Sześć lat temu, 4 grudnia 2006 roku zginął w Bagdadzie dziewiętnastoletni żołnierz amerykański, Ross McGinnis. Była to śmierć niezwykła. Pluton Rossa został wysłany na patrol w celu ograniczenia aktywności wroga. Nagle ktoś pod nogi Amerykanów rzucił z dachu odpalony granat. Młodzieniec widząc śmiertelne zagrożenie dla swoich kolegów natychmiast położył się na nim, wchłaniając swoim ciałem całe jego rażenie. Zginął na miejscu ratując tym samym życie czterech kolegów.
Wzruszam się. Ross McGinnis urodził się w 1987 roku, w tym samym, co mój syn. Podobnie jak mój Tomek był radosnym, pełnym poczucia humoru chłopakiem. Skądkolwiek wychodził, wszędzie pozostawiał roześmianych ludzi. Był powszechnie lubiany. Znalazł się w Iraku, bo od przedszkola chciał zostać żołnierzem.
Nie wiedział, że spośród wszystkich żołnierzy amerykańskich biorących udział w II wojnie w Zatoce Perskiej wkrótce zostanie jednym z czterech, którzy za szczególne bohaterstwo pośmiertnie otrzymali Medal Honoru, najwyższe odznaczenie wojskowe Stanów Zjednoczonych. Honory te złożył mu osobiście prezydent George W. Bush w dniu 2 czerwca 2008 roku.
Można pomyśleć, że Ross McGinnis nie ma żadnego pożytku z Medalu Honoru. Leży pod trawnikiem, a ocaleni przez niego koledzy cieszą się życiem. Nieprawda. Sensu i wartości ludzkiego życia nie mierzy się ilością zjedzonego chleba i liczbą przeżytych dni. Życie bowiem jest czymś więcej niż pokarm, a ciało niż odzienie [Łk 12,23] mówi Biblia. Śmierć jest nieodłącznym elementem istnienia każdego z nas. Wcześniej czy później każdy pożegna się z tym życiem, bo postanowione jest ludziom raz umrzeć, a potem sąd [Hbr 9,27]. Trzeba się koncentrować nie na tym, aby jak najdłużej tu żyć, lecz na tym, aby to nasze krótkie życie znalazło upodobanie w oczach Bożych.
Ross McGinnis zachował się w sposób niewątpliwie bliski Bogu. W roku 30. Syn Boży, Jezus Chrystus, oddał życie, aby inni mogli żyć wiecznie. Poświęcenie Syna Bożego to najbardziej chwalebny czyn pod słońcem. Żadna inna śmierć nie może dorównać jej rangą, ale każde życie oddane w duchu ratowania bliźnich, nie ma sobie równych w oczach Bożych. Dlaczego? Ponieważ wyraża miłość Bożą. Ponieważ w pewnym, wprawdzie ograniczonym stopniu, ale jednak przypomina i naśladuje śmierć Syna Bożego.
Kto upodabnia się do Pana Jezusa, ten z pewnością podoba się Bogu. Miłowanie bliźnich do tego stopnia, żeby oddać za nich swoje życie, to postawa w pełni godna prawdziwego chrześcijanina. Po tym poznaliśmy miłość, że On za nas oddał życie swoje; i my winniśmy życie oddawać za braci [1Jn 3,16].
Rzadko się nam dziś to zdarza, żeby poświęcać się aż tak, jak McGinnis. Każdego dnia jednak mamy rozmaite okazje, aby wykazywać się podobną postawą. Czy komuś trzeba podpowiadać, na czym polega codzienne oddawanie życia za braci?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz