24 sierpnia, 2011

Nie na każde wesele warto jechać

Przywołajmy dziś z historii Noc św. Bartłomieja, czyli noc z 23 na 24 sierpnia 1572 roku w Paryżu, kiedy to katolicy dokonali masowego mordu na protestantach zwanych tam hugenotami.

 Wydawało się, że relacje między hugenotami a katolikami znacznie się poprawiają. Znakiem tej zgody miał być ślub katolickiej księżniczki, Małgorzaty de Valois, z Henrykiem Burbonem, królem Nawarry, jednym z przywódców hugenotów. Na tę uroczystość zjechała do Paryża szlachta protestancka z całego kraju.

 Jednak zamiast wesela spotkała ich w Paryżu śmierć. Za sprawą matki króla Francji, Karola IX de Valois, Katarzyny Medycejskiej i księcia Henryka Gwizjusza, przywódcy Ligi Katolickiej, żołnierze królewskiej gwardii szwajcarskiej wspierani przez Paryżan, znienacka napadli na bawiących od kilku dni w Paryżu protestanckich gości weselnych. W ciągu dwóch dni wymordowali około 3 tysiące hugenotów.

 Nawet sam świeżo upieczony małżonek, Henryk Burbon, znalazł się w śmiertelnym niebezpieczeństwie. Przeżył tylko dzięki pomocy Małgorzaty. Mordy nie ograniczyły się do Paryża. Do końca września w pogromach we Francji zginęło łącznie około 20 tysięcy ludzi.

 Można by się spodziewać, że tak podstępny i nieludzki mord spotka się przynajmniej z potępieniem ze strony papieża i ówczesnych hierarchów rzymskokatolickich. Nic bardziej naiwnego. Papież Grzegorz XIII z tej okazji odprawił mszę dziękczynną i kazał wybić pamiątkowy medal [patrz foto], a wielu znaczących katolików jawnie się cieszyło z pogromu hugenotów.

 W chwilach takiej krzywdy budzi się w człowieku chęć odwetu. Protestanci we Francji w znacznym stopniu tej złej emocji ulegli. Jednak Biblia wyraźnie poucza: Najmilsi! Nie mścijcie się sami, ale pozostawcie to gniewowi Bożemu, albowiem napisano: Pomsta do mnie należy, Ja odpłacę, mówi Pan. Jeśli tedy łaknie nieprzyjaciel twój, nakarm go; jeśli pragnie, napój go; bo czyniąc to, węgle rozżarzone zgarniesz na jego głowę. Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj [Rz 12,19–21].

 Wspominając Noc św. Bartłomieja myślę o obecnej sytuacji mniejszości religijnych w katolickiej Polsce. Żeby nie szukać przykładów daleko, minionej niedzieli po nabożeństwie podeszła do mnie wierząca kobieta z Ukrainy, od niedawna pracująca w Gdańsku jako opiekunka starszej Gdańszczanki, katoliczki. Gdy siostra Luba ujawniła jej, że należy do zielonoświątkowców, jej podopieczna wpadła w szał. Nie chce, żeby ktoś taki się nią opiekował.

 Strach pomyśleć, co mogłoby się wydarzyć, gdyby ta sędziwa katoliczka odzyskała pełnię sił i gdyby tu w Gdańsku udzieliła się jej atmosfera paryskiej Nocy św. Bartłomieja. A przecież można się domyślać, że przed laty brała udział w niejednym nabożeństwie ekumenicznym...

 Nie jesteśmy w stanie zmienić ludzkich serc. Możemy natomiast być bardziej roztropni i mniej naiwni w kontaktach z ludźmi nieodrodzonymi duchowo. Jezus zapowiedział, że Jego prawdziwi uczniowie będą w tym świecie znienawidzeni. Nie ma się więc co dziwić, że tak jest do dzisiaj. Nie dziwcie się, bracia, jeżeli was świat nienawidzi [1Jn 3,13].

 Ażeby więc uniknąć naiwności hugenockich weselników, w rozmaitych okolicznościach i kontaktach dobrze jest brać pod uwagę pouczenie Słowa Bożego: Ten, kto nienawidzi, udaje wargami innego, lecz w sercu knuje podstęp. Nie wierz mu, choć odzywa się miłym głosem, gdyż siedem obrzydliwości jest w jego sercu. [Prz 26,24–25].

Nie na każde wesele od razu warto jechać tylko dlatego, że dostaliśmy zaproszenie.

7 komentarzy:

  1. O tym przekonałam się w swoim życiu też i to nieraz. Nawet ostatnio. I to nie od sędziwych staruszek, a od młodych ludzi, w wieku 20 - 25 lat. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Jako katoliczka przyznaję pełną rację temu co powyżej Pastor napisał. Zresztą ten brak tolerancji jest na tylu poziomach, że aż przykre - tak samo wyklina się w społeczeństwie np. chore osoby. To co jest nieznane, mniej pospolite traktuje się u nas jak trąd. Pokoleń trzeba, aby zmienić podejście.

    OdpowiedzUsuń
  3. Porannaroso, trudno nie przyznać Ci racji... W Polsce ludzie od lat są uczeni, że jest tylko jedna wiara, że każdy musi być zdrowy, pełnosprawny... Myślę że to wynik po części lat komuny, a po części (przykro to mówić, ale tak jest) kościoła katolickiego, nie mam tu na myśli oczywiście wszystkich katolików i wszystkich księży, ale skoro w jednej z książek katolickich miałam okazję przeczytać, że baptyści i zielonoświątkowcy należą do sekt... Choć z drugiej strony, niektórzy z naszego, protestanckiego podwórka, poniekąd sami dają taką pożywkę - jeśli ktoś uważa, że tylko jego kościół ma rację, a wszystkie inne są be, to sorry... I piszę to jako protestantka z krwi i kości :)

    OdpowiedzUsuń
  4. "Pokoleń trzeba by zmienić podejście"... - To podejście się nie zmieni, bo jest ono wyrazem duchowej walki. Tego uczy Słowo Boźe - warto rzucić okiem jeszcze raz chociażby na cytowany na końcu wpisu Pastora fragment z Księgi Przypowieści Salomona. Jezus nie wzywa nas do naprawiania świata przez chociażby uczenie go tolerancji, wzywa "tylko" nas osobiście do narodzenia się na nowo.

    OdpowiedzUsuń
  5. Religia katolicka nie jest wiarą biblijną. Gdy Pan Jezus dotknął się mojego życia, opuściłam katolicyzm i dzisiaj jestem członkiem Zboru zielonoświątkowego w Bielsku-Białej. Rodzina się odsunęła ode mnie, pomimo, że są katolikami-ateistami.Dzisiaj już jest inaczej. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Podobnie i ja Zosiu doznałem Chrztu w Duchu Św. u Zielonoświątkowców co zmieniło moje życie diametralnie. Lecz zanim na dobre miałem opuścić kościół katolicki przeczytałem Katechizm dla Dorosłych w świetle biblii , ojców kościoła kilka encyklik i innych wspaniałych książek, w których nie znalazłem nic co by się z biblią nie zgadzało. Byle jaka wiara - to nie był problem KK ( jak kolwiek troche był) - lecz mój. Nie połknąłem często zwodniczych doktryn protestanckich, słodkich w ustach - gorzkich w żołądku - lecz je żułem. W taki sposób wróciłem na łono Matki Kościoła gdzie przeżyłem równie piękne łaski jak u Zielonych.To co zauważyłem , to to - że Zielonych łączy bardziej nienawiść do Kościoła Katolickiego niż miłość do Jezusa.

      Usuń
  6. Jarek. W. - w pełni popieram ostatnie zdanie. Jezus nie przyszedł po to by znieść niewolnictwo, wprowadzić równouprawnienie, znieść wyzysk społeczny, dać dłuższe życie w zdrowiu itp... To Bóg mógłby nam dać powołując zwykłego działacza społecznego, rewolucjonistę lub lekarza. Bóg dał nam jednak więcej przez swego Syna - dał życie wieczne i prawdziwą wolność i sprawiedliwość. Dlatego też musimy liczyć się z tym, że przez pewien czas może nie być wolności, sprawiedliwości, zdrowia itp (chociaż same w sobie są dobre)i mimo że możemy o nie zabiegać - walka ta nie jest naszym najważniejszym celem życia.
    Jezus przyszedł po to by przynieść miecz Ew. Mat 10:34 i nie myślmy że "ciosy zadane mieczem" będą bolały tylko naszych przeciwników. Nas też może czasem taki miecz sięgnąć i to nawet wtedy gdy trzymany jest przez naszych najbliższych . Kilka wersetów wczesniej czytamy: „Nie bójcie się tych, którzy zabijają ciało, lecz duszy zabić nie mogą”

    OdpowiedzUsuń