Od dawna już zauważam, że niektórzy ludzie wierzący mocno nakręcają się myślą o wywieraniu wpływu na swoje miasto, region, a nawet na cały naród. Idea pozytywnego wpływania na społeczeństwo zdaje się dobrze wpisywać w cele misyjne współczesnego Kościoła. Modlimy się, szkolimy, organizujemy, pomagamy materialnie, wydajemy pieniądze i trudzimy się, bo chcemy wpływać na ludzi. Próbujemy bardziej się do nich zbliżyć, nawiązać z nimi bliższe kontakty, umocnić swą pozycję społeczną i dać się im poznać z jak najlepszej strony. Spodziewamy się, że dzięki temu nasz wpływ będzie silniejszy i uzdrowimy życie całych społeczeństw.
Tymczasem fakty zdają się nie potwierdzać tej górnolotnej ideologii chrześcijańskiego wpływu na świat. Narody przyglądające się biblijnemu Izraelowi w okresie Starego Przymierza nie przyjęły kultu JHWH. Sami Izraelici nie poddali się wpływom Bożych proroków. Uczniowie Jezusa nie doprowadzili do gremialnego nawrócenia mieszkańców swoich miasteczek. Zwany apostołem narodów święty Paweł na żadne środowisko nie wpłynął aż tak, żeby w całości stało się ono chrześcijańskie. Nawet sam Jezus przyszedł do swoich, ale swoi Go nie przyjęli. Gdziekolwiek potem następowało duchowe przebudzenie, trzeba przyznać, że działo się to za sprawą cudownego wpływu Ducha Świętego, a nie w wyniku działania wpływowych ludzi. Wierzący ludzie modlili się, wytrwale składali świadectwo wiary i czekali na powiew Ducha.
Chciałbym się mylić, ale gdziekolwiek bym się nie zwrócił, jakoś nie widzę sukcesu chrześcijan w wywieraniu zbawiennego wpływu na społeczeństwo. Ludzie grzeszyli, grzeszą i będą grzeszyć aż do końca świata. Pamiętam jak przed laty emocjonowano się faktem, że do parlamentu szwedzkiego dostało się kilku zielonoświątkowców. Spodziewano się dużych zmian w zeświecczonej Szwecji. Nie słyszałem, żeby tak się stało. Ironizując sprawę można by powiedzieć, że świadectwem ich sukcesu stał się późniejszy areszt jednego z pastorów za wygłoszenie kazania na temat homoseksualizmu. Mieliśmy już i w naszym Sejmie paru świadomie wierzących posłów oraz sporo rozsianych po kraju, wysoko postawionych samorządowców. Jakoś nie słyszałem, żeby w ich miastach doszło do znaczących zmian społecznych i naprawy moralnej. Podobno jeden z charyzmatycznych pastorów regularnie doradza czołowemu politykowi Europy. Niestety, z Brukseli nie wypływają jak dotąd żadne dyrektywy zgodne z duchem ewangelii Chrystusowej. Okazuje się, że z tym wpływem wciąż coś jest nie tak. Chrześcijanie maszerują, piszą petycje, protestują, ogłaszają zmianę, dedykują miasta dla Jezusa - a świat dalej tkwi w złem.
Tylko Duch Boży może tak wpłynąć na ludzi, że się prawdziwie opamiętają z grzechów i nawrócą do żywego Boga. Zadaniem prawdziwych chrześcijan jest wierne głoszenie ludziom ewangelii i przykładne życie. Natomiast nawrócenie ich do wiary w Jezusa Chrystusa - to już dzieło Ducha Świętego. Z Biblii wynika, że sam Bóg decyduje, komu okaże łaskę, a kogo pozostawi nieczułym na Słowo Boże. Mówi bowiem do Mojżesza: Zmiłuję się nad kim się zmiłuję, a zlituję się, nad kim się zlituję. A zatem nie zależy to od woli człowieka, ani od jego zabiegów, lecz od zmiłowania Bożego [Rz 9,15-16]. Owszem, dzięki naszym zabiegom i wpływom możemy kogoś przyprowadzić do zboru, ale nie możemy spowodować jego duchowego odrodzenia. Na własnym podwórku zauważyłem, że wzrost liczebny zboru nie zawsze pokrywa się z ilością prawdziwych nawróceń. Tylko wtedy, gdy Duch Święty nawiedzi człowieka, naprawdę zaczyna on nowe życie.
W świetle Biblii nie widzę duchowego odrodzenia całych miast i społeczeństw. Nie zauważyłem też, ażeby na naśladowców Chrystusa Słowo Boże nakładało obowiązek wpływania na decyzje świeckiej władzy. Dziesiątki razy słyszałem, jak różni ewangeliści ogłaszali duchowe przebudzenie i wielki wpływ lokalnego zboru na całe miasto. Nieraz widziałem jak niektórzy kaznodzieje dzięki urokowi osobistemu i umiejętności wywierania wpływu, całe audytorium doprowadzali do pożądanych reakcji, z których po kilku tygodniach nie pozostawało ani śladu. Bóg wciąż nawiedza i zbawia ludzi. Lecz prawdziwe nawrócenie jest przeżyciem indywidualnym i osobistym, a nie zbiorowym.
Oblubienica Chrystusowa przygotowująca się w tym świecie na przyjście Oblubieńca, Syna Bożego, dobrze wie, że w doczesnym życiu nie jest jej pisana popularność i wpływowe role. Obowiązkowe dążenie do uświęcenia, bez którego nikt nie ujrzy Pana [Hbr 12,14] siłą rzeczy czyni nas niemile widzianymi w kręgach ludzi bezbożnych. Popularność w świecie i popularność w Królestwie Bożym wykluczają się wzajemnie. Róbmy swoje. Radośnie pełnijmy rolę wyznaczoną nam przez Słowo Boże. Wszędzie, gdzie to możliwe, głośmy ewangelię Chrystusową. Ufajmy, że Duch Święty posłuży się naszym świadectwem i wpłynie na kogo trzeba.
Kto mimo wszystko myśli, że dostając się do kręgów władzy lub protestując przeciw złu, jako chrześcijanin zmieni całe społeczeństwo -jak najbardziej ma prawo tak sobie myśleć. Niechby mu się powiodło. Ja tak nie myślę. Skupiać się będę na głoszeniu Słowa Bożego. Ono dostatecznie jasno zło nazywa złem. I będę ratować z ognia nadchodzącego sądu Bożego pojedyncze osoby.
Kto mimo wszystko myśli, że dostając się do kręgów władzy lub protestując przeciw złu, jako chrześcijanin zmieni całe społeczeństwo -jak najbardziej ma prawo tak sobie myśleć. Niechby mu się powiodło. Ja tak nie myślę. Skupiać się będę na głoszeniu Słowa Bożego. Ono dostatecznie jasno zło nazywa złem. I będę ratować z ognia nadchodzącego sądu Bożego pojedyncze osoby.
A Niniwa?
OdpowiedzUsuńDobre pytanie. Nawrócenie Niniwy nastąpiło w wyniku wpływu Boga. Jonasz ewidentnie nie chciał jej ratunku. Ale Bóg chciał i tego dokonał. "To posunięcie Boga przygnębiło jednak Jonasza, a nawet go oburzyło" [Jon 4,1].
OdpowiedzUsuń(7) A starajcie się o pomyślność miasta, do którego skazałem was na wygnanie, i módlcie się za nie do Pana, bo od jego pomyślności zależy wasza pomyślność!
OdpowiedzUsuńKs. Jeremiasza 29:7, To prawda, że tzw "projekty zbawienia" miast i krajów to wymysły. Lecz modlenie się o ich pomyślność jest wolą Pana Jezusa