Wkrótce każdy z nas - mam na myśli ludzi wierzących w Jezusa Chrystusa i odrodzonych z Ducha Świętego - któregoś dnia stanie przed Bogiem. Albowiem my wszyscy musimy stanąć przed sądem Chrystusowym, aby każdy odebrał zapłatę za uczynki swoje, dokonane w ciele, dobre czy złe [2Ko 5,10]. Innych ludzi - jeśli teraz za życia w ciele się nie opamiętają i nie zaczną żyć w posłuszeństwie ewangelii Chrystusowej - czeka całkiem inny los. Kto wierzy w Syna, ma żywot wieczny, kto zaś nie słucha Syna, nie ujrzy żywota, lecz gniew Boży ciąży na nim [J 3,36].
W każdym razie wszyscy staniemy przed Bogiem. Z chwilą śmierci fizycznej lub w dniu powtórnego przyjścia Chrystusa i końca świata będziemy poddani jednemu z sądów Bożych. Rzecz w tym, że nie wiadomo kiedy dokładnie to się stanie. Nie znamy ani daty swojej śmierci, ani dnia powrotu Jezusa Chrystusa na ziemię, gdyż Syn Człowieczy przyjdzie o godzinie, której się nie domyślacie [Mt 24,44].
Właśnie dlatego trzeba nam utrzymywać się w stałej gotowości na spotkanie z Bogiem. Gdy nastąpi moment wezwania na sąd, nie będzie już czasu na żadne przygotowania i korekty. Teraz jest czas na pojednanie z Bogiem. Jak można to zrobić? Wszystko na ten temat mamy w Biblii. Nie ufajmy ludziom i stworzonym przez nich instrukcjom religijnym. Skorzystajmy z możliwości uzyskania informacji w Słowie Bożym - czyli u samego Sędziego. Trzeba wszakże czytać je w całości, aby wiedzieć kto, jak i dlaczego będzie osądzony. W świetle Pisma Świętego ustalmy obecny nasz stan i czym prędzej dostosujmy swe życie do jego wymagań.
Uwaga! Pan przychodzi! Zbliża się meta naszego biegu. Wszyscy zauważamy, że tempo życia z dnia na dzień coraz bardziej się zwiększa. Czyż nie oznacza to, że już finiszujemy? Ludzie pojednani z Bogiem cieszą się na myśl o spotkaniu z Bogiem. Za apostołem Pawłem myślą i mówią: Dobry bój bojowałem, biegu dokonałem, wiarę zachowałem; a teraz oczekuje mnie wieniec sprawiedliwości, który mi w owym dniu da Pan, sędzia sprawiedliwy, a nie tylko mnie, lecz i wszystkim, którzy umiłowali przyjście Jego [2Tm 4,7-8].
A ty? Czy jesteś gotowy, by stanąć przed Bogiem i zdać sprawę ze swego życia?
Aktualne tematy, wydarzenia, zjawiska, święta, rocznice i trendy społeczne z biblijnej perspektywy
28 lipca, 2017
25 lipca, 2017
Sądy sądami, a...
Moje myśli wychodzą dziś naprzeciw powracającego Pana Jezusa Chrystusa. W świetle Biblii widzę, że Jego powtórne przyjście wcale nie będzie takie oczywiste i pożądane, nawet w środowisku ludzi w Niego wierzących.
W czasach poprzedzających przyjście Syna Człowieczego będzie jak wtedy, gdy żył Noe. Ludzie przed potopem jedli, pili, żenili się i za mąż wydawali, aż do tego dnia, w którym Noe wszedł do arki. Spostrzegli się dopiero gdy przyszedł potop i zmiótł wszystkich. Tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego [Mt 24,37-39].
Nie chcę być w gronie ludzi zaskoczonych powrotem Chrystusa Pana. W porę, póki jest czas, będę więc kierował moje myśli ku Bogu. W obliczu nadchodzącego dnia, w którym sprawiedliwie osądzi zamieszkały świat, nie mają dla mnie większego znaczenia tymczasowe sądy. Sędzią będzie Człowiek, którego On ustanowił, a dowód na to przedstawił wszystkim, gdy wzbudził Go z martwych [Dz 17,31]. Rozumiem, że myśli ludzi nie mających wglądu w duchową rzeczywistość rozpalają się wokół bieżących, tymczasowych spraw. Ale ja...
Trzeba mi skoncentrować uwagę na tym, co naprawdę ma znaczenie i przesądza o tym, jaka będzie moja wieczność. A w tym króciutkim okresie doczesnego życia? Nie ma dla mnie znaczenia, kto mnie będzie rozliczał: wy czy jakiś inny trybunał ludzki. Więcej, nawet sam siebie nie rozliczam. Wprawdzie nie mam sobie nic do zarzucenia, ale to nie dzięki temu jestem usprawiedliwiony. Tym, który mnie rozlicza, jest Pan [1Ko 4,3-4]. Z Chrystusem Jezusem trzeba nam się liczyć, bo wkrótce każdy z nas stanie przed Jego trybunałem.
Chcę być gotowy na tę chwilę. Nie mam czasu zajmować się sprawami bez większego znaczenia. Jestem w wirze przygotowań. A ty? Możemy razem przygotowywać się na spotkanie z Jezusem Chrystusem. Zapraszam.
W czasach poprzedzających przyjście Syna Człowieczego będzie jak wtedy, gdy żył Noe. Ludzie przed potopem jedli, pili, żenili się i za mąż wydawali, aż do tego dnia, w którym Noe wszedł do arki. Spostrzegli się dopiero gdy przyszedł potop i zmiótł wszystkich. Tak będzie z przyjściem Syna Człowieczego [Mt 24,37-39].
Nie chcę być w gronie ludzi zaskoczonych powrotem Chrystusa Pana. W porę, póki jest czas, będę więc kierował moje myśli ku Bogu. W obliczu nadchodzącego dnia, w którym sprawiedliwie osądzi zamieszkały świat, nie mają dla mnie większego znaczenia tymczasowe sądy. Sędzią będzie Człowiek, którego On ustanowił, a dowód na to przedstawił wszystkim, gdy wzbudził Go z martwych [Dz 17,31]. Rozumiem, że myśli ludzi nie mających wglądu w duchową rzeczywistość rozpalają się wokół bieżących, tymczasowych spraw. Ale ja...
Trzeba mi skoncentrować uwagę na tym, co naprawdę ma znaczenie i przesądza o tym, jaka będzie moja wieczność. A w tym króciutkim okresie doczesnego życia? Nie ma dla mnie znaczenia, kto mnie będzie rozliczał: wy czy jakiś inny trybunał ludzki. Więcej, nawet sam siebie nie rozliczam. Wprawdzie nie mam sobie nic do zarzucenia, ale to nie dzięki temu jestem usprawiedliwiony. Tym, który mnie rozlicza, jest Pan [1Ko 4,3-4]. Z Chrystusem Jezusem trzeba nam się liczyć, bo wkrótce każdy z nas stanie przed Jego trybunałem.
Chcę być gotowy na tę chwilę. Nie mam czasu zajmować się sprawami bez większego znaczenia. Jestem w wirze przygotowań. A ty? Możemy razem przygotowywać się na spotkanie z Jezusem Chrystusem. Zapraszam.
24 lipca, 2017
Instrukcja utrzymania czystości
Jak bardzo można zaśmiecić mieszkanie i zapuścić je brudem? Już we wczesnej młodości spotkała mnie nieprzyjemność zobaczenia takiego domu, gdy z grupą chłopaków z podstawówki pojechałem do sąsiedniej wioski pomóc starszemu małżeństwu w wykopkach. Do dziś na wspomnienie tamtego widoku robi mi się niedobrze i zbiera mnie na wymioty. Potem kilkakrotnie jeszcze natknąłem się na takie wnętrza, gdy byłem listonoszem. Okropny widok.
A jak wiele nieczystości może nagromadzić się w człowieku? Potworne ilości. Z wnętrza bowiem, z ludzkiego serca, wychodzą złe zamiary, rozwiązłe czyny, kradzieże, morderstwa, cudzołóstwa, dążenia powodowane chciwością, wszelkie niegodziwości, podstęp, wyuzdanie, zawiść, obelżywość, pycha i głupota. Wszystkie te złe rzeczy wychodzą z wnętrza człowieka i to one czynią go nieczystym [Mk 7,21-23]. Wczorajszej nocy do głębi wstrząsnął mną ogrom nieczystości owładającej duszę jednego nieszczęśnika. Chociaż niejedno w życiu słyszałem i widziałem, to jednak ilość wylewającego się zeń plugastwa była naprawdę szokująca. Kto by wcześniej pomyślał, że siedzącego na nabożeństwie człowieka wypełnia coś takiego.
Swego czasu Chrystus Pan ujawnił nieczystość serc przywódców religijnych Izraela. Okazało się, że ich zewnętrzna nienaganność była jedynie zwykłą fasadą. Biada wam, znawcy Prawa i faryzeusze, obłudnicy! Przypominacie groby pokryte białą farbą. Na zewnątrz są piękne, a wewnątrz - kości zmarłych i wszelka zgnilizna. Wy też w oczach ludzi uchodzicie za sprawiedliwych, ale w waszych wnętrzach pełno obłudy i bezprawia [Mt 23,27-28]. W oczach Bożych bardziej od zewnętrznego wyglądu liczy się serce człowieka.
Osobom zainteresowanym przywróceniem czystości i jej utrzymaniem, Syn Boży udzielił praktycznej rady: Czyszczenie kielicha zaczynaj od wnętrza, a wtedy to, co na zewnątrz, też zalśni czystością [Mt 23,26]. A ja, oprzytomniony wczorajszym doświadczeniem, dodam: Uważaj, czym karmisz swą duszę, bo któregoś dnia, gdy z jakiegoś powodu utracisz nad sobą kontrolę, cała zawartość serca zacznie wychodzić na jaw. W końcu, bracia, rozmyślajcie o tym, co prawdziwe, szlachetne, sprawiedliwe, czyste, miłe, godne polecenia, może uchodzić za wzór i zasługuje na uznanie [Flp 4,8]. Natomiast nierząd, różnego rodzaju nieczystość lub chciwość niech nawet nie będą wspominane wśród was. To niegodne świętych, tak samo jak nieprzyzwoitość, powtarzanie głupstw czy błaznowanie [Ef 5,3-4].
Błogosławieni czystego serca. Jak można je oczyścić?
A jak wiele nieczystości może nagromadzić się w człowieku? Potworne ilości. Z wnętrza bowiem, z ludzkiego serca, wychodzą złe zamiary, rozwiązłe czyny, kradzieże, morderstwa, cudzołóstwa, dążenia powodowane chciwością, wszelkie niegodziwości, podstęp, wyuzdanie, zawiść, obelżywość, pycha i głupota. Wszystkie te złe rzeczy wychodzą z wnętrza człowieka i to one czynią go nieczystym [Mk 7,21-23]. Wczorajszej nocy do głębi wstrząsnął mną ogrom nieczystości owładającej duszę jednego nieszczęśnika. Chociaż niejedno w życiu słyszałem i widziałem, to jednak ilość wylewającego się zeń plugastwa była naprawdę szokująca. Kto by wcześniej pomyślał, że siedzącego na nabożeństwie człowieka wypełnia coś takiego.
Swego czasu Chrystus Pan ujawnił nieczystość serc przywódców religijnych Izraela. Okazało się, że ich zewnętrzna nienaganność była jedynie zwykłą fasadą. Biada wam, znawcy Prawa i faryzeusze, obłudnicy! Przypominacie groby pokryte białą farbą. Na zewnątrz są piękne, a wewnątrz - kości zmarłych i wszelka zgnilizna. Wy też w oczach ludzi uchodzicie za sprawiedliwych, ale w waszych wnętrzach pełno obłudy i bezprawia [Mt 23,27-28]. W oczach Bożych bardziej od zewnętrznego wyglądu liczy się serce człowieka.
Osobom zainteresowanym przywróceniem czystości i jej utrzymaniem, Syn Boży udzielił praktycznej rady: Czyszczenie kielicha zaczynaj od wnętrza, a wtedy to, co na zewnątrz, też zalśni czystością [Mt 23,26]. A ja, oprzytomniony wczorajszym doświadczeniem, dodam: Uważaj, czym karmisz swą duszę, bo któregoś dnia, gdy z jakiegoś powodu utracisz nad sobą kontrolę, cała zawartość serca zacznie wychodzić na jaw. W końcu, bracia, rozmyślajcie o tym, co prawdziwe, szlachetne, sprawiedliwe, czyste, miłe, godne polecenia, może uchodzić za wzór i zasługuje na uznanie [Flp 4,8]. Natomiast nierząd, różnego rodzaju nieczystość lub chciwość niech nawet nie będą wspominane wśród was. To niegodne świętych, tak samo jak nieprzyzwoitość, powtarzanie głupstw czy błaznowanie [Ef 5,3-4].
Błogosławieni czystego serca. Jak można je oczyścić?
22 lipca, 2017
Dobrodziejstwo przeciętności..?
Czytam dziś i rozmyślam o judzkim królu Uzjaszu. Miał szesnaście lat, gdy został królem i przez kolejne pięćdziesiąt dwa lata nim pozostawał. W początkowym okresie sprawowania władzy Uzjasz miał to szczęście, że wspomagał go człowiek dobrze znający wolę Bożą. Młody król dopytywał się więc o wolę Pana, postępował zgodnie z nią, a Bóg darzył go powodzeniem. W ten sposób jego sława rozchodziła się szeroko, był bowiem wspaniale wspierany, aż stał się potężny [2Krn 26,15].
Niestety, zbyt często tak z ludźmi bywa, że gdy coś znaczącego osiągają w życiu, gdy stają się popularni to woda sodowa zaczyna uderzać im do głowy i nabierają niebezpiecznej pewności siebie. Tak właśnie stało się z Uzjaszem. Gdy zaś doszedł do potęgi, wzbił się w pychę ku własnej zgubie i sprzeniewierzył się PANU, swojemu Bogu. Wszedł bowiem do przybytku Pana, aby na ołtarzu kadzidlanym złożyć ofiarę z kadzidła. Wtedy wszedł za nim kapłan Azariasz wraz z osiemdziesięcioma dzielnymi kapłanami PANA i przeciwstawili się królowi Uzjaszowi. Nie do ciebie, Uzjaszu, należy składanie ofiar z kadzidła - powiedzieli. Należy to do kapłanów, synów Aarona, którzy zostali w tym celu poświęceni. Wyjdź z miejsca świętego! Dopuściłeś się wiarołomstwa. Nie przysporzy ci to chwały u PANA, Boga [2Krn 26,16-18].
No właśnie. Niektórym ludziom się wydaje, że osiągnięcia, sukcesy, władza i pozycja społeczna upoważniają ich do robienia i mówienia wszystkiego, cokolwiek wpadnie im do głowy. Ale tak nie jest. Bóg dla każdego człowieka wyznacza zadania zakreślając granice jego odpowiedzialności i kompetencji. Nawet największe sukcesy nie zwalniają nas od obowiązku skwapliwego i wiernego trzymania się przy tym woli Bożej. Gdy nie wszystko w życiu wychodzi nam aż tak dobrze, siłą rzeczy nie nosimy głowy zbyt wysoko i łatwiej dociera do nas rada lub napomnienie. Nadęci własnym sukcesem tracimy zdolność pokornego posłuchania życzliwych nam ludzi. Wtedy zaczyna się dramat upadku.
Król napomniany przez kapłanów mógł jeszcze czym prędzej pokornie wycofać się z przekroczenia granic swoich kompetencji. Tymczasem Uzjasz rozgniewał się, a trzymał już w ręku kadzielnicę. Gdy tak stał pełen złości na kapłanów, w ich obecności, w przybytku PANA, przy ołtarzu kadzidlanym, na jego czole pojawił się trąd! Gdy arcykapłan Azariasz i pozostali kapłani zauważyli, że został dotknięty trądem na czole, wypchnęli go stamtąd, a i on sam pośpieszył do wyjścia, świadomy, że PAN zadał mu cios. I tak król Uzjasz pozostał trędowaty do śmierci [2Krn 26,19-21].
Smutna historia człowieka, który przez wiele lat pełnił wolę Bożą i odnosił sukcesy. Może dlatego Bóg w swojej łasce osiągnięcia wielu z nas utrzymuje na przeciętnym poziomie..?
Niestety, zbyt często tak z ludźmi bywa, że gdy coś znaczącego osiągają w życiu, gdy stają się popularni to woda sodowa zaczyna uderzać im do głowy i nabierają niebezpiecznej pewności siebie. Tak właśnie stało się z Uzjaszem. Gdy zaś doszedł do potęgi, wzbił się w pychę ku własnej zgubie i sprzeniewierzył się PANU, swojemu Bogu. Wszedł bowiem do przybytku Pana, aby na ołtarzu kadzidlanym złożyć ofiarę z kadzidła. Wtedy wszedł za nim kapłan Azariasz wraz z osiemdziesięcioma dzielnymi kapłanami PANA i przeciwstawili się królowi Uzjaszowi. Nie do ciebie, Uzjaszu, należy składanie ofiar z kadzidła - powiedzieli. Należy to do kapłanów, synów Aarona, którzy zostali w tym celu poświęceni. Wyjdź z miejsca świętego! Dopuściłeś się wiarołomstwa. Nie przysporzy ci to chwały u PANA, Boga [2Krn 26,16-18].
No właśnie. Niektórym ludziom się wydaje, że osiągnięcia, sukcesy, władza i pozycja społeczna upoważniają ich do robienia i mówienia wszystkiego, cokolwiek wpadnie im do głowy. Ale tak nie jest. Bóg dla każdego człowieka wyznacza zadania zakreślając granice jego odpowiedzialności i kompetencji. Nawet największe sukcesy nie zwalniają nas od obowiązku skwapliwego i wiernego trzymania się przy tym woli Bożej. Gdy nie wszystko w życiu wychodzi nam aż tak dobrze, siłą rzeczy nie nosimy głowy zbyt wysoko i łatwiej dociera do nas rada lub napomnienie. Nadęci własnym sukcesem tracimy zdolność pokornego posłuchania życzliwych nam ludzi. Wtedy zaczyna się dramat upadku.
Król napomniany przez kapłanów mógł jeszcze czym prędzej pokornie wycofać się z przekroczenia granic swoich kompetencji. Tymczasem Uzjasz rozgniewał się, a trzymał już w ręku kadzielnicę. Gdy tak stał pełen złości na kapłanów, w ich obecności, w przybytku PANA, przy ołtarzu kadzidlanym, na jego czole pojawił się trąd! Gdy arcykapłan Azariasz i pozostali kapłani zauważyli, że został dotknięty trądem na czole, wypchnęli go stamtąd, a i on sam pośpieszył do wyjścia, świadomy, że PAN zadał mu cios. I tak król Uzjasz pozostał trędowaty do śmierci [2Krn 26,19-21].
Smutna historia człowieka, który przez wiele lat pełnił wolę Bożą i odnosił sukcesy. Może dlatego Bóg w swojej łasce osiągnięcia wielu z nas utrzymuje na przeciętnym poziomie..?
17 lipca, 2017
Czy mi was brakuje?
Lipiec to bardzo dobra pora na zadumę nad rzeczywistym związkiem z braćmi i siostrami z miejscowego zboru. Myśli te nasuwają się niemal same, gdy podczas nabożeństwa widzę puste krzesła z powodu wakacyjnych wyjazdów osób, które normalnie każdej niedzieli je zajmują. Dlaczego aż tak bardzo odczuwam ich nieobecność? Przecież wiem, gdzie są i kiedy wrócą. A jednak przerzedzonych szeregów zborowników nie potrafią mi zrekompensować nawet najwspanialsi goście, którzy w sezonie często biorą udział w naszych nabożeństwach. Niczego i nikogo tak nie pragnę, jak widoku "swoich". Cieszę się z każdego przybysza, który chce z nami wielbić Boga i rozważać Słowo Boże, ale najcenniejszym towarzystwem są dla mnie domownicy wiary.
Czytany dziś przeze mnie Psalm 16 wskazuje na swego rodzaju prawidłowość moich uczuć do miejscowych zborowników. Mówię do Jahwe: Jesteś moim Panem! Nie mam żadnego dobra ponad Ciebie. Do świętych, którzy są w Jego ziemi, jak silne uczynił moje upodobanie do nich [Ps 16,2-3]. Tak jest. Nikt i nic nie równa się z Bogiem! On jest godzien chwały i najwyższego podziwu z mojej strony. Wszakże bracia i siostry w Chrystusie - jako najbliżsi współwyznawcy - są nieodłączną częścią mojej dobrej społeczności z Bogiem. Co do świętych, którzy są w tej ziemi, są wspaniali i są mą rozkoszą (wg Biblii Ewangelicznej). Każda wdowa, każde dziecko, każdy mężczyzna itd. - niezależnie od tego, kim są według ciała - są dla mnie wspaniali i pragnę ich towarzystwa. Nieobecność kogokolwiek z nich w niedzielnym zgromadzeniu to dla mnie duży niedosyt.
Wiem, że w moich uczuciach względem braci i sióstr nie jestem odosobniony. Każdy normalny chrześcijanin, który wyjedzie na urlop lub do sanatorium i przez dwie, trzy kolejne niedziele nie jest obecny w swoim zborze, ktoś taki wie, o czym tu piszę. My nie nudzimy się sobą nawzajem. Ponieważ Chrystus przez wiarę zamieszkał w naszych sercach, lubimy z sobą przebywać. My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, ponieważ kochamy braci [1Jn 3,14]. Nie tylko świeżo po nawróceniu chciałoby się nam, żeby nabożeństwa i spotkania zboru częściej się odbywały. Jakże wartościowa jest dla nas choćby jedna godzina spędzona w towarzystwie świętych. Choćby nie wiem jak prości, spracowani, małomówni - a jednak są oni naszą rozkoszą. To są szlachetni, w nich mam całe upodobanie - głosi przekład Biblii Warszawskiej.
W świetle powyższego nastawienia do zboru, potwierdzonego mi dziś przez Słowo Boże, w żaden sposób nie mogę pojąć ludzi, którzy do społeczności chrześcijańskiej w ogóle się nie przywiązują. Za nienormalną uważam taką sytuację, że ktoś prowadzi osiadły tryb życia, a nie przyłącza się do zboru i w kolejne niedziele bywa sobie w różnych miejscach. Tym bardziej zdumiewa mnie coś takiego, że ktoś jest członkiem określonego zboru, a w niedzielę idzie na nabożeństwo do innego. Jestem przekonany w Panu, że dla wierzącego człowieka najlepszym miejscem w niedzielę jest zbór, którego jest on członkiem. Miłuję zbór, do którego przynależę i wiem, o czym piszę. W każdym zborze można spotkać ludzi miłujących Boga, ale żadna społeczność nie jest dla nas tak wartościowa, jak ta, której jesteśmy członkami.
Korzystając z okazji pragnę zaapelować do każdego chrześcijanina, abyśmy - mając jasno określoną przynależność do zboru - kontakt z domownikami wiary, tj. z członkami swojego zboru, zawsze traktowali priorytetowo. Rozwijajmy i pielęgnujmy społeczność ze świętymi. Dla człowieka miłującego Pana nie ma takich salonów, takich kręgów towarzyskich, takich miejsc i klimatów, które swą wartością i magnetyzmem przewyższyłyby siłę przyciągania zboru Chrystusowego.
W wakacje ta prawda staje się mi szczególnie wyrazista.
Czytany dziś przeze mnie Psalm 16 wskazuje na swego rodzaju prawidłowość moich uczuć do miejscowych zborowników. Mówię do Jahwe: Jesteś moim Panem! Nie mam żadnego dobra ponad Ciebie. Do świętych, którzy są w Jego ziemi, jak silne uczynił moje upodobanie do nich [Ps 16,2-3]. Tak jest. Nikt i nic nie równa się z Bogiem! On jest godzien chwały i najwyższego podziwu z mojej strony. Wszakże bracia i siostry w Chrystusie - jako najbliżsi współwyznawcy - są nieodłączną częścią mojej dobrej społeczności z Bogiem. Co do świętych, którzy są w tej ziemi, są wspaniali i są mą rozkoszą (wg Biblii Ewangelicznej). Każda wdowa, każde dziecko, każdy mężczyzna itd. - niezależnie od tego, kim są według ciała - są dla mnie wspaniali i pragnę ich towarzystwa. Nieobecność kogokolwiek z nich w niedzielnym zgromadzeniu to dla mnie duży niedosyt.
Wiem, że w moich uczuciach względem braci i sióstr nie jestem odosobniony. Każdy normalny chrześcijanin, który wyjedzie na urlop lub do sanatorium i przez dwie, trzy kolejne niedziele nie jest obecny w swoim zborze, ktoś taki wie, o czym tu piszę. My nie nudzimy się sobą nawzajem. Ponieważ Chrystus przez wiarę zamieszkał w naszych sercach, lubimy z sobą przebywać. My wiemy, że przeszliśmy ze śmierci do życia, ponieważ kochamy braci [1Jn 3,14]. Nie tylko świeżo po nawróceniu chciałoby się nam, żeby nabożeństwa i spotkania zboru częściej się odbywały. Jakże wartościowa jest dla nas choćby jedna godzina spędzona w towarzystwie świętych. Choćby nie wiem jak prości, spracowani, małomówni - a jednak są oni naszą rozkoszą. To są szlachetni, w nich mam całe upodobanie - głosi przekład Biblii Warszawskiej.
W świetle powyższego nastawienia do zboru, potwierdzonego mi dziś przez Słowo Boże, w żaden sposób nie mogę pojąć ludzi, którzy do społeczności chrześcijańskiej w ogóle się nie przywiązują. Za nienormalną uważam taką sytuację, że ktoś prowadzi osiadły tryb życia, a nie przyłącza się do zboru i w kolejne niedziele bywa sobie w różnych miejscach. Tym bardziej zdumiewa mnie coś takiego, że ktoś jest członkiem określonego zboru, a w niedzielę idzie na nabożeństwo do innego. Jestem przekonany w Panu, że dla wierzącego człowieka najlepszym miejscem w niedzielę jest zbór, którego jest on członkiem. Miłuję zbór, do którego przynależę i wiem, o czym piszę. W każdym zborze można spotkać ludzi miłujących Boga, ale żadna społeczność nie jest dla nas tak wartościowa, jak ta, której jesteśmy członkami.
Korzystając z okazji pragnę zaapelować do każdego chrześcijanina, abyśmy - mając jasno określoną przynależność do zboru - kontakt z domownikami wiary, tj. z członkami swojego zboru, zawsze traktowali priorytetowo. Rozwijajmy i pielęgnujmy społeczność ze świętymi. Dla człowieka miłującego Pana nie ma takich salonów, takich kręgów towarzyskich, takich miejsc i klimatów, które swą wartością i magnetyzmem przewyższyłyby siłę przyciągania zboru Chrystusowego.
W wakacje ta prawda staje się mi szczególnie wyrazista.
06 lipca, 2017
Prosty sprawdzian miłości
Z racji miejsca zamieszkania, zwłaszcza w sezonie, odbieram
wiele próśb i zapytań o możliwość niekomercyjnego noclegu w Gdańsku. Po latach zauważyłem, że moje odpowiedzi w tej sprawie odzwierciedlają stan mojego serca. Jeżeli ludzi nie znam i dotąd nie miałem z nimi bliższych relacji, to dość łatwo odpowiadam - zresztą zgodnie z prawą - że nie dysponujemy pokojami gościnnymi. Gdy natomiast dzwoni lub pisze do mnie człowiek mi bliski i od lat przeze mnie lubiany, wówczas zaczynam dwoić się i troić, aby tylko zapewnić mu schronienie w naszym mieście. Mam zasadę, że przyjmuję i staram się ugościć ludzi, których kocham. Przyznaję się, że nie wszystkich kocham. Nie każdego kocham jednakowo. Lecz jeśli już kogoś naprawdę kocham, to otwieram dla niego swoje drzwi.
Trzeba mi więc coraz bardziej ważyć słowa. Łatwo jest powiedzieć, że kocham. Rzecz w tym, aby moje słowa miały pokrycie w czynach. Cóż znaczyłyby zapewnienia o Bożej miłości do grzeszników, gdyby Bóg wciąż trzymał przed nami zamknięte drzwi? Miłość usuwa dystans. Pragnie bliskości. Otwiera drzwi i ramiona. Dlaczego odważyliśmy się przyjść pod krzyż Chrystusowy i codziennie z ufną odwagą przystępujemy do tronu Bożego? Ponieważ Bóg powiedział, że nas kocha. I my poznaliśmy tę miłość, którą darzy nas Bóg, i zaufaliśmy jej. Bóg jest miłością [1J 4,16]. Wiem, że On mnie kocha, bo gdy pokornie zwracam się do Niego, nigdy nie jestem zignorowany i odepchnięty. Jego drzwi zawsze są otwarte dla pokutującego grzesznika.
Mam prosty i dość miarodajny sposób na określenie, kto w kraju mnie naprawdę kocha. Wystarczy, że zadzwonię z informacją, że przejeżdżam albo będę przejeżdżał blisko jego domu. Odruch, pierwsze słowa, które w takich okolicznościach słyszę w słuchawce, mówią o miłości wystarczająco dużo. Nie chodzi o to, że chcę być jednakowo kochany przez wszystkich. Nie do każdego też po drodze się wpraszam. Wszakże jeśli wcześniej padła jakaś deklaracja miłości lub pojawiło się jej odczucie, to korzystam z okazji, by sprawdzić czy to wszystko nie jest jedynie czczym złudzeniem? Dzieci, kochajmy nie słowem i nie językiem. Niech czyn potwierdza, że mówimy prawdę [1J 3,18].
Pierwsze słowa dzisiejszego przemówienia prezydenta Donalda Trumpa - przy całej mojej sympatii do Stanów Zjednoczonych - jakoś zabrzmiały mi fałszywą nutą... Ameryka kocha Polskę i Polaków? Naprawdę? To dlaczego od dziesięcioleci nie mogę tam polecieć? Ach wiem, Ameryka podejrzewa nas, że będziemy chcieli ją jakoś wykorzystać, więc dlatego trzyma przed nami zamknięte drzwi. Od dawna obywatele innych krajów mogą tam swobodnie podróżować, ale nie Polacy. Okej, nie ufają nam. To mogę zrozumieć. Jednak dlaczego w tej sytuacji Prezydent USA powiedział, że Ameryka kocha Polskę i Polaków, tego nie rozumiem. Ktoś pomoże mi to pojąć?
W każdym bądź razie dzisiejsze, wstępne słowa przemówienia Prezydenta USA będę miał na uwadze, gdy przyjdzie mi do głowy, by komuś mówić, że go kocham. Deklaracja amerykańskiej miłości do Polski jakoś mimowolnie uwypukliła mi konieczność ważenia słów. Nie daj, Boże, żeby moje wyznania okazały się pustymi słowami.
wiele próśb i zapytań o możliwość niekomercyjnego noclegu w Gdańsku. Po latach zauważyłem, że moje odpowiedzi w tej sprawie odzwierciedlają stan mojego serca. Jeżeli ludzi nie znam i dotąd nie miałem z nimi bliższych relacji, to dość łatwo odpowiadam - zresztą zgodnie z prawą - że nie dysponujemy pokojami gościnnymi. Gdy natomiast dzwoni lub pisze do mnie człowiek mi bliski i od lat przeze mnie lubiany, wówczas zaczynam dwoić się i troić, aby tylko zapewnić mu schronienie w naszym mieście. Mam zasadę, że przyjmuję i staram się ugościć ludzi, których kocham. Przyznaję się, że nie wszystkich kocham. Nie każdego kocham jednakowo. Lecz jeśli już kogoś naprawdę kocham, to otwieram dla niego swoje drzwi.
Trzeba mi więc coraz bardziej ważyć słowa. Łatwo jest powiedzieć, że kocham. Rzecz w tym, aby moje słowa miały pokrycie w czynach. Cóż znaczyłyby zapewnienia o Bożej miłości do grzeszników, gdyby Bóg wciąż trzymał przed nami zamknięte drzwi? Miłość usuwa dystans. Pragnie bliskości. Otwiera drzwi i ramiona. Dlaczego odważyliśmy się przyjść pod krzyż Chrystusowy i codziennie z ufną odwagą przystępujemy do tronu Bożego? Ponieważ Bóg powiedział, że nas kocha. I my poznaliśmy tę miłość, którą darzy nas Bóg, i zaufaliśmy jej. Bóg jest miłością [1J 4,16]. Wiem, że On mnie kocha, bo gdy pokornie zwracam się do Niego, nigdy nie jestem zignorowany i odepchnięty. Jego drzwi zawsze są otwarte dla pokutującego grzesznika.
Mam prosty i dość miarodajny sposób na określenie, kto w kraju mnie naprawdę kocha. Wystarczy, że zadzwonię z informacją, że przejeżdżam albo będę przejeżdżał blisko jego domu. Odruch, pierwsze słowa, które w takich okolicznościach słyszę w słuchawce, mówią o miłości wystarczająco dużo. Nie chodzi o to, że chcę być jednakowo kochany przez wszystkich. Nie do każdego też po drodze się wpraszam. Wszakże jeśli wcześniej padła jakaś deklaracja miłości lub pojawiło się jej odczucie, to korzystam z okazji, by sprawdzić czy to wszystko nie jest jedynie czczym złudzeniem? Dzieci, kochajmy nie słowem i nie językiem. Niech czyn potwierdza, że mówimy prawdę [1J 3,18].
Pierwsze słowa dzisiejszego przemówienia prezydenta Donalda Trumpa - przy całej mojej sympatii do Stanów Zjednoczonych - jakoś zabrzmiały mi fałszywą nutą... Ameryka kocha Polskę i Polaków? Naprawdę? To dlaczego od dziesięcioleci nie mogę tam polecieć? Ach wiem, Ameryka podejrzewa nas, że będziemy chcieli ją jakoś wykorzystać, więc dlatego trzyma przed nami zamknięte drzwi. Od dawna obywatele innych krajów mogą tam swobodnie podróżować, ale nie Polacy. Okej, nie ufają nam. To mogę zrozumieć. Jednak dlaczego w tej sytuacji Prezydent USA powiedział, że Ameryka kocha Polskę i Polaków, tego nie rozumiem. Ktoś pomoże mi to pojąć?
W każdym bądź razie dzisiejsze, wstępne słowa przemówienia Prezydenta USA będę miał na uwadze, gdy przyjdzie mi do głowy, by komuś mówić, że go kocham. Deklaracja amerykańskiej miłości do Polski jakoś mimowolnie uwypukliła mi konieczność ważenia słów. Nie daj, Boże, żeby moje wyznania okazały się pustymi słowami.
03 lipca, 2017
Dąż do rozprawienia się ze złem!
Gdy w naszym życiu i otoczeniu dzieje się coś złego, coraz częściej to akceptujemy, uznając, że nie mamy na to wpływu. Zło się panoszy, a my schodzimy mu z drogi. Unikamy konfrontacji. Nie chce się nam walczyć i narażać. Czy jest to postawa godna naśladowcy Jezusa Chrystusa? Spójrzmy dziś na biblijnego proroka Eliasza i jego sławne rozprawienie się z bałwochwalstwem, opisane w Pierwszej Księdze Królewskiej.
Za czasów króla Achaba w Izraelu nastąpił niespotykany wcześniej rozkwit kultu Baala i Aszery. Nie mogący spokojnie na to patrzeć Eliasz pomodlił się, by Bóg powstrzymał deszcz, czym wywołał w całym kraju poważny kryzys. Za klęskę suszy oczywiście obwiniono Eliasza. Nie chciano przyjąć do wiadomości, że przyczyną nieszczęścia są grzechy Izraelitów z ich królem na czele. Przez trzy i pół roku Bóg cudownie udzielał Eliaszowi schronienia i zaopatrzenia, aż nadeszła stosowna pora rozprawienia się ze złem. Król Achab zwołał zgromadzenie, które z ust proroka usłyszało: Jak długo będziecie przechylać się to na jedną stronę, to na drugą? Jeśli PAN jest Bogiem, idźcie za Nim, a jeśli Baal, idźcie za nim![1Kr 18,21]. Jednocześnie Eliasz na oczach Izraelitów doprowadził do wielkiej konfrontacji z kultem Baala. W kulminacyjnym momencie całego zajścia JHWH zesłał ogień z nieba, dając jednoznaczne świadectwo, że jest Bogiem żywym i prawdziwym, co oznaczało upadek bałwochwalczego kultu i śmierć kapłanów Baala. Wtedy Eliasz modlił się i wkrótce na ziemię izraelską spadł upragniony deszcz. Krótko mówiąc, Eliasz, którego imię znaczy: Moim Bogiem jest Jahwe, nie tylko nie pogodził się z bałwochwalstwem w Izraelu ale podjął radykalne kroki zmierzające do rozprawienia się z tym złem! I tak się stało.
W naszym życiu także mamy do czynienia ze złem i to pod różną postacią. Zacznijmy od grzechów osobistych, na przykład takich jak niewiara w Jezusa Chrystusa, kłamstwo, nałogi, uzależnienia, obżarstwo, nieposłuszeństwo rodzicom, lenistwo, zazdrość, nerwowość, plotkarstwo, egoizm itd. Zło obecne jest też w relacjach międzyludzkich. Niezgoda w małżeństwie, nadużywanie władzy rodzicielskiej, nieposłuszeństwo dzieci, przemoc w rodzinie, nierówny podział obowiązków w domu, kłótnie sąsiedzkie, konflikt interesów w pracy czy animozje w zborze. Zło tkwi i w tym, że obserwujemy rażące, grzeszne zachowanie kogoś z naszego otoczenia, a przemilczamy sprawę, ponieważ kochamy go i cenimy, albo się go boimy. Czasem nabieramy wody w usta, bo jesteśmy od niego zależni finansowo lub życiowo. Złem są także rozmaite układy, spółki, sojusze i związki. Flirt z osobą nieodrodzoną z Ducha Świętego. Wspólny interes z przestępcą. Korzystanie z przywilejów za cenę przemilczania złego. Ekumeniczne jednanie się z bałwochwalcami, którzy domagają się, by traktować ich jak braci i siostry w Chrystusie. Ze złem mamy do czynienia nawet w obrębie samego zboru w postaci złej nauki, liberalizacji poglądów, zeświecczenia życia, niemoralności, nadużyć finansowych itp.
Jak reagujemy na zło? Coraz częściej zauważyć można w ludziach przyjazne nastawienie do zła i jego akceptację. Bagatelizowanie sprawy i tolerancję. Czasem strach, obawę i schodzenie mu z drogi. Niemal wszystkie reakcje ostatecznie kończą się uznanie zła za rzecz już "normalną" i pokojową koegzystencją ze złem.
Eliasz zachował się inaczej! Naśladowcom Jezusa też trzeba uznać, że zło jest złem! Nie można godzić się na akceptowanie grzechu. Słuchajmy głosu Ducha Świętego i nie bójmy się, że nasz sprzeciw wobec zła może wywołać jakiś kryzys. Tak się z pewnością stanie, bo w większości przypadków, by doszło do opamiętania i odwrócenia się od grzechów, wcześniej konieczny jest jakiś wstrząs w życiu osobistym lub społecznym. W każdym razie i niezależnie od ceny, którą przyjdzie się nam zapłacić, dążmy do rozprawienia się ze złem. Ufajmy Bogu, że się o nas zatroszczy, jak zatroszczył się o Eliasza. Oczywiście, bądźmy roztropni działając we właściwym czasie, ale – na Boga – bądźmy radykalni w rozprawianiu się ze złem. Tylko w ten sposób i sami naprawimy swoje drogi, i staniemy się Bożym narzędziem do przywrócenia błogosławieństwa Bożego dla wielu naszych bliźnich.
Przyjaciele! Istniejące zło wymaga naszej zdecydowanej reakcji. Postanówmy, że nie będziemy dłużej przemilczać złego. Powstańmy, by dążyć do rozprawienia się z tym, co złe w naszym życiu! Nie gódźmy się dłużej na to, by zło okradało nas z radości, obciążało nasze sumienie i psuło nasze świadectwo życia. Bóg nam daje zwycięstwo w Jezusie Chrystusie! Powstańmy do walki. Zróbmy to mądrze! Po Bożemu! Wywołajmy tym nawet jakiś kryzys, ale zdecydowanie w imię Pańskie stańmy oko w oko z grzechem, a Bóg ześle ogień z nieba! Ogień, który przesądzi o naszym zwycięstwie w rozprawieniu się ze złem.
Tutaj możesz posłuchać powyższego poselstwa Słowa Bożego, wygłoszonego w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku w niedzielę, 2 lipca 2017 roku.
Za czasów króla Achaba w Izraelu nastąpił niespotykany wcześniej rozkwit kultu Baala i Aszery. Nie mogący spokojnie na to patrzeć Eliasz pomodlił się, by Bóg powstrzymał deszcz, czym wywołał w całym kraju poważny kryzys. Za klęskę suszy oczywiście obwiniono Eliasza. Nie chciano przyjąć do wiadomości, że przyczyną nieszczęścia są grzechy Izraelitów z ich królem na czele. Przez trzy i pół roku Bóg cudownie udzielał Eliaszowi schronienia i zaopatrzenia, aż nadeszła stosowna pora rozprawienia się ze złem. Król Achab zwołał zgromadzenie, które z ust proroka usłyszało: Jak długo będziecie przechylać się to na jedną stronę, to na drugą? Jeśli PAN jest Bogiem, idźcie za Nim, a jeśli Baal, idźcie za nim![1Kr 18,21]. Jednocześnie Eliasz na oczach Izraelitów doprowadził do wielkiej konfrontacji z kultem Baala. W kulminacyjnym momencie całego zajścia JHWH zesłał ogień z nieba, dając jednoznaczne świadectwo, że jest Bogiem żywym i prawdziwym, co oznaczało upadek bałwochwalczego kultu i śmierć kapłanów Baala. Wtedy Eliasz modlił się i wkrótce na ziemię izraelską spadł upragniony deszcz. Krótko mówiąc, Eliasz, którego imię znaczy: Moim Bogiem jest Jahwe, nie tylko nie pogodził się z bałwochwalstwem w Izraelu ale podjął radykalne kroki zmierzające do rozprawienia się z tym złem! I tak się stało.
W naszym życiu także mamy do czynienia ze złem i to pod różną postacią. Zacznijmy od grzechów osobistych, na przykład takich jak niewiara w Jezusa Chrystusa, kłamstwo, nałogi, uzależnienia, obżarstwo, nieposłuszeństwo rodzicom, lenistwo, zazdrość, nerwowość, plotkarstwo, egoizm itd. Zło obecne jest też w relacjach międzyludzkich. Niezgoda w małżeństwie, nadużywanie władzy rodzicielskiej, nieposłuszeństwo dzieci, przemoc w rodzinie, nierówny podział obowiązków w domu, kłótnie sąsiedzkie, konflikt interesów w pracy czy animozje w zborze. Zło tkwi i w tym, że obserwujemy rażące, grzeszne zachowanie kogoś z naszego otoczenia, a przemilczamy sprawę, ponieważ kochamy go i cenimy, albo się go boimy. Czasem nabieramy wody w usta, bo jesteśmy od niego zależni finansowo lub życiowo. Złem są także rozmaite układy, spółki, sojusze i związki. Flirt z osobą nieodrodzoną z Ducha Świętego. Wspólny interes z przestępcą. Korzystanie z przywilejów za cenę przemilczania złego. Ekumeniczne jednanie się z bałwochwalcami, którzy domagają się, by traktować ich jak braci i siostry w Chrystusie. Ze złem mamy do czynienia nawet w obrębie samego zboru w postaci złej nauki, liberalizacji poglądów, zeświecczenia życia, niemoralności, nadużyć finansowych itp.
Jak reagujemy na zło? Coraz częściej zauważyć można w ludziach przyjazne nastawienie do zła i jego akceptację. Bagatelizowanie sprawy i tolerancję. Czasem strach, obawę i schodzenie mu z drogi. Niemal wszystkie reakcje ostatecznie kończą się uznanie zła za rzecz już "normalną" i pokojową koegzystencją ze złem.
Eliasz zachował się inaczej! Naśladowcom Jezusa też trzeba uznać, że zło jest złem! Nie można godzić się na akceptowanie grzechu. Słuchajmy głosu Ducha Świętego i nie bójmy się, że nasz sprzeciw wobec zła może wywołać jakiś kryzys. Tak się z pewnością stanie, bo w większości przypadków, by doszło do opamiętania i odwrócenia się od grzechów, wcześniej konieczny jest jakiś wstrząs w życiu osobistym lub społecznym. W każdym razie i niezależnie od ceny, którą przyjdzie się nam zapłacić, dążmy do rozprawienia się ze złem. Ufajmy Bogu, że się o nas zatroszczy, jak zatroszczył się o Eliasza. Oczywiście, bądźmy roztropni działając we właściwym czasie, ale – na Boga – bądźmy radykalni w rozprawianiu się ze złem. Tylko w ten sposób i sami naprawimy swoje drogi, i staniemy się Bożym narzędziem do przywrócenia błogosławieństwa Bożego dla wielu naszych bliźnich.
Przyjaciele! Istniejące zło wymaga naszej zdecydowanej reakcji. Postanówmy, że nie będziemy dłużej przemilczać złego. Powstańmy, by dążyć do rozprawienia się z tym, co złe w naszym życiu! Nie gódźmy się dłużej na to, by zło okradało nas z radości, obciążało nasze sumienie i psuło nasze świadectwo życia. Bóg nam daje zwycięstwo w Jezusie Chrystusie! Powstańmy do walki. Zróbmy to mądrze! Po Bożemu! Wywołajmy tym nawet jakiś kryzys, ale zdecydowanie w imię Pańskie stańmy oko w oko z grzechem, a Bóg ześle ogień z nieba! Ogień, który przesądzi o naszym zwycięstwie w rozprawieniu się ze złem.
Tutaj możesz posłuchać powyższego poselstwa Słowa Bożego, wygłoszonego w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku w niedzielę, 2 lipca 2017 roku.
Subskrybuj:
Posty (Atom)