W środowiskach szkolnych i młodzieżowych w Polsce dziś – Dzień Chłopaka. Dość popularnym przejawem tego święta wśród uczniów jest to, że 30 września dziewczyny wręczają chłopcom drobne prezenty i mówią im trochę miłych słów życzeń. Zazwyczaj też na tę okoliczność urządza się jakąś imprezę.
Biblia wiele mówi o młodości i do młodzieży, zwłaszcza do chłopaków. Pochwala ten okres życia, jednocześnie dostrzegając jego zagrożenia i krótkotrwałość. Raduj się, młodzieńcze, w swojej młodości i bądź dobrej myśli, póki jesteś młody. Postępuj tak, jak każe ci serce, i używaj, czego pragną twoje oczy. Lecz wiedz, że za to wszystko pozwie cię Bóg na sąd. Otrząśnij się z utrapienia swojego serca i odrzuć słabości swojego ciała! Gdyż młodość i jej rozkwit są marnością [Kzn 11,9].
Jest to oczywiście okres rozmaitych rozdroży, na których młody człowiek może pobłądzić i pójść niewłaściwą drogą. Jest przecież taki niedoświadczony. Głupota tkwi w sercu młodzieńca, lecz rózga karności wypędza ją stamtąd [Prz 22,15]. Poddając się kierownictwu dorosłych; rodziców i rozmaitych wychowawców, a zwłaszcza stosując samodyscyplinę, chłopak może w tym okresie zrobić bardzo wiele dobrego.
Nie jest prawdą, że cała młodzież z gruntu jest zła i nieodpowiedzialna. Sam wiek o niczym jeszcze nie przesądza. Ubogi, lecz mądry młodzieniec jest lepszy niż król stary i głupi, który już nie przyjmuje ostrzeżenia [Kzn 4,13]. Nowy Testament kreśli nam wręcz wspaniały obraz chłopaków. Napisałem wam, młodzieńcy, gdyż jesteście mocni i Słowo Boże mieszka w was, i zwyciężyliście złego [1Jn 2,14]. Jak widać, młodzieńcy mogą prowadzić życie na wysokim poziomie duchowym.
Moja młodość już dawno minęła, ale pamięć o niej, o jej błędach i możliwościach, wciąż tkwi we mnie, sprawiając, że jestem już chłopakiem bardziej uświadomionym, niż przed laty ;) Jako więc młodzieniec z przeszłością, przywołuję na użytek wszystkich chłopaków kapitalną wskazówkę Słowa Bożego: Jak zachowa młodzieniec w czystości życie swoje? Gdy przestrzegać będzie słów twoich [Ps 119,9].
Z Biblią za pan brat! Mówię wam, nie ma lepszej recepty na życie. Na całe życie.
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
30 września, 2011
28 września, 2011
Zwycięstwo zdrowego rozsądku
Negocjowanie warunków kapitulacji Warszawy |
Kapitulacja okazała się jednak jedynym rozsądnym i nie cierpiącym zwłoki krokiem. Już i tak w trakcie walk zginęło około dziesięć tysięcy mieszkańców stolicy, a dziesięć procent zabudowy miasta zamieniło się w ruiny. Trzeźwa ocena położenia Warszawy i jej zerowych szans na zwycięstwo o własnych siłach, brak kogokolwiek w Europie, kto chciałby przyjść jej z pomocą, nieuchronnie prowadziła do decyzji o poddaniu miasta.
Nieraz tak w życiu bywa, że trzeba nam podejmować chociaż smutne, to jednak roztropne decyzje. Upieranie się, trwanie w beznadziejnej postawie co najwyżej przedłuża agonię, a zarazem pogarsza sytuację. Naprawdę już lepiej się poddać, przyznać do braku sił, do niezdolności poradzenia sobie z problemem, niż iść w zaparte i ponosić dalsze szkody.
W ogłoszonej w porę kapitulacji jest nawet jakiś element pozytywny. Przede wszystkim taki, że poddający się człowiek wyrzeka się osobistej dumy i pychy, a to jest już sam w sobie wielki krok ku odrodzeniu. Ponadto jawny akt poddania się zazwyczaj wygasza dalszą agresję nieprzyjaciela. Ustaje więc przemoc i krzywda, a w jej miejsce czasem pojawia się nawet współczucie. Kapitulacja nie jest najgorszym rozwiązaniem.
W rocznicę kapitulacji Warszawy myślę dziś o ludziach, o których wiem, że w ostatnich miesiącach poniekąd się poddali. Odeszli z pracy na eksponowanym stanowisku, zawiesili działalność własnej firmy, zrezygnowali z pełnionej funkcji, a nawet wycofali się ze służby kościelnej. Znam takie osoby i wcale nie myślę o nich źle. Wprost przeciwnie, przez konkretną rezygnację bardziej zyskali w moich oczach, niż gdyby kurczowo trzymali się swojej pozycji robiąc jedynie dobrą minę do złej już gry.
W nauczaniu Jezusa pojawia się wątek o zdroworozsądkowym myśleniu w sytuacjach nie rokujących żadnego sukcesu. Albo, który król, wyruszając na wojnę z drugim królem, nie siądzie najpierw i nie naradzi się, czy będzie w stanie w dziesięć tysięcy zmierzyć się z tym, który z dwudziestoma tysiącami wyrusza przeciwko niemu? Jeśli zaś nie, to gdy tamten jeszcze jest daleko, wysyła poselstwo i zapytuje o warunki pokoju [Łk 14,31–32]. Po co dalej brnąć, skoro gołym okiem już widać, że nic z tego dobrego nie będzie. Czasem lepiej się w porę poddać, niż dać się zabić.
Oczywiście są sytuacje, gdy walczyć trzeba aż na śmierć, na przykład, opierać się aż do krwi w walce przeciw grzechowi [Hbr 12,4], ale nieraz lepiej jest zrezygnować z dalszej walki i się po prostu poddać. Nie żeby na wieki sczeznąć, lecz żeby się podnieść, odzyskując z czasem zdolność do dalszego życia i pożytecznej aktywności.
27 września, 2011
Majstersztyk "niesamowitego" awansu
Kampania wyborcza w Polsce weszła w najgorętszą fazę. Wśród polityków, za kulisami, dokonuje się kolejne przetasowanie. W głównych partiach rywalizujących o realną władzę w kraju, powstają gabinety cieni. W głowach przywódców partyjnych już jest jasne, kto 'niespodziewanie' awansuje, a kto pójdzie w odstawkę.
O ile trudno w pełni przewidzieć wyniki wyborów, do których staje cały naród, bądź co bądź zróżnicowany politycznie, o tyle w mniejszych i bardziej jednolitych środowiskach tworzenie powyborczego scenariusza jest prostsze i o wiele bardziej przewidywalne. Ludzie mający konkretny wpływ na określone gremia są bardziej znani i osiągalni. Wystarczy do nich dotrzeć i odpowiednio z nimi porozmawiać.
Jednym ze sprytnych sposobów pozyskiwania niezawodnego poparcia jest zastosowanie instrumentu awansu. Człowiek, któremu przed wyborami obieca się, że będzie kimś, zrobi wszystko, aby wynik wyborczy do tego celu go doprowadził. Uaktywni się, w kręgach własnych wpływów rozsławi walory 'swojego' faworyta, spotka się z kim trzeba i wykona każde inne zadanie, aby osoba gwarantująca mu szybką windę doszła do władzy. Chodzi tylko o to, aby dana mu obietnica awansu stanowiła dla niego dostatecznie smaczny kąsek.
Tak postępuje się w polityce. Na szczęście prawdziwy Kościół Pana Jezusa Chrystusa jest od czegoś takiego wolny. W środowisku prawdziwych mężów i niewiast Bożych nie ma miejsca na zakulisowe układanki. Gdy zgromadzenie prawdziwych dzieci Bożych wybiera ze swojego grona jakiegoś przedstawiciela lub pracownika do wykonania konkretnego zadania, wówczas modlitwa o kierownictwo Ducha Świętego nie jest zwykłym mydleniem oczu dla maluczkich. Jest rzeczywistym otwarciem się na wolę Bożą.
Biblia zazwyczaj wiąże wybór z konkretnymi, sprawdzonymi już kwalifikacjami, życiorysem i dostatecznym wiekiem wiary kandydata. Upatrzcie tedy, bracia, spośród siebie siedmiu mężów, cieszących się zaufaniem, pełnych Ducha Świętego i mądrości, a ustanowimy ich, aby się zajęli tą sprawą [Dz 6,3]. Pozostawiłem cię na Krecie w tym celu, abyś uporządkował to, co pozostało do zrobienia, i ustanowił po miastach starszych, jak ci nakazałem, takich, którzy są nienaganni, są mężami jednej żony, którzy mają dzieci wierzące, które nie stoją pod zarzutem rozpusty albo krnąbrności. Biskup bowiem jako włodarz Boży, powinien być nienaganny, nie samowolny, nieskory do gniewu, nie oddający się pijaństwu, nie porywczy, nie chciwy brudnego zysku, ale gościnny, zamiłowany w tym, co dobre, roztropny, sprawiedliwy, pobożny, wstrzemięźliwy, trzymający się prawowiernej nauki, aby mógł zarówno udzielać napomnień w słowach zdrowej nauki, jak też dawać odpór tym, którzy jej się przeciwstawiają [Tt 1,5–9].
Czy w powyższych słowach jest miejsce na "niesamowity" awans? W polityce, gdzie robi się zakulisowe układanki, obietnicami niezasłużonego awansu pozyskuje się niezbędne głosy poparcia. Na szczęście głową Kościoła jest Chrystus. On życie swoje poświęcił po to i zmartwychwstał, aby sam sobie przysposobić Kościół pełen chwały, bez zmazy lub skazy lub czegoś w tym rodzaju, ale żeby był święty i niepokalany [Ef 5,27]. Sam więc powołuje i ustanawia ludzi do pełnienia poszeczgólnych zadań w Kościele, a widzialną legitymacją do tego jest jakość życia, wypróbowanie i wierność w służbie danego człowieka.
W granicach Krolestwa Bożego nic nie można uknuć i zakombinować. Nie może być żadnego kolesiostwa i układów. Sam Bóg powołuje i ustanawia ludzi do służby w Kościele. Nawet ocena, czy ktoś jest dostatecznie wypróbowany, by objąć określone stanowisko, pozostaje w gestii Głowy Kościoła. Albowiem nie ten, kto sam siebie zaleca, jest wypróbowany, ale ten, kogo Pan poleca [2Ko 10,18].
W prawdziwym Kościele nie zachodzi potrzeba politykowania. Choć tytułowe słowa zapożyczyłem z treści autobiografiicznej książki jednego z przywódców kościelnych, to jednak w świetle Biblii widzę, że na tym polu Duch Święty kieruje każdym wyborem, a napełnieni Nim słudzy Boży to kierownictwo z zaufaniem i radością odkrywają i przyjmują. To jest to! Rozpoczynać wybory i wiedzieć, że nie poprzedziły ich żadne zakulisowe narady i uzgodnienia! To jest to! Móc z ręką na sercu powiedzieć: Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my... [Dz 15,28].
Do takigo Kościoła należę i jestem bardzo szczęśliwy, że obserwowana tu polityka wyborcza pomaga mi coraz bardziej całym sercem zwracać się ku nadchodzącemu Królestwu Bożemu.
O ile trudno w pełni przewidzieć wyniki wyborów, do których staje cały naród, bądź co bądź zróżnicowany politycznie, o tyle w mniejszych i bardziej jednolitych środowiskach tworzenie powyborczego scenariusza jest prostsze i o wiele bardziej przewidywalne. Ludzie mający konkretny wpływ na określone gremia są bardziej znani i osiągalni. Wystarczy do nich dotrzeć i odpowiednio z nimi porozmawiać.
Jednym ze sprytnych sposobów pozyskiwania niezawodnego poparcia jest zastosowanie instrumentu awansu. Człowiek, któremu przed wyborami obieca się, że będzie kimś, zrobi wszystko, aby wynik wyborczy do tego celu go doprowadził. Uaktywni się, w kręgach własnych wpływów rozsławi walory 'swojego' faworyta, spotka się z kim trzeba i wykona każde inne zadanie, aby osoba gwarantująca mu szybką windę doszła do władzy. Chodzi tylko o to, aby dana mu obietnica awansu stanowiła dla niego dostatecznie smaczny kąsek.
Tak postępuje się w polityce. Na szczęście prawdziwy Kościół Pana Jezusa Chrystusa jest od czegoś takiego wolny. W środowisku prawdziwych mężów i niewiast Bożych nie ma miejsca na zakulisowe układanki. Gdy zgromadzenie prawdziwych dzieci Bożych wybiera ze swojego grona jakiegoś przedstawiciela lub pracownika do wykonania konkretnego zadania, wówczas modlitwa o kierownictwo Ducha Świętego nie jest zwykłym mydleniem oczu dla maluczkich. Jest rzeczywistym otwarciem się na wolę Bożą.
Biblia zazwyczaj wiąże wybór z konkretnymi, sprawdzonymi już kwalifikacjami, życiorysem i dostatecznym wiekiem wiary kandydata. Upatrzcie tedy, bracia, spośród siebie siedmiu mężów, cieszących się zaufaniem, pełnych Ducha Świętego i mądrości, a ustanowimy ich, aby się zajęli tą sprawą [Dz 6,3]. Pozostawiłem cię na Krecie w tym celu, abyś uporządkował to, co pozostało do zrobienia, i ustanowił po miastach starszych, jak ci nakazałem, takich, którzy są nienaganni, są mężami jednej żony, którzy mają dzieci wierzące, które nie stoją pod zarzutem rozpusty albo krnąbrności. Biskup bowiem jako włodarz Boży, powinien być nienaganny, nie samowolny, nieskory do gniewu, nie oddający się pijaństwu, nie porywczy, nie chciwy brudnego zysku, ale gościnny, zamiłowany w tym, co dobre, roztropny, sprawiedliwy, pobożny, wstrzemięźliwy, trzymający się prawowiernej nauki, aby mógł zarówno udzielać napomnień w słowach zdrowej nauki, jak też dawać odpór tym, którzy jej się przeciwstawiają [Tt 1,5–9].
Czy w powyższych słowach jest miejsce na "niesamowity" awans? W polityce, gdzie robi się zakulisowe układanki, obietnicami niezasłużonego awansu pozyskuje się niezbędne głosy poparcia. Na szczęście głową Kościoła jest Chrystus. On życie swoje poświęcił po to i zmartwychwstał, aby sam sobie przysposobić Kościół pełen chwały, bez zmazy lub skazy lub czegoś w tym rodzaju, ale żeby był święty i niepokalany [Ef 5,27]. Sam więc powołuje i ustanawia ludzi do pełnienia poszeczgólnych zadań w Kościele, a widzialną legitymacją do tego jest jakość życia, wypróbowanie i wierność w służbie danego człowieka.
W granicach Krolestwa Bożego nic nie można uknuć i zakombinować. Nie może być żadnego kolesiostwa i układów. Sam Bóg powołuje i ustanawia ludzi do służby w Kościele. Nawet ocena, czy ktoś jest dostatecznie wypróbowany, by objąć określone stanowisko, pozostaje w gestii Głowy Kościoła. Albowiem nie ten, kto sam siebie zaleca, jest wypróbowany, ale ten, kogo Pan poleca [2Ko 10,18].
W prawdziwym Kościele nie zachodzi potrzeba politykowania. Choć tytułowe słowa zapożyczyłem z treści autobiografiicznej książki jednego z przywódców kościelnych, to jednak w świetle Biblii widzę, że na tym polu Duch Święty kieruje każdym wyborem, a napełnieni Nim słudzy Boży to kierownictwo z zaufaniem i radością odkrywają i przyjmują. To jest to! Rozpoczynać wybory i wiedzieć, że nie poprzedziły ich żadne zakulisowe narady i uzgodnienia! To jest to! Móc z ręką na sercu powiedzieć: Postanowiliśmy bowiem, Duch Święty i my... [Dz 15,28].
Do takigo Kościoła należę i jestem bardzo szczęśliwy, że obserwowana tu polityka wyborcza pomaga mi coraz bardziej całym sercem zwracać się ku nadchodzącemu Królestwu Bożemu.
25 września, 2011
Wszyscy jesteśmy budowlańcami
Dwudziesty piąty dzień września w Polsce to Dzień Budowlańca, czy święto wszystkich ludzi z branży budowlanej, bez względu na płeć, wykształcenie i charakter wykonywanej w tym sektorze pracy.
Budownictwo zdaje się być jednym z najbardziej widocznych przejawów aktualnej sytuacji gospodarczej kraju. Wszędzie tam, gdzie widać dźwigi budowlane, tam mamy do czynienia z jakąś formą rozwoju. Znikające dźwigi i zamierające budownictwo to wróżba rychłego zastoju gospodarczego.
Nie inaczej jest w sferze duchowej. Powszechnie wiadomo, że Biblia wzywa każdego chrześcijanina, aby był zbudowaniem dla swoich towarzyszy wiary. Dlatego napominajcie się nawzajem i budujcie jeden drugiego, co też czynicie [1Ts 5,11]. Jednakowoż naśladowca Jezusa jest zobligowany przez Słowo Boże do dbałości o zbudowanie osobiste. Ale wy, umiłowani, budujcie siebie samych w oparciu o najświętszą wiarę waszą [Jd 1,20].
Innymi słowy, jest bardzo dobrze, gdy są wokół nas ludzie, którzy nas budują. Niezależnie jednak od tego jak wielu ich jest, każdy z nas sam ma troszczyć się o swoje zbudowanie. Gdy bracia i siostry zupełnie nas w jakimś okresie nie budują, tym bardziej potrzebne nam poczucie osobistej odpowiedzialności za własne zbudowanie.
I w drugą stronę, pamiętajmy, że tak jak my oczekujemy zbudowania od innych, tak oni mają prawo oczekiwać tego od nas. Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać niż brać [Dz 20,35] – powiedział Pan Jezus. W tym sensie właściwszym od pytania: Czy oni mnie budują? jest pytanie: Czy ja ich buduję? Co pozytywnego i budującego wniosłem ostatnio w życie moich braci i sióstr w Chrystusie?
Dopóki o tym pamiętamy, stwarzamy dla siebie obopólne warunki do duchowego rozwoju. Zaniedbując sprawę duchowego zbudowania, szykujemy dla siebie samych lata duchowej stagnacji.
W Dniu Budowlańca przypominam, że Biblia każdego chrześcijanina przypisuje do duchowej branży budowlanej. Na jednym, jedynym fundamencie, którym jest Chrystus, wszyscy wznosimy duchowe budowle naszego ziemskiego życia. Albowiem fundamentu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, a którym jest Jezus Chrystus. A czy ktoś na tym fundamencie wznosi budowę ze złota, srebra, drogich kamieni, z drzewa, siana, słomy, to wyjdzie na jaw w jego dziele; dzień sądny bowiem to pokaże, gdyż w ogniu się objawi, a jakie jest dzieło każdego, wypróbuje ogień. Jeśli czyjeś dzieło, zbudowane na tym fundamencie, się ostoi, ten zapłatę odbierze; jeśli czyjeś dzieło spłonie, ten szkodę poniesie [1Ko 3,11–15].
Ta biblijna uwaga dotyczy zarówno budowania samego siebie, jak również bycia zbudowaniem dla innych. Warto o tym pamiętać na okoliczność każdego nabożeństwa, każdego zgromadzenia każdej wspólnoty wierzących.
Budownictwo zdaje się być jednym z najbardziej widocznych przejawów aktualnej sytuacji gospodarczej kraju. Wszędzie tam, gdzie widać dźwigi budowlane, tam mamy do czynienia z jakąś formą rozwoju. Znikające dźwigi i zamierające budownictwo to wróżba rychłego zastoju gospodarczego.
Nie inaczej jest w sferze duchowej. Powszechnie wiadomo, że Biblia wzywa każdego chrześcijanina, aby był zbudowaniem dla swoich towarzyszy wiary. Dlatego napominajcie się nawzajem i budujcie jeden drugiego, co też czynicie [1Ts 5,11]. Jednakowoż naśladowca Jezusa jest zobligowany przez Słowo Boże do dbałości o zbudowanie osobiste. Ale wy, umiłowani, budujcie siebie samych w oparciu o najświętszą wiarę waszą [Jd 1,20].
Innymi słowy, jest bardzo dobrze, gdy są wokół nas ludzie, którzy nas budują. Niezależnie jednak od tego jak wielu ich jest, każdy z nas sam ma troszczyć się o swoje zbudowanie. Gdy bracia i siostry zupełnie nas w jakimś okresie nie budują, tym bardziej potrzebne nam poczucie osobistej odpowiedzialności za własne zbudowanie.
I w drugą stronę, pamiętajmy, że tak jak my oczekujemy zbudowania od innych, tak oni mają prawo oczekiwać tego od nas. Bardziej błogosławioną rzeczą jest dawać niż brać [Dz 20,35] – powiedział Pan Jezus. W tym sensie właściwszym od pytania: Czy oni mnie budują? jest pytanie: Czy ja ich buduję? Co pozytywnego i budującego wniosłem ostatnio w życie moich braci i sióstr w Chrystusie?
Dopóki o tym pamiętamy, stwarzamy dla siebie obopólne warunki do duchowego rozwoju. Zaniedbując sprawę duchowego zbudowania, szykujemy dla siebie samych lata duchowej stagnacji.
W Dniu Budowlańca przypominam, że Biblia każdego chrześcijanina przypisuje do duchowej branży budowlanej. Na jednym, jedynym fundamencie, którym jest Chrystus, wszyscy wznosimy duchowe budowle naszego ziemskiego życia. Albowiem fundamentu innego nikt nie może założyć oprócz tego, który jest założony, a którym jest Jezus Chrystus. A czy ktoś na tym fundamencie wznosi budowę ze złota, srebra, drogich kamieni, z drzewa, siana, słomy, to wyjdzie na jaw w jego dziele; dzień sądny bowiem to pokaże, gdyż w ogniu się objawi, a jakie jest dzieło każdego, wypróbuje ogień. Jeśli czyjeś dzieło, zbudowane na tym fundamencie, się ostoi, ten zapłatę odbierze; jeśli czyjeś dzieło spłonie, ten szkodę poniesie [1Ko 3,11–15].
Ta biblijna uwaga dotyczy zarówno budowania samego siebie, jak również bycia zbudowaniem dla innych. Warto o tym pamiętać na okoliczność każdego nabożeństwa, każdego zgromadzenia każdej wspólnoty wierzących.
24 września, 2011
Równanie do niewłaściwego szeregu
Dziś rocznica znamiennej moim zdaniem decyzji kościoła rzymskokatolickiego w Polsce. 24 września 1928 roku polscy katolicy usunęli z przysięgi ślubnej dla kobiet fragment zobowiązujący je do posłuszeństwa mężowi. Od tego dnia katoliczki w trakcie ślubowania małżeńskiego już nie zobowiązują się do uległości względem mężów.
Ponieważ Biblia wyraźnie wzywa: Żony, bądźcie uległe mężom swoim jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak Chrystus Głową Kościoła, ciała, którego jest Zbawicielem. Ale jak Kościół podlega Chrystusowi, tak i żony mężom swoim we wszystkim [Ga 5,22–24] prawdziwa chrześcijanka, poślubiając chrześcijanina, nie ma problemu z przyrzeczeniem mu uległości. Pismo Święte poucza ją bowiem, że nawet gdy jej mąż jest niewierzący, to również winna mu być uległa. Podobnie wy, żony, bądźcie uległe mężom swoim, aby, jeśli nawet niektórzy nie są posłuszni Słowu, dzięki postępowaniu kobiet, bez słowa zostali pozyskani, ujrzawszy wasze czyste, bogobojne życie [1Pt 3,1–2].
Z powyższego powodu – jak sięgam pamięcią – w ślubowaniu małżeńskim w środowiskach ludzi ewangelicznie wierzących zawarty był ten element woli Bożej dla małżeństw. Ślubuję miłować Cię i szanować, dzielić z Tobą radość i smutek, szczęście i nieszczęście, być wierną i uległą, i nie opuszczać Cię aż do śmierci, a Boga Wszechmogącego proszę o pomoc i błogosławieństwo – mówiła narzeczona. W sercach ludzi wierzących nie budziło to żadnego sprzeciwu.
Co innego, gdy słowa ślubowania uległości trafiały do uszu niewierzących, wyemancypowanych kobiet. Pamiętam oburzenie matki jednej z wierzących dziewczyn z Kwidzyna, której przed laty posługiwałem przy zawieraniu związku małżeńskiego. Nie mogła się z tym pogodzić, że jej córka przyrzekła uległość swojemu mężowi.
Od ponad osiemdziesięciu lat katoliczki w naszym kraju zawierając związek małżeński już się do uległości względem męża nie zobowiązują. Czy to pomaga ich małżeństwom? Statystyki głoszą, że co trzecie małżeństwo w Polsce się rozpada. A jak na tym tle wygląda sytuacja w środowiskach ludzi, którzy mówią o sobie, ze narodzili się na nowo i należą do któregoś z eweangelicznych zborów?
Po pierwsze, przygotowując się niedawno do udzielania ślubu ze zdumieniem odkryłem, że – nawet nie wiem kiedy – i z naszej przysięgi małżeńskiej usunięto wzmiankę o uległości. Niby więc z kilkudziesięcioletnim poślizgiem, ale i na naszym podwórku ten sam co w kościele rzymskokatolickim duch dał znać o sobie. Dlaczego wprowadzono tę zmianę? Ostatnie dwa śluby w naszej wspólnocie zostały więc zawarte już bez przyrzekania uległości mężowi. Czy to właściwy kierunek zmian?
Po drugie, niezależnie od treści składnej przysięgi małżeńskiej, w środowiskach ewangelikalnych już gołym okiem zaczyna być widać, że żony i mężowie coraz mniej przejmują się Pismem Świętym. Można im głosić, przypominać, wzywać mężów do miłowania żon, jak Chrystus umiłował Kościół, a żony do uległości mężom, jak Chrystusowi – a wszystko na nic. Niczym mieszkańcy Jerozolimy zdają się mówić: Nic z tego! Pójdziemy raczej za naszymi zamysłami i każdy z nas kierować się będzie uporem swojego złego serca [Jr 18,12]. Efekty tej postawy zaczynają już być coraz bardziej widoczne.
W rocznicę usunięcia przez katolików wątku o uległości żony względem męża, można by radośnie zakrzyknąć: Nasze kobiety też już nie obiecują uległości! Mnie jednak z jakiegoś powodu jest smutno. Równamy nie do tego szeregu, co trzeba...
Ponieważ Biblia wyraźnie wzywa: Żony, bądźcie uległe mężom swoim jak Panu, bo mąż jest głową żony, jak Chrystus Głową Kościoła, ciała, którego jest Zbawicielem. Ale jak Kościół podlega Chrystusowi, tak i żony mężom swoim we wszystkim [Ga 5,22–24] prawdziwa chrześcijanka, poślubiając chrześcijanina, nie ma problemu z przyrzeczeniem mu uległości. Pismo Święte poucza ją bowiem, że nawet gdy jej mąż jest niewierzący, to również winna mu być uległa. Podobnie wy, żony, bądźcie uległe mężom swoim, aby, jeśli nawet niektórzy nie są posłuszni Słowu, dzięki postępowaniu kobiet, bez słowa zostali pozyskani, ujrzawszy wasze czyste, bogobojne życie [1Pt 3,1–2].
Z powyższego powodu – jak sięgam pamięcią – w ślubowaniu małżeńskim w środowiskach ludzi ewangelicznie wierzących zawarty był ten element woli Bożej dla małżeństw. Ślubuję miłować Cię i szanować, dzielić z Tobą radość i smutek, szczęście i nieszczęście, być wierną i uległą, i nie opuszczać Cię aż do śmierci, a Boga Wszechmogącego proszę o pomoc i błogosławieństwo – mówiła narzeczona. W sercach ludzi wierzących nie budziło to żadnego sprzeciwu.
Co innego, gdy słowa ślubowania uległości trafiały do uszu niewierzących, wyemancypowanych kobiet. Pamiętam oburzenie matki jednej z wierzących dziewczyn z Kwidzyna, której przed laty posługiwałem przy zawieraniu związku małżeńskiego. Nie mogła się z tym pogodzić, że jej córka przyrzekła uległość swojemu mężowi.
Od ponad osiemdziesięciu lat katoliczki w naszym kraju zawierając związek małżeński już się do uległości względem męża nie zobowiązują. Czy to pomaga ich małżeństwom? Statystyki głoszą, że co trzecie małżeństwo w Polsce się rozpada. A jak na tym tle wygląda sytuacja w środowiskach ludzi, którzy mówią o sobie, ze narodzili się na nowo i należą do któregoś z eweangelicznych zborów?
Po pierwsze, przygotowując się niedawno do udzielania ślubu ze zdumieniem odkryłem, że – nawet nie wiem kiedy – i z naszej przysięgi małżeńskiej usunięto wzmiankę o uległości. Niby więc z kilkudziesięcioletnim poślizgiem, ale i na naszym podwórku ten sam co w kościele rzymskokatolickim duch dał znać o sobie. Dlaczego wprowadzono tę zmianę? Ostatnie dwa śluby w naszej wspólnocie zostały więc zawarte już bez przyrzekania uległości mężowi. Czy to właściwy kierunek zmian?
Po drugie, niezależnie od treści składnej przysięgi małżeńskiej, w środowiskach ewangelikalnych już gołym okiem zaczyna być widać, że żony i mężowie coraz mniej przejmują się Pismem Świętym. Można im głosić, przypominać, wzywać mężów do miłowania żon, jak Chrystus umiłował Kościół, a żony do uległości mężom, jak Chrystusowi – a wszystko na nic. Niczym mieszkańcy Jerozolimy zdają się mówić: Nic z tego! Pójdziemy raczej za naszymi zamysłami i każdy z nas kierować się będzie uporem swojego złego serca [Jr 18,12]. Efekty tej postawy zaczynają już być coraz bardziej widoczne.
W rocznicę usunięcia przez katolików wątku o uległości żony względem męża, można by radośnie zakrzyknąć: Nasze kobiety też już nie obiecują uległości! Mnie jednak z jakiegoś powodu jest smutno. Równamy nie do tego szeregu, co trzeba...
23 września, 2011
Miłe to Bogu, czy przykre?
Mamy dziś w Polsce ludowe Święto Plonów, czyli Dożynki. To dobry i godny naśladowania zwyczaj. Już w czasach przedchrześcijańskich Słowianie na zakończenie lata, 23 września, jak potrafili, tak praktykowali obrzędy dziękczynne za ukończenie żniw i doroczne zbiory.
Oczywiście, w starożytności Słowianie nie znali Boga, czcili więc bóstwa słowiańskie i im składali swoje podziękowania. Obecnie również większość Polaków nie zna prawdziwego Boga. Uprawiają więc kult tzw. Matki Bożej i na Jasnej Górze urządzają Dożynki, by jej dziękować za zbiory. Czy z powyższych powodów idea Dnia Dziękczynienia zatraca swój sens i wartość?
W Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE od lat pamiętamy, by w naszym kalendarzu każdego roku mieć taki szczególny dzień dziękczynienia Bogu za wszystkie dobrodziejstwa otrzymane od Boga. Ostatnio słyszałem, że ktoś rozpowiada w naszym środowisku jakoby urządzanie Dnia Dziękczynienia było uprawianiem bałwochwalstwa. Rozumiem, że skojarzył go z pogańskimi obrzędami dożynkowymi. Czy ma rację?
Niejako w przeddzień Zborowego Dnia Dziękczynienia, pozwolę więc sobie zaprosić Was do Słowa Bożego. Gdy spojrzymy na sprawę w świetle Biblii, to od razu staje się jasne, że dziękczynienie ludzi wierzących zawsze jest miłe w oczach Bożych. Jak więc przyjęliście Chrystusa Jezusa, Pana, tak w Nim chodźcie, wkorzenieni weń i zbudowani na nim, i utwierdzeni w wierze, jak was nauczono, składając nieustannie dziękczynienie [Kol 2,6–7].
Nie istnieje takie niebezpieczeństwo, że moglibyśmy przesadzić z dziękczynieniem Bogu. Za wszystko dziękujcie; taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie względem was [1Ts 5,18]. Nic jaśniej nie można powiedzieć o stosunku Boga do składanego Mu dziękczynienia. Dziękczynienie jest zgodne z wolą Bożą.
Dobrze jest dziękować Panu [Ps 92,2] i raczej nie można tu popaść w żadną przesadę, albowiem jakże możemy dość dziękować Bogu..? [1Ts 3,9].
Faktem jest, że ludzie nie znający Boga wdzięczność za plony przez całe wieki kierują pod niewłaściwy adres. Czy jednak ich błąd ma powstrzymać prawdziwych chrześcijan w składaniu dziękczynienia Bogu, który jest Stwórcą i Dawcą wszystkiego? Czy Bóg może być niezadowolony, że urządzamy Mu uroczystość dziękczynną, tylko dlatego, że inni wcześniej nie zrobili tego właściwie?
Wyobraźmy sobie taką sytuację, że jako przyjaciel szkoły wszystkim uczniom podarowałeś bardzo dobre laptopy. Każdy dostał taki drogocenny i użyteczny gadżet, nie będąc poinformowany wprost, kto jest darczyńcą. Zafascynowani prezentem uczniowie zaczęli się domyślać, któż mógł być dla nich tak wspaniałomyślny? Niektórzy wpadli na pomysł, że to dyrektor szkoły. Napisali więc dyrektorowi piękne podziękowanie. Inni pomyśleli, że mogła to zrobić właścicielka pobliskiego sklepu z laptopami i do niej posłali dziękczynny bukiet.
Słysząc o tych uczniowskich próbach trafienia z wdzięcznością pod właściwy adres uśmiechasz się i czekasz, aż wreszcie ktoś wpadnie na właściwy trop. Jak reagujesz gdy w końcu grupa obdarowanych przez ciebie uczniów przychodzi pod twoje drzwi i tobie składa dziękczynienie? Odrzucasz ich wdzięczność, bo już wcześniej dziękowali komuś innemu? Nie. Jest ci miło, że przyszli podziękować, niezależnie jak długo błądzili w swoich poszukiwaniach rzeczywistego darczyńcy.
W pierwszą niedzielę października urządzamy więc Zborowy Dzień Dziękczynienia, aby wszechmogącemu Bogu Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu podziękować za tegoroczne dobrodziejstwa. My już wiemy, od kogo mamy to wszystko. Oni najwidoczniej jeszcze tego nie odkryli, więc błądzą w swoich aktach dziękczynienia.
Oczywiście, w starożytności Słowianie nie znali Boga, czcili więc bóstwa słowiańskie i im składali swoje podziękowania. Obecnie również większość Polaków nie zna prawdziwego Boga. Uprawiają więc kult tzw. Matki Bożej i na Jasnej Górze urządzają Dożynki, by jej dziękować za zbiory. Czy z powyższych powodów idea Dnia Dziękczynienia zatraca swój sens i wartość?
W Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE od lat pamiętamy, by w naszym kalendarzu każdego roku mieć taki szczególny dzień dziękczynienia Bogu za wszystkie dobrodziejstwa otrzymane od Boga. Ostatnio słyszałem, że ktoś rozpowiada w naszym środowisku jakoby urządzanie Dnia Dziękczynienia było uprawianiem bałwochwalstwa. Rozumiem, że skojarzył go z pogańskimi obrzędami dożynkowymi. Czy ma rację?
Niejako w przeddzień Zborowego Dnia Dziękczynienia, pozwolę więc sobie zaprosić Was do Słowa Bożego. Gdy spojrzymy na sprawę w świetle Biblii, to od razu staje się jasne, że dziękczynienie ludzi wierzących zawsze jest miłe w oczach Bożych. Jak więc przyjęliście Chrystusa Jezusa, Pana, tak w Nim chodźcie, wkorzenieni weń i zbudowani na nim, i utwierdzeni w wierze, jak was nauczono, składając nieustannie dziękczynienie [Kol 2,6–7].
Nie istnieje takie niebezpieczeństwo, że moglibyśmy przesadzić z dziękczynieniem Bogu. Za wszystko dziękujcie; taka jest bowiem wola Boża w Chrystusie Jezusie względem was [1Ts 5,18]. Nic jaśniej nie można powiedzieć o stosunku Boga do składanego Mu dziękczynienia. Dziękczynienie jest zgodne z wolą Bożą.
Dobrze jest dziękować Panu [Ps 92,2] i raczej nie można tu popaść w żadną przesadę, albowiem jakże możemy dość dziękować Bogu..? [1Ts 3,9].
Faktem jest, że ludzie nie znający Boga wdzięczność za plony przez całe wieki kierują pod niewłaściwy adres. Czy jednak ich błąd ma powstrzymać prawdziwych chrześcijan w składaniu dziękczynienia Bogu, który jest Stwórcą i Dawcą wszystkiego? Czy Bóg może być niezadowolony, że urządzamy Mu uroczystość dziękczynną, tylko dlatego, że inni wcześniej nie zrobili tego właściwie?
Wyobraźmy sobie taką sytuację, że jako przyjaciel szkoły wszystkim uczniom podarowałeś bardzo dobre laptopy. Każdy dostał taki drogocenny i użyteczny gadżet, nie będąc poinformowany wprost, kto jest darczyńcą. Zafascynowani prezentem uczniowie zaczęli się domyślać, któż mógł być dla nich tak wspaniałomyślny? Niektórzy wpadli na pomysł, że to dyrektor szkoły. Napisali więc dyrektorowi piękne podziękowanie. Inni pomyśleli, że mogła to zrobić właścicielka pobliskiego sklepu z laptopami i do niej posłali dziękczynny bukiet.
Słysząc o tych uczniowskich próbach trafienia z wdzięcznością pod właściwy adres uśmiechasz się i czekasz, aż wreszcie ktoś wpadnie na właściwy trop. Jak reagujesz gdy w końcu grupa obdarowanych przez ciebie uczniów przychodzi pod twoje drzwi i tobie składa dziękczynienie? Odrzucasz ich wdzięczność, bo już wcześniej dziękowali komuś innemu? Nie. Jest ci miło, że przyszli podziękować, niezależnie jak długo błądzili w swoich poszukiwaniach rzeczywistego darczyńcy.
W pierwszą niedzielę października urządzamy więc Zborowy Dzień Dziękczynienia, aby wszechmogącemu Bogu Ojcu, Synowi i Duchowi Świętemu podziękować za tegoroczne dobrodziejstwa. My już wiemy, od kogo mamy to wszystko. Oni najwidoczniej jeszcze tego nie odkryli, więc błądzą w swoich aktach dziękczynienia.
21 września, 2011
Podglądnijmy Jezusa: Spotkania z celnikami
21 września w Polsce – to Dzień Służby Celnej, czyli święto państwowe obchodzone corocznie właśnie tego dnia na mocy ustawy z 1999 roku. Chodzi o podkreślenie znaczenia Służby Celnej dla gospodarki i społeczeństwa kraju, a także całej Unii Europejskiej. Jest to święto wszystkich funkcjonariuszy i pracowników SC. Celnicy odbierają więc dziś nagrody i odznaczenia i uczestniczą w rozmaitych imprezach okolicznościowych.
Gdy widzę celnika, to niemal automatycznie zaczynam myśleć o ewangelicznym Lewim i Zacheuszu. Obydwaj ci celnicy zetknęli się z Jezusem, co zupełnie zmieniło ich życie. Pierwszego Jezus powołał bezpośrednio odrywając go od jego zajęcia. A potem wyszedł i ujrzał celnika, imieniem Lewi, siedzącego przy cle. I rzekł do niego: Pójdź za mną. I pozostawiwszy wszystko, wstał i poszedł za nim [Łk 5,27–28]. Został jednym z apostołów i ewangelistą Mateuszem.
Drugi z celników już przed spotkaniem zainteresował się Jezusem. I wszedłszy do Jerycha, przechodził przez nie. A oto mąż, imieniem Zacheusz, przełożony nad celnikami, człowiek bogaty, pragnął widzieć Jezusa, kto to jest, lecz nie mógł z powodu tłumu, gdyż był małego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wszedł na drzewo sykomory, aby go ujrzeć, bo tamtędy miał przechodzić. A gdy Jezus przybył na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź śpiesznie, gdyż dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. I zszedł śpiesznie, i przyjął go z radością [Łk 19,1–6].
Tego samego dnia Zacheusz doznał wielkiej zmiany myślenia. Panie, oto połowę majątku mojego daję ubogim, a jeśli na kim co wymusiłem, jestem gotów oddać w czwórnasób. A Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem domu tego, ponieważ i on jest synem Abrahamowym [Łk 19,8–9].
Zacheusz dostąpił zbawienia, ponieważ uwierzył, że Jezus jest Synem Bożym i daje ludziom żywot wieczny. Upodobnił się do Abrahama, ojca wszystkich wierzących [Rz 4,11], który jako pierwszy z ludzi uwierzył Bogu na słowo, dzięki czemu został usprawiedliwiony.
Często można było zobaczyć Jezusa w towarzystwie celników i grzeszników, czyli ludzi nielubianych w Izraelu i nieczystych. On od nich nie stronił. Zasiadał z nimi przy jednym stole, a to niektórych z nich doprowadziło do zmiany ich życia i zaowocowało wiecznym zbawieniem. Celnik Mateusz stał się jednym z najbliższych towarzyszy Jezusa w Jego ziemskiej misji.
W Dniu Służby Celnej na nowo podziwiam Chrystusa Pana za Jego stosunek do ludzi odrzucanych przez społeczeństwo. Jestem chrześcijaninem, z radością więc chcę we wszystkim Jezusa naśladować. A Ty?
Gdy widzę celnika, to niemal automatycznie zaczynam myśleć o ewangelicznym Lewim i Zacheuszu. Obydwaj ci celnicy zetknęli się z Jezusem, co zupełnie zmieniło ich życie. Pierwszego Jezus powołał bezpośrednio odrywając go od jego zajęcia. A potem wyszedł i ujrzał celnika, imieniem Lewi, siedzącego przy cle. I rzekł do niego: Pójdź za mną. I pozostawiwszy wszystko, wstał i poszedł za nim [Łk 5,27–28]. Został jednym z apostołów i ewangelistą Mateuszem.
Drugi z celników już przed spotkaniem zainteresował się Jezusem. I wszedłszy do Jerycha, przechodził przez nie. A oto mąż, imieniem Zacheusz, przełożony nad celnikami, człowiek bogaty, pragnął widzieć Jezusa, kto to jest, lecz nie mógł z powodu tłumu, gdyż był małego wzrostu. Pobiegł więc naprzód i wszedł na drzewo sykomory, aby go ujrzeć, bo tamtędy miał przechodzić. A gdy Jezus przybył na to miejsce, spojrzał w górę i rzekł do niego: Zacheuszu, zejdź śpiesznie, gdyż dziś muszę się zatrzymać w twoim domu. I zszedł śpiesznie, i przyjął go z radością [Łk 19,1–6].
Tego samego dnia Zacheusz doznał wielkiej zmiany myślenia. Panie, oto połowę majątku mojego daję ubogim, a jeśli na kim co wymusiłem, jestem gotów oddać w czwórnasób. A Jezus rzekł do niego: Dziś zbawienie stało się udziałem domu tego, ponieważ i on jest synem Abrahamowym [Łk 19,8–9].
Zacheusz dostąpił zbawienia, ponieważ uwierzył, że Jezus jest Synem Bożym i daje ludziom żywot wieczny. Upodobnił się do Abrahama, ojca wszystkich wierzących [Rz 4,11], który jako pierwszy z ludzi uwierzył Bogu na słowo, dzięki czemu został usprawiedliwiony.
Często można było zobaczyć Jezusa w towarzystwie celników i grzeszników, czyli ludzi nielubianych w Izraelu i nieczystych. On od nich nie stronił. Zasiadał z nimi przy jednym stole, a to niektórych z nich doprowadziło do zmiany ich życia i zaowocowało wiecznym zbawieniem. Celnik Mateusz stał się jednym z najbliższych towarzyszy Jezusa w Jego ziemskiej misji.
W Dniu Służby Celnej na nowo podziwiam Chrystusa Pana za Jego stosunek do ludzi odrzucanych przez społeczeństwo. Jestem chrześcijaninem, z radością więc chcę we wszystkim Jezusa naśladować. A Ty?
20 września, 2011
Gdańskie marzenie o władzy Chrystusa?
Wspominam dziś rocznicę wybuchu wojny Rzeczypospolitej z Gdańskiem. 20 września 1576 roku Gdańsk odmówił wpuszczenia nowo wybranego króla Polski, Stefana Batorego, co doprowadziło do poważnego konfliktu. Spór zaogniła postawa monarchy, który zamiast rozwiązać go na drodze ugody, postanowił rozprawić się z niepokornym miastem siłą.
Gdańsk, wówczas największe i najpotężniejsze miasto Rzeczypospolitej Obojga Narodów, dążył do jak największej niezależności oraz utrzymania szerokich praw i przywilejów, którymi cieszył się od czasów Kazimierza Jagiellończyka. W obliczu działań nowego monarchy, zmierzającego do zwiększenia swej władzy nad Gdańskiem, miasto postanowiło bronić swojej niezależności.
W tej sytuacji sąd królewski w Toruniu ogłosił banicję Gdańska. Aresztowano gdańskich posłów i przystąpiono do konfiskaty towarów należących do Gdańszczan. Monarcha rozpoczął blokadę ekonomiczną miasta i wysłał przeciwko Gdańskowi armię. Wojska Batorego rozgromiły Gdańszczan pod Lubieszewem, jednakże próby zdobycia samego miasta spełzły na niczym. Ostatecznie Batory zaniechał dalszej presji na broniące swej niezależności miasto, a Gdańsk w zamian za określone przywileje w grudniu 1577 roku wpuścił króla i złożył przysięgę wierności koronie królewskiej.
Zaciekawiło mnie dziś to, że w czasie oblężenia Gdańska przez wojska Rzeczypospolitej w 1577 roku miasto wybiło talar [patrz foto], na którego awersie, zamiast postaci króla Stefana Batorego umieszczono postać Jezusa Chrystusa. Świadczy to o tym, że w XVI wiecznym Gdańsku chciano podlegać przede wszystkim władzy Jezusa Chrystusa, a dopiero w dalszej kolejności władzy króla Rzeczypospolitej.
W Dziejach Apostolskich znajdujemy opowieść o konflikcie pomiędzy chrześcijanami a ówczesną władzą religijną w Jerozolimie. Arcykapłani zakazali uczniom Jezusa Chrystusa głoszenia ewangelii. I przywoławszy ich, nakazali im, aby w ogóle nie mówili ani nie nauczali w imieniu Jezusa. Lecz Piotr i Jan odpowiedzieli im i rzekli: Czy słuszna to rzecz w obliczu Boga raczej was słuchać aniżeli Boga, sami osądźcie; my bowiem nie możemy nie mówić o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy [Dz 4,18–20].
W obliczu zakazu, który stanął w jawnej sprzeczności z wezwaniem Jezusa do szerzenia Dobrej Nowiny, apostołowie nie poddali się ludzkiej władzy. Nakazaliśmy wam surowo, abyście w tym imieniu nie uczyli, a oto napełniliście nauką waszą Jerozolimę i chcecie ściągnąć na nas krew tego człowieka. Piotr zaś i apostołowie odpowiadając, rzekli: Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi [Dz 5,28–29].
Tu potrzebna jest mądrość. Jakiś czas później apostoł Paweł w natchnieniu tego samego Ducha wzywa: Każdy człowiek niech się poddaje władzom zwierzchnim; bo nie ma władzy, jak tylko od Boga, a te, które są, przez Boga są ustanowione. Przeto kto się przeciwstawia władzy, przeciwstawia się Bożemu postanowieniu; a ci, którzy się przeciwstawiają, sami na siebie potępienie ściągają [Rz 13,1–2].
Tajemnicą tej mądrości jest duchowe odrodzenie, prowadzenie uświęconego życia i codzienne kierownictwo Ducha Świętego. A nie upodabniajcie się do tego świata, ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu swego, abyście umieli rozróżnić, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe i doskonałe [Rz 12,2]. Człowiek duchowy wie, że trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi i potrafi odróżnić rozkazy jedne od drugich, nawet jeśli padają z tych samych ust.
Wspominając dziś gdański talar z podobieństwem Jezusa Chrystusa, rozmyślam o granicach własnej podległości rozmaitym zwierzchnościom.
Gdańsk, wówczas największe i najpotężniejsze miasto Rzeczypospolitej Obojga Narodów, dążył do jak największej niezależności oraz utrzymania szerokich praw i przywilejów, którymi cieszył się od czasów Kazimierza Jagiellończyka. W obliczu działań nowego monarchy, zmierzającego do zwiększenia swej władzy nad Gdańskiem, miasto postanowiło bronić swojej niezależności.
W tej sytuacji sąd królewski w Toruniu ogłosił banicję Gdańska. Aresztowano gdańskich posłów i przystąpiono do konfiskaty towarów należących do Gdańszczan. Monarcha rozpoczął blokadę ekonomiczną miasta i wysłał przeciwko Gdańskowi armię. Wojska Batorego rozgromiły Gdańszczan pod Lubieszewem, jednakże próby zdobycia samego miasta spełzły na niczym. Ostatecznie Batory zaniechał dalszej presji na broniące swej niezależności miasto, a Gdańsk w zamian za określone przywileje w grudniu 1577 roku wpuścił króla i złożył przysięgę wierności koronie królewskiej.
Zaciekawiło mnie dziś to, że w czasie oblężenia Gdańska przez wojska Rzeczypospolitej w 1577 roku miasto wybiło talar [patrz foto], na którego awersie, zamiast postaci króla Stefana Batorego umieszczono postać Jezusa Chrystusa. Świadczy to o tym, że w XVI wiecznym Gdańsku chciano podlegać przede wszystkim władzy Jezusa Chrystusa, a dopiero w dalszej kolejności władzy króla Rzeczypospolitej.
W Dziejach Apostolskich znajdujemy opowieść o konflikcie pomiędzy chrześcijanami a ówczesną władzą religijną w Jerozolimie. Arcykapłani zakazali uczniom Jezusa Chrystusa głoszenia ewangelii. I przywoławszy ich, nakazali im, aby w ogóle nie mówili ani nie nauczali w imieniu Jezusa. Lecz Piotr i Jan odpowiedzieli im i rzekli: Czy słuszna to rzecz w obliczu Boga raczej was słuchać aniżeli Boga, sami osądźcie; my bowiem nie możemy nie mówić o tym, co widzieliśmy i słyszeliśmy [Dz 4,18–20].
W obliczu zakazu, który stanął w jawnej sprzeczności z wezwaniem Jezusa do szerzenia Dobrej Nowiny, apostołowie nie poddali się ludzkiej władzy. Nakazaliśmy wam surowo, abyście w tym imieniu nie uczyli, a oto napełniliście nauką waszą Jerozolimę i chcecie ściągnąć na nas krew tego człowieka. Piotr zaś i apostołowie odpowiadając, rzekli: Trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi [Dz 5,28–29].
Tu potrzebna jest mądrość. Jakiś czas później apostoł Paweł w natchnieniu tego samego Ducha wzywa: Każdy człowiek niech się poddaje władzom zwierzchnim; bo nie ma władzy, jak tylko od Boga, a te, które są, przez Boga są ustanowione. Przeto kto się przeciwstawia władzy, przeciwstawia się Bożemu postanowieniu; a ci, którzy się przeciwstawiają, sami na siebie potępienie ściągają [Rz 13,1–2].
Tajemnicą tej mądrości jest duchowe odrodzenie, prowadzenie uświęconego życia i codzienne kierownictwo Ducha Świętego. A nie upodabniajcie się do tego świata, ale się przemieńcie przez odnowienie umysłu swego, abyście umieli rozróżnić, co jest wolą Bożą, co jest dobre, miłe i doskonałe [Rz 12,2]. Człowiek duchowy wie, że trzeba bardziej słuchać Boga niż ludzi i potrafi odróżnić rozkazy jedne od drugich, nawet jeśli padają z tych samych ust.
Wspominając dziś gdański talar z podobieństwem Jezusa Chrystusa, rozmyślam o granicach własnej podległości rozmaitym zwierzchnościom.
19 września, 2011
Nie kosić trawnika?
Dziś mamy Dzień Dzikiej Fauny, Flory i Naturalnych Siedlisk. Upamiętnia on datę podpisania Konwencji o ochronie gatunków dzikiej flory i fauny europejskiej oraz ich siedlisk, sporządzonej w Bernie dnia 19 września 1979 roku.
Wspomniana Konwencja, ratyfikowana przez Polskę 13 września 1995 roku, w Artykule 5 traktującym o ochronie gatunków głosi m.in.: Każda z umawiających się stron podejmie właściwe i niezbędne środki ustawodawcze i administracyjne, aby zapewnić szczególną ochronę gatunków dzikiej flory, wymienionych w załączniku I. Należy zabronić umyślnego zrywania, zbierania, ścinania lub wyrywania takich roślin. Każda z umawiających się stron, stosownie do potrzeb, zakaże posiadania lub sprzedaży roślin tych gatunków.
Jak najbardziej można zrozumieć i popierać troskę o ginące gatunki roślin i rozsądne próby ich ochrony. Jednakże w niektórych przypadkach zaczyna przybierać to rozmiary jakiegoś absurdu. Na przykład, niedawno temu szwajcarski parlament - po konsultacji z filozofami, genetykami, etykami, prawnikami a nawet teologami - uchwalił poprawkę do konstytucji, która zabrania naruszania godności flory.
Obrona godności roślin zrodziła się z pomysłu niektórych naukowców, którzy zaczęli twierdzić, że rośliny mają uczucia. Za naruszenie prawa w Szwajcarii może być teraz uznane typowe ścinanie patykiem przydrożnych kwiatów bez konkretnego powodu. Nie jest to całkowity zakaz zrywania i uśmiercania roślin, ale wg ustawy nie wolno tego robić bez uzasadnionej potrzeby.
Biblia absolutnie nie wpisuje się w tego rodzaju sposób myślenia o roślinach. Zgodnie z wolą Stwórcy od samego początku mają one służyć człowiekowi, który w nieskrępowany sposób może z nich korzystać. Potem rzekł Bóg: Oto daję wam wszelką roślinę wydającą nasienie na całej ziemi i wszelkie drzewa, których owoc ma w sobie nasienie: niech będzie dla was pokarmem [1Mo 1,29].
Wiele wieków później natchniony psalmista potwierdził to przeznaczenie roślin, pisząc: Sprawiasz, że rośnie trawa dla bydła i rośliny na użytek człowieka, by dobywał chleb z ziemi [Ps 104,14]. Rośliny, a zwłaszcza trawa, są w Biblii wręcz synonimem krótkotrwałości i przemijalności życia. Dni moje są jak cień wydłużony, a ja usycham jak trawa [Ps 102,12], co świadczy o tym, że Bóg nie zaplanował jakiejś szczególnej troski w obchodzeniu się z nimi.
Duch tego świata zaczyna przechodzić samego siebie w tworzeniu kolejnych absurdów. Już dziś w niektórych wypadkach zwierzęta są bardziej chronione niż ludzie. Każdego dnia spaliny setek przejeżdżających tirów trują mieszkańców Augustowa, ponieważ ze względu na dobro roślin, żab i innej, bliżej nieokreślonej przyrody, zablokowano budowę obwodnicy. W cywilizowanych krajach Europy można dość swobodnie uśmiercać nienarodzone dzieci, ale zanosi się na to, że nie będzie można bezkarnie uszczknąć przydrożnego listka.
Coraz wyraźniej widać, że osądzony już przez Boga książę tego świata, jak typowy straceniec zmierza do tego, by zanim wyrok na nim zostanie wykonany, wszystko co mu duchowo podlega maksymalnie doprowadzić do absurdu, wykpić i poniżyć.
Tak właśnie postrzegam duchowe tło kuriozalnej obrony godności roślin i temu podobnej gloryfikacji przyrody. Potrafię zrozumieć tabliczkę: "Nie deptać trawnika". Nie zgadzam się z ideologią, wg której ostatecznie nie można byłoby go kosić.
Pozostanę posłuszny duchowi Biblii. Nie dam się zwariować żadnym akcjom i kampaniom ograniczającym rozsądne korzystanie z flory i fauny, zabraniającym przyjmowania pokarmów, które stworzył Bóg, aby wierzący oraz ci, którzy poznali prawdę, pożywali je z dziękczynieniem. Bo wszystko, co stworzył Bóg, jest dobre, i nie należy odrzucać niczego, co się przyjmuje z dziękczynieniem [1Tm 4,3-4].
Wspomniana Konwencja, ratyfikowana przez Polskę 13 września 1995 roku, w Artykule 5 traktującym o ochronie gatunków głosi m.in.: Każda z umawiających się stron podejmie właściwe i niezbędne środki ustawodawcze i administracyjne, aby zapewnić szczególną ochronę gatunków dzikiej flory, wymienionych w załączniku I. Należy zabronić umyślnego zrywania, zbierania, ścinania lub wyrywania takich roślin. Każda z umawiających się stron, stosownie do potrzeb, zakaże posiadania lub sprzedaży roślin tych gatunków.
Jak najbardziej można zrozumieć i popierać troskę o ginące gatunki roślin i rozsądne próby ich ochrony. Jednakże w niektórych przypadkach zaczyna przybierać to rozmiary jakiegoś absurdu. Na przykład, niedawno temu szwajcarski parlament - po konsultacji z filozofami, genetykami, etykami, prawnikami a nawet teologami - uchwalił poprawkę do konstytucji, która zabrania naruszania godności flory.
Obrona godności roślin zrodziła się z pomysłu niektórych naukowców, którzy zaczęli twierdzić, że rośliny mają uczucia. Za naruszenie prawa w Szwajcarii może być teraz uznane typowe ścinanie patykiem przydrożnych kwiatów bez konkretnego powodu. Nie jest to całkowity zakaz zrywania i uśmiercania roślin, ale wg ustawy nie wolno tego robić bez uzasadnionej potrzeby.
Biblia absolutnie nie wpisuje się w tego rodzaju sposób myślenia o roślinach. Zgodnie z wolą Stwórcy od samego początku mają one służyć człowiekowi, który w nieskrępowany sposób może z nich korzystać. Potem rzekł Bóg: Oto daję wam wszelką roślinę wydającą nasienie na całej ziemi i wszelkie drzewa, których owoc ma w sobie nasienie: niech będzie dla was pokarmem [1Mo 1,29].
Wiele wieków później natchniony psalmista potwierdził to przeznaczenie roślin, pisząc: Sprawiasz, że rośnie trawa dla bydła i rośliny na użytek człowieka, by dobywał chleb z ziemi [Ps 104,14]. Rośliny, a zwłaszcza trawa, są w Biblii wręcz synonimem krótkotrwałości i przemijalności życia. Dni moje są jak cień wydłużony, a ja usycham jak trawa [Ps 102,12], co świadczy o tym, że Bóg nie zaplanował jakiejś szczególnej troski w obchodzeniu się z nimi.
Duch tego świata zaczyna przechodzić samego siebie w tworzeniu kolejnych absurdów. Już dziś w niektórych wypadkach zwierzęta są bardziej chronione niż ludzie. Każdego dnia spaliny setek przejeżdżających tirów trują mieszkańców Augustowa, ponieważ ze względu na dobro roślin, żab i innej, bliżej nieokreślonej przyrody, zablokowano budowę obwodnicy. W cywilizowanych krajach Europy można dość swobodnie uśmiercać nienarodzone dzieci, ale zanosi się na to, że nie będzie można bezkarnie uszczknąć przydrożnego listka.
Coraz wyraźniej widać, że osądzony już przez Boga książę tego świata, jak typowy straceniec zmierza do tego, by zanim wyrok na nim zostanie wykonany, wszystko co mu duchowo podlega maksymalnie doprowadzić do absurdu, wykpić i poniżyć.
Tak właśnie postrzegam duchowe tło kuriozalnej obrony godności roślin i temu podobnej gloryfikacji przyrody. Potrafię zrozumieć tabliczkę: "Nie deptać trawnika". Nie zgadzam się z ideologią, wg której ostatecznie nie można byłoby go kosić.
Pozostanę posłuszny duchowi Biblii. Nie dam się zwariować żadnym akcjom i kampaniom ograniczającym rozsądne korzystanie z flory i fauny, zabraniającym przyjmowania pokarmów, które stworzył Bóg, aby wierzący oraz ci, którzy poznali prawdę, pożywali je z dziękczynieniem. Bo wszystko, co stworzył Bóg, jest dobre, i nie należy odrzucać niczego, co się przyjmuje z dziękczynieniem [1Tm 4,3-4].
18 września, 2011
Mniej kosztownych poszukiwań?
Dziś Międzynarodowy Dzień Geologa [ang. International Geology Day], czyli święto badaczy skorupy ziemskiej, poszukiwaczy i odkrywców złóż naturalnych.
Skorupa ziemska to rzecz absolutnie niezwykła, godna badania i zachwytu z racji jej ukształtowania i procesów w niej zachodzących.
Z Biblii wiemy, że jej twórcą jest Trójjedyny Bóg. W jego ręku są głębokości ziemi i jego są szczyty gór. Jego jest morze i On je uczynił, i suchy ląd ręce jego ukształtowały [Ps 95,4–5]. On więc umieścił w skorupie ziemskiej wszelkie bogactwa naturalne, których złożami geologia się interesuje.
Geologiczny wydźwięk ma wypowiedź Mojżesza, błogosławiącego Izraela: Ludy na górę zwołują, Tam składać będą rzeźne ofiary właściwe, gdyż dostatki z mórz wysysają i skarby ukryte w piasku [5Mo 33,19]. Także prorok Izajasz w natchnieniu Ducha zapowiada Izraelowi wspaniałe odkrycia: I dam ci schowane w mroku skarby i ukryte kosztowności, abyś poznał, że Ja jestem Pan, który cię wołam po imieniu, Bóg Izraela [Iz 45,3].
Nasuwa się wniosek, że byłoby jak najbardziej wskazane, ażeby geolodzy prowadzili swoje badania i poszukiwania w bliskim kontakcie ze Stwórcą. On wie, gdzie jest gaz łupkowy, ropa, węgiel i złoto.
Wszystkim nam, w każdej dziedzinie, byłoby najlepiej żyć w dobrej komitywie z Wszechwiedzącym. Mniej byśmy błądzili w swoich poszukiwaniach.
Skorupa ziemska to rzecz absolutnie niezwykła, godna badania i zachwytu z racji jej ukształtowania i procesów w niej zachodzących.
Z Biblii wiemy, że jej twórcą jest Trójjedyny Bóg. W jego ręku są głębokości ziemi i jego są szczyty gór. Jego jest morze i On je uczynił, i suchy ląd ręce jego ukształtowały [Ps 95,4–5]. On więc umieścił w skorupie ziemskiej wszelkie bogactwa naturalne, których złożami geologia się interesuje.
Geologiczny wydźwięk ma wypowiedź Mojżesza, błogosławiącego Izraela: Ludy na górę zwołują, Tam składać będą rzeźne ofiary właściwe, gdyż dostatki z mórz wysysają i skarby ukryte w piasku [5Mo 33,19]. Także prorok Izajasz w natchnieniu Ducha zapowiada Izraelowi wspaniałe odkrycia: I dam ci schowane w mroku skarby i ukryte kosztowności, abyś poznał, że Ja jestem Pan, który cię wołam po imieniu, Bóg Izraela [Iz 45,3].
Nasuwa się wniosek, że byłoby jak najbardziej wskazane, ażeby geolodzy prowadzili swoje badania i poszukiwania w bliskim kontakcie ze Stwórcą. On wie, gdzie jest gaz łupkowy, ropa, węgiel i złoto.
Wszystkim nam, w każdej dziedzinie, byłoby najlepiej żyć w dobrej komitywie z Wszechwiedzącym. Mniej byśmy błądzili w swoich poszukiwaniach.
17 września, 2011
Los pionka w grze
Dziś Rocznica napaści ZSRR na Polskę. 17 września 1939 roku nasz kraj, już zaatakowany 1 września 1939 roku przez Niemców, stał się obiektem agresji ze strony Związku Radzieckiego. Obydwaj agresorzy przygotowali się politycznie do tego podboju, podpisując 23 sierpnia 1939 roku dokument znany jako "Pakt Ribbentrop–Mołotow".
Artykuł II tego porozumienia brzmiał: "W przypadku gdy jedna z umawiających się Stron stanie się obiektem działań wojennych ze strony państwa trzeciego, druga umawiająca się Strona nie okaże temu państwu poparcia w żadnej formie".
Jednocześnie podpisano tajny protokół dodatkowy, w którym pełnomocnicy obu stron uzgodnili sprawę wzajemnego rozgraniczenia sfer interesów obu stron. W punkcie drugim tego tajnego dokumentu, dotyczącym Polski, zapisano: "Na wypadek terytorialno-politycznego przekształcenia terytoriów należących do państwa polskiego, sfery interesów Niemiec i ZSRR będą rozgraniczone w przybliżeniu przez linię Narew-Wisła-San. Kwestia, czy i w interesie obu uznane będzie za pożądane utrzymanie niepodległego państwa polskiego zostanie definitywnie zdecydowane dopiero w ciągu dalszego rozwoju wypadków politycznych. W każdym razie oba rządy rozwiążą tę kwestię na drodze przyjacielskiego porozumienia".
W ten sposób Hitler zapewnił sobie całkowicie wolną rękę w rozpoczęciu napaści na Polskę, a Stalin nie tylko "nie mógł" nam pomagać, ale wręcz – z uwagi na zacytowany fragment tego tajnego protokołu – ponieważ poprzez niemiecką agresję nastąpiło polityczne przekształcenie terytoriów państwa polskiego, "musiał" wkroczyć do uzgodnionej strefy wpływów ZSRR.
Cóż za perfidna gra! Czyż normalni ludzie mogą posunąć się aż do takich kroków? Usiąść przy stole, uśmiechać się i zagrywać ludzkim życiem? Żonglować losem tysięcy rodzin? Polacy zostali skrzywdzeni, zmuszeni w liczbie kilkuset tysięcy do opuszczenia własnych domów i deportowani na Syberię, a potem przez kilkadziesiąt lat wmawiano im, że to wszystko było dla ich dobra.
Gdy człowiek zostanie owładnięty żądzą władzy i zysku, gdy poczuje smak popularności – to przechodzi dziwną metamorfozę. Nabiera jakiegoś chorego przekonania o swojej absolutnej wyjątkowości. Innych ludzi zaczyna wartościować wyłącznie pod kątem tego, na ile mogą się mu przydać w realizacji jego wielkich misji życiowych. Dla kogoś takiego ludzie stają się pionkami w grze i niczym więcej.
Trwa kampania wyborcza. Setki polityków dwoi się i troi, aby nam uzmysłowić, jak bardzo się liczymy w ich oczach, jak bardzo im zależy na naszej przyszłości i pomyślności. Kupa śmiechu. Nie bądźmy naiwni. Nie jesteśmy w stanie przerwać tej gry. Możemy jednak nie pozwolić im na to, by sobie zagrywali nami.
Jest tylko Jeden, kto na pewno nami nie gra! To nasz Zbawiciel – Jezus Chrystus! On naprawdę nas miłuje. Oddał za nas swoje życie. Wyzwolił nas z naszych grzechów i dał nam nowe życie. Nie należymy już do tego świata ciemności. Jesteśmy synami dnia! Nasza ojczyzna jest w niebie!
Tutaj wciąż toczy się wokół nas jakaś gra; o pieniądze, o wpływy, o stanowiska, o większą popularność itd. Tym bardziej perfidna, im bliżej nas się odbywa. Tym bardziej bolesna, gdy zaczynamy ją obserwować w środowiskach kościelnych.
W tej grze nie liczy się los zwykłego człowieka. Nawet jeżeli nieraz słyszy on z ust graczy, że gra jest robiona ze względu na niego, w istocie chodzi o jakiś ich interes, a nie jego. Apostoł Paweł uświadamiał to wierzącym ze zborów Galacji: Gorliwie o was zabiegają, ale nie w dobrych zamiarach, bo chcą was odłączyć, abyście wy o nich zabiegali [Ga 4,17].
Na okoliczność tej smutnej rocznicy otworzmy szerzej oczy i prośmy Boga o zrozumienie toczącej się wokół nas gry, aby nie być naiwym jej uczestnikiem.
Artykuł II tego porozumienia brzmiał: "W przypadku gdy jedna z umawiających się Stron stanie się obiektem działań wojennych ze strony państwa trzeciego, druga umawiająca się Strona nie okaże temu państwu poparcia w żadnej formie".
Jednocześnie podpisano tajny protokół dodatkowy, w którym pełnomocnicy obu stron uzgodnili sprawę wzajemnego rozgraniczenia sfer interesów obu stron. W punkcie drugim tego tajnego dokumentu, dotyczącym Polski, zapisano: "Na wypadek terytorialno-politycznego przekształcenia terytoriów należących do państwa polskiego, sfery interesów Niemiec i ZSRR będą rozgraniczone w przybliżeniu przez linię Narew-Wisła-San. Kwestia, czy i w interesie obu uznane będzie za pożądane utrzymanie niepodległego państwa polskiego zostanie definitywnie zdecydowane dopiero w ciągu dalszego rozwoju wypadków politycznych. W każdym razie oba rządy rozwiążą tę kwestię na drodze przyjacielskiego porozumienia".
W ten sposób Hitler zapewnił sobie całkowicie wolną rękę w rozpoczęciu napaści na Polskę, a Stalin nie tylko "nie mógł" nam pomagać, ale wręcz – z uwagi na zacytowany fragment tego tajnego protokołu – ponieważ poprzez niemiecką agresję nastąpiło polityczne przekształcenie terytoriów państwa polskiego, "musiał" wkroczyć do uzgodnionej strefy wpływów ZSRR.
Cóż za perfidna gra! Czyż normalni ludzie mogą posunąć się aż do takich kroków? Usiąść przy stole, uśmiechać się i zagrywać ludzkim życiem? Żonglować losem tysięcy rodzin? Polacy zostali skrzywdzeni, zmuszeni w liczbie kilkuset tysięcy do opuszczenia własnych domów i deportowani na Syberię, a potem przez kilkadziesiąt lat wmawiano im, że to wszystko było dla ich dobra.
Gdy człowiek zostanie owładnięty żądzą władzy i zysku, gdy poczuje smak popularności – to przechodzi dziwną metamorfozę. Nabiera jakiegoś chorego przekonania o swojej absolutnej wyjątkowości. Innych ludzi zaczyna wartościować wyłącznie pod kątem tego, na ile mogą się mu przydać w realizacji jego wielkich misji życiowych. Dla kogoś takiego ludzie stają się pionkami w grze i niczym więcej.
Trwa kampania wyborcza. Setki polityków dwoi się i troi, aby nam uzmysłowić, jak bardzo się liczymy w ich oczach, jak bardzo im zależy na naszej przyszłości i pomyślności. Kupa śmiechu. Nie bądźmy naiwni. Nie jesteśmy w stanie przerwać tej gry. Możemy jednak nie pozwolić im na to, by sobie zagrywali nami.
Jest tylko Jeden, kto na pewno nami nie gra! To nasz Zbawiciel – Jezus Chrystus! On naprawdę nas miłuje. Oddał za nas swoje życie. Wyzwolił nas z naszych grzechów i dał nam nowe życie. Nie należymy już do tego świata ciemności. Jesteśmy synami dnia! Nasza ojczyzna jest w niebie!
Tutaj wciąż toczy się wokół nas jakaś gra; o pieniądze, o wpływy, o stanowiska, o większą popularność itd. Tym bardziej perfidna, im bliżej nas się odbywa. Tym bardziej bolesna, gdy zaczynamy ją obserwować w środowiskach kościelnych.
W tej grze nie liczy się los zwykłego człowieka. Nawet jeżeli nieraz słyszy on z ust graczy, że gra jest robiona ze względu na niego, w istocie chodzi o jakiś ich interes, a nie jego. Apostoł Paweł uświadamiał to wierzącym ze zborów Galacji: Gorliwie o was zabiegają, ale nie w dobrych zamiarach, bo chcą was odłączyć, abyście wy o nich zabiegali [Ga 4,17].
Na okoliczność tej smutnej rocznicy otworzmy szerzej oczy i prośmy Boga o zrozumienie toczącej się wokół nas gry, aby nie być naiwym jej uczestnikiem.
16 września, 2011
Poczuć bluesa w poświęceniu się Bogu
Mamy dziś nad Wisłą Polski Dzień Bluesa. Zdaniem niektórych blues – to najpiękniejsza muzyka pod słońcem. Organizują zatem różnego rodzaju koncerty bluesowe i spotkania miłośników tego gatunku muzyki. Jest co świętować.
Blues (ang. smutek, rozpacz) ma swoje korzenie w piosenkach Afroamerykanów z południowych stanów USA. Ich ulubionymi tematami były relacje damsko – męskie, miłość, zazdrość, wierność, samotność, podróż, praca zarobkowa i wolność. Wplata się w nie akcent krytyczny, podnoszący kwestię nierówności społecznej czy np. mrocznych aspektów polityki.
Polski Dzień Bluesa przypada w urodziny B.B. Kinga (wł. Riley B. Kinga, ur. 16 września 1925 roku), amerykańskiego gitarzysty i wokalisty bluesowego, obdarzonego nieformalnym tytułem "króla bluesa" i uhonorowanego w 1980 roku miejscem w panteonie sław [Blues Hall of Fame] mających znaczący wkład w rozwój muzyki bluesowej.
Zdaniem znawców tematu, wartość bluesa bierze się z samego faktu jego brzmienia. Lepiej go nie definiować, nie uzasadniać ani tłumaczyć. Poprzez tego rodzaju zabiegi blues traci swój smak. Trzeba go po prostu czuć, cieszyć się jego pięknem i koniec. To wszystko. Stąd znane pytanie: Czujesz bluesa?
Niejeden człowiek pragnąłby tak żyć i funkcjonować, żeby nie podlegać żadnym regułom i ograniczeniom. Nie chciałby wiązać się słowami ani obowiązkami. Każdą próbę włączenia go w jakąkolwiek zorganizowaną działalność traktuje jako zamach na jego wolność.
Można powiedzieć, że życiorys B.B. Kinga dość trafnie wpisuje się w tematykę bluesa i oddaje jego ducha: Ciągle w trasie. Dwukrotnie żonaty. Pierwsze małżeństwo przetrwało sześć lat, drugie osiem. Obydwa zakończone rozwodem z powodu przekładania przez Kinga życia artystycznego nad życie rodzinne. Mimo tego, ojciec piętnaściorga dzieci. Wolny. Czy aby na pewno?
Biblia kreśli nam inny obraz wolności. Doświadczają jej ludzie, którzy z całego serca uwierzyli w Jezusa. Chrystus wyzwolił nas, abyśmy w tej wolności żyli. Stójcie więc niezachwianie i nie poddawajcie się znowu pod jarzmo niewoli [Ga 5,1]. Teraz zaś, wyzwoleni od grzechu, a oddani w służbę Bogu, macie pożytek w poświęceniu, a za cel żywot wieczny [Rz 6,22].
Mało kto czuje bluesa w tych sprawach. Postronni obserwatorzy mogą nawet sobie pomyśleć, że naśladowanie Pana Jezusa dla ludzkiej duszy jest jak uciążliwy gorset dla zbyt obfitego ciała. Jednak prawdziwe chrześcijaństwo i związane z nim poświęcenie życia Bogu, to wielka przyjemność.
Pojąć to może tylko człowiek, który rozmiłował się w Jezusie Chrystusie. Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe [1Jn 5,3]. Miłość do Boga wszystkiemu nadaje innego kolorytu. Niewolnik zaczyna czuć w płucach wolność, a wyzwoleniec z radością podbija się w posłuszeństwo Chrystusowi.
Każdy prawdziwy chrześcijanin autentycznie cieszy się ze swojej zależności od Boga. Poświęca się Mu i z dumą może powtórzyć za natchnionym apostołem, że jest niewolnikiem Chrystusa. Czujesz bluesa, o czym tu mowa?
Blues (ang. smutek, rozpacz) ma swoje korzenie w piosenkach Afroamerykanów z południowych stanów USA. Ich ulubionymi tematami były relacje damsko – męskie, miłość, zazdrość, wierność, samotność, podróż, praca zarobkowa i wolność. Wplata się w nie akcent krytyczny, podnoszący kwestię nierówności społecznej czy np. mrocznych aspektów polityki.
Polski Dzień Bluesa przypada w urodziny B.B. Kinga (wł. Riley B. Kinga, ur. 16 września 1925 roku), amerykańskiego gitarzysty i wokalisty bluesowego, obdarzonego nieformalnym tytułem "króla bluesa" i uhonorowanego w 1980 roku miejscem w panteonie sław [Blues Hall of Fame] mających znaczący wkład w rozwój muzyki bluesowej.
Zdaniem znawców tematu, wartość bluesa bierze się z samego faktu jego brzmienia. Lepiej go nie definiować, nie uzasadniać ani tłumaczyć. Poprzez tego rodzaju zabiegi blues traci swój smak. Trzeba go po prostu czuć, cieszyć się jego pięknem i koniec. To wszystko. Stąd znane pytanie: Czujesz bluesa?
Niejeden człowiek pragnąłby tak żyć i funkcjonować, żeby nie podlegać żadnym regułom i ograniczeniom. Nie chciałby wiązać się słowami ani obowiązkami. Każdą próbę włączenia go w jakąkolwiek zorganizowaną działalność traktuje jako zamach na jego wolność.
Można powiedzieć, że życiorys B.B. Kinga dość trafnie wpisuje się w tematykę bluesa i oddaje jego ducha: Ciągle w trasie. Dwukrotnie żonaty. Pierwsze małżeństwo przetrwało sześć lat, drugie osiem. Obydwa zakończone rozwodem z powodu przekładania przez Kinga życia artystycznego nad życie rodzinne. Mimo tego, ojciec piętnaściorga dzieci. Wolny. Czy aby na pewno?
Biblia kreśli nam inny obraz wolności. Doświadczają jej ludzie, którzy z całego serca uwierzyli w Jezusa. Chrystus wyzwolił nas, abyśmy w tej wolności żyli. Stójcie więc niezachwianie i nie poddawajcie się znowu pod jarzmo niewoli [Ga 5,1]. Teraz zaś, wyzwoleni od grzechu, a oddani w służbę Bogu, macie pożytek w poświęceniu, a za cel żywot wieczny [Rz 6,22].
Mało kto czuje bluesa w tych sprawach. Postronni obserwatorzy mogą nawet sobie pomyśleć, że naśladowanie Pana Jezusa dla ludzkiej duszy jest jak uciążliwy gorset dla zbyt obfitego ciała. Jednak prawdziwe chrześcijaństwo i związane z nim poświęcenie życia Bogu, to wielka przyjemność.
Pojąć to może tylko człowiek, który rozmiłował się w Jezusie Chrystusie. Na tym bowiem polega miłość ku Bogu, że się przestrzega przykazań jego, a przykazania jego nie są uciążliwe [1Jn 5,3]. Miłość do Boga wszystkiemu nadaje innego kolorytu. Niewolnik zaczyna czuć w płucach wolność, a wyzwoleniec z radością podbija się w posłuszeństwo Chrystusowi.
Każdy prawdziwy chrześcijanin autentycznie cieszy się ze swojej zależności od Boga. Poświęca się Mu i z dumą może powtórzyć za natchnionym apostołem, że jest niewolnikiem Chrystusa. Czujesz bluesa, o czym tu mowa?
15 września, 2011
Nowoapostolska kabała
Od dłuższego już czasu środowiska ewangelikalne w Polsce są indagowane niebiblijną nauką tzw. wstawienników, czy - ogólniej mówiąc – ruchu nowoapostolskiego rodem z Ameryki. Kilku „namaszczonych” apostołów i proroków tego ruchu, głównie niegdysiejszych pastorów Kościoła Zielonoświątkowego, dwoi się i troi, aby poprzez liczne kontakty i dzięki zyskanej wcześniej popularności, rozkręcić w kraju ruch "Polska dla Jezusa".
Ponad rok temu aktywność tych pseudo proroków weszła w wyjątkowo dziwaczną fazę. Katastrofa prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem stała się kanwą zupełnie nieprawdopodobnej twórczości. Wraz ze śmiercią byłego prezydenta umarło stare serce narodu, a Bóg dał Polakom nowe serce. Reprezentuje je aktualny prezydent. 10 kwietnia 2010 roku urodził się nowy naród. Stare serce Polski zostało uśmiercone.
Jeśli chodzi o rządy w Polsce, to wraz z odejściem poprzedniego rządu zakończyły się czasy domu Saula i nastały w Polsce rządy domu Dawidowego, których uosobieniem jest obecny premier. Nagłaśniana jakiś czas temu po zborach i konferencjach teoria "zielonej wyspy" miała służyć wzmocnieniu pozytywnego wizerunku rządów Dawidowych w naszym kraju.
Niestety, niczego takiego nie można głosić na postawie Biblii z zachowaniem elementarnych zasad jej interpretacji. Źródłem zasygnalizowanych tu rewelacji proroków ruchu nowoapostolskiego są ich własne odczucia, przemyślenia i skojarzenia. Nie ma w tym nic a nic z odpowiedzialności prawdziwego sługi Słowa Bożego, zobowiązanego do poruszania się w granicach biblijnego objawienia.
Przede wszystkim to wiedzcie, że wszelkie proroctwo Pisma nie podlega dowolnemu wykładowi [2Pt 1,20]. Staraj się usilnie o to, abyś mógł stanąć przed Bogiem jako wypróbowany i nienaganny pracownik, który wykłada należycie słowo prawdy [2Tm 2,15]. Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga. Kto trwa w niej, ten ma i Ojca, i Syna [2Jn 1,9].
Biblia wzywa wszystkich chrześcijan do trzymania się Słowa Bożego, zwłaszcza tych, którzy wypowiadają się publicznie. Jeśli kto mówi, niech mówi jak Słowo Boże [1Pt 4,11]. ”Smoleńska teologia” liderów ruchu Polska dla Jezusa – to nic innego jak nowoapostolska kabała. Szkoda, że może zostać ona skojarzona z Kościołem Zielonoświątkowym w Polsce, bo i niektórzy pastorzy, niestety, dają ku temu powody.
Chrystus Pan powiedział: Jeśli wytrwacie w Słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie... [Jn 8,31]. Niech ta jak najbardziej aktualna uwaga Jezusa pobudza nas do wierności Słowu Bożemu i zachowa od manowców czczego urojenia, opartego na podaniach ludzkich i na żywiołach świata, a nie na Chrystusie [Kol 2,8].
Ponad rok temu aktywność tych pseudo proroków weszła w wyjątkowo dziwaczną fazę. Katastrofa prezydenckiego samolotu pod Smoleńskiem stała się kanwą zupełnie nieprawdopodobnej twórczości. Wraz ze śmiercią byłego prezydenta umarło stare serce narodu, a Bóg dał Polakom nowe serce. Reprezentuje je aktualny prezydent. 10 kwietnia 2010 roku urodził się nowy naród. Stare serce Polski zostało uśmiercone.
Jeśli chodzi o rządy w Polsce, to wraz z odejściem poprzedniego rządu zakończyły się czasy domu Saula i nastały w Polsce rządy domu Dawidowego, których uosobieniem jest obecny premier. Nagłaśniana jakiś czas temu po zborach i konferencjach teoria "zielonej wyspy" miała służyć wzmocnieniu pozytywnego wizerunku rządów Dawidowych w naszym kraju.
Niestety, niczego takiego nie można głosić na postawie Biblii z zachowaniem elementarnych zasad jej interpretacji. Źródłem zasygnalizowanych tu rewelacji proroków ruchu nowoapostolskiego są ich własne odczucia, przemyślenia i skojarzenia. Nie ma w tym nic a nic z odpowiedzialności prawdziwego sługi Słowa Bożego, zobowiązanego do poruszania się w granicach biblijnego objawienia.
Przede wszystkim to wiedzcie, że wszelkie proroctwo Pisma nie podlega dowolnemu wykładowi [2Pt 1,20]. Staraj się usilnie o to, abyś mógł stanąć przed Bogiem jako wypróbowany i nienaganny pracownik, który wykłada należycie słowo prawdy [2Tm 2,15]. Kto się za daleko zapędza i nie trzyma się nauki Chrystusowej, nie ma Boga. Kto trwa w niej, ten ma i Ojca, i Syna [2Jn 1,9].
Biblia wzywa wszystkich chrześcijan do trzymania się Słowa Bożego, zwłaszcza tych, którzy wypowiadają się publicznie. Jeśli kto mówi, niech mówi jak Słowo Boże [1Pt 4,11]. ”Smoleńska teologia” liderów ruchu Polska dla Jezusa – to nic innego jak nowoapostolska kabała. Szkoda, że może zostać ona skojarzona z Kościołem Zielonoświątkowym w Polsce, bo i niektórzy pastorzy, niestety, dają ku temu powody.
Chrystus Pan powiedział: Jeśli wytrwacie w Słowie moim, prawdziwie uczniami moimi będziecie... [Jn 8,31]. Niech ta jak najbardziej aktualna uwaga Jezusa pobudza nas do wierności Słowu Bożemu i zachowa od manowców czczego urojenia, opartego na podaniach ludzkich i na żywiołach świata, a nie na Chrystusie [Kol 2,8].
14 września, 2011
Podglądnijmy Jezusa: Nie dać się kupić
nocna wizyta faryzeusza Nikodema |
Wywołało to oczywiście wielkie poruszenie w całym mieście i zrodziło pytanie, kim On jest? Po dokonaniu licznych cudów w Jerozolimie Pan Jezus poszedł nad Jordan, do znanego Mu już miejsca, gdzie od dłuższego czasu gromadzili się ludzie pragnący odnowy duchowej i nastawieni na pokutę.
Rosnąca popularność Jezusa nie mogła pozostać nie zauważona. Wzbudzał tak wielkie zainteresowanie, że nawet przyciągający dotąd tłumy Jan Chrzciciel w porównaniu z Jezusem znalazł się na marginesie uwagi publicznej.
Popularność to jedna z największych namiętności ludzkiej duszy. By ją osiągnąć i jak najdłużej utrzymać, niejeden człowiek gotów jest na wszystko. Dotyczy to nie tylko polityków czy artystów. Nawet niektórzy chrześcijanie do tego stopnia ulegają urokowi popularności, że godzą się na liczne kompromisy etyczno – moralne, których zazwyczaj ona wymaga.
Wieść o popularności Jezusa szybko dotarła też do faryzeuszy, wielkich strażników tradycji żydowskiej, którzy zaczęli się Nim bardzo interesować. Takie kwestie jak przestrzeganie sabatu, składanie dziesięcin, a zwłaszcza zachowywanie czystości rytualnej, od dawna leżały im na sercu, a Jezus przez odważny akt wypędzenia przekupniów ze świątyni bardzo wpadł im w oko. Jeden z nich, Nikodem, przyszedł nawet do Jezusa na sławetną nocną rozmowę, aby zasygnalizować Mu zainteresowanie z ich strony i jakoś Go pozyskać.
Ponieważ faryzeusze byli bardzo poważani przez większość Izraelitów, można by powiedzieć, że przed Jezusem otwierały się nowe możliwości docierania do tłumów i głoszenia im dobrej nowiny o Królestwie Bożym. Należało tylko wejść z nimi w bliższy kontakt i zbudować przyjacielskie relacje.
Jednakże Jezus nie tylko nie poszedł tym tropem, lecz zrobił coś wręcz przeciwnego. A gdy Pan się dowiedział, że faryzeusze usłyszeli, iż Jezus zyskuje więcej uczniów i więcej chrzci niż Jan, (chociaż sam Jezus nie chrzcił, ale jego uczniowie) opuścił Judeę i odszedł z powrotem do Galilei [Jn 4,1–3]. Równie wymowna była Jego postawa po cudownym nakarmieniu pięciu tysięcy. Jezus zaś poznawszy, że zamyślają podejść, porwać go i obwołać królem, uszedł znowu na górę sam jeden [Jn 6,15].
Oczywiście, Jezus nie bał się, że faryzeusze Go otumanią, zrobią z niego innego człowieka albo wyrządzą Mu jakąś fizyczną krzywdę. Chodziło Mu o duchowy wydźwięk relacji z nimi. Poszedł znów do Galilei, jak najdalej od faryzeuszów, bowiem poprzez jakikolwiek bliższy kontakt z faryzeuszami Jego działalność mogłaby zostać sprowadzona do poziomu ludzkiego i odczytana jako zwykła troska o zachowanie tradycji żydowskiej.
Jezus nie przyszedł, by współpracować z faryzeuszami. Nie chciał popularności za cenę bycia odbieranym, jako kolejny działacz społeczny, rzecznik jedności narodowej, obrońca życia czy bojownik o podniesienie poziomu moralności w narodzie. Jezus przyszedł zbawić lud swój od grzechów jego [Mt 1,21] i jakakolwiek integracja z faryzeuszami mogłaby stanąć temu na drodze.
Dlatego Pan Jezus, widząc ich zainteresowanie, na tym etapie swojej działalności czym prędzej poszedł od nich jak najdalej, bo lepiej być osamotnionym, niż zasiadać w gronie obłudników.
Niestety, niejeden niegdyś dobrze się zapowiadający uczeń Jezusa dał się upolować. Wystarczyło, że go zaprosili do wspólnego stołu, obdarzyli jakimś stanowiskiem, ustami jakiegoś swojego Nikodema powiedzieli mu parę miłych słów i zmienił się nie do poznania. Utracił swoją tożsamość bezkompromisowego sługi Bożego. Stał się przyjacielem świata [Jk 4,4], choćby nie wiem jak religijne miał on oblicze.
Czy współczesny chrześcijanin w Polsce, podglądając Jezusa w poruszonej sprawie, może się czegoś praktycznego nauczyć?
08 września, 2011
Łatwiej spalić się, czy miłować?
Przypomnijmy dziś dramatyczny akt samospalenia Ryszarda Siwca, dokonany 8 września 1968 roku w czasie ogólnopolskich dożynek, w obecności dyplomatów i stu tysięcy widzów na Stadionie Dziesięciolecia w Warszawie.
Tak ów 59 letni filozof z Przemyśla postanowił zaprotestować przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Zanim oblał się rozpuszczalnikiem i podpalił, rozrzucił w tłum ulotki z przygotowanym apelem protestacyjnym. Płonąc, krzyczał: "Protestuję" i nie pozwalał gasić płomieni. Zmarł po 4 dniach w wyniku odniesionych oparzeń.
Celem samospalenia była chęć wstrząśnięcia sumieniami Polaków. Przed wyjazdem na dożynki do Warszawy nagrał przesłanie zakończone słowami: "Ludzie, w których może jeszcze tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!"
Jego protest został jednak przemilczany przez wszystkie oficjalne media. Nawet rozgłośnia Wolna Europa o samospaleniu Ryszarda Siwca poinformowała dopiero w kwietniu 1969 roku. Bezpośrednim świadkom zdarzenia Służba Bezpieczeństwa wmawiała, że Siwiec był niezrównoważony psychicznie.
Chciałbym się mylić, ale Ryszard Siwiec raczej nie wstrząsnął sumieniami rodaków. Wprawdzie doczekał się kilku pośmiertnych tablic pamiątkowych i odznaczeń, ale nie są one powiązane z żadnymi przemianami społecznymi, które jego czynowi można byłoby przypisać. Innymi słowy, ta dramatyczna śmierć nie przyniosła pożądanego skutku. Była niepotrzebna.
Samospalenie, o dziwo, jest też wzmiankowane w Biblii. W tzw. hymnie o miłości apostoł Paweł w natchnieniu Ducha napisał: I choćbym rozdał całe mienie swoje, i choćbym ciało swoje wydał na spalenie, a miłości bym nie miał, nic mi to nie pomoże [1Ko 13,3].
Ludzie gotowi są do wielu poświęceń w celu zrealizowania własnych ambicji lub w imię przyjętej przez siebie ideologii. W oczach Bożych liczy się natomiast miłość. Ona jest probierzem wartości i wielkości człowieka. Żadne uzdolnienia, wyczyny ani nawet akty samospalenia na Bogu nie są w stanie zrobić żadnego wrażenia. Kimś w Jego oczach staje się ten, kto na co dzień kieruje się miłością do Boga i do bliźniego.
Wspomnienie samospalenia Ryszarda Siwca otrzeźwia mnie, abym nie porywał się i nie marnował życia na coś, co u Boga niewiele znaczy. Największa jest miłość [1Ko 13,13]. Niech stale wypełnia moje serce. Obym nigdy nie próbował czymkolwiek jej zastępować.
Miłować można zawsze. I przyjaciół, i wrogów. Z tym, że miłość nie jest najłatwiejszym sposobem ani na życie, ani na śmierć.
Tak ów 59 letni filozof z Przemyśla postanowił zaprotestować przeciwko inwazji wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację. Zanim oblał się rozpuszczalnikiem i podpalił, rozrzucił w tłum ulotki z przygotowanym apelem protestacyjnym. Płonąc, krzyczał: "Protestuję" i nie pozwalał gasić płomieni. Zmarł po 4 dniach w wyniku odniesionych oparzeń.
Celem samospalenia była chęć wstrząśnięcia sumieniami Polaków. Przed wyjazdem na dożynki do Warszawy nagrał przesłanie zakończone słowami: "Ludzie, w których może jeszcze tkwi iskierka ludzkości, uczuć ludzkich, opamiętajcie się! Usłyszcie mój krzyk, krzyk szarego, zwyczajnego człowieka, syna narodu, który własną i cudzą wolność ukochał ponad wszystko, ponad własne życie, opamiętajcie się! Jeszcze nie jest za późno!"
Jego protest został jednak przemilczany przez wszystkie oficjalne media. Nawet rozgłośnia Wolna Europa o samospaleniu Ryszarda Siwca poinformowała dopiero w kwietniu 1969 roku. Bezpośrednim świadkom zdarzenia Służba Bezpieczeństwa wmawiała, że Siwiec był niezrównoważony psychicznie.
Chciałbym się mylić, ale Ryszard Siwiec raczej nie wstrząsnął sumieniami rodaków. Wprawdzie doczekał się kilku pośmiertnych tablic pamiątkowych i odznaczeń, ale nie są one powiązane z żadnymi przemianami społecznymi, które jego czynowi można byłoby przypisać. Innymi słowy, ta dramatyczna śmierć nie przyniosła pożądanego skutku. Była niepotrzebna.
Samospalenie, o dziwo, jest też wzmiankowane w Biblii. W tzw. hymnie o miłości apostoł Paweł w natchnieniu Ducha napisał: I choćbym rozdał całe mienie swoje, i choćbym ciało swoje wydał na spalenie, a miłości bym nie miał, nic mi to nie pomoże [1Ko 13,3].
Ludzie gotowi są do wielu poświęceń w celu zrealizowania własnych ambicji lub w imię przyjętej przez siebie ideologii. W oczach Bożych liczy się natomiast miłość. Ona jest probierzem wartości i wielkości człowieka. Żadne uzdolnienia, wyczyny ani nawet akty samospalenia na Bogu nie są w stanie zrobić żadnego wrażenia. Kimś w Jego oczach staje się ten, kto na co dzień kieruje się miłością do Boga i do bliźniego.
Wspomnienie samospalenia Ryszarda Siwca otrzeźwia mnie, abym nie porywał się i nie marnował życia na coś, co u Boga niewiele znaczy. Największa jest miłość [1Ko 13,13]. Niech stale wypełnia moje serce. Obym nigdy nie próbował czymkolwiek jej zastępować.
Miłować można zawsze. I przyjaciół, i wrogów. Z tym, że miłość nie jest najłatwiejszym sposobem ani na życie, ani na śmierć.
06 września, 2011
Refleksja o stałości
Dwadzieścia lat temu, 6 września 1991 roku znane mojemu pokoleniu rosyjskie miasto Leningrad zostało przemianowane na Sankt Petersburg. Nie pierwszy zresztą raz miasto zmieniło nazwę.
Założone na początku XVIII wieku przez cara Piotra I i nazwane Sankt Peterburg, przez dwieście lat było stolicą Dawnego Imperium Rosyjskiego. W 1914 roku, na fali niechęci do wszystkiego, co brzmiało z niemiecka, ze względów patriotycznych nazwano je Piotrogród. Dziesięć lat później, na cześć zmarłego przywódcy Wielkiej Rewolucji Październikowej, Włodzimierza Lenina, nadano mu nazwę Leningrad.
Dopiero dwadzieścia lat temu miastu nad Newą przywrócono oryginalną nazwę. Należy tu wspomnieć, że Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych zaleca stosowanie w języku polskim prostszej, tradycyjnej nazwy – Petersburg.
Petersburg z około 5 milionami mieszkańców jest drugim co do wielkości miastem w Rosji i szóstą w Europie aglomeracją metropolitarną po Moskwie, Londynie, Paryżu, Istambule i Zagłębiu Ruhry.
Dwie myśli przychodzą mi do głowy, gdy myślę dziś o Petersburgu. Po pierwsze, zależność nazwy tego miasta od losów Rosji i przemian politycznych przypomina niejednego człowieka, który ze znanych sobie powodów gotów jest i wciąż zmienia przynależność obywatelską, polityczną, towarzyską lub kościelną.
Biblia piętnuje chwiejność. Niestałość została wymieniona w katalogu bezbożności [Rz 1,31] a człowiek o rozdwojonej duszy, chwiejny w całym swoim postępowaniu [Jk 1,8] nie ma co liczyć na wysłuchanie modlitwy. Dlatego Słowo Boże wzywa: A tak, bracia moi mili, bądźcie stali, niewzruszeni, zawsze pełni zapału do pracy dla Pana, wiedząc, że trud wasz nie jest daremny w Panu [1Ko 15,58].
I druga refleksja związana z Petersburgiem. Miasto to, podobnie zresztą jak wiele innych, było i jest nazwane imieniem wielkich tego świata. Ponieważ ich wielkość zazwyczaj gaśnie przy zmianie wiatrów politycznych, stąd mamy do czynienia z ciągłą żonglerką nazwami miast, ulic i obiektów.
Biblia inaczej patrzy na wielkość osiąganą w tym świecie. Domy ich są grobami na wieki, mieszkania ich z pokolenia w pokolenie, chociaż imionami swymi nazwali kraje. Ale człowiek, choć żyje w przepychu, nie ostoi się, podobny jest do bydląt, które giną. Taka to jest droga tych, którzy żyją w błędnej pewności siebie, i taki koniec tych, którym własna mowa się podoba [Ps 49,12–14]. Nie ma takiej wielkości pod słońcem, która bez Boga mogłaby ostać się na wieki.
Nazywanie czegokolwiek ludzkim imieniem zawiera ryzyko, że w przyszłości trzeba będzie to zmieniać. Tylko Jezus Chrystus pozostaje przez wieki ten sam. Tyś, Panie, na początku ugruntował ziemię, i niebiosa są dziełem rąk twoich; one przeminą, ale Ty zostajesz; i wszystkie jako szata zestarzeją się, i jako płaszcz je zwiniesz, jako odzienie, i przemienione zostaną; ale tyś zawsze ten sam i nie skończą się lata twoje [Hbr 1,10–12].
Bycie naśladowcą Jezusa Chrystusa zobowiązuje do stałości, niezależnie od tego, co w danych czasach modne i korzystne.
Założone na początku XVIII wieku przez cara Piotra I i nazwane Sankt Peterburg, przez dwieście lat było stolicą Dawnego Imperium Rosyjskiego. W 1914 roku, na fali niechęci do wszystkiego, co brzmiało z niemiecka, ze względów patriotycznych nazwano je Piotrogród. Dziesięć lat później, na cześć zmarłego przywódcy Wielkiej Rewolucji Październikowej, Włodzimierza Lenina, nadano mu nazwę Leningrad.
Dopiero dwadzieścia lat temu miastu nad Newą przywrócono oryginalną nazwę. Należy tu wspomnieć, że Komisja Standaryzacji Nazw Geograficznych zaleca stosowanie w języku polskim prostszej, tradycyjnej nazwy – Petersburg.
Petersburg z około 5 milionami mieszkańców jest drugim co do wielkości miastem w Rosji i szóstą w Europie aglomeracją metropolitarną po Moskwie, Londynie, Paryżu, Istambule i Zagłębiu Ruhry.
Dwie myśli przychodzą mi do głowy, gdy myślę dziś o Petersburgu. Po pierwsze, zależność nazwy tego miasta od losów Rosji i przemian politycznych przypomina niejednego człowieka, który ze znanych sobie powodów gotów jest i wciąż zmienia przynależność obywatelską, polityczną, towarzyską lub kościelną.
Biblia piętnuje chwiejność. Niestałość została wymieniona w katalogu bezbożności [Rz 1,31] a człowiek o rozdwojonej duszy, chwiejny w całym swoim postępowaniu [Jk 1,8] nie ma co liczyć na wysłuchanie modlitwy. Dlatego Słowo Boże wzywa: A tak, bracia moi mili, bądźcie stali, niewzruszeni, zawsze pełni zapału do pracy dla Pana, wiedząc, że trud wasz nie jest daremny w Panu [1Ko 15,58].
I druga refleksja związana z Petersburgiem. Miasto to, podobnie zresztą jak wiele innych, było i jest nazwane imieniem wielkich tego świata. Ponieważ ich wielkość zazwyczaj gaśnie przy zmianie wiatrów politycznych, stąd mamy do czynienia z ciągłą żonglerką nazwami miast, ulic i obiektów.
Biblia inaczej patrzy na wielkość osiąganą w tym świecie. Domy ich są grobami na wieki, mieszkania ich z pokolenia w pokolenie, chociaż imionami swymi nazwali kraje. Ale człowiek, choć żyje w przepychu, nie ostoi się, podobny jest do bydląt, które giną. Taka to jest droga tych, którzy żyją w błędnej pewności siebie, i taki koniec tych, którym własna mowa się podoba [Ps 49,12–14]. Nie ma takiej wielkości pod słońcem, która bez Boga mogłaby ostać się na wieki.
Nazywanie czegokolwiek ludzkim imieniem zawiera ryzyko, że w przyszłości trzeba będzie to zmieniać. Tylko Jezus Chrystus pozostaje przez wieki ten sam. Tyś, Panie, na początku ugruntował ziemię, i niebiosa są dziełem rąk twoich; one przeminą, ale Ty zostajesz; i wszystkie jako szata zestarzeją się, i jako płaszcz je zwiniesz, jako odzienie, i przemienione zostaną; ale tyś zawsze ten sam i nie skończą się lata twoje [Hbr 1,10–12].
Bycie naśladowcą Jezusa Chrystusa zobowiązuje do stałości, niezależnie od tego, co w danych czasach modne i korzystne.
05 września, 2011
Umiłowanie prostych dróg
Życiowe ścieżki człowieka bywają nieraz bardzo krzywe i poplątane. Pycha, namiętności ludzkiej duszy, samowola, naiwność, niewiedza, zależność od otoczenia i chwiejność postaw sprawiają, że schodzimy z właściwej drogi i dość łatwo trafiamy na życiowe manowce. Stało się tak z ludem Bożym Starego Testamentu i może się to przytrafić każdemu z nas.
Zapowiadając objawienie Królestwa Bożego w sercach Izraelitów po latach ich odstępstwa i duchowej niedoli, Słowo Boże ogłasza: I będzie tam droga bita, nazwana Drogą Świętą. Nie będzie nią chodził nieczysty; będzie ona tylko dla jego pielgrzymów. Nawet głupi na niej nie zbłądzi [Iz 35,8].
Nadejście duchowej odnowy Biblia łączy z prostowaniem i wyrównywaniem wszelkich krzywizn życia. Głos się odzywa: Przygotujcie na pustyni drogę Pańską, wyprostujcie na stepie ścieżkę dla Boga naszego! Każda dolina niech będzie podniesiona, a każda góra i pagórek obniżone; co nierówne, niech będzie wyrównane, a strome zbocza niech się staną doliną! I objawi się chwała Pańska [Iz 40,3–5].
Znaczenie powyższego wezwania pozostawało swego rodzaju tajemnicą do czasów wystąpienia Jana Chrzciciela. Wtedy się okazało, że owe prostowanie życiowych dróg ma związek z Synem Bożym – Jezusem Chrystusem. Gdy On bierze we władanie nasze życie, wówczas wychodzimy na życiową prostą. Kończy się wszelkie błądzenie ale też i krętactwo. Kto jest w Chrystusie, ten już nie kluczy, niczego nie pozoruje i nie tuła się po bezdrożach. Idzie na ulicę prostą [Dz 9,11].
U Boga jest przebaczenie i usprawiedliwienie z każdego grzechu pod warunkiem, że postanawiamy iść prostą drogą i nie chcemy wykrzywiać prostych dróg Pańskich [ Dz 13,10]. Biblia wzywa: Słuchaj, synu mój, i bądź mądry! Skieruj swoje serce na prostą drogę! [Prz 23,19].
Kto mądry, niech to zrozumie, kto rozumny, niech to pozna; gdyż drogi Pana są proste, sprawiedliwi nimi chodzą, lecz bezbożni na nich upadają [Oz 14.9]. Amen.
Zapowiadając objawienie Królestwa Bożego w sercach Izraelitów po latach ich odstępstwa i duchowej niedoli, Słowo Boże ogłasza: I będzie tam droga bita, nazwana Drogą Świętą. Nie będzie nią chodził nieczysty; będzie ona tylko dla jego pielgrzymów. Nawet głupi na niej nie zbłądzi [Iz 35,8].
Nadejście duchowej odnowy Biblia łączy z prostowaniem i wyrównywaniem wszelkich krzywizn życia. Głos się odzywa: Przygotujcie na pustyni drogę Pańską, wyprostujcie na stepie ścieżkę dla Boga naszego! Każda dolina niech będzie podniesiona, a każda góra i pagórek obniżone; co nierówne, niech będzie wyrównane, a strome zbocza niech się staną doliną! I objawi się chwała Pańska [Iz 40,3–5].
Znaczenie powyższego wezwania pozostawało swego rodzaju tajemnicą do czasów wystąpienia Jana Chrzciciela. Wtedy się okazało, że owe prostowanie życiowych dróg ma związek z Synem Bożym – Jezusem Chrystusem. Gdy On bierze we władanie nasze życie, wówczas wychodzimy na życiową prostą. Kończy się wszelkie błądzenie ale też i krętactwo. Kto jest w Chrystusie, ten już nie kluczy, niczego nie pozoruje i nie tuła się po bezdrożach. Idzie na ulicę prostą [Dz 9,11].
U Boga jest przebaczenie i usprawiedliwienie z każdego grzechu pod warunkiem, że postanawiamy iść prostą drogą i nie chcemy wykrzywiać prostych dróg Pańskich [ Dz 13,10]. Biblia wzywa: Słuchaj, synu mój, i bądź mądry! Skieruj swoje serce na prostą drogę! [Prz 23,19].
Kto mądry, niech to zrozumie, kto rozumny, niech to pozna; gdyż drogi Pana są proste, sprawiedliwi nimi chodzą, lecz bezbożni na nich upadają [Oz 14.9]. Amen.
04 września, 2011
I takie rzeczy tu miały miejsce?
Czwarty dzień września zmusza mnie do przywołania z przeszłości sprawy tzw. getta ławkowego na przedwojennych polskich uczelniach wyższych. Był to przejaw segregacji rasowej, skierowanej przeciwko Żydom, wprowadzony przez rektorów 4 września 1937 roku za zgodą ministra wyznań religijnych i oświecenia publicznego.
Getto ławkowe polegało na wydzieleniu części sali wykładowej i przeznaczeniu jej dla studentów pochodzenia żydowskiego, co oznaczało dla nich ni mniej, ni więcej, jak zakaz zajmowania miejsc obok Polaków w dowolnej części sali. Ta dość drastyczna oznaka panującego w Polsce antysemityzmu zapanowała w środowiskach akademickich na parę lat przed wybuchem II Wojny Światowej.
Dodajmy, że równocześnie z gettem ławkowym na wielu uniwersytetach postulowano wprowadzenie ograniczenia procentowego liczby studentów pochodzenia żydowskiego do 10%, lub całkowitego dla nich zakaz studiowania. Prym w tej niechlubnej praktyce wiódł Uniwersytet Jagielloński, gdzie doszło do aktów jawnego antysemityzmu już w listopadzie 1932 roku. Odprawiona tam została katolicka msza w intencji tragicznie zmarłego w Wilnie studenta antysemity, a po jej zakończeniu doszło do zamieszek i wyrzucania żydowskich studentów z sal wykładowych.
Skoro więc na większości uczelni wyższych mogło mieć miejsce coś takiego, to czemu się dziwić późniejszym pogromom Żydów w Polsce? Skąd takie oburzenie na "Strach" czy "Złote Żniwa" Jana Grossa? Ba, nawet środowa profanacja pomnika w Jedwabnem specjalnie nie powinna nas zdumiewać.
Gdy domyślam się, jak mogli czuć się studenci żydowskiego pochodzenia w czasach getta ławkowego, to coraz natrętniej przychodzi mi do głowy to, co parę lat później spotkało Polaków ze strony Niemców. Na środkach transportu, na ważnych budynkach i w miejscach użyteczności publicznej, takich jak parki, kawiarnie, kina czy teatry zobaczyli napis: Tylko dla Niemców (Nur für Deutsche) . Jak sama nazwa wskazuje, z tak oznakowanych obiektów korzystać mogli jedynie Niemcy. Polacy we własnym kraju musieli ściśle stosować się do zakazu podróżowania pojazdami i wchodzenia do pomieszczeń opatrzonych tym napisem.
Biblia w kilku miejscach poucza o prawie odpłaty. Jak postępowałeś, tak postąpią z tobą. Odpłata za twoje postępki spadnie na twoją głowę [Ab 1,15]. Swego czasu pogański król Adonibezek próbował uciec Izraelitom. Oni zaś gonili go i pochwycili, i obcięli mu kciuki u rąk i nóg. Wtedy rzekł Adonibezek: Siedemdziesięciu królów z obciętymi kciukami u rąk i nóg zbierało okruszyny pod moim stołem; jak ja uczyniłem, tak odpłacił mi Bóg [Sdz 1,6–7].
Getto ławkowe na polskich uniwersytetach wydaje się być nieprawdopodobne, a jednak miało miejsce. Ewangelicznie wierzący chrześcijanie, jako mniejszość religijna w Polsce, nierzadko są wyśmiewani, wyzywani od heretyków i sekciarzy, a w najlepszym przypadku ignorowani. Duch antysemityzmu wciąż unosi się nad Polską. Jest zauważalny w potocznej mowie, porzekadłach ludowych, a nawet w polskim poczuciu humoru.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie mamy prawa mówić o sobie, że jesteśmy narodem tolerancyjnym. Potrzebna jest zmiana naszych serc.
Getto ławkowe polegało na wydzieleniu części sali wykładowej i przeznaczeniu jej dla studentów pochodzenia żydowskiego, co oznaczało dla nich ni mniej, ni więcej, jak zakaz zajmowania miejsc obok Polaków w dowolnej części sali. Ta dość drastyczna oznaka panującego w Polsce antysemityzmu zapanowała w środowiskach akademickich na parę lat przed wybuchem II Wojny Światowej.
Dodajmy, że równocześnie z gettem ławkowym na wielu uniwersytetach postulowano wprowadzenie ograniczenia procentowego liczby studentów pochodzenia żydowskiego do 10%, lub całkowitego dla nich zakaz studiowania. Prym w tej niechlubnej praktyce wiódł Uniwersytet Jagielloński, gdzie doszło do aktów jawnego antysemityzmu już w listopadzie 1932 roku. Odprawiona tam została katolicka msza w intencji tragicznie zmarłego w Wilnie studenta antysemity, a po jej zakończeniu doszło do zamieszek i wyrzucania żydowskich studentów z sal wykładowych.
Skoro więc na większości uczelni wyższych mogło mieć miejsce coś takiego, to czemu się dziwić późniejszym pogromom Żydów w Polsce? Skąd takie oburzenie na "Strach" czy "Złote Żniwa" Jana Grossa? Ba, nawet środowa profanacja pomnika w Jedwabnem specjalnie nie powinna nas zdumiewać.
Gdy domyślam się, jak mogli czuć się studenci żydowskiego pochodzenia w czasach getta ławkowego, to coraz natrętniej przychodzi mi do głowy to, co parę lat później spotkało Polaków ze strony Niemców. Na środkach transportu, na ważnych budynkach i w miejscach użyteczności publicznej, takich jak parki, kawiarnie, kina czy teatry zobaczyli napis: Tylko dla Niemców (Nur für Deutsche) . Jak sama nazwa wskazuje, z tak oznakowanych obiektów korzystać mogli jedynie Niemcy. Polacy we własnym kraju musieli ściśle stosować się do zakazu podróżowania pojazdami i wchodzenia do pomieszczeń opatrzonych tym napisem.
Biblia w kilku miejscach poucza o prawie odpłaty. Jak postępowałeś, tak postąpią z tobą. Odpłata za twoje postępki spadnie na twoją głowę [Ab 1,15]. Swego czasu pogański król Adonibezek próbował uciec Izraelitom. Oni zaś gonili go i pochwycili, i obcięli mu kciuki u rąk i nóg. Wtedy rzekł Adonibezek: Siedemdziesięciu królów z obciętymi kciukami u rąk i nóg zbierało okruszyny pod moim stołem; jak ja uczyniłem, tak odpłacił mi Bóg [Sdz 1,6–7].
Getto ławkowe na polskich uniwersytetach wydaje się być nieprawdopodobne, a jednak miało miejsce. Ewangelicznie wierzący chrześcijanie, jako mniejszość religijna w Polsce, nierzadko są wyśmiewani, wyzywani od heretyków i sekciarzy, a w najlepszym przypadku ignorowani. Duch antysemityzmu wciąż unosi się nad Polską. Jest zauważalny w potocznej mowie, porzekadłach ludowych, a nawet w polskim poczuciu humoru.
Spójrzmy prawdzie w oczy. Nie mamy prawa mówić o sobie, że jesteśmy narodem tolerancyjnym. Potrzebna jest zmiana naszych serc.
03 września, 2011
Wątpliwy wynalazek
Dziś wspomnienie jednego z najbardziej mrocznych faktów. 3 września 1941 roku w obozie Auschwitz dokonano pierwszej masowej egzekucji z użyciem Cyklonu B. Eksperyment został przeprowadzony na grupie 600 radzieckich jeńców wojennych oraz 250 Polaków.
Od tego czasu cyklon B, stosowany w niemieckich, nazistowskich obozach koncentracyjnych jako tani i prosty w użyciu środek do odwszawiania odzieży więźniów, zaczął służyć do masowego trucia ludzi. Według oficjalnej strony internetowej Muzeum Auschwitz-Birkenau liczbę ofiar komór gazowych z cyklonem B szacuje się na więcej niż milion ludzi, w tym około 900 tysięcy Żydów.
Jak na ironię losu cyklon B został wynaleziony przez Fritza Habera, chemika żydowskiego pochodzenia. Zmuszony do opuszczenia Niemiec właśnie ze względu na pochodzenie, późną jesienią 1933 roku wyjechał najpierw do Wielkiej Brytanii, a stamtąd do Szwajcarii z zamiarem dotarcia do Jerozolimy i prowadzenia pracy naukowej na Uniwersytecie Hebrajskim. Niestety, wkrótce zmarł na atak serca. Chociaż Fritz Haber wyjechał z Niemiec, to jednak jego wynalazek tam pozostał i po niedługim czasie stał się narzędziem do masowego mordowania jego rodaków.
Tak to czasem niestety bywa, że coś, co zostało wymyślone i wykonane z dobrymi intencjami, może zostać przez złych ludzi użyte przeciwko dobru czlowieka. Firitz Haber nie miał wpływu na to, co stanie się z jego wynalazkiem. Gdyby znał przyszłość, domyślam się, że zrezygnowałby z ujawniania swego odkrycia.
Biblia naucza, że w życiu ludzi miłujących Boga, On we wszystkim współdziała ku dobremu [Rz 8,28]. Taką refleksją podzielił się Józef ze swoimi braćmi, gdy już był zarządcą Egiptu. Wy wprawdzie knuliście zło przeciwko mnie, ale Bóg obrócił to w dobro, chcąc uczynić to, co się dziś dzieje: zachować przy życiu liczny lud. [1Mo 30,20].
Można też liczyć na to, że twórczość chrześcijanina będzie uchowana od wykorzystania jej do niecnych celów. Przede wszystkim z uwagi na czystość zamiarów i intencji wierzącego człowieka. W tej myśli też modlimy się zawsze za was, aby Bóg nasz uznał was za godnych powołania i w mocy doprowadził do końca wszystkie wasze dobre zamierzenia i dzieła wiary [2Ts 1,11]. Bóg ze względu na to, żeby imieniu Bożemu ujmy nie przynoszono, strzeże chrześcijanina od złych wynalazków, od wymyślania czegokolwiek, co mogłoby mieć złe, zabójcze zastosowanie.
Ludzie bezbożni zostali scharakteryzowani między innymi jako nienawidzący Boga, zuchwali, pyszni, chełpliwi, wynalazcy złego [Rz 1,30]. Ludzie żyjący w bojaźni Bożej złego nie wymyślają. Tym bardziej dobrego nigdy nie obracają w zło.
Od tego czasu cyklon B, stosowany w niemieckich, nazistowskich obozach koncentracyjnych jako tani i prosty w użyciu środek do odwszawiania odzieży więźniów, zaczął służyć do masowego trucia ludzi. Według oficjalnej strony internetowej Muzeum Auschwitz-Birkenau liczbę ofiar komór gazowych z cyklonem B szacuje się na więcej niż milion ludzi, w tym około 900 tysięcy Żydów.
Jak na ironię losu cyklon B został wynaleziony przez Fritza Habera, chemika żydowskiego pochodzenia. Zmuszony do opuszczenia Niemiec właśnie ze względu na pochodzenie, późną jesienią 1933 roku wyjechał najpierw do Wielkiej Brytanii, a stamtąd do Szwajcarii z zamiarem dotarcia do Jerozolimy i prowadzenia pracy naukowej na Uniwersytecie Hebrajskim. Niestety, wkrótce zmarł na atak serca. Chociaż Fritz Haber wyjechał z Niemiec, to jednak jego wynalazek tam pozostał i po niedługim czasie stał się narzędziem do masowego mordowania jego rodaków.
Tak to czasem niestety bywa, że coś, co zostało wymyślone i wykonane z dobrymi intencjami, może zostać przez złych ludzi użyte przeciwko dobru czlowieka. Firitz Haber nie miał wpływu na to, co stanie się z jego wynalazkiem. Gdyby znał przyszłość, domyślam się, że zrezygnowałby z ujawniania swego odkrycia.
Biblia naucza, że w życiu ludzi miłujących Boga, On we wszystkim współdziała ku dobremu [Rz 8,28]. Taką refleksją podzielił się Józef ze swoimi braćmi, gdy już był zarządcą Egiptu. Wy wprawdzie knuliście zło przeciwko mnie, ale Bóg obrócił to w dobro, chcąc uczynić to, co się dziś dzieje: zachować przy życiu liczny lud. [1Mo 30,20].
Można też liczyć na to, że twórczość chrześcijanina będzie uchowana od wykorzystania jej do niecnych celów. Przede wszystkim z uwagi na czystość zamiarów i intencji wierzącego człowieka. W tej myśli też modlimy się zawsze za was, aby Bóg nasz uznał was za godnych powołania i w mocy doprowadził do końca wszystkie wasze dobre zamierzenia i dzieła wiary [2Ts 1,11]. Bóg ze względu na to, żeby imieniu Bożemu ujmy nie przynoszono, strzeże chrześcijanina od złych wynalazków, od wymyślania czegokolwiek, co mogłoby mieć złe, zabójcze zastosowanie.
Ludzie bezbożni zostali scharakteryzowani między innymi jako nienawidzący Boga, zuchwali, pyszni, chełpliwi, wynalazcy złego [Rz 1,30]. Ludzie żyjący w bojaźni Bożej złego nie wymyślają. Tym bardziej dobrego nigdy nie obracają w zło.
01 września, 2011
Aby uniknąć zapomnienia
Na mocy ustawy sejmowej z 25 kwietnia 1997 roku 1 września obok rocznicy wybuchu II Wojny Światowej mamy w Polsce Dzień Weterana. W tym dniu Polacy oddają hołd obrońcom Ojczyzny i wspominają wszystkich tych, którzy walcząc o Polskę zginęli na różnych polach bitew.
Według Słownika języka polskiego weteran to przede wszystkim stary, wysłużony żołnierz, uczestnik minionej wojny. To także osoba, która przepracowała gdzieś wiele lat, to zasłużony, długoletni działacz lub pracownik. Mądre, prawidłowo zorganizowane społeczeństwa pamiętają o weteranach. Imperium Rzymskie w latach swojej świetności honorowało weteranów swoich wojen na przykład obdarzając ich posiadłością na spokojnej prowincji.
Dobrze, że i my pamiętamy o weteranach, przynajmniej od czasu do czasu pochylając przed nimi głowy. Dobrze, że pierwszego września mają oni w Polsce swój dzień. Nadstawiali głowy, ocierali się o śmierć, bronili kraju przed najeźdźcą aby następne pokolenia Polaków mogły żyć na swojej ziemi. Godni są nie tylko rocznicowych honorów ale także wszechstronnej opieki ze strony Państwa. Czy ją jednak naprawdę tu mają?
Biblia nakazuje pamiętać o weteranach. Pamiętajcie na wodzów waszych, którzy wam głosili Słowo Boże, a rozpatrując koniec ich życia, naśladujcie wiarę ich [Hbr 13,7]. Wzywa do ich naśladowania, a także do okazywania im szacunku. Starszym, którzy dobrze swój urząd sprawują, należy oddawać podwójną cześć, zwłaszcza tym, którzy podjęli się zwiastowania Słowa i nauczania [1Tm5,17]. Zobowiązuje też dzieci i wnuki do należytej troski o starsze pokolenie. Jeżeli zaś która wdowa ma dzieci lub wnuki, to niech się one najpierw nauczą żyć zbożnie z własnym domem i oddawać rodzicom, co im się należy; to bowiem podoba się Bogu [1Tm 5,4].
Żyjemy w czasach, gdy łatwo zapomnieć o trudach i poświęceniu mijającego pokolenia. Iluż to rodziców, mimo poniesionego trudu wychowania licznego potomstwa, przeżywa swoje ostatnie dni w samotności. Iloma byłymi sportowcami, działaczami społecznymi i artystami mało kto się już dziś interesuje. Postarzeli się, rozchorowali, wypalili, stali się niepotrzebni. Kto ma czas, by o nich pamiętać?
W Dniu Weterana zamyślam się nad własnym stosunkiem do ludzi, którzy utorowali mi drogę, bojowali o lepsze warunki życia dla mojego pokolenia, którzy przede mną całymi dekadami trudzili się na Niwie Pańskiej. Nawet jeśli bezpośrednio nie byłem adresatem ich działalności, to jednak jestem im winien wdzięczność, szacunek i chwilę najzwyklejszej uwagi.
Któregoś dnia, szybciej niż później, sam znajdę się po mniej aktywnej stronie doczesnego życia. Jeżeli nie chciałbym sędziwych lat spędzać w zapomnieniu, trzeba mi dziś pamiętać o weteranach.
Według Słownika języka polskiego weteran to przede wszystkim stary, wysłużony żołnierz, uczestnik minionej wojny. To także osoba, która przepracowała gdzieś wiele lat, to zasłużony, długoletni działacz lub pracownik. Mądre, prawidłowo zorganizowane społeczeństwa pamiętają o weteranach. Imperium Rzymskie w latach swojej świetności honorowało weteranów swoich wojen na przykład obdarzając ich posiadłością na spokojnej prowincji.
Dobrze, że i my pamiętamy o weteranach, przynajmniej od czasu do czasu pochylając przed nimi głowy. Dobrze, że pierwszego września mają oni w Polsce swój dzień. Nadstawiali głowy, ocierali się o śmierć, bronili kraju przed najeźdźcą aby następne pokolenia Polaków mogły żyć na swojej ziemi. Godni są nie tylko rocznicowych honorów ale także wszechstronnej opieki ze strony Państwa. Czy ją jednak naprawdę tu mają?
Biblia nakazuje pamiętać o weteranach. Pamiętajcie na wodzów waszych, którzy wam głosili Słowo Boże, a rozpatrując koniec ich życia, naśladujcie wiarę ich [Hbr 13,7]. Wzywa do ich naśladowania, a także do okazywania im szacunku. Starszym, którzy dobrze swój urząd sprawują, należy oddawać podwójną cześć, zwłaszcza tym, którzy podjęli się zwiastowania Słowa i nauczania [1Tm5,17]. Zobowiązuje też dzieci i wnuki do należytej troski o starsze pokolenie. Jeżeli zaś która wdowa ma dzieci lub wnuki, to niech się one najpierw nauczą żyć zbożnie z własnym domem i oddawać rodzicom, co im się należy; to bowiem podoba się Bogu [1Tm 5,4].
Żyjemy w czasach, gdy łatwo zapomnieć o trudach i poświęceniu mijającego pokolenia. Iluż to rodziców, mimo poniesionego trudu wychowania licznego potomstwa, przeżywa swoje ostatnie dni w samotności. Iloma byłymi sportowcami, działaczami społecznymi i artystami mało kto się już dziś interesuje. Postarzeli się, rozchorowali, wypalili, stali się niepotrzebni. Kto ma czas, by o nich pamiętać?
W Dniu Weterana zamyślam się nad własnym stosunkiem do ludzi, którzy utorowali mi drogę, bojowali o lepsze warunki życia dla mojego pokolenia, którzy przede mną całymi dekadami trudzili się na Niwie Pańskiej. Nawet jeśli bezpośrednio nie byłem adresatem ich działalności, to jednak jestem im winien wdzięczność, szacunek i chwilę najzwyklejszej uwagi.
Któregoś dnia, szybciej niż później, sam znajdę się po mniej aktywnej stronie doczesnego życia. Jeżeli nie chciałbym sędziwych lat spędzać w zapomnieniu, trzeba mi dziś pamiętać o weteranach.
Subskrybuj:
Posty (Atom)