W tych dniach czytałem ewangeliczną historię o uzdrowieniu niewidomego od urodzenia młodzieńca. Początkowo, doznawszy tak wielkiego dobrodziejstwa z rąk Syna Bożego, człowiek ów w ogóle nie zdawał sobie sprawy, kto faktycznie był jego uzdrowicielem. Ponieważ jednak fakt jego nagłego przejrzenia na oczy wywołał zainteresowanie duchowych przywódców Izraela, liczne dyskusje i swego rodzaju dochodzenie, kto był sprawcą owego cudu, uzdrowiony młodzieniec odzyskał w końcu także i wzrok duchowy.
Jakże wymowne są jego słowa, skierowane do krytycznie nastawionych i odżegnujących się od znajomości z Jezusem faryzeuszów: Odpowiadając ów człowiek, rzekł do nich: To rzecz dziwna, że nie wiecie, skąd On jest, a przecież otworzył oczy moje. Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje, ale tego, kto jest bogobojny i pełni wolę jego, wysłuchuje. Odkąd świat światem, nie słyszano, żeby ktoś otworzył oczy śleponarodzonego. Gdyby ten nie był od Boga, nie mógłby nic uczynić. Odpowiadając, rzekli do niego: Tyś się cały w grzechach urodził i chcesz nas uczyć? I wyrzucili go [Jn 9,30-34]. Nie mniej znamienna była - jak widać - też ich reakcja na oczywiste wnioski uzdrowionego.
Ta ewangeliczna opowieść dowodzi, że nawet ludzie ważni, nadający ton społecznemu i religijnemu życiu mieszkańców ówczesnej Jerozolimy, nie mieli bladego pojęcia o Mesjaszu. Teoretycznie czekali na Niego, a oto On chodził między nimi nierozpoznany. Mało tego, denerwowali się, że ktoś ośmielił się poddać w wątpliwość ich duchowe kompetencje. Do tego stopnia poczuli się dotknięci dociekaniami poszukującego prawdy młodzieńca, że wyrzucili go ze swojej społeczności.
Chciałoby się rzec: I całe szczęście, że go wyrzucili! To był dla niego moment zwrotny na drodze do osobistego poznania Jezusa Chrystusa. A gdy Jezus usłyszał, że go wyrzucili, i gdy go spotkał, rzekł: Czy wierzysz w Syna Człowieczego? A on odpowiadając, rzekł: Któż to jest, Panie, bym mógł w niego uwierzyć? A Jezus rzekł do niego: Widziałeś go już, a jest nim właśnie Ten, co rozmawia z tobą. Ów rzekł: Wierzę, Panie! I złożył mu pokłon. I rzekł Jezus: Przyszedłem na ten świat na sąd, aby ci, którzy nie widzą, widzieli, a ci, którzy widzą, stali się ślepymi [Jn 9,30-39].
Jest w tym jakaś duchowa (nie)prawidłowość, że ludzie, którym Bóg otworzył oczy, zaczynają być w tym świecie traktowani jako ślepi, kłopotliwi i niemile widziani. Niejednokrotnie dzielą więc los swoich poprzedników w wierze, którzy wyzuci ze wszystkiego, uciskani, poniewierani; ci, których świat nie był godny, tułali się po pustyniach i górach, po jaskiniach i rozpadlinach ziemi [Hbr 11,37-38].
Jednakże to odrzucenie przez ludzi będących pod wpływem ducha tego świata i zepchnięcie na margines społeczny, nie jest dla prawdziwego chrześcijanina żadną hańbą i powodem do zmartwienia. Wprost przeciwnie. Jest punktem honoru i zaszczytu, bowiem stanowi dowód oznakowania jednym z biblijnych stygmatów Chrystusowych: ale jakże napisano o Synu Człowieczym? Musi wiele ucierpieć i za nic być poczytanym [Mk 9,12]. Bycie uznanym za nic, jest przykre do momentu uświadomienia sobie, że tak właśnie na tej ziemi został potraktowany sam Syn Boży!
Owszem, żyjemy w społeczeństwie i kulturze, gdzie poczucie przynależności do grupy odgrywa ogromną rolę. Nikt o zdrowych zmysłach nie lubi być wyrzutkiem. Przyjemnie jest, gdy nas dostrzegają, zapraszają i doceniają, gdy - jednym słowem mówiąc - jesteśmy mile widziani.
Ponieważ jednak przez wiarę w Jezusa Chrystusa staliśmy się synami światłości, nie jest to dłużej dla nas możliwe, jak niemożliwe jest, by sędzia był mile widziany w gronie sądzonych. A na tym polega sąd, że światłość przyszła na świat, lecz ludzie bardziej umiłowali ciemność, bo ich uczynki były złe. Każdy bowiem, kto źle czyni, nienawidzi światłości i nie zbliża się do światłości, aby nie ujawniono jego uczynków [Jn 3,19-20].
Czyżby ktokolwiek z nas chciał usłyszeć z ust Jezusa: Świat nie może was nienawidzieć, lecz mnie nienawidzi, ponieważ Ja świadczę o nim, że czyny jego są złe [Jn 7,7]? Raczej wolelibyśmy, żeby odnosiły się do nas następujące słowa Pana: Jeśli mnie prześladowali i was prześladować będą; jeśli słowo moje zachowali i wasze zachowywać będą. A to wszystko uczynią wam dla imienia mego, bo nie znają tego, który mnie posłał [Jn 15,20-21].
Kościół zostanie poddany wielkiej próbie. Radzę, abyśmy nie nastawiali się tu na popularność i uznanie. Raczej należy się spodziewać, że uczniowie Jezusa nawet w środowiskach chrześcijańskich będą na wszelkie możliwe sposoby marginalizowani. Więcej, nadchodzi godzina, gdy każdy, kto was zabije, będzie mniemał, że spełnia służbę Bożą [Jn 16,2].
Zostać wyrzutkiem ze względu na wiarę w Jezusa – to wielki zaszczyt! Bądźmy dumni z tego, że taką rolę i los wyznaczył nam Pan pośród tego pokolenia.
Za cały komentarz wystarczy jedno, Bracie Twoje zdanie:"Zostać wyrzutkiem ze względu na wiarę w Jezusa – to wielki zaszczyt! Bądźmy dumni z tego, że taką rolę i los wyznaczył nam Pan pośród tego pokolenia."...Ciesze się, że I mnie Pan wybrał!
OdpowiedzUsuń"Ta ewangeliczna opowieść dowodzi, że nawet ludzie ważni, nadający ton społecznemu i religijnemu życiu mieszkańców ówczesnej Jerozolimy, nie mieli bladego pojęcia o Mesjaszu." - to prawda. Pytanie retoryczne: czy my wierzący nie jesteśmy podobni tym wierzącym faryzeuszom? Czy my, wierzący, niekiedy nie jesteśmy prześladującymi, tych którzy "ośmielają" się inaczej wierzyć niż my, inaczej znać Jezusa niż my tzw. "prawdziwi wierzący" ?
OdpowiedzUsuń