24 lutego, 2015

Nie bawimy się w kościół

Domeną dzieci jest zabawa. Bawią się przez pewien czas odgrywając dla zabawy jakąś rolę, a potem przerzucają się na zabawę w kogoś innego. Sporo w tym zależy od atrakcyjności danej profesji dla konkretnego dziecka, od aktualnie popularnych bohaterów filmowych, a także od środowiska, w jakim dzieci wyrastają. Czasem zdarza się, że malec bawiący się w lekarza, lekarzem rzeczywiście potem zostaje, lecz najczęściej z upływem lat porzucamy role swoich dziecinnych zabaw. Doroślejemy i zaczynamy zajmować się całkiem innymi sprawami.

Podobny mechanizm behawioralny obserwuję w sferze duchowej. Dość często w środowisku chrześcijańskim mamy do czynienia z ludźmi, którzy zdają się bawić w kościół. Dotyczy to przeważnie ludzi, którzy nawrócili się w młodym wieku.  Przez pewien czas są gorliwi, uduchowieni i konkretnie opowiadają się po stronie Jezusa Chrystusa. Po kilku latach wszakże ich entuzjazm przygasa. Kiedy zaś podejmą pracę, założą rodzinę i zaczynają się w życiu czegoś dorabiać, wówczas wszystko czym wcześniej żyli jakby im przechodzi. Wyłączają się z życia duchowego. Porzucają pełnioną służbę i w najlepszym przypadku widzimy ich w zborze zaledwie w niektóre niedziele. Ot, takie życie, obowiązki, brak czasu – rozkładają ręce i jeszcze mniej się angażują w duchową działalność kościoła.

Przysłuchując się dziś wypowiedzi jednego z mężczyzn należących do Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE w Gdańsku doznałem nagłego przypływu radości i głębokiej satysfakcji. Człowiek ten spędził dzieciństwo w środowisku ewangelicznego zboru. Wyrósł, zdobył wyższe wykształcenie z tytułem doktora, ożenił się, kupił mieszkanie, ma dzieci, dobrą pracę  oraz zarobki pozwalające na kosztowne hobby i weekendowe rozrywki. A jednak ten facet niezmiennie, mimo upływu lat, jest z nami, systematycznie angażując się w działalność zboru. Wypełnia mnie przyjemne uczucie. Nie przeszło mu z wiekiem. Jego serce wciąż jest oddane Bogu. To jest prawdziwy brat w Chrystusie i naśladowca Pana Jezusa. Dumny jestem z tego, że w naszym gronie mamy takich ludzi.

W historii zboru, którego jestem członkiem nie jeden raz się zdarzyło, że ktoś przez parę lat jakby pobawił się w kościół, a potem opuścił zbór i przerzucił się na coś nowego. Sezonowo – niczym biblijny Demas – pobawił się w działalność misyjną, a następnie poszedł sobie w świat. Jednak znakomita większość naszych braci i sióstr, to ludzie zdeklarowani i stabilni w wierze. A tak, bracia moi mili, bądźcie stali, niewzruszeni, zawsze pełni zapału do pracy dla Pana, wiedząc, że trud wasz nie jest daremny w Panu [1Ko 15,58]. W myśl powyższego fragmentu Słowa Bożego nie bawimy się w kościół. Jesteśmy kościołem Jezusa Chrystusa na poważnie.

I jeszcze jedna myśl. Są tacy, którzy w dzieciństwie bawili się w policjantów, a potem zostali przestępcami. Niestety, niejeden dzisiejszy szyderca, to dawny wyznawca Chrystusa. Obserwuję gorliwość młodych ludzi, słucham ich świadectw i drży mi serce. Niechby po latach się okazało, że to nie była dla nich żadna zabawa!

3 komentarze:

  1. Szanowny Bracie Marianie,

    dziękuję za wpis, który w pewnym sensie mnie osądził i sprowokował do myślenia.
    Uważam jednak, że chyba zbyt negatywnie ocenił Brat postawę i intencje osób, o których mowa w drugim akapicie wpisu.
    Powiedzmy, że należę do tej grupy. 15 lat temu, pierwsze lata w zawodzie, masa wolnego czasu (nauczyciel), poparcie wierzących rodziców, u których mieszkałem - to wszystko powodowało, że cokolwiek nie działoby się w Zborze, brałem stalowy rower – lodołamacz, do zboru było 17 km, około 45 minut jazdy. Sobota, niedziela, czasem w tygodniu, czasem wyjazdy, zborowa kuchnia – prawie zawsze byłem do dyspozycji. Moja aktywność była doceniona i dobrze mi się żyło i służyło w Zborze.
    Przyszła 30 tka, żona, potem dziecko, miesiąc temu drugie. Obecnie mam 43 lata i chciałbym w miarę możliwości brać czynny udział w życiu zboru. Ale nie jestem dyspozycyjny tak jak 15 lat temu. Pastor i inni organizatorzy zborowych przedsięwzięć myślą podobnymi kategoriami, które zdradził Brat w swoim wpisie: J.Z. bawił się w Zbór gdy był młody, teraz mu przeszło. A mnie nic nie przeszło. Czasu jest oczywiście mniej. Trochę inna praca. Nie mogę być w Zborze prawie zawsze, gdy coś się w nim dzieje. Naturalną koleją rzeczy byłoby, aby osoby, które organizują życie zboru były świadome, że J. Z. żyje i chętnie za coś by się wziął (o czym wielokrotnie informowałem), ale potrzebuje zachęty, informacji, telefon jakiś, mail jakiś, „a może byś coś dla nas…”. Nie jestem w centrum wydarzeń, nie docierają do mnie wszystkie ważne informacje, nie potrafię się sam „wkręcić”, więc przegrywam z tymi (nad)gorliwcami, którzy akurat są w takim okresie życia, który pozwala im być „na fali”.
    Wnioski: nie sądzę, że ci, o których Brat pisze, że bawili się w Zbór, a później im przeszło, faktycznie utracili wolę służbi. Ci ludzie potrzebują dodatkowej zachęty. Być może jakichś dodatkowych działań organizacyjnych. Pamiętam, że razu pewnego w pilnym trybie wezwano mnie do usługi, którą – z uwagi na posiadaną wiedzę – z całego zboru mogę wykonać tylko ja. Postawiłem wszystko na głowie, żeby móc tam być. Bo chciałem być potrzebny i zrobić coś dla Zboru.
    Powyższe nie ma za zadanie Brata oskarżać. Obserwując jednak swój Zbór i inne widzę, że więcej uwagi i energii należałoby poświęcić służbie zachęcania. Osoba koordynująca prace zboru powinna mieć jakieś rozeznanie co do ludzi, ich zwyczajów, umiejętności, życiowej sytuacji, zainteresowań i korzystając z tego wiedzy angażować innych do wykonywania różnych prac – zapraszać, zachęcać, motywować, wesprzeć organizacyjnie, choćby poprzez elastyczne traktowanie terminów. Obawiam się, że gdyby zapytać ludzi, których postawa jest zbieżna z opisywaną przez Brata, dlaczego nie są aktywni w Zborze, odpowiedzieliby „nikt nas do niczego nie aktywizuje, nikt nas nie potrzebuje.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za mądry i przekonujący komentarz. Masz sporo racji. Z pewnością wezmę to pod uwagę w mojej dalszej służbie. Pozdrawiam

      Usuń
  2. Drogi bracie JZ -mam przekonanie ,że słowa naszego drogiego Mariana NIE DOTYCZĄ CIEBIE- Bóg patrzy na serce i dla Niego twoja gotowość jest tym co stawia cię w gronie ludzi oddanych Bogu i posłusznych Jego słowu. Nie obawiaj się że ktoś posądzi cię o brak gorliwości -nie masz możliwości takich jak kiedyś -to jest zrozumiałe. Jeżeli tylko w twojej postawie nie ma drugiego dna -nie tłumaczysz się po to by ciągle dobrze wyglądać w oczach własnych i innych ludzi, to możesz spać spokojnie. Jednakże cały czas miejmy w pamięci słowa " W gorliwości nie ustawając, płomienni duchem, Panu służcie” i gdy rzeczywiście przyjdzie na nas duchowe lenistwo to wtedy niech te słowa będą dla nas ostrzeżeniem i zachętą. Czego sobie i wszystkim czytającym te słowa życzę :-)))

    OdpowiedzUsuń