13 stycznia, 2011

30, 60, czy 100?

Dziś kilka biblijnych myśli o sposobach podejścia do Słowa Bożego i wprowadzania go w życie.

Wysłuchajcie więc podobieństwa o siewcy. Do każdego, kto słucha słowa o Królestwie i nie rozumie, przychodzi Zły i porywa to, co zasiano w jego sercu: to jest ten, kto jest posiany na drogę. A posiany na gruncie skalistym, to ten, kto słucha słowa i zaraz z radością je przyjmuje, Ale nie ma w sobie korzenia, nadto jest niestały i gdy przychodzi ucisk lub prześladowanie dla słowa, wnet się gorszy. A posiany między ciernie, to ten, który słucha słowa, ale umiłowanie tego świata i ułuda bogactwa zaduszają słowo i plonu nie wydaje. A posiany na dobrej ziemi, to ten, kto słowa słucha i rozumie; ten wydaje owoc: jeden stokrotny, drugi sześćdziesięciokrotny, a inny trzydziestokrotny [Mt 13,18–23].

 W powyższej wypowiedzi Jezus nie tylko wyjaśnił, że można słuchać Słowa zupełnie bez zrozumienia albo w stanie zaledwie chwilowego uniesienia serca, albo w stanie niezmiennego przywiązania do tego świata, co zawsze prowadzi do zaniku ledwo co wzbudzonej wiary i ostatecznego fiaska duchowego.

Jezus uświadomił swoim uczniom, że nawet ten, kto Słowa słucha ze zrozumieniem, nie zawsze jednakowo wprowadza je w czyn. Jeden przejawia zaledwie trzydziestoprocentowy stopień oddania sprawie Bożej, drugi zaś poświęca się Panu dwukrotnie bardziej niż ten pierwszy. Możliwe jest jednak i pełne owocowanie, czyli zastosowanie się do Słowa Bożego na poziomie stu procent.

 Zastanawiąjąc się nad tym podobieństwem Jezusa, zazwyczaj koncentrowałem się tylko na tym, aby być zakwalifikowanym jako czwarty rodzaj podłoża, na który pada ziarno Słowa Bożego. Dziś rozmyślam o poziomie owocowania. Dlaczego ktoś wydaje plon tylko trzydziestoprocentowy? Czy nie można zaangażować się w sprawy Królestwa Bożego przynajmniej na poziomie sześćdziesięciu procent?

Mam za sobą 51 lat życia i narastające pragnienie, aby resztę moich dni oddać Panu w stu procentach. A Ty?

08 stycznia, 2011

Niezwykłość zwykłego wystąpienia

Z racji czytania dziś rano Psalmu 8 przypomniał mi się pewien szczegół z życia zboru w Gdańsku sprzed kilkudziesięciu lat. Otóż w drugiej połowie lat siedemdziesiątych XX wieku, ówczesny pastor zboru gdańskiego, śp. Sergiusz Waszkiewicz, poprosił o podzielenie się Słowem Bożym jednego, stosunkowo młodego w wierze, brata.

 Człowiek ten na co dzień zajmował się strojeniem instrumentów. Na nabożeństwach podczas śpiewu zazwyczaj grał na skrzypcach. Nie był kaznodzieją. Nie przejawiał tego rodzaju powołania. Dla wszystkich było jasne, że nie kazalnica, a skrzypce są jego środkiem do budowania zboru.

 Gdy więc nagle usłyszałem, że za chwilę Tadeusz D. usłuży Słowem Bożym, z zaciekawienia niemal wstrzymałem oddech. Tadeusz stanął za kazalnicą, coś tam zająknął się na początek, że on pierwszy raz, i że to nie jego powołanie, a zaraz potem otworzył Biblię i przeczytał Psalm 8. Przeczytał, zszedł z podium i usiadł. Przeczytał jednak tak, że – choć nie za bardzo potrafię wyjaśnić dlaczego – do dziś brzmią mi jego słowa w uszach.

 Przewodnikowi chóru. Na nutę: "Tłoczący wino". Psalm Dawidowy. Panie, Władco nasz, jak wspaniałe jest imię twoje na całej ziemi! Ty, któryś wyniósł majestat swój na niebiosa. Z ust dzieci i niemowląt ugruntowałeś moc na przekór nieprzyjaciołom swoim, aby poskromić wroga i mściciela. Gdy oglądam niebo twoje, dzieło palców twoich, księżyc i gwiazdy, które Ty ustanowiłeś: Czymże jest człowiek, że o nim pamiętasz, lub syn człowieczy, że go nawiedzasz? Uczyniłeś go niewiele mniejszym od Boga, chwałą i dostojeństwem uwieńczyłeś go. Dałeś mu panowanie nad dziełami rąk swoich, wszystko złożyłeś pod stopy jego: Owce i wszelkie bydło, nadto zwierzęta polne, ptactwo niebieskie i ryby morskie, cokolwiek ciągnie szlakami mórz. Panie, Władco nasz, jak wspaniałe jest imię twoje na całej ziemi! [Ps 8].

 Było coś absolutnie wyjątkowego w tym jego czytaniu. Zrobił to z takim przejęciem, z takim respektem dla Słowa Bożego i dla miejsca, na którym stanął, że cały zbór nagle znalazł się pod silnym wrażeniem jego króciutkiego wystąpienia. Pastor, zaskoczony nieco, wyraził zadowolenie, że kolejny młody brat odnalazł drogę do na kazalnicę ale nie pamiętam, żeby Tadeusz D. kiedykolwiek potem posługiwał Słowem podczas nabożeństw. Znowu widziałem go tylko ze skrzypcami.

 W związku z tym wspomnieniem ciśnie mi się do głowy następująca refleksja. Każdy wierzący człowiek, niezależnie od charakteru swojego podstawowego powołania, może nagle zostać wezwany do wykonania zadania, które na co dzień nie leży w jego kompetencjach. A gdy owo wezwanie następuje z inspiracji Ducha Świętego, wówczas jego posługa wywiera wpływ i pozostawia trwały ślad w sercach odbiorców. Bóg, który zazwyczaj i normalnie przemawia przez powołanych sług Słowa Bożego, może w każdej chwili zechcieć posłużyć kimś, kto kaznodzieją nie jest i nigdy nie będzie.

 Stąd jeszcze i taka uwaga: Bracia i Siostry! Uczestnicząc w zgromadzeniu chrześcijan bądźmy stale otwarci na to, że w każdej chwili możemy być wezwani do wykonania jakiegoś zadania w celu zbudowania zboru. Wspomniany brat Tadeusz mógłby się wykręcać brakiem powołania, tremą itd., i nie stanąć tamtego dnia za gdańską kazalnicą. Jednakże z bojaźni Bożej okazał posłuszeństwo wezwaniu pastora i dzięki temu jeden z ówczesnych jego słuchaczy na zawsze zapamiętał Psalm 8 ;–).  Prawdopodobnie do dziś nie jest on świadomy wyjątkowości swojej ówczesnej posługi.

 Bądźmy więc poddani i posłuszni, gotowi do wszelkiego dobrego uczynku [Tt 3,1], zawsze pełni zapału do pracy dla Pana, wiedząc, że trud wasz nie jest daremny w Panu [1Ko 15,58]. Pamiętajmy przy tym, że prawdziwej służby Bożej nie pełni się na własnych warunkach.

07 stycznia, 2011

Kto by pomyślał, że tak to zaowocuje

7 stycznia 1885 roku. Ślub w austriackim miasteczku Braunau nad rzeką Inn. On, urzędnik celny. Ona, zatrudniona w jego gospodarstwie domowym krewna i przyjaciółka z dzieciństwa. On formalnie wchodzi w trzeci związek małżeński. Ona, wprawdzie wychodzi za mąż po raz pierwszy, ale już wcześniej, za życia jego poprzedniej żony, jako służąca miała z nim romans i musiała się wynosić. Coś ją znowu do niego przyciągnęło...

 Czyj to ślub? Aloisa Hitlera i Klary Pölzl. Cztery lata później, 20 kwietnia 1889 roku z tego związku celnika i służącej pojawia się na świecie chłopiec, który ma się stać jedną z najbardziej charyzmatycznych, a zarazem najokropniejszych postaci w historii ludzkości – Adolf  Hitler.

 Wokół nas ma miejsce wiele na pozór zwykłych spraw i wydarzeń. Ktoś się zakochał, ktoś przeprowadza, ktoś zawiera związek małżeński, a inny ktoś rozpoczyna naukę lub pracę. Jeżeli nie jest to 29 kwietnia 2011 roku a bohaterami wydarzenia nie są książę William i Kate Middleton – to sądzimy, że to, co się dzieje nie ma większego znaczenia.

Około roku 4. przed naszą erą też tak sądzono. Tymczasem w małej miejscowości w pobliżu Jerozolimy, niejako na marginesie życia, przychodził na świat chłopiec, którego narodziny miały stać się osią historii wszechczasów, a śmierć ratunkiem dla ludzkości.

 Ważne rzeczy, zarówno wspaniałe i pozytywne, jak i te tragiczne, i okropne, mają dość często niepozorne początki. Nawet w obrębie własnego życia możemy to zaobserwować. Trafienie do tej, a nie do innej klasy, przejażdżka tego, a nie innego dnia rowerem, podróż tym, a nie innym pociągiem ma czasem wpływ na całe dalsze życie. Może życie zamienić w raj, albo w piekło na ziemi.

 Doceniając więc wagę każdej, nawet najbardziej niepozornej chwili, proszę Boga o kierownictwo. Panie, wskaż mi drogi swoje, ścieżek swoich naucz mnie! Prowadź mnie w prawdzie swojej i nauczaj mnie. Ty bowiem jesteś Bogiem zbawienia mego, Ciebie tęsknie wyglądam codziennie! [Ps 25,4–5]. Panie, prowadź mnie według sprawiedliwości swojej, ze względu na wrogów moich wyrównaj przede mną drogę twoją! [Ps 5,9].

 Ponieważ nie każdy zabiega o kierownictwo Boże i z niego korzysta, jego decyzje i czyny nieraz owocują rozmaitymi okropnościami. Co innego, gdy ktoś na co dzień chodzi z Bogiem. Bo ci, których Duch Boży prowadzi, są dziećmi Bożymi [Rz 8,14]. Wtedy nawet najbardziej niepozorne zdarzenia i chwile mogą zaowocować czymś naprawdę wielkim i wzniosłym.

06 stycznia, 2011

Niech będzie objawiony we mnie i przeze mnie

Mamy dziś w Polsce święto Epifanii czyli Objawienia. Teoretycznie chodzi w nim o docenienie i uczczenie faktu objawienia się Boga człowiekowi. Ewangeliczna opowieść o mędrcach ze Wschodu przychodzących z darami, aby złożyć hołd Jezusowi ma oznaczać, że Bóg rozszerzył to objawienie poza granice Izraela.
Objawienie Boga stało się możliwe dzięki wcieleniu Syna Bożego. Boga nikt nigdy nie widział, lecz jednorodzony Bóg, który jest na łonie Ojca, objawił go [Jn 1,18]. Bóg stając się w Jezusie Synem Człowieczym, stał się dostępny i poznawalny dla ludzi.

Rzekł mu Filip: Panie, pokaż nam Ojca, a wystarczy nam. Odpowiedział mu Jezus: Tak długo jestem z wami i nie poznałeś mnie, Filipie? Kto mnie widział, widział Ojca; jak możesz mówić: Pokaż nam Ojca? Czy nie wierzysz, że jestem w Ojcu, a Ojciec we mnie? Słowa, które do was mówię, nie od siebie mówię, ale Ojciec, który jest we mnie, wykonuje dzieła swoje. Wierzcie mi, że Ja jestem w Ojcu, a Ojciec we mnie [Jn 14,8–11].

W święto Objawienia Pańskiego zadaję sobie pytanie: Czy jest we mnie wdzięczność, że Bóg i mnie się objawił? Przecież Boga nikt nie może poznać na własną rękę i z własnej woli. On poznawalny jest dla nas tylko na tyle, na ile Sam zechce się nam odsłonić i objawić. Czy należycie doceniam więc to, że osobiście poznałem Pana Jezusa i mogę z Nim iść przez życie?

A czy Bóg, po latach objawiania mi Siebie, może posłużyć się mną, aby przeze mnie objawić Siebie innym ludziom? Z pewnością i o to Mu chodziło, gdy dał mi się poznać. Ale gdy się upodobało Bogu, który mię odłączył z żywota matki mojej, i powołał z łaski swojej, aby objawił Syna swego we mnie, abym go opowiadał między poganami, wnetże nie radziłem się ciała i krwi [Ga 1,15–16 wg Biblii Gdańskiej].

Niech Epifania Boga trwa. Niech kolejni ludzie Go poznają. Modlę się dziś o to, bowiem w poznaniu Boga kryje się tajemnica zbawienia! A to jest żywot wieczny, aby poznali ciebie, jedynego prawdziwego Boga i Jezusa Chrystusa, którego posłałeś [Jn 17,3].

I pragnę, aby Bóg objawiając się moim rodakom, mógł w tym posłużyć się i mną.

05 stycznia, 2011

Nosił wilk razy kilka...

Piętnaście lat temu, 5 stycznia 1996 roku zginął niejaki Yehiya Ayyash, członek Hamasu, znanej organizacji terrorystycznej, stawiającej sobie za cel zbudowanie państwa palestyńskiego od Morza Śródziemnego aż do rzeki Jordan oraz zniszczenie Izraela.

 Wiadomo, że Yehiya Ayyash stał za kilkoma zamachami terrorystycznymi w Izraelu i konstruując bomby do zamachów samobójczych przyczynił się do śmierci około 90 Izraelitów. Przez dwa lata był najbardziej poszukiwanym przez izraelskie służby specjalne Palestyńczykiem o pseudonimie "inżynier".

 Śmierć poniósł w wyniku eksplozji bomby ukrytej w telefonie komórkowym. Jak to się stało? Otóż izraelski agent Shin Bet nawiązał kontakt z pewnym Palestyńczykiem z bliskiego otoczenia terrorysty i namówił go do współpracy. Po jakimś czasie dał mu telefon komórkowy z zainstalowanym podsłuchem, w rzekomym celu podsłuchiwania rozmów Yehiya. Nic nie wspomniał o schowanym w środku materiale wybuchowym. Ten podsunął ów telefon swemu siostrzeńcowi Osamie, wiedząc, że terrorysta regularnie używa jego telefonu.

 5 stycznia 1996 roku zadzwonił do Osamy ojciec Yehiya i chciał porozmawiać z synem. Gdy upewniono się, że Yehiya Ayyash trzyma telefon komórkowy przy uchu, Shin Bet zdalnie zdetonował ukryty w nim ładunek wybuchowy, który zabił terrorystę na miejscu.

 Yehiya Ayyash konstruował bomby do podstępnego zabijania. Chodziło mu o to, żeby nic nie przeczuwający Izraelici ginęli nagle w codziennych okolicznościach życia np. robiąc zakupy, jadąc autobusem czy idąc ulicą. Nie ma się więc co dziwić, że równie podstępnie sam został uśmiercony, wszyscy bowiem, którzy miecza dobywają, od miecza giną [Mt 26,52]. Jakże mógł nie pomyśleć, że komórka kolesia i rozmowa z własnym ojcem mogą być aż tak niebezpieczne?

 Przypomina mi się postać biblijnego Adonibezeka, który po tym, jak obcięto mu kciuki u rąk i nóg, powiedział: Siedemdziesięciu królów z obciętymi kciukami u rąk i nóg zbierało okruszyny pod moim stołem; jak ja uczyniłem, tak odpłacił mi Bóg [Sdz 1,7].

Kto pod kim dołki kopie, sam w nie wpada – głosi przysłowie. Kto knuje intrygę i działa podstępnie, ten powinien się liczyć, że i sam podobnie zostanie potraktowany. Jednym z elementarnych sposobów uchronienia się przed podstępem jest zaniechanie jakiegokolwiek podstępu we własnym postępowaniu.

 Prostolinijność może i naraża nas na śmieszność w oczach świata, ale za to pozwala bez obaw korzystać z telefonu komórkowego ;)

03 stycznia, 2011

Zwrot ku swoim

Przez całe lata regularnie jeździłem po kraju z posługą Słowa Bożego. Poza ewentualnymi trudami samej podróży zazwyczaj oznaczało to dla mnie szereg przyjemności. Miłe słowa, dobre jedzenie, wygodne łóżko i – z reguły – żadnej krytyki.

 Łatwo jest dobrze wypaść w oczach ludzi, którzy cię bliżej nie znają. Zajeżdżasz do nich na 1–2 dni, a oni cię witają, serdecznie goszczą, uważnie słuchają i okazują szacunek. To miłe z ich strony, ale oni przecież nie wiedzą, jaki jesteś na co dzień...

 Co innego, gdy jest się w domu i w swoim zborze. Tutaj poprzeczka podnosi się znacznie wyżej. Nigdzie prorok nie jest pozbawiony czci, chyba tylko w ojczyźnie i w swoim domu [Mt 13,57]. Tutaj niemal przez całą dobę jesteś na cenzurowanym. Gdy ciągle jesteś pośród swoich, to nikt przecież nie będzie cię bez przerwy hołubił. Ba, możesz się liczyć z chwilami obojętności, a nawet krytyki. Do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli [Jn 1,11].

 Takie wyzwanie przyjmuję na siebie z początkiem nowego roku. Podejmuję przed Bogiem postanowienie, że w mojej pracy i posłudze Słowem Bożym skoncentruję się teraz na gdańskim środowisku. Będę bardziej dostępny. Każdy weekend poświęcę swojemu zborowi. Dlaczego?

 Po pierwsze dlatego, że jest tu tak wiele do zrobienia. Żniwo wielkie, a robotników mało [Mt 9,37]. Nabrałem przekonania, że nie mogę dłużej jeździć gdzieś daleko, podczas gdy potrzebują mnie moi domownicy wiary.

 Po drugie zaś, bo odczuwam potrzebę większego sprawdzenia się w stałych relacjach w miejscu mojego zamieszkania. W miejscu, gdzie zostałeś stworzony, w ziemi twojego pochodzenia będę cię sądził [Ez 21,35]. Słowa te skierował wprawdzie Bóg do Ammonitów, którzy mieli zostać poddani Jego sądom, jednakże odnoszę je w pewnym sensie także do siebie.

Chcę bardziej poddać swoje życie pod stały osąd osób, którzy będą mnie tu widzieć na co dzień.