27 czerwca, 2020

Nie daj się odciągnąć

Każdy zrodzony z wody i z Ducha chrześcijanin jest związany z Chrystusem, niczym kobieta zaręczona ze swoim narzeczonym. Wielkim zadaniem chrześcijan jest szczere i serdeczne przywiązanie do Chrystusa, podobnie jak obowiązkiem narzeczonej jest dochowanie wierności jej oblubieńcowi. Czytając Biblię napotykamy jednak na apostolską obawę, że wierzący Koryntianie odwrócą się od szczerego oddania się Chrystusowi. Zabiegam bowiem o was z gorliwością Bożą; albowiem zaręczyłem was z jednym mężem, aby stawić przed Chrystusem dziewicę czystą, obawiam się jednak, ażeby, jak wąż chytrością swoją zwiódł Ewę, tak i myśli wasze nie zostały skażone i nie odwróciły się od szczerego oddania się Chrystusowi. Bo gdy przychodzi ktoś i zwiastuje innego Jezusa, którego myśmy nie zwiastowali, lub gdy przyjmujecie innego ducha, którego nie otrzymaliście, lub inną ewangelię, której nie przyjęliście, znosicie to z łatwością [2Ko 11,2-4].

Przykładem zwiedzenia przywołanym w naszym tekście jest Ewa. Miała w Edenie wszystko. Wystarczyło posłuszeństwo Bogu, a błogość raju trwałaby na wieki wieków. Jednak szatanowi udało się ją przechytrzyć i kobieta, gdy została zwiedziona, popadła w grzech [1Tm 2,14]. Ewa nie wyczuła nikczemnej podstępności węża. Przyjęła jego chytry wywód za dobrą monetę. Dała się oszukać. Powinna była zdecydowanie i od razu odrzucić to, co podważało wiarygodność Boga, na której zbudowane było jej szczęście. Pierwsza kobieta okazała się jednak bardzo otwarta na diabelską propozycję nowego spojrzenia na Boga i to ją zgubiło.

Stąd obawy apostoła Pawła w stosunku do chrześcijan w Koryncie. Zaniepokoiła go zdumiewająca otwartość tamtejszych wierzących. Zdawałoby się, że otwartość to pozytywna, jak najbardziej pożądana postawa. W Gdańsku otwartość uważana jest za jedną z czterech głównych cnót mieszkańców Grodu nad Motławą. Jednak pod niektórymi względami bywa ona bardzo niebezpieczna. Do czego prowadzi otwartość na przykład w sferze etyczno-moralnej, to widać już gołym okiem. Dlatego w kościele trzeba zachować ostrożność. Odrodzeni duchowo ludzie powinni uważać, aby nie popełnić błędu Ewy. 

Niestety, Koryntianie nie zachowywali należytej czujności. Normalnie powinni byli trzymać się apostolskiej zasady: Ale ty trwaj w tym, czegoś się nauczył i czego pewny jesteś, wiedząc, od kogoś się tego nauczył [2Tm 3,14]. Gdy zbór odwiedzili jacyś bliżej im nieznani kaznodzieje, należało sprawdzić ich naukę zadając im szereg pytań i przyglądając się ich życiu. Koryntianie postąpili inaczej. Bo jeśli przechodzień jaki głosi wam Jezusa innego, niż myśmy głosili, lub jeżeli otrzymujecie innego ducha niż ten, ktoregoście otrzymali, albo też inną Ewangelię niż tę, którąście przyjęli, skwapliwie to przyjmujecie (KUL).

Co załapali Koryntianie od takiego niesprawdzonego przechodnia wpuszczonego na kazalnicę? Jakiegoś innego Jezusa, jakiegoś innego ducha i jakąś inną ewangelię. Na domiar złego, zrobili to bez żadnych oporów, skwapliwie i z łatwością. Niespodziewanie znaleźli się na drodze odprowadzającej ich od prostoty i czystości wobec Chrystusa. Ich serca zostały skażone. Przestawali zachowywać się jak narzeczona wyczekująca przyjścia jej oblubieńca.

Jeżeli będziemy zbyt otwarci na wszelkie nowości, przynoszone przez kogoś do zboru lub napotykane przez nas w Internecie, to grozi nam podobne niebezpieczeństwo. Łatwo damy się odciągnąć od Boga, od zboru, od zdrowej nauki, od naszego powołania, a nawet od swoich codziennych powinności. Gdy wilk chce zagryźć owcę, to najpierw stara się ją odciągnąć od stada. Gdy ktoś chce uwieść czyjąś żonę, to najpierw powoli odciąga ją od jej męża. Gdy diabeł chce przejąć serce dorastającego dziecka, to zaczyna odciągać je od jego wierzącej rodziny.

Bądźmy czujni. Chytry wąż wie, że nie może nam zaproponować czegoś zgoła złego, bo byśmy się mu przeciwstawili. On stara się wykorzystać nasze zainteresowanie Jezusem, ewangelią i tematami duchowymi. Posyła więc do nas kogoś z Jezusem i ewangelią na ustach, lecz w innym duchu. Jeżeli w porę się nie połapiemy, to nasze serca powoli odwrócą się od szczerego oddania się Chrystusowi. Nie dajmy się odciągnąć od naszego Zbawiciela i Pana, ani od społeczności Jego Kościoła!

05 czerwca, 2020

Dlaczego ogień?

Błogosławiony skutek działania mojego ognia
W Piśmie Świętym czytamy: Otóż ziemia powstała na Słowo Boga, z wody i przez wodę. Przez nie ówczesny świat - zalany wodą - zginął. Za sprawą tego samego Słowa teraźniejsze niebo i ziemia zachowane są dla ognia, który pochłonie je w dniu sądu i zagłady bezbożnych ludzi [2Pt 3,5b-7]. Myślę, że tej wiosny lepiej zrozumiałem dlaczego Bóg tak postanowił, że niebiosa z wielkim hukiem przeminą, żywioły rozpalone ogniem stopią się, a ziemia i dzieła, które są na niej, spłoną [2Pt 3,10 w przekładzie UBG]. Spojrzałem na to z Bożego punktu widzenia.

Wykonując ostatnio prace pielęgnacyjne przy zieleni na terenie Centrum Chrześcijańskiego NOWE ŻYCIE napotkałem na nie lada trudność. Stanowiły ją karpy po kilku usuniętych zimą drzewach. Wykopane z ziemi wielką koparką, zajmowały sporo miejsca w zborowym ogrodzie i psuły jego estetykę. Trzeba je było pociąć na kawałki i uprzątnąć trawnik przed sezonem. Wiedziałem, że jakoś muszę stawić czoła temu wyzwaniu. Kilkakrotnie próbowałem rozwiązać ów problem dostępnymi mi środkami. Użyłem rozmaitych sposobów i narzędzi. Niestety, plątanina korzeni zaklejonych ziemią, kamieniami i gruzem uniemożliwiała skuteczne uporanie się z tym zadaniem. Piła łańcuchowa, piła szablasta, siekiera, kilof, myjka ciśnieniowa - wszystko okazało się niewystarczające. Byłem bliski rezygnacji.

Wtedy błysnęła mi myśl o spaleniu tych karp w całości. Przewiozłem je traktorem w bezpieczne miejsce i poddałem działaniu ognia. Ach, z jakąż ulgą patrzyłem, jak wredne, niedostępne mi sploty korzeni i twardej ziemi, z którymi wiele godzin walczyłem bezskutecznie, zaczęły ulegać cudownej mocy rozpalonych przeze mnie płomieni. To co dla mnie było tak trudne, że wręcz aż niemożliwe, w końcu stało się łatwe, jak bułka z masłem.

Od razu pomyślałem o Bogu, który właśnie ogniem postanowił ostatecznie potraktować ten bezbożny, nie chcący się Mu poddać, świat. Ileż to razy i jakże rozmaitymi środkami Swej łaski Bóg chce doprowadzić ludzi do opamiętania i zbawienia?! Bóg nie jest Bogiem nieporządku ale pokoju [1Ko 14,33]. Zrozumiałe, że jako Stwórca i PAN Wszechświata ma prawo domagać się posłuszeństwa od swego stworzenia. Ludzie jednak, jak świat światem, nie chcą się Mu podporządkować. Buntują się, robią Mu na przekór i odrzucają miłość Bożą. Lekceważą też, prześladują i poniżają osoby, które w imię Boże wzywają do poddania się Bogu. Ignorują nawet samego Syna Bożego, Jezusa Chrystusa! Ten bałagan musi zniknąć. W jaki inny sposób Bóg ma zrobić porządek z tym bezbożnym światem? Ogień. Pewnego dnia Wszechmocny PAN rozpali ogień i problem zostanie ostatecznie rozwiązany.

Swego czasu Jezus zadał faryzeuszom retoryczne pytanie: Jakże będziecie mogli ujść przed sądem ognia piekielnego? [Mt 23,33]. Zapytał ich tak, bo nie chcieli się nawrócić. A ty? Chętnie poddasz się dziś działaniu łaski Bożej, czy raczej ci zostaje tylko jakaś straszna perspektywa sądu i żar ognia mającego strawić przeciwników [Hbr 10,27]?

28 maja, 2020

Co mi dała izolacja?

Chociaż w moim osobistym życiu narzucone rygory antywirusowe praktycznie niewiele zmieniły - bo poruszałem się normalnie i w każdą niedzielę oraz środę w tym okresie byłem w domu modlitwy na swoim stanowisku - to jednak z duszpasterskiego punktu widzenia mogę stwierdzić, że dzięki niej jestem bogatszy o nowe spostrzeżenia. O Jezusie jest powiedziane, że On przejrzał wszystkich i od nikogo nie potrzebował świadectwa o człowieku, sam bowiem wiedział, co było w człowieku [J 2,24-25]. Ponieważ takiej zdolności nie posiadam, muszę przyglądać się ludziom wokoło i na tej podstawie wyciągać wnioski. Tak było w minionych miesiącach. Paromiesięczna izolacja ułatwiła mi w środowisku ewangelicznego chrześcijaństwa poczynić obserwacje, które wcześniej nie były możliwe, a już na pewno nie były dla mnie tak wyraziste.

Pierwszą z nich i zarazem najbardziej budującą, stało się potwierdzenie, że Centrum Chrześcijańskie NOWE ŻYCIE składa się z wielu naprawdę dojrzałych w wierze i stabilnych chrześcijan, którzy na tyle miłują i doceniają swój zbór, że żadna wymuszona izolacja ich od niego nie jest w stanie oddzielić. Ze zrozumieniem przyjęli oni w marcu apel o pozostanie w domu i spokojnie czekali na odwołanie obostrzeń. Niezmiennie pielęgnowali w tym czasie osobistą społeczność z Bogiem, karmili się pokarmem duchowym serwowanym w naszym zborze i w miarę możliwości utrzymywali kontakty braterskie i siostrzane. Nie zapomnieli przy tym, że podtrzymanie pulsu życia zboru z jego finansami włącznie jest naszą wspólną odpowiedzialnością. Te osoby bez cienia sprzeciwu zastosowały się też do ograniczeń i nakazów sanitarnych, a gdy tylko pojawiła się możliwość udziału w zgromadzeniu zborowym, natychmiast i z radością zaczęły z tej możliwości znowu korzystać.

Drugim moim spostrzeżeniem z tego okresu jest odkrycie, że w kręgach ewangelicznie wierzących chrześcijan są osoby, których związek ze zborem, chociaż wydawał się być bardzo silny, okazał się dość kruchym związkiem i łatwo zastępowalnym. Na początku, z chwilą ogłoszenia obostrzeń epidemiologicznych, mocno walczyli o organizowanie spotkań i nabożeństw zboru, nawet za cenę przeciwstawienia się rządowym rozporządzeniom. Reagowali tak, jakby zgromadzenie było najwyższą świętością zboru, a jego odwołanie jakąś zdradą i nieposłuszeństwem wobec samego Pana. Niedługo potem ich optyka uległa dużej zmianie. Przestali wyglądać możliwości udziału we wspólnym zgromadzeniu, szybko zastępując je spotkaniami w wąskim gronie przyjaciół. Odnoszę wrażenie, że ograniczenia liczby uczestników nabożeństwa przestały być dla nich problemem. Odkryli nieznane im wcześniej walory tzw. "kościoła domowego" i poczuli się z tym całkiem dobrze. Kto wie, czy w ogóle zechcą powrócić do udziału w publicznych nabożeństwach z takim samym zaangażowaniem, jak to bywało przed pandemią.

Trzecią grupę osób w naszych środowiskach tworzą ludzie, którym od razu spodobała się niedziela w domu. Nareszcie bez wyrzutów sumienia i denerwujących pytań, mogli dłużej sobie pospać i pocieszyć się wygodami swoich mieszkań. Nieco bardziej religijni spośród nich mogli poprzebierać sobie trochę w transmisjach z różnych zborów, gdzie indziej oglądając uwielbienie, a gdzie indziej szukając miłego dla ucha kazania. Swobodnie można też było odłożyć sobie przegląd niedzielnych transmisji na później, bo pastorzy dwoili się i troili, aby ich wierni niemal każdego dnia mieli możliwość choć trochę na swoich duszpasterzy popatrzeć. Kościół "on-line" okazał się więc dla tych chrześcijan znacznie lepszym rozwiązaniem od tradycyjnego. Stali się zwolennikami transmisji nabożeństw i z pewnością chętnie będą z nich korzystać, wykorzystując teraz każdy powód, aby w niedzielę posiedzieć sobie w domu.

Chciałoby się, ażeby w rezultacie wymuszonej izolacji wyłoniła się nowa grupa braci i sióstr w Chrystusie. Mam na myśli osoby, które już od jakiegoś czasu w ogóle nie brały udziału w życiu zboru. Niechby zaniepokojone kruchością doczesnego życia z nową gorliwością zwróciły się ku Bogu. Czasy epidemii pokazały, że z dnia na dzień człowiek może zostać pozbawiony wszystkiego, na czym opierał swoje życie. Tylko ten, kto narodził się na nowo i żyje w bliskiej, osobistej społeczności z Bogiem, może spać spokojnie. Chcę mieć nadzieję, że przynajmniej niektórzy z moich dawnych współwyznawców Chrystusa otrzeźwieją duchowo i powrócą na drogę wiary. Życie bez Boga nie ma przyszłości. Wszystko w tym świecie może nagle się zachwiać i zawalić. Warownym grodem jest nam Bóg Jakuba [Ps 46].

Co mi dała izolacja? W jej czasach osobiście upewniłem się co do słuszności obranej przeze mnie drogi życiowej, polegającej na szczerym oddaniu się Chrystusowi. Izolacja dobitnie potwierdziła mi też noszone w sercu przekonanie, że na co dzień otacza mnie całkiem spore grono wspaniałych, prostolinijnych towarzyszy wiary, z którymi mogę służyć Bogu i cieszyć się życiem na Jego chwałę. Czas odosobnienia ujawnił również pozorność wiary niektórych, co w ostatecznym rozrachunku też ma wydźwięk pozytywny. Bogu niech będą dzięki za próbę odosobnienia.

24 maja, 2020

Czterdzieści lat minęło...

otrzymane 40 lat temu
Po czterdziestu latach od dnia, gdy Mojżesz nie zgodził się, by go zwano synem córki faraona i wolał raczej znosić uciski wespół z ludem Bożym aniżeli zażywać przemijającej rozkoszy grzechu, uznawszy hańbę Chrystusową za większe bogactwo niż skarby Egiptu [Hbr 11,24-26] nadszedł dla niego czas realizacji największego zadania jego życia. Miał wyprowadzić Izraelitów z niewoli egipskiej i poprowadzić ich do Ziemi Obiecanej. W życiu Mojżesza można wyodrębnić trzy etapy. Mówi się, że pierwsze czterdzieści lat życia Mojżesz poświęcił temu, aby stać się kimś ważnym w tym świecie. Następnie, przez czterdzieści lat pasąc owce, uczył się, jak bardzo musi się stać nieważny dla świata, aby mógł zostać użyty przez Boga. Ostatnie czterdzieści lat w życiu Mojżesza pokazują, jak wielkich rzeczy Bóg może dokonać przez człowieka, który ze względu na Chrystusa świadomie zrezygnował z bycia ważnym i oddał się w służbę Bogu.

pismo urzędowe z tamtych lat
Czterdzieści lat. Gdzie mi do Mojżesza, ale w moim życiu również przyszła pora na podsumowanie takiego odcinka czasu. Pragnę w tych dniach podziękować Bogu za pełne cztery dekady mojego usługiwania Słowem Bożym. Dokładnie dzisiaj mija czterdzieści lat od chwili, gdy 24 maja 1980 roku zakończyłem naukę w Szkole Biblijnej w Warszawie i powróciłem do Gdańska, aby poświęcić się tej służbie. Najpierw w moim macierzystym zborze prowadzonym wówczas przez śp. pastora Sergiusza Waszkiewicza, potem wśród chrześcijan w Piątkowie k. Czarnolasu, Krośnie, Gorzowie Wielkopolskim, Rzeszowie i od 1994 roku ponownie w Gdańsku, miałem i mam przywilej regularnego usługiwania Słowem. Pierwsze kazanie wygłosiłem jako dziewiętnastoletni młodzieniec 12 września 1978 roku w gdańskiej kaplicy przy ul. Menonitów 2a i od tamtej chwili ten rodzaj posługi stał się najważniejszym zadaniem mojego życia. Formalne powołanie mnie do służby w Kościele nastąpiło 2 marca 1980 roku.

Jak mi się wiodło? Lecz o życiu moim mówić nie warto i nie przywiązuję do niego wagi, bylebym tylko dokonał biegu mego i służby, którą przyjąłem od Pana Jezusa, żeby składać świadectwo o ewangeli łaski Bożej [Dz 20,24]. W ciągu minionych czterdziestu lat nie odniosłem żadnego spektakularnego sukcesu. Z ludzkiego punktu widzenia jestem nieważny, ale z łaski Boga jestem tym, czym jestem, a łaska Jego okazana mi nie była daremna [1Ko 15,10]. Mam już za sobą lata młodzieńczych namiętności, zakładania rodziny, zdobywania mieszkania, wychowywania dzieci, tworzenia od podstaw paru zborów i organizowania dla nich miejsca zgromadzeń. Gdyby nie łaska Boża, to na każdym z powyższych etapów poniósłbym klęskę, bo nie jestem ani mądry, ani z natury nie jestem dobrym człowiekiem. Jestem więc dozgonnie wdzięczny mojemu Panu, Jezusowi Chrystusowi, że wspaniałomyślnie przebaczał mi moje grzechy, okazywał wyrozumiałość dla nieudolności moich poczynań, podtrzymywał mnie, gdy opadałem z sił i pozwalał mi nadal pracować w Jego Kościele. Jestem też wdzięczny mojej Gabrysi, że od czterdziestu lat wiernie mi towarzyszy będąc wspaniałą, odpowiednią dla mnie pomocą na wszystkich etapach naszego wspólnego życia i pracy.

Czy teraz nastawiam się na jakieś novum w służbie? Owszem, pragnę świeżej inspiracji Ducha Świętego w moim kaznodziejstwie, ale nie zamierzam głosić żadnej nowej ewangelii. Chciałbym niezmiennie - tak długo, jak tylko Bóg mi pozwoli - być sługą Słowa Bożego. Zarówno na miejscu, w Centrum Chrześcijańskim NOWE ŻYCIE w Gdańsku, jak i wszędzie tam, gdzie zostanę zaproszony, chcę pamiętać, że Słowo Boże ma być wiernie głoszone. Zgodnie z myślą apostolską jedno mam przy tym w głowie: Zapominając o tym, co za mną i zdążając do tego, co przede mną, zmierzam do celu, do nagrody w górze, do której zostałem powołany przez Boga w Chrystusie Jezusie [Flp 3,13-14].

Ojcze, dziękuję i proszę o Twoją łaskę na następne lata.

18 maja, 2020

Skąd wiedzieć, co przeciwko nam knują?

Eli Cohen w swojej rezydencji w Damaszku
Rok 1963. Foto: Wikimedia
Pięćdziesiąt pięć lat temu, 18 maja 1965 roku w Damaszku, na oczach tysięcy widzów powieszono Eli Cohena, niezwykłego agenta Mosadu, którzy przez całe lata infiltrował najbardziej elitarne środowiska syryjskie i przekazywał Izraelowi mnóstwo cennych informacji politycznych, gospodarczych i wojskowych.

Pierwszy raz o Eli Cohenie usłyszałem w 2009 roku z ust przewodniczki Dvory Maor podczas wycieczki do Izraela. Już wtedy byłem pod wrażeniem przydatności tego człowieka dla władz Izraela. Syria od zawsze była wrogo nastawiona do Żydów, a po proklamacji państwa Izrael, jako jedno z państw arabskich starała się mu szkodzić na wszelkie możliwe sposoby. W tzw. "wojnie o wodę" o mały włos nie przekierowali na swoje terytorium źródeł Jordanu, tak aby przestał on zasilać Jezioro Galilejskie. Z umocnień zlokalizowanych na Wzgórzach Golan prowadzili też regularny ostrzał osiedli izraelskich. Dzięki Cohenowi raz po raz działania syryjskie kończyły się fiaskiem. Dlatego, gdy Syryjczycy w końcu odkryli kim Cohen jest naprawdę, zgładzili go pomimo dyplomatycznych i finansowych starań o jego uwolnienie.

Wspomnienie tego sławnego agenta Mosadu odświeża we mnie myśl o opisanej w Biblii niezwykłej działalności proroka Elizeusza. Gdy król Aramu prowadził wojnę z Izraelem, odbywał narady ze swoimi dowódcami i ustalał: W tym a tym miejscu zasadzimy sie na nich z naszym wojskiem. Wówczas mąż Boży słał do króla Izraela wiadomość: Strzeż się! Nie przechodź tamtędy. Tam zasadzili się Aramejczycy. Król Izraela sprawdzał miejsca wskazane przez męża Bożego i wielokrotnie zdołał uniknąć niebezpieczeństwa. Król Aramu był tym rozdrażniony. W końcu wezwał swoich doradców i zapytał: Czy nie możecie mi donieść, kto z naszych zdradza to wszystko królowi Izraela? Wtedy jeden z jego podwładnych wyjaśnił: Nikt, królu, mój panie. To prorok Elizeusz, który mieszka w Izraelu, donosi swojemu królowi nawet o tym, co mówisz u siebie w sypialni! [2Kr 6,8-12].

W odróżnieniu od Cohena, prorok Elizeusz posługiwał się nadprzyrodzoną wiedzą. Miał ją dzięki Duchowi Bożemu, który objawiał mu to, co było ściśle tajne. Podobnie nadnaturalnego poznania rzeczywistości udziela Bóg i dzisiaj ludziom napełnionym Duchem Świętym. W każdym zaś, dla wspólnej korzyści, w jakiś sposób przejawia się Duch. Jeden za Jego pośrednictwem otrzymuje słowo mądrości. Drugi w podobny sposób otrzymuje słowo poznania [1Ko 12,7-8]. Pełni Ducha chrześcijanie nie są zdani na swoją intuicję, ani na pastwę losu. W każdej chwili mogą skorzystać z objawienia Bożego, bo Duch przenika wszystko, nawet głębie Boga [1Ko 2,10]. Napełnieni Duchem Świętym potrafimy w porę zgasić każdy rozżarzony pocisk złego [Ef 6,16], jego intrygi są nam przecież znane [2Ko 2,11]. Jesteśmy jak król Izraela informowany przez proroka Elizeusza albo jak rząd izraelski korzystający z wywiadowczej działalności Eli Cohena.

Dlatego dbajcie o to, aby Duch mógł was stale napełniać [Ef 5,18] - wzywa Słowo Boże.

16 maja, 2020

Im bliżej, tym lepiej

Może to i prawda, że aby nie doznać jakiegoś uszczerbku na zdrowiu i życiu, należy w tych czasach zachować co najmniej dwumetrowy dystans między osobami. Zrozumiałe, że chorzy powinni być odizolowani od społeczeństwa. Tak samo ludziom zdrowym koniecznie trzeba unikać bliskiego kontaktu z osobami zarażonymi. Separacja wydaje się być zachowaniem jak najbardziej mądrym i zbawiennym. Im dalej od innych, tym lepiej. Tzw. "social distance" - to w tych dniach chyba najpopularniejsze hasło na świecie.

Zupełnie inaczej mają się sprawy w sferze duchowej relacji z Bogiem. Dziesięcioletnia dziewczynka z sąsiedztwa mojego znajomego mieszkającego w Kanadzie, wypisała na przydomowym chodniku: "Don't social distance from God", czyli po polsku - Nie separujcie się od Boga. Nie róbcie tego. Jeżeli chcemy żyć wiecznie, jeżeli chcemy zostać uratowani od wiecznej zguby, to koniecznie powinniśmy znaleźć się jak najbliżej Syna Bożego, Jezusa Chrystusa. Bo oto ci, którzy oddalają się od Ciebie, zginą [Ps 73,27]. Tak mówi Biblia. Wiedzą o tym nawet małe dzieci z Kanady.

Podstawowym czynnikiem oddalającym nas od Boga jest nasz grzech. Gdzie jesteś? [1Mo 3,9] - zawołał Pan Bóg do kryjącego się Adama, po tym jak zgrzeszył on przeciwko Bogu. Oto ręka Pana nie jest tak krótka, aby nie mogła pomóc, a Jego ucho nie jest tak przytępione, aby nie słyszeć. Lecz wasze winy są tym, co was odłączyło od waszego Boga, a wasze grzechy zasłoniły przed wami Jego oblicze, tak że nie słyszy [Iz 59,1-2]. Bliskość i społeczność z Bogiem możliwa jest wyłącznie na drodze opamiętania z grzechów i pojednania się z Nim poprzez ofiarę Syna Bożego, Jezusa Chrystusa.

Zbliżcie się do Boga, a zbliży sie do was [Jk 4,8] - nawołuje Słowo Boże. Najlepiej więc, i to bez żadnej 'maski' przybliżać się codziennie do naszego PANA. Bliżej, o bliżej wznieś mnie i tul do siebie, Chryste, przez radość i ból. Trzymaj mnie zawsze na sercu swym, Synu Człowieczy, i nocą, i dniem. Lubię i często śpiewam tę pieśń. Im bliżej, tym lepiej.

W czasach powszechnego zachowywania dystansu, moim szczęściem być blisko Boga [Ps 73,28]. A ty? Czy przypadkiem nie separujesz się od Boga?