] żyjąc ciągle jeszcze na świecie, a cały świat tkwi w złem [1Jn 5,19].
Ten świat to rzeczywistość całkiem inna niż Królestwo Niebios. Czy można w nim zrezygnować z kary śmierci bez szkody dla bezpieczeństwa zwykłego człowieka?
Komuś bardzo zależy na całkowitym zniesieniu kary śmierci, pomimo tego, że zdecydowana wiekszość obywateli Europy opowiada się za jej stosowaniem. Czyżby chodziło o to, aby ludzie coraz mniej bali się grzeszyć?
Społeczeństwo o stosowaniu kary śmierci |
Ponieważ jednak zjednoczona Europa wymaga od państw członkowskich całkowitej rezygnacji z tej formy wymierzania sprawiedliwości przestępcom, powrót do stosowania kary śmierci oznaczałby dla Polski konflikt z prawodawstwem unijnym i wykluczenie z Rady Europy.
Tendencje światowe są jednoznaczne. Pomimo tego, że w niektórych krajach wyroki śmierci wciąż jeszcze są wykonywane, to jednak na całym świecie zasadniczo odchodzi się już od tej kary i z roku na rok coraz więcej państw wykreśla karę ostateczną ze swoich kodeksów prawnych.
Z Biblii wiadomo, że Bóg, organizując życie Izraela, jako narodu wybranego w ziemi obiecanej i określając prawa, do których mieli się stosować, zobowiązał ich do stosowania kary śmierci w niektórych przypadkach. Oto kilka przykładów:
Kto uderzy ojca swego albo matkę swoją, poniesie śmierć. Kto porwie człowieka, to czy go sprzedał, czy też znaleziono go jeszcze w jego ręku, poniesie śmierć. Kto złorzeczy ojcu swemu albo matce swojej, poniesie śmierć [2Mo 21,15–17].
Mężczyzna, który cudzołoży z żoną swego bliźniego, poniesie śmierć, zarówno cudzołożnik jak i cudzołożnica [3Mo 20,10].
Jeżeli kto zabije człowieka, poniesie śmierć [3Mo 24,17]. Chodzi o świadome i celowe morderstwo. Jeżeli z nienawiści wymierzył komu cios albo w złym zamiarze rzucił czymś na niego, tak iż ten umarł, albo z wrogim nastawieniem uderzył go ręką tak, iż umarł, to ten, który uderzył, poniesie śmierć, bo jest mordercą [4Mo 35,20–21].
Jeżeli ktoś ma syna upartego i krnąbrnego, który nie słucha ani głosu swojego ojca, ani głosu swojej matki, a choć oni go karcą, on ich nie słucha, to pochwycą go jego ojciec i matka i przyprowadzą do starszych jego miasta, do bramy tej miejscowości, i powiedzą do starszych miasta: Ten nasz syn jest uparty i krnąbrny, nie słucha naszego głosu, żarłok to i pijak. Wtedy wszyscy mężowie tego miasta ukamienują go i poniesie śmierć. Wytępisz zło spośród siebie, a cały Izrael to usłyszy i będzie się bał [5Mo 21,18–21].
Zabójstwo, porwanie, cudzołóstwo, złe traktowanie rodziców – oto niektóre z przypadków, gdy zgodnie z wolą Bożą należało zastosować karę śmierci, a wszystko po to, aby ludzie stosowali się do przepisów prawa i dzięki temu mieli dobre relacje z Bogiem i z bliźnimi. Oby ich serce było takie, aby się mnie bali i przestrzegali wszystkich moich przykazań po wszystkie dni, aby im i ich synom dobrze się powodziło na wieki [5Mo 5,29].
Bóg wielokrotnie podkreśla, że Jego celem było i jest dobro człowieka. Dlatego jednoznacznie wzywa do posłuszeństwa, błogosławi bogobojność i ostrzega przed bezbożnością. I będą moim ludem, a Ja będę ich Bogiem. I dam im jedno serce, i wskażę jedną drogę, aby się mnie bali po wszystkie dni dla dobra ich samych i ich dzieci po nich. I zawrę z nimi wieczne przymierze, że się od nich nie odwrócę i nie przestanę im dobrze czynić; a w ich serce włożę bojaźń przede mną, aby ode mnie nie odstąpili [Jr 32,38–40].
W świetle Biblii kara śmierci doskonale spełnia swoją rolę. Absolutnie nie muszą się jej obawiać ludzie żyjący zgodnie z prawem. Nie podlegają jej również osoby, które niechcący popełniły choćby nawet najcięższe przestępstwo. Kara śmierci jest dobitnym straszakiem dla zdeklarowanych przestępców. Taki powinien być i taki jest jej podstawowy wydźwięk społeczny!
Człowiek, który wie, że na pewno nie grozi mu śmierć, nie boi się grzeszyć. Dlaczego Bóg powiedział, że zapłatą za grzech jest śmierć? [Rz 6,23]. Ażeby ludzie przestraszyli się i odwrócili się od swoich grzechów. Opamiętajcie się nareszcie i nie grzeszcie [1Ko 15,34].
Skuteczność instrumentu strachu przed konsekwencjami przestępstwa jest wprost proporcjonalna do wysokości zapowiadanej kary. Niewielki mandat za przekroczenie prędkości nie jest w stanie dostatecznie pobudzić kierowcy do zdjęcia nogi z pedału gazu. Tam, gdzie kara jest wysoka, tam kierowcy - o dziwo - gremialnie zwalniają!
Bojaźń może poniekąd warunkować także prawidłowe postawy chrześcijanina. Tych, którzy grzeszą, strofuj wobec wszystkich, aby też inni się bali. Zaklinam cię przed Bogiem i Chrystusem Jezusem i wybranymi aniołami, abyś się tego trzymał bez zastrzeżeń, nie czyniąc niczego stronniczo [1Tm 5,20–21]. Potrzeba nam niezachwianie trzymać się tej myśli apostolskiej, zwłaszcza że nadeszły czasy, gdy tego rodzaju podejście do sprawy przestało być mile widziane i uważane za słuszne.
W Królestwie Bożym nie ma i nigdy nie będzie kary śmierci. Dlaczego? Bo nie wejdzie do niego nic nieczystego ani nikt, kto czyni obrzydliwość i kłamie, tylko ci, którzy są zapisani w księdze żywota Baranka [Obj 21,27]. Wciąż oczekujemy, według obietnicy nowych niebios i nowej ziemi, w których mieszka sprawiedliwość [2Pt 3,13] żyjąc ciągle jeszcze na świecie, a cały świat tkwi w złem [1Jn 5,19].
Ten świat to rzeczywistość całkiem inna niż Królestwo Niebios. Czy można w nim zrezygnować z kary śmierci bez szkody dla bezpieczeństwa zwykłego człowieka?
Komuś bardzo zależy na całkowitym zniesieniu kary śmierci, pomimo tego, że zdecydowana wiekszość obywateli Europy opowiada się za jej stosowaniem. Czyżby chodziło o to, aby ludzie coraz mniej bali się grzeszyć?
25 listopada, 2011
Damskim bokserom - STOP!
Dziś Międzynarodowy Dzień Eliminacji Przemocy wobec Kobiet. Został on ustanowiony przez Organizację Narodów Zjednoczonych w grudniu 1999 roku, ażeby każdego roku w dniu 25 listopada rządy i organizacje pozarządowe miały impuls i poniekąd narzędzie do podnoszenia tego problemu w społeczeństwach.
Termin obchodów tego Dnia nie jest przypadkowy. Upamiętnia on rocznicę dramatycznej śmierci trzech sióstr Mirabal, opozycyjnych działaczek z Dominikany, walczących z dyktaturą Trujillo. Na jego rozkaz 25 listopada 1960 roku wszystkie naraz zostały pojmane, zaprowadzone na pole trzcinowe i pobite na śmierć. To morderstwo wywołało ostrą reakcję społeczeństwa Dominikany. Nie tylko nie przyniosło ono dyktatorowi żadnej ulgi, ale po niedługim czasie sprowadziło śmierć na niego samego.
Siostry; Patria, Minerva i Antonia Mirabal, bestialsko zabite w 36, 34 i 26 roku ich życia, w swoim środowisku znane były jako Las Mariposas, czyli Motyle. Stąd też tytuł książki amerykańskiej pisarki Julii Alvarez – "In the Time of the Butterflies", opisującej ich życie, a także powstałego na tej kanwie filmu pt. Czas Motyli.
W Dniu Eliminacji Przemocy wobec Kobiet nie należy jednak się skupiać na tragicznej przeszłości wspomnianych trzech sióstr. Może ludzie wygrzewający się na słonecznych plażach Dominikany powinni poświęcić im trochę swojej uwagi i choć na chwilę pochylić opalone czoła w Mirabal Museum w Conuco, my natomiast rozejrzyjmy się uważniej wokoło siebie.
Zjawisko przemocy nie tylko nie zmniejsza się z upływem lat, ale stale narasta. W samej tylko Polsce w ubiegłym roku na numer Niebieskiej Linii - tel. 801 12-00-02 - zadzwoniło ponad 12 tysięcy osób w sprawie przemocy w rodzinie. Statystyki wskazują, że 95% takich telefonów wykonują kobiety.
Być może więc za ścianą, czy w pobliskim domu, jakaś nasza sąsiadka przeżywa koszmar ze strony brutalnego ojca, brata, męża lub syna. Nie przechodźmy obok takich spraw obojętnie. Wiadomo, występowanie przeciwko przemocy wobec kobiet nie jest sprawą łatwą, bo i samo zagadnienie jest często bardzo złożone. Pochopne więc i nieprzemyślane reakcje mogą nic nie dać, a nawet obrócić się przeciwko nam. W tych sprawach trzeba mądrości ale i zdecydowania.
Żaden mężczyzna nie ma prawa bić kobiety, bo żadna z nich nie jest jego własnością! Owszem, niejedna kobieta potrafi mężczyźnie nieźle zaleźć za skórę. Jednakże Biblia daje wierzącym mężczyznom tylko jedno rozwiązanie w kwestii kobiet: Podobnie wy, mężowie, postępujcie z nimi z wyrozumiałością jako ze słabszym rodzajem niewieścim [1Pt 3,7].
Stosując przemoc wobec sióstr Mirabal dyktator Trujillo sam na siebie ukręcił bicz. Tak niech będzie i tutaj, w naszym kraju i w lokalnej społeczności. Ktokolwiek ośmiela się stosować przemoc wobec kobiet, każdy damski bokser musi zostać społecznie napiętnowany i doprowadzony do porządku. Domaga się tego zwykła godność człowieka ale i Słowo Boże: Kto tak uderzy człowieka, że ten umrze, poniesie śmierć.[2Mo 21,12]. Kto uderzy ojca swego albo matkę swoją, poniesie śmierć [2Mo 21,15]. Celowe krzywdzenie drugiego czlowieka nie może pozostawać bezkarne. Trzeba reagować, oczywiście stosując się do obowiązujących w Polsce przepisów prawa.
Wyrządzenie kobiecie szkody, nawet nie specjalnie, a tylko przy okazji bójki mężczyzn, zostało w Biblii obwarowane sankcjami: Jeżeli dwaj mężowie się biją, a przy tym uderzą kobietę brzemienną tak, że poroni, ale nie poniesie dalszej szkody, to sprawca zapłaci grzywnę, jaką mu wyznaczy mąż tej kobiety, a uiści ją w obecności rozjemców. Jeżeli zaś poniesie dalszą szkodę, to wtedy da życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę, oparzelinę za oparzelinę, ranę za ranę, siniec za siniec [2Mo 21,22–25].
Krótko mówiąc, wszystkim damskim bokserom trzeba powiedzieć nasze zdecydowane – Nie!
Termin obchodów tego Dnia nie jest przypadkowy. Upamiętnia on rocznicę dramatycznej śmierci trzech sióstr Mirabal, opozycyjnych działaczek z Dominikany, walczących z dyktaturą Trujillo. Na jego rozkaz 25 listopada 1960 roku wszystkie naraz zostały pojmane, zaprowadzone na pole trzcinowe i pobite na śmierć. To morderstwo wywołało ostrą reakcję społeczeństwa Dominikany. Nie tylko nie przyniosło ono dyktatorowi żadnej ulgi, ale po niedługim czasie sprowadziło śmierć na niego samego.
Siostry; Patria, Minerva i Antonia Mirabal, bestialsko zabite w 36, 34 i 26 roku ich życia, w swoim środowisku znane były jako Las Mariposas, czyli Motyle. Stąd też tytuł książki amerykańskiej pisarki Julii Alvarez – "In the Time of the Butterflies", opisującej ich życie, a także powstałego na tej kanwie filmu pt. Czas Motyli.
W Dniu Eliminacji Przemocy wobec Kobiet nie należy jednak się skupiać na tragicznej przeszłości wspomnianych trzech sióstr. Może ludzie wygrzewający się na słonecznych plażach Dominikany powinni poświęcić im trochę swojej uwagi i choć na chwilę pochylić opalone czoła w Mirabal Museum w Conuco, my natomiast rozejrzyjmy się uważniej wokoło siebie.
Zjawisko przemocy nie tylko nie zmniejsza się z upływem lat, ale stale narasta. W samej tylko Polsce w ubiegłym roku na numer Niebieskiej Linii - tel. 801 12-00-02 - zadzwoniło ponad 12 tysięcy osób w sprawie przemocy w rodzinie. Statystyki wskazują, że 95% takich telefonów wykonują kobiety.
Być może więc za ścianą, czy w pobliskim domu, jakaś nasza sąsiadka przeżywa koszmar ze strony brutalnego ojca, brata, męża lub syna. Nie przechodźmy obok takich spraw obojętnie. Wiadomo, występowanie przeciwko przemocy wobec kobiet nie jest sprawą łatwą, bo i samo zagadnienie jest często bardzo złożone. Pochopne więc i nieprzemyślane reakcje mogą nic nie dać, a nawet obrócić się przeciwko nam. W tych sprawach trzeba mądrości ale i zdecydowania.
Żaden mężczyzna nie ma prawa bić kobiety, bo żadna z nich nie jest jego własnością! Owszem, niejedna kobieta potrafi mężczyźnie nieźle zaleźć za skórę. Jednakże Biblia daje wierzącym mężczyznom tylko jedno rozwiązanie w kwestii kobiet: Podobnie wy, mężowie, postępujcie z nimi z wyrozumiałością jako ze słabszym rodzajem niewieścim [1Pt 3,7].
Stosując przemoc wobec sióstr Mirabal dyktator Trujillo sam na siebie ukręcił bicz. Tak niech będzie i tutaj, w naszym kraju i w lokalnej społeczności. Ktokolwiek ośmiela się stosować przemoc wobec kobiet, każdy damski bokser musi zostać społecznie napiętnowany i doprowadzony do porządku. Domaga się tego zwykła godność człowieka ale i Słowo Boże: Kto tak uderzy człowieka, że ten umrze, poniesie śmierć.[2Mo 21,12]. Kto uderzy ojca swego albo matkę swoją, poniesie śmierć [2Mo 21,15]. Celowe krzywdzenie drugiego czlowieka nie może pozostawać bezkarne. Trzeba reagować, oczywiście stosując się do obowiązujących w Polsce przepisów prawa.
Wyrządzenie kobiecie szkody, nawet nie specjalnie, a tylko przy okazji bójki mężczyzn, zostało w Biblii obwarowane sankcjami: Jeżeli dwaj mężowie się biją, a przy tym uderzą kobietę brzemienną tak, że poroni, ale nie poniesie dalszej szkody, to sprawca zapłaci grzywnę, jaką mu wyznaczy mąż tej kobiety, a uiści ją w obecności rozjemców. Jeżeli zaś poniesie dalszą szkodę, to wtedy da życie za życie, oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę, oparzelinę za oparzelinę, ranę za ranę, siniec za siniec [2Mo 21,22–25].
Krótko mówiąc, wszystkim damskim bokserom trzeba powiedzieć nasze zdecydowane – Nie!
23 listopada, 2011
Jak nazbierać dobrych wspomnień?
W przeddzień okrągłej rocznicy urodzin mojej żony, towarzyszę jej w podróży sentymentalnej po miejscach bliskich jej z dzieciństwa. Oznacza to przejażdżkę niemal przez cały kraj, a przy tym niecodzienną okazję do licznych wspomnień związanych z tymi miejscami.
Wielu ludzi przechowuje w pamięci złe wspomnienia, bo ich przeszłość nie była dobra. Wolą nie przypominać sobie dawnych lat. Moja Gabrysia przeciwnie. Z przyjemnością obserwuję, że docierając do miejsc, gdzie bywała jako mało dziewczynka, ożywia się i opowiada same miłe rzeczy, niezależnie od tego, że widoki jakie zastajemy, znacznie różnią się od tamtych sprzed lat.
Tajemnicą jakości jej wspomnień jest to, że wyrastała w rodzinie chrześcijańskiej i każde wakacje spędzała albo u wierzącej babci i dziadka, otoczona gronem rówieśników z tamtejszych zborów, albo na ogólnopolskich obozach dla dzieci i młodzieży, organizowanych przez Kościół. I tak od Pomorza, Mazur i Podlasia aż po Dolny Śląsk i Kujawy, wszędzie mamy radość przemiłych wspomnień.
Dobre wspomnienia uzbierane przez lata życia w bliskiej społeczności z Jezusem i we wspólnocie z ludźmi wierzącymi, stanowią bardzo ważny rezerwuar sił duchowych i optymizmu na przyszłość. Gdy, nie daj Boże, zostaniemy zaatakowani przez złych ludzi, gdy przyjdą lata życiowych przeciwności, wówczas w naszym wytrwałym zaufaniu do Boga możemy posiłkować się dobrymi doświadczeniami, uzbieranymi w przeszłości.
Można to zaobserwować w życiu króla Dawida. Nieprzyjaciel prześladuje mnie, miażdży na proch życie moje, wtrąca mnie w ciemności, jak tych, którzy dawno umarli. Omdlewa we mnie duch mój, trwoży się we mnie serce moje. Wspominam dni dawne, rozmyślam o wszystkich dziełach twoich, rozważam czyny rąk twoich [Ps 143,3–5]. Można się domyślać, że dobre wspomnienia z wcześniejszych lat życia z Bogiem skuteczne pomagały mu przejść przez chwile trudne.
Nie inaczej było z synami Koracha. Wspominam to z wielkim rozrzewnieniem, jak chodziłem w tłumie, pielgrzymując do domu Bożego wśród głosów radości i dziękczynienia tłumu świętującego [Ps 42,5]. Te wspomnienia okazały się bardzo ważne, gdy w pewnym momencie jego życia łzy stały się codziennym chlebem.
Tak więc zbierajmy dobre wspomnienia i napełniajmy się nimi. Wykorzystujmy każdą możliwość, by choć trochę czasu spędzić z ludźmi odrodzonymi duchowo, bo w takim środowisku możemy się zbudować, odpocząć i nabrać sił. Tak planujmy sobie weekendy, zwłaszcza te długie, żeby nie zabrakło w nich przynajmniej kilku godzin spędzonych z ludźmi, którzy miłują Jezusa i żyją z Nim na co dzień. Weźmy to również pod uwagę, układając swoje plany urlopowe na lato.
A jeżeli mamy dzieci, to już koniecznie zadbajmy o to, by w każde ferie i wakacje całymi tygodniami mogły one przebywać w środowisku ludzi ewangelicznie wierzących. Dzięki temu będą miały możliwość zaprzyjaźniania się wierzącymi rówieśnikami i okazję do bliższego zaobserwowania budujących postaw i zachowań dojrzałych już ludzi wierzących. W ten sposób – podobnie jak moja żona – nagromadzą sobie w pamięci mnóstwo dobrych wspomnień.
Podróż sentymentalna dobiega końca. Jutro wracamy do Gdańska.
Wielu ludzi przechowuje w pamięci złe wspomnienia, bo ich przeszłość nie była dobra. Wolą nie przypominać sobie dawnych lat. Moja Gabrysia przeciwnie. Z przyjemnością obserwuję, że docierając do miejsc, gdzie bywała jako mało dziewczynka, ożywia się i opowiada same miłe rzeczy, niezależnie od tego, że widoki jakie zastajemy, znacznie różnią się od tamtych sprzed lat.
Tajemnicą jakości jej wspomnień jest to, że wyrastała w rodzinie chrześcijańskiej i każde wakacje spędzała albo u wierzącej babci i dziadka, otoczona gronem rówieśników z tamtejszych zborów, albo na ogólnopolskich obozach dla dzieci i młodzieży, organizowanych przez Kościół. I tak od Pomorza, Mazur i Podlasia aż po Dolny Śląsk i Kujawy, wszędzie mamy radość przemiłych wspomnień.
Dobre wspomnienia uzbierane przez lata życia w bliskiej społeczności z Jezusem i we wspólnocie z ludźmi wierzącymi, stanowią bardzo ważny rezerwuar sił duchowych i optymizmu na przyszłość. Gdy, nie daj Boże, zostaniemy zaatakowani przez złych ludzi, gdy przyjdą lata życiowych przeciwności, wówczas w naszym wytrwałym zaufaniu do Boga możemy posiłkować się dobrymi doświadczeniami, uzbieranymi w przeszłości.
Można to zaobserwować w życiu króla Dawida. Nieprzyjaciel prześladuje mnie, miażdży na proch życie moje, wtrąca mnie w ciemności, jak tych, którzy dawno umarli. Omdlewa we mnie duch mój, trwoży się we mnie serce moje. Wspominam dni dawne, rozmyślam o wszystkich dziełach twoich, rozważam czyny rąk twoich [Ps 143,3–5]. Można się domyślać, że dobre wspomnienia z wcześniejszych lat życia z Bogiem skuteczne pomagały mu przejść przez chwile trudne.
Nie inaczej było z synami Koracha. Wspominam to z wielkim rozrzewnieniem, jak chodziłem w tłumie, pielgrzymując do domu Bożego wśród głosów radości i dziękczynienia tłumu świętującego [Ps 42,5]. Te wspomnienia okazały się bardzo ważne, gdy w pewnym momencie jego życia łzy stały się codziennym chlebem.
Tak więc zbierajmy dobre wspomnienia i napełniajmy się nimi. Wykorzystujmy każdą możliwość, by choć trochę czasu spędzić z ludźmi odrodzonymi duchowo, bo w takim środowisku możemy się zbudować, odpocząć i nabrać sił. Tak planujmy sobie weekendy, zwłaszcza te długie, żeby nie zabrakło w nich przynajmniej kilku godzin spędzonych z ludźmi, którzy miłują Jezusa i żyją z Nim na co dzień. Weźmy to również pod uwagę, układając swoje plany urlopowe na lato.
A jeżeli mamy dzieci, to już koniecznie zadbajmy o to, by w każde ferie i wakacje całymi tygodniami mogły one przebywać w środowisku ludzi ewangelicznie wierzących. Dzięki temu będą miały możliwość zaprzyjaźniania się wierzącymi rówieśnikami i okazję do bliższego zaobserwowania budujących postaw i zachowań dojrzałych już ludzi wierzących. W ten sposób – podobnie jak moja żona – nagromadzą sobie w pamięci mnóstwo dobrych wspomnień.
Podróż sentymentalna dobiega końca. Jutro wracamy do Gdańska.
21 listopada, 2011
Dochowuj cudzej tajemnicy
Na mocy artykułu 121.4 ustawy z dnia 12 marca 2004 roku o pomocy socjalnej (Art. 121.4.) 21 listopada w Polsce jest Dniem Pracownika Socjalnego. Upamiętnia on specjalne spotkanie kierownictwa ministerstwa pracy i polityki społecznej z pracownikami pomocy społecznej szczebla wojewódzkiego, jakie miało miejsce 21 listopada 1989 roku w miejscowości Charzykowy k. Chojnic.
Dzień Pracownika Socjalnego jest okazją do podkreślenia roli służb społecznych, prezentację wybitnych i nowatorskich przykładów pracy i pomocy socjalnej oraz wręczenia pracownikom socjalnym resortowych nagród i wyróżnień za wzorową realizację postawionych przed nimi zadań.
Najogólniej mówiąc, zadaniem pracowników socjalnych jest zapewnienie ich klientom podstawowych warunków do życia poprzez pomoc finansową, rzeczową i psychiczną. Powinni oni również działać na rzecz wzmacniania zdolności swoich podopiecznych do samodzielnego rozwiązywania własnych problemów, a także starać się aktywizować ich zawodowo i społecznie.
Dziś jednak pomińmy typowe zagadnienia pracy socjalnej, ażeby zamyślić się nad pewnym jej szczegółem. Jedną z ważnych kwestii dotyczących tego zawodu jest tzw. "tajemnica pracownika socjalnego". Jest to termin prawniczy obowiązujący na podstawie art 119 ust. 2 pkt 5: ustawy z dnia 12 marca 2004 roku o pomocy społecznej, który brzmi: „Przy wykonywaniu zadań Pracownik socjalny jest obowiązany zachować w tajemnicy informacje uzyskane w toku czynności zawodowych, także po ustaniu zatrudnienia, chyba że działa to przeciwko dobru osoby lub rodziny.”
Innymi słowy, kto uczestniczy w pracy socjalnej i w związku z tym poznaje najróżniejsze szczegóły życia swoich podopiecznych, w tym sprawy intymne, ten powinien w sposób wyjątkowy zadbać o dyskrecję. Ludzie otwierający się przed pracownikiem socjalnym, mają prawo być spokojni o to, że poufne szczegóły ich życia nigdy nie zostaną upublicznione.
Nie inaczej jest w obrębie społeczności chrześcijańskiej. Wspólnota wiary, szczerość i zaufanie, wyrastające na podłożu relacji braterskich, nieuchronnie wiążą się z poznawaniem wielu szczegółów z osobistego życia braci i sióstr. Stać się powiernikiem ludzkich tajemnic, to wielki zaszczyt ale i ogromna odpowiedzialność, zwłaszcza że w dzisiejszych czasach już niemal tylko zdradzaniem czyichś sekretów można przyciągnąć ludzką uwagę.
Jakaż to przykrość, w zaufaniu pozwolić komuś zajrzeć głęboko do duszy, do mieszkania, spiżarni, a nawet pod kołdrę, a potem dowiedzieć się, że opowiada o tym całe środowisko. Coś takiego przeżyli niektórzy moi koledzy po lekturze pewnej autobiografii, gdzie intymne szczegóły ich życia, nie wiadomo dlaczego bez ich zgody, zostały wplecione w życie autora.
Biblia wyraźnie opowiada się za zapisem zobowiązującym pracowników socjalnych do trzymania języka za zębami. Obmówca obchodząc objawia tajemnice; ale kto jest wiernego serca, tai zwierzonej rzeczy [Prz 11,13 wg Biblii Gdańskiej]. Kto objawia tajemnicę, zdradliwie się obchodzi; przetoż z tymi, którzy pochlebiają wargami swemi, nie miej towarzystwa [Prz 20,19 wg Biblii Gdańskiej].
Niech więc w Dniu Pracownika Socjalnego i każdy chrześcijanin na nowo przejmie się wezwaniem Słowa Bożego do dochowania tajemnicy: Załatw swoją sprawę ze swoim bliźnim, lecz nie wydawaj cudzej tajemnicy [Prz 25,9].
Dzień Pracownika Socjalnego jest okazją do podkreślenia roli służb społecznych, prezentację wybitnych i nowatorskich przykładów pracy i pomocy socjalnej oraz wręczenia pracownikom socjalnym resortowych nagród i wyróżnień za wzorową realizację postawionych przed nimi zadań.
Najogólniej mówiąc, zadaniem pracowników socjalnych jest zapewnienie ich klientom podstawowych warunków do życia poprzez pomoc finansową, rzeczową i psychiczną. Powinni oni również działać na rzecz wzmacniania zdolności swoich podopiecznych do samodzielnego rozwiązywania własnych problemów, a także starać się aktywizować ich zawodowo i społecznie.
Dziś jednak pomińmy typowe zagadnienia pracy socjalnej, ażeby zamyślić się nad pewnym jej szczegółem. Jedną z ważnych kwestii dotyczących tego zawodu jest tzw. "tajemnica pracownika socjalnego". Jest to termin prawniczy obowiązujący na podstawie art 119 ust. 2 pkt 5: ustawy z dnia 12 marca 2004 roku o pomocy społecznej, który brzmi: „Przy wykonywaniu zadań Pracownik socjalny jest obowiązany zachować w tajemnicy informacje uzyskane w toku czynności zawodowych, także po ustaniu zatrudnienia, chyba że działa to przeciwko dobru osoby lub rodziny.”
Innymi słowy, kto uczestniczy w pracy socjalnej i w związku z tym poznaje najróżniejsze szczegóły życia swoich podopiecznych, w tym sprawy intymne, ten powinien w sposób wyjątkowy zadbać o dyskrecję. Ludzie otwierający się przed pracownikiem socjalnym, mają prawo być spokojni o to, że poufne szczegóły ich życia nigdy nie zostaną upublicznione.
Nie inaczej jest w obrębie społeczności chrześcijańskiej. Wspólnota wiary, szczerość i zaufanie, wyrastające na podłożu relacji braterskich, nieuchronnie wiążą się z poznawaniem wielu szczegółów z osobistego życia braci i sióstr. Stać się powiernikiem ludzkich tajemnic, to wielki zaszczyt ale i ogromna odpowiedzialność, zwłaszcza że w dzisiejszych czasach już niemal tylko zdradzaniem czyichś sekretów można przyciągnąć ludzką uwagę.
Jakaż to przykrość, w zaufaniu pozwolić komuś zajrzeć głęboko do duszy, do mieszkania, spiżarni, a nawet pod kołdrę, a potem dowiedzieć się, że opowiada o tym całe środowisko. Coś takiego przeżyli niektórzy moi koledzy po lekturze pewnej autobiografii, gdzie intymne szczegóły ich życia, nie wiadomo dlaczego bez ich zgody, zostały wplecione w życie autora.
Biblia wyraźnie opowiada się za zapisem zobowiązującym pracowników socjalnych do trzymania języka za zębami. Obmówca obchodząc objawia tajemnice; ale kto jest wiernego serca, tai zwierzonej rzeczy [Prz 11,13 wg Biblii Gdańskiej]. Kto objawia tajemnicę, zdradliwie się obchodzi; przetoż z tymi, którzy pochlebiają wargami swemi, nie miej towarzystwa [Prz 20,19 wg Biblii Gdańskiej].
Niech więc w Dniu Pracownika Socjalnego i każdy chrześcijanin na nowo przejmie się wezwaniem Słowa Bożego do dochowania tajemnicy: Załatw swoją sprawę ze swoim bliźnim, lecz nie wydawaj cudzej tajemnicy [Prz 25,9].
19 listopada, 2011
Nie wyłączaj go, ani nie oszukuj!
Rozmyślam dziś nad znaczeniem sumienia w procesie podejmowania decyzji i we właściwej orientacji życiowej człowieka. Sumienie, zależnie od tego, w jakim jest stanie, albo naprowadza na właściwe tory i chroni przed zboczeniem z drogi, albo pogłębia dezorientację i wyprowadza w pole.
Każdy prawdziwy chrześcijanin zostaje obdarowany dobrym sumieniem z chwilą chrztu, który teraz i was zbawia, a jest nie pozbyciem się cielesnego brudu, lecz prośbą do Boga o dobre sumienie [1Pt 3,21]. W wyniku nowego narodzenia umysł zostaje odnowiony i człowiek w jednej chwili zyskuje zdolność poprawnego odczytywania sygnałów ostrzegawczych, wysyłanych przez sumienie.
Jak wiadomo, sygnały ostrzegawcze z reguły wprowadzają dyskomfort psychiczny. Ażeby więc uniknąć przykrości ich częstego odbierania, zdarza się, że próbujemy je jakoś wyłączyć, a przynajmniej oszukać. Z czasów pracy jako maszynista kolejowy pamiętam, że w kabinie lokomotywy mieliśmy specjalny przycisk czuwania. Prowadząc pociąg należało przez cały czas przytrzymywać go ręką lub nogą. Z chwilą zwolnienia tego tzw. czuwaka, rozlegał się przykry sygnał alarmowy i przy braku natychmiastowej reakcji uruchamiały się hamulce. Czego złego wkrótce nauczyłem się od starszych kolegów? Rozmaitych metod oszukiwania tego układu ostrzegania.
Ponieważ żyjemy w złym świecie, otoczeni bezbożnymi ludźmi, sumienie raz po raz, wielokrotnie nawet w ciągu jednego dnia, odzywa się w nas, sygnalizując rozmaite zagrożenia. Na przykład: Wzrastający poziom niechęci! Naruszona granica przyzwoitości! Naciągana prawda w negocjowanej umowie! Przekroczone normy moralności! Zagrożenie wybuchem złych emocji! Zbyt wielkie nasycenie erotyzmem!
Początkowo natychmiast reagujemy prawidłowo, ciesząc się przy tym, że tak wiele w nas się zmieniło i zachowując należytą wrażliwość na sygnały sumienia. Z czasem, niestety, może się zdarzyć, że zaczyna ulegać to zmianie. Duchowa rutyna, pewność siebie lub zły przykład innych wierzących może doprowadzić nas do samopozbawienia się sygnałów dobrego sumienia.
Za trafną ilustrację niebezpieczeństwa, jakie się z tym wiąże, niech posłuży nam wybuch w kopalni Halemba z 2006 roku. Gdy w kopalni stężenie metanu podnosi się do poziomu 2 procent zawartości powietrza, czujniki systemu ostrzegania zaczynają nieprzyjemnie to sygnalizować. Ponieważ wiadomo, że realne niebezpieczeństwo jest jeszcze daleko, więc nagminnie zasłania się te czujniki, żeby nie przeszkadzały. Tak właśnie zrobiono w Halembie. Wybuchu i śmierci 19 górników nie poprzedziły już żadne sygnały ostrzegawcze.
Jak to praktycznie wygląda z dobrym sumieniem? Za sprawą wyżej wspomnianych powodów, najpierw zaczynamy ignorować sygnały ostrzegawcze dobrego sumienia, potem, na różne sposoby próbujemy je wyłączyć, a nawet posuwamy się do tego, że samowolnie zmieniamy ustalone w Biblii duchowe parametry dobrego sumienia. Wszystko po to, aby przestało nas ono niepokoić. W końcu sumienie milknie. Popełniamy grzech, a żadna czerwona lampka się już się nam nie zapala.
Sytuacja jest tym bardziej niebezpieczna, że początkowo wszystko wydaje się nadal toczyć tak, jak wcześniej. Odrzuciliśmy dobre sumienie, a dalej żyjemy, działamy, a nawet posługujemy w Kościele! Bez żadnych wyrzutów sumienia prowadzimy podwójne życie. Jak dugo może się to udawać?
Ten nakaz daję ci, synu Tymoteuszu, abyś według dawnych głoszonych o tobie przepowiedni staczał zgodnie z nimi dobry bój, zachowując wiarę i dobre sumienie, które pewni ludzie odrzucili i stali się rozbitkami w wierze [1Tm 1,18–19]. Kto odrzuci dobre sumienie, ten wcześniej czy później stanie się duchowym rozbitkiem.
W niejednym przypadku, po wyłączeniu lub oszukaniu systemu ostrzegania, możemy mieć wrażenie, że wszystko jak najbardziej nadal dobrze działa. Zdaje się, że zyskaliśmy święty spokój i dlatego nawet gotowi jesteśmy mędrkować w ogóle nad zasadnością instalowania odrzuconej przez nas sygnalizacji. Aż w końcu następuje tragedia.
Chrześcijaninie! Dane ci na początku drogi dobre sumienie nie jest zbytecznym instrumentem!
Każdy prawdziwy chrześcijanin zostaje obdarowany dobrym sumieniem z chwilą chrztu, który teraz i was zbawia, a jest nie pozbyciem się cielesnego brudu, lecz prośbą do Boga o dobre sumienie [1Pt 3,21]. W wyniku nowego narodzenia umysł zostaje odnowiony i człowiek w jednej chwili zyskuje zdolność poprawnego odczytywania sygnałów ostrzegawczych, wysyłanych przez sumienie.
Jak wiadomo, sygnały ostrzegawcze z reguły wprowadzają dyskomfort psychiczny. Ażeby więc uniknąć przykrości ich częstego odbierania, zdarza się, że próbujemy je jakoś wyłączyć, a przynajmniej oszukać. Z czasów pracy jako maszynista kolejowy pamiętam, że w kabinie lokomotywy mieliśmy specjalny przycisk czuwania. Prowadząc pociąg należało przez cały czas przytrzymywać go ręką lub nogą. Z chwilą zwolnienia tego tzw. czuwaka, rozlegał się przykry sygnał alarmowy i przy braku natychmiastowej reakcji uruchamiały się hamulce. Czego złego wkrótce nauczyłem się od starszych kolegów? Rozmaitych metod oszukiwania tego układu ostrzegania.
Ponieważ żyjemy w złym świecie, otoczeni bezbożnymi ludźmi, sumienie raz po raz, wielokrotnie nawet w ciągu jednego dnia, odzywa się w nas, sygnalizując rozmaite zagrożenia. Na przykład: Wzrastający poziom niechęci! Naruszona granica przyzwoitości! Naciągana prawda w negocjowanej umowie! Przekroczone normy moralności! Zagrożenie wybuchem złych emocji! Zbyt wielkie nasycenie erotyzmem!
Początkowo natychmiast reagujemy prawidłowo, ciesząc się przy tym, że tak wiele w nas się zmieniło i zachowując należytą wrażliwość na sygnały sumienia. Z czasem, niestety, może się zdarzyć, że zaczyna ulegać to zmianie. Duchowa rutyna, pewność siebie lub zły przykład innych wierzących może doprowadzić nas do samopozbawienia się sygnałów dobrego sumienia.
Za trafną ilustrację niebezpieczeństwa, jakie się z tym wiąże, niech posłuży nam wybuch w kopalni Halemba z 2006 roku. Gdy w kopalni stężenie metanu podnosi się do poziomu 2 procent zawartości powietrza, czujniki systemu ostrzegania zaczynają nieprzyjemnie to sygnalizować. Ponieważ wiadomo, że realne niebezpieczeństwo jest jeszcze daleko, więc nagminnie zasłania się te czujniki, żeby nie przeszkadzały. Tak właśnie zrobiono w Halembie. Wybuchu i śmierci 19 górników nie poprzedziły już żadne sygnały ostrzegawcze.
Jak to praktycznie wygląda z dobrym sumieniem? Za sprawą wyżej wspomnianych powodów, najpierw zaczynamy ignorować sygnały ostrzegawcze dobrego sumienia, potem, na różne sposoby próbujemy je wyłączyć, a nawet posuwamy się do tego, że samowolnie zmieniamy ustalone w Biblii duchowe parametry dobrego sumienia. Wszystko po to, aby przestało nas ono niepokoić. W końcu sumienie milknie. Popełniamy grzech, a żadna czerwona lampka się już się nam nie zapala.
Sytuacja jest tym bardziej niebezpieczna, że początkowo wszystko wydaje się nadal toczyć tak, jak wcześniej. Odrzuciliśmy dobre sumienie, a dalej żyjemy, działamy, a nawet posługujemy w Kościele! Bez żadnych wyrzutów sumienia prowadzimy podwójne życie. Jak dugo może się to udawać?
Ten nakaz daję ci, synu Tymoteuszu, abyś według dawnych głoszonych o tobie przepowiedni staczał zgodnie z nimi dobry bój, zachowując wiarę i dobre sumienie, które pewni ludzie odrzucili i stali się rozbitkami w wierze [1Tm 1,18–19]. Kto odrzuci dobre sumienie, ten wcześniej czy później stanie się duchowym rozbitkiem.
W niejednym przypadku, po wyłączeniu lub oszukaniu systemu ostrzegania, możemy mieć wrażenie, że wszystko jak najbardziej nadal dobrze działa. Zdaje się, że zyskaliśmy święty spokój i dlatego nawet gotowi jesteśmy mędrkować w ogóle nad zasadnością instalowania odrzuconej przez nas sygnalizacji. Aż w końcu następuje tragedia.
Chrześcijaninie! Dane ci na początku drogi dobre sumienie nie jest zbytecznym instrumentem!
18 listopada, 2011
Nie każdą myśl warto ujawniać
Wilhelm Tell z synem pomnik w Altdorf |
Wszystko zaczęło się od tego, że austriacki starosta, Hermann Geßler, ustawił na rynku szwajcarskiego miasteczka Altdorf słup, zatknął na nim swój kapelusz i nakazał, aby każdy przechodzący obok słupa mieszkaniec pokłonił się przed nim.
Wilhelm Tell tego nie zrobił, więc pojmano go i sprowadzono przed oblicze starosty. Ponieważ Szwajcar był słynnym kusznikiem, Geßler (może dlatego nie lubię zachowań pewnej pani o podobnie brzmiącym nazwisku ;) wymyślił dla niego przedziwną karę i próbę zarazem: Musiał zestrzelić z kuszy lub łuku jabłko ustawione na głowie swojego syna Waltera. Jeśliby chybił - obu czekała śmierć.
Tell, jak wiadomo, z próby wyszedł zwycięsko. Ktoś zapytał go jednak o to, w jakim celu miał w kołczanie dwie strzały. Wówczas nasz bohater poczciwie wyznał, że gdyby niechcący trafił w syna, wówczas drugą strzałą zabiłby starostę.
Natychmiast oskarżono go więc o zamiar zabójstwa starosty i skazano na dożywocie w twierdzy Küssnacht. Jednak w drodze do twierdzy Wilhelm Tell uciekł transportującym go żołnierzom i wszczął powstanie, doprowadzając do uwolnienia szwajcarskich kantonów spod władzy cesarskiej.
O ile dobrze świadczy o Wilhelmie Tellu to, że nie dał się wciągnąć w idiotyczne kłanianie się przed kapeluszem na słupie, to już w kwestii drugiej strzały zabrakło mu roztropności. Prostolinijna prawdomówność w niektórych okolicznościach nie jest zalecana przez Słowo Boże.
Pan zna myśli ludzi [Ps 94,11] i przed Nim nie da się niczego ukryć. Jeżeli zaś chodzi o ludzi, to nie wszyscy powinni znać każdą myśl, jaką nosimy w głowie. Nieroztropnie jest ujawniać wszystkie swoje tajemnice i zamiary. Głupiec nie lubi roztropności, lecz chętnie wyjawia to, co ma na sercu [Prz 18,2].
Czy Wilhelm Tell musiał ujawniać swoje ukryte myśli przed ludźmi mu nieżyczliwymi? Czy chrześcijanin jest zobowiązany zaspokajać każdą ludzką ciekawość? Odpowiedz głupiemu według jego głupoty, aby się nie uważał za mądrego [Prz 26,5] poucza nas Biblia.
Podstępnym arcykapłanom i starszym ludu, którzy nie chcieli potwierdzić oczywistej prawdy o Janie Chrzcicielu, Jezus powiedział: To i Ja wam nie powiem, jaką mocą to czynię [Mt 21,27]. Czy Tell nie mógł postąpić podobnie?
Duch Święty daje nam mądrość, żebyśmy – nie posiłkując się żadnym kłamstwem – część naszych myśli i zamiarów potrafili zachować dla siebie. Doświadczenie życiowe pokazuje, że niektóre z nich, albo w ogóle nie są warte ujawniania, albo że odkrywanie się ze swoimi myślami przed obcymi może czasem pociągać za sobą wiele niepotrzebnych problemów.
Lepiej dla nas, żeby przynajmniej część naszych motywów pozostała ukryta na dnie duszy, aż przyjdzie Pan i ujawni to, co ukryte w ciemności, i objawi zamysły serc; a wtedy każdy otrzyma pochwałę od Boga [1Ko 4,5].
16 listopada, 2011
Podglądnijmy Jezusa: Czy mogę zaniechać twardych słów?
Od paru miesięcy w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku omawiamy życie Jezusa. Od narodzin w Betlejem aż po górę Betanię i wniebowstąpienie, chcemy prześledzić życie i publiczną służbę Jezusa Chrystusa, starając się uporządkować sobie tę wiedzę pod względem chronologicznym.
Przyglądając się wnikliwiej życiu i służbie Jezusa można dokonać ważnych odkryć i wyciągnąć wiele cennych wniosków, istotnych dla kogoś, kto naprawdę chce być naśladowcą Jezusa.
Chcę dziś wskazać na cechę posługi Chrystusa Pana, która w niektórych kręgach współczesnego chrześcijaństwa jest bardzo niemile widziana. Uważa się bowiem, że chrześcijanin, a zwłaszcza kaznodzieja i duszpasterz, powinien wypowiadać się wyłącznie pozytywnie, zachęcać, jednoczyć i we wszystkim starać się dostrzec coś dobrego. Na tym – zdaniem nowoczesnej myśli chrześcijańskiej – polega budowanie Kościoła.
Tymczasem Jezus, bezsprzeczny wzór duszpasterza i męża Bożego, nie ograniczał się w swojej posłudze wyłącznie do pozytywnych słów i zachowań. Jako Pierwszy Budowniczy Kościoła i jego Głowa zarazem, wpływał na ludzi także poprzez krytykę ich zachowań i udzielanie im ostrej nagany. Badając publiczną służbę Jezusa nie można nie zauważyć, że nie była ona wcale zdominowana pokojowym duchem dialogu ani poszukiwaniem tego, co łączy, a nie, co dzieli. Oto kilka przykładów:
Już pierwszy raz przychodząc na święto paschy do Jerozolimy, Jezus skręciwszy bicz z powrózków, wypędził ich wszystkich ze świątyni wraz z owcami i wołami; wekslarzom rozsypał pieniądze i stoły powywracał, a do sprzedawców gołębi rzekł: Zabierzcie to stąd, z domu Ojca mego nie czyńcie targowiska [Jn 2,15–16]. Czemu Pan najpierw nie podjął z tymi ludźmi spokojnego dialogu, tylko od razu ich wygonił?
W rozmowie z Żydami, którzy uwierzyli w Niego i twierdzili, że Bóg jest ich Ojcem, wydaje się, że Jezus powinien był wypowiadać słowa, które łączą. Tymczasem zaś czytamy: Na to mu rzekli: My nie jesteśmy zrodzeni z nierządu; mamy jednego Ojca, Boga. Rzekł im Jezus: Gdyby Bóg był waszym Ojcem, miłowalibyście mnie, Ja bowiem wyszedłem od Boga i oto jestem. Albowiem nie sam od siebie przyszedłem, lecz On mnie posłał. Dlaczego mowy mojej nie pojmujecie? Dlatego, że nie potraficie słuchać słowa mojego. Ojcem waszym jest diabeł i chcecie postępować według pożądliwości ojca waszego. On był mężobójcą od początku i w prawdzie nie wytrwał, bo w nim nie ma prawdy. Gdy mówi kłamstwo, mówi od siebie, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa [Jn 8,41–44].
Nie wspominając już o całych, długich wypowiedziach Pana Jezusa przeciwko faryzeuszom, uczonym w Piśmie i arcykapłanom, weźmy pod uwagę Jego relacje z krewnymi i najbliższymi uczniami. Gdy pewnego razu krewni wraz z matką Jezusa przyszli, aby się z Nim spotkać, zareagował następująco: I powiedzieli mu: Oto matka twoja i bracia twoi, i siostry twoje są przed domem i poszukują cię. I odpowiadając, rzekł im: Któż jest matką moją i braćmi? I powiódł oczyma po tych, którzy wokół niego siedzieli, i rzekł: Oto matka moja i bracia moi. Ktokolwiek czyni wolę Bożą, ten jest moim bratem i siostrą, i matką [Mk 3,32–35]. Jak taką postawę oceniono by w dzisiejszym Kościele?
Gdy apostoł Piotr na boku zwrócił uwagę Jezusowi, ażeby nie kreślił dla siebie takiej strasznej przyszłości, Syn Boży mógł przecież jakoś milej odezwać się do niego. A On, obróciwszy się, rzekł Piotrowi: Idź precz ode mnie, szatanie! Jesteś mi zgorszeniem, bo nie myślisz o tym, co Boskie, lecz o tym, co ludzkie [Mt 16,23].
Po tym, jak pewna wioska samarytańska nie przyjęła Jezusa, uczniowie Jakub i Jan, rzekli: Panie, czy chcesz, abyśmy słowem ściągnęli ogień z nieba, który by ich pochłonął, jak to i Eliasz uczynił? A On, obróciwszy się, zgromił ich i rzekł: Nie wiecie, jakiego ducha jesteście [Łk 9,54-55]. Przecież oni chcieli dobrze, chcieli na swój sposób konkretnie stanąć po stronie Jezusa.
I ostatni przykład. Nawet po zmartwychwstaniu, tuż przed odejściem do nieba, mowa Jezusa nie stała się aksamitna. Na koniec ukazał się jedenastu uczniom, gdy siedzieli u stołu, i ganił ich niewiarę i zatwardziałość serca, że nie uwierzyli tym, którzy go widzieli zmartwychwskrzeszonego [Mk 16,14].
Powie ktoś, że tendencyjnie wybrałem tu fragmenty ewangelii, które potwierdzają mój punkt widzenia, a rzeczywisty obraz Jezusa był całkiem inny. Oczywiste, że Jezus okazywał ludziom empatię, był łagodny i miłosierny. Patrząc jednak na całokształt Jego publicznej służby należy dostrzegać obydwie jej strony. Zachowanie i reakcje Jezusa były po prostu adekwatne do zaobserwowanej sytuacji i stanu ludzkich serc.
Ten sam, który powiedział: Pokój zostawiam wam, mój pokój daję wam; nie jak świat daje, Ja wam daję [Jn 14,27], w innym miejscu wyjaśnia: Nie mniemajcie, że przyszedłem, przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić człowieka z jego ojcem i córkę z jej matką, i synową z jej teściową. Tak to staną się wrogami człowieka domownicy jego [Mt 10,34–36].
Jezus, jakim był wczoraj, takim jest i dzisiaj. Jako uczeń Jezusa nie mam innej drogi, jak tylko naśladować mojego Zbawiciela i Pana. Dlatego trzeba mi być i łagodnym, i unieść się gniewem. Pochwalić i zachęcić, ale też poddać krytyce i zganić. Tak więc robię. Inaczej nie mogę.
Przyglądając się wnikliwiej życiu i służbie Jezusa można dokonać ważnych odkryć i wyciągnąć wiele cennych wniosków, istotnych dla kogoś, kto naprawdę chce być naśladowcą Jezusa.
Chcę dziś wskazać na cechę posługi Chrystusa Pana, która w niektórych kręgach współczesnego chrześcijaństwa jest bardzo niemile widziana. Uważa się bowiem, że chrześcijanin, a zwłaszcza kaznodzieja i duszpasterz, powinien wypowiadać się wyłącznie pozytywnie, zachęcać, jednoczyć i we wszystkim starać się dostrzec coś dobrego. Na tym – zdaniem nowoczesnej myśli chrześcijańskiej – polega budowanie Kościoła.
Tymczasem Jezus, bezsprzeczny wzór duszpasterza i męża Bożego, nie ograniczał się w swojej posłudze wyłącznie do pozytywnych słów i zachowań. Jako Pierwszy Budowniczy Kościoła i jego Głowa zarazem, wpływał na ludzi także poprzez krytykę ich zachowań i udzielanie im ostrej nagany. Badając publiczną służbę Jezusa nie można nie zauważyć, że nie była ona wcale zdominowana pokojowym duchem dialogu ani poszukiwaniem tego, co łączy, a nie, co dzieli. Oto kilka przykładów:
Już pierwszy raz przychodząc na święto paschy do Jerozolimy, Jezus skręciwszy bicz z powrózków, wypędził ich wszystkich ze świątyni wraz z owcami i wołami; wekslarzom rozsypał pieniądze i stoły powywracał, a do sprzedawców gołębi rzekł: Zabierzcie to stąd, z domu Ojca mego nie czyńcie targowiska [Jn 2,15–16]. Czemu Pan najpierw nie podjął z tymi ludźmi spokojnego dialogu, tylko od razu ich wygonił?
W rozmowie z Żydami, którzy uwierzyli w Niego i twierdzili, że Bóg jest ich Ojcem, wydaje się, że Jezus powinien był wypowiadać słowa, które łączą. Tymczasem zaś czytamy: Na to mu rzekli: My nie jesteśmy zrodzeni z nierządu; mamy jednego Ojca, Boga. Rzekł im Jezus: Gdyby Bóg był waszym Ojcem, miłowalibyście mnie, Ja bowiem wyszedłem od Boga i oto jestem. Albowiem nie sam od siebie przyszedłem, lecz On mnie posłał. Dlaczego mowy mojej nie pojmujecie? Dlatego, że nie potraficie słuchać słowa mojego. Ojcem waszym jest diabeł i chcecie postępować według pożądliwości ojca waszego. On był mężobójcą od początku i w prawdzie nie wytrwał, bo w nim nie ma prawdy. Gdy mówi kłamstwo, mówi od siebie, bo jest kłamcą i ojcem kłamstwa [Jn 8,41–44].
Nie wspominając już o całych, długich wypowiedziach Pana Jezusa przeciwko faryzeuszom, uczonym w Piśmie i arcykapłanom, weźmy pod uwagę Jego relacje z krewnymi i najbliższymi uczniami. Gdy pewnego razu krewni wraz z matką Jezusa przyszli, aby się z Nim spotkać, zareagował następująco: I powiedzieli mu: Oto matka twoja i bracia twoi, i siostry twoje są przed domem i poszukują cię. I odpowiadając, rzekł im: Któż jest matką moją i braćmi? I powiódł oczyma po tych, którzy wokół niego siedzieli, i rzekł: Oto matka moja i bracia moi. Ktokolwiek czyni wolę Bożą, ten jest moim bratem i siostrą, i matką [Mk 3,32–35]. Jak taką postawę oceniono by w dzisiejszym Kościele?
Gdy apostoł Piotr na boku zwrócił uwagę Jezusowi, ażeby nie kreślił dla siebie takiej strasznej przyszłości, Syn Boży mógł przecież jakoś milej odezwać się do niego. A On, obróciwszy się, rzekł Piotrowi: Idź precz ode mnie, szatanie! Jesteś mi zgorszeniem, bo nie myślisz o tym, co Boskie, lecz o tym, co ludzkie [Mt 16,23].
Po tym, jak pewna wioska samarytańska nie przyjęła Jezusa, uczniowie Jakub i Jan, rzekli: Panie, czy chcesz, abyśmy słowem ściągnęli ogień z nieba, który by ich pochłonął, jak to i Eliasz uczynił? A On, obróciwszy się, zgromił ich i rzekł: Nie wiecie, jakiego ducha jesteście [Łk 9,54-55]. Przecież oni chcieli dobrze, chcieli na swój sposób konkretnie stanąć po stronie Jezusa.
I ostatni przykład. Nawet po zmartwychwstaniu, tuż przed odejściem do nieba, mowa Jezusa nie stała się aksamitna. Na koniec ukazał się jedenastu uczniom, gdy siedzieli u stołu, i ganił ich niewiarę i zatwardziałość serca, że nie uwierzyli tym, którzy go widzieli zmartwychwskrzeszonego [Mk 16,14].
Powie ktoś, że tendencyjnie wybrałem tu fragmenty ewangelii, które potwierdzają mój punkt widzenia, a rzeczywisty obraz Jezusa był całkiem inny. Oczywiste, że Jezus okazywał ludziom empatię, był łagodny i miłosierny. Patrząc jednak na całokształt Jego publicznej służby należy dostrzegać obydwie jej strony. Zachowanie i reakcje Jezusa były po prostu adekwatne do zaobserwowanej sytuacji i stanu ludzkich serc.
Ten sam, który powiedział: Pokój zostawiam wam, mój pokój daję wam; nie jak świat daje, Ja wam daję [Jn 14,27], w innym miejscu wyjaśnia: Nie mniemajcie, że przyszedłem, przynieść pokój na ziemię; nie przyszedłem przynieść pokój, ale miecz. Bo przyszedłem poróżnić człowieka z jego ojcem i córkę z jej matką, i synową z jej teściową. Tak to staną się wrogami człowieka domownicy jego [Mt 10,34–36].
Jezus, jakim był wczoraj, takim jest i dzisiaj. Jako uczeń Jezusa nie mam innej drogi, jak tylko naśladować mojego Zbawiciela i Pana. Dlatego trzeba mi być i łagodnym, i unieść się gniewem. Pochwalić i zachęcić, ale też poddać krytyce i zganić. Tak więc robię. Inaczej nie mogę.
15 listopada, 2011
Niech nazwa odpowiada rzeczywistości!
Dziś Rocznica Utworzenia Wolnego Miasta Gdańska. Było to autonomiczne miasto-państwo pod ochroną Ligi Narodów, utworzone 15 listopada 1920 roku na mocy traktatu pokojowego, kończącego I Wojnę Światową.
Traktat ów, ustanawiając Wolne Miasto Gdańsk (niem. Freie Stadt Danzig) określił jego granice i ustanowił obywatelstwo WMG dla osób je zamieszkujących. W jego skład wszedł powiat grodzki Gdańsk, Sopot oraz większe części ówczesnych powiatów; Gdańskie Wyżyny i Gdańskie Niziny, jak również niewielkie fragmenty powiatów wejherowskiego, tczewskiego, elbląskiego, malborskiego, kościerskiego i kartuskiego.
Wolne Miasto Gdańsk miało powierzchnię 1893 km² i liczyło ponad 400 tysięcy mieszkańców, przeważnie Niemców. Polacy stanowili w nim mniejszość, co najwyżej 15% ogółu populacji WMG. Jeżeli chodzi o przynależność wyznaniową, to spis z sierpnia 1924 roku wykazał na terenie Wolnego Miasta 260 tysięcy protestantów, 130 tysięcy katolików i około 8-11 tysięcy osób wyznania mojżeszowego.
Wolne Miasto Gdańsk miało własną konstytucję, hymn, Parlament oraz Senat stanowiący władzę wykonawczą. Kompetencje władz WMG były jednakże w wielu dziedzinach ograniczone na rzecz Ligi Narodów i Polski. Językiem urzędowym był język niemiecki, chociaż dokumenty wysyłane do Polaków i Kaszubów zamieszkujących WMG były urzędowo tłumaczone na polski.
Wolne Miasto Gdańsk! Brzmi dumnie, a jednak dziewiętnaście lat statusu Wolnego Miasta nie było w Gdańsku żadną sielanką. Niechęć Gdańszczan do odradzającej się Polski, słaba sytuacja gospodarcza, drożyzna, brak zgody społecznej na oderwanie od Niemiec – to wszystko stwarzało atmosferę ciągłego napięcia. Nic więc dziwnego, że już 1 września 1939 roku Gdańsk został czym prędzej włączony do III Rzeszy.
Wolne Miasto Gdańsk może poniekąd być ilustracją stanu niejednej duszy, trochę na siłę nawróconej do Chrystusa. Jak to wygląda? Tytułowej wolności brak pokoju i wewnętrznej spójności. Serce rwie się do świata. Rozum próbuje budować życie na podstawie nie przyswojonych wartości. Dusza nakłaniania z zewnątrz do pobożności i uświęcenia złości się, a nawet buntuje.
Jak długo takie naciągane chrześcijaństwo może przetrwać? Kilka lub kilkanaście nieprzyjemnych lat i – jak mówi Biblia – sprawdza się na nich treść owego przysłowia: Wraca pies do wymiocin swoich, oraz: Umyta świnia znów się tarza w błocie [2Pt 2,22].
Atmosfera Królestwa Bożego jest prawdziwie obecna tylko w ludziach naprawdę narodzonych na nowo. Tak jak w sercach przywiązanych do narodowości i kultury niemieckiej nie można było stworzyć szczęśliwej atmosfery wolnego i niezależnego miasta, administracyjnie oddzielając je od macierzy, tak w duchowo nie odrodzonej duszy, wciąż skupionej na materialnej stronie życia, nie pojawi się sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym [Rz 14,17].
Jaki z tego wniosek? Jeżeli nie znajduję w sobie autentycznego zachwytu Chrystusem Jezusem i Słowem Bożym, odkrywam zaś zamiłowanie do tego, co duchowo nieczyste, jeżeli nadal ciągnie mnie do świeckiego towarzystwa, to znaczy, że moje duchowe odrodzenie jeszcze nie nastąpiło.
Albo więc padnę na kolana przed Bogiem i dostąpię łaski gruntownej pokuty, śmierci dla grzechu i całkowitej zmiany myślenia, stając się nowym stworzeniem, albo moje burzliwe chrześcijaństwo wkrótce się rozmyje i zakończy powrotem do przynależności, której nigdy w głębi serca naprawdę się nie wyrzekłem.
Od wielu lat nazywam siebie chrześcijaninem. To zaszczytny tytuł, ale i poważne zobowiązanie względem Jezusa Chrystusa, który jest Prawdą.
Traktat ów, ustanawiając Wolne Miasto Gdańsk (niem. Freie Stadt Danzig) określił jego granice i ustanowił obywatelstwo WMG dla osób je zamieszkujących. W jego skład wszedł powiat grodzki Gdańsk, Sopot oraz większe części ówczesnych powiatów; Gdańskie Wyżyny i Gdańskie Niziny, jak również niewielkie fragmenty powiatów wejherowskiego, tczewskiego, elbląskiego, malborskiego, kościerskiego i kartuskiego.
Wolne Miasto Gdańsk miało powierzchnię 1893 km² i liczyło ponad 400 tysięcy mieszkańców, przeważnie Niemców. Polacy stanowili w nim mniejszość, co najwyżej 15% ogółu populacji WMG. Jeżeli chodzi o przynależność wyznaniową, to spis z sierpnia 1924 roku wykazał na terenie Wolnego Miasta 260 tysięcy protestantów, 130 tysięcy katolików i około 8-11 tysięcy osób wyznania mojżeszowego.
Wolne Miasto Gdańsk miało własną konstytucję, hymn, Parlament oraz Senat stanowiący władzę wykonawczą. Kompetencje władz WMG były jednakże w wielu dziedzinach ograniczone na rzecz Ligi Narodów i Polski. Językiem urzędowym był język niemiecki, chociaż dokumenty wysyłane do Polaków i Kaszubów zamieszkujących WMG były urzędowo tłumaczone na polski.
Wolne Miasto Gdańsk! Brzmi dumnie, a jednak dziewiętnaście lat statusu Wolnego Miasta nie było w Gdańsku żadną sielanką. Niechęć Gdańszczan do odradzającej się Polski, słaba sytuacja gospodarcza, drożyzna, brak zgody społecznej na oderwanie od Niemiec – to wszystko stwarzało atmosferę ciągłego napięcia. Nic więc dziwnego, że już 1 września 1939 roku Gdańsk został czym prędzej włączony do III Rzeszy.
Wolne Miasto Gdańsk może poniekąd być ilustracją stanu niejednej duszy, trochę na siłę nawróconej do Chrystusa. Jak to wygląda? Tytułowej wolności brak pokoju i wewnętrznej spójności. Serce rwie się do świata. Rozum próbuje budować życie na podstawie nie przyswojonych wartości. Dusza nakłaniania z zewnątrz do pobożności i uświęcenia złości się, a nawet buntuje.
Jak długo takie naciągane chrześcijaństwo może przetrwać? Kilka lub kilkanaście nieprzyjemnych lat i – jak mówi Biblia – sprawdza się na nich treść owego przysłowia: Wraca pies do wymiocin swoich, oraz: Umyta świnia znów się tarza w błocie [2Pt 2,22].
Atmosfera Królestwa Bożego jest prawdziwie obecna tylko w ludziach naprawdę narodzonych na nowo. Tak jak w sercach przywiązanych do narodowości i kultury niemieckiej nie można było stworzyć szczęśliwej atmosfery wolnego i niezależnego miasta, administracyjnie oddzielając je od macierzy, tak w duchowo nie odrodzonej duszy, wciąż skupionej na materialnej stronie życia, nie pojawi się sprawiedliwość i pokój, i radość w Duchu Świętym [Rz 14,17].
Jaki z tego wniosek? Jeżeli nie znajduję w sobie autentycznego zachwytu Chrystusem Jezusem i Słowem Bożym, odkrywam zaś zamiłowanie do tego, co duchowo nieczyste, jeżeli nadal ciągnie mnie do świeckiego towarzystwa, to znaczy, że moje duchowe odrodzenie jeszcze nie nastąpiło.
Albo więc padnę na kolana przed Bogiem i dostąpię łaski gruntownej pokuty, śmierci dla grzechu i całkowitej zmiany myślenia, stając się nowym stworzeniem, albo moje burzliwe chrześcijaństwo wkrótce się rozmyje i zakończy powrotem do przynależności, której nigdy w głębi serca naprawdę się nie wyrzekłem.
Od wielu lat nazywam siebie chrześcijaninem. To zaszczytny tytuł, ale i poważne zobowiązanie względem Jezusa Chrystusa, który jest Prawdą.
14 listopada, 2011
Szkodliwość przesady i nadmiaru
Dziś Światowy Dzień Walki z Cukrzycą. Cierpi na nią ponad 2 miliony Polaków i blisko 300 mln ludzi na świecie. Podobno co 5 sekund kolejna osoba na ziemi dowiaduje się, że jest chora na cukrzycę, a co 10 sekund ktoś z powodu cukrzycy umiera. Na domiar złego, z roku na rok odsetek ludzi cierpiących na to schorzenie zwiększa się systematycznie.
Ma to związek ze starzeniem się społeczeństw, lecz przede wszystkim należy pamiętać, że cukrzyca lubi otyłość, wysokokaloryczną dietę, brak ruchu i przewlekły stres. Ponieważ takich osób stale przybywa, więc i cukrzyca ma coraz łatwiejsze życie ;) Nieleczona lub leczona niewłaściwie prowadzi np. do zawału, udaru, niewydolności nerek, amputacji nóg czy utraty wzroku. Statystyki pokazują, że cukrzyca i jej powikłania to jedna z pięciu najczęstszych przyczyn zgonów w krajach wysoko rozwiniętych.
Najogólniej mówiąc, cukrzyca to przewlekła choroba charakteryzująca się podwyższoną zawartością cukru we krwi. Podstawowym celem jej leczenia jest więc osiągnięcie poziomu cukru zbliżonego to wartości prawidłowych.
Co za dużo, to niezdrowo – głosi mądrość ludowa. Organizm człowieka to zadziwiająco precyzyjna i zrównoważona współpraca ogromnej ilości organów, narządów i pojedynczych komórek. Gdy coś tę równowagę zakłóci, pojawiają się komplikacje, ból, niesprawność i w końcu śmierć. Jest źle, gdy czegoś jest za mało, ale podobnie jest i w przypadku jakiegoś nadmiaru. Od nadmiernego przybytku głowa czasem jednak zaboli.
Krótko mówiąc, już nawet fizyczny organizm człowieka dobitnie świadczy o potrzebie zachowania równowagi pod każdym względem. Dzisiejsza myśl o szkodliwości nadmiaru cukru w organizmie niech więc stanie się przyczynkiem do zastanowienia się, czy przypadkiem czegoś nie jest za dużo w innych sferach naszego życia.
Biblia wielokrotnie wskazuje na szkodliwość nadmiaru. Znalazłeś miód, jedz tyle, ile trzeba, żebyś się nim nie przejadł i nie zwymiotował [Prz 25,16]. Nie bądź zbyt sprawiedliwy i nie udawaj zbyt mądrego: dlaczego miałbyś sam siebie gubić? Nie bądź zbyt grzeszny ani zbyt głupi: dlaczego miałbyś przedwcześnie umierać? [Kzn 7,16–17]. Gdzie nie ma rozwagi, tam nawet gorliwość nie jest dobra; kto śpiesznie kroczy naprzód, może się potknąć [Prz 19,2].
Nawet najlepsze i jak najbardziej biblijne czyny pobożności mogą okazać się szkodliwe, jeżeli zastosujemy je w nadmiarze. Pamiętam przed laty bardzo gorliwego młodego człowieka, któremu musieliśmy na jakiś czas odebrać Biblię, podnieść go z kolan i zagonić go do zwykłych zajęć. Popadł bowiem w stan chorobliwej dewocji, co groziło jego zdrowiu i zaczynało przynosić ujmę dobremu imieniu Chrystusa.
Dlatego też i sam Bóg, widząc w naszym życiu zachwianie właściwych proporcji, udziela nam pouczeń i wskazówek, a nawet dopuszcza do różnych przykrości, aby nas wyregulować pod względem duchowym.
Tak na przykład Bóg posłużył się apostołem Pawłem w stosunku do wierzących z Rzymu: A żebyście nie mieli zbyt wysokiego o sobie mniemania, chcę wam, bracia, odsłonić tę tajemnicę: zatwardziałość przyszła na część Izraela aż do czasu, gdy poganie w pełni wejdą [Rz 11,25]. Powiadam bowiem każdemu spośród was, mocą danej mi łaski, by nie rozumiał o sobie więcej, niż należy rozumieć, lecz by rozumiał z umiarem stosownie do wiary, jakiej Bóg każdemu udzielił [Rz 12,3].
Ludzie żyjący w bliskiej społeczności z Bogiem zachowują we wszystkim stosowny umiar. Dawid wyznawał przed Bogiem: Panie, nie wywyższa się serce moje i nie wynoszą się oczy moje; ani nie chodzi mi o rzeczy zbyt wielkie i zbyt cudowne dla mnie [Ps 131,1]. Zaś biblijny Agur prosił: nie nawiedź mnie ubóstwem ani nie obdarz bogactwem, daj mi spożywać chleb według mojej potrzeby, abym, będąc syty, nie zaparł się ciebie i nie rzekł: Któż jest Pan? Albo, abym z nędzy nie zaczął kraść i nie znieważył imienia mojego Boga [Prz 30,8–9].
W Światowym Dniu Walki z Cukrzycą zakończmy następująco: Cukier jest bardzo potrzebny we krwi, lecz jego nadmiar oznacza groźną dla zdrowia i życia cukrzycę. Podobnie jest w sferze ducha. Prawdziwa pobożność unika przesady i nigdy nie schodzi na ścieżki skrajnej dewocji.
Ma to związek ze starzeniem się społeczeństw, lecz przede wszystkim należy pamiętać, że cukrzyca lubi otyłość, wysokokaloryczną dietę, brak ruchu i przewlekły stres. Ponieważ takich osób stale przybywa, więc i cukrzyca ma coraz łatwiejsze życie ;) Nieleczona lub leczona niewłaściwie prowadzi np. do zawału, udaru, niewydolności nerek, amputacji nóg czy utraty wzroku. Statystyki pokazują, że cukrzyca i jej powikłania to jedna z pięciu najczęstszych przyczyn zgonów w krajach wysoko rozwiniętych.
Najogólniej mówiąc, cukrzyca to przewlekła choroba charakteryzująca się podwyższoną zawartością cukru we krwi. Podstawowym celem jej leczenia jest więc osiągnięcie poziomu cukru zbliżonego to wartości prawidłowych.
Co za dużo, to niezdrowo – głosi mądrość ludowa. Organizm człowieka to zadziwiająco precyzyjna i zrównoważona współpraca ogromnej ilości organów, narządów i pojedynczych komórek. Gdy coś tę równowagę zakłóci, pojawiają się komplikacje, ból, niesprawność i w końcu śmierć. Jest źle, gdy czegoś jest za mało, ale podobnie jest i w przypadku jakiegoś nadmiaru. Od nadmiernego przybytku głowa czasem jednak zaboli.
Krótko mówiąc, już nawet fizyczny organizm człowieka dobitnie świadczy o potrzebie zachowania równowagi pod każdym względem. Dzisiejsza myśl o szkodliwości nadmiaru cukru w organizmie niech więc stanie się przyczynkiem do zastanowienia się, czy przypadkiem czegoś nie jest za dużo w innych sferach naszego życia.
Biblia wielokrotnie wskazuje na szkodliwość nadmiaru. Znalazłeś miód, jedz tyle, ile trzeba, żebyś się nim nie przejadł i nie zwymiotował [Prz 25,16]. Nie bądź zbyt sprawiedliwy i nie udawaj zbyt mądrego: dlaczego miałbyś sam siebie gubić? Nie bądź zbyt grzeszny ani zbyt głupi: dlaczego miałbyś przedwcześnie umierać? [Kzn 7,16–17]. Gdzie nie ma rozwagi, tam nawet gorliwość nie jest dobra; kto śpiesznie kroczy naprzód, może się potknąć [Prz 19,2].
Nawet najlepsze i jak najbardziej biblijne czyny pobożności mogą okazać się szkodliwe, jeżeli zastosujemy je w nadmiarze. Pamiętam przed laty bardzo gorliwego młodego człowieka, któremu musieliśmy na jakiś czas odebrać Biblię, podnieść go z kolan i zagonić go do zwykłych zajęć. Popadł bowiem w stan chorobliwej dewocji, co groziło jego zdrowiu i zaczynało przynosić ujmę dobremu imieniu Chrystusa.
Dlatego też i sam Bóg, widząc w naszym życiu zachwianie właściwych proporcji, udziela nam pouczeń i wskazówek, a nawet dopuszcza do różnych przykrości, aby nas wyregulować pod względem duchowym.
Tak na przykład Bóg posłużył się apostołem Pawłem w stosunku do wierzących z Rzymu: A żebyście nie mieli zbyt wysokiego o sobie mniemania, chcę wam, bracia, odsłonić tę tajemnicę: zatwardziałość przyszła na część Izraela aż do czasu, gdy poganie w pełni wejdą [Rz 11,25]. Powiadam bowiem każdemu spośród was, mocą danej mi łaski, by nie rozumiał o sobie więcej, niż należy rozumieć, lecz by rozumiał z umiarem stosownie do wiary, jakiej Bóg każdemu udzielił [Rz 12,3].
Ludzie żyjący w bliskiej społeczności z Bogiem zachowują we wszystkim stosowny umiar. Dawid wyznawał przed Bogiem: Panie, nie wywyższa się serce moje i nie wynoszą się oczy moje; ani nie chodzi mi o rzeczy zbyt wielkie i zbyt cudowne dla mnie [Ps 131,1]. Zaś biblijny Agur prosił: nie nawiedź mnie ubóstwem ani nie obdarz bogactwem, daj mi spożywać chleb według mojej potrzeby, abym, będąc syty, nie zaparł się ciebie i nie rzekł: Któż jest Pan? Albo, abym z nędzy nie zaczął kraść i nie znieważył imienia mojego Boga [Prz 30,8–9].
W Światowym Dniu Walki z Cukrzycą zakończmy następująco: Cukier jest bardzo potrzebny we krwi, lecz jego nadmiar oznacza groźną dla zdrowia i życia cukrzycę. Podobnie jest w sferze ducha. Prawdziwa pobożność unika przesady i nigdy nie schodzi na ścieżki skrajnej dewocji.
13 listopada, 2011
Błogosławieństwo Boże na uwięzi?
Jeden z Czytelników tego bloga poprosił mnie o rzucenie nieco biblijnego światła na dość popularne w niektórych kręgach tzw. uwalnianie błogosławieństwa Bożego nad ludzkim życiem. Ponieważ Biblia mówi o uwalnianiu od rzeczy złych, ktoś zaczął mówić o uwalnianiu dobra. Niby to logiczne, lecz czy biblijne? Czy błgosławieństwo Boże wymaga uwolnienia? Poświęćmy tej sprawie chwilę uwagi.
Przede wszystkim wiedzmy, że są różne poziomy błogosławieństwa Bożego. Składa się ono z części ogólnodostępnej i z dużo większej części, zarezerwowanej tylko dla wybrańców. Oto prosta ilustracja: Całe środowisko korzysta z dobrodziejstw dobrze prosperującej firmy, odbierając sowite wynagrodzenie za pracę, używając jej produktów i ciesząc się szeregiem przywilejów socjalnych. Są jednak tacy, którzy z właścicielem firmy mieszkają; spożywają z nim posiłki, rozmawiają, planują i razem wypoczywają. To jego najbliżsi według ciała, ma się rozumieć. Oni korzystają z osiągnięć firmy w sposób szczególny.
Błogosławieństwo Boże w sensie ogólnym, na poziomie materialnym, jest dostępne dla wszystkich ludzi, bo słońce jego wschodzi nad złymi i dobrymi i deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych [Mt 5,45]. Jest wszakże u Boga błogosławieństwo szczególne, duchowe. Staje się ono dostępne tylko poprzez osobistą wiarę w Jezusa Chrystusa i cieszyć się nim mogą wyłącznie ludzie odrodzeni duchowo. Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który nas ubłogosławił w Chrystusie wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios [Ef 1,3]. Pełne, duchowe błogosławieństwo Boże możliwe jest wyłącznie dla tych, którzy są w Chrystusie.
Należy też pamiętać, że to szczególne, wynikające z przynależności do Boga, błogosławieństwo jest uwarunkowane naszym posłuszeństwem Słowu Bożemu. Zostało to bardzo wyraźnie zakomunikowane Izraelitom obejmującym Ziemię Obiecaną i ta myśl, niczym refren, pojawia się następnie w posłudze proroków, w nauczaniu Jezusa i w listach apostolskich.
Jeżeli zaś usłuchasz głosu Pana, Boga twego, i będziesz pilnie spełniał wszystkie jego przykazania, które ja ci dziś nadaję, to Pan, Bóg twój, wywyższy cię ponad wszystkie narody ziemi. I spłyną na ciebie, i dosięgną cię wszystkie te błogosławieństwa ... [5Mo 28,1–14].
Lecz jeżeli nie usłuchasz głosu Pana, Boga twego, i nie będziesz pilnie spełniał wszystkich jego przykazań i ustaw jego, które ja ci dziś nadaję, to przyjdą na cię te wszystkie przekleństwa i dosięgną cię ... [5Mo 28,15–68].
Mając powyższe na uwadze, zastanówmy się, jak w świetle biblijnej nauki o błogosławieństwie Bożym, wyglądają modne tu i ówdzie hasła o uwalnianiu tego błogosławieństwa?
Pismo Święte objawia nam, że Bóg jest absolutnym Suwerenem! Jeżeli coś chce dla kogoś zrobić, to nikt i nic nie może Mu stanąć na przeszkodzie. Nie ma takiego, kto by powstrzymał jego rękę i powiedział mu: Co czynisz? [Dn 4,32]. Zabiera, co chce, a któż go zmusi do zwrotu? Któż mu powie: Co czynisz? [Jb 9,12]. Zrozumieli to nawet towarzysze feralnego rejsu z nieposłusznym prorokiem Jonaszem na pokładzie i zawołali: bo Ty, o Panie, czynisz, co chcesz [Jo 1,14].
Jeżeli więc Bóg chce kogoś w jakiś sposób wyróżnić, to po prostu tak robi, jak napisano: Jakuba umiłowałem, a Ezawem wzgardziłem. Cóż tedy powiemy? Czy Bóg jest niesprawiedliwy? Bynajmniej. Mówi bowiem do Mojżesza: Zmiłuję się, nad kim się zmiłuję, a zlituję się, nad kim się zlituję. A zatem nie zależy to od woli człowieka, ani od jego zabiegów, lecz od zmiłowania Bożego. Mówi bowiem Pismo do faraona: Na to cię wzbudziłem, aby okazać moc swoją na tobie i aby rozsławiono imię moje po całej ziemi. Zaiste więc, nad kim chce, okazuje zmiłowanie, a kogo chce przywodzi do zatwardziałości [Rz 9,13–18]. Bóg jest w tym całkowicie suwerenny i przed nikim nie musi się tłumaczyć!
Czyż nie podobnie jest z błogosławieństwem Bożym? Gdy człowiek spełnia wspomniane na początku warunki, jest błogosławiony i koniec. Nic tego nie może zablokować. Z tym faktem zmierzył się kiedyś zatrudniony w celu rzucenia klątwy na synów Izraela, odstępczy prorok Bileam. Nic nie mógł zmienić w tej sprawie. Bóg nie jest człowiekiem, aby nie dotrzymał słowa ani synem człowieczym, aby żałował. Czy On powiada, a nie czyni, i mówi, a nie spełnia? Oto nakazano mi błogosławić, On pobłogosławił, ja tego nie odmienię [4Mo 23,19–20].
Nie ma więc potrzeby odkrywania jakichś tajemnych metod i uwalniania błogosławieństwa Bożego. Ono albo jest z racji wiary w Jezusa w wymiarze szczególnym nad ludzkim życiem, albo go nie ma i człowiek korzysta z przychylności Bożej jedynie w ogólnodostępnym zakresie. O życiu pod sądem Bożym i pod przekleństwem nie pora tu wspominać.
Twierdzenie, że można zrobić coś z błogosławieństwem Bożym, co zadziała jak jakieś turbodoładowanie, jest zwykłym mydleniem oczu. Mogę sobie napisać o czymś niestworzone rzeczy, lecz nie zmieni to duchowej rzeczywistości. Niedawno pewien pastor chlubił się, że dopuszczając kobiety do posługi Słowa Bożego, wreszcie "uwolnił namaszczenie Boże" nad zborem. Dziś ten zbór przeżywa trudny okres, a on nie jest już pastorem.
Jeżeli ktoś nie spełnia Bożych warunków błogosławieństwa, to żadne duchowe techniki, ani specjalne wyznania, nie pomogą mu tego błogosławieństwa uzyskać. Bóg nie ulegnie żadnej presji "pozytywnego wyznawania", "chwytania Go za słowo", "dziękowania Mu z góry" i temu podobnych prób zdobywania przychylności Bożej na skróty.
Błogosławieństwo Boże nie jest w żadnym ucisku, ani na uwięzi, żeby trzeba było je uwalniać. W Synu Bożym, Jezusie Chrystusie, jest w pełni dostępne dla każdego dziecka Bożego.
Dodajmy, że prawdziwi naśladowcy Jezusa nie sprowadzają błogosławieństwa Bożego do poziomu pełnego portfela, zdrowia i urody. Są w głębi serca zwróceni ku rzeczom wyższym.
Przede wszystkim wiedzmy, że są różne poziomy błogosławieństwa Bożego. Składa się ono z części ogólnodostępnej i z dużo większej części, zarezerwowanej tylko dla wybrańców. Oto prosta ilustracja: Całe środowisko korzysta z dobrodziejstw dobrze prosperującej firmy, odbierając sowite wynagrodzenie za pracę, używając jej produktów i ciesząc się szeregiem przywilejów socjalnych. Są jednak tacy, którzy z właścicielem firmy mieszkają; spożywają z nim posiłki, rozmawiają, planują i razem wypoczywają. To jego najbliżsi według ciała, ma się rozumieć. Oni korzystają z osiągnięć firmy w sposób szczególny.
Błogosławieństwo Boże w sensie ogólnym, na poziomie materialnym, jest dostępne dla wszystkich ludzi, bo słońce jego wschodzi nad złymi i dobrymi i deszcz pada na sprawiedliwych i niesprawiedliwych [Mt 5,45]. Jest wszakże u Boga błogosławieństwo szczególne, duchowe. Staje się ono dostępne tylko poprzez osobistą wiarę w Jezusa Chrystusa i cieszyć się nim mogą wyłącznie ludzie odrodzeni duchowo. Błogosławiony niech będzie Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który nas ubłogosławił w Chrystusie wszelkim duchowym błogosławieństwem niebios [Ef 1,3]. Pełne, duchowe błogosławieństwo Boże możliwe jest wyłącznie dla tych, którzy są w Chrystusie.
Należy też pamiętać, że to szczególne, wynikające z przynależności do Boga, błogosławieństwo jest uwarunkowane naszym posłuszeństwem Słowu Bożemu. Zostało to bardzo wyraźnie zakomunikowane Izraelitom obejmującym Ziemię Obiecaną i ta myśl, niczym refren, pojawia się następnie w posłudze proroków, w nauczaniu Jezusa i w listach apostolskich.
Jeżeli zaś usłuchasz głosu Pana, Boga twego, i będziesz pilnie spełniał wszystkie jego przykazania, które ja ci dziś nadaję, to Pan, Bóg twój, wywyższy cię ponad wszystkie narody ziemi. I spłyną na ciebie, i dosięgną cię wszystkie te błogosławieństwa ... [5Mo 28,1–14].
Lecz jeżeli nie usłuchasz głosu Pana, Boga twego, i nie będziesz pilnie spełniał wszystkich jego przykazań i ustaw jego, które ja ci dziś nadaję, to przyjdą na cię te wszystkie przekleństwa i dosięgną cię ... [5Mo 28,15–68].
Mając powyższe na uwadze, zastanówmy się, jak w świetle biblijnej nauki o błogosławieństwie Bożym, wyglądają modne tu i ówdzie hasła o uwalnianiu tego błogosławieństwa?
Pismo Święte objawia nam, że Bóg jest absolutnym Suwerenem! Jeżeli coś chce dla kogoś zrobić, to nikt i nic nie może Mu stanąć na przeszkodzie. Nie ma takiego, kto by powstrzymał jego rękę i powiedział mu: Co czynisz? [Dn 4,32]. Zabiera, co chce, a któż go zmusi do zwrotu? Któż mu powie: Co czynisz? [Jb 9,12]. Zrozumieli to nawet towarzysze feralnego rejsu z nieposłusznym prorokiem Jonaszem na pokładzie i zawołali: bo Ty, o Panie, czynisz, co chcesz [Jo 1,14].
Jeżeli więc Bóg chce kogoś w jakiś sposób wyróżnić, to po prostu tak robi, jak napisano: Jakuba umiłowałem, a Ezawem wzgardziłem. Cóż tedy powiemy? Czy Bóg jest niesprawiedliwy? Bynajmniej. Mówi bowiem do Mojżesza: Zmiłuję się, nad kim się zmiłuję, a zlituję się, nad kim się zlituję. A zatem nie zależy to od woli człowieka, ani od jego zabiegów, lecz od zmiłowania Bożego. Mówi bowiem Pismo do faraona: Na to cię wzbudziłem, aby okazać moc swoją na tobie i aby rozsławiono imię moje po całej ziemi. Zaiste więc, nad kim chce, okazuje zmiłowanie, a kogo chce przywodzi do zatwardziałości [Rz 9,13–18]. Bóg jest w tym całkowicie suwerenny i przed nikim nie musi się tłumaczyć!
Czyż nie podobnie jest z błogosławieństwem Bożym? Gdy człowiek spełnia wspomniane na początku warunki, jest błogosławiony i koniec. Nic tego nie może zablokować. Z tym faktem zmierzył się kiedyś zatrudniony w celu rzucenia klątwy na synów Izraela, odstępczy prorok Bileam. Nic nie mógł zmienić w tej sprawie. Bóg nie jest człowiekiem, aby nie dotrzymał słowa ani synem człowieczym, aby żałował. Czy On powiada, a nie czyni, i mówi, a nie spełnia? Oto nakazano mi błogosławić, On pobłogosławił, ja tego nie odmienię [4Mo 23,19–20].
Nie ma więc potrzeby odkrywania jakichś tajemnych metod i uwalniania błogosławieństwa Bożego. Ono albo jest z racji wiary w Jezusa w wymiarze szczególnym nad ludzkim życiem, albo go nie ma i człowiek korzysta z przychylności Bożej jedynie w ogólnodostępnym zakresie. O życiu pod sądem Bożym i pod przekleństwem nie pora tu wspominać.
Twierdzenie, że można zrobić coś z błogosławieństwem Bożym, co zadziała jak jakieś turbodoładowanie, jest zwykłym mydleniem oczu. Mogę sobie napisać o czymś niestworzone rzeczy, lecz nie zmieni to duchowej rzeczywistości. Niedawno pewien pastor chlubił się, że dopuszczając kobiety do posługi Słowa Bożego, wreszcie "uwolnił namaszczenie Boże" nad zborem. Dziś ten zbór przeżywa trudny okres, a on nie jest już pastorem.
Jeżeli ktoś nie spełnia Bożych warunków błogosławieństwa, to żadne duchowe techniki, ani specjalne wyznania, nie pomogą mu tego błogosławieństwa uzyskać. Bóg nie ulegnie żadnej presji "pozytywnego wyznawania", "chwytania Go za słowo", "dziękowania Mu z góry" i temu podobnych prób zdobywania przychylności Bożej na skróty.
Błogosławieństwo Boże nie jest w żadnym ucisku, ani na uwięzi, żeby trzeba było je uwalniać. W Synu Bożym, Jezusie Chrystusie, jest w pełni dostępne dla każdego dziecka Bożego.
Dodajmy, że prawdziwi naśladowcy Jezusa nie sprowadzają błogosławieństwa Bożego do poziomu pełnego portfela, zdrowia i urody. Są w głębi serca zwróceni ku rzeczom wyższym.
12 listopada, 2011
Chwalebność wyrzutków
W tych dniach czytałem ewangeliczną historię o uzdrowieniu niewidomego od urodzenia młodzieńca. Początkowo, doznawszy tak wielkiego dobrodziejstwa z rąk Syna Bożego, człowiek ów w ogóle nie zdawał sobie sprawy, kto faktycznie był jego uzdrowicielem. Ponieważ jednak fakt jego nagłego przejrzenia na oczy wywołał zainteresowanie duchowych przywódców Izraela, liczne dyskusje i swego rodzaju dochodzenie, kto był sprawcą owego cudu, uzdrowiony młodzieniec odzyskał w końcu także i wzrok duchowy.
Jakże wymowne są jego słowa, skierowane do krytycznie nastawionych i odżegnujących się od znajomości z Jezusem faryzeuszów: Odpowiadając ów człowiek, rzekł do nich: To rzecz dziwna, że nie wiecie, skąd On jest, a przecież otworzył oczy moje. Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje, ale tego, kto jest bogobojny i pełni wolę jego, wysłuchuje. Odkąd świat światem, nie słyszano, żeby ktoś otworzył oczy śleponarodzonego. Gdyby ten nie był od Boga, nie mógłby nic uczynić. Odpowiadając, rzekli do niego: Tyś się cały w grzechach urodził i chcesz nas uczyć? I wyrzucili go [Jn 9,30-34]. Nie mniej znamienna była - jak widać - też ich reakcja na oczywiste wnioski uzdrowionego.
Ta ewangeliczna opowieść dowodzi, że nawet ludzie ważni, nadający ton społecznemu i religijnemu życiu mieszkańców ówczesnej Jerozolimy, nie mieli bladego pojęcia o Mesjaszu. Teoretycznie czekali na Niego, a oto On chodził między nimi nierozpoznany. Mało tego, denerwowali się, że ktoś ośmielił się poddać w wątpliwość ich duchowe kompetencje. Do tego stopnia poczuli się dotknięci dociekaniami poszukującego prawdy młodzieńca, że wyrzucili go ze swojej społeczności.
Chciałoby się rzec: I całe szczęście, że go wyrzucili! To był dla niego moment zwrotny na drodze do osobistego poznania Jezusa Chrystusa. A gdy Jezus usłyszał, że go wyrzucili, i gdy go spotkał, rzekł: Czy wierzysz w Syna Człowieczego? A on odpowiadając, rzekł: Któż to jest, Panie, bym mógł w niego uwierzyć? A Jezus rzekł do niego: Widziałeś go już, a jest nim właśnie Ten, co rozmawia z tobą. Ów rzekł: Wierzę, Panie! I złożył mu pokłon. I rzekł Jezus: Przyszedłem na ten świat na sąd, aby ci, którzy nie widzą, widzieli, a ci, którzy widzą, stali się ślepymi [Jn 9,30-39].
Jest w tym jakaś duchowa (nie)prawidłowość, że ludzie, którym Bóg otworzył oczy, zaczynają być w tym świecie traktowani jako ślepi, kłopotliwi i niemile widziani. Niejednokrotnie dzielą więc los swoich poprzedników w wierze, którzy wyzuci ze wszystkiego, uciskani, poniewierani; ci, których świat nie był godny, tułali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi [Hbr 11,37-38].
Jednakże to odrzucenie przez ludzi będących pod wpływem ducha tego świata i zepchnięcie na margines społeczny, nie jest dla prawdziwego chrześcijanina żadną hańbą i powodem do zmartwienia. Wprost przeciwnie. Jest punktem honoru i zaszczytu, bowiem stanowi dowód oznakowania jednym z biblijnych stygmatów Chrystusowych: ale jakże napisano o Synu Człowieczym? Musi wiele ucierpieć i za nic być poczytanym [Mk 9,12]. Bycie uznanym za nic, jest przykre do momentu uświadomienia sobie, że tak właśnie na tej ziemi został potraktowany sam Syn Boży!
Owszem, żyjemy w społeczeństwie i kulturze, gdzie poczucie przynależności do grupy odgrywa ogromną rolę. Nikt o zdrowych zmysłach nie lubi być wyrzutkiem. Przyjemnie jest, gdy nas dostrzegają, zapraszają i doceniają, gdy - jednym słowem mówiąc - jesteśmy mile widziani.
Ponieważ jednak przez wiarę w Jezusa Chrystusa staliśmy się synami światłości, nie jest to dłużej dla nas możliwe, jak niemożliwe jest, by sędzia był mile widziany w gronie sądzonych. A na tym polega sąd, że światłość przyszła na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich uczynki były złe. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków [Jn 3,19-20].
Czyżby ktokolwiek z nas chciał usłyszeć z ust Jezusa: Świat nie może was nienawidzieć, lecz mnie nienawidzi, ponieważ Ja świadczę o nim, że czyny jego są złe [Jn 7,7]? Raczej wolelibyśmy, żeby odnosiły się do nas następujące słowa Pana: Jeśli mnie prześladowali i was prześladować będą; jeśli słowo moje zachowali i wasze zachowywać będą. A to wszystko uczynią wam dla imienia mego, bo nie znają tego, który mnie posłał [Jn 15,20-21].
Kościół zostanie poddany wielkiej próbie. Radzę, abyśmy nie nastawiali się tu na popularność i uznanie. Raczej należy się spodziewać, że uczniowie Jezusa nawet w środowiskach chrześcijańskich będą na wszelkie możliwe sposoby marginalizowani. Więcej, nadchodzi godzina, gdy każdy, kto was zabije, będzie mniemał, że spełnia służbę Bożą [Jn 16,2].
Zostać wyrzutkiem ze względu na wiarę w Jezusa – to wielki zaszczyt! Bądźmy dumni z tego, że taką rolę i los wyznaczył nam Pan pośród tego pokolenia.
Jakże wymowne są jego słowa, skierowane do krytycznie nastawionych i odżegnujących się od znajomości z Jezusem faryzeuszów: Odpowiadając ów człowiek, rzekł do nich: To rzecz dziwna, że nie wiecie, skąd On jest, a przecież otworzył oczy moje. Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje, ale tego, kto jest bogobojny i pełni wolę jego, wysłuchuje. Odkąd świat światem, nie słyszano, żeby ktoś otworzył oczy śleponarodzonego. Gdyby ten nie był od Boga, nie mógłby nic uczynić. Odpowiadając, rzekli do niego: Tyś się cały w grzechach urodził i chcesz nas uczyć? I wyrzucili go [Jn 9,30-34]. Nie mniej znamienna była - jak widać - też ich reakcja na oczywiste wnioski uzdrowionego.
Ta ewangeliczna opowieść dowodzi, że nawet ludzie ważni, nadający ton społecznemu i religijnemu życiu mieszkańców ówczesnej Jerozolimy, nie mieli bladego pojęcia o Mesjaszu. Teoretycznie czekali na Niego, a oto On chodził między nimi nierozpoznany. Mało tego, denerwowali się, że ktoś ośmielił się poddać w wątpliwość ich duchowe kompetencje. Do tego stopnia poczuli się dotknięci dociekaniami poszukującego prawdy młodzieńca, że wyrzucili go ze swojej społeczności.
Chciałoby się rzec: I całe szczęście, że go wyrzucili! To był dla niego moment zwrotny na drodze do osobistego poznania Jezusa Chrystusa. A gdy Jezus usłyszał, że go wyrzucili, i gdy go spotkał, rzekł: Czy wierzysz w Syna Człowieczego? A on odpowiadając, rzekł: Któż to jest, Panie, bym mógł w niego uwierzyć? A Jezus rzekł do niego: Widziałeś go już, a jest nim właśnie Ten, co rozmawia z tobą. Ów rzekł: Wierzę, Panie! I złożył mu pokłon. I rzekł Jezus: Przyszedłem na ten świat na sąd, aby ci, którzy nie widzą, widzieli, a ci, którzy widzą, stali się ślepymi [Jn 9,30-39].
Jest w tym jakaś duchowa (nie)prawidłowość, że ludzie, którym Bóg otworzył oczy, zaczynają być w tym świecie traktowani jako ślepi, kłopotliwi i niemile widziani. Niejednokrotnie dzielą więc los swoich poprzedników w wierze, którzy wyzuci ze wszystkiego, uciskani, poniewierani; ci, których świat nie był godny, tułali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi [Hbr 11,37-38].
Jednakże to odrzucenie przez ludzi będących pod wpływem ducha tego świata i zepchnięcie na margines społeczny, nie jest dla prawdziwego chrześcijanina żadną hańbą i powodem do zmartwienia. Wprost przeciwnie. Jest punktem honoru i zaszczytu, bowiem stanowi dowód oznakowania jednym z biblijnych stygmatów Chrystusowych: ale jakże napisano o Synu Człowieczym? Musi wiele ucierpieć i za nic być poczytanym [Mk 9,12]. Bycie uznanym za nic, jest przykre do momentu uświadomienia sobie, że tak właśnie na tej ziemi został potraktowany sam Syn Boży!
Owszem, żyjemy w społeczeństwie i kulturze, gdzie poczucie przynależności do grupy odgrywa ogromną rolę. Nikt o zdrowych zmysłach nie lubi być wyrzutkiem. Przyjemnie jest, gdy nas dostrzegają, zapraszają i doceniają, gdy - jednym słowem mówiąc - jesteśmy mile widziani.
Ponieważ jednak przez wiarę w Jezusa Chrystusa staliśmy się synami światłości, nie jest to dłużej dla nas możliwe, jak niemożliwe jest, by sędzia był mile widziany w gronie sądzonych. A na tym polega sąd, że światłość przyszła na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich uczynki były złe. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków [Jn 3,19-20].
Czyżby ktokolwiek z nas chciał usłyszeć z ust Jezusa: Świat nie może was nienawidzieć, lecz mnie nienawidzi, ponieważ Ja świadczę o nim, że czyny jego są złe [Jn 7,7]? Raczej wolelibyśmy, żeby odnosiły się do nas następujące słowa Pana: Jeśli mnie prześladowali i was prześladować będą; jeśli słowo moje zachowali i wasze zachowywać będą. A to wszystko uczynią wam dla imienia mego, bo nie znają tego, który mnie posłał [Jn 15,20-21].
Kościół zostanie poddany wielkiej próbie. Radzę, abyśmy nie nastawiali się tu na popularność i uznanie. Raczej należy się spodziewać, że uczniowie Jezusa nawet w środowiskach chrześcijańskich będą na wszelkie możliwe sposoby marginalizowani. Więcej, nadchodzi godzina, gdy każdy, kto was zabije, będzie mniemał, że spełnia służbę Bożą [Jn 16,2].
Zostać wyrzutkiem ze względu na wiarę w Jezusa – to wielki zaszczyt! Bądźmy dumni z tego, że taką rolę i los wyznaczył nam Pan pośród tego pokolenia.
10 listopada, 2011
Jako odnalezieni, a wcale nie zagubieni
Moment odnalezienia Davida Livingstone |
Tym, którzy sylwetki Livingstona w ogóle nie znają powiedzmy, że urodził się on w 1813 roku w Blantyre niedaleko Glasgow w Anglii, w religijnej rodzinie. Jego rodzice byli na tyle ubodzy, że mieszkali z pięciorgiem dzieci w jednopokojowym mieszkaniu. Tak więc David już w wieku 10 lat zmuszony był rozpocząć pracę w fabryce bawełny, wieczorami zaś się uczył. Od wczesnej młodości marzył o podróżowaniu i nawracaniu ludzi do wiary w Jezusa Chrystusa.
W szkole szło mu tak dobrze, że otrzymał stypendium, co dało możliwość studiowania medycyny i teologii. Na początku 1840 roku otrzymał uprawnienia doktorskie, został członkiem Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego i rok później wyjechał na misję do Afryki.
Odtąd Afryka stała się dla niego drugim domem. Była nie tylko polem misyjnym, gdzie dzielił się ewangelią i każdego napotkanego Afrykańczyka starał się zapoznać z Jezusem Chrystusem. Z zapałem odkrywcy wykonywał także mapy rozległych, niezbadanych obszarów Afryki, za co został nagrodzony przez Towarzystwo Geograficzne złotym medalem.
David Livingstone był człowiekiem, który łączy wiarę w Boga z rozsądkiem. Powierzał się Bogu, ale przetrwania w Afryce uczył się też od tubylców. Mimo wielu chorób wytrwale pracował nad wciąż nowymi projektami. Dzięki jego wnikliwym obserwacjom i szczegółowym zapiskom powstało wiele bardzo dobrych książek poświęconych Afryce.
Ostatnia wyprawa okazała się dla Livingstona na tyle trudna, że w 1870 roku do Europy dotarła wiadomość o jego śmierci, a co najmniej o zaginięciu. Finansujące misjonarza Towarzystwo Geograficzne, zaniepokojone brakiem wiadomości od Livingstone’a, wysłało na jego poszukiwania specjalną, blisko dwustuosobową ekipę pod kierownictwem dziennikarza Henry'ego Stanley'a.
Odnalazł on Livingstona 10 listopada 1871 roku w wiosce tubylców Udżidżi nad jeziorem Tanganika. Okazało się, że choć w nie najlepszym zdrowiu, faktycznie był on w samym sercu swego misjonarskiego powołania. Obaj podróżnicy wspólnie zbadali północną część tego jeziora, po czym Stanley wrócił do Londynu, a Livingstone wyruszył nad odkryte przez niego wcześniej jezioro Bangweulu, gdzie 1 maja 1873 roku zmarł. Po śmierci jego szczątki zostały przewiezione do Wielkiej Brytanii i z wielkimi honorami pochowane w opactwie Westminster.
David Livingstone był człowiekiem wielkiego formatu i wiernym świadkiem Jezusa Chrystusa. Jednak zanim wyruszył na misję do Afryki, sprawa jego powołania nie była taka oczywista. Chociaż jako 25 letni młodzieniec miał już dyplom z łaciny, greki i teologii, to jednak nie przejawiał cech, które bez wątpienia wskazywałyby, że będzie dobrym misjonarzem. Jesienią 1838 roku został przyjęty do Londyńskiego Towarzystwa Misyjnego i poddany trzymiesięcznej próbie. Oznaczało to m.in., konieczność wygłoszenia kazania.
Godzina tego sprawdzianu wybiła w dniu, gdy zachorował miejscowy kaznodzieja w Stanford Rivers. Livingstone miał w jego zastępstwie wygłosić wieczorne kazanie. Przygotował się jak tylko mógł, wyszedł za kazalnicę i dobrze, choć nerwowo, rozpoczął: Dobry wieczór, przyjaciele... W tym jednak momencie poczuł w głowie całkowitą pustkę. Im bardziej myślał, że nie może zawieść, tym bardziej stawało się to faktem. Na domiar złego, błądząc wzrokiem po sali, napotkał rozczarowane spojrzenie duchownego, od którego zależała jego rekrutacja. Przyjaciele, zapomniałem wszystkiego, co chciałem powiedzieć – jęknął, i wybiegł z kaplicy, opuszczając milczące z osłupienia audytorium.
Ostatecznie jednak został przyjęty do grona misjonarzy. Zadecydowały o tym dobre cechy i stabilność jego charakteru oraz wielka pracowitość. Okazało się, że była to ze wszech miar słuszna decyzja.
Wspomniane dziś przeze mnie odnalezienie absolutnie w rzeczy samej niezagubionego Davida Livingstona niech pomoże nam zauważyć, że oddanie się z całą pasją powołaniu Bożemu niejednokrotnie skutkuje redukcją kontaktów towarzyskich. Może więc zostać odebrane przez otoczenie, jako swego rodzaju zagubienie i niebezpieczny separatyzm. Tymczasem stanowi zwyczajną cenę wielkiego zaangażowania w pracę Bożą, zwłaszcza przy świadomości kończącego się czasu i możliwości zdrowotnych.
A przy okazji przypomnijmy też sobie starą prawdę, że przydatność człowieka do wykonania dzieła Bożego nie mierzy się gładkością jego wymowy i zamiłowania do publicznych wystąpień. Z Biblii wiemy, że najwięksi mężowie Boży, tacy jak np. Mojżesz czy Jeremiasz, podobnie jak Livigstone, w ogóle nie byli krasomówcami.
Apostoł Paweł charakteryzując paradoksy towarzyszące ich służbie apostolskiej pisał: jako zwodziciele, a jednak prawi, jako nieznani, a jednak znani, jako umierający a oto żyjemy; jako karani, a jednak nie zabici, jako zasmuceni, ale zawsze weseli, jako ubodzy, jednak wielu ubogacający, jako nic nie mający, a jednak wszystko posiadający [2Ko 6,8–10]. Dziś, wspominając przypadek Livingstona, chciałoby się dodać: Jako odnalezieni, a jednak nigdy nie zagubieni.
Niechby Bóg miał coraz więcej takich ludzi jak Livingstone. Niby zaginionych, a odnalezionych dokładnie tam, gdzie z racji swego powołania być powinni.
09 listopada, 2011
To niebezpieczna zabawa
Pewien serwis internetowy, adresowany do miłośników okazji i przyjemnego spędzania wolnego czasu, ogłosił niedawno tzw. Grzeszny konkurs.
Oto jego treść: Masz odwagę lekko zgrzeszyć? Chcesz doświadczyć pokus na własnej skórze? Wygraj zaproszenie na darmowe grzeszenie w SALNONACH GRZECHU otwartych w: Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i Gdyni.
Osoba zainteresowana nagrodami przechodzi do serwisu konkursowego i po wyrażeniu zgody na dostęp do jego danych osobistych, jest zaproszona do uruchomienia aplikacji "Grzechy". Co dalej, nie wiem, bo tej aplikacji nie otwierałem.
Niby to tylko jedna z wielu kampanii reklamowych, obmyślanych po to, by wciągnąć ludzi w wir zakupów, a jednak dotyka spraw niezwykle poważnych, których nie powinno się wykorzystywać w tej grze. Odwołując się do grzechu, pomysłodawcy kampanii rzeczywiście trafili w sedno ludzkiej duszy. Grzech ma ogromną siłę przyciągania i nie ma człowieka, który by nie przeżywał pokus do grzechu.
Biblia naucza, że każdy bywa kuszony przez własne pożądliwości, które go pociągają i nęcą; potem, gdy pożądliwość pocznie, rodzi grzech, a gdy grzech dojrzeje, rodzi śmierć [Jk 1,14–15].
Widziałem w telewizji relację z otwarcia owych "salonów grzechu". Były przepełnione młodzieżą. Wiele rozbawionych osób mówiło do kamery, że fajnie jest trochę pogrzeszyć. Niby żartowali, ale przecież mówili prawdę. Grzech we wstępnej fazie jest zazwyczaj przyjemny. Ostatecznie jednak rodzi śmierć.
Jezus powiedział: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu [Jn 8,34]. Nie można sobie lekko zgrzeszyć i odejść wolnym. Wiadomo, ile Syn Boży musiał przejść, aby wyzwolić ludzi z ich grzechów. Tu nie ma się czym bawić.
Reklama z motywem lekkiego grzeszenia rzeczywiście osiąga swój cel handlowy, ale jednocześnie może skutkować przełamaniem w sercach wielu młodych ludzi kolejnej bariery na drodze do całkowitego oddania się we władzę grzechu.
Od wszelkiego rodzaju zła z dala się trzymajcie [1Ts 5,22].
Oto jego treść: Masz odwagę lekko zgrzeszyć? Chcesz doświadczyć pokus na własnej skórze? Wygraj zaproszenie na darmowe grzeszenie w SALNONACH GRZECHU otwartych w: Warszawie, Krakowie, Wrocławiu, Poznaniu i Gdyni.
Osoba zainteresowana nagrodami przechodzi do serwisu konkursowego i po wyrażeniu zgody na dostęp do jego danych osobistych, jest zaproszona do uruchomienia aplikacji "Grzechy". Co dalej, nie wiem, bo tej aplikacji nie otwierałem.
Niby to tylko jedna z wielu kampanii reklamowych, obmyślanych po to, by wciągnąć ludzi w wir zakupów, a jednak dotyka spraw niezwykle poważnych, których nie powinno się wykorzystywać w tej grze. Odwołując się do grzechu, pomysłodawcy kampanii rzeczywiście trafili w sedno ludzkiej duszy. Grzech ma ogromną siłę przyciągania i nie ma człowieka, który by nie przeżywał pokus do grzechu.
Biblia naucza, że każdy bywa kuszony przez własne pożądliwości, które go pociągają i nęcą; potem, gdy pożądliwość pocznie, rodzi grzech, a gdy grzech dojrzeje, rodzi śmierć [Jk 1,14–15].
Widziałem w telewizji relację z otwarcia owych "salonów grzechu". Były przepełnione młodzieżą. Wiele rozbawionych osób mówiło do kamery, że fajnie jest trochę pogrzeszyć. Niby żartowali, ale przecież mówili prawdę. Grzech we wstępnej fazie jest zazwyczaj przyjemny. Ostatecznie jednak rodzi śmierć.
Jezus powiedział: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, każdy, kto grzeszy, jest niewolnikiem grzechu [Jn 8,34]. Nie można sobie lekko zgrzeszyć i odejść wolnym. Wiadomo, ile Syn Boży musiał przejść, aby wyzwolić ludzi z ich grzechów. Tu nie ma się czym bawić.
Reklama z motywem lekkiego grzeszenia rzeczywiście osiąga swój cel handlowy, ale jednocześnie może skutkować przełamaniem w sercach wielu młodych ludzi kolejnej bariery na drodze do całkowitego oddania się we władzę grzechu.
Od wszelkiego rodzaju zła z dala się trzymajcie [1Ts 5,22].
07 listopada, 2011
Ostrożniej z zaufaniem do proroków!
Painted in 1830 by George Catlin. |
Sześć lat przed tą bitwą Tenskwatawa (wówczas jeszcze Lalawethika) popadł w trans i doznał pierwszej z szeregu wizji. W trakcie jednego z takich seansów upadł do ognia i wydawało się, że jest już martwy. Ożył jednak niespodziewanie z jakimś niesamowitym przeżyciem i wkrótce zaczął rozgłaszać niezwykłe wizje.
Jako lider religijny zaczął białych Amerykanów nazywać dziećmi Wielkiego Węża i źródłem wszelkiego zła na ziemi. Odprawiał też czary przeciwko Indianom, którzy stali się chrześcijanami, starając się im zaszkodzić. Zabronił swoim współplemieńcom spożywania europejskiej żywności, noszenia ich ubrań, korzystania z wytworzonych przez Europejczyków przedmiotów oraz picia ich alkoholu. Przyjął też imię Tenskwatawa (Otwarte Drzwi lub Ten Co Ma Otwarte Usta).
Przed rozpoczęciem wspominanej dziś bitwy Tenskwatawa wygłosił indiańskim wojownikom przepowiednię, że kule białych nie zrobią im żadnej krzywdy. Jakże mieli nie ufać Wielkiemu Duchowi, w imieniu którego przemówił ich prorok!? Czym prędzej zaatakowali więc obóz amerykański, ponosząc - niestety - klęskę.
Przykłady działalności fałszywych proroków napotykamy także w Biblii. Na szczęści Bóg miał tam też proroków prawdziwych, którzy odważnie demaskowali ich pseudo proroctwa. Potem rzekł prorok Jeremiasz do proroka Chananiasza: Słuchajże, Chananiaszu: Nie posłał cię Pan, a ty wywołujesz w tym ludzie fałszywą ufność. Dlatego tak mówi Pan: Oto Ja usunę cię z powierzchni ziemi. Jeszcze w tym roku umrzesz, gdyż głosiłeś odstępstwo od Pana. I umarł prorok Chananiasz w tym roku w miesiącu siódmym [Jr 28,15-17].
Rola, jaką pełnił ten indiański prorok wpośród swoich Czerwonych Braci i jak pod nieobecność wodza, swoim proroctwem zwiódł kilkuset wojowników, wystawiając ich na łatwy łup amerykańskich kul, nasuwa szereg skojarzeń związanych z działalnością niektórych tzw. proroków w dzisiejszych środowiskach charyzmatycznych.
I dziś zdarzają się jasnowidze, którzy podobnie jak wspomniany prorok Tenskwatawa wśród Indian, lub Chananiasz w Izraelu, zapowiadają pewny sukces w danej sprawie. Dla przykładu, dwa dni temu oglądałem nagranie video sprzed siedemnastu lat, jak to na pewnej konferencji w Gdańsku amerykański "prorok" zobaczył przyszłość trzech braci, działających jako skuteczny duchowo i błogosławiony przez Boga zespół. Znam wszystkich trzech. Żaden team z tej trójki nie powstał. Nie tylko, że nie działają razem, ale jeden z nich jest zdeklarowanym ateistą.
Przykładów takich nietrafionych, zwodniczych "proroctw" jest więcej. Mam nadzieję, że ich entuzjaści zadadzą sobie trud sprawdzenia, na ile wysłuchane przez nich przepowiednie wypełniają się po latach i zaczną wyciągać z tego samodzielne wnioski.
Po czym poznamy słowo, którego Pan nie wypowiedział? Jeżeli słowo, które wypowiedział prorok nie w imieniu Pana, nie spełni się i nie nastąpi, jest ono słowem, którego Pan nie wypowiedział, lecz w zuchwalstwie wypowiedział je prorok; więc nie bój się go [5Mo 18,21–22].
Chciałoby się dopowiedzieć: Nie tylko się nie bój, ale i nie marnuj czasu na konferencje z takimi prorokami. Mało tego, występowaniem w otoczeniu takich pseudo proroków nie psuj samemu sobie dobrego imienia chrześcijańskiego, ani też nie przyczyniaj się do wprowadzania w błąd innych, poczciwych i gorliwych wyznawców Chrystusa.
Pamiętajmy, że w każdej żywej i gorliwej społeczności chrześcijańskiej w którymś momencie, zwłaszcza pod nieobecność przywódców lub w okresie kryzysu duchowego przywództwa, pojawia się jakiś "tenskwatawa", który swoją duchowością potrafi wywołać spore wrażenie. Może on wiele osób wyprowadzić na manowce i narazić na szkody.
Dlatego proszę: Ostrożniej z zaufaniem i do dzisiejszych proroków, drodzy Bracia i Siostry! Zwłaszcza, gdy zapowiadają sukcesy.
Zadziwiająca wiara w imperium Słowa
Proponuję dziś chwilę namysłu nad osobistym stosunkiem do Słowa Bożego. Zobaczmy to na konkretnym przykładzie. A sługa pewnego setnika, bardzo przez niego ceniony, zachorował i bliski był śmierci. A usłyszawszy o Jezusie, posłał do niego starszych żydowskich, prosząc go, aby przyszedł i uzdrowił jego sługę [Łk 7,2–3].
Jezus przejął się problemem setnika. Ruszył w kierunku jego domu, lecz nim dotarł na miejsce, ktoś inny przybiegł do niego z następującą wiadomością od setnika: Panie, nie trudź się, nie jestem bowiem godzien, abyś wszedł pod dach mój. Dlatego i samego siebie nie uważałem za godnego, by przyjść do ciebie; lecz powiedz słowo, a będzie uzdrowiony sługa mój. Bo i ja jestem człowiekiem podległym władzy, mającym pod sobą żołnierzy; i mówię temu: Idź, a idzie, a innemu: Przyjdź, a przychodzi, a słudze memu: Czyń to, a czyni. A gdy to Jezus usłyszał, zdziwił się i zwróciwszy się do towarzyszącego mu ludu, rzekł: Powiadam wam, nawet w Izraelu tak wielkiej wiary nie znalazłem [Łk 7,6–9].
Z powyższego wywodu wynika, że w międzyczasie setnik doznał swoistego olśnienia. Dotyczyło ono sposobu pojmowania władzy. Jako rzymski żołnierz dobrze znał etymologię i praktyczny wymiar popularnego już wóczas słowa imperium. To łacińskie określenie w sensie prawnym oznacza władzę, zwierzchnictwo, moc wydawania rozkazów, zarządzeń i stosowania sankcji.
Na polu zawodowym setnika imperium wyrażało się bezwzględną karnością wojskową. Słowa dowódcy są przecież arbitralne. Bezdyskusyjnie trzeba je wykonać. Nie podlegają żadnym negocjacjom. Natychmiast błysnęła mu więc myśl, żeby wysłać przyjaciół i odwołać wizytę Jezusa. Dlaczego?
Setnik w prostocie swojego myślenia uznał, że Jezus posiada owo imperium nad wszystkim,
bo wszystko, co jest na niebie i na ziemi, rzeczy widzialne i niewidzialne, czy to trony, czy panowania, czy nadziemskie władze, czy zwierzchności; wszystko przez niego i dla niego zostało stworzone [Kol 1,16]. Wystarczy więc, że Pan wypowie słowo, i niezależnie od tego, czego będzie to słowo dotyczyć, jak On powie, tak się stanie. Krótko mówiąc, Słowo Chrystusowe to realne imperium.
Ponieważ setnik w to uwierzył, a przy tym dobrze rozumiał to, w co uwierzył, więc natychmiast, zanim jeszcze Jezus dotarł do jego domu, czym prędzej postanowił dać wyraz swojej wierze. Rzeczywiście. Wizyta Jezusa nie była konieczna. Wystarczyło Jego Słowo i sługa został uzdrowiony. Prostolinijność wiary setnika okazała się tak niezwykła i konkretna, że nawet samego Jezusa wprowadziła w zdumienie.
W świetle postawy tego setnika zamyślam się dziś nad moją własną wiarą w Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Skoro dana Mu jest wszelka moc na niebie i na ziemi [Mt 28,18], to znaczy, że i ja bezwzględnie podlegam władzy Słowa Bożego. Gdy więc On mówi mi: Idź, czy idę? Przyjdź, czy przychodzę? A gdy słyszę: Czyń to, czy dokładnie czynię tak, jak zostałem wezwany, czy raczej nie robię tego, albo może robię to po swojemu? Odkrywam w sobie jeszcze wiele samowoli. Czyżbym zapominał o sankcjach?
Jako wieloletni chrześcijanin czuję się zawstydzony siłą i jasnością wiary setnika. Na nowo więc skupiam uwagę na Słowie Bożym, jako na imperium, któremu bezwzględnie podlegam i pragnę podlegać.
Jezus przejął się problemem setnika. Ruszył w kierunku jego domu, lecz nim dotarł na miejsce, ktoś inny przybiegł do niego z następującą wiadomością od setnika: Panie, nie trudź się, nie jestem bowiem godzien, abyś wszedł pod dach mój. Dlatego i samego siebie nie uważałem za godnego, by przyjść do ciebie; lecz powiedz słowo, a będzie uzdrowiony sługa mój. Bo i ja jestem człowiekiem podległym władzy, mającym pod sobą żołnierzy; i mówię temu: Idź, a idzie, a innemu: Przyjdź, a przychodzi, a słudze memu: Czyń to, a czyni. A gdy to Jezus usłyszał, zdziwił się i zwróciwszy się do towarzyszącego mu ludu, rzekł: Powiadam wam, nawet w Izraelu tak wielkiej wiary nie znalazłem [Łk 7,6–9].
Z powyższego wywodu wynika, że w międzyczasie setnik doznał swoistego olśnienia. Dotyczyło ono sposobu pojmowania władzy. Jako rzymski żołnierz dobrze znał etymologię i praktyczny wymiar popularnego już wóczas słowa imperium. To łacińskie określenie w sensie prawnym oznacza władzę, zwierzchnictwo, moc wydawania rozkazów, zarządzeń i stosowania sankcji.
Na polu zawodowym setnika imperium wyrażało się bezwzględną karnością wojskową. Słowa dowódcy są przecież arbitralne. Bezdyskusyjnie trzeba je wykonać. Nie podlegają żadnym negocjacjom. Natychmiast błysnęła mu więc myśl, żeby wysłać przyjaciół i odwołać wizytę Jezusa. Dlaczego?
Setnik w prostocie swojego myślenia uznał, że Jezus posiada owo imperium nad wszystkim,
bo wszystko, co jest na niebie i na ziemi, rzeczy widzialne i niewidzialne, czy to trony, czy panowania, czy nadziemskie władze, czy zwierzchności; wszystko przez niego i dla niego zostało stworzone [Kol 1,16]. Wystarczy więc, że Pan wypowie słowo, i niezależnie od tego, czego będzie to słowo dotyczyć, jak On powie, tak się stanie. Krótko mówiąc, Słowo Chrystusowe to realne imperium.
Ponieważ setnik w to uwierzył, a przy tym dobrze rozumiał to, w co uwierzył, więc natychmiast, zanim jeszcze Jezus dotarł do jego domu, czym prędzej postanowił dać wyraz swojej wierze. Rzeczywiście. Wizyta Jezusa nie była konieczna. Wystarczyło Jego Słowo i sługa został uzdrowiony. Prostolinijność wiary setnika okazała się tak niezwykła i konkretna, że nawet samego Jezusa wprowadziła w zdumienie.
W świetle postawy tego setnika zamyślam się dziś nad moją własną wiarą w Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Skoro dana Mu jest wszelka moc na niebie i na ziemi [Mt 28,18], to znaczy, że i ja bezwzględnie podlegam władzy Słowa Bożego. Gdy więc On mówi mi: Idź, czy idę? Przyjdź, czy przychodzę? A gdy słyszę: Czyń to, czy dokładnie czynię tak, jak zostałem wezwany, czy raczej nie robię tego, albo może robię to po swojemu? Odkrywam w sobie jeszcze wiele samowoli. Czyżbym zapominał o sankcjach?
Jako wieloletni chrześcijanin czuję się zawstydzony siłą i jasnością wiary setnika. Na nowo więc skupiam uwagę na Słowie Bożym, jako na imperium, któremu bezwzględnie podlegam i pragnę podlegać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)