30 listopada, 2012

Spokojnie poczekam

Wiara wyraża się między innymi poprzez spokojne oczekiwanie na urzeczywistnienie się woli Bożej. Pomimo niesprzyjających okoliczności, nawet gdy sprawy przybierają niekorzystny obrót, człowiek wierzący nie popada w panikę i się nie gorączkuje. Ufa, że Bóg widzi, co się dzieje i trzyma rękę na pulsie. Ma pewność, że Wszechmogący w stosownej chwili wkroczy do akcji.

Wielokrotnie się przekonałem, że pośpiech nie licuje z prawdziwą wiarą. Kto wierzy, nie pokwapi się [Iz 28,16] poucza Pismo Święte w przekładzie Biblii Gdańskiej. Innymi słowy, chrześcijanin nie wycofuje się pośpiesznie i nie ucieka. Nie rezygnuje tak łatwo. Nie spieszy się z decyzją o zmianie planów i się nie zniechęca w wierze.

Owszem, są w życiu sprawy, które nie cierpią zwłoki. Na przykład, trzeba się pośpieszyć z wyznaniem   grzechów  i pojednaniem się z Bogiem. Dziś, jeśli głos Jego usłyszycie, nie zatwardzajcie serc waszych [Hbr 3,15].  Oto teraz czas łaski, oto teraz dzień zbawienia  [2Ko 6,2].  Z tym nie należy czekać nawet do jutra. Gdy zaś otrzymaliśmy od Boga jakąś obietnicę, to chociaż długo nie widać jej spełnienia, nie spieszmy się. Spokojnie czekajmy.

Ile czasu czekał Abraham na spełnienie obietnicy o narodzinach Izaaka? Ile lat Józef doznawał przeżyć przeciwnych jego proroczym snom o wywyższeniu? Jak szybko Mojżesz, po tym, jak dowiedział się o swoim powołaniu, mógł to powołanie zrealizować i wyprowadzić synów Izraela z egipskiej niewoli?  Cały szereg historii biblijnych wskazuje na to, że prawdziwa wiara dość często wiąże się z długim oczekiwaniem. Wiara się nie spieszy.

Przypominają mi się słowa starego hymnu chrześcijańskiego ze Śpiewnika Pielgrzyma (Nr 403).
Nie wiem, co dzień przyniesie mi
Lecz to nie trwoży mnie
Gdyż moja dusza ufa Ci
Na Ciebie spuszcza się
 
A więc spokojnie czekać chcę
Jak, Panie, Sam powiedziesz mnie
Bo zaprowadzisz pewnie mię
Tam, gdzie Twą chwałę widzieć śmiem 

Mam w moim życiu i służbie co najmniej parę spraw do wyjaśnienia i rozwiązania. Nie ukrywam, że na to czekam. Jeżeli jednak naprawdę wierzę Bogu, to się nie będę niecierpliwił. Spokojnie poczekam.

28 listopada, 2012

Pamiątkowy kamień

Mniej więcej czterdzieści lat temu, jako czternastoletni chłopiec, opuściłem miejsce swego dzieciństwa. Przenieśliśmy się z głębokiej wsi do odległej o niespełna osiem kilometrów miejscowości, by rok później wyjechać do Gdańska. Razem ze starszym bratem własnoręcznie rozebraliśmy nasz stary dom oraz zabudowania gospodarcze i tętniące tam przez wiele lat życie zupełnie zamarło. Z dala widniała jedynie studnia, z której piliśmy wodę...

Pozostał też wyjątkowy dla mnie płaski kamień stanowiący przedproże wejścia do naszego domu. Był najbardziej uczęszczanym miejscem całego domostwa. Lubiłem siadać na progu i wpatrywać się w strukturę tego kamienia. Pamiętam, że jesienią rozbijaliśmy na nim orzechy laskowe, wkładając je w rowki wydrążone przez kapiącą ze strzechy wodę. W tym kamieniu zapisane jest niemal całe moje dzieciństwo.

Już wtedy wiedziałem, że po ten kamień powrócę. Sądziłem, że jest płaski również od spodu i gdy dorosnę, to bez trudu go kiedyś stamtąd zabiorę. Po latach miałem się jednak dowiedzieć, że nie będzie to takie proste. Trzeba było poczekać, bo płaski ze znanej mi strony od spodu okazał się on być dość poważnym głazem ważącym aż 520 kilogramów!

Jednak nie odpuściłem. Minionego lata podjąłem stosowne starania i po czterdziestu latach, przy wydatnej pomocy Tomka, mojego syna, Marcina, syna moich dawnych sąsiadów oraz Zdzisława, wspaniałomyślnego przyjaciela ze zboru, 18 listopada 2012 roku kamień mojego dzieciństwa przyjechał do Gdańska i spoczął w stosownym miejscu.

Swego czasu Jozue, następca Mojżesza wyznaczył dwunastu ludzi i rzekł do nich: Przejdźcie przed Skrzynią Przymierza Pana, Boga waszego, na środek Jordanu i przynieście każdy na swoich barkach jeden kamień według liczby plemion izraelskich, aby to było znakiem pośród was, gdy wasze dzieci w przyszłości pytać się będą: Co znaczą dla was te kamienie? Odpowiecie im, że wody Jordanu zostały rozdzielone przed Skrzynią Przymierza Pana, gdy przechodziła przez Jordan; zostały rozdzielone wody Jordanu, i te kamienie są dla synów izraelskich pamiątką na wieki [Joz 4,5-7].

Z Biblii wynika, że kamienie wielokrotnie miały zgodnie z wolą Bożą upamiętniać ważne wydarzenia lub miejsca z dziejów Izraela. Ja też mam taki swój kamień.

W moim przypadku w sprowadzeniu owego kamienia nie należy dopatrywać się żadnego głębszego sensu. To raczej zwykły sentymentalizm starzejącego się człowieczka. Ale jakby na to nie patrzeć, wychodząc z domu mam radochę i komukolwiek raczej trudno będzie mi ją wykraść... J

19 listopada, 2012

Niejeden nasz Stalingrad zaczyna się w ten sposób

Siedemdziesiąt lat temu, 19 listopada 1942 roku rozpoczęła się spektakularna akcja okrążenia wojsk niemieckich pod Stalingradem zwana Operacją Uran. Armia radziecka pod dowództwem gen. Żukowa w ciągu zaledwie czterech dni przełamała opór Państw Osi i otoczyła VI armię niemiecką. Tak zapoczątkowany został  paromiesięczny kocioł, który zakończył się całkowitą klęską Niemców  pod Stalingradem i odmienił losy II Wojny Światowej na froncie wschodnim.

Jak to możliwe, że armia niemiecka tak łatwo dała się okrążyć i potem wykończyć? Przede wszystkim Niemcy nie docenili zdolności bojowej Armii Czerwonej. Nie sądzili, że czerwonoarmiści są zdolni, by czegoś takiego dokonać. Do tego stopnia byli ślepi w swojej pewności siebie, że nawet gdy sowieci zbliżali się w czołgach T-34 na zapalonych światłach, żołnierze gen. Paulusa raczej byli skłonni wierzyć, że jadą nimi żołnierze niemieccy, którzy te czołgi przejęli od wroga, aniżeli przyjąć prosty fakt, że wojska radzieckie rzeczywiście mogą im zagrozić.

Niech Operacja Uran posłuży nam jako przestroga na polu walki duchowej. Biblia poucza: Bądźcie trzeźwi, czuwajcie! Przeciwnik wasz, diabeł, chodzi wokoło jak lew ryczący, szukając kogo by pochłonąć.  Przeciwstawcie mu się, mocni w wierze [1Pt 5,8-9]. Iluż to współczesnych chrześcijan najpierw bagatelizuje taktyczne posunięcia wroga, a potem całymi miesiącami daje się wyniszczać, aż do poniesienia całkowitej klęski duchowej? Nie pomyśleli, że poprzez coś tak niepozornego; jakąś drobną zmianę okoliczności albo  mało widoczne pokuszenie do złego, szatan może im poważniej zaszkodzić.

Zbytnia pewność siebie zgubiła nie tylko Niemców pod Stalingradem. Kto mniema, że stoi, niech baczy, aby nie upadł [1Ko 10,12].

17 listopada, 2012

Stara miłość nie rdzewieje

Kadr z nagranej uroczystości
pożegnania ze zborem w Gorzowie
27 września 1992 roku
Jestem w Gorzowie Wielkopolskim. Przyjechałem tu dziś z posługą Słowa na zaproszenie wspólnoty, z którą ze łzami w oczach pożegnałem się dwadzieścia lat temu [patrz foto]. Gdy wjeżdżałem do zatopionego we mgle miasta, a zwłaszcza gdy stanąłem przed zgromadzonym audytorium, sławiłem w duszy łaskę Bożą.

W żaden sposób nie zasługuję na taką serdeczność ludzi, którym posługiwałem przed laty i nieraz przecież zalazłem im za skórę. To, że zechcieli mnie zaprosić i przyszli wieczorem na dodatkowe, parogodzinne spotkanie oznacza nie tylko to, że Bóg okazał mi wielką wspaniałomyślność, pozwalając mi po wyjeździe z Gorzowa przez kolejne dwie dekady głosić Słowo Boże i z tej racji stanąć tu znowu za kazalnicą. Dzisiejsze spotkanie po latach świadczy mi również o niezwykłej miłości tutejszych  chrześcijan. To, że wśród wielu  nieznanych mi już  nowych  chrześcijan,  mogłem rozpoznać oblicza osób sprzed lat, sprawiło, że stali mi się oni jeszcze bardziej kochani. Po dzisiejszym spotkaniu wiem jedno: Ta wspólnota chrześcijańska na zawsze pozostanie bliska memu sercu.

Jutro kolejne zgromadzenie gorzowskiego zboru Hosanna, w którym mam wziąć udział. Już sama myśl o tym rozjaśnia moją duszę. Bardzo miłuję zbór w Gdańsku i od kilkunastu lat z radością poświęcam mu zasadniczą część mojego życia. Dziś odkrywam, że również niezmiennie kocham osoby, którym służyłem przed wieloma laty. Stara miłość nie rdzewieje.

Zauważając w gorzowskim zborze wierzących sprzed dwudziestu paru lat, dostąpiłem radości wyrażonej swego czasu przez apostoła Pawła: bo żyjemy teraz, skoro wy trwacie w Panu [1Ts 3,8]. Bracia i Siostry w Gorzowie trwają przy Panu Jezusie Chrystusie! Jestem szczęśliwy, że chociaż niektórzy - niestety -  odpadli od wiary, oni wiernie trzymają się drogi Bożej. Bogu niech będą dzięki.

Po nabożeństwie wyjadę z Gorzowa. Zastanawiam się, jaką pamiątkę z pobytu w tym mieście zawieźć mojemu synowi, który się tutaj urodził i spędził tu pierwsze, beztroskie lata swojego życia? Może ktoś mi podpowie..?

16 listopada, 2012

Operacja "Filar Obrony"

Dziś trzeci dzień izraelskiej operacji wojskowej w Strefie Gazy pn. Pillar of Defense [Filar Obrony]. Nękani od długiego czasu palestyńskim ostrzałem rakietowym Izraelczycy postanowili precyzyjnie uderzyć w wybrane, najbardziej aktywne ośrodki Hamasu i je unieszkodliwić. Na świecie – jak zwykle – przeciwko Izraelowi podnosi się fala krytyki. Prawda jest jednak taka, że agresorem jest palestyński Hamas. Operacja armii izraelskiej ma na celu obronę swoich obywateli.

Nie ukrywam, że jako człowiek Biblii żywo interesuję się tym, co dzieje się w Izraelu. Moje zaniepokojenie tą nową odsłoną konfliktu izraelsko-palestyńskiego bierze się i z tego, że wkrótce planuję podróż do Izraela. Wraz z dziesięcioosobową grupą z Centrum Chrześcijańskiego NOWE  ŻYCIE   lecimy tam, aby na własną rękę zapoznać się bliżej z miejscami do tej  pory znanymi nam tylko z lektury Biblii. Wojna może poważnie pokrzyżować nasze plany.

Powróćmy jednak do Izraela w świetle Biblii.  Dziś rano czytałem Psalm 137, który opisuje los Izraelitów w niewoli babilońskiej. Deportacja i siedemdziesiąt lat życia na wygnaniu było konsekwencją ich nieposłuszeństwa Bogu. To ważna wskazówka dotycząca również najnowszego konfliktu. Obydwa narody biją się o prawo do tej samej ziemi. Kto ma rację?

Biblia mówi, że ziemia Kanaan została przez Boga odebrana narodom tam mieszkającym z powodu ich grzechów i podarowana synom Izraela. Gdy tedy wejdziesz do ziemi, którą Pan, Bóg twój, ci daje, nie naucz się czynić obrzydliwości tych ludów; niech nie znajdzie się u ciebie taki, który przeprowadza swego syna czy swoją córkę przez ogień, ani wróżbita, ani wieszczbiarz, ani guślarz, ani czarodziej, ani zaklinacz, ani wywoływacz duchów, ani znachor, ani wzywający zmarłych; gdyż obrzydliwością dla Pana jest każdy, kto to czyni, i z powodu tych obrzydliwości Pan, Bóg twój, wypędza ich przed tobą [5Mo 18,9-12].
 
Jak wynika z powyższych słów, prawo do osadzenia się na danym terenie i możliwość utrzymania się tam na stałe, powiązane jest z postępowaniem, które podoba się Bogu. Gdy ktoś, jak np. Abraham, spodoba się Bogu, może liczyć na to, że Bóg da mu dobre i bezpieczne miejsce do życia na ziemi, jednocześnie pozbawiając go ludzi bezbożnych. Z powodu niegodziwości tych narodów wypędza je Pan, Bóg twój, przed tobą i aby dotrzymać słowa, które Pan dał pod przysięgą twoim ojcom, Abrahamowi, Izaakowi i Jakubowi [5Mo 9,5]. Gdyby owe narody (w tym również starożytni Filistyni) żyły w bojaźni Bożej, Bóg pozostawiłby je w ich siedzibach, a potomków Abrahama osadziłby w jakimś innym miejscu.
 
W świetle Biblii wszystko wskazuje na to, że obecnie zarówno Palestyńczycy jak i Izraelici nie znajdują upodobania w oczach Bożych. Skoro się bowiem od lat biją o tę samą ziemię, to znaczy, że aktualnie Bóg nie przyznaje się do żadnej z tych stron. Wystarczyłoby, żeby ukorzyli się przed Bogiem i z całego serca nawrócili się do Niego, a jedni i drudzy - pojednani z Bogiem - zostaliby pobłogosławieni przez Boga bezpiecznym mieszkaniem. Spokojnie się ułożę i zasnę, Bo Ty sam, Panie, sprawiasz, że bezpiecznie mieszkam [Ps 4,9].

Jaki wniosek się nasuwa? Kto chce żyć, pracować i służyć Bogu na swojej ziemi, ten starania o to powinien zacząć od ukorzenia się przed Bogiem i  posłuszeństwa Słowu Bożemu.

13 listopada, 2012

Kto odpowiada za nasze uzbrojenie?

Dziś wątek militarny. Mamy w Polsce Święto Służby Uzbrojenia i Elektroniki. Data nie jest przypadkowa. 13 listopada 1918 roku rozkazem Ministra Spraw Wojskowych powołany został Departament Techniczno-Artyleryjski, przemianowany w 1926 roku na Departament Uzbrojenia, czyli protoplasta dzisiejszej Służby Uzbrojenia i Elektroniki, odpowiedzialnej za uzbrojenie Polskich Sił Zbrojnych.

Święto Służby Uzbrojenia i Elektroniki w swoich założeniach łączy obecnych i byłych żołnierzy odpowiedzialnych za uzbrojenie polskiej armii. Pomaga utrwalać w pamięci jej początki i różne okresy funkcjonowania. Stanowi też okazję do uhonorowania pracy wielu pokoleń naszych uzbrojeniowców.

Jako że Biblia przyrównuje życie chrześcijanina do służby wojskowej, pomyślmy dziś o stanie naszego uzbrojenia. Przede wszystkim pocieszmy się myślą, że nie musimy sami sobie tego organizować, bo kto kiedy pełni służbę żołnierską własnym kosztem? [1Ko 9,7]. Bóg nas powołał do armii duchowej i określił rodzaj oraz zakres uzbrojenia. Dzięki temu każdy normalny chrześcijanin jest na co dzień uzbrojony po zęby i całkiem bezpieczny.

Przywdziejcie całą zbroję Bożą, abyście mogli ostać się przed zasadzkami diabelskimi. Gdyż bój toczymy nie z krwią i z ciałem, lecz z nadziemskimi władzami, ze zwierzchnościami, z władcami tego świata ciemności, ze złymi duchami w okręgach niebieskich. Dlatego weźcie całą zbroję Bożą, abyście mogli stawić opór w dniu złym i, dokonawszy wszystkiego, ostać się. Stójcie tedy, opasawszy biodra swoje prawdą, przywdziawszy pancerz sprawiedliwości i obuwszy nogi, by być gotowymi do zwiastowania ewangelii pokoju, a przede wszystkim, weźcie tarczę wiary, którą będziecie mogli zgasić wszystkie ogniste pociski złego; weźcie też przyłbicę zbawienia i miecz Ducha, którym jest Słowo Boże [Ef 6,11-17].

Takie są duchowe standardy uzbrojenia chrześcijanina. Kto się do nich stosuje, ten jest w stanie przetrwać  każdy atak i ostać się na stanowisku wyznaczonym mu przez Pana. Cierp wespół ze mną jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa. Żaden żołnierz nie daje się wplątać w sprawy doczesnego życia, aby się podobać temu, który go do wojska powołał [2Tm 2,3-4]. Życie żołnierza łatwe nie jest, ale właśnie stąd bierze się jego chwała!

Chociaż nie jestem człowiekiem munduru wojskowego, to jednak dzisiejsze święto ma i dla mnie znaczenie. Pobudziło mnie do refleksji nad stanem mojej zbroi duchowej. Każe mi dostrzec związek pomiędzy moimi rozlicznymi porażkami, a zaniedbaniami w jej przywdziewaniu. Ileż to razy stałem się łatwym celem dla przeciwnika tylko dlatego, że moje uzbrojenie w danym dniu było niekompletne.

A może w lokalnej wspólnocie Kościoła przydałby się ktoś, kto przypominałby nam o potrzebie codziennego korzystania z przypisanego nam uzbrojenia i czasem zrobił nam jego przegląd?

12 listopada, 2012

Szansa dla schorowanych

Tym razem pragnę zaprosić was do Jerozolimy. Razem z Jezusem udamy się do sadzawki Betezda, zlokalizowanej na północ od Wzgórza Świątynnego.

Potem było święto żydowskie i udał się Jezus do Jerozolimy. A jest w Jerozolimie przy Owczej Bramie sadzawka, zwana po hebrajsku Betezda, mająca pięć krużganków. W nich leżało mnóstwo chorych, ślepych, chromych i wycieńczonych, którzy czekali na poruszenie wody. Od czasu do czasu zstępował bowiem anioł Pana do sadzawki i poruszał wodę. Kto więc po poruszeniu wody pierwszy do niej wstąpił, odzyskiwał zdrowie, jakąkolwiek chorobą był dotknięty [Jn 5,1-4]. Nietrudno wyobrazić sobie atmosferę owego miejsca. Nagromadziło się tam tak wiele problemów, że można by nimi obdzielić parę miejscowości. Wszyscy czekali na cud.

Skupieni w krużgankach sadzawki ludzie z problemami,  to dobra ilustracja niejednego zboru.  Tutaj też zbierają się bezsilni, chorzy na duszy, przygnani do wspólnoty kościoła rozmaitymi potrzebami.  Mamy w swoim gronie osoby duchowo ślepe, nie mające wglądu w duchową rzeczywistość, nie widzące ani swojej nędzy duchowej, ani nie potrafiące dostrzec innych ludzi w potrzebie. Współczesny zbór gromadzi też osoby chrome. Niezdolne do tego, by wstać i ponieść ewangelię do zgubionych, by przyprowadzić  innych do Pana, albo chociażby pójść do ludzi i pojednać się z nimi. Są tu także osoby duchowo wycieńczone, wyniszczone i uschłe. Niegdyś tryskali świeżością, a dziś zwiędli z powodu wieloletnich niepowodzeń.

Ludzie, którzy niedawno temu zostali skrzywdzeni, charakteryzują się tym, że bardzo dotkliwie i spektakularnie przeżywają swój ból. Dlatego przyciągają uwagę, wzbudzają ogólne współczucie, co czasem owocuje też tym, że ktoś stara się im jakoś pomóc. Natomiast jeżeli czyjś problem się wydłuża i przedawnia, wówczas otoczenie przyzwyczaja się do tego, a osoba cierpiąca na nikim już nie robi większego wrażenia.

W pobliżu sadzawki Betezda leżał właśnie człowiek z bardzo zastarzałym problemem. Gdyby Jezus był do nas podobny, to prawdopodobnie w pierwszej kolejności zająłby się kimś, kto robił wokół swojego problemu więcej hałasu, alb przynajmniej kimś młodszym, kto ma więcej lat życia przed sobą. Tymczasem Pan skupił  się na tym schorowanym człowieku.

A był tam pewien człowiek, który chorował od trzydziestu ośmiu lat. I gdy Jezus ujrzał go leżącego, i poznał, że już od dłuższego czasu choruje, zapytał go: Chcesz być zdrowy? Odpowiedział mu chory: Panie, nie mam człowieka, który by mnie wrzucił do sadzawki, gdy woda się poruszy; zanim zaś ja sam dojdę, inny przede mną wchodzi. Rzecze mu Jezus: Wstań, weź łoże swoje i chodź. I zaraz ten człowiek odzyskał zdrowie, wziął łoże swoje i chodził. A właśnie tego dnia był sabat [Jn 5,5-9].

Trzydzieści osiem lat życia z nierozwiązanym problemem. To przyciągnęło uwagę Pana! Na pomocy w tego rodzaju przypadkach Jezusowi zależy i dziś. Typowy zbór jest zbiorowiskiem  ludzi oczekujących na cud, gdzie zazwyczaj poświęca się wiele uwagi osobom świeżo skrzywdzonym, problemy wiekowe traktując jako już coś normalnego. Na szczęście Jezus przychodzi dziś do zboru, jak wówczas poszedł  do sadzawki Betezda, aby zająć się sprawami dokuczającymi nam od lat. Przyszedł do nas, aby zająć się naszym zastarzałym problemem.  

Chrystus Pan w każdym tłumie dostrzega pojedyncze osoby. Dziś szczególnie zwraca się do osób mających zastarzałe rany i nierozwiązane od lat sprawy. Przychodzi do ludzi przez całe lata żyjących w duchowym zastoju i już na wpół żywych. Zwraca się do obciążonych wieloletnimi grzechami albo zaniedbaniami i pyta: Chcesz być zdrowy?

Dlaczego pyta? Ponieważ postanowił dać szansę również osobom schorowanym. Ludziom od lat samotnie cierpiącym w cieniu spraw bardziej nagłaśnianych i przyciągających uwagę wspólnoty, Pan chce okazać  łaskę Bożą i uzdrowić ich życie.

Obecność Pana Jezusa to nasza szansa. Uwierz, że twój nawet kilkudziesięcioletni problem może zniknąć w jednej chwili. Szczerze porozmawiaj o tym w dzisiejszej modlitwie.

08 listopada, 2012

Biblia, a reelekcja Obamy

 Od pewnego czasu prawdziwi słudzy Słowa Bożego ze smutkiem i troską o zdrową naukę ewangelii ostrzegają przed zwodniczymi ideami tzw. Wyłaniającego się Kościoła (ang. The Emergent Church). Zjawisko jest tym bardziej niepokojące, że proces wyłaniania się owej nowej koncepcji Kościoła wiąże się z bardzo znanymi i wpływowymi ludźmi.

 Gdyby ktoś nieznany zaczął odkrywać przed nami tajemny plan ustanowienia Królestwa Bożego np. przez socjalną ewangelię, to raczej nie dalibyśmy mu wiary. Jeżeli zaś ludzie uznani na całym świecie, zapraszani nawet do Białego Domu, z pełnym przekonaniem ogłaszają nam tzw. ewangelię Królestwa i twierdzą, że wolą Pana jest to, byśmy rozpoczęli polityczną, socjalną, religijną, artystyczną, ekonomiczną, intelektualną i duchową rewolucję, która spowoduje narodziny nowego świata - to wielu prostolinijnych chrześcijan daje im wiarę. Idea ratowania Planety i stworzenia Królestwa Bożego na ziemi wydaje się brzmieć w ich ustach całkiem biblijnie.

 Jednakże ów wyłaniający się zgodnie z ideami Ruchu New Age kościół, oznacza nadejście czasów wielkiej próby dla Kościoła prawdziwego. Duch łączenia się wszystkich idei, religii, i środowisk dla wspólnego dobra może się i ludziom podobać, ale nie ma nic wspólnego z Duchem Świętym. Oznacza odwrócenie aktywności Kościoła od ratowania dusz przed wiecznym potępieniem i przekierowanie jej na tory budowania jedności ze światem.

 Na przykład, gdy jeden ze znanych liderów ewangelikalnych, były przewodniczący Narodowego Stowarzyszenia Ewangelicznych Chrześcijan (NAE) w Ameryce mówi, że "jeśli ktoś ma pociąg homoseksualny i chce, by jego partnerem była osoba tej samej płci, to choć powinniśmy być przeciwni takiemu związkowi w naszych kościołach, państwo powinno go uznawać" - to z pewnością zjednuje w ten sposób środowiska LGBT i zachęca do współdziałania z nimi. Gdy w innym, znanym na całym świecie zborze usuwa się krzyż, aby nie urazić gości z innych wyznań i religii, to wprawdzie owa kaplica staje się "przyjazna" dla wszystkich ale jednocześnie przestaje być jawnym miejscem głoszenia Chrystusa Ukrzyżowanego.  Tak oto, powoli ale konsekwentnie, "wyłaniający się" kościół zaczyna przysłaniać Kościół prawdziwy.

 Wczorajsza reelekcja Baraka Obamy dobitnie potwierdza nasze spostrzeżenia. Miliony amerykańskich chrześcijan zagłosowało na człowieka, który w minionej kadencji wyraźnie dał do zrozumienia, że jego chrześcijaństwo jest niczym więcej jak tylko częścią gry politycznej. Legalizacja aborcji, małżeństw homoseksualnych i innych zachowań niezgodnych z duchem ewangelii - za czasów jego prezydentury staje się rzeczą już całkiem normalną. Jeżeli tak dalej pójdzie, to niedługo można będzie w chrześcijańskiej Ameryce robić wszystko czego się zapragnie, byleby tylko nie praktykować biblijnego chrześcijaństwa.

 Zwycięstwo Obamy jest ważnym znakiem czasu. Słowo Boże najwyraźniej przestaje mieć dla ludzi znaczenie. Bardziej od Biblii, nie tylko zresztą w Ameryce, liczy się przede wszystkim jedność między ludźmi, wzajemna tolerancja i współdziałanie nawet krańcowo różnych środowisk. Wszystko dla tzw. wspólnego dobra i spełnienia hipotetycznych marzeń o świetlanej przyszłości. Posłuszeństwo Słowu Bożemu zeszło na dalszy plan.

 Po której stronie stanąć? Wyłaniającego się, czy odchodzącego Kościoła? Ludzie Biblii obstają przy tym, że nie "wyłonieni" na ziemi, a porwani będziemy w obłokach w powietrze, na spotkanie Pana; i tak zawsze będziemy z Panem [1Ts 4,17].

07 listopada, 2012

Człowiek, którego się nie zapomina

śp. pastor Sergiusz Waszkiewicz
przy swoim biurku w Gdańsku
Siódmy dzień listopada to dobra okazja do wspomnienia prezbitera Sergiusza Waszkiewicza. Właśnie dzisiaj przypada 105 rocznica jego narodzin w 1907 roku. Po przyjęciu chrztu wiary w 1930 roku stał się wędrownym ewangelistą na terenach Wileńszczyzny, Polesia i Wołynia, aby na rok przed wybuchem II wojny światowej przyjąć na siebie zadanie prowadzenia zboru zielonoświątkowego w Baranowiczach (dzisiaj Białoruś).

 Po wojnie, w 1947 roku przyjechał do Gdańska. Od razu rozpoczął tu służbę duszpasterską. Po burzliwym okresie represjonowania Kościoła i odsiadce swego w więzieniu, w 1953 roku został przełożonym gdańskiego zboru. W takiej roli poznałem go, gdy jesienią 1974 roku trafiłem w Gdańsku na środowe nabożeństwo.

 Sergiusz Waszkiewicz równo trzydzieści lat temu oficjalnie zakończył służbę, odchodząc na emeryturę i przekazując w 1982 roku prowadzenie gdańskiego zboru w ręce nowego pastora. Jednakże jego posługa nieoficjalnie wciąż trwa. Skutkuje dalszą troską o zachowanie zdrowej nauki i równowagi w praktykowaniu pobożności. Przecież nie tylko ja przechowuję w sercu jego wiarę, sposób życia, poczucie humoru i żarliwość w pracy na niwie Pańskiej.

 Gdyby pastor Waszkiewicz wciąż żył, to z pewnością do niejednego z dzisiejszych pastorów i kaznodziejów mógłby za apostołem Pawłem napisać: Lecz ty poszedłeś za moją nauką, za moim sposobem życia, za moimi dążnościami, za moją wiarą, wyrozumiałością, miłością, cierpliwością, za moimi prześladowaniami,  cierpieniami, które mnie spotkały w Antiochii, w Ikonium, w Listrze. Jakież to prześladowania zniosłem, a z wszystkich wyrwał mnie Pan! [2Tm 3,10-11].

 Wspominając dziś narodziny śp. pastora Sergiusza Waszkiewicza dziękuję Bogu, że pozwolił mi poznać kogoś takiego jak on i przez wiele lat uczyć się od niego, jak należy postępować w domu Bożym, który jest Kościołem Boga żywego, filarem i podwaliną prawdy [1Tm 3,15]. To dało mi więcej niż parę lat w szkole biblijnej.

Ciekaw jestem kto jeszcze, poza mną, wdzięczny jest Bogu za wzorzec sługi Bożego, jaki mieliśmy w tym nietuzinkowym człowieku?

PS. Więcej informacji i wspomnień o Sergiuszu Waszkiewiczu w listopadowym numerze miesięcznika PS z 2007 roku.

06 listopada, 2012

Dlaczego nie kręci mnie już prawo wyborcze?

Co cztery lata cały świat wstrzymuje oddech. Amerykanie wybierają najważniejszego człowieka na świecie - Prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki Północnej. Po wielu miesiącach intensywnej kampanii wyborczej dziś nadszedł ten wyjątkowy dzień głosowania. Zwycięzca przez kilka kolejnych lat będzie miał realny wpływ na losy paru miliardów ludzi. Potem znowu trzeba będzie wybierać...

 Kadencyjność na szczytach światowej władzy politycznej wydaje się być wielkim osiągnięciem demokracji. Złą władzę naród może sobie zmienić. Ludzie idą do urn i głosują na inną partię i na jej kandydatów. Brak takiej możliwości oznaczałby zniewolenie narodu przez władzę totalitarną. W cywilizowanych społeczeństwach jest to nie do pomyślenia. Czyż można jeszcze znaleźć kogoś takiego na świecie, kto chciałby podlegać władzy absolutnej?

 Owszem, można. Ja jestem takim człowiekiem. Wiele lat temu dokonałem bezterminowego wyboru władzy, której teraz chcę być posłuszny. Ten wybór sprawił, że wszystkie inne wybory mają już charakter drugorzędny, a każdy ich wynik jest dla mnie jednakowo możliwy do zaakceptowania. Biały czy czarny, mężczyzna czy kobieta, człowiek znany czy ktoś przychodzący znikąd - wszystko mi jedno. Władca, któremu od lat podlegam, uzdalnia mnie do zaakceptowania każdej tymczasowej władzy świeckiej.  Zobowiązuje mnie też do podporządkowania się jej bez żalu.

 Nietrudno się zorientować, że myślę o władzy Chrystusa Pana. Wybrałem Go na zawsze. Jego królestwo jest królestwem wiecznym, a jego władza z pokolenia w pokolenie [Dn 3,33]. I będzie królował nad domem Jakuba na wieki, a jego królestwu nie będzie końca [Łk 1,33]. Żaden prawdziwy chrześcijanin nie wybiera sobie Syna Bożego na cztery lata, tak jak Amerykanie wybierają dzisiaj swojego prezydenta. Komu Chrystus Pan naprawdę się objawił, ten został Jego podwładnym na zawsze.

 Głosowanie na Jezusa - to wybór na śmierć i życie! Albowiem nikt z nas dla siebie nie żyje i nikt dla siebie nie umiera; bo jeśli żyjemy, dla Pana żyjemy; jeśli umieramy, dla Pana umieramy; przeto czy żyjemy, czy umieramy, Pańscy jesteśmy. Na to bowiem Chrystus umarł i ożył, aby i nad umarłymi i nad żywymi panować [Rz 14,7-9]. Do głowy mi nie przychodzi, że miałbym znowu wybierać i że po kilku latach mógłbym wybrać sobie kogoś innego. Żyję dla Jezusa Chrystusa i któregoś dnia dla Niego umrę.

 Sprawa wyboru władzy jest w moim życiu załatwiona i to raz na zawsze!

01 listopada, 2012

Bez znieczulenia

Chociaż możliwość znieczulenia wydaje się być wielkim odkryciem i dobrodziejstwem dla ludzkości, to jednak w poza fizycznej sferze życia znieczulenie jest stanem negatywnym. Pomijając zjawisko znieczulicy społecznej chcę dziś poruszyć sprawę nieczułości naszych serc na Boga.

Czytając Ewangelię Marka napotykamy na następującą scenę:  A uczniowie zapomnieli wziąć chlebów, mieli z sobą w łodzi tylko jeden bochenek. I nakazywał im, mówiąc: Baczcie i wystrzegajcie się kwasu faryzeuszów i kwasu Heroda.  A oni rozmawiali między sobą o tym, że chleba nie mają. Zauważył to Jezus i rzekł do nich: O czym rozmawiacie, czy o tym, że chleba nie macie? Jeszcze nie pojmujecie i nie rozumiecie? Czy serce wasze jest nieczułe? Macie oczy, a nie widzicie? Macie uszy, a nie słyszycie? I nie pamiętacie?  Gdy łamałem pięć chlebów dla pięciu tysięcy, ile koszów pełnych resztek chleba zebraliście? Odpowiedzieli mu: Dwanaście. A ile koszów pełnych okruszyn zebraliście z siedmiu chlebów dla czterech tysięcy? Odpowiedzieli mu: Siedem. I rzekł im: Jeszcze nie rozumiecie? [Mk 8,14-21].

Uczniowie byli tak zaabsorbowani swoim zapominalstwem i brakiem chleba, tak dalece oddali się dyspucie na ten temat, że zupełnie im jakoś uleciało to, iż w łodzi był z nimi Syn Boży, który dopiero co nakarmił pięć tysięcy i cztery tysiące głodnych ludzi. Ich serca okazały się na to zupełnie nieczułe. Jeszczeż nie baczycie i nie zrozumiewacie? Jeszczeż macie serce swoje zdrętwiałe? - zapytał ich Pan [w przekładzie Biblii Gdańskiej]. Miał im coś bardzo ważnego do powiedzenia, co miało ukształtować w nich Jezusowy charakter i sposób myślenia. Lecz oni byli zajęci rozmową o braku chleba.

Nieczułość naszego serca zasmuca Pana. Jak wówczas Jezus chciał wykorzystać chwilę, że był sam na sam z uczniami i porozmawiać z nimi o sprawach wyższych, tak i dzisiaj chciałby w nas znaleźć partnerów do omawiania spraw związanych z Królestwem Bożym. A co przede wszystkim słyszy w naszych modlitwach? Że chleba nie mamy? Że nas coś boli? Że brakuje nam pieniędzy? Czy może jednak słyszy, że najpierw szukamy Królestwa Bożego..?

Całość tego rozważania w wersji video tutaj lub w wersji audio tutaj.