07 kwietnia, 2014

Syn Boży

Parę dni po polskiej premierze wybrałem się dziś z grupą przyjaciół na film "Syn Boży". Chociaż zebrało się nas kilkanaście osób, nie robiliśmy rezerwacji, bo czuliśmy pod skórą, że na tym filmie tłumów w kinie nie będzie. I rzeczywiście. Sala gdańskiego Multikina niemal w całości była "nasza".

Decydując się na oglądanie filmu o Jezusie w gronie wytrawnych i wieloletnich czytelników Biblii nie spodziewałem się wielkich zachwytów. Duch Święty przez te lata wpisał bowiem w nasze serce wiele refleksji, których nie sposób odnaleźć choćby w najlepszej amerykańskiej produkcji. Jezus od lat jest wśród nas znany i kochany. Z tej przyczyny niektórzy z nas może nawet byli nieco rozczarowani płytkością obrazów zaproponowanych przez twórców filmu. Chcieliśmy czegoś więcej.

Niemniej jednak film ma parę dobrych stron. Na przykład to, że prezentuje biblijną prawdę o Jezusie. Wprawdzie jest w nim sporo niedomówień, ale też wolny jest od nadinterpretacji, przejaskrawień i wydumanych wątków. W stosunku do przeciętnego widza, raczej słabo znającego Biblię, film może nawet spełnić rolę edukacyjną. Od narodzin aż po zmartwychwstanie i wniebowstąpienie  Jezusa, ponad dwie godziny scen chronologicznie pomieszanych nieco, ale dobrze przybliżających publiczną służbę i nauczanie Syna Bożego.

Czy miałem jakieś osobiste przemyślenia podczas dzisiejszego seansu? Tak. Zamyśliłem się nad zwątpieniem uczniów. Łatwo było im wierzyć w Syna Bożego, gdy oglądali Jego cuda, zachwycali się Jego mądrością i konsumowali rosnącą popularność ich Mistrza. Próba wiary przyszła, gdy Go pojmano. Widok Syna Bożego, jakby bezsilnego, dającego się źle traktować, bardzo nadwerężył ich przekonanie o Synostwie Bożym Jezusa z Nazaretu. Dlaczego Pan dopuścił do tego, by patrzyli na Jego niemoc? Przecież można było się spodziewać, że w takich okolicznościach nie wytrwają w wierze. A może Mu właśnie o to chodziło? Może chciał dla nich wiary innego rodzaju, takiej, która nie rodzi się w czasach sukcesu?

Najwidoczniej z Bożego punktu widzenia takie chwile są potrzebne uczniom Jezusa. Nie tylko więc obserwujemy niemoc u innych ale i sami jej doświadczamy. Przedłużający się czas porażki i słabości służy temu, ażeby wypróbowana wiara wasza okazała się cenniejsza niż znikome złoto, w ogniu wypróbowane, ku chwale i czci, i sławie, gdy się objawi Jezus Chrystus [1Pt 1,7]. Jedno staje się jasne: Pan jest o wiele bardziej uwielbiony, gdy wyznajemy wiarę w Niego mimo niepowodzenia, aniżeli w czasie życiowej prosperity.

Z tym większym zbudowaniem myślę więc dziś o uczniach Jezusa, jak po dniach zwątpienia wrócili do wiary i znowu byli z Jezusem. Ja też tak chcę. Z pewnością jeszcze nie raz okażę się bezsilny, stając oko w oko z potrzebami i przeciwnościami. Przyda mi się, żebym wtedy pamiętał to, co dzisiaj napisałem.

3 komentarze:

  1. Po obejrzeniu myślałem o filmie "Luter" z 2003 roku. Film naprawdę znakomicie nakręcony, z doborową, gwiazdorską obsadą, a jednak nie mógł wejść do szerokiego rozpowszechniania w polskich kinach. Dystrybutorzy dyplomatycznie stwierdzali, że nie nie jest to obiecujący produkt maketingowy, pod czym kryły się zapewne obawy o krytykę ze strony ze strony kościoła katolickiego czy nawet obawy o bojkot, mogący zagrozić wizerunkowi firmy. Tu jak widać kokosów też nikt nie zbije, ale zastrzeżeń już nie ma. Dlaczego? Z ewangelii producenci wybrali tylko część nauczania Jezusa, a część delikatnie przekręcili i spłycili. Pełna Ewangelia zawsze jest trudna do zaakceptowania i taki film również stałby się zapewne trudny do zaakceptowania. Ale dobrze, że jest chociaż taki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardziej przeraża mnie to, co będzie się działo (i już się dzieje) w najbliższych tygodniach w naszym kraju. Zwiedzenie wśród Polaków i tych z młodszego, i tych ze starszego pokolenia zdaje się nie mieć granic.
    I tu przydają się tego rodzaju filmy. Choć niestety, z przykrością muszę stwierdzić, że dla przeciętnego polskiego katolika ważniejsi od Jezusa są Maryja (celowo tak piszę, żeby odróżnić zjawę z objawień od prawdziwej Marii z kart NT) czy JP2... Dlatego tego rodzaju filmy nie cieszą się u nas popularnością i raczej nie będą.
    Ale z drugiej strony nie ma się co dziwić - dla Żydów Jezus też nie był popularny.
    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeżeli już "poszło" o film, to też wtrącę swoje trzy grosze. Oglądam bardzo mało filmów, zawsze starannie wybieram, co chcę obejrzeć. I opisywanego przez Brata filmu raczej nie zamierzałbym obejrzeć. Staram się znać historię życia i służby Pana Jezusa, począwszy od prorockich zapowiedzi, poprzez relacje ewangelistów, rozprawy epistolografów, aż do współczesnych relacji o tym że mój Pan żyje, czyli świadectw. Jakieś wizje artystyczne też poznałem, bo motyw życia i służby Pana Jezusa oddaje - choćby fragmentarycznie - wiele dostępnych dzieł sztuki. Nie wiem, czy potrzebuję poznać jeszcze jedną wersję, widzianą okiem innego artysty…. Jeżeli tak, to może właśnie taką, która nie jest dokładnym odwzorowaniem wersji apostolskiej, a w pewnym sensie odwzorowaniem emocji, przeżyć i odczuć artysty, nawet tych negatywnych, w których chrześcijańska prawda - jako tworzywo artystyczne- jest traktowana nieco swobodniej. Takie obrazy zachęcają do głębokich przemyśleń.

    A jeżeli już o filmie mowa, to dla mnie jako chrześcijanina szczególnym impulsem do zastanowienia się nad losem, charakterem i rolą Kościoła jest obraz M. Night Shyamalana "Osada". Zakwalifikowany jako horror wcale nim nie jest, wcale nie straszy i dlatego zebrał słabe noty od widzów. Podejmuje za to tematy, ważne dla Kościoła. Pozdrawiam. nimrod/małpa/interia.pl, facebook.com/nimrod72 - chętnie podyskutuję.

    OdpowiedzUsuń