13 października, 2011

Błogosławieństwo nieobecności

Nie w każdym miejscu i towarzystwie warto być, nawet jeśli na daną chwilę wydaje się ono bardzo ważne i upragnione przez wielu. Na przykład, o osobach, które 10 kwietnia 2010 roku miały lecieć z prezydentem RP do Smoleńska, a jednak nie było ich w tym samolocie, mówi się dziś, że dostały drugie życie.

Nieraz tak bywa, że obecność, o którą bardzo zabiegaliśmy staje się przekleństwem, a nieobecność, którą traktowaliśmy jako osobistą porażkę, okazuje się wielką wygraną. Żałujemy, że nas gdzieś nie ma, do czasu, gdy wydarzy się coś, co całkowicie zmieni optykę naszej oceny danego miejsca. Wtedy zaczynamy się cieszyć, że nas tam nie było.

Był w Polsce czas, gdy niejeden po cichu żałował, że go nie ma w kręgach wysoko postawionych partyjniaków. Nie miał dostępu do szeregu przywilejów społecznych i ówczesnych salonów. Po 1989 roku okazało się to jednak jego wielkim szczęściem. Zmiana ustrojowa wprowadziła nowe kryteria ważności miejsc i kręgów towarzyskich. Tamta popularność stała się co najmniej wstydliwa.

Podstawową strefę błogosławionej nieobecności stanowi środowisko ludzi bezbożnych. Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą bezbożnych, ani nie stoi na drodze grzeszników, ani nie zasiada w gronie szyderców, lecz ma upodobanie w zakonie Pana i zakon jego rozważa dniem i nocą [Ps 1,1–2]. W świetle tych słów widać, że nawet jeżeli w danej chwili odczuwa się przykrość odtrącenia, to lepiej już przez całe lata żyć w osamotnieniu, niż być w środku złego towarzystwa.

Ewangeliczny Łazarz mógł czuć się gorszy, że nie było dla niego miejsca przy biesiadnym stole bogacza. Lecz jakże był potem szczęśliwy, że to nie pod jego adresem padły słowa: Synu, pomnij, że dobro swoje otrzymałeś za swego życia, podobnie jak Łazarz zło; teraz on tutaj doznaje pociechy, a ty męki cierpisz [Łk 16,25]. Ważne, żeby nieobecność w złym miejscu nie była równoznaczna z zawieszeniem w próżni, z jakąś pustką i całkowitym niebytem. Są przecież miejsca, gdzie jak najbardziej można i warto być obecnym!

Obecność w danym miejscu i towarzystwie, albo owocuje honorem i chwałą, albo pociąga za sobą przykre  konsekwencje. Dobrze jest być tam, gdzie - choćby zupełnie na marginesie życia - dzieją się rzeczy dobre i szlachetne, bo z czasem będziemy mieli za to pochwałę. Tam zaś, gdzie odbywa się coś o wydźwięku wątpliwym, lepiej żeby nas w ogóle nie było.

Tego rodzaju myśli przychodzą mi niestety do głowy również po lekturze biografii "Życie, życie moje", która pojawiła się ostatnio na naszym księgarskim ryneczku. Dobrze, że jej autor nie miał powodów, aby o mnie jakoś szczególnie w swej książce wspominać. Nieobecność okazała się i tutaj błogosławieństwem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz