22 kwietnia, 2013

Jan Brózda

śp. Jan Brózda (w środku)
śp. F. Wigłasz (poniżej)
oraz autor w czasie wyjazdu
do Szwajcarii w 1985 roku
Pośród wielu setek poznawanych ludzi, napotykamy od czasu do czasu na osoby, które w naszym życiu odgrywają rolę szczególną. Wiele naszych kontaktów zazwyczaj ulega szybkiemu zapomnieniu, podczas gdy niektóre pozostają nam w sercu i pamięci na zawsze.

Wspominam dziś człowieka, który poprzez niezwykłą życzliwość i przyjaźń stał się w moim dotychczasowym życiu jedną z najważniejszych dla mnie osób. Gdyby żył, to dokładnie dziś ukończyłby  90 lat. Mam na myśli Jana Brózdę, rolnika z Puław Górnych w gminie Rymanów, a jednocześnie absolwenta wydziału teologii Uniwersytetu Karola w Pradze. Nade wszystko zaś gorliwego, serdecznego chrześcijanina, oddanego sprawie głoszenia ewangelii w każdym miejscu i na wszelkie możliwe sposoby.

Jana Brózdę poznałem w 1984 roku, gdy w pierwszych tygodniach mojej posługi w Krośnie przyjechał, aby zapoznać się z człowiekiem, który zamieszkał w ich mieście wojewódzkim, aby zatroszczyć się o gromadkę tamtejszych wierzących i zorganizować zbór. Już za pierwszym razem Jan przywiózł torbę świeżych jajek ze wsi i przetwory zrobione przez jego żonę Martę. W nowym miejscu zamieszkania, z dwójką małych dzieci, bez samochodu i stałych przychodów byliśmy wdzięczni Bogu, że przysłał do nas tego niezwykłego człowieka.

Wkrótce staliśmy się bliskimi znajomymi. Miałem motor, więc dość często wsiadałem nań i pędziłem 35 km z Krosna do Puław, aby choć na chwilę spotkać się z Janem i jego rodziną. Dzięki otwartości tego niesamowitego człowieka wkrótce zacząłem poznawać  także innych mieszkańców trzech bieszczadzkich wiosek, zasiedlonych w latach sześćdziesiątych przez zielonoświątkowców z Zaolzia. Wiele z tych znajomości i przyjaźni przetrwało do dziś.

Wyjątkowym dla mnie przeżyciem z tamtych lat, ściśle związanych z Janem Brózdą, był wyjazd na Światową Konferencję Zielonoświątkową do Zurychu w Szwajcarii w 1985 roku. Operatywność mojego przyjaciela wsparta łaską Bożą sprawiła, że dokonaliśmy rzeczy wówczas wręcz niemożliwej, bo w ciągu niespełna tygodnia załatwiliśmy potrzebny dla mnie paszport  i wizę. Tak po raz pierwszy pojechałem na tzw. Zachód.  Bez żadnego doświadczenia usiadłem za kierownicą i wioząc trzech zacnych braci; Jana Brózdę, Andrzeja Byrta i Fryderyka Wigłasza, ruszyłem w nieznany mi świat, aby uczestniczyć w zgromadzeniu kilku tysięcy zielonoświątkowców zebranych z całego świata w Zurychu. To było dla mnie naprawdę wielkie przeżycie.

Potem nasze relacje pogłębiły się jeszcze bardziej. Jan wielokrotnie użyczał mi swojego samochodu, abym swobodniej mógł podróżować z posługą Słowa Bożego. Nawet po moim  wyjeździe do Gorzowa Wielkopolskiego odwiedzaliśmy się wzajemnie i zachowywaliśmy serdeczną więź. Dopiero choroba ukróciła nasze spotkania, zatrzymując Jana w mieszkaniu aż do grudnia 2004 roku, kiedy to wyrwał się stąd na dobre.

Wspominając dziś mojego przyjaciela, śp. Jana Brózdę w rocznicę jego urodzin,  dziękuję Bogu, że dane mi było poznać  tak szlachetnego człowieka, zadziwiać się jego gorliwością w działaniu na rzecz Królestwa Bożego i budować się prostolinijną wiarą w Pana Jezusa, którą mogłem obserwować w jego życiu.

Jana od ładnych paru lat już nie ma na tym świecie, ale Puławy Górne wciąż pozostają dla mnie jednym z najbliższych memu sercu miejsc na ziemi, bo wciąż mogę spotkać tam Martę, wdowę po Janie, jego syna i córkę z ich rodzinami, z którymi żyję w serdecznej przyjaźni oraz wielu innych, bliskich memu sercu mieszkańców wioski.

Myślę, że gdyby apostoł Paweł był na moim miejscu, to kończąc pisanie Listu do Rzymian, w natchnieniu Ducha do listy pozdrowień dopisałby: Pozdrówcie i Jana, mojego wspaniałomyślnego przyjaciela w Panu…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz