Z inicjatywy CSC (ang. Consortium for Street Childern) w kilkudziesięciu krajach świata 12 kwietnia obchodzony jest Międzynarodowy Dzień Dzieci Ulicy. Jest to kampania społeczna na rzecz dzieci ulicy, prowadzona w celu zwrócenia uwagi na ten nabrzmiały problem i motywowania całego społeczeństwa do okazania tym dzieciom praktycznej pomocy.
Za dzieci ulicy uważa się osoby poniżej osiemnastego roku życia, które pracują, całymi dniami przebywają, a nawet mieszkają w środowisku ulicznym. Według niektórych szacunków ten status odpowiada aktualnie około 90 milionom dzieci na świecie, najwięcej w Afryce, Ameryce Łacińskiej i w Azji. W Europie łącznie mamy około 3 miliony dzieci ulicy, zwłaszcza w Rosji, Rumunii i na Białorusi.
Nietrudno sobie wyobrazić los dzieci ulicy. Są one na różne sposoby wykorzystywane przez dorosłych. Aby przeżyć pracują, żebrzą, kradną, prostytuują się, handlują narkotykami. Nierzadko same stosują przemoc wobec słabszych, tu i ówdzie organizując się w dziecięce gangi. Niestety, w wielu miejscach na świecie padają też ofiarami epidemii, głodu oraz wojen domowych.
Największym nieszczęściem dzieci ulicy jest brak zainteresowania ze strony ich rodziców i ogólnie, osób dorosłych. Obojętność. Mogą sobie robić co chcą, iść gdzie chcą, wracać kiedy chcą, lub nawet w ogóle mogą nie wracać. Tragiczna wolność.
Czy Biblia mówi coś w temacie dzieci ulicy? Owszem. Wskazuje, że każde takie dziecko może liczyć na pomoc Bożą. Choćby ojciec i matka mnie opuścili, Pan jednak mnie przygarnie [Ps 27,10]. Pomoc Boża ma charakter duchowy ale również ma swój wymiar praktyczny. Bóg na całym świecie posyła do dzieci ulicy wspaniałomyślnych ludzi, którzy podają im dłoń i pomagają stanąć na nogi.
Swawola i niezależność, jakkolwiek pożądane przez dzieci, okazują się dla nich zgubne. Każde dziecko potrzebuje być pod okiem dorosłych, którzy zatroszczą się o jego prawidłowe wychowanie. Żadne karanie nie wydaje się chwilowo przyjemne, lecz bolesne, później jednak wydaje błogi owoc sprawiedliwości tym, którzy przez nie zostali wyćwiczeni [Hbr 12,11].
Zanim przyjąłem Jezusa byłem, w sensie duchowym, dzieckiem ulicy. Przez wiarę w Jezusa Chrystusa otrzymałem prawo do nazywania się dzieckiem Bożego [Jn 1,12]. Patrzcie, jaką miłość okazał nam Ojciec, że zostaliśmy nazwani dziećmi Bożymi i nimi jesteśmy [1Jn 3,1].
Wraz z przynależnością do grona domowników Boga, skończyła się moja swawola. Mam nowe, wspaniałe prawa, ale mam też i obowiązki. Jeśli znosicie karanie, to Bóg obchodzi się z wami jak z synami; bo gdzie jest syn, którego by ojciec nie karał? A jeśli jesteście bez karania, które jest udziałem wszystkich, tedy jesteście dziećmi nieprawymi, a nie synami [Hbr 12,7–8].
Jako dziecko Boże nie tułam się już po ulicznych zakamarkach. Mam dom duchowy (zbór), gdzie otaczany jestem miłością wierzących i gdzie korzystam z błogosławionego prawa do duchowej dyscypliny. Nie chcę żyć po swojemu. Chcę, aby inni domownicy mieli na mnie oko. Potrzebuję ich towarzystwa na co dzień, aby zachęcali mnie i napominali w imię Boże.
W Międzynarodowym Dniu Dzieci Ulicy apeluję do wszystkich wierzących, którzy - nie zawsze z powodu odrzucenia - "wyrwali się" spod duchowej kurateli swojego zboru: Wracajcie do domu! Może i przez jakiś czas status "dziecka ulicy" bardzo wam odpowiada, ale uwierzcie, taka duchowa tułaczka na dłuższą metę nie wyjdzie wam na dobre.
W podobnym temacie nie raz już wypowiadałem się na ten temat na tej stronie, jest mi bowiem bliski. Ciszę się, że Brat Marian znalazł taki duchowy dom. Życzę Mu, aby, gdy dotknie go jakaś rozterka, chwilowa załamka lub przytłoczą go wątpliwości (a takie sytuacje, niestety, zdarzają się nie tylko pastorom - może być i tak, że szczególnie upodobały sobie osoby zaangażowane w służbę), przy jego boku stanie ktoś (mówię o człowieku, przyjacielu, członku zboru) który go wesprze, postawi na nogi i pomoże trzymać ręce w górze, jak Aaron i Chur - Mojżeszowi. Mało tego - zazdroszczę mu trochę takiego Zboru. Wiem, co znaczy być pozostawionym przez swój zbór (w którym żyje się i działa od 20 lat) w czarnej dziurze. Pozdrawiam nimrod/małpa/interia.pl
OdpowiedzUsuń"apeluję do wszystkich wierzących, którzy - nie zawsze z powodu odrzucenia - "wyrwali się" spod duchowej kurateli swojego zboru: Wracajcie do domu!"
OdpowiedzUsuńNiestety czasem jest to wyrwanie się spod kontroli, manipulacji i doprawdy niektóre zbory trudno określić mianem "domu". Nie rozumiem też określenia "duchowa kuratela zboru". Zbór mają tworzyć ludzie troszczący się wzajemnie o siebie w miłości i w Duchu Świętym. Natomiast "duchową kuratelę" sprawuje jedynie Bóg. Jeśli ludzie w danym zborze
( przynajmniej większość , w tym też starsi zboru) są pełni Ducha i posłuszni Bogu, pełni Bożej miłości- to wszystko OK. Dobrze mieć taki zbór. Niestety z moich doświadczeń wynika, że takich zborów jest jak na lekarstwo. Może Brat Marian ma taki zbór, to i łatwo mu mówić "dzieci ulicy nie wyrywajcie się spod kurateli zboru". Ale dla kogoś, kto został zraniony, skopany, wyrzucony, a potem spotyka go obojętność, to czytanie takiego czegoś naprawdę podnosi ciśnienie...Bracie Marianie- koniecznie proszę zaznaczyć: tak, wracajcie, pod warunkiem, że to zdrowy duchowo dom...