Kontynuujemy rozważanie dwunastego rozdziału Listu do Rzymian. Czytamy wersety 9-13. Jest to fragment, w którym apostoł Paweł omówił zasady życia, obowiązujące wśród wierzących. „Miłość niech będzie nieobłudna. Brzydźcie się złem, trzymajcie się dobrego. Miłością braterską jedni drugich miłujcie, wyprzedzajcie się wzajemnie w okazywaniu szacunku, w gorliwości nie ustawając, płomienni duchem, Panu służcie, w nadziei radośni, w ucisku cierpliwi, w modlitwie wytrwali; wspierajcie świętych w potrzebach, okazujcie gościnność”.
Jeżeli wczytamy się w te wersety i zechcemy trochę policzyć, to okaże się, że jest tutaj trzynaście zasad życia wewnątrz społeczności ludzi wierzących. Chciałbym, byśmy postarali się każdą z tych zasad troszeczkę sobie przybliżyć i nieco się nad każdą z nich zastanowić.
Po pierwsze, przeczytaliśmy, że miłość ma być nieobłudna. Zasadą życia ludzi wierzących jest miłość. Wie to każdy z nas. Od samego początku wiemy, że mamy okazywać sobie miłość. Uśmiechać się do siebie, być dla siebie życzliwi, mówić sobie wzajemnie miłe słowa. Jednak czasem bywa tak, że zewnętrzne objawy tej miłości nie są wcale szczere.
Może się tak zdarzyć, że uśmiechamy się do siebie, ale tak naprawdę, w środku, wcale się nie uśmiechamy. Może być tak, że mówimy do kogoś miłe słowa, a myślimy o nim, że jest głupi. Niestety, może tak się zdarzyć, że chociaż wierzący powszechnie wiedzą, że mają okazywać sobie miłość, część tej okazywanej miłości jest zewnętrzna, tylko dla ludzkiego oka. Żeby nie stwarzać problemów, uśmiechamy się, przywitamy, powiemy coś dobrego albo nic nie powiemy. Dlatego Słowo Boże mówi: „Miłość niech będzie nieobłudna” [w. 9].
Zasadą życia w zborze, normą relacji pomiędzy wierzącymi ludźmi ma być miłość nieobłudna. Znaczy to, że jest też miłość obłudna. Spotkałem się wielokrotnie z tym, że wśród wierzących ludzi znalazł się ktoś, kto mile się uśmiechał, podczas gdy fakty wcześniejsze i późniejsze świadczyły o braku miłości. Wskazywały na to, że owa miłość była niczym więcej jak tylko zwykłą maskaradą. Czasem może się tak zdarzyć w naszych kręgach. Możemy się mocno zdziwić tym, że ktoś do nas coś miłego powiedział, a potem poszedł i nas obgadał. Czy jego miłość była więc prawdziwa, nieobłudna? Potem ponownie się z nami spotkał i podał nam rękę, uśmiechnął się i jakby nigdy nic, zaczął do nas zagadywać. W takich sytuacjach w sercu czujemy kłucie. Boli nas serce, bo nie wiemy, jak traktować taką osobę. Tym bardziej nas boli, gdy widzimy, że ów człowiek w najlepsze przechodzi sobie nad tym do porządku dziennego.
Dlatego w Pierwszym Liście Jana 3,18 jest napisane: „Dzieci, miłujmy nie słowem ani językiem, lecz czynem i prawdą”. Miłość wyraża się czynem i prawdą. Wtedy jest to miłość nieobłudna. Czyn bowiem jest faktem. Słowa mogą być piękne ale naciągane lub przesadzone. Czyn jest, jaki jest. Raczej nie da się tu nic naciągnąć. Jeśli jest pozytywny, stanowi wyraz miłości. Gdy jest negatywny, wskazuje na brak miłości.
Pomyślmy więc, jak to jest z naszą miłością? Pomyślmy o relacjach między wierzącymi. Na tym koncentruje się nasze rozważanie tego fragmentu. Słowa „Miłość niech będzie nieobłudna” oznaczają, że czasem trzeba będzie powiedzieć coś gorzkiego. Nikt z nas nie zasługuje na to, aby mu mówić same miłe słowa. Jeśli ktoś mówi mi same miłe słowa, to znaczy, że w jakiejś mierze jest obłudny. Jeżeli nigdy nie powie mi, że się źle zachowałem, to znaczy, że coś przemilcza. Być może robi tak ze względu na to, by mnie nie urazić, by nie wywoływać wilka z lasu, by nie było problemów. Ja tracę jednak poczucie pewności, że jestem miłowany miłością nieobłudną. Miłość nieobłudna bowiem, to taka miłość, która wypowiada prawdę. Która wiele razy wymaga wypowiedzenia czegoś, co płynie z miłości, z głębi serca, a co uderza w złe postawy osoby miłowanej. Taka jest miłość nieobłudna. Miłość polukrowana, słodka, wygładzona, niestety, często jest obłudna.
Druga zasada: „Brzydźcie się złem (...)” [w. 9]. W innych przekładach: „Brzydzący się niegodziwością” lub „Zło miejcie w nienawiści”. Jest to ta sama myśl, choć ujęta w różny sposób. Miłość, o której wcześniej mówiliśmy, to miłość, która nie przytakuje przyjacielowi w złem, ale tak go miłuje, że jego wadę ma w nienawiści. Jeżeli zauważam jakąś wadę, to trzymanie się zasady: „Brzydźcie się złem”, sprawia, że zareaguję. Nie będę patrzył na zło, które popełniasz, z uwagi na twoje miłe oblicze, portfel, twoje kontakty lub to, w jaki sposób się do mnie odnosisz. Nic nie będzie mi zniekształcać mojej reakcji. Jeżeli jest zło, to mam się nim brzydzić i muszę zareagować. W Pierwszym Liście do Koryntian 13,6, gdzie apostoł Paweł opisał, jaka jest miłość, Słowo Boże stwierdza między innymi, że miłość „nie raduje się z niesprawiedliwości”.
Prawdziwa miłość nigdy nie raduje się z niesprawiedliwości. Nigdy nie wejdzie na tę ścieżkę. Jeśli jakiś brat coś nieuczciwie skombinuje, to ja nie będę się radował z tego powodu. Powiem, że źle zrobił, że to grzech, że brzydzę się tym, co zrobił! Nie nim samym się brzydzę, ale tym, co zrobił. To zło staje pomiędzy nami. W Psalmie 119,113 Dawid napisał: „Ludzi chwiejnych nienawidzę”. Chodzi tu o takich ludzi, którzy nie chcą zdecydować się na bezkompromisowe zachowywanie Słowa Bożego, tylko wciąż paktują ze złem. Gdy na horyzoncie pojawi się coś dla nich korzystnego, to tracą swoją wierność Panu i schodzą na bok, by wykorzystać sytuację, a potem znów wszystko jest jakby w porządku.
Zasadą zdrowych relacji między wierzącymi jest to, by się brzydzić złem, które próbuje się wkradać pomiędzy nas. W praktyce widzimy jednak, że wielu chrześcijan nie tyle brzydzi się złem, co jego konsekwencjami. To konsekwencje grzechu są złe. Brzydzimy się konsekwencjami, ale sam grzech wydaje się nam przyjemny. Zło ma piękną i przyjemną stronę. Każdy o tym wie. Stąd tak wielu ludzi trwa w złym. Pierwszy List Jana 5,19 powiada, że „(...) cały świat tkwi w złem”. Dlaczego? Bo diabeł wspaniale się reklamuje. Bo zło zdaje się być smaczne i piękne. Jednakże wierzący nie mogą w nim tkwić. Wierzący mają się nim brzydzić.
Jak ma to wyglądać praktycznie? Czy mamy ze wstrętem odwracać głowę od każdego, kto coś złego zrobił? Nie. Chodzi o to, byśmy uczyli się patrzeć i reagować na grzech tak, jak Bóg to robi. Bóg kocha grzesznika, a nienawidzi grzechu. Jest to stara zasada, którą wciąż na nowo trzeba nam sobie przypominać, bo bywa, że nie potrafimy tego rozróżnić i gdy ktoś popełni grzech, to zaczynamy się brzydzić tym człowiekiem. Nie chcemy już z nim mieć nic do czynienia, nawet, jeżeli się opamiętał i nawrócił. Cokolwiek teraz by nie zrobił, jest już dla nas na zawsze przekreślony. Nie reagujemy wówczas tak, jak Bóg reaguje. Bóg przebacza! Bóg brzydzi się grzechem i dlatego musi on być usunięty, bo grzech oddziela nas od Boga. Ale gdy upadek jest wyznany, przebaczony, jeśli człowiek się opamiętał, to staje się miły w oczach Bożych, choćby nie wiem, jaką miał przeszłość i jak głęboko by wcześniej upadł. Czy potrafimy tak reagować?
„Brzydźcie się złem” – znaczy brzydzić się samym złem, a nie ludźmi. Ma to być wyraźnie postawione między nami. Pomyślmy przez chwilę, czy znienawidziliśmy zło tak, jak Bóg je nienawidzi? Czy może nadal toczy się w nas ta walka, że miłujemy zło, a tylko jego konsekwencje są nam kością w gardle? Dążmy do tego, aby znienawidzić grzech tak, jak Bóg go nienawidzi. Życzę tego sobie i wam z całego serca, bo wtedy wszystko staje się bardziej czytelne. Gdy zaś przychodzi kusiciel, nie jest tak trudno dać mu odpór.
Wierzący ludzie nie tylko mają się brzydzić złem. Mają oni trzymać się dobrego. Oto trzecia zasada: „(...) trzymajcie się dobrego” [w. 9]. Jedno z drugim ma być powiązane. Jest to bardzo ważne. W innym przekładzie napisane jest: „Przylgnijcie do dobra” lub dosłownie – „Bądźcie łączący się z dobrem”. Jeśli ktoś interesuje się chemią, to wie, że pewne substancje łączą się ze sobą, a inne wzajemnie się odpychają.
Wierzący mają odpychać się od złego i łączyć się chętnie z dobrem. Gdziekolwiek widać dobro, wierzący od razu sercem się do tego przyłącza. Nie wystarczy tylko stronić od grzechu i mieć zło w nienawiści. Są ludzie, którzy bardzo krytycznie i z odrazą odnoszą się do czyjegoś grzechu, błędu, ale ani przez chwilę nie zachwycą się czyjąś cnotą. Znacie takich? Zawsze widzą tych, którzy robią źle, ale nie zauważą, gdy obok są i ci, którzy czynią dobrze. O dobrych nigdy nie opowiadają.
Prawdziwy chrześcijanin lgnie sercem do tego, co dobre, czyli do tego, co miłe w oczach Bożych. Zauważa to. Cieszy się z tego. Faworyzuje to i rozgłasza. W Liście do Galacjan 4,18 napisane jest: „A dobra to rzecz zawsze zabiegać gorliwie o dobrą sprawę (...)”. Jest to ta sama myśl. Zabiegać o dobrą sprawę to zawsze wyszukać, znaleźć, wypatrzyć to, co jest pozytywne i się z tym połączyć. Utożsamiać się z tym, dziękować za to Bogu i to rozgłaszać. Praktykujemy takie postawy?
Zróbmy sobie doświadczenie: Przez tydzień próbujmy wyszukiwać i łączyć się z tym, co dobre, choćby tylko w obrębie naszej rodziny. To trudne, wiem, ale spróbujmy. Pójdźmy w naszych kontaktach w tym kierunku, by relacje pomiędzy nami mogły być budowane. Co nam w tym przeszkadza? To, że zauważamy wady, niewłaściwe postawy. To przerywa kontakt. Sprawia, że się oddzielamy od siebie. Odwracamy się do siebie plecami. Nie rozmawiamy ze sobą, stajemy się oschli. Jednak gdy zaczniemy się łączyć z tym, co dobre, nastąpi porozumienie, jedność, budowanie relacji. Zachęcam was do tego.
Czwarta zasada życia pomiędzy wierzącymi: „Miłością braterską jedni drugich miłujcie (...)” [w. 10. W dosłownym tłumaczeniu: „Kochaniem braci jedni ku drugim tkliwi”. Trzeba się trochę skupić, a może nawet wytężyć myśli, żeby to zrozumieć. Słowo Boże mówi, że powinniśmy być czuli względem siebie w miłości braterskiej. Występuje tu greckie słowo filostorgoi, a storge oznacza miłość rodzinną, czyli miłość, która jest obecna w relacjach rodzinnych.
Zbór nie jest zbiorowiskiem znajomych. Nie jest nawet grupą przyjaciół. Jest gronem braci i sióstr. Zbór nie jest społecznością znajomych, bo wielu z was w innych okolicznościach nigdy bym nie poznał. Nie jest gronem przyjaciół, bo z wieloma z was nigdy się nie zaprzyjaźnię. Przyjaźń to coś więcej, niż tylko regularne spotykanie się pięć razy w tygodniu i myślenie o sobie pozytywnie. Zbór nie funkcjonuje jako grono przyjaciół i myli się ten, kto żąda, by w zborze wszystko funkcjonowało tak, jak w gronie przyjaciół. Wystarczy bowiem, że masz inną osobowość, charakter, czegoś innego oczekujesz i już stanie to na drodze do przyjaźni, bo przyjaźń – to przyleganie duszy.
Zbór jest gronem braci i sióstr. Praktycznie oznacza to bardzo wiele. Możesz myśleć inaczej ode mnie, zrobić inaczej, niż ja cię proszę, a ja nadal mam być swoją duszą i swym sercem tkliwy względem ciebie. Mam miłować cię, bo jesteś moim bratem, moją siostrą. Jak miłuje się brata? Ano tak, że czasem wezmę się z nim za czuprynę. Nieraz pomyślę, że to najgorszy brat, jaki mógł mi się trafić w życiu, ale następnego dnia, kiedy on wyjeżdża lub coś się mu stanie, to się rozrzewniam: „Mój kochany braciszek!” A jakby kto próbował wejść nam w drogę, to ja mu pokażę! To przecież mój brat, moja siostra, moja krew! Zbór to grono braci i sióstr – czyli Boża rodzina. Tak mamy na siebie patrzeć i tak funkcjonować. Mamy prawo się ze sobą nie zgadzać. Może zdenerwować nas czyjś wyraz twarzy lub sposób wypowiadania się. Może tak być. W gronie rodzinnym ludzie się tego nie wstydzą.
Więzy rodzinne są jednak niezależne od upodobań. Nawet gdy siostra nie podoba się bratu, nie przestaje być jego siostrą. W Chrystusie Panu, przez krew Chrystusową, staliśmy się sobie właśnie tak bliscy. Połączyły nas więzy krwi Chrystusowej. Jesteśmy rodziną. W Liście do Hebrajczyków 13,1 dosłownie napisane jest: „Kochanie braci niech trwa”. Tym właśnie charakteryzuje się miłość pomiędzy wierzącymi.
Kolejna zasada: „(...) wyprzedzajcie się wzajemnie w okazywaniu szacunku” [w. 10]. W innym tłumaczeniu Biblii: „szacunkiem jedni drugich wyprzedzający” czy też: „w okazywaniu czci wzajemnie się wyprzedzajcie”. W gronie wierzących ludzi potrzebujemy się nawzajem szanować. W Liście do Filipian 2,3 napisane jest: „(...) w pokorze uważajcie jedni drugich za wyższych od siebie”. Znaczy to, że w społeczności chrześcijańskiej nie ma dla nikogo takiej pozycji, z której mógłby on pomyśleć o drugim, że jest on od niego niżej. Wręcz przeciwnie. Dosłownie chodzi o uznanie innych za „stojących wyżej od siebie”.
Gdy patrzę na brata lub siostrę, starszego czy młodego, wierzącego z długim stażem, czy wczoraj nawróconego, i robię to we właściwym, duchowym nastawieniu mojego serca, to widzę go jako stojącego wyżej niż ja. Taki ma być nasz pogląd na drugiego człowieka. Tak dzieje się, gdy patrzymy na swoje wady i czyjeś zalety. Wtedy innych widzimy, jako wyższych od siebie. Gdy natomiast zauważamy swoje zalety, a czyjeś wady, to widzimy go niżej od siebie. Proste. Gdy widzę zalety drugiego i pomyślę, jaki sam jestem marny w tym i w tamtym, pomaga mi to patrzeć na niego, jako na stojącego wyżej ode mnie.
W okazywaniu czci zawiera się nie tylko szacunek wobec drugiego człowieka, ale i okazywanie mu pomocy w potrzebie. Posłużmy się przykładem. Przykazanie Boże mówi: „Czcij ojca swego i matkę swoją”. Jest tu mowa o szacunku względem ojca i matki, ale także o czymś więcej. Pan Jezus wyjaśnił to w piętnastym rozdziale Ewangelii Mateusza, kiedy wytknął uczonym w Piśmie i faryzeuszom, że poprzez zręczne przekręcanie Słowa Bożego, odprowadzają ludzi od tego, by okazywali pomoc swoim rodzicom. Uczeni w Piśmie i faryzeusze nauczali, że jeśli ktoś – w miejsce tego, co normalnie powinien dać swoim rodzicom – złoży dar na świątynię, to wówczas zostaje zwolniony z powinności świadczenia im pomocy. Pan Jezus powiązał to z przykazaniem: „Czcij ojca swego i matkę swoją”. Znaczy to, że w tej czci zawiera się też powinność okazywania swoim rodzicom w podeszłym wieku stosownej pomocy. Szacunek polegający na tym, że interesuję się tobą, twoimi potrzebami, że dbam o to, byś nie został sam ze swoim problemem – to jest prawdziwy szacunek.
Napisane jest: „Wyprzedzajcie się w okazywaniu szacunku”. Znaczy to, że mamy go okazywać natychmiast, gdy tylko zaistnieje taka potrzeba, gdy wystąpi taka sytuacja. Nie trzeba się zastanawiać, czy należy okazać ten szacunek, czy nie. „Wyprzedzajcie się!” Cóż nam ze słów? Co z tego, że zapewnimy kogoś o swoim szacunku względem niego, skoro w sytuacji jego konkretnej potrzeby, ociągamy się z pomocą!? Można się usprawiedliwiać, że to młodzian i przyda mu się trochę pocierpieć. Albo, że to staruszek i mu wcale nie zależy na naszej pomocy. Smutne jest to, że tak często ociągamy się z okazaniem pomocy.
Szósta zasada: „W gorliwości nie ustawając (...)” [w. 11]. W innym przekładzie Słowa Bożego: „Nie bądźcie leniwi w gorliwości”. Trzeba przyznać, że brak gorliwości zaczyna być problemem powszechnym. Ludzie wierzący przestają być gorliwi, a ich chorobą staje się to, co Pan Jezus zarzucił zborowi w Laodycei, a mianowicie, że stali się letni. Ani zimni, ani gorący.
Potrzeba nam zapału. Gorliwości, w której byśmy nie ustawali, w której płonęlibyśmy bez przerwy, w której nie popadalibyśmy w stan lenistwa. Gorliwość wymaga jednak trzymania się zasad Słowa Bożego. Inaczej może być trudzeniem się na darmo. Ktoś, kto w swojej gorliwości wyjdzie poza ramy Słowa Bożego, może się zapracować na śmierć i to wszystko będzie na darmo. Dowodem tak źle pojętej gorliwości byli Żydzi. Czytaliśmy o tym w 10. rozdziale Listu do Rzymian: „Mam obawę, co do moich braci w wierze, że mają gorliwość dla Boga, ale gorliwość nierozsądną”, bo po swojemu próbują służyć Bogu. Jest wielu ludzi, którzy są bardzo gorliwi. Trudzą się. Oddają całe swoje życie i majętności, ale to wszystko na darmo, bo nie trzymają się Słowa Bożego.
Gdy naszej gorliwości zabraknie kontaktu z wolą Bożą, ze Słowem Bożym, to może ona szkodzić drugiemu człowiekowi. Paweł, zanim stał się apostołem, w gorliwości wielkiej prześladował Kościół Boży. Tępił zbór Pański. Owszem, był gorliwy. Robił to w imię Boże. Jednak w tym samym czasie szkodził innym. Może być tak i z nami, że ktoś płonie gorliwością, ale krzywdzi przy tym innych. W gorliwości można dokuczać innym. W dosłownym tłumaczeniu mamy tu napisane: „Gorliwością niedokuczliwi (...)”. Kiedy to ostatnio odkryłem, to aż usiadłem. Jak można być dokuczliwym swoją gorliwością? Na przykład, kiedy ciągle głośno się modlę, ciągle chcę czytać Biblię, ciągle urządzam post w domu lub ciągle chcę śpiewać i chcę, by reszta też ze mną to robiła. A ta reszta może wreszcie powiedzieć: Bracie, stałeś się nam dokuczliwy. Mamy prawo sami się modlić i śpiewać ile chcemy i ile możemy, ale nie wolno nam tego narzucać.
W domu też można być dokuczliwym w gorliwości. Na przykład, można ciągle chodzić za jednym lub drugim i pytać się, czy czytał dziś Biblię, czy się modlił, itd. Prawdziwa gorliwość nie może się narzucać, nie może zmuszać bliźniego. Ona musi być przyjemna, piękna. Taka, że gdy patrzę na czyjąś gorliwość, to aż mi się chce być takim samym, jak on.
Następna zasada mówi: „(...) płomienni duchem (...)” [w. 11]. Inne tłumaczenia mówią: „duchem wrzący” lub „bądźcie płomiennego ducha”. Nie chodzi tutaj o płomienność uczuć. Rzecz nie w tym, że trzeba być rozemocjonowanym. Ludzkie emocje mogą narobić dużo złego. Kiedy człowiek zapali się do czegoś, a ma ognisty charakter, to może wiele niepotrzebnych rzeczy narobić. Czasem z tego wyjdzie coś dobrego, ale także i złego. Chodzi o to, by nasz duch był w stanie wrzenia przed Bogiem. Ten duch, który jest ośrodkiem naszego kontaktu z Bogiem. Ten duch, do którego dostęp ma Duch Święty. Tutaj wola Boża spotyka się z moją wolą. Tutaj następuje zgoda, decyzja i działanie.
Jeśli duch człowieka jest wrzący, pałający, płomienny, to wtedy całe działanie będzie błogosławione i będzie przynosić efekty. W Dziejach Apostolskich, w 18. rozdziale mamy przykład Apollosa. Kiedy przybył do Koryntu, był płomiennym kaznodzieją. Głosił Chrystusa i choć niewiele jeszcze wiedział, jego duch płonął dla Boga: „Był on obeznany z drogą Pańską, a pałając duchem przemawiał i nauczał wiernie tego, co się odnosi do Jezusa, choć znał tylko chrzest Jana” [w. 25]. Gdyby to był człowiek pałający jedynie emocjami, to potem, gdy Akwila i Pryscyla wzięli go do domu, widząc, że ma on pewne braki w rozumieniu drogi Pańskiej, zapłonąłby, ale tzw. „świętym” gniewem. On płonął jednak nie emocjami, a duchem, więc był pokorny i przyjął pouczenie prostych rzemieślników.
Płomienność duchem charakteryzuje się właśnie tym, że człowiek się nie oburza. Pokornie przyjmuje to, co inni mówią. Nie wolno nam być letnimi. Obojętność to przykry, żałosny stan ducha wierzącego człowieka. Wiliam Barclay, komentator Nowego Testamentu, napisał tak: „Chrześcijanin może się spalić, ale nie może zardzewieć”. Zapamiętajmy sobie tę sentencję. Możemy się spalać, ale biada nam, jeśli zaczniemy rdzewieć. Rdzewienie jest głęboko niechrześcijańskim stanem ducha!
Kolejna zasada: „(...) Panu służcie” [w. 11]. „Pełnijcie służbę Panu” mówi inne tłumaczenie. Trzeba powiedzieć, że służba chrześcijańska jest ściśle ukierunkowana. Nie służymy naszym własnym celom, ambicjom, swojemu kościołowi, swojej denominacji. Chociaż niektórzy to robią. Prawdziwy chrześcijanin nigdy nie jest sługą jakiejś denominacji. Jest sługą Bożym. Służy Panu i gdy Pan coś mówi, to choćby cała wspólnota lub grupa wspólnot chrześcijańskich twierdziła coś innego, to on się tym nie będzie przejmował. Służy Bogu i posłuszny jest Słowu Bożemu.
To wezwanie: „Panu służcie” było powtarzane wielokrotnie w Starym Testamencie. W 5. Księdze Mojżeszowej 6,13, na przykład, czytamy: „Będziesz przejęty czcią dla Pana twojego Boga, i jemu będziesz służył (...)”. W Psalmie 2,10 napisane jest: „Służcie Panu z bojaźnią i weselcie się (...)”. W zborze Pańskim usługujemy sobie wzajemnie, ale tylko w imię i w ramach służby Pańskiej. Wszyscy służymy Panu. Nie może być tak, że zrobię to, co ktoś mówi, niezależnie od tego, co mówi Pan, motywowany oczekiwaniami zboru, że powinienem być sługą wszystkich.
Jestem sługą Bożym. Jeśli twoje oczekiwania są zgodne z wolą Bożą, ze Słowem Bożym, chętnie zrobię to, co mówisz. Jeśli jednak zaczynasz wymyślać dla mnie jakieś zadania i postawy dalekie od woli Pana, to ja nie dam się sterroryzować. Jestem sługą Bożym. Mam podobać się Bogu, nie ludziom. Służba ludziom ma sens tylko wtedy, gdy odbywa się w granicach służby Bogu.
Następny punkt: „W nadziei radośni (...)” [w. 12]. W innym przekładzie: „Nadzieją radujący się”, lub: „Weselcie się nadzieją”. Chrześcijanin jest pewien, że najlepsze jest ciągle przed nim. Nigdy nie ma takiej sytuacji, gdy myśli, że to najlepsze jest już za nim. Zdajecie sobie sprawę, jaki to ma praktyczny wymiar? Pomyślmy: To, co lepsze, jest przed nami. Jest więc nadzieja! Może nam być źle, ale jest nadzieja, bo to lepsze jest przed nami!
W życiu wierzącego człowieka nie ma beznadziejnej sytuacji. Ogólnie, w życiu ludzi też nie ma beznadziejnych sytuacji. Są tylko ludzie pozbawieni nadziei. Spotykamy takich na co dzień. W życiu człowieka wierzącego nadziei nigdy nie brakuje. Nie może jej brakować, jeśli bowiem jest on wierzący, to ma Chrystusa, a to oznacza, że najlepsze wciąż jest przed nim. Zawsze jest nadzieja dla wierzącego człowieka.
Po dziesiąte: „(...) w ucisku cierpliwi (...)” [w. 12] albo inaczej: „W utrapieniu będący wytrwali”. Taka jest zasada życia wierzących. W zborze Pańskim wiele będzie tego, co nazywamy uciskiem, utrapieniem. Jest to normalne. Inaczej nie byłoby tutaj tej myśli.
Ucisk jest wpisany w życie chrześcijanina. Istnieje jednak zasada dla wierzących, by w tym ucisku być cierpliwym i wytrwałym. Zapytano kiedyś pewnego cierpiącego człowieka: „Czy to prawda, że cierpienia zabarwiają życie?” „Tak – odpowiedział cierpiący – i dlatego wolę kolorowe życie”. Mówił to z własnego doświadczenia. Jeżeli ktoś przez całe lata nie przeżywa żadnych przeciwności, to jego życie duchowe zaczyna blednąć.
Słowo Boże w Liście do Rzymian 5,3 powiada, że ucisk wyrabia cierpliwość. To dzięki uciskowi stajemy się cierpliwi, czyli osiągamy owoc Ducha Świętego w naszym życiu. Jeżeli ktoś modli się o cierpliwość, to naprawdę modli się o ucisk. Dlatego nie módlmy się bezmyślnie. Gdy modlimy się o cierpliwość, to wiedzmy, że modlimy się o ucisk. A jak przyjdzie ucisk i zaczniemy prosić Boga, by go zabrał, bo zrobiło się nam ciężko, to pomyślmy, czyśmy przypadkiem jakiś czas temu nie modlili się o cierpliwość? Trzeba wiedzieć, o co się modlimy. Nie znaczy to oczywiście, że mamy się przestać modlić o cierpliwość. Jeżeli nie będziemy cierpliwi, to jakże inaczej owoc Ducha Świętego objawi się w naszym życiu?
„(...) w modlitwie wytrwali” [w. 12] – to następna zasada. Inne tłumaczenie mówi: „Przy modlitwie niezłomnie trwający”. W Liście do Tesaloniczan czytamy: „Bez przestanku się módlcie” [1Ts 5,17]. Pan Jezus opowiedział podobieństwo o wdowie i niesprawiedliwym sędzi, ale zanim je zaczął mówić, czytamy: „Powiedział im też podobieństwo o tym, że powinni zawsze się modlić i nie ustawać” [Mt 18,1]. Mamy cierpliwie, wytrwale, stale modlić się o różne rzeczy. Czasem może nas to nużyć i zadajemy sobie pytanie: Jak to jest? Modlę się i modlę o to tyle czasu, a tu nic. Bóg mnie chyba nie kocha. Już pół roku się modlę, a tu żadnej odpowiedzi. Po co wtedy ta zasada, żeby nie ustawać w modlitwie? Znaczy to, że pojawią się pewne przesłanki wskazujące na to, że Bóg jakby nie odpowiada, ale jest sens, by nadal prosić. Pan Jezus sam to powiedział. On tak chce i pewnego dnia usłyszymy: „Masz to, bo jesteś wytrwały”. Trwajmy w modlitwie.
Dwunasta zasada: „Wspierajcie świętych w potrzebach” [w. 13] albo: „Potrzeb świętych będący wspólnikami” lub „Zaradzajcie potrzebom świętych”. Będąc w gronie wierzących, mamy zauważać potrzeby i zaradzać im. Nie wystarczy tylko stwierdzić, że są i ewentualnie na czyjąś prośbę pomodlić się o zaspokojenie tych potrzeb. Trzeba im także zaradzać. Kto to jest człowiek „zaradny”? To ktoś taki, kto trochę pogłówkuje, żeby rozwiązać problem. Jeśli nasz bliźni ma potrzebę, jest to także nasza potrzeba. Natychmiast staje się to naszą potrzebą. Tak właśnie mamy reagować. Jest taka zasada, że to, co zatrzymujemy dla siebie, to tak naprawdę tracimy. Jeżeli coś dajemy, to faktycznie to posiadamy. Tak mówi Słowo Boże – jeśli kto zachowa swoje życie, to je straci; jeśli odda swoje życie, to je zyskuje.
Ostatnia zasada: "(...) okazujcie gościnność" [w. 13]. W innym przekładzie: „gościnność ścigający” lub „przestrzegajcie gościnności”. W Hbr 13,2 napisane jest: „Gościnności nie zapominajcie; przez nią bowiem niektórzy, nie wiedząc o tym, aniołów gościli”. W 1 Liście Piotra 4,9 czytamy: „Okazujcie gościnność jedni drugim bez szemrania”.
W dzisiejszych czasach domy zamykają się coraz częściej. Najpierw musi być telefon, trzeba uzgodnić, kiedy ewentualnie można wpaść, jeśli w ogóle można. Dziś słowa: Wpadnij do mnie kiedyś znaczą: Raczej na ciebie nie czekam. Życie wymaga konkretnych terminów. Gdy nie będziemy konkretni, to szybko przestaniemy się odwiedzać. Dlatego Słowo Boże wzywa nas, by ją okazywać. Tak łatwo gościnność stracić z oczu. Tylko trochę się zagapimy, a oddali się od nas na kilometr. Mamy więc ścigać gościnność. Mamy szukać, kogo jeszcze w domu nie mieliśmy, kogo jeszcze mamy „ścignąć”, by przyszedł do nas. Trzeba się rozejrzeć, kogo można by zaprosić do stołu, byśmy mogli pobyć razem i wreszcie mogli spokojnie porozmawiać.
To jest obowiązek. To zasada życia pomiędzy wierzącymi. Jest to zasada obowiązująca na zawsze. To ma nas odróżniać od reszty świata. Pomyślcie więc, ileż kontaktów można odświeżyć i poszerzyć. To, co dajesz, to masz; to, co zatrzymujesz dla siebie, to tracisz. Tym się kierujmy. (cdn.)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz