Przez całe lata regularnie jeździłem po kraju z posługą Słowa Bożego. Poza ewentualnymi trudami samej podróży zazwyczaj oznaczało to dla mnie szereg przyjemności. Miłe słowa, dobre jedzenie, wygodne łóżko i – z reguły – żadnej krytyki.
Łatwo jest dobrze wypaść w oczach ludzi, którzy cię bliżej nie znają. Zajeżdżasz do nich na 1–2 dni, a oni cię witają, serdecznie goszczą, uważnie słuchają i okazują szacunek. To miłe z ich strony, ale oni przecież nie wiedzą, jaki jesteś na co dzień...
Co innego, gdy jest się w domu i w swoim zborze. Tutaj poprzeczka podnosi się znacznie wyżej. Nigdzie prorok nie jest pozbawiony czci, chyba tylko w ojczyźnie i w swoim domu [Mt 13,57]. Tutaj niemal przez całą dobę jesteś na cenzurowanym. Gdy ciągle jesteś pośród swoich, to nikt przecież nie będzie cię bez przerwy hołubił. Ba, możesz się liczyć z chwilami obojętności, a nawet krytyki. Do swej własności przyszedł, ale swoi go nie przyjęli [Jn 1,11].
Takie wyzwanie przyjmuję na siebie z początkiem nowego roku. Podejmuję przed Bogiem postanowienie, że w mojej pracy i posłudze Słowem Bożym skoncentruję się teraz na gdańskim środowisku. Będę bardziej dostępny. Każdy weekend poświęcę swojemu zborowi. Dlaczego?
Po pierwsze dlatego, że jest tu tak wiele do zrobienia. Żniwo wielkie, a robotników mało [Mt 9,37]. Nabrałem przekonania, że nie mogę dłużej jeździć gdzieś daleko, podczas gdy potrzebują mnie moi domownicy wiary.
Po drugie zaś, bo odczuwam potrzebę większego sprawdzenia się w stałych relacjach w miejscu mojego zamieszkania. W miejscu, gdzie zostałeś stworzony, w ziemi twojego pochodzenia będę cię sądził [Ez 21,35]. Słowa te skierował wprawdzie Bóg do Ammonitów, którzy mieli zostać poddani Jego sądom, jednakże odnoszę je w pewnym sensie także do siebie.
Chcę bardziej poddać swoje życie pod stały osąd osób, którzy będą mnie tu widzieć na co dzień.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz