Dziś o wydarzeniu, jakie miało miejsce na terenie Galilei, w pierwszym roku publicznej działalności Jezusa. Gdy Jezus powrócił łodzią do Kafarnaum, natychmiast zgłosił się do Niego niejaki Jair, przełożony synagogi, z błaganiem o ratunek dla jego umierającej córki. Dwunastoletnia jedynaczka była ich oczkiem w głowie i najwidoczniej cała tamtejsza społeczność synagogalna została postawiona w stan alarmowy z powodu jej agonalnego stanu.
Jezus ponaglany przez Jaira natychmiast wyruszył w drogę w towarzystwie uczniów i w otoczeniu licznego tłumu, który jednak wcale nie pomagał w szybszym dotarciu do umierającej dziewczynki. Liczyła się każda sekunda, więc próbuję sobie wyobrazić, co działo się w głowie Jaira, gdy cokolwiek spowalniało ich marsz ratunkowy.
Nagle Jezus się zatrzymał. Przystanął pytając: Kto się dotknął szat moich? [Mk 5,30]. Dziwne zachowanie, jak na wędrówkę w otoczeniu cisnących się zewsząd ludzi. Gdy tak rozglądali się z pytającym wzrokiem, Piotr nie wytrzymał napięcia chwili: Mistrzu, tłumy cisną się do ciebie i tłoczą. Jezus zaś rzekł: Dotknął się mnie ktoś; poczułem bowiem, że moc wyszła ze mnie [Łk 8,45–46].
Sprawczynią zastoju okazała się kobieta od dwunastu lat cierpiąca na krwotok. Ona także, jak Jair, potrzebowała pomocy i liczyła na Jezusa. Wykorzystała okazję, docisnęła się jakoś do Niego i z wiarą dotknęła się Jego szaty, bo mówiła: Jeśli się dotknę choćby szaty jego, będę uzdrowiona [Mk 5,28].
Ojciec konającej jedynaczki miał prawo być zniecierpliwiony, a nawet zrezygnowany. Nie dość, że stanęli, zamiast czym prędzej śpieszyć córce na ratunek, to jeszcze Jezus złożył intrygujące oświadczenie, że uszła z Niego moc. Uzdrowiona kobieta mogła się już cieszyć, ale oni przecież nie po znaleźli się na tej drodze. Śpieszyli się do jego domu, a utknęli w pół drogi.
Jego rozgorączkowana wyobraźnia szybko doczekała się swego. Już nawet nie słuchał uważnie tego, co Jezus mówił do kobiety, bo oto nadeszli domownicy przełożonego synagogi i donieśli: Córka twoja umarła, czemu jeszcze trudzisz Nauczyciela? [Mk 5,35]. Najgorszy scenariusz stał się faktem: Nie zdążyli.
Czy nie wezbrała w nim złość na tę kobietę? Dwanaście lat była chora, czy nie mogła jeszcze chociaż z godzinę poczekać? Czy nie zirytowało go to, że Jezus śpieszący jego córce na pomoc, tak łatwo dał się zdekoncentrować?
Nie wiadomo, co mogłoby jeszcze wypełnić jego serce po otrzymaniu tej dramatycznej wiadomości, ale Jezus, usłyszawszy, co mówili, rzekł do przełożonego synagogi: Nie bój się, tylko wierz! [Mk 5,36]. Tych kilka słów Jezusa postawiło go znowu na nogi. Chociaż wszystko wskazywało mu na to, że już za późno na uratowanie jego córeczki, pewność Jezusa uspokoiła jego serce.
I nie były to czcze nadzieje. Dotarli na miejsce i wkrótce – chwała niech będzie Jezusowi Chrystusowi – Jair trzymał w ramionach żywą córeczkę. Zdrową i bardzo głodną.
Nieraz możemy odnieść takie wrażenie, że Jezus, chociaż obiecał nam pomoc, tej pomocy nam w czas nie udzielił. Bywa, że złe wiadomości - jak czarne chmury słońce - zakrywają nam obraz miłosiernego i wszechmogącego Boga. Ta ewangeliczna historia przekonuje, że mimo wszystko nadal można i należy ufać Chrystusowi Panu.
To, że będąc w pilnej potrzebie, widzimy Jego moc i łaskę objawiającą się w życiu innych ludzi, a w naszym jej wciąż nie dostrzegamy, wcale nie oznacza, że nasz los nie jest Mu drogi, albo że Bóg zajął się ważniejszymi sprawami.
Rzecz tylko w tym, ażeby zrozumieć, że nikt z ludzi nie może Jezusa ani na jedną godzinę zawłaszczyć dla siebie. On zatrzymuje się przy każdym, kto o Jego pomoc i łaskę zabiega. Przy tym z całą pewnością nie zapomina i o nas.
Więc nie bój się, tylko Mu wierz!
"Nie bój się, tylko wierz". Jakże wspaniałe słowa.Wiele razy niecierpliwimy się, nie widząc efektów modlitwy...Ale to jest nasze myślenie.Pan Bóg miał, ma i będzie miał plan dla każdego.Nie możemy się zniechęcać, bo może Pan chce uczyć nas cierpliwości? Nie może być tak, że modlimy się dopiero wtedy, gdy przypominamy sobie o Bogu, który może pomóc. Nie może być tak, że "jak trwoga, to do Boga"...
OdpowiedzUsuń